sobota, 28 kwietnia 2018

Kwietniowe aukcje numizmatyczne, czyli blaski i rysy wiosennych zakupów

I tak, zgodnie ze świecką tradycją tego bloga, nadchodzi czas, w którym wypadałoby coś więcej napisać aukcjach, w jakich było mi dane brać udział w tym kolejnym miesiącu. Wpis ograniczę jedynie do dwóch największych imprez, jakie w kwietniu miały miejsce na krajowym podwórku. Te najważniejsze aukcje dla monet Stanisława Augusta Poniatowskiego to chronologicznie: 8 Aukcja Warszawskiego Domu Aukcyjnego & Monety i Medale oraz już 70 z kolei impreza Warszawskiego Centrum Numizmatycznego. Zatem stolica monetami w kwietniu stała i mimo tego, że większość tych działań odbywała się w internecie to i tak powszechnie wiadomo, że faktycznie na warszawskim podwórku skupia się niemal cały handel polskimi numizmatami. Gromadząc srebrne monety koronne SAP a za razem mieszkając w stolicy, chcąc nie chcąc jest się w centrum tych wydarzeń. Jest z tym związanych kilka ważnych, „fizycznych” benefitów, choćby takich jak możliwość obejrzenia przedmiotów przed imprezą, licytowanie na sali czy też w końcu odbiór osobisty. Nie da się ukryć, że w dłuższej perspektywie tego typu korzyści przekładają się na możliwość poznania osób trudniących się handlem. Co prawda w przypadku opisywanych dziś aukcji, obie imprezy toczyły się jedynie w sieci, więc nie wszystkie stołeczne „super moce” można było w pełni wykorzystać. Ale o tym będzie za chwilę.

Weźmy na tapetę pierwszą korzyść z mieszkania w miejscu gdzie handluje się numizmatyką. W ramach ćwiczenia, zapytajmy się teraz siebie: „jak często korzystamy z możliwości zapoznania się z monetami przed licytacją?”. Odpowiedzi zapewne będą różne, tak jak my się od siebie różnimy, jednak na potrzeby dzisiejszego tekstu zakładam, że większość z nich brzmi „nigdy lub prawie nigdy”. Ja mam niestety tak samo L. Mimo praktycznie nieograniczonych możliwości – bardzo rzadko korzystam z tego benefitu. Jakby się tak nad tym zastanowić i poszukać powodu tego jawnego zaniechania, to dzieje się tak głównie dlatego, że nie widzę już takiej potrzeby, gdyż standardem niemal każdej aukcji stały się dobrej jakości zdjęcia monet. Ale w głębi duszy wiem, że problem tkwi także we mnie. Bo czasem „po ludzku”, po prostu brak mi wolnego czasu by takie badanie przeprowadzić i/lub (najczęściej) ochoty. To jednak nie jest rozsądne zachowanie, godne naśladowania. Pewnie każdy kolekcjoner się z tym spotkał, że czasem po odebraniu zakupionej monety był mocno zdziwiony jej wyglądem i stanem zachowania. Często rozczarowany, ale pewnie też były takie sytuacje, że pozytywnie zaskoczony. Też tak miałem kilkanaście razy i jak widać nie wyciągnąłem z tego właściwych wniosków. Dość powiedzieć, że także w dziś opisywanych aukcjach nie pokusiłem się o wcześniejszą lustracje na żywo wystawionego do sprzedaży materiału. A jak się okaże w dalszej części wpisu, wówczas naprawdę było warto to zrobić. Jednak na swoje szczęście znałem relacje znajomych kolekcjonerów, którzy „byli i widzieli” oraz równocześnie poddałem dokładniejszej analizie załączone do aukcji zdjęcia. Szczególnie często korzystając z możliwości obejrzenia ich w dużym powiększeniu. O swoich wrażeniach powiem tak: włos mi się na głowie zjeżył. Tak niepoważnie ocenionych i opisanych monet (w moim przeświadczeniu), nie sprzedawano już dawno. To tylko tytułem wstępu, bo będę pisał o tym dokładniej w dalszej części wpisu. A teraz już pierwszy krok w relacji z wiosennych aukcji w postaci ilustracji z najważniejszymi informacjami, okraszonymi ładnym obrazkiem.
Dla mniej zorientowanych miłośników sztuki (jestem jednym z nich), pragnę jedynie dodać, że ten „kolorowy obrazek” upiększający ilustrację powyżej, to nie taki zwykły, pierwszy z brzegu bohomaz. Wpisując w google dwa słowa „wiosna” i „monety”, jako pierwsza opcja odpowiedzi otrzymałem właśnie ten obraz Claude’a Moneta zatytułowany „Wiosna w Giverny”. Potraktowałem ten fakt jak dobrą wróżbę J.

W dalszej części zobaczymy czy moje wiosenne podejście do numizmatyki, przełoży się na jakieś konkretne osiągnięcia. Zacznijmy po kolei, bo w końcu pierwszą porządną imprezą w kwietniu była kolejna już aukcja połączonych sił WDA i MiM. Pan Mariusz Walendzik jak to ma w zwyczaju przygotował szczególne atrakcje dla wielbicieli błyszczącej blachy i plastikowych slabów. Może sprzedawany materiał nie był tak doskonałej jakości jak zwykle, jednak i tak proporcjonalnie, liczba oferowanych błyskotek była bardzo poważna. Zwykle w tak skonstruowanej ofercie, na imprezach firmowanych przez Warszawski Dom Aukcyjny znajduje się kilka interesujących monet Stanisława Augusta Poniatowskiego. Tym razem monet SAP było 24 sztuki, jednak na wstępie muszę zaznaczyć, że pod względem moich preferencji to niestety „szału nie było”. Zaledwie połowa z nich okazała się być srebrnymi monetami koronnymi, z których z wyraźnym trudem wybrałem dla siebie kilka egzemplarzy, którymi wstępnie byłem zainteresowany. I teraz napiszę kilka zdań o tych właśnie monetach, by na koniec przejść do podsumowania efektów moich starań.

Jak w starej piosence, „było ich trzech”, a właściwie to nawet… czterech. Bo do trójki monet wybitych w mennicy warszawskiej doszedł jeden falsyfikat, który jak to zwykle bywa pochodził z nieokreślonego warsztatu i miał w sobie tą „dziką niepowtarzalność” cechującą podróbki klepane na kolanie w ciemnej bramie. Jednak pierwszą w kolejności monetą SAP, jaką wybrałem do obserwacji był talar z nieco ciekawszego rocznika 1777, która prezentuje na zdjęciu poniżej.
Trzeba przyznać, że jak stan zachowania oceniony na III+, to ten talar prezentował się nawet zachęcająco. Mocno obiegowe tło monety, nie raziło aż tak jakby mogło. Głównie z uwagi na to, że liczne ryski prezentowały się mi, jako „stare”, które pokrywała interesująca patyna. A dodatkowo ani ich ilość ani też rozmieszczenie nie wskazywały na czyszczenie. Moneta sporo przeszła, jednak w tym wszystkim prezentowała się interesująco. Awers dobrze wybity i zachowany z wyraźnym „biustem” Poniatowskiego odcinającym się od tła. Rewers równie udany. Nic tylko kupować i gromadzić J. Cena wywołania na poziomie dwóch tysięcy wydawała się również OK. Jednak już znacznie gorzej prezentowała się szacunkowa cena sprzedaży autorstwa organizatorów. Jakoś trudno mi było przejść do porządku dziennego, nad tym, że ta moneta może osiągnąć cenę na poziomie maksymalnym 9 tysięcy złotych. W każdym razie ja nie byłem w odpowiednim stanie umysłu, by za nią tyle zapłacić. Połowę, to może bym wyłożył, ale w ostateczności.

Druga moneta, to kolejny talar. Tym razem trafił się dość ładny „populares” z 1794 roku zapakowany w slab z oceną AU 50. Jak mogę, to staram się jednak unikać kupowania monet zapuszkowanych w plastik. Często podchodząc do takiej oferty czuję, że jestem robiony w bambuko. Mam nieodparte wrażenie, że wszyscy, co mieli na niej zarobić to już swoje zarobili. Zarobił jej pierwotny właściciel, zarobił ten, co od niego kupił i wysłał ją do grejdingu, zarobili spece od pakowania w slaby i teraz już tylko został jeden krok, by także zarobił aukcjoner jak znajdzie miłośnika-napaleńca, który za nią sporo zapłaci. W takich właśnie przypadkach bardzo często jak te przysłonione „jelenie”, wystawiamy się na strzały. Ale taki jest handel i takie jest kolekcjonowanie. Oba procesy charakteryzują się sporym pokładem pasji i emocji, więc warto mieć to na uwadze, kiedy pod nos podsuwa się nam coraz to nowe błyszczące sreberka w slabach. Popatrzmy teraz na błyskotkę, na której zakup sam chciałem dać się „im” ustrzelić.
Zdjęcie może nie najwyższej jakości, ale wszystko, co ma się błyszczeć - lśni z daleka J.  Opisałem tego talara na blogu, stąd powszechnie widomo, że ten rocznik charakteryzuje się aż 6 wariantami. Mimo tego, że posiadam już dwa z nich, to myśl o trzecim „do pary” wydawała mi się całkiem kusząca. A niech tam, pomyślałem, w końcu to właśnie takich monet szukam. Talarów ładnie wybitych i zachowanych, bez widocznych wad. Zapisałem ją sobie do ewentualnej licytacji.

No i wreszcie trzecie srebro koronne SAP. Pod pozycja 225 na 8 Aukcji WDA i MiM skrywała się mennicza dwuzłotówka z 1794 roku w odmianie 41 ¾. To jak już kiedyś dowiodłem na blogu, bardzo popularny rocznik, którego rzadkość jest tylko legendą nieznajdującą żadnego poparcia w badaniach. Nie mniej jednak, sama moneta była bardzo piękna, co jak mniemam doskonale widać na zdjęciu.
Fenomenalny detal po obu stronach krążka, zawrócił mi w głowie i mimo tego, że nie zbieram menniczych sreber, (bo mnie na to po prostu, w długim okresie nie stać) byłem gotów złamać tą niepisaną regułę. Jak to mówią, z ładnej dziewczynie to i grzech odmówić J.  Patrząc na ocenę MS 63+ nie liczyłem na rozsądną cenę, ale i tak postanowiłem zaznaczyć to srebro by sprawdzić, na jakim poziomie skończy się licytacja. Jak będzie „tanio” to chciałbym przy tym być J.

Ostatnia moneta z tej aukcji, jaka zainteresowała mnie to falsyfikat. Uważam, że nie warto płacić za falsy monet SAP jakiś horrendalnych kwot, jednak za ciekawe podróbki z epoki, czasem jestem w stanie wysupłać te „parę złotych”. Czy to fałszerstwo było warte mojego zachodu, oceńcie sami korzystając z niżej zamieszczonej fotki.
Jak widać „szału nie ma”.  Ciekawostką wydał mi sie fakt, że organizatorzy o tą nielegalną produkcje posądzili Prusaków i zawarli swoją tezę w opisie monety. Moim zdaniem nic bardziej mylnego. Z żadnej porządnej mennicy naszych ówczesnych sąsiadów nie wyszedłby taki "koszmarek". To zdecydowanie indywidualna inicjatywa jakiegoś cwaniaka z epoki. Ten podrobiony półzłotek z 1766, to jeden z wielu jakie trafiają się z tego rocznika. Mam nawet kilka takich „brzydali”, z których część już kiedyś opisałem w odpowiednim wątku na blogu, ale zawsze chętnie wypatruje kolejnych przykładów. To spory kontrast w porównaniu do menniczej dwuzłotówki, ale tak to już jest, że nawet w tak "konkretnej" kolekcji monet SAP jak moja, często trafia się jakiś odmieniec. Ta podróbka nie była jakaś wybitna i spektakularna, stąd do tematu pochodziłem na chłodno. Ot, kolejna „pokraka”. Jak będzie okazja to mogę ją przytulić.

Podsumowując, na 8 Aukcji WDA i MiM planowałem pokusić się o cztery monety. Budżet był gotowy by ten plan „udźwignąć”, jednak muszę szczerze przyznać, że nie podpalałem się tym zbytnio. Analizując historię poprzednich imprez WDA, na których już dawno nic nie udało mi się kupić, raczej nisko oceniałem szanse na to by akurat teraz udało się je pozyskać po rozsądnych cenach. Ciśnienia nie miałem i mimo zachwytu nad kilkoma pozycjami, to jednak nie zamierzałem przepłacać. Taki był plan, który (uprzedzę), udało mi się zrealizować w 100% J. Podstawowe założenie by nie stawiać zbyt wysokich kwot w licytacji wyszło mi szczególnie dobrze. W przeddzień imprezy okazało się, że w czasie trwania aukcji monet Poniatowskiego z dużą dozą prawdopodobieństwa będę przebywał „w terenie”. Zdalny dostęp do aukcji był niepewny, stąd bez cienia żalu wybrałem złożenie limitów. Na tym etapie zrezygnowałem z ubiegania się o talara 1777. Na początku jeszcze nawet chciałem położyć na szali 4 tysiące, jednak oceniłem, że moneta jest warta nieco więcej i bardzo możliwy jest scenariusz, w którym moneta będzie licytowana wyżej. Ponieważ nie będzie mi dane przekonać się o tym na żywo i podjąć decyzji, to odpuściłem całkowicie. Jak się okazało cena przebiła 6 tysięcy, więc nawet gdybym był online to prawdopodobnie odpadłbym gdzieś „po drodze”.  Tym samym postanowiłem złożyć limity na trzy wyżej opisane monety, którymi były talar z 1794, dwuzłotówka z 1794 oraz fals półzłotka. Sprawa nie jest warta budowania napięcia, więc od razu poniżej prezentuje skan z efektami mojego udziału.
Jak wynika z miłego maila od organizatorów, nie udało mi się „wygrać żadnej pozycji”. Zakryłem kwoty limitów, jednak nie całkiem i można wyrobić sobie zdanie, że byłem w miarę blisko talara i podróbki dwugrosza. Przy czym, tego falsa jednak byłem zdecydowanie bliżej J. Zupełnie nie doceniłem tego, jak rynkiem wstrząśnie oferta menniczej dwuzłotówki. Jak widać z punktu widzenia handlu zupełnie niepotrzebnie badałem i opisywałem wysokie nakłady tego rocznika, bo i tak nikt nie bierze tego pod uwagę. A chyba teraz tylko ja zbyt nisko go doceniam i…wyceniam, co nie pozwala mi powiększać zbiorów dwuzłotówek z 1794 roku. Dość powiedzieć, że „pomyliłem” się więcej niż dwukrotnie J. Pozostał tylko uśmiech i nadzieja, że już niedługo kolejna aukcja i tym razem nikt mi raczej nie przeszkodzi by uczestniczyć w niej na żywo. Na koniec jeszcze warto pochwalić organizatorów i zaznaczyć, że miłym faktem był dobry opis monet SAP oraz obiektywne (moim zdaniem) oceny stanu ich zachowania. Rzadko nie mam uwag w tych dwóch obszarach, więc tym samym przyznaję duży plus dla WDA i spółki. Tak trzymać Panowie, tylko dajcie jeszcze czasem mi coś u Was kupić J.

========================================================================

OK i teraz przechodzimy dalej. Tydzień po mojej kolejnej porażce na imprezie Pana Walendzika, szybko nadchodził czas możliwej rehabilitacji. Wielkimi krokami nadciągała, bowiem 70 Aukcja Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, która zapowiadała się jeszcze ciekawiej niż ta wyżej opisana. Byłem podekscytowany głównie z tego powodu, że na imprezach WCN sprzedawanych jest zwykle kilkadziesiąt monet z okresu panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego oraz dodatkowo, że z poprzednich aukcji tego sprzedawcy zwykle wracałem z jakimś trofeum. Nastawiłem się więc mega pozytywnie i zamierzałem się „obkupić” za wszystkie czasy J.

Te moje pierwsze optymistyczne myśli, jednak bardzo szybko zostały zmącone, kiedy bliżej przyglądałem się kolejnym sreberkom SAP wystawionym do sprzedaży. I tu wracam do wątku, jaki zacząłem już we wstępie do dzisiejszego tekstu, czyli do wcześniejszego dokładnego zapoznania się z monetami, jakie zamierza się później licytować. Już na pierwszy rzut oka okazało się, że kilkanaście z oferowanych monet prawdopodobnie pochodzi z tego samego źródła, o czym świadczyły powtarzalne, koszmarne rysy, które zdecydowanie i definitywnie psuły moją wiosenną sielankę. Byłem tym nawet lekko zszokowany. W końcu nie tak często spotyka się na aukcji zniszczone czyszczeniem cenne monety polski królewskiej. Wówczas z kilku powodów, o których wspomnę dalej, sytuacja wcale nie wydawała mi się wesoła. Jednak na blogu wystarczająco często jęczę i narzekam, więc jako kontra do tych czarnych myśli, proponuje ilustrację tej nieciekawej sytuacji z przymrużeniem oka. Porównajmy sobie dwa zdjęcia by sprawdzić, jak reagujemy na pewne kluczowe różnice w rysach. J
Dla mnie, co prawda góry i monety SAP wyglądają pięknie niemal w każdych warunkach. Jednak, jeśli chodzi konkretnie o „takie rysy”, to zdecydowanie wybieram te tatrzańskie, które w porównaniu z nieudolnie przeczyszczonymi i podniszczonymi półzłotkami i srebrnikami z kwietniowej aukcji WCN są bezkonkurencyjne. Co jak widać po ilości miejsca ile temu poświęcam, bardzo mnie rozczarowało i zaniepokoiło. Szczególnie, że znany sprzedawca o tych istotnych wadach nie raczył ani jednym słowem wspomnieć w opisie monet. Zresztą opisie bardzo staromodnym, bo w całości opartym na już ponad 100-letnim katalogu Karola Plage. Nic, absolutna cisza. Jakby tych rys na monetach w ogóle nie było. Co więcej, specjaliści-zawodowcy z WCN nie wzięli tego faktu również pod uwagę oceniając stany zachowania. Porysowane bezmyślnym czyszczeniem krążki, uzyskały dzięki temu zawyżone oceny, na zasadzie „wszystko OK, nic się nie stało”. Jak dla mnie to niemal podręcznikowy przykład psychologicznego wyparcia J. Jak się nie przyznamy, to może większość na to nie zwróci uwagi i jakoś to będzie. No właśnie, „jakoś” to ewidentnie nie „jakość”. Czegoś takiego nie spodziewałem się po tak poważnej i szanowanej firmie. Wiadomo wpadki zdarzają się każdemu, ale tu jednak skala błędów przechodzi ludzkie pojęcie. Jako stały klient chciałbym oświadczyć, że tego typu praktyki uważam za szkodliwe. I to zarówno dla potencjalnych klientów „nabitych” w źle opisane monety jak i dla renomy przedsiębiorstwa. Zdecydowanie temat do poprawy na przyszłość, bo w dłuższej perspektywie na konkurencyjnym rynku, jakim na naszych oczach staje się handel monetami, jedynie jakość oferty daje realne szanse się obronić. Kto to szybko zrozumie i będzie potrafił wykorzystać, ten przetrwa i będzie się rozwijał. Amen, koniec kazania J.

W wyniku wyżej opisanej, niezrozumiałej strategii sprzedawcy, już na samym początku wykluczyłem z grona monet „wartych posiadania” niemal wszystkie półzłotki i srebrne grosze. Na stronie aukcji każdy może sprawdzić we własnym zakresie, że były to z reguły ciekawe roczniki i gdyby nie fakt, że zostały z podniszczone nieumiejętną „konserwacją” zapewne mogłyby zainteresować szerokie grono miłośników SAP. Dzięki Bogu nawet po takim zabiegu eliminacji, oferta WCN okazała się na tyle szeroka i porządna, że mimo to było, na czym „oko zawiesić” i o co powalczyć. Z pośród licznej grupy liczącej aż 49 monet Stanisława Augusta Poniatowskiego, wyselekcjonowałem sobie 5 ładnych egzemplarzy, którymi byłem zainteresowany. Teraz w dalszej części wpisu skoncentruję się właśnie na nich. Pierwsza monetą, która zrobiła na mnie pozytywne wrażenie była dwuzłotówka z 1780 roku. Trafił się ciekawy, bo zdecydowanie rzadziej spotykany rocznik a do tego moneta w ponadprzeciętnym stanie zachowania. Takie duety cech to ja lubię J. Oto mój pierwszy cel.
Jak widać na skanie, obie strony dwuzłotówki prezentują się zacnie. Cechuje je widoczny blask menniczej świeżości tła, któremu nie straszny nawet drobny justunek. Prywatnie oceniłem ją na stan II, a takie monety zdecydowanie wchodzą w obszar mojego zainteresowania. Byłem zdecydowany by licytować ten egzemplarz.

Drugie srebro SAP z 70 Aukcji WCN, które mnie zauroczyło to złotówka z rocznika 1779. Podobnie jak wyżej miałem do czynienia z rzadkim i ładnie zachowanym egzemplarzem, który prezentuje na zdjęciu poniżej.
Stan zachowania jak widać nie był idealny, jednak i tak trzeba przyznać, że dawno nie widziałem tak ładnej monety z 1779 w sprzedaży. Stan pomiędzy III plus a II minus to moja liga J. Kilka razy próbowałem kupić czterogroszówkę z tego roku, zawsze jednak cena okazywała się ponad moje limity. Jak będzie tym razem? Byłem zdecydowany się o tym przekonać w boju J.

Trzecia moneta Poniatowskiego, to jakby powielenie dwóch poprzednio zaznaczonych ofert. Tym razem to złotówka z 1780 roku, czyli kolejny rocznik złotówki a za razem druga moneta wybita w 1780, jaką byłem zainteresowany. Bardzo poważnie zainteresowany, gdyż był to egzemplarz wyjątkowej urody i nawet w muzeach trudno jest spotkać lepszą sztukę. Proszę zresztą ocenić ją samemu na załączonym zdjęciu.
Stan zachowania około menniczy, nie wymaga wielu dodatkowych komentarzy z mojej strony. Byłem nią zachwycony i już w głowie układałem set trzech pięknych monet SAP, jakie z tej aukcji WCN mogą trafić do mojego zbiorku. Na awersie zaciekawiła mnie poprawiona litera „S” rozpoczynająca imię króla. Szczególnie, że moneta ilustrująca rocznik 1780 w katalogu Parchimowicz/Brzeziński akurat nie ma takiej cechy. Ciekawe w oferowanej monecie były również charakterystyczne spękania dobrze widoczne po obu stronach krążka, które świadczyły o tym, że nie jest to z pewnością odbitka zrobiona świeżym stemplem. Co jeszcze bardziej podkreśliło w moich oczach doskonały stan zachowania tego numizmatu. Zdarzają się czasem przecież piękne egzemplarze popularnych roczników wybite nowym, niezużytym stemplem. Jednak taki rocznik i taki stan nie trafiają się często. Co jeszcze bardziej skłoniło mnie do tego, aby „na poważnie” przymierzyć się do zakupu tej pozycji.

Idąc dalej, kolejnym egzemplarzem, który trafił do mojego „notesu” był menniczy półzłotek z 1769 roku. Przyglądam się temu rocznikowi bardzo dokładnie od dłuższego czasu. Jak już chyba kiedyś zapowiadałem, niedługo będę zabierał się za pisanie tekstu poświęconemu temu zróżnicowanemu rocznikowi dwugrosza bitego w czasie trwania Konfederacji Barskiej. To ogromny nakład, stąd duża różnorodność stempli, jakie trzeba sobie wynotować by dobrze go opisać. Ale wracając do oferowanego półzłotka, muszę zaznaczyć, że mimo znacznej popularności rocznika 1769 i sporej częstotliwości występowania w handlu, to  jednak bardzo rzadko trafia się na mennicze egzemplarze jak ten na zdjęciu poniżej.
Egzemplarz bliski ideału. To, co urzekło mnie najbardziej to nieskazitelne tło monety po obu stronach. Dodatkowo niespotykanie pięknie zachowały się wszystkie elementy awersu, w tym listki i wieńce, które w tym roczniku mają największe znaczenie do wyznaczania kolejnych wariantów. Oj będzie to moneta, której zdjęcie z pewnością użyję do planowanego wpisu. Kiedy dodam, że odetchnąłem z ulgą, kiedy na tej monecie nie stwierdziłem śladów szorowania w postaci świeżych rys, jakie dyskwalifikowały inne egzemplarze tego nominału, to oddam w pełni radość, jaką miałem zapisując ją, jako kolejny cel do licytacji. Co prawda mam kilkanaście niezłych półzłotków z tego rocznika, ale obiektywnie rzecz ujmując żaden nie może się równać tej monecie.

No i czas na ostatni egzemplarz. Piątym srebrem koronnym Poniatowskiego, jakie planowałem zakupić, okazała się… trzecia moneta wybita w 1780 roku. Co za wspaniała kumulacja numizmatów z tego rzadkiego rocznika. Całości dopełnił kolejny, całkiem ładny półzłotek.
Co prawda, kilka drobnych rysek ta moneta jednak posiadała, ale nie były to aż tak spektakularne zadrapania jak na innych rocznikach, które odrzuciłem na początku aukcji. Przynajmniej ja nie wiązałem ich z nieudolnym szorowaniem powierzchni monety. Do pełnego obrazu niedoskonałości dochodziły jeszcze drobne wady blachy lub resztki czarnej patyny na awersie. Gdybym był w siedzibie WCN przed aukcją by naocznie sprawdzić monetę, mógłbym być pewien, z czym mam do czynienia. A tak muszę jedynie bazować na tym, co widzę na zdjęciach. Na plus trzeba odnotować ładne, jednorodne tło świadczące o dobrym, „gabinetowym” pochodzeniu tego egzemplarza. Podsumowując moje wywody, moneta okazała się nie być idealna, a to coś akurat dla mnie bo i ja mam swoje wady J . Nie znalazłem w niej niczego, co by ją zdyskwalifikowało do poważnej licytacji. Szczególnie, że to jeden z niewielu roczników dwugrosza, którego mi jeszcze brakuje.

I właśnie takich 5 sreber Stanisława Augusta Poniatowskiego maiłem na celowniku na 70 Aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego. Spodziewałem się twardej walki i wysokich cen, więc teraz czas na kilka zdań o licytacji i jej efektach. Po pierwsze byłem obecny live i uczestniczyłem w aukcji w trakcie sprzedaży wszystkich monet SAP. Jako osoba na tyle doświadczona, co wygodna, wcześniej zadbałem o dobre warunki socjalne, w jakich będę licytował a miłym bonusem okazała się piękna, wiosenna pogoda. Licytowałem zdalnie ze swojej ulubionej starej kanapy stojącej na skąpanym w słońcu balkonie, przez co sama aukcja była dla mnie niezwykle miłym doświadczeniem J.  Kiedy jednak zaczęła się sprzedaż monet SAP ze srebra, skończyłem relaks i zwarty-gotowy oczekiwałem na swoją kolej by włączyć się do gry. Oczywiście wszystko miało rozegrać się w ramach limitów maksymalnych cen, jakie sobie wewnętrznie narzuciłem przed imprezą. Jakieś zasady muszą obowiązywać J.

Zgodnie z kolejnością, pierwsza do sprzedaży trafiła dwuzłotówka z 1780 roku, na którą miałem ogromna chrapkę. Może to wyda się dziwne, ale w efekcie nie zalicytowałem jej ani razu. Okazało się, że takich uczestników jak ja było wielu i moneta miała ogromne powodzenie. A ja przyglądałem się temu z niemym przerażeniem i nawet nie dotknąłem przycisku „licytuj”, cały czas czekając aż licytacja się nieco uspokoi. Poziom ceny, na którym tempo składania ofert na jej zakup opadło pokonał barierę 6 tysięcy złotych, by w efekcie dojść do sześciu i pół tysięcy. Nie mówię, że nie było warto za nią tyle zapłacić. Każdy decyduje za siebie. Ja jednak już w tym czasie byłem myślami przy kolejnych ofertach, które zamierzałem kupić. Można by użyć znamiennego wersu z mojej ulubionej pieśni Jacka Kaczmarskiego: „generale Sowiński, ten okop jest stracony!”.

Może ze złotówkami pójdzie lepiej. Moneta z rocznika 1779 w stanie pomiędzy III+ a II- , pasowałaby idealnie do mojego nie najwyższych lotów zbioru. Jednak i tu podobna strategia licytacyjna jak w przypadku dwuzłotówki nie zakończyła się dla mnie sukcesem. Znów nie
zalicytowałem, dając się wyszaleć harcownikom. Moneta mi się bardzo podobała, cena już niestety nie za bardzo. Zdecydowałem się odpuścić. To takie ćwiczenie z ascezy i odmawiania sobie przyjemności kupowania monet po „każdej cenie”. Jestem w tym mistrzem J. Teraz czas na kolejną „zetkę” z 1780 roku. Podobna strategia, siła spokoju, relaks na balkonie i oczekiwanie na stosowny
moment. Czekam, czekam, czekam…. myśląc, kiedy ONI wreszcie skończą. Skończyli. Nacisnąłem „licytuj”. Kupiłem. Wyszło dość drogo, ale ja przecież nie jestem materialistą. Chciałbym tylko gospodarować swoimi środkami, podejmując w miarę rozsądne decyzje. Monetkę odebrałem osobiście na Hożej i się na niej nie zawiodłem. Ślicznotka, pięknie się prezentuje na karcie mojego zbioru, którą pokazuję obok JAle to nie koniec, zostały przecież jeszcze dwa półzłotki. Po menniczej sztuce z 1769 zostanie mi tylko jej zdjęcie. Nie byłem w stanie zmusić się, żeby wydać na nią aż tyle kasy. Może gdybym chciał ja kupić żeby oddać do grejdingu i zarobić na sprzedaży MS-a w slabie, to bym ją przebił. Ale ja się tak z monetami nie zabawiam, więc uznałem, że dobre zdjęcie to też korzyść a do tego fajna pamiątka. Druga moneta, czyli dwugrosz z 1780 roku mimo tego, że był obiegowy, to jednak osiągnął cenę jakby dopiero, co opuścił mennicę. Znając już moje podejście, pewnie nikogo nie zdziwi fakt, że nawet nie zastanowiłem się czy wziąć udział w tej licytacji. Zdecydowanie to był dla mnie ostatni akord 70 imprezy WCN.

Podsumowując w kilku zdaniach. Dwie imprezy – jedna kupiona moneta, to nie jest jakiś wielki wyczyn. Wpadła jedna złotówka, ale za to bardzo piękna, co ma swoje znaczenie. Oczywiście mam świadomość tego, że mogło być dużo lepiej, jednak mimo tego byłem w miarę zadowolony z faktu, że wytrzymałem pokusę udziału w licytacjach nie licząc się z kosztami. Rozsądek zwyciężył. Nie ulega wątpliwości, że obie aukcje miały wiosenne blaski i rysy. Blasków było dziś sporo na prezentowanych przez mnie zdjęciach. Jak widać ostatnio zwracam jeszcze większą uwagę na stan zachowania i jakość monet, które włączam do kolekcji. O rysach już swoje napisałem. To oczywiście moja prywatna ocena, z którą nie zawsze trzeba się zgadzać. Wyraziłem jedynie swoją opinię, bo jestem zwolennikiem otwartej i szczerej komunikacji. Liczę, że w kolejnych imprezach obu opisanych dziś organizatorów będę miał więcej szczęścia. Ale jak to się mówi, kto nie ma szczęścia w grze, znajdzie je w miłości. Chyba musze to obgadać z żonką dziś wieczorem J. Na teraz to tyle, dzięki za doczytanie do tego miejsca i do zobaczenia niebawem.

We wpisie wykorzystałem informacje i zdjęcia z portalu aukcyjnego onebid.pl oraz ilustracje wyszukane za pomocą google grafika.

środa, 18 kwietnia 2018

Henryk Mańkowski „Fałszywe monety polskie”, czyli kilka przestróg obowiązkowych.

No tak, jak widać po tytule wpisu, dziś będzie sporo do czytania o falsyfikatach, ale jednak nie tylko J. Co prawda dawno na blogu nie pojawiło się nic nowego o podróbkach, co nie znaczy, że temat został wyczerpany a fałszerze porzucili swoje warsztaty. Jest dokładnie odwrotnie. W ostatnim czasie (około pół roku) w sprzedaży pojawiło się naprawdę wiele nowych, nieopisanych jeszcze na moim blogu falsów monet SAP. Ja jednak nie zasypiam gruszek w popiele (tu współczuje tłumaczowi google J) i rejestruje je wszystkie zapisując zdjęcia, by już za niedługo odświeżyć „stare” teksty na blogu lub nawet stworzyć zupełnie nowe wpisy z aktualizacją. Zobaczę jak to rozwiąże, bo jeszcze nie podjąłem decyzji. W każdym razie, można być pewnym, że wciąż trzymam rękę na pulsie i mam oko na handel numizmatami Stanisława Augusta Poniatowskiego.

W tym celu oczywiście przydaje się kilkunastoletnie doświadczenie, jednak warto również wspomnieć o sprawach podstawowych w realizowaniu pasji numizmatycznych, jakimi odwiecznie jest literatura. Warto zaufać starszym i mądrzejszym, którzy jeszcze z niejednego wielkopańskiego pieca chleb jedli, swoje „w dawnych czasach” przeżyli i swoje wnioski dla potomnych ładnie opisali. Jedną z podstawowych pozycji na temat fałszerstw monet polski królewskiej jest właśnie tytułowa publikacja. Pozycja bardzo ciekawa, kompletna i wielowątkowa. Często jednak aktualnie niedoceniana i to nie tylko z racji samego odległego czasu kiedy publikacja powstała, ale również z powodu niezwykłego autora oraz okoliczności wydania jego pracy. Właściwie to wypadałoby napisać w tym miejscu, nie „autora”, ale „autorów” - bo jak się za chwile okaże to jednak bardziej liczba mnoga pasuje do książki, której miejsce jest moim zdaniem w biblioteczce każdego miłośnika starych polskich monet. Będzie to, więc wpis, który m na celu pokazać nieoczywiste zalety tej pozycji by jeszcze bardziej zachęcić czytelników mojej strony do zdobycia tej niepozornej, ale ważnej dla kolekcjonerów książki. Szczególnie, że jest pewne na 99%, że nie trzeba będzie jej potem nikomu oddawać. Co dla żartu, z przymrużeniem oka ilustruje fotką poniżej J.
Ot, taka mała szpilka pod publiczkę. Co prawda oddawać nie trzeba, ale zakupioną książkę i zawarta w niej wiedzę to już popularyzować można J.

Ok, wracając do meritum chciałbym teraz napisać, dlaczego uważam, że ta pozycja jest ważna i szczególnie ciekawa. Na początek kilka informacji dotyczących jej wydania. Oryginalnie opublikowano tą książkę w 1930 roku, a o tym jak do tego doszło będę pisał w dalszej części. Po II wojnie światowej powtórzono publikacje w 1950 roku, wydając ją w Poznaniu.  Jednak ja dysponuje nowszym egzemplarzem, wydanym później, bo w roku 1973 staraniem Komisji Numizmatycznej działającej przy Polskim Towarzystwie Archeologicznym i Numizmatycznym w Warszawie. Nie bez powodu zwracam na to szczególną uwagę na początku. W tym tekście będę odnosił się jedynie do wydania, które mam i , które jak się orientuje jest właśnie „tym najnowszym”. Gdyż to właśnie tę pozycję przy odrobinie szczęścia można postarać się gdzieś nabyć.

Pierwsze, na co w związku z tym chciałbym zwrócić uwagę, to fakt, że tak naprawdę to wcale nie mamy tu do czynienia z jedną publikacją… J. Książka w wydaniu z 1973 roku składa się, bowiem z kilku elementów. Jak w przedmowie objaśnia nam Czesław Kamiński, pod którego redakcją powstała ta reedycja, publikacja złożona jest z dwóch części. Pierwsza, główna część, to tytułowa praca Henryka Mańkowskiego napisana pod redakcją Marana Gumowskiego, zaś druga część, to zbiór publikacji Karola Beyera drukowanych w odcinkach w Wiadomościach Numizmatyczno-Archeologicznych na początku XX wieku pod zbiorczym tytułem „O numizmatach polskich podrobionych lub zmyślonych w nowszych czasach”. Tym sposobem dopiero w środku książki dowiadujemy się o tym, że „gratis” otrzymaliśmy dodatkowe dzieło. I to nie „byle, kogo” a samego demaskatora fałszerzy a za razem patrona warszawskiego oddziału PTN. Ale to nie wszystko. Jest tam jeszcze jedno drobne źródło z epoki na temat fałszerstw, o którym nie wspomina się na początku. Oto, bowiem „rozgrzani” tematem czytelnicy na koniec części Mańkowskiego, natykają się z nienacka na spis fałszywek, który ostał się po znanym kolekcjonerze Kazimierzu Stronczyńskim. Mańkowski przejął jego kolekcję wraz z tym spisem i zdecydowano się by umieścić go, jako element publikacji. To, co mnie ujęło to „bardzo obrazowy” tytuł, jaki nadał temu spisowi fałszywek sam autor. Pełny tytuł brzmi: „Spis monet całkiem wymyślonych albo naśladowanych stemplem, rżniętym nie podłóg oryginałów, a stąd mniej więcej od oryginałów odstępującym, ze zbioru po niegdyś Pułkowniku Przeszkodzińskim”. No takie tytuły to ja lubię najbardziej, wiele mówią o zawartości a do tego mają swoją unikalną formę i moc J. Podsumowując, pierwsze pozytywne zaskoczenie a za razem znaczna korzyść, to w sumie trzy źródła na temat fałszerstw w jednej niepozornej książce. Jeśli założymy, że czytamy tego typu pozycje by się czegoś więcej dowiedzieć o podróbkach by nie dać się oszukać, to tu znajdziemy w niej ważne i aktualne przestrogi. To, jak wygląda ta niepozorna i nieco „przechodzona” książeczka pokazuje na zdjęciu poniżej.
Jak widać, okładka nie szczególnie rzuca się w oczy, więc łatwo ją przeoczyć na półce antykwariatu i trzeba być czujnym. W połowie książki kończy się publikacja Mańkowskiego i zaczyna Beyera. Oba teksty są na podobny temat, przenikają się i uzupełniają wzajemnie. To się nazywa gratis J.

Teraz przechodzimy do punktu drugiego, czyli będzie nieco więcej o informacjach, jakie można tam znaleźć. Powiem tak, informacja jest przekrojowa. Poczynając od typów i rodzajów fałszerstw, po techniki w zależności od metalu aż po barwne opisy znanych fałszerzy i ich niecnych metod. Nie zawiedzie się oczywiście też ten, kto chciałby by takie monety zobaczyć nie tylko po kolei opisane, ale również zilustrowane. To wszystko, to są dość istotne czynniki, szczególnie, że mówimy tu o publikacji z początków XX wieku, która objaśnia nam nieco jak wraz z rosnącą popularnością pasji kolekcjonerskich rosła liczba podejrzanych fabrykantów chcących na nich zarobić. Nie będę zdradzał tych treści, jednak zauważę, że brak posiadania pewnego poziomu wiedzy na ten temat przy jednoczesnym zbieractwie rzadszych monet polski królewskiej może narazić miłośników numizmatyki na znaczne starty. Weźmy pod uwagę, że fałszywki opisane w tej książce mają dziś w zdecydowanej większości już grubo ponad 100 lat. Konia z rzędem temu, kto bez dostatecznej wiedzy na temat, „jakich zagrożeń się można spodziewać” nie ulegnie nieoczekiwanej okazji w postaci niezwykłej, naturalnie spatynowanej monety, która może okazać się po prostu starym fałszerstwem. I to, o czym teraz pisze nie odnosi się szczególnie mocno do numizmatów z okresu Stanisława Augusta Poniatowskiego. Ten okres akurat jest niepozornym drobiazgiem w porównaniu do falsyfikatów innych polskich władców opisanych w tych publikacjach. Jednak przecież większość miłośników monet SAP zbiera również inne panowania, lub ogólnie i bardziej przekrojowo okres polski królewskiej, stąd jest większa niż w moim przypadku szansa na kosztowną pomyłkę. Mamy, zatem drugą przestrogę, którą warto przyjąć.

Na liczne przykłady fałszywych monet władców innych niż Poniatowski zapraszam bezpośrednio do lektury, ja natomiast teraz jedynie skupie się na tych kilku numizmatach SAP wymienionych w treści. To nieliczne, ale jakże wymowne i ciekawe próby podróbek. A co najważniejsze, są to fałszerstwa aktualne, gdyż jak za chwilę udowodnię, można je było spotkać w sprzedaży na numizmatycznym rynku w bieżącym roku. Weźmy tu, jakiś wymowny przykład. Być może ktoś z czytelników jeszcze pamięta mój tekst z przed miesiąca, odnoszący się między innymi do udziału w 14 Aukcji Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka. Jakby, co to link do tego materiału można znaleźć na blogu w zakładce „AUKCJE”. Na tej imprezie walczyłem jak lew i… poległem jak mucha, właśnie w licytacji jednej z monet opisanych w dziś omawianej książce. Skusił mnie dobrze opisany, nieistniejący „w realu” półtalar z 1785 roku pochodzący według sprzedawcy z kolekcji Chełmińskiego. Piękna moneta SAP, którą dawno temu kolekcjoner Ignacy Przeszkodziński stworzył z egzemplarza z 1783 poprzez umiejętne przerobienie ostatniej cyfry. Nauczył go tej sztuczki ponoć sam Majnert, więc całkiem fachowa pomoc i całkiem zdolny uczeń. To właśnie z tej książki po raz pierwszy dowiedziałem się o tej monecie, więc kiedy zobaczyłem możliwość wejścia w jej posiadanie nie wahałem się długo. Publikacja nie tylko wymienia to fałszerstwo, ale również ilustruje je dodatkowo niezwykłą historią z monachijskiej aukcji w 1903 roku i tym jak sam Karol Beyer wszedł w posiadanie właśnie takiego egzemplarza. Nie ma, co prawda ilustracji, ale jest za to jasny odnośnik do wcześniejszego dzieła Ignacego Zagórskiego, który nie spostrzegłszy fałszerstwa, umieścił go w swoim katalogu pod numerem 795. To pomogło mi ją odnaleźć i wykorzystać we wcześniejszym wpisie, w którym opisywałem fałszerstwa półtalarów. Tym czasem proszę tylko spojrzeć na tego falsa, którego pokazuje na podstawie zdjęć z 14 Aukcji Michała Niemczyka.
Wydaje się to całkiem możliwe, że to ta sama moneta, która wcześniej posiadał sam Beyer. Jednak pewności nie ma, bo przecież z tego, co można wyczytać między wierszami, to tego typu fabrykacje były dość powszechne i popularne na przełomie wieku XIX i XX. Stąd uważam, że takich podróbek może być więcej. Ale i tak jest to żywa historia kolekcjonerstwa monet SAP godna lepszego poznania. I to taka, która było można było sobie całkiem niedawno zakupić. Tu, co prawda akurat nie było zasadzki, bo moneta była dobrze zidentyfikowana i opisana. Jednak nie zawsze przecież tak musi być… Nie wszyscy przecież znają na pamięć roczniki, w których bito poszczególne nominały. Nawet okres SAP, które jest dobrze rozpoznany i opisany wciąż skrywa swoje tajemnice.

Idźmy dalej. Jak już pisałem, monet SAP w tej książce jest jak na lekarstwo, ale oto trafia nam się kolejny podrobiony numizmat SAP tam zilustrowany. Otóż właśnie pojawił się w sprzedaży niezwykły medal, który dokładnie opisał i pokazał nam Karol Beyer, w drugiej części dziś omawianej książki. Proszę spojrzeć, jakie „cudo” można sobie sprawić.
To oferta z 70 aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego. Oczywiście znów mamy do czynienia z dobrym opisem poczynionym przez kompetentnego sprzedawcę, więc nie ma większej niespodzianki i zagrożenia dla kolekcjonerów. Ten medal to dzieło najsłynniejszego fałszerza monet polski królewskiej Józefa Majnerta. Medal wykonany w XIX wieku, jako część większej „fałszerskiej suity”, tak zwanej serii poselskiej. To co ciekwe dla mnie to róznica w stemplu awersu ilustracji z książki vs zdjęcie z aukcji. Ciekawa sprawa. W książce, autor pisze o tych produkcjach nieco więcej a dodatkowo ilustruje kolejne (wszystkie?) egzemplarze, więc zachęcam do wejścia w posiadanie .W końcu Bayer był tą osobą, która przez długi czas aktywnie zwalczała podróbki ówczesnego medaliera z warszawskiej mennicy, by w końcu go całkowicie zdyskredytować i jako trofeum zdobyć stemple wielu fałszywych numizmatów. Kolejna ciekawa historia. A szczególnie dla zbieraczy tego typu „wynalazków” medal i książka mogą być świetną okazją do jej poznania. Teraz jak o tym napisałem numizmat pewnie zyska również w Waszych oczach. Ja w każdym razie na aukcji WCN po ten medalik nie startuję, więc droga wolna J.

Na koniec przykładów fałszywych monet SAP, żeby nie było tylko o przestrogach autorstwa Karola Beyera, pokaże również podróbkę monety Poniatowskiego, którą wskazywał Henryk Mańkowski. To jedyny podrobiony numizmat SAP wymieniony przez Mańkowskiego a za razem bardzo ważny egzemplarz dla mennictwa Poniatowskiego, stąd nic dziwnego, że w artykułach Beyera, ten talar też się znalazł. Ale popatrzmy na ilustrację z książki, co nam ona przypomina?
 Dokładnie, to próbny talar, który opisywałem jakiś czas temu przy okazji długiego wpisu o pierwszym talarze Poniatowskiego. Jak widać na ilustracji powyżej, ta moneta została „zacytowana” po Beyerze, który ją odnotował u siebie, jako pierwszy. Nie jest to jednak wszystko, gdyż Henryk Mańkowski w dalszej części publikacji opisuje dodatkowo dwie inne podróbki tego talara, które sam posiada! To, co o nich konkretnie napisał, pozostawiam do znalezienia wszystkim zainteresowanym już we własnym zakresie. Oczywiście obaj panowie błędnie przypisują oryginał tego talara medalierowi Morikoferowi. Jednak z tym twierdzeniem „rozprawiliśmy” się na blogu już jakiś czas temu i teraz już wiemy, że ich autorem był londyńczyk Thomas Pingo. Nie będą się powtarzał i powielał już raz pokazanych zdjęć, ale tylko wspomnę, że tego rodzaju podróbkę również można było nabyć na jednej z niedawnych aukcji.

Na trzech powyższych przykładach pokazałem, że numizmaty opisane sto lat temu w pozycji, która w 1973 doczekała się reedycji dzięki PTN, są cały czas obecne w handlu zabytkami. Co prawda tych z okresu SAP jest tam dosłownie kilka, ale już dla innych władców, to w książce znajduje się zdecydowanie więcej przykładów. Nie znam się na tym dostatecznie dobrze, ale podskórnie czuje, że tego typu wiedza jest potrzebna i warta by ją posiadać. Tym samym jest to już trzecia przestroga, jaką można wysnuć z omawianej dziś publikacji, ale to jeszcze nie koniec tekstu.

Na ostatki zostawiłem sobie życiorys autora ze strony tytułowej, czyli hrabiego Henryka Mańkowskiego. To dość ciekawa a za razem tragiczna postać, o której napisze teraz w kilku zdaniach by jedynie zaciekawić miłośników monet i skłonić do własnych poszukiwań. Po pierwsze jak widać po arystokratycznym tytule przed nazwiskiem, na biednego nie trafiło. To oczywisty fakt, że każdy wielki kolekcjoner bez względu na czas, w jakim przyszło mu realizować swoją pasję, potrzebuje dysponować pokaźnym majątkiem by bez zbytnich hamulców budować ważny zbiór. Przyda się też „coś na dobry początek” odziedziczyć po swoich przodkach. Henryk Mańkowski wielkim kolekcjonerem był, na co bez wątpienia miało wpływ też to, że akurat obie zmienne jak budżet i dziedziczna kolekcja wystąpiły łącznie. Już 1909 roku posiadał w swoim zbiorze grubo ponad 10 tysięcy numizmatów, w tym wiele unikatów, co plasowało go ówcześnie na trzecim miejscu, zaraz po kolekcjach Potockich i hrabiego Czapskiego. Rankingów nikt nie prowadził, jednak jak widać, nasz autor to prawdziwa elita polskiej numizmatyki. Poniżej prezentuje zdjęcie autora oraz herb szlachecki Zaremba, który z dumą nosił.
To jednak, co mnie najbardziej zaciekawiło w życiorysie Henryka Mańkowskiego to nie jego pochodzenie, ale kilka innych faktów, którymi chciałbym się teraz krótko podzielić. Po pierwsze hrabia nie kolekcjonował jedynie numizmatów, ale również zbierał wszelkiego rodzaju pamiątki po swoim wielkim przodku (po kądzieli), generale Janie Henryku Dąbrowskim. Piękna pasją jest poznawanie i dokumentowanie życia swoich zasłużonych dla kraju antenatów. Mańkowski poszedł do jej realizacji tej wersji w wersji „na bogato” i w specjalnie w tym celu odrestaurowanym dworku w okolicach Wrześni, założył muzeum poświęcone swojemu słynnemu przodkowi. 

Po drugie nasz dzisiejszy bohater był nie tylko kolekcjonerem, ale także aktywnym działaczem i badaczem numizmatyki, który od roku 1908 przez 14 lat był prezesem Towarzystwa Numizmatycznego w Krakowie a w latach 1920 – 1924 dodatkowo przewodził Towarzystwu Numizmatycznemu w Poznaniu. To właśnie za swojej prezesury, Mańkowski wprowadził referaty i odczyty naukowe, jako kanon spotkań zrzeszonych tam numizmatyków. Przypisuje mu się także przekształcenie Wiadomości Archeologiczno – Numizmatycznych w pismo prawdziwie naukowe, gdzie sam również czasem publikował. Wreszcie był pomysłodawcą wybijania medali pamiątkowych, przez co rozwinął ówczesną sztukę medalierską. Generalnie lata prezesury Henryka Mańkowskiego uważa się za rozkwit działalności towarzystwa. Po trzecie wielka pasją hrabiego było zbieranie fałszerstw monet polskich, których zbiór odziedziczył miedzy innymi po innym słynnym kolekcjonerze i publicyście, Kazimierzu Stronczyńskim. Jego obsesją stało się rozwijanie tej odnogi kolekcji, co realizował uczestnicząc w wielu aukcjach w kraju i za granicą. Zbiór numizmatyczny ulokował w dolnośląskim pałacyku w miejscowości Osie, którego widok z lat 1905-1909 prezentuje na oryginalnym zdjęciu poniżej. 
Doskonałą charakterystykę autora napisał Witold Korski i umieścił w przedmowie do wydania reedycji książki Mańkowskiego z roku 1973. Z tego tekstu dowiadujemy się między innymi tego, że patriotyczny hrabia był bogaty, ale nie zachłanny. Wiele zdobytych unikatów przekazywał do „lepszych” kolekcji by uczynić je bogatszymi. Takie transfery miały miejsce między innymi do takich zbiorów jak Muzeum Narodowe w Krakowie czy też kolekcja Andrzeja Potockiego. Ale to nie wszystko, poszedł krok dalej. Proszę sobie wyobrazić, że dla członków towarzystwa numizmatyków przeznaczył do sprzedaży kilkutysięczny zbiór dubletów ze swojego zbioru. A co warte odnotowania, sprzedał je im po cenach dla nich dostępnych, czyli zdecydowanie niższych od ówczesnych cen rynkowych. To szlachetne podejście wynikało z prawdziwej misji oraz z naukowego traktowania numizmatyki przez Henryka Mańkowskiego i z pewnością dziś zasługuje na naszą wdzięczną pamięć.

Wracając do fałszerstw, to katalizatorem numizmatycznych zainteresowań był dla Mańkowskiego właśnie cykl artykułów Karola Beyera demaskujący ówczesne fałszerstwa. To właśnie ta seria tekstów sprawiła, że postanowił kontynuować pracę Beyera i w miarę możliwości uzupełniać dane o podróbkach by z jednej strony zniechęcać fałszerzy a z drugiej, dać aktualne informacje innym kolekcjonerom. To właśnie ta niezwykła kolekcja oraz notatki hrabiego Mańkowskiego były podstawą dla profesora Mariana Gumowskiego do przygotowania materiału pod publikacje, która wydana została w 1930 roku, czyli 6 lat po śmierci Mańkowskiego. I to jest właśnie kolejne zaskoczenie. Jak się okazuje książka, o której dziś tak długo piszę, wcale nie została napisana i wydana przez „tytułowego autora” a stała się pośmiertnym pomnikiem wzniesionym przez jego przyjaciół i środowisko. Jak do tego doszło? Niestety ekonomia i zdrowie nie sprzyjały naszemu dzisiejszemu bohaterowi. Bogaty i ekscentryczny hrabia, który nie liczył się z kosztami skończył niestety dość „marnie”. Wspaniałomyślnie przez lata z własnej kiesy utrzymywał struktury polskiej numizmatyki, na zagranicznych aukcjach często porządnie przepłacał za polskie monety by za wszelka cenę sprowadzić je do kraju. By często nie włączać ich do swojej kolekcji, a darować je muzeum lub innemu kolekcjonerowi. Tym sposobem bardzo nadwyrężył kondycje swojego majątku. Do tego doszły kłopoty zdrowotne i spełnił się prosty przepis na dramat. I wojna światowa i późniejsze niespokojne czasy negatywnie wpłynęły na kondycje psychiczną Mańkowskiego, który wycofał się z życia publicznego i popadł w apatię. To wszystko jednak są „okrągłe” zdania. Nie mam konkretnych danych, by odpowiedzieć na ważkie pytanie, co go tak naprawdę go załamało. Dziś pewnie byśmy powiedzieli, że miał depresję i nie otrzymał odpowiedniej pomocy. W każdym razie ten stan spowodował, że kolekcjoner nagle stracił zainteresowanie numizmatycznymi publikacjami i mimo wielu przygotowanych tekstów – za życia nie wydał swojej książki o fałszerstwach. Zamarł w 1925 w wieku 52 lat. Oczywiście mimo uszczerbku na majątku, jako arystokrata spokrewniony z wieloma znacznymi rodami nie odszedł w biedzie. Jego ostatnim miejscem był pałać w Winnicy, który prezentuje na zdjęciu poniżej. 
Jak widać na zdjęciu, krzywdy na starość nie zaznał. W obliczu śmierci tak znacznego kolekcjonera, dla „nas małych pionków zbieractwa” szczególnie ciekawe są informacje na temat, co stało się z jego wielkim zbiorem. Tych informacji nie znajdziemy w książce, ale i na to jest rada. Jak można przeczytać w tekście poświęconym Mańkowskiemu zamieszczonym na blogu Jerzego Chałupskiego „Zbierajmy Monety” (link do tego bloga znajdziecie obok, w sekcji „Moja lista blogów”) – wielka kolekcja uległa rozproszeniu. Część monet trafiła do kolejnych wielkich kolekcjonerów okresu międzywojennego, między innymi do „mojego ziomka” barona Józefa Wyssenhoffa oraz do Mariana Frankiewicza – zasilając ich znane zbiory. Numizmaty Mańkowskiego trafiły setkami także do muzeów i to nie tylko w formie sprzedaży, ale również, jako dary. Całkiem możliwe, że nie doszłoby do tego, gdyby w rodzinie znalazł się kontynuator pasji hrabiego i/lub jeśliby finanse rodu nie zostały nadwyrężone w tych trudnych czasach. Taki jest najczęściej los kolekcji i to jak widać istotniej bez różnicy czy wielkich czy całkiem drobnych.

Ostatnią ciekawostką o autorze, na zakończenie dzisiejszego tekstu niech będzie fakt, że to właśnie w dobrach Henryka Mańkowskiego wybito „ostatnią polską monetę dominalną”. Ten aluminiowy numizmat, właśnie w ten sposób określił Tadeusz Kałkowski i umieścił jego opis oraz zdjęcie na łamach podstawowego dzieła dla wszystkich miłośników monet polskich, którym jest dzieło „Tysiąc lat monety polskiej”. Tym samym nie dość, że Mańkowski poświęcił życie kolekcjonując monety, jako dzieła innych twórców, to jeszcze jego własny wyrób również przeszedł do historii numizmatyki krajowej. Wspaniała pętla, godna wielkiego mecenasa tej dyscypliny nauki i niezwykłego człowieka.

Podsumowując, mam nadzieje, że tym tekstem jeszcze bardziej zachęciłem miłośników monet polski królewskiej do pozyskania własnego egzemplarza tej niepozornej książki. Proponuje wydanie z roku 1973, które zawiera komplet dwóch wyżej wspomnianych publikacji. A i o autorze również warto pamiętać. Moim skromnym zdaniem, tego typu postawy w każdych czasach się bronią i z powodzeniem mogą uchodzić za wzorzec godny naśladowania. Do zobaczenia i miłego dnia J.

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem teksty i ilustracje z omawianej książki oraz pochodzące z aukcji fałszywych numizmatów SAP zorganizowanych przez Antykwariat Numizmatyczny Michała Niemczyka i Warszawskiego Centrum Numizmatycznego. Dodatkowo posiłkowałem się informacjami z portalu e-numizmatyka, z bloga Jerzego Chałupskiego „Zbierajmy Monety” oraz tradycyjnie obrazkami wyszukanymi za pomocą google grafika. 

czwartek, 12 kwietnia 2018

Półtalar 1779, czyli o owocach współpracy z czytelnikami.

Witam na blogu J. Dziś proponuje, krótki tekst na temat interesującego, grubszego srebra Stanisława Augusta Poniatowskiego. Będzie to wpis, podczas którego będę miał okazję i przyjemność zaprezentować piękne półtalary SAP z 1779 roku. W tym interesujący stempel awersu, którego próżno szukać w literaturze numizmatycznej, nie wykluczając najnowszego katalogu monet SAP autorstwa duetu Parchimowicz i Brzeziński. Jak to zwykle bywa, kiedy na blogu udaje mi się pokazać kolejną nieopisaną odmianę czy wariant, to niejako z założenia uznaje, że jeśli ktoś jest zainteresowany tematem, to z pewnością uzna, że warto się z tym materiałem zapoznać by w prosty sposób poszerzyć swoją wiedzę. Nie będę, więc jakoś dodatkowo zachęcał i jedynie…zapraszam do lektury J.

Na początek wypada mi napisać nieco więcej o źródle nowych informacji, jakie będę prezentował. Szczególnie, że zgodnie z tym, co już na wstępie zdradziłem w tytule, nie są one jedynie moją zasługą. Otóż, jeszcze pół roku temu, zupełnie nie planowałem pisania o tej monecie. Przynajmniej nie było tego rocznika i nominału w moich planach na rok 2018. Moje planowanie 20-30 wpisów „do przodu” ma tą zaletę, że nie jestem do tego planu zbyt sztywno przywiązany. Powiem więcej, że tak naprawdę to jestem dość elastyczny i wyczulony na aktualne wydarzenia na rynku numizmatycznym oraz na głosy czytelników. I właśnie z czymś takim mamy dziś do czynienia. Nie po raz pierwszy, inspiracją do powstania części dzisiejszego tekstu był jeden z czytelników-kolekcjonerów, który zwrócił mi uwagę na ten konkretny rocznik oraz podesłał mi mailem zdjęcia niezwykłych monet ze swojego zbioru. Tym sposobem mamy tu kolejny dobry przykład, zdalnej współpracy miłośników numizmatyki. Właśnie dzięki takim osobom jak ów kolekcjoner, który podał mi ciekawy temat „na srebrnej tacy”, mogę lepiej rozwijać tego bloga, jako miejsce gdzie bezwarunkowo dzielimy się informacjami z szeroką rzeszą miłośników monet SAP. Co ważne i co potwierdza się też w tym przypadku, motorem tej współpracy nie jest wcale próżna chęć pochwalenia się niezwykłym numizmatem, a przede wszystkim ciekowość, rozumiana, jako chęć lepszego poznania posiadanej monety, zasięgnięcia opinii osób, które się na tym okresie dobrze znają oraz „last, but not least”…ogólne dobro społeczności, bardzo często rozumiane niemal jak misja. Niezwykle rzadko zdarza się, by ktoś odmówił wykorzystania wcześniej przysłanego mi materiału do konsultacji lub robił jakiekolwiek problemy z publikacją informacji na blogu. Przynajmniej na tyle rzadko, że można uznać to za absolutny margines. Kolekcjonowanie to pasja, której naturalnym następstwem jest przecież eksponowanie zebranych obiektów i dzielenie się swoją radością z innymi. Dla przykładu mała ilustracja jak to może wyglądać w naturze...u zwierząt J.
Ale wróćmy do ludzi J. Akurat zacny miłośnik monet okresu polski królewskiej, który jest właścicielem niezwykłego numizmatu, o którym dziś będzie jeszcze wielokrotnie mowa, ceni sobie anonimowość. Ja to dobrze rozumiem i szanuję. Napisze o nim jedynie tyle, że już drugi raz staje się „ojcem chrzestnym” wpisu na blogu, gdyż już wcześniej podzielił się za moim pośrednictwem z czytelnikami swoim pięknym egzemplarzem dwuzłotówki z 1775 z błędem M.D.G. Pamiętacie zapewne to cudne sreberko J. Można? Można J

Na zakończenie tego wątku, Dodam jeszcze, że nie jest to jedyny miłośnik monet, z którym współpracowałem tworząc teksty artykułów. Były już wcześniej takie wpisy, o czym zawsze informuje otwartym tekstem, więc można ich sobie poszukać w historii bloga. Co więcej, kolejne tematy inspirowane w ten właśnie sposób już czekają na swoją kolej. Nie jest tego jakoś wiele, ale dla mnie każda informacja to cenne źródło szczególnie, że często udaje mi się podtrzymać znajomość mailową nieco dłużej niż tylko na potrzeby konkretnego pisania. Zatem deklaruje, że nadal w miarę możliwości będę na blogu publikował teksty inspirowane wiadomościami od czytelników, które zawsze można przesłać na mojego maila monetysap@gmail.com  Kładę na to nacisk od początku dzisiejszego wpisu, gdyż uważam, że tego typu współpraca jest całkiem skuteczna. Wy znacie ciekawe monety, jak mam bloga i mogę te informacje zbadać i upublicznić, a społeczność ma z tej naszej współpracy jedynie pożytek. I tak to się kręci J. Skala nie jest może ogromna, ale dzięki temu zawsze z ochotą zabieram się do pracy. No to teraz, jako podsumowanie tego wątku, drobna ilustracja na temat tego ile można zdziałać współpracą J.
I tak po tym ważnym, ale jednak przydługim wstępie przechodzimy do w końcu do rzeczy. Półtalary Poniatowskiego to niezwykłe monety. Piękne, starannie wykonane jak talary, ale co ciekawe, przeciętnie od nich sporo rzadsze. Nakłady półtalarów są z reguły bardzo niskie i oscylują zwykle poniżej 10 tysięcy sztuk, więc samo to powoduje, że zbieranie tego nominału jest nie lada wyzwaniem. Szczególnie, kiedy mają to być ładnie zachowane sztuki, to trzeba nastawić się na spore wydatki i poświęcić temu hobby wiele lat. To powoduje, że w moim zbiorku ten nominał jest na tę chwilę najmniej liczny spośród wszystkich monet SAP. No niestety L. Jeśli chodzi o półtalara z roku 1779, to mamy do czynienia z nakładem liczącym 13 642 egzemplarzy. Sami widzicie, że „nie za dużo”, jednak to i tak 6 najliczniejszy nakład w historii bicia tego nominału w czasach stanisławowskich. Z tego pewnie właśnie wynika, że ten rocznik rzadko, ale jednak pokazuje się czasem w sprzedaży i z uwagi na to, jest potencjalnie możliwy do pozyskania. Tym ciekawsza powinna być dzisiejsza opowieść, bo nie będzie to numizmat z gatunku „do podziwiania w muzeum”, ale żywa moneta występująca w zbiorach.

Naszą analizę półtalara z 1779 zaczniemy nietypowo, bo od rewersu. Zwykle to właśnie ta strona, na której oprócz daty znajduje się wiele drobnych elementów i ozdobników podatnych na zmiany jest przedmiotem naszych dokładniejszych analiz. Dziś jednak będzie odwrotnie. Rewers, jaki jest każdy widzi J. Poniżej na zdjęciu ładny przykład.
Przykład określiłem, jako „ładny” o tyle, że trudno jest namierzyć monetę z tego rocznika zachowaną menniczo lub choćby bez widocznych cech obiegu. Ten egzemplarz ze zdjęcia powyżej oceniony został, jako stan zachowania „drugi”, a to w tym przypadku już wyższa liga. I co z tego, że kolor jakiś „nie ten tego” i wygląda jakby był lekko przeczyszczony. Ale nie wybrzydzajmyż J

Rewers naszego półtalara jest piękną kompozycją, która wyszła spod ręki uzdolnionego medaliera mennicy koronnej Jana Philipa Holzhaeusera. W mojej ocenie to jeden z najlepiej zaprojektowanych rewersów okresu SAP, a być może nawet i całej XVIII-wiecznej Europy. W naszym dzisiejszym przypadku, ograniczymy się jedynie do podziwiania jednego wariantu stempla. Co z reguły świadczy o tym, że narzędzie (stempel) okazało się na tyle wytrzymałe, że nie było potrzeby by do wybicia całego nakładu dokonywać zmian czy też napraw, które miały by wpływ na zmiany w kompozycji. Do tego jeszcze wrócimy w dalszej części. Zakończmy opis rewersu półtalara z 1779 stwierdzeniem, że na tej stronie monety nie zaobserwowałem żadnych istotnych różnic dających podstawy do wyznaczenia osobnych wariantów.  Zapiszemy go, jako jedyny REWERS monety z 1779 roku. Stronę monety, na której widnieją ukoronowane herby Korony, Litwy i Poniatowskiego otoczone wieńcem z gałązek dębowych i palmowych. Napis otokowy XX EX MARCA PURA (E.B.) COLONIEN. 1779. - co oznacza oczywiście stopę menniczą (20 monet z grzywny kolońskiej czystego srebra) oraz datę wybicia.

Teraz przejdźmy do ciekawszej strony półtalarów, jaką z reguły w okresie 1772-1782 był awers monety. Głównie działo się to z tego powodu, iż kompozycja awersu praktycznie nie zmieniała się przez okres 10 lat, a że nie było na nim daty, to nie istniała żadna bariera, która przeszkadzałaby wykorzystywać stemple awersu bez względu na rocznik. O ile w rewersach żeby tak zrobić trzeba by najpierw zmienić datę, to dla awersów nie było takiej potrzeby. Oczywiście zasada była taka, że w emisjach większości półtalarów jeden stempel awersu był z reguły „tym podstawowym”, ale w trakcie produkcji menniczej zdarzały się przypadki, gdy zmieniano stempel awersu na inny. Jakie były konkretnie powody takiej praktyki? Można wstępnie założyć, że działo się tak ze względu na to, iż wyjątkowo dbano, o jakość bicia portretu królewskiego na „grubych” nominałach. Stąd właśnie, jeśli wystąpiły jakieś defekty stempla to był on z marszu zastępowany innym narzędziem, zdatnym do dalszej produkcji. Czy istotny był akurat ten powód, czy też przyczyna leżała gdzie indziej, na przykład po stronie organizacji produkcji w mennicy, trudno dziś dociec. W każdym razie praktyka pokazuje, że w ramach jednego rocznika, to zwykle awersy wykazują różnice i to właśnie je za chwile będziemy analizować.

Jeszcze dwa lata temu, przed wydaniem najnowszego katalogu Parchimowicza „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego” w świadomości miłośników monet SAP istniał tylko jeden wariant półtalara 1779. Dopiero wyżej wspomniany katalog rzucił nowe światło i rozpropagował nowe podejście do rozróżniania odmian i wariantów. Co prawda autorzy tej publikacji popełnili kilka błędów, (co często podkreślam) szczególnie można mieć uwagi do nazewnictwa i pomieszaniu odmian z wariantami, jednak zasadniczo to i tak był ogromny krok naprzód. W przypadku dzisiaj analizowanej monety postęp wyniósł dokładnie 100%. Autorzy wyszli z założenia, że dla roczników monet o mniejszym nakładzie zawsze starali się pokazać wszystkie zaobserwowane stemple. Co prawda, czasem przy okazji nazywali te różnice odmianami i to mimo tego, że na to moim zdaniem w żaden sposób nie zasługiwały, ale biorąc poprawkę na słownictwo, to z pewnością warto przyklasnąć takiej praktyce. Żeby nie przedłużać, na ilustracji poniżej prezentuje dwa warianty stempla awersu opisane w katalogu u Parchimowicza. Na tych znanych przykładach rozpoczniemy naszą analizę.
Jak widać na powyższych zdjęciach główne różnice, jakie dostrzegli autorzy katalogu monet SAP polegają na odmiennym zakończeniu oraz innym usytuowaniu końcówki przepaski króla względem napisu otokowego. Ten element jest dobrze widoczny na pierwszy rzut oka, stąd stanowi ważny punkt porównawczy potrzebny w szybkiej analizie. Widzimy, że z pewnością mamy tu do czynienia z dwoma stemplami. Na awersie monety oznaczonej, jako 29.i końcówka opaski króla jest masywniejsza i niemal dotyka litery „N”. Na drugim krążku, końcówka opaska jest odmienna, bardziej „ostra” oraz widocznie odsunięta od litery „N”. Autorzy nazwali te różnice odmianami, ja jednak proponuje by do takich bądź, co bądź mniej istotnych cech „strzelać z mniejszej artylerii”, stąd moja propozycja to wariant. Co ciekawe stempel awersu wariantu 29.i, możemy znaleźć dodatkowo również w monetach z roczników 1780 i 1781, czyli był używany jeszcze przez dwa kolejne lata. Dla odmiany drugi wyżej pokazany stempel wariantu awersu 29.i, również nie leżał bezczynnie. Po analizie okazuje się, że możemy go zaobserwować już na półtalarach z rocznika …1777. Co tylko potwierdza wcześniejszą tezę, że stemple awersów stosowane były wymiennie i przez to możemy je czasem napotkać więcej niż tylko w jednym roczniku.

Zatem dwa stemple już znamy i nadszedł czas na pokazanie tak szumnie zapowiadanego trzeciego, nieopisanego dotąd wariantu, którego zdjęcie przekazał mi mój anonimowy czytelnik-kolekcjoner. Poniżej prezentuje zdjęcie w pełnej krasie.
Jak możemy zauważyć, w tym wariancie również główna różnica koncentruje się wokół końcówki królewskiej przepaski. Ta końcówka jest czymś pośrednim pomiędzy „tępą” a „ostrą” znanych nam już z wcześniejszych zdjęć. Stąd postanowiłem nazwać ją „normalna”. Wiem, że nie jest to może najszczęśliwsze pod względem opisowym i nie oddaje całkowicie charakteru, lecz jeśli ograniczymy nasze analizy do jednego rocznika, to w porównaniu z dwoma poprzednimi można tego używać. Na pierwszy rzut oka widać również, że najłatwiejsza cechą do odróżnienia jest fakt, że końcówka opaski w tym wariancie stempla wycelowana jest w literę „A”, co od razu pozwala ją wyselekcjonować ją spośród innych awersów w tym roczniku. Nie pomylił się ten z czytelników, kto dobrze zna półtalary SAP i już kiedyś spotkał się z dokładnie takim awersem. To kolejny przypadek korzystania ze starego stempla. Akurat ten awers jest jedynym, jaki występuje w roczniku poprzedzającym, czyli 1778. I tak dopełniła się dzisiejsza tajemnica i znamy już „wszystkie 3” warianty awersu. Będziemy je odróżniać od siebie po dwóch podstawowych zmiennych. Pierwsza cecha, w dalszej części, tekstu występująca, jako „a)”, opisze kształt końcówki przepaski. Natomiast druga zmienna, jako „b)”, scharakteryzuje umiejscowienie końcówki przepaski względem najbliższej litery napisu otokowego. Przykłady będą pokazane poniżej, wtedy łatwo to będzie można przyswoić. 

Ale to przecież nie koniec analizy. Na początek posegregujmy nasze awersy od „najstarszego do najmłodszego” by złapać kolejność i ją sobie utrwalić. W tym celu posłużę się danymi, które już prezentowałem już wyżej. Jako pierwszy a więc i najstarszy stempel awersu uznaję ten, który był wykorzystywany również w roku 1777, czyli z zawierający „ostre” zakończenie opaski - znany z monety opisanej w katalogu, jako 29.i1. Kolejnym jest ten pokazany po raz pierwszy dzisiaj, bo przecież służył w mennicy już wcześniej, do wybicia monet w roku 1778. Natomiast za ostatni, trzeci uznaje ten stempel, który przetrwał dłużej i był używany do wybijania kolejnych roczników 1780 i 1781, czyli zawierający „tępą” końcówkę przepaski znany z monety opisanej, jako 29.i. Zatem podsumowując ten fragment. Na moim blogu kolejność wariantów awersu się zmieniła versus ta, jaką zaproponowali nam autorzy najnowszego katalogu. Kolejność i komplet awersów, wygląda tak jak poniżej.

AWERS 1 – a) końcówka przepaski „ostra”, b) umiejscowiona dalej od litery „N” ;
AWERS 2 – a) końcówka przepaski „normalna”, b) wycelowana w literę „A”;
AWERS 3 – a) końcówka przepaski „tępa”, b) umiejscowiona blisko litery „N”;
Jeszcze gwoli wyjaśnienia, dlaczego monety na zdjęciach powyżej nazywam wariantami awersu a nie wariantami stempla awersu czy też odmianami. Jako wariant awersu rozumiem dobrze widoczną różnicę dotyczącą ważnego (ale nie podstawowego) elementu. Na tyle istotną, by ją odnotować w katalogu i zbierać, jako osobny obiekt w kolekcjach nastawionych na tego typu zróżnicowanie. Natomiast wariant stempla, jest w moim rozumieniu czymś o mniejszym ciężarze gatunkowym, gdzie zmiany są bardzo drobne, z reguły widoczne jedynie jak się monetom lepiej przyjrzeć, jednak nie są to różnice istotne z numizmatycznego punktu widzenia. A bardziej obrazowo. Jeśli trzy wyżej prezentowane krążki różniłyby się od siebie jedynie puntem b), czyli umiejscowieniem końcówki przepaski względem liter napisów otokowych, to byłaby to na tyle nieistotna informacja, która skłoniłaby mnie to opisania ich, jedynie, jako kolejne warianty stempla awersu – czytaj: kolejne stemple w ramach tego samego wariantu. Jednak my mamy tam jeszcze punkt a), który mówi, że istnieją dodatkowe, nieco istotniejsze różnice w rysunku królewskiej postaci, co już jest zawsze warte odnotowania. Gdyby były to większe różnice, na przykład na jednym z portretów brakowałoby końcówki przepaski, a na kolejny awersie król by w ogóle tej przepaski nie posiadał, to byłby trzy odmiany. A że to „tylko” końcówki przepasek, to mamy warianty. Podsumowując ten fragment. Na moim blogu, żeby nie zwariować od bogactwa materiału, zawsze staram się trzymać zasady wartościowania poszczególnych różnic, które obserwuje na badanych krążkach. Najistotniejsze z nich w ramach jednego nominału i rocznika zyskują miano odmiany, mniej istotne wariantu, a te zupełnie drobne, ale warte jeszcze warte pokazania na blogu, (jeśli tylko nakład i ilość na to pozwala) to jedynie warianty stempla awersu lub rewersu. I tego się trzymam i to rekomenduję J.

A teraz to, co tygrysy lubią najbardziej, czyli analiza badania ilościowego, która pokaże nam, który wariant monety jest popularny a który rzadki. Zaczynamy J. Na początek informacje ogóle. Badanie przeprowadziłem na grupie monet oraz zdjęć monet, które udało mi się w tym celu pozyskać. Szukałem oczywiście przede wszystkim zdjęć monet dostępnych w sieci oraz w publikacjach i katalogach. Dodatkowo wykorzystałem egzemplarze znane ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie oraz z prywatnych kolekcji. W sumie udało mi się zgromadzić informacje o 26 egzemplarzach i na tej próbie przeprowadzę proste estymacje. Zacznijmy od nazwania poszczególnych wariantów półtalara z 1779 roku, co widać w tabelce poniżej.
Tu nie ma żadnych niespodzianek. REWERS jest jeden, plus mamy trzy wyżej opisane warianty awersu. Co w sumie w efekcie daje nam możliwość zebrania trzech wariantów półtalara. Teraz zobaczmy, jaki był rozkład procentowy wariantów jakie zaobserwowałem w badanej próbie monet.
Tutaj już pojawiają się ważne informacje, które później przełożą się na estymacje nakładu wybitego każdym ze stempli oraz na propozycje stopnia rzadkości. Z tego co widzimy podstawowym wariantem jest ten, którego awers był używany wcześniej w 1777 roku z „ostrą” końcówką przepaski. Niemal 70% udziału to spora przewaga na dwoma pozostałymi. Z drugiej strony, najrzadziej spotkałem wariant awersu z monety podesłanej mi przez kolekcjonera. Te 4% znaczy, że w całej próbie jest tylko 1 taki egzemplarz i nie udało mi się nigdzie spotkać monety wybitej tym samym narzędziem. Z tego powodu istnieje realna szansa, że to nawet rzadszy egzemplarz niż wskazywałoby na to 4% udziału z mojego badania. Łatwo mogę sobie wyobrazić scenariusz, w którym dysponuje większą ilością półtalarów, dajmy na to 50 monetami i nadal nie udaje mi się spotkać drugiej takiej. A to przecież dawało już by jej jedynie 2% udziału, co stanowi 100% zmiany. Dlatego też by nieco zrównoważyć ten współczynnik unikalności, postaram się nieco „docenić” tą sztukę, kiedy będę przydzielał stopnie rzadkości.

Odnieśmy teraz procenty występowania w badanej próbie, w stosunku do nakładu rocznika, który wyniósł jedynie 13 642 egzemplarzy. To oczywiście czysta matematyka, która nie uwzględnia „współczynnika unikalności”, o którym napisałem powyżej. Zobaczmy jak to się prezentuje.
Jak widać w tabelce, po podziale nakładu na trzy części każdy z wariantów prezentuje się całkiem atrakcyjnie. Z doświadczenia wiem, że bardzo trudno jest pozyskać jakiegokolwiek półtalara z 1779. Kupno nawet tego najliczniej wybitego w dobrym stanie i za rozsądna cenę graniczy z cudem, a skala trudności rośnie z każdym wariantem.

Na koniec ostatnia tabelka, w której umieściłem nową propozycję stopni rzadkości według skali Emeryka Hutten-Czapskiego dla polskich monet historycznych. Zakładam w tym miejscu, że do naszych czasów nie zachowało się więcej niż 10% nakładu oraz że, AWERS 2 występuje o połowę rzadziej niż wyszło w moich analizach, czyli około 2%. Z tego tytułu stopnie wyglądają jak poniżej.
W najnowszym katalogu, stopień rzadkości dla całego rocznika 1779 przydzielony został zgodnie z dawnym podejściem Edmunda Kopickiego na stopień R2. Jak widać ja proponuje krok w kierunku podwyższenia. Szczególnie, że po rozbiciu całości nakładu na trzy warianty oraz biorąc pod uwagę wnioski z obserwacji rynku numizmatycznego nie mam wątpliwości, że takie podejście się samo obroni. Dla WARIANT 1 i 3 stopnie są prostym odniesieniem do zachowania 10% nakładu. Dla WARIANTU 2 jak już pisałem powyżej proponuje odmienne podejście. Przydzieliłem tej monecie R6, co znaczy, że zakładam, iż na świecie istnieje takich egzemplarzy maksymalnie 25 sztuk. To trochę „strzał z biodra”, szczególnie, że na dziś znam jedynie jeden egzemplarz. Może ktoś z czytelników wiec coś więcej na ten temat? Od czegoś trzeba tą dyskusje zacząć, a więc niech będzie „goniec na R6” J.

Finiszując, nie zapomnijmy również o trzeciej stronie monety, jaką w przypadku półtalarów SAP z tego rocznika jest rant z napisem FIDEI PUBLICAE PIGNUS, co w wolnym tłumaczeniu oznacza „rękojmia zaufania publicznego”. Co prawda, rant nie był obiektem moich dzisiejszych analiz, lecz całkiem niewykluczone, że jako najmniej poznana strona monety z pewnością jeszcze nie raz nas zaskoczy. Znane są, bowiem takie roczniki grubych sreber Stanisława Augusta Poniatowskiego (akurat nie ten), w których zaobserwowano i opisano istotne różnice również na rancie. Zatem, polecam uwadze również trzecią stronę półtalarów SAP. A teraz już pozostał nam jedynie tradycyjny pokaz wszystkich monet w wersji katalogowej. Monety, które nie występują w katalogu Parchimowicz/Brzeziński otrzymają kolejny „wolny” numer i znak zapytania.

PÓŁTALAR 1779

WARIANT 1 – > 29.i1
AWERS 1: napis otokowy STANISLAUS AUGUSTUS D.G.REX POL.M.D.L.
                   a) końcówka przepaski „ostra”, b) umiejscowiona dalej od litery „N”.
REWERS: ukoronowany, pięciopolowy herb, w wokół herbu wieniec z liści dębu i palmy opleciony wstęgą Orderu Orła Białego, napis otokowy XX EX MARCA PURA (E.B.) COLONIEN.1779.
RANT: napis FIDEI PUBLICAE PIGNUS
Nakład łączny rocznika = 13 642
Szacowany rozkład wariantu 1 w roczniku = 69% = 9 444 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R3

WARIANT 2 – > 29.i2?
AWERS 2: napis otokowy STANISLAUS AUGUSTUS D.G.REX POL.M.D.L.
                    a) końcówka przepaski „normalna”, b) wycelowana w literę „A”;                  
REWERS: ukoronowany, pięciopolowy herb, w wokół herbu wieniec z liści dębu i palmy opleciony wstęgą Orderu Orła Białego, napis otokowy XX EX MARCA PURA (E.B.) COLONIEN.1779.
RANT: napis FIDEI PUBLICAE PIGNUS
Nakład łączny rocznika = 13 642
Szacowany rozkład wariantu 2 w roczniku = 4% = 525 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R6

WARIANT 3 – > 29.i
AWERS 3: napis otokowy STANISLAUS AUGUSTUS D.G.REX POL.M.D.L.
                  a) końcówka przepaski „tępa”, b) umiejscowiona blisko litery „N”;
REWERS: ukoronowany, pięciopolowy herb, w wokół herbu wieniec z liści dębu i palmy opleciony wstęgą Orderu Orła Białego, napis otokowy XX EX MARCA PURA (E.B.) COLONIEN.1779.
RANT: napis FIDEI PUBLICAE PIGNUS
Nakład łączny rocznika = 13 642
Szacowany rozkład wariantu 3 w roczniku = 27% = 3 673 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R4

To byłoby na tyle. Mam nadzieję, że mimo tego, iż nie było dziś jakiejś dodatkowej, sensacyjnej historii, to jednak same piękne monety SAP dostarczyły miłośnikom numizmatyki wielu niezapomnianych wrażeń. Przypominam jeszcze na koniec, że tekst jest efektem współpracy z czytelnikami, do której szczerze zachęcam. Do zobaczenia niebawem J.

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem zdjęcia i informacje z niżej wymienionych źródeł: katalog Janusza Parchimowicza i Mariusza Brzezińskiego „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego”, archiwum Warszawskiego Centrum Numizmatyki, archiwum Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka, archiwum Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka, zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie, zbiorów prywatnych oraz z innych dostępnych w sieci miejsc, wyszukanych za pomocą usługi google grafika.