Szał zakupów trwa nadal. Ostatnio regularnie, co dwa
tygodnie zmieniamy adres i nazwę organizatora by podjąć kolejne wyzwanie w celu
wzbogacenia swoich zbiorów. Taki wyścig z przeszkodami, gdzie obok wiedzy i
doświadczenia, najważniejszym elementem sukcesu jest po prostu budżet. „Kasa, misiu
kasa…” - jak zwykł mawiać zmarły w ubiegłym tygodniu były trener reprezentacji
Polski w piłce nożnej, śp. Janusz Wójcik. Widocznie bez względu na dziedzinę,
rynkiem rządzą uniwersalne prawa ekonomii. Ciekawe, zatem co czeka miłośników monet na
imprezie zorganizowanej przez Warszawskie Centrum Numizmatyki. Czy ceny monet zgromadzonych do sprzedaży
będą wybitnie „srogie”, do czego przyzwyczaiły mnie poprzednie aukcje, na
których nic nie kupiłem? Czy też wyjątkowo, w ramach tygodnia promocji zwanego „black
friday” będą czekały na mnie przeceny i załapię się na jakieś miłe kieszeni spektakularne
obniżki? W tym właśnie duchu, na zdjęciu poniżej prezentuję małą wizualizację
scenariusza z moich oczekiwań.
Nie będę się jednak dzisiaj wiele rozwodził. Tak
aukcja była jakaś dziwna. Z kilku powodów była mi wyjątkowo obojętna i nie wyzwoliła
we mnie większych wybuchów emocji. Po pierwsze primo, mój budżet był nieco
nadszarpnięty po ostatnich zakupach… a tu święta „za pasem”, więc musze być
rozważny i romantyczny, żeby nikt z domowników nie odczuł negatywnych skutków
mojej pasji. Po drugie asortyment srebrnych monet SAP, jakie przygotowali
fachowcy z WCN-u, jakoś wyjątkowo mi nie podpasował. Doszło nawet do tego, że
po pierwszym, wstępnym przeglądzie oferty monet Poniatowskiego, stwierdziłem z
niedowierzaniem, że nie ma tam absolutnie żadnej monety, którą z jednej strony chciałbym
posiadać a z drugiej, na którą mógłbym sobie teraz pozwolić. Dopiero późniejsze,
bardziej wnikliwe analizy, pozwoliły mi na wytypowanie dosłownie kilku
egzemplarzy wartych uwagi, które pasowałyby do mojej skromnej kolekcji. I
wreszcie po trzecie, w dniu aukcji, a właściwie o godzinie 3 w nocy, otrzymałem
przykrą informację, że właśnie mój teść odszedł z tego świata. Toteż już 30
minut później, z awaryjnie spakowana rodzinką, prułem nocną autostradą w stronę
Bydgoszczy. Nie w głowie mi wówczas były jakiekolwiek zakupy. Tym sposobem, chyba
po raz pierwszy, lekko obojętnie podchodziłem do tego jak potoczy się sobotnia
rywalizacja. Nie miałem „na oku” niczego konkretnego, do czego mocniej biłoby
moje serce… no i na głowie miałem ważne sprawy rodzinne. Ponieważ organizacja i
zarządzanie czasem jest raczej moją silną stroną, to wszelkie formalności w
stolicy Pomorza i Kujaw zajęły mi jedynie sobotę do południa. Tym samym, bez
problemu zdążyłem dołączyć i już od monet króla Sobieskiego obserwowałem
licytację live, a nawet miałem okazję w niej zdalnie uczestniczyć. Zatem
kolejna impreza została zaliczona. I teraz tradycyjnie przejdę do opisu
srebrnych monet Stanisława Augusta Poniatowskiego wystawionych do sprzedaży
oraz opisze swoje z nimi zmagania.
Jak pisałem wyżej, na 69 Aukcji Warszawskiego
Centrum Numizmatycznego wystawiono do sprzedaży grupę 30 monet SAP. W tym 2/3,
to srebrne monety koronne z mennicy w Warszawie, które są przedmiotem mojego uporczywego
zbieractwa. Pierwszą zwartą grupę numizmatów stanowił najgrubszy nominał, czyli
talary. Poniżej prezentuje zdjęcie pierwszych sześciu monet.
Czwarty z kolei numizmat, to talar w ciekawym
roczniku 1776, który jak warto zaznaczyć jest ostatnio „w gazie” i co chwile pojawia
się gdzieś w sprzedaży. Jak mnie pamięć nie myli to trzeci kolejna impreza, na
której oferowany jest jakiś egzemplarz z tego rocznika. Organizatorzy z WCN-u
sprzedawali całkiem atrakcyjne sreberko, którego stan nie bez kozery oceniono na
III z plusem. Niezły awers, który w tym roczniku często nie wytrzymywał obiegu
i wycierał się niezwykle szybko, w tym przypadku był całkiem znośny. Król
Poniatowski wyglądał na nim niemal jak młody Bóg na antycznej płaskorzeźbie.
Jedynie tylko nieco przytarty, co dodawało mu nawet swoistego uroku. Szczęśliwie
ominął go justunek, który skupił się na literach na obrzeżu. Rewers również
niezły, dobrze wybity i ładnie zachowany mimo obiegu. Mój egzemplarz jest z
innego wariantu stempla, więc potencjalnie byłby to dla mnie w pewnym sensie interesujący
obiekt. Byłem w stanie powalczyć o niego na poziomie nieco powyżej 3 tysięcy
złotych. Co zapisałem i ruszyłem dalej. No i wreszcie talar z 1784 roku. Moim
zdaniem najlepsza moneta SAP wystawiona na aukcji i jedna z ozdób imprezy WCN.
Nie idealna, ale wystarczająco pięknie zachowana by wpaść nad nią w zachwyt i
delektować się jej wyglądem. Nie jest to wcale jakiś rzadki rocznik, jednak w
takim stanie w sprzedaży pojawia się niezwykle rzadko. Mój ulubiony, „młodzieżowy”
portret króla na tym egzemplarzu prezentował się zjawiskowo. Co prawda, trzeba zaznaczyć,
że monety SAP z tym portretem posiadają nieco wyższy relief, przez co były bite
troszkę głębiej a przez to wyraźniej. Porównując tą sztukę z talarem z roku
1776, (który i tak był zachowany powyżej średniej dla swojego rocznika),
widzimy o ile lepiej prezentuje się portret królewski na monecie z 1784. Ten
typ popiersia występował jedynie przez trzy lata w okresie 1783-1785, stąd być
może był też nieco lepiej traktowany i więcej monet zostało wcześniej wyjętych
z obiegu. Niektóre z nich, jak ta oferowana dzisiaj, przetrwały do naszych
czasów w wyśmienitym stanie i teraz kuszą nas na aukcjach. Z tego, co już
napisałem, mam nadzieję, że jasno wynika mój zachwyt nad tą sztuką. Stan
zachowana, coś pomiędzy I a II, gwarantował najwyższą jakość numizmatu. Dokładne
zdjęcia w każdym calu potwierdzały, że mamy do czynienia z moneta wyjątkowej
urody. Na awersie drobne i charakterystyczne wady blachy oraz delikatny
justunek w moim mniemaniu nie psuły ogólnego wrażenia. Włosy, usta, nos i oko wyraźne.
Brew już nieco mniej, jednak to jeden z nielicznych elementów, na którym można
było dostrzec drobne ślady obiegu. Jak dla mnie, stan II plus oddawałby lepiej
rzeczywistość. Rewers, moim zdaniem bardziej idealny. Napisy na wstęgach i
herby na tarczach „Pogoni” w stanie menniczym. Drobne ślady na najwyższych
liściach wieńca i to wszystko. Osobiście, dał bym ocenę stanu na poziomie I
minus. Tym samym amatorsko i ze zdjęć, oceniłem monetę „prawie” tak samo jak
WCN. Jedynie zamieniłem strony, gdyż jak dla mnie rewers jest nieco lepiej
zachowany od awersu. Cena wywołania ustawiona na poziomie 10 tysięcy, powoli
przyzwyczaja nas do tego, że ładne sztuki nawet popularniejszych roczników
przekroczyły już próg „jednocyfrowy” wyrażony w tysiącach. Rynek idzie na przód
i chyba trzeba już przywyknąć do licytacji na poziomach dotąd niespotykanych
przy obiegowych talarach. Ta moneta była dla mnie jak wyśniona, jednak za
marzeniami nie szły w parze możliwości finansowe. Nie miałem tylu wolnych środków,
które mógłbym przeznaczyć na zakup tak drogiej monety. Końcowa cena 18 000
dobiła do poziomu dukatów SAP, które licytowano na wstępie. To raczej nie „moja
liga”, pozostaje przy stanach II minus J. No i ostania,
szósta moneta z pierwszego zdjęcia to jeden z najpopularniejszych roczników
najgrubszego srebra SAP, czyli rok 1788. To pierwszy talar, jaki opisałem na
blogu, więc miłośników chcących dowiedzieć się czegoś więcej o wariantach w tym
roczniku zachęcam do sięgnięcia po ten już nieco archiwalny wpis. Sama moneta
nie zrobiła na mnie pierwszego pozytywnego wrażenia. Lubię bardzo starą patyną,
jednak ta w moim odczuciu była na tyle niejednolita, że nie dodawała piękna
monecie. Na zdjęciach wyglądało to tak, jakby ktoś dawno temu, wyczyścił starą
rdzawa patynę, której drobne ślady nadal można było odnaleźć w wielu
zakamarkach. O gustach się nie dyskutuje, jednak moim zdaniem wyglądało to
brzydko i mało apetycznie. Nie licząc kolorów i plam tła, to stan zachowania numizmatu
był niezły. Awers z wyraźnymi wytarciami jedynie na podstawie włosów, świadczy
o pierwszym stopniu degradacji obiegiem. Stąd można wyciągnąć wniosek, że
moneta była używana dość krótko. Jak dla mnie stan zachowania drugi. Rewers
równie plamisty, z niejednolitym kolorem tła. Do tego wyraźny justunek w
centralnej części nie dodawał mu uroku. Jednak pod względem stanu zachowania, trzeba
przyznać, że również bardzo porządny stan II. Mimo tego, że akurat nie mam tego
wariantu i drugie stany zachowania to zdecydowanie moja domena, moneta ogólnie
mnie nie ujęła. Decydujący oczywiście był kolor patyny i tego, co po niej
zostało. Być może gdybym miał okazję obejrzeć talara „na żywo” to zmieniłbym
zdanie, jednak na teraz uznałem, że nie chcę mieć jej z zbiorze. Cena wywołania
ustawiona na rozsądnym poziomie poniżej 3 tysięcy złotych. Cena szacunkowa również
w moim mniemaniu wyliczona w oparciu o najlepszą praktykę. Za to cena końcowa
zaskakująco wysoka. To nie pierwsze zaskoczenie, widocznie byli miłośnicy,
którzy w tym kawałku srebra odszukali cechy i wartości, których ja nie dostrzegłem.
Podsumowując monety na pierwszym zdjęciu, mieliśmy tam sześć talarów, z których
jeden, ten z 1784 roku był dla mnie wyjątkowo interesujący. Pozostałe miały
swoje plusy i minusy, co nie zmieniało sytuacji, że dla wielu amatorów
mennictwa ostatniego króla elekcyjnego – były zapewne atrakcyjne. Teraz czas na
kolejnego sześciopaka monet SAP.
I tak, znów opis zaczynam od pary monet z jednego
rocznika. Tym razem to najpopularniejsze talary z 1794 roku, o których też już
miałem okazję szczegółowo napisać na blogu. Jak wiadomo tych monet na rynku
jest wiele, jednak trudno znaleźć monety ładnie wybite i zachowane oraz bez
widocznych wad. Tym czasem organizatorzy zapewnili miłośnikom Poniatowskiego aż
dwie takie sztuki. Pierwszy talar był zapakowany slab z notą AU 55 . Jak
dobrze, że na tej aukcji pisze o plastikowych trumienkach tak rzadko, to
dopiero pierwszy przypadek. Za to należy się szacunek dla WCN-u, że nie tylko obraca
„numizmatycznym towarem”, ale potrafi pozyskać interesujące monety od
kolekcjonerów. Tak, więc mamy monetę w slabie, bardzo dobrze zachowaną w stanie
około II plus. Awers bardzo ładny, nawet mimo tych plam nierównej patyny, która
jedynie częściowo pokrywała tą stronę krążka. Mnie szczególnie w tej monecie
imponował jednak rewers. Cudownie wybity i zachowany, nie licząc poskrobanego tła
w herbie „Ciołek”, to ta strona była praktycznie bez wad. Cena wywołania
również była na atrakcyjnym poziomie zaledwie 2 tysięcy złotych, co
gwarantowało przestrzeń na ciekawą licytacje. Druga moneta z rocznika 1794,
była podobnie wyśmienicie zachowana. Niby identyczny stan, jednak zupełnie
odmienny wygląd niż poprzedniczka. Awers jedynie z drobnymi wadami blachy i śladami
obiegu w najwyższych partiach popiersia. Podobało mi się szczególnie tło
awersu, które powoli pokrywa się naturalną patyną. Rewers może nieznacznie
mniej świeży od poprzednika, również ujmował mnie naturalnością i brakiem śladów
czyszczenia. Super moneta, prawdziwe spełnienie idei zbierania popularnych
roczników wyłącznie w pięknym stanie. A do tego ceny wywoławcze i szacunkowe
ustawiono niżej niż w tej sztuce zapakowanej w plastik. Gdyby nie to, że mam
dokładnie ten sam wariant to z pewnością byłby to mój faworyt do kupienia w
osiągalnej cenie. Po ośmiu talarach, kolejnym numizmatem na aukcji był obiegowy
egzemplarz półtalara z rocznika 1777. Ciekawa moneta w niezłym stanie.
Generalnie jak już kiedyś pisałem, półtalary są jednym z moich ulubionych nominałów,
stąd z zainteresowaniem przystąpiłem do oglądania zdjęć. Nie będę ukrywać tego,
że moneta mi się podobała. Stan III plus - jak najbardziej akceptowalny. Awers,
na którym widnieje popiersie Poniatowskiego z włosami spiętymi opaską,
prezentował się całkiem znośnie. Dla mnie prywatnie, to graniczny stan, który
akceptuje i jakiego wymagam od posiadanych monet. Mimo wyraźnego zniszczenia
obiegiem, popiersie zachowuje czytelność we wszystkich najważniejszych
szczegółach rysunku. Trochę na minus po tej stronie należy uznać liczne rysy i drobniutkie
wady blachy, które wraz z wytarciem pojawiły się dość licznie w górnej części
awersu. Widać także, że moneta była czyszczona. Tło w okolicach obrzeża i liter
ma wyraźnie ciemniejszy kolor. Rewers oglądało się jeszcze milej. Tam wad nie
było i jedynie delikatne wytarcia związane z obiegiem nadawały naturalność tej
stronie. Była to moneta zdecydowanie ciekawa i warta zainteresowania. Cena w
okolicy 3 tysięcy, nie nosi cech przepłacenia. Jak na ten stan i jakość obu stron,
można uznać ją za łakomy kąsek dla zbieracza SAP. Licytacja półtalara nie była
wcale długa, co sugeruje, że brak cech menniczych i możliwości zarobku na
ogrejdowaniu monety, znacznie poprawia jej atrakcyjność cenowa dla
kolekcjonerów. I tak trzymać J.
monety, znacznie poprawia jej atrakcyjność cenowa
dla kolekcjonerów. I tak trzymać J.
Drugim w kolejności półtalarem był egzemplarz z
najpopularniejszego w tym nominale rocznika 1788. Pierwsze wrażenie, jakoś nie
przekonywało mnie do szczególnego zachwytu nad tą monetą. Powiedziałbym, że dla
mnie krążek znajdował się w średnim stanie i niczym szczególnym na plus się nie
wyróżniał. Awers wyraźnie obiegowy, posiadał to, czego nie lubię w tym
roczniku, czyli wytarcie wzoru podstawy fryzury i zrównanie jej z powierzchnią
królewskiej twarzy. To zlanie obu płaszczyzn optycznie bardzo powiększa czoło
króla i zawsze niemile kojarzy mi się z jakimiś, nienazwanymi wadami ludzkiej
fizjonomii. Coś jakby mutant z kiepskiego horroru cierpiący na wodogłowie. Tak
to widzę, jednak być może są osoby, którym podoba się takie popiersie i
udowodnia to podczas licytacji. Kontynuując opis awersu, nie tylko król mi się
nie spodobał. Do tego dochodziły stadami liczne wady blachy, które zniechęcały
mnie nawet do spojrzenia na drugą stronę krążka. Jednak się przełamałem J.
Rewers może nie był aż taki zły, jednak to nie jest zaleta, bo za to posiadał
częste w tym roczniku cechy zdemolowania części herbowej. Na sam pierw przez
justunek, potem przez częściowe niedobicie a na końcu rewers dotknęło wytarcie
niedobitego elementu w wyniku obiegu. Podsumowując, ta oferta zupełnie nie dla
mnie. Kolejne dwie monety ze zdjęcia, reprezentują już dwuzłotówki, których na
aukcjach zwykle jest najwięcej. Tu jednak okazało się inaczej. Oba sreberka
były z rocznika 1789, który często pojawia się w sprzedaży. Pierwsza sztuka,
mimo że moim zdaniem obiegowa, była jednak dosyć ponętna. A może to właśnie ten
nieznaczny obieg wpływał na to, że podobała się nie tylko mnie, ale i podczas
licytacji zyskała liczne grono zwolenników. Awers bardzo ładny, lekkie wytarcia
w najwyższych miejscach portretu Poniatowskiego. Do tego niestety dochodziły
rysy koło królewskiego nosa, wyglądające jakby ktoś wykonał je tam umyślnie.
Mimo tego awers był zachowany w moim mniemaniu w okolicy stanu drugiego z
plusem. Rewers znów nieco lepszy od awersu. Lekkie niedobicia na koronie i w
okolicy orderu, zupełnie bez wpływu na obniżenie atrakcyjności tego
egzemplarza. Ceny wywołania rozsądnie ustawiona na kwocie niemal tysiąca
polskich złotych. Tu organizatorzy nieco przegięli z estymacja ceny końcowej,
nie doceniając potencjału drzemiącego w tej ośmiogroszówce. Jak okazuje się,
nie tylko fachowcy z WCN-u nie mieli nosa do ceny, również licytujący moim
zdaniem nieco „popłynęli”, dociągając zabawę aż do poziomu 4 krotnie wyższego
niż pierwotnie zakładano. Ja prywatnie liczyłem, że cena ukształtuje około 2
tysięcy i też jak widać po cenie, trafiłem „kulą w płot”. Druga dwuzłotówka z
1789 była wyraźnie w gorszym stanie. Mimo oceny na poziomie II plus, w
porównaniu do poprzednika ten egzemplarz był wizualnie bardziej zniszczony
obiegiem. Na awersie już nie tylko na popiersiu władcy widać ślady wytarcia,
ale dostrzegamy je również w literach otokowych, gdzie pierwotnie wolne obszary
pomiędzy literami „zamykają” się tworząc srebrne jeziorka. Rewers również
oceniam sporo słabiej niż poprzednia sztuka. Taki nieco standardowy, na
poziomie około II minus. Organizatorzy wycenili obie monety podobnie, jednak
rynek zareagował prawidłowo i końcowe ceny obu numizmatów już bardzo się od
siebie różniły. Osobiście, tej drugiej monety bym nie kupił na aukcji WCN, gdyż
kilka podobnych można zakupić „od ręki” w innych miejscach. Podsumowując monety
z drugiego zdjęcia. Dwie z nich zainteresowały mnie najbardziej. Pierwsza to
nieogrejdowany egzemplarz talara z 1794 a drugą był obiegowy półtalar z 1777.
I ostatnia pełna szóstka srebrnych monet SAP. Tym
razem czeka nas ciekawy mix nominałów i roczników. Będą tam po dwie
dwuzłotówki, złotówki i półzłotki z raczej popularnych lat bicia. Zaczynamy od
kontynuacji ośmiogroszowej serii. Pierwsza z monet pochodzi z roku 1791.
Przyznam, że miałem z nią drobny problem. Nie z sama monetą a raczej z dziwnie
wysoką oceną jej stanu. Awers został oceniony na I minus, czyli stan menniczy.
Mnie ze zdjęć wyglądała bardziej na dobrą II i to oczywiście pomijając fakt
brzydkiego justunku, który dodatkowo okropnie szpecił facjatę władcy. Jak dla
mnie awers miał tez zbyt wiele rys w tle, jak na menniczy okaz. Niezła dwójka
byłaby bardziej sprawiedliwa. Rewers również bardzo odległy od ideału. Tu tez
pracownik mennicy poznęcał się nad krążkiem i za pomocą pilnika przeskrobał go
porządnie. Może i po tym zabiegu waga krążka się zgadzała, jednak później te
działania mocno odbiły się na urodzie wybitej monety. Mnie się nie podobała.
Możliwe, że to właśnie jej około menniczy połysk skusił kupców, którzy
zdecydowali o cenie monety na poziomie prawie 2 tysięcy złotych (z młotkowym).
Ja do tego ręki nie przyłożyłem. Ostatnia dwuzłotówka z czterech wystawionych sztuk
na 69 Aukcji WCN wybita została w roku 1792. W tym roczniku mamy dwie podstawowe
odmiany zdefiniowane przez inicjały intendenta mennicy w Warszawie. Wystawiona
moneta miała E.B., czyli był to ten częściej spotykany skrót należący do
Eiframa Brenna. Sama moneta pokryta kolorową patyną, która w połączeniu z
mocnym justunkiem wykonanym na obrzeżu w sumie tworzyła dość niecodzienną kompozycje.
Mnie to połączenie nie przypadło zbytnio do gustu. Na awersie Poniatowski
wyraźnie wyłaniał się z tej rdzawej poświaty, która dodatkowo podkreślała linie
włosów i wyostrzała rysy króla. Miejsce obok twarzy było lekko przeczyszczone,
jakby ktoś podjął nierówną walkę z tą rdzą – jednak szybko pokonany – dał sobie
spokój. Rewers moim zdaniem wyglądał jeszcze gorzej. Place z wyczyszczonym
nalotem były bardzo widoczne i mocno odcinały się od obszarów, których nie
czyszczono. Moneta została kiedyś skrzywdzona. Najpierw justunkiem a potem
osoba, która zdecydowała się na jej przecieranie popsuła cały efekt. Jak już czyścić
to profesjonalnie. Ja tego nie potrafię robić i monet niczym nie szoruje. Co szczerze
polecam miłośnikom monet Starej Polski. Kolejny numizmat, którego nie kupię.
Teraz czas na pierwszą ze złotówek. Popularny, ale bardzo ciekawy i
zróżnicowany rocznik 1766, czyli pierwszy rok bicia tego nominału w Warszawie.
Spory nakład i wiele stempli przełożyło się na liczne odmiany i warianty do
zbierania. Nic dziwnego, zatem, że dobrze zachowane monety z 1766 zawsze cieszą
się niesłabnącym powodzeniem. Oferowana złotówka oceniona została na drugi stan
zachowania i trzeba przyznać, że moneta „odwdzięczała” się oceniającym ładnym
blaskiem menniczym „bijącym po oczach” nawet ze zdjęcia. Oczywiście portret na
awersie ruszony obiegiem, jednak nadal atrakcyjny i wyraźny. Orły na rewersie
bardzo charakterystyczne, które występują często jednak ich stan, jak i całego
rewersu również był ponadprzeciętny. Nieco szpecące niedobicie na górnej
Pogoni, które zdarza się w tym roczniku regularnie i nie jest niczym dziwnym.
Podobała mi się ta wystawiona za jedyne 400 złotych moneta. Jedna złotówka za czterysta
złotych, jak widać opłaca się trzymać monety te ćwierć milenium by zyskały na
wartości. To już jednak chyba nie dotyczy aktualnie obiegających polskich
złotych, bo za 250 lat niewielu ludzi będzie pewnie wiedziało, do czego w
naszych czasach służyły te dziwne metalowe krążki. Takie czasy są nieuniknione J.
Czwarta z monet na zdjęciu to druga ze złotówek.
Bardzo ładny okaz z rocznika 1767, który jak wiadomo zdecydowanie najczęściej
gości w sprzedaży. Ogromny nakład jak na początek okresu SAP, przełożył się na
wiele zachowanych sztuk, które krążą jak komety po numizmatycznym niebie. Jak
kupować takie roczniki, to polecam jak najlepsze stany zachowania. I właśnie
taka niemal nieobiegowa i piękna moneta była obiektem licytacji na 69 Aukcji
WCN. Pisałem o tym roczniku na blogu, więc można sobie dopasować ten rewers do
konkretnego wariantu. Mam kilka monet z tego rocznika, ale mało, która
dorównuje tej z dzisiejszej aukcji. Toteż delikatnie, ale jednak byłem nią
zainteresowany. To, co szczególnie podobało mi się w tym egzemplarzu to idealnie
czyste tło, jakie można podziwiać na zdjęciach. Pomiędzy królem a napisami
otokowymi na awersie, blacha jest jednolita i nieskazitelna. Rewers równie
połyskowy i świeży. Takie sztuki nie są wcale tak często spotykane. Obie
czterogroszówki były, zatem zjawiskowe i godne polecenia. Dwie kolejne monety
to nominały o połowę mniejsze, czyli jak sama nazwa wskazuje – półzłotki.
Pierwsza z nich to bardzo dobrze zachowany pruski fals, wybity w latach
siedemdziesiątych XVIII wieku w jednej z mennic Prus. Moneta oczywiście zawiera
o wiele mniej srebra niż oryginał bity w Warszawie, co widać na pierwszy rzut
oka. Data 1766 jest tez tylko jednym z istotnych ozdobników i nie jest związana
z okresem jej produkcji. Wiele o tym pisałem na blogu, wiec nie będę się
powtarzał, zapraszam do lektury archiwalnych wpisów. Ja bardzo lubię wszelkie
falsyfikaty „z epoki” i je normalnie włączam do zbioru. Szczęśliwie mam równie
ładny egzemplarz w tym wariancie… no może kapkę słabszy J.
Zdziwiło mnie, że w opisie oferty nic o pruskim pochodzeniu tego egzemplarza
nie zostało wspomniane przez organizatorów. Czy sprawiła to poprawność bazująca
jedynie na wiedzy czerpanej ze „starych, dobrych katalogów”, czy tez zadziałała
prosta nieznajomość meandrów okresu mennictwa Poniatowskiego - nie wiem i nie
podejmuje się tego stwierdzić. Grunt, że moneta została opisana błędnie i być
może Warszawę widziała pierwszy raz w dniu aukcji J.
Mimo tych nieścisłości w opisie, mennicze stany zachowania, zawsze znajdują swoich
wielbicieli i tak też było tym razem. Za tysiaka pruski fals „z epoki” wybity
na szkodę I Rzeczpospolitej, powędrował do nowego właściciela. Oby docenił niezwykłość
wylicytowanego krążka i chciał poznać historie jaka wiąże się z nowo nabytym numizmatem.
Drugi i ostatni z półzłotków, prezentował dość rzadki rocznik 1776. Dwugroszówki
z tego roku w handlu pojawiają się jedynie sporadycznie i próżno wśród nich szukać
menniczych egzemplarzy. Zatem jak trafi się gdzieś jakiś w miarę sensowny
egzemplarz to trzeba go rwać jak świeże wiśnie. W tym wypadku, jednak moneta
wystawiona na aukcji była nie „pierwszej młodości”. Organizatorzy przyznali jej
stan II z minusem, ja jednak uważam, że to drobna przesada i objaw
nieuzasadnionego optymizmu. Trójka bardziej odpowiada temu egzemplarzowi. Awers
jak to rocznik 1776 nosi pokaźne ślady obiegu, do tego był kiedyś agresywnie czyszczony,
o czym świadczyły liczne, drobne purchle, jakie pojawiły się w tle monety.
Rewers wyglądał za to zjawiskowo, jak żywcem wyjęty z horroru „Krąg”. Jak
powstały te ślady, czy są naturalne i związane z przechowywaniem jej przez
dłuższy czas w niekorzystnych warunkach, trudno mi dociec. W każdym razie
moneta nie wyglądała zachęcająco. Z drugiej jednak strony należy przyznać, że
była w pełni czytelna i zachowana na pewno powyżej średniej spotykanej w tym
konkretnym roczniku. Byłem nieco rozdarty. Z jednej strony dość ciekawy rok
bicia, z drugiej kontrowersyjny wygląd numizmatu. Postanowiłem rozważyć swój
udział w licytacji, nie podejmując jednak decyzji o zapisaniu jej do grona
monet „obserwowanych”. Podsumowując tą trzecią szóstkę monet, moim zdaniem na
uwagę szczególnie zasługiwały obie złotówki. Półzłotki miały swoje mocne
strony, natomiast najgrubsze w tym gronie dwuzłotówki wypadały na ty tle niezbyt
atrakcyjnie. Przynajmniej u mnie w głowie powstała taka właśnie klasyfikacja.
Teraz kilka zdań o moim udziale i licytacji podczas imprezy.
Internet dał mi tą szanse, że nawet będąc na wyjeździe po za domem miałem
okazje kilkakrotnie na chwile zalogować się do aukcji i wziąć w niej udział.
Tym samym doceniam tą funkcje, która jeszcze kilka lat temu była nowoczesnym ekscentryzmem
a dziś jest praktycznie podstawowym wymogiem by aukcja trafiła „pod strzechy”.
Jak pisałem na początku w noc poprzedzającą początek aukcji udałem się do Bydgoszczy.
Pomiędzy obowiązkami, jakie musiałem spełnić,
bez większych przeszkód udało mi się być online podczas sprzedaży całej oferty monet
SAP. Sama aukcja wydawała mi się być prowadzona bardzo szybko i sprawnie. Szczególnie
w porównaniu z ostatnia imprezą, w jakiej brałem udział dwa tygodnie wcześniej.
To właśnie dzięki temu, że organizatorzy trzymali się ustalonych wcześniej i
ogłoszonych reguł czasowych, udało mi się zorganizować czas by wziąć zdalny
udział w interesujących mnie licytacjach. Ogromnie cenie sobie przykładanie
wagi do staroświeckiej punktualności i trzymania się agendy. Zalogowałem się już na końcówkę Jana III
Sobieskiego i śledziłem imprezę aż do ostatniej monety SAP. Ostatecznie pomimo braku monet, które by mnie
jakoś szczególnie ‘kręciły”, to jednak w gronie obserwowanych wylądowało ich aż
10. To polowa całej wystawionej oferty. Większość z nich była jednak dodana tak
nieco „na wiwat” i wyjątkowo nie wiązałem faktu obserwacji z udziałem w
staraniach by daną monetę kupić. Pięć
monet zaliczyłem do grona potencjalnych celów na aukcję. W tym gronie były dwa
talary, jeden z 1784 (ot, tak jakby nikt jej nie przebił…) a drugi to
nieograjdowany egzemplarz z 1794. Do tego dodałem obie złotówki i ostatnią
10-cio groszówkę z 1793. Oczywiście miałem swoje limity, których nie planowałem
przekraczać. Zbliżają się kolejne aukcje w grudniu oraz idą Święta, więc jak
się nie należy do elity finansowej, to trzeba być szczególnie rozsądnym w tym
okresie.
Teraz po kolei o „moich” 5 celach. Talara z 1784
jednak przebili J, wic nie miałem tam nic do roboty.
Więcej kasy niż 10 tysięcy bym za nią nie dał, jeszcze nie teraz. Drugą monetę,
czyli talara z 1794 roku zalicytowałem odważnie i z ikrą. Mimo tego, że
„położyłem” na wirtualnym stole niemałą przecież kwotę 1850 złotych, to jak się
okazało nie wystarczyło to na kupno tego egzemplarza. Końcowa cena licytacji na
poziomie 3200 złotych świadczy o tym dobitnie, że nie miałem najmniejszych
szans. Teraz czas na złotówki. Pierwsza z 1766 roku, zeszła za 1250 złotych, co
dokładnie o 500 przewyższało mój zakres. Nawet nie miałem okazji jej przebić.
Druga sztuka z 1767 roku osiągnęła cenę 1700 złotych. I tu powtórzyła się
historia, nie nacisnąłem guziczka „LICYTUJ”, rozważnie mierząc siły na zamiary.
Ostatnia z monet, które mnie nieco zainteresowały to 10-cio groszówka z 1793.
Byłem zdecydowany zagrać nieco ostrzej, jak to na koniec aukcji J.
Nie pamiętałem o tym rozmawiając z nowym właścicielem monety, jednak sprawdziłem
w systemie aukcyjnym i wyszło, że zalicytowałem nawet za kwotę 575 złotych, co wydawało
mi się wówczas już drobnym szaleństwem z mojej strony. Zostałem jednak wielokrotnie
przebity i ciekawa moneta przeszła mi koło nosa. Co prawda i tak nie przebiłbym
kwoty 700 złotych jaką zakończyła się walka. I to nie z braku kasy, lecz z
nadmiaru zasad, których staram się jakoś trzymać J. Jeszcze
przyjdzie nie jedna okazja, teraz odpuszczę to może kupię coś fajnego na
kolejnej imprezie. Tak jak napisałem, cieszę się, że egzemplarz trafił w ‘dobre
ręce”, wiec nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mój udział najcelniej
podsumuje ostatnie zdjęcie.
W
dzisiejszym wpisie wykorzystałem informacje i zdjęcia z portalu aukcyjnego
OneBid. strony WCN i wyszukane przez google grafika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz