sobota, 6 marca 2021

A kuku! Blog wylądował na facebooku.

 Cześć :-) Uznałem, że czas przerwać tę krępującą ciszę i napisać wam, co tam nowego u mnie słychać i jakie są plany jeśli chodzi o kontynuację bloga. A przy okazji, również odpowiedzieć na ciągle powracające do mnie pytanie w stylu: "To kiedy w końcu nastąpi to NIEBAWEM o którym pisałem ogłaszając przerwę". Także po kolei to będzie tak....

Po pierwsze primo, warto zauważyć że blog "Srebrne monety SAP i inne pasje..." mimo tego iż od roku nie ma nowych wpisów, jednak cały czas żyje i popularyzuje numizmatykę okresu Poniatowskiego. Ja ciągle odpowiadam na wysłane do mnie maile, czytam komentarze i na nie reaguje, a czasem nawet poprawiam coś w starych tekstach, żeby były aktualne. Tym samym pogłoski o mojej smierci są mocno przesadzone :-)

Po drugie primo, tak jak w tytule - założyłem na facebooku oficjalną stronę mojego bloga i linkuje tam nowe wpisy. Dzięki temu docieram do kolejnych grup miłośników monet, którzy szukają informacji o mennictwie królewskim w II połowie XVIII wieku. Można więc teraz wrzucać sweetfocie, na przykład o tym jak morsuje z klaserem monet w zębach (czy jakoś tak :D). Dodatkowo na stronie bloga pojawiły się przyciski facebooka do udostępniania treści i lajkowania. To powinno pomóc trafić na bloga szczególnie młodym, nowym czytelnikom. Zatem naciskaj bracie "LUBIĘ TO" i lajkójże, jak król jegomość grzecznie prosi :-)

Co do facebooka, to waham się jeszcze czy czasem nie zacząć pisać tam krótszych tekstów na bieżące tematy. Tak, żeby nie zaśmiecać bloga. Ale jakoś nie mogę się na to zdecydować i zobaczymy jak to się potoczy... W każdym razie pojawiły się nowe możliwości, a to zawsze na plus.

No a teraz trochę co u mnie słychać i co dalej z blogiem. Zatem, po trzecie primo - nadal zajmuję się numizmatyką SAP, tylko nieco ostatnio zwolniłem tempo. Z racji pewnego zaawansowania i bardzo wysokich cen aukcyjnych monet Poniatowskiego, coraz trudniej przychodzi mi rozwijanie własnego zbioru. Napiszę coś o tym więcej przy okazji kolejnego wpisu o aukcjach. Dziś tylko wspomnę, że ilościowo kolekcja się kurczy, zyskując jednocześnie na jakości. To dla mnie duża zmiana, która wymaga sporo zachodu (o finansach nie wspomnę), ale decyzja została już podjęta i w tym kierunku mam zamiar podążać. Dodatkowo, jak być może już wiecie, w ostatnim czasie założyłem własną firmę. W związku z tym, mam teraz wiele nowych zajęć i obowiązków, które muszę ogarnąć. Powoli jednak już wychodzę z tym wszystkim na prostą i coś czuję, że czas powrotu do pisania bloga jest coraz bliższy. Pewne jest to, że jest już "bliżej niż dalej". Mam nadzieję, że ta deklaracja uspokoi moich stałych czytelników i sympatyków. Nowi odbiorcy zaś mają jeszcze jakiś czas, żeby przekopać się przez 129 starych wpisów (każdy z nich średnio zajmuje około 20 stron A4) i pogłębić swoją wiedzę, a przy okazji - rozkochać się w niezwykłym mennictwie okresu Poniatowskiego.

Prawda jest taka, że zacząłbym pisać już teraz, jednak "jest taka drobna sprawa", która stoi na przeszkodzie. Tak się złożyło, że lada moment się przeprowadzam i proces związany ze sprzedażą/kupnem/urządzeniem nowego lokum pochłania mi aktualnie 99% wolnego czasu. Więc proszę jeszcze o deczko cierpliwość i z góry dziękuję za pamięć o mojej stronie. Pozdrawiam wszystkich czytelników i życzę miłego dnia (lub spokojnej nocy, jeśli czytasz to po ciemku). Cześć :-)

niedziela, 5 kwietnia 2020

Dwuzłotówka z roku 1770, czyli o tym jak Warszawa wygrała z zarazą.

Kwarantanna trwa w najlepsze i pewnie potrwa jeszcze kilka długich tygodni, więc całkiem możliwe, że w tym okresie powstaną jakieś nowe wpisy na blogu. Po 3 tygodniach siedzenia w domu, mam już tego stanu serdecznie dość i na samą myśl o tym, że do maja nie ma realnych szans na swobodne wyjście z mieszkania, jest mi niedobrze. Trzeba sobie jakoś to ślęczenie umilić i z tego właśnie powodu postanowiłem napisać coś nowego na blogu. Mój ostatni tekst o literaturze historycznej z prywatnej biblioteczki, jakoś specjalnie nie podbił „internetów”. Jednak pomimo jego umiarkowanej popularności, będę ten wątek kontynuował jak to już zapowiedziałem na wstępie i niebawem powstanie 2 część. Albowiem jest jeszcze kilka interesujących i wartościowych książek, które chciałbym zarekomendować miłośnikom okresu SAP. Ostatnio namieszałem trochę opisując pewną aukcję i dając czytelnikom konkretny przykład na dyskusyjne podejście do sprzedaży numizmatów. Zebrałem za ten tekst zarówno wiele pochwał, jak i słów krytyki, stąd ciszę się że poruszyłem temat istotny dla szerokiego grona kolekcjonerów. Osobiście uważam, że taki tekst był potrzebny. Czuję się trochę rozgrzeszony, bo w końcu nie był to zaplanowany temat i cały tekst powstał w godzinę, pod wpływem impulsu. Pisałem go z głowy i serca, dlatego niczego nie żałuję i za nic nikogo nie przepraszam.

Dlatego dziś, dla odmiany będzie nieco spokojniej i mniej kontrowersyjnie. Co jednak nie znaczy, że nudno. O nie, jak wiecie nie cierpię nudzić się przy pisaniu i jak mnie temat nie „kręci” to sobie go odpuszczam. Jednak teraz, mając na uwadze naszą niezbyt ciekawą sytuację spowodowaną koronawirusem, pozwolę sobie ten fakt wykorzystać i nawiązać do czasów Stanisława Augusta. Zdecydowałem się na historię ku pokrzepieniu serc, którą będzie krótka opowieść o sytuacji jaka przydarzyła się w Warszawie w roku 1770, kiedy to w czasach SAP stolica wygrała walkę ze śmiertelną zarazą. Tak właśnie powstał poniższy tekst, który stanowi w pewnym sensie powrót do pisania o konkretnych monetach. A to jak wiadomo, jest solą tego bloga, więc mimo niesprzyjających okoliczności przyrody, uznałem iż warto ten wysiłek ponieść J

Zastanawiając się chwilę, jak powiązać temat numizmatyczny z zarazą i płynnie przejść od historii, do opisywanej monety wybrałem drogę na skróty. Dwuzłotówka z rocznika 1770 to bardzo ciekawa moneta, jednak nie ma się co oszukiwać – o jej wyjątkowości stanowi głównie rewers, gdzie mamy do czynienia z wariantami charakterystycznymi dla różnych stempli. W tym samym czasie, po stronie awersu nie będzie działo się zbyt wiele. Jak pisałem już nie raz, przy podobnych okazjach opisując kolejne roczniki dwuzłotówek, portret królewski nanoszony był na stempel za pomocą jednoczęściowego puncenu. Przez lata rytownik używał jedno i to samo narzędzie wykonane zręczną ręką medaliera Filipa Hollzhausera, co praktycznie eliminuje występowanie odmian portretu władcy i sprawia, że moje analizy tej strony krążka związane są zwykle z interpunkcją lub nielicznymi pomyłkami w liternictwie. Akurat w dziś omawianym roczniku, na awersie nie stwierdziłem tego typu zasadzek. Dlatego już na wstępie możemy przyjąć, że mimo kilkunastu stempli jakie zużyto do wybicia tytułowego rocznika, na awersie mamy do czynienia z jedną dominującą odmianą. Jednak żeby nie było aż tak nudno, to właśnie z tą stroną postanowiłem się trochę zabawić w programie graficznym by nawiązać do dzisiejszej historii.
Bo jeśli opisuję awers monety SAP, to oczywiście na centralnym miejscu znajduje się król Stanisław August. A z drugiej strony, jak zaraza to… wszechobecne maseczki. Przygotowałem więc samodzielnie dwie odmiany „awersów z czasów zarazy”, na których niezbyt miłościwie nam wówczas panujący król (o tym, nieco później), skrywa swoje oblicze przed zarazkami i prezentuje się poddanym w efektownych maskach.

A skoro w tych czasach monety miały również wydźwięk propagandowy, to uznajmy, że takie awersy byłoby dobre dla profilaktyki ochrony zdrowia. Monety z królem w masce, propagowałby unikanie kontaktów w celu ograniczenia rozprzestrzeniania się zarazy w kraju. Maski mogły by mieć również głębsze, mniej oczywiste znaczenie. Jak wiadomo, akurat w roku 1770 w najlepsze trwała Konfederacja Barska, czyli „na skróty”, powstanie przeciwko Rosji. A jak wbrew moskalom, to też przeciwko Poniatowskiemu, który cały w rozterkach stał wówczas w rozkroku pomiędzy rozsądnym popieraniem rosyjskiej potęgi, a prywatną dumą narodową i marzeniami o niepodległości. Zachowanie mojego ulubionego władcy w tych czasach było dosyć dyskusyjne i nie przysparzało mu to popularności. Czego dowodem niech będą fakty pozbawienia go korony przez konfederatów i ogłoszenie w kraju bezkrólewia oraz późniejsza próba jego porwania i uwięzienia. Stanisław August nie czuł się w tym okresie komfortowo i pewnie chętnie ukryłby twarz za zasłoną odgradzając się od piętrzących się przed nim problemów. I tu mamy dla niego rozwiązanie – jest zaraza, to należy ją wykorzystać do własnych celów. Można odnieść wrażenie, że i w naszych czasach rządzący grają koronawirusem, wykorzystując go do bieżącej polityki. Stąd nie dziwi, że wzorzec ten był już znany i od wieków powielany. W naszym kraju pod tym względem zmieniło się nie wiele. Ale dość już tych czczych dyskusji, oto poniżej moje 2 propozycje na nowe odmiany awersów dwuzłotówki z rocznika 1770. Obie w wersji „moneta z czasów zarazy”.
Ciekawe, która wersja przypadłaby władcy do gustu? Prosta maseczka chirurgiczna z XXI wieku na majtkowej gumce. Czy raczej ta z dawnych czasów, czyli solidna maska lekarza z okresu walki z dżumą, używana od XVII do XIX wieku. Wolę myśleć, że wybrałby tą złowieszczą maskę w formie dziobatego ptaka, które były charakterystyczne w czasach zarazy, bo w ten sposób oznaczało się medyków mających styczność z chorymi na nieuleczalną „czarną śmierć”. Można nawet zaryzykować tezę, że obie wersje awersu przedstawiają strój ochronny lekarzy. A, że personel medyczny w obecnych czasach zasługuje na szczególny podziw i podziękowania za swoją ciężką służbę w obronie naszego życia, to korzystając z okazji i mając nadzieję, że niejeden medyk po pracy jest miłośnikiem numizmatów ostatniego króla, przekazuje im gorące i szczere podziękowania. Jesteście bohaterami naszych czasów J.

A teraz już idziemy dalej. Najpierw będzie krótka opowieść o tym jak w 1770 roku Warszawa oparła się zarazie a potem przejdziemy do analizy rewersów tytułowej monety. Historia, którą dziś chciałbym opowiedzieć wydarzyła się naprawdę. Jak wiadomo od początku panowania Poniatowskiego, kraj był z trudnym położeniu. Praktycznie każdy rok przynosił Rzeczpospolitej coraz to nowe klęski i niepowodzenia. Nie inaczej było w roku Anno Domini 1770. Wówczas to w najlepsze trwały niepokoje związane z powstaniem szlacheckim w obronie wiary i niepodległości, zwanym powszechnie Konfederacją Barską. Walki prowadzone były w stylu partyzanckim, co pozwalało szlachcie przez kilka lat skutecznie unikać otwartych starć z zawodową armią rosyjską. Dysproporcja w wyszkoleniu walczących wojsk była tak wielka, że tylko atakowanie z doskoku (a najlepiej, od tyłu) było w miarę skuteczną strategią patriotycznego podziemia. To bardzo ciekawy wątek, ale dziś nie o tym, bo czeka na nas kolejna plaga jaka w 1770 nawiedziła nasz kraj. Swoje żniwo, już po raz kolejny w XVIII wieku, zbierało „morowe powietrze”, czyli po naszemu dżuma.


Pierwsze ogniska choroby pojawiły się już w 1768 w Mołdawii podczas wojny rosyjsko-tureckiej.
Nosicielami choroby byli tureccy jeńcy, przy czym występowanie dżumy na terenach Imperium Osmańskiego było wówczas powszechne. Pierwsze przypadki zarazy na ziemiach polskich to początek 1769 r. Natomiast w roku 1770 zaraza obejmowała już niemal cały Wołyń i Podole. Szybko rozprzestrzeniała się na północny-zachód, docierając do Briańska na granicy z dzisiejszą Białorusią i realnie zagrażając pozostałym terenom Rzeczpospolitej. Nie był to oczywiście pierwsza tego typu plaga. Poprzednia zaraza z początków XVIII wieku zdziesiątkowała liczne polskie miasta. Śmiertelność dochodziła do 50% populacji, stąd powracające po ltach zagrożenie, potraktowano w kraju bardzo poważnie. Szczególnie konkretnie do zarazy przygotowywała się nasza stolica, tworząc specjalną infrastrukturę medyczną na wypadek lawinowego wzrostu liczby zachorowań. Jednak projektem z którego najbardziej pamiętamy ten okres nie były wcale szpitale, a stały się nim, tak zwane okopy Lubomirskiego. Były to wały ziemne wysokie na około 170 centymetrów, którymi szczelnie otoczono miasto, tworząc swoisty kordon sanitarny. Warszawa została okopana odgradzając się od przedmieść, a dostęp do stolicy został ograniczony do kilkunastu miejsc kontrolowanych przez służby. Te miejsca, które w późniejszych latach przekształciły się w miejskie rogatki, zostały wyposażone w załogi wojskowe i ściśle kontrolowały przepływ ludności. To inżynierskie przedsięwzięcie przeprowadzone było z niespotykanym wcześniej rozmachem, pod egidą marszałka wielkiego koronnego Stanisława Lubomirskiego. I stąd pochodzi nazwa tych wałów. Obok prezentuję portret magnata spod pędzla Marcello Bacciarellego.

5 października 1770 Marszałek Wielki Koronny Stanisław Lubomirski wydał następujące obwołanie. Obwołanie, czyli takie ustne obwieszczenie, które było zrozumiałe również dla większości obywateli, czyli niepiśmiennej ludności miasta.
Szerząca się w państwach Rzeczypospolitej morowa zaraza, miejsca nawet odległe nieubezpieczone łatwo zasięgać mogąca, każdemu powszechnym grozi nieszczęściem. Przeto troskliwością obywatelów miejsca tego i chęcią brania się do jak najprędszego ratunku zagrzany z obowiązków Urzędu mego Marszałkowskiego, mając w czułości, by miasto rezydencji JKMci, Warszawa, a w nim umieszczeni obywatele ochroną swoją, ile możności, znajdowali, te najdokładniejsze wynajduję być środki, aby ku tym pewniejszemu i ubezpieczeniu i łatwiejszemu podróżnych i kupców przybywających z miejsc odległych rozeznaniu, towarów zaś i fantów wszelkich rewidowaniu i okurzaniu, a podejrzanych osób niedopuszczeniu, lub kwarantann odprawowaniu, toż miasto okopać, do czego gdy łatwiejsze, ile bez funduszu, nie wynajdują się sposoby, a czas przynaglający i trwoga samychże obywatelów, chętnie do działania tej czynności skłaniających się, prędkiego wymaga uskutecznienia.
Odezwa do ludzkości, jakiej z pewnością i dziś nie powstydziłby się wygłosić nasz aktualny Prezydent Andrzej Duda. Szczególnie drugie zdanie może imponować swoją wielokrotnie złożoną formą. Tak, to nawet ja zdań nie przeciągam, mimo że stawiając kolejny przecinek mam nieodparte wrażenie, że niepotrzebnie przesadzam i powinienem to zdanie podzielić na dwa krótsze (minimum). Jest dobry wzorzec, mogę się więc zainspirować J.

Sam Lubomirski to równie barwna postać i mam nadzieję, że kiedyś będzie okazja napisać więcej o jego roli i polityce jaką prowadził w tamtych czasach. Wracając jednak do okopów, to mimo tego, że umocnienia te nie miały charakteru militarnego, to znając kolejne trudne losy naszego kraju nietrudno zgadnąć, że już niedługo przydały się jako podstawa umocnień wojskowych do obrony Warszawy. Jednak i w roku 1770 ośrodek władzy zlecając budowę kordonu wokół miasta, bał się nie tylko zarazy ale również pragnął się odgrodzić od trwającego powstania szlachty. Konfederaci walczyli również na niedalekim Mazowszu i łatwo można było sobie wyobrazić przeniesienie walk na ulice miasta. W tamtym okresie najbardziej obawiano się wichrzycieli, którzy przybędą do miasta żeby podburzać ludność polską do przyłączenia się do powstania. Tym samym okopy były na rękę ówczesnej władzy, a nawet można uznać, że zaraza spadła „z nieba” rządzącym. Wszelkie analogie do dzisiejszego stanu III Rzeczpospolitej są niezamierzone. Mimo tego występują J. Tu warto dodać, że cała historia posiada happy end i w efekcie stolica w 1770 roku obroniła się przed zarazą. Dżuma tym razem nie doszła do Warszawy, na co zdecydowany wpływ miała sroga zima, która sprawiła, że ludzie nie przemieszczali się zbyt intensywnie i ogniska choroby naturalnie wygasły. Można napisać, że okopy pośrednio przyczyniły się do tego stanu rzeczy. Co więcej kordon sanitarny odegrał również ważną rolę w zakończeniu konfederacji. To między innymi z powodu ograniczonego dostępu do miasta i kontroli przepływu ludności, nie powidła się śmiała próba porwania Stanisława Augusta. Porywacze mieli utrudnione zadanie i ogromne problemy w opuszczeniu miasta, co przełożyło się na fiasko misji i uratowanie króla z rąk konfederatów. Królobójcy (nawet ci nieskuteczni), nie mieli wówczas łatwego życia i wszystkie dwory stanęły murem za swoim królewskim bratem z Warszawy. To przyczyniło się do rychłego upadku konfederacji i zakończeniu walk zbrojnych. Jak widać okopy Lubomirskiego spełniły szereg ważnych funkcji w ówczesnej stolicy. Poniżej ilustracja z przebiegu umocnień, zbudowanych na fundamentach kordonu z 1770 roku.
Linia późniejszych okopów rozpoczynała się na północy na Pólkowie i Faworach, po czym obiegając je od góry kierowała się dalej wzdłuż dzisiejszych ulic Okopowej, Towarowej, Koszykowej, Noakowskiego, Polnej i Bagateli obiec od południa Belweder i Łazienki Królewskie. Szerokość wałów wynosiła około 15 metrów, maksymalna wysokość dochodziła miejscami do 7 metrów, a łączna długość wałów wyniosła 12,8 kilometra i obejmowała obszar 1 470 hektarów. Na prawym brzegu Wisły objęły one swym obszarem Golędzinów, Pragę i Skaryszew. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że skoro stolicy udawało się wcześniej zwalczać zarazy zagrażające miastu, to tak samo będzie i u nas w roku 2020. Mamy więc okrągłą 250 rocznicę zwycięstwa nad dżumą, które możemy uczcić zakupem numizmatu z tego okresu. Jeśli będzie to dwuzłotówka SAP z rocznika 1770, to zapewniam iż moneta będzie nie tylko cieszyć ze względu na swój urok, ale również na jej unikalność. I tu płynnie przechodzę do opisu monety ośmiogroszowej, dość rzadkiej na rynku kolekcjonerskim i wartej bliższego poznania. Zapraszam J.

A więc na początek tradycyjne zdjęcie poglądowe obu stron. Tym razem prezentuję czytelnikom bloga, awers bez wpływu mojej fantazji i możliwości programu Paint. Natomiast nad rewersem spędzimy jeszcze chwilkę w dalszej części tekstu.
Zaczynając konkretny opis monety zacznę od wymiarów i statystyk. Dwuzłotówka, czyli 8 groszy srebrnych z 1770 roku wybita została w mennicy koronnej w Warszawie w ilości 359 089 sztuk. Ten nakład jest zdecydowanie mniejszy od milionowych z roczników 1766 i 1767, jednak zauważalnie wyższy niż sąsiadujące z nim roczniki. Dla kolekcjonerów ważna jest również ocena stopnia rzadkości, która w katalogu Parchimowicz/Brzeziński została przytoczona za Edmundem Kopickim i określona na R2. Stopień rzadkości R2 to najpopularniejsza ocena jaką spotkamy w wielu rocznikach dla tego nominału, od roku 1770 aż do 1785. Katalogowa średnica dwuzłotówki to 29 mm, a standardowa waga monety to 9,35 gr. Rant ozdobny z motywami roślinnymi. W najnowszym katalogu moneta dwuzłotowa z 1770 została wyznaczona w 2 odmianach i w 4 wariantach.

Wszystkie różnice jakie zaobserwowano znajdują się na rewersie, dlatego nie będę już po raz kolejny wracał do opisywania awersów. Poprzestanę na podstawowych informacjach. Awers, jak można zobaczyć choćby na powyższych zdjęciach jest charakterystyczny dla ośmiogrszówek z tego okresu mennictwa. Centralnie znajduje się tam popiersie Stanisława Augusta w typie 1, obowiązującym w rocznikach 1766 – 1782. Napisy otokowe z tytulaturą królewską STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L. są również standardowe dla tego nominału. Tyle na temat głównej strony monety, a teraz czas na rewersy.

Tych będzie do opisania kilka. W katalogu zostały wyznaczone 4 i opisane jako odmiany. Jak wiadomo, ja stoję na straży tezy, iż odmianami w numizmatyce okresu SAP (i nie tylko…) nazywamy jedynie te najistotniejsze różnice w rysunku stempla (jak np. popiersia, herby, czy inicjały intendenta mennicy), a wszelkie drobniejsze różnice – jak w tym przypadku – kropki w interpunkcji, są tylko wariantami tej strony monety. Nie mylić z wariantami stempla, gdyż niejednokrotnie udowodniłem w poprzednich analizach, iż na jeden wariant monety często składa się po kilkanaście niemal identycznych stempli. Stempli, które na siłę można by od siebie odróżnić. Jednak z numizmatycznego puntu widzenia, ta wiedza nie ma wielkiego znaczenia i może służyć jedynie do policzenia liczby narzędzi i lepszego poznania ówczesnych technik menniczych. Idąc tym tropem, należy na początek stwierdzić, że z mojego punktu widzenia, błędem jest papugowanie za katalogiem Parchimowicza i każdej zauważonej przez autorów różnicy przypisywać rangę odmiany. Ten sposób tworzenia katalogu zrównuje istotne różnice w wizerunku jakimi były niewątpliwie odmienne punce herbów z tak ulotną cechą jaka jest interpunkcyjny znak w postaci kropki. Tym sposobem w najnowszym katalogu opisane zostały 4 odmiany dwuzłotówki z 1770, a ja poszedłem własną drogą i wyszło mi trochę inaczej…

Według mojej wiedzy, na rewersach w roczniku 1770 mamy trzy odmiany i wszystkie one powstały dzięki temu, że do sporządzenia stempli użyto trzech różnych punc orłów. Orzeł jako herb Korony jest elementem istotnym, stąd nie ma wątpliwości, że zasługuje na to, aby jego różne wyobrażenia nazywać osobnymi odmianami. I na moim blogu to już reguła, że staram się te różnice w orłach dostrzegać i prawidłowo je opisywać. Nie będę oryginalny i herby otrzymały ode mnie nazwy związane z wielkością, jako cechą najlepiej widoczną i najłatwiejszą do obiektywnego opisania. I tak, mamy „DUŻY ORZEŁ”, „ŚREDNI ORZEŁ” i „MAŁY ORZEŁ”. Punce te są bardzo ciekawe i przewijają się w tym okresie na różnych monetach SAP z mennicy warszawskiej. Zanim jednak uchylę rąbka tajemnicy i bardziej scharakteryzuje ich niezwykłość, to na początek zapraszam na rodzinne zdjęcie. Poniżej ilustracja na której przedstawiłem je obok siebie, w taki sposób by lepiej było widać różnice.

Dla dwuzłotówek SAP z tego okresu, podstawową puncą herbu jest „DUŻY ORZEŁ”. To narzędzie było wykorzystywane do produkcji wszystkich stempli rewersów monet dla tego nominału od roku 1767 aż do 1785. Dlatego nie będziemy się na nim koncentrować, bo tu akurat nic niezwykłego nie odkryjemy. Tym sposobem jasne się stało, że ciekawostki dotyczą dwóch pozostałych orłów. Bo skoro na wszystkich monetach ośmiogroszowych używano jednego wzoru orła, to jakim cudem w roczniku 1770 użyto aż trzech różnych. Jest to jedyny przypadek w okresie SAP, a zarazem pierwsze i ostatnie wykorzystanie tych konkretnych dwóch narzędzi do sporządzenia stempli dwuzłotówek. To ogromna ciekawostka związana wyłącznie z rocznikiem 1770. Jaki był powód użycia odmiennych punc, trudno dziś dociekać. Podstawowy orzeł był w użyciu w kolejnym roczniku, więc w 1770 nie wchodzi w grę utrata narzędzia. Być może była jakaś drobna awaria, która uniemożliwiła czasowe wykorzystanie tej puncy i trzeba było się ratować tym co „pod ręką”? Ale tu wchodzimy w gdybologię i nie są to dzisiaj informacje możliwe do rzetelnego potwierdzenia, więc nie brnę dalej… 

Zadajmy sobie pytanie skąd pochodziły te dwie dodatkowe punce? Jeśli nie pochodzą z dwuzłotówek, to skąd się wzięły? Odrzucam teorię, że oba niezwykłe orły zostały wykonane specjalnie do jednokrotnego użycia i później zaniechano ich użytkowania. Dlatego skoncentruje się na poszukaniu innych monet, gdzie znajdziemy znajome wizerunki. Pewnie nawet opisywałem niektóre z nich na tym blogu J. Idźmy po kolei. Herby ze "ŚREDNIM ORŁEM” możemy spotkać na złotówkach. Między innymi występuje na opisywanym przez mnie najliczniejszym roczniku 1767. Za jego pomocą bito także czterogroszówki w latach 1768, 1769, 1771 i dalej…aż do 1786. Jak widać, jest to podstawowa punca herbu jaką w mennicy używano do produkcji stempli do złotówek Poniatowskiego. Co ciekawe, w roczniku 1770 nie wybijano w ogóle złotówek, więc narzędzie było przechowywano bezczynnie i może dlatego właśnie zostało użyte. Czyżby wyjaśniła się jedna z tajemnic? J Być może, ale dla zasady muszę nadmienić, że ten sam wizerunek orła widnieje na trojakach bitych w miedzi. I to nie tylko w 1770, więc określenie tej puncy jako nieużywanej jest nieco na wyrost. Czy mogła być to ta sama punca? Chyba tak. W tym okresie dwuzłotówki, złotówki i trojaki maja niemal identyczna kompozycje rewersu. Średnice monet też są zbliżone (29 i 26 mm) więc można uznać, że narzędzia do produkcji stempli mogły być używane zamiennie. Moim zdaniem stemple złotówek i trojaków, które mają identyczną średnice po 26 mm, mogły być tworzone tym samym narzędziem. A na to, że czasem można było coś w tym układzie zmienić jest właśnie dowód w postaci przypadku  ze „ŚREDNIM ORŁEM” na dwuzłotówce 1770.

Teraz czas na „MAŁY ORZEŁ”. Tu pójdzie szybciej bo mamy już „wydeptane” ścieżki i pójdziemy po śladach. Na innych rocznikach dwuzłotówek nie znajdziemy tej puncy, zatem trzeba udać się na mniejsze nominały. W złotówkach, również nie jest to popularne narzędzie i możemy je odnaleźć dopiero na rzadkiej odmianie czterogroszówek w roczniku 1769 o których niedawno pisałem i tekst ten można odnaleźć po prawej stronie bloga. Mały orzeł znajdziemy jeszcze tylko w roczniku 1774, w którym użyto stemple z 1769 i przebito dwie ostatnie cyfry daty. Zatem można uznać, że było to narzędzie używane w roku poprzedzającym powstanie dwuzłotówek z 1770. A skoro złotówek w tym roczniku w ogóle nie bito, to z pewnością punca „MAŁY ORZEŁ” nie była jeszcze wyeksploatowana i była na stanie mennicy. Pewnie dlatego została użyta jak przyszła taka potrzeba. Monet dwuzłotowych z 1770 tej odmiany orła zachowało się stosunkowo dużo i można je spotkać na kolekcjonerskiej drodze, gdyż nie są to jakieś „białe kruki”. Kończąc temat niezwykłych punc, muszę dodać, że to narzędzie również w 1769 używane było do produkcji stempli trojaków. Zatem jest to dosyć podobna historia, jednak odmiany z „MAŁYM ORŁEM” są dla złotówek i trojaków dosyć rzadkie.

Ok, to mamy z grubsza omówiony temat odmian rewersów i jasne jest, że mamy trzy odmiany związane z orłami. W ramach jednej z tych odmian, występuje kilka wariantów i sprawa się ponownie komplikuje. Jednak tylko na chwilę, gdyż warianty te związane są jedynie z interpunkcją i dotyczą wyłącznie odmiany z „DUŻYM ORŁEM”. Warto dodać, że zostały całkiem dobrze opisane w katalogu. Określmy zatem 4 punkty kontrolne, żeby te warianty od siebie oddzielić.

Punkty kontrolne dla rewersów dwuzłotówki z 1770:
- „a)” KROPKA lub DWUKROPEK po wyrażeniu COL
- „b)” KROPKI lub BRAK KROPEK po inicjałach IS intendenta mennicy
- „c)” KROPKA lub BRAK KROPKI po cyfrze 8 odnoszącej się do nominału
- „d)” PRAWY KONIEC GAŁĄZKI POD WIEŃCEM lub NAD NIM

Poniżej trzy warianty dla ODMIANY 1 z „DUŻYM ORŁEM” na zbliżeniu, z zaznaczonymi punktami kontrolnymi żeby wychwycić różnice.

Ten ostatni punkt kontrolny „d)” związany z zakończeniem wieńca, jest najlepiej widoczny na porządnie zachowanych egzemplarzach. Na dwuzłotówkach w słabszych stanach, nie jest już tak „różowo” i mógłby zostać uznany jako niezamierzony błąd stempla. Prawdą jest jednak, że jeśli ta część monety jest dobrze widoczna, to pozwala nam bezbłędnie określić wariant, więc mimo pewnych zastrzeżeń co do uniwersalnej użyteczności, zdecydowałem się, że jednak pozostawię go na liście cech, które pozwalają odróżnić poszczególne warianty. Warto dodać, że tym razem, wyjątkowo nie kazałem nikomu liczyć listków po obu stronach wieńca. Uznałem, że punkty jakie zaproponowałem, już dostatecznie charakteryzują poszczególne rewersy i nie ma sensu tego nadmiernie komplikować.

Podsumowując cały rocznik. Mamy 3 odmiany związane z herbem (orłami). W ramach ODMIANY 1 z „DUŻYM ORŁEM”  mamy 3 warianty rewersu, pozostałe odmiany nie posiadają wariantów. Dodając to wszystko do siebie, otrzymujemy 5 unikalnych rewersów, które jak jakiś kolekcjoner się uprze, to może sobie zebrać. Czas zatem na zbiorcze zestawienie w czytelnej formie oraz wspólne zdjęcie wszystkich rewersów obok siebie.


I teraz już czas na tradycyjne wyliczenia i tabelki związane z analizą statystyczną zlokalizowanych przez mnie monet. Do napisania tego tekstu, udało mi się zgromadzić 42 zdjęcia unikalnych monet dwuzłotowych z rocznika 1770 i na tej podstawie w dalszej części pokuszę się o podzielenie nakładu i amatorskie wyznaczenie stopni rzadkości.

Na dobry początek tabelka z wariantami monet do zebrania, która łączy ze sobą odmiany/warianty awersu i rewersu. Tym razem jest to dość proste, bo uznaliśmy że awers na dwuzłotówkach nie ma żadnych odmian i wariantów, stąd tabelka nam się zdecydowanie wypłaszacza. To dobrze dla czytelności wyników. Zestawienie prezentuję poniżej.

Jak widać, nic się przez 5 minut nie zmieniło i w sumie mamy 5 wariantów monet do zebrania, zdeterminowanych różnicami na rewersie. Zobaczmy teraz ile każdego wariantu napotkałem badając próbę 42 monet. Poniżej tabelka z rozkładem procentowym.

Od razu widać, że mamy liderów pod względem ilości oraz zdecydowanie rzadsze kombinacje. Co ciekawe najwięcej, bo aż 43% monet jakie spotkałem analizując stemple w tym roczniku, miało tego unikalnego „MAŁEGO ORŁA”. Widocznie stempel został wykonany wyjątkowo porządni i posłużył do wybicia znacznej ilości monet, którymi teraz możemy się cieszyć zbierając ten temat. Na drugim biegunie monety ze „ŚREDNIM ORŁEM”. Właściwie powinienem napisać „moneta”, ponieważ w próbie napotkałem tylko 1 sztukę z tej odmiany. To od razu daje nam sporo informacji, dlatego zobaczmy jak zachowa się znany nam nakład rocznika, wynoszący 359 089 egzemplarzy kiedy nałożymy na niego te procenty, dzieląc go na poszczególne warianty. Oto co z tego wyszło.

I tu nie ma zaskoczenia, bo estymacja nakładu odnosi się przecież bezpośrednio do procentów w badanej próbie. Jedno co zwróciło moja uwagę to spory bo ponad 150 tysięczny nakład odmiany z „MAŁYM ORŁEM”. Jakoś szczególnie dokładnie tego nie analizowałem (w rozumieniu mikroskopy i inne peryskopy…), ale z tego co policzyłem, to prawdopodobnie „machnęli” go 3 stemplami. Trzema, czyli standardowym kompletem narzędzi jak to się przyjęło w okresie SAP. Co ciekawe, na jeden stemple wychodzi średnio po około 50 tysięcy egzemplarzy, co dla dwuzłotówek jest imponującą ilością, plasującą produkcje w 1770 roku w górnym limicie możliwości ówczesnych narzędzi menniczych.

Ok, a teraz już z górki. Stosując skalę określania stopni rzadkości rozpowszechnioną przez Emeryka Hutten-Czapskiego i przyjmując standardowo i na skróty, że do naszych czasów zachowało się około 10% nakładu – odnieśmy posiadane dane i zmierzmy się z zadaniem nowego oszacowania rzadkości. Oto co wyszło z tej szarady.

I tak, zgodnie z najnowszym katalogiem i Edmundem Kopickim, na którym opierali się autorzy, to dla rocznika 1770 wyznaczono stopień R2. Odnosząc te dane do moich wyników, można uznać to za adekwatne. Jeden z wariantów nieznacznie przekroczył granicę 15 tysięcy zachowanych sztuk. Jednak z uwagi na niewielką dostępność w handlu tego rocznika, utrzymałem mu stopień R2. Pozostałe warianty szacuje już bez kontrowersji od R2, przez R3 aż po R4. Oczywiście to ostatnie R4 jest obarczone dużym znakiem zapytania. Tego typu podejście związane jest z dużym błędem dla najrzadszego wariantu, szczególnie takiego, który spotkamy jako jeden egzemplarz. Wykryty drugi z tej samej odmiany, od razu zepchnął by moje obliczenia na inne tory i obniżył by stopień rzadkości do R3. Jednak uznałem, że pomimo tego zagrożenia, warto obiektywnie zaznaczyć jego wyjątkowość i na dzisiaj obstaje przy R4. Jeśli ktoś z czytelników posiada ten wariant, może się nazwać szczęśliwcem i zachęcam go do podzielenia się ze mną zdjęciem monetki J. Na koniec tego rozdziału mogę się przyznać, że ja również posiadam swój egzemplarz dwuzłotówki z tego rzadkiego rocznika. Jest to jedna z moich ulubionych monet i to nawet pomimo faktu, że strasznie dużo kaski mnie kosztowała. Świadomość faktu, że prawdopodobnie jest nieco „przepłacona”, w tym przypadku nie psuje mi zabawy, ponieważ drugi raz nie spotkałem tak naturalnie pięknego egzemplarza. Możecie go wraz ze mną popodziwiać na zdjęciu poniżej, gdyż użyłem go do ilustracji WARIANTU 1.  

OK, a teraz czas na katalogowe podejście do tematu i opisanie wszystkich wariantów wraz z przykładowymi zdjęciami. No to cyk!

DWUZŁOTÓWKA z 1770

ODMIANA 1 / WARIANT 1

W katalogu monet SAP opisana jako 24.e2
AWERS 1 - napis otokowy STANISLAUS AUG..D.G.REX POL.M.D.L.
REWERS 1.1 - napis otokowy XL.EX.MARCA (I.S./ 8. GR.) PURA.COL: 1770.

Nakład łączny rocznika = 359 089 egzemplarzy
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 19% = 68 398 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R2

ODMIANA 1 / WARIANT 2
W katalogu monet SAP opisana jako 24.e
AWERS 1 - napis otokowy STANISLAUS AUG..D.G.REX POL.M.D.L.
REWERS 1.2 - napis otokowy XL.EX.MARCA (I.S./ 8 GR) PURA.COL: 1770.

Nakład łączny rocznika = 359 089 egzemplarzy
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 7% = 25 649 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R3

ODMIANA 1 / WARIANT 3
W katalogu monet SAP opisana jako 24.e1
AWERS 1 - napis otokowy STANISLAUS AUG..D.G.REX POL.M.D.L.
REWERS 1.3 - napis otokowy XL.EX.MARCA. (IS/ 8 GR) PURA.COL. 1770.

Nakład łączny rocznika = 359 089 egzemplarzy
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 29% = 102 597 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R2

ODMIANA 2 / WARIANT 4
W katalogu monet SAP nie opisana.
AWERS 1 - napis otokowy STANISLAUS AUG..D.G.REX POL.M.D.L.
REWERS 2.1 - napis otokowy XL.EX.MARCA. (IS/ 8 GR) PURA.COL. 1770.

Nakład łączny rocznika = 359 089 egzemplarzy
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 2% = 8 550 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R4

ODMIANA 3 / WARIANT 5
W katalogu monet SAP opisana jako 24.e3
AWERS 1 - napis otokowy STANISLAUS AUG..D.G.REX POL.M.D.L.
REWERS 3.1 - napis otokowy XL.EX.MARCA (IS/ 8 GR) PURA.COL. 1770.

Nakład łączny rocznika = 359 089 egzemplarzy
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 43% = 153 895 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R2

Na tym kończę opis tytułowej monety. Mam nadzieję, że nie zanudziłem i miłośnicy monet SAP znajdą w tym tekście użyteczne informacje, które będą mogli wykorzystać do rozwoju swojej kolekcji. Podsumowując udało mi się usystematyzować wiedzę o dwuzłotówce z 1770 i po raz pierwszy opisać nową odmianę ze „ŚREDNIM ORŁEM” na którą prawdopodobnie, nikt przede mną jeszcze nie zwrócił uwagi. Zawsze to jakieś nowe, drobne odkrycie i kolejny kroczek do lepszego poznania mennictwa ostatniego króla elekcyjnego.

Teraz już zabieram się do porzuconego wpisu o literaturze o czasach SAP jaką polecam na czas kwarantanny. Jestem winien wam drugą cześć i mam nadzieję, że jeszcze w kwietniu uda mi się ją wrzucić na stronę i zamknąć ten wątek. A to przybliży mnie do kolejnego wpisu o monetach, jaki mam zaplanowany na moje długaśnej liście tematów. Ale o tym na razie cicho sza, żeby nie psuć niespodzianki. Dziękuję za doczytanie do tego miejsca. Czytelnikom i ich rodzinom życzę odporności i zdrowia w tych niespokojnych czasach zarazy. Zalecam wzięcie przykładu z XVIII-wiecznej Warszawy i szczelne „okopanie” swoich granic w celu odseparowania się od otoczenia w okresie kwarantanny. Cześć, widzimy się już niedługo J.

We wpisie wykorzystałem informacje i zdjęcia z n/w źródeł: katalog „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego” Parchimowicz/Brzeziński, Muzeum Narodowe w Warszawie, Muzeum Narodowe w Krakowie, archiwa aukcyjne Warszawskie Centrum Numizmatyczne, Gabinet Numizmatyczny Damian Marciniak, Antykwariat Numizmatyczny Michał Niemczyk, strona OneBid oraz ilustracje wyszukane za pomocą narzędzie Google Grafika. 

sobota, 28 marca 2020

Aukcje monet SAP, czyli…jak nas oszukują.

Cześć, dawno na blogu nie było nic o aukcjach i handlu monetami. To spowodowane jest kilkoma czynnikami, jak: brak czasu, mnogość imprez aukcyjnych oraz niedostatek ciekawych monet w handlu które są w moim zasięgu cenowym. Tak się porobiło i żadnej odmiany nie widać, bo nie wierzę by kryzys jaki nas czeka w związku z koronawirusem, wpłynął na drastyczne obniżenie cen na rynku numizmatycznym. Przynajmniej nic na to nie wskazuje…

Dlaczego więc powstaje ten tekst? Otóż jeszcze 15 minut temu, nie miałem go wcale w planie. Jednak chamstwo z jakim mamy ostatnio do czynienia przybrało tak monstrualne rozmiary, że postanowiłem chwycić w dłoń karabin… to znaczy komputer i popełnić ten paszkwil, by oficjalnie napiętnować złoczyńców. Moim celem jest pokazanie na przykładzie jednej monety, jak w czasie 25 lat zmieniła się ocena jej stanu zachowania, jak ewoluował opis zachęcający do jej zakupu oraz jak opakowywano ją w coraz to nowe slaby w celu lepszej sprzedaży. Jednym słowem, to wpis o tym jak świadomie manipuluje się kupującymi i wprowadza w błąd szukając jelonka.

Bohaterem mojej krótkiej opowieści będzie jedna moneta, a mianowicie dwuzłotówka SAP z rocznika 1771. To doskonały materiał na historię, albowiem monety z tego rocznika stosunkowo rzadko pojawiają się w handlu, a cyfrowe archiwa aukcyjne są doskonałym miejscem do tego typu analiz. Żeby nie napisać, są niemym świadkiem oskarżenia, jakie mam nadzieję zostanie sformułowane w dalszej części tekstu. Dodatkowym sprzymierzeńcem autora, jest niezwykle charakterystyczny egzemplarz, posiadający wiele cech i niedoskonałości, które pozwalają łatwo wyśledzić monetę na przestrzeni 25 lat i kilku aukcji w których była oferowana. Przejdźmy do rzeczy.

Historia zaczyna się dawno temu, a dokładnie to 22 listopada roku 1997 na 14 aukcji Warszawskiego Centrum Numimzatycznego. Otóż wówczas do sprzedaży jako pozycja 519, trafia po raz pierwszy nasza główna bohaterka. Stan monety został oceniony na III+, cena wywoławcza 120 złotych, a estymowaną cenę sprzedaży określono na kwotę 150 złotych. Opis był lakoniczny i brzmiał tak:

Stanisław August Poniatowski 1764-1795, dwuzłotówka 1771, Warszawa, j.w., Plage 319.

Cena sprzedaży wraz z opłatą aukcyjną wyniosła nowego właściciela sprzedaży 308 PLN. Poniżej właśnie ta konkretna moneta.


Jak można to ocenić? Neutralnie. Jakość zdjęć wykonanych w roku 1997 nie pozwala dokładnie przeanalizować wszystkich cech numizmatu. Uznajmy, że była to prawidłowa ocena i niech to będzie nasz punkt odniesienia do dalszych aukcji.

Po czterech latach w roku 2001, znów możemy spotkać ten sam egzemplarz na kolejnej aukcji. Moneta znów trafiła do WCN, tym razem na 24 Aukcje. Skatalogowano ją pod pozycją 319. Co ciekawe te 4 lata bardzo wpłynęły na ocenę jej stanu zachowania. Obserwowaliśmy to pewnie wszyscy na początku XXI wieku, jak sprzedawcy coraz liberalniej zaczęli podchodzić do ocen wystawianych do sprzedaży monet. Dowodem na tą modę jest również ten egzemplarz, który zyskał cały 1 stopień i w roku 2001 prezentował się kupującym już jako stan II+. Wraz ze zmianą stanu zachowania kroczyły również ceny. Wystawiono ją za 400 złotych, z estymacją na wzrost do 500 złotych. Opis jak to zwykle u tego sprzedawcy, nie był zbyt wylewny i szczegółowy. Tym razem mieliśmy:

Stanisław August Poniatowski 1764-1795, dwuzłotówka 1771, Warszawa, Plage 319, rzadka i ładnie zachowana

Po raz kolejny kupujący udowodnili, jak bardzo chcą wejść w posiadanie tego konkretnego krążka i po zaciętym boju (zakładam, że taki był, bo nie pamiętam tej sytuacji) moneta sprzedała się w sumie za 1100 złotych. Oto zdjęcie z archiwum.

Niezły wzrost ceny, jednak ja dziś nie będę koncentrował się wyłącznie na zyskach, a postaram skupić się bardziej na moralnie wątpliwych działaniach sprzedawców. Co się zmieniło przez 4 lata, że stan zachowania poprawił się z 3+ na 2+? Może zmieniły się zasady lub standardy ocen? Może weszły jakieś nowe zalecenia ze strony PTN (Polskie Towarzystwo Numizmatyczne) lub SNP (Stowarzyszenie Numizmatyków Profesjonalnych), które powinny w moim mniemaniu regulować rynek numizmatyczny (przynajmniej jeśli chodzi o jego jakość)? Nie wiem, nie słyszałem i nic takiego nie pamiętam. Moim zdaniem – nic się przez ten czas nie zmieniło. Nic prócz ludzi, którzy na numizmatyce zaczęli coraz lepiej zarabiać, nierzadko posuwając się coraz dalej od obiektywnego profesjonalizmu, w kierunku "ciemnej strony mocy". Wracając do monety, to zdjęcia znów nie są wysokiej jakości i trudno o jednoznaczną ocenę. Można zatem uznać, że mamy tu do czynienia z pierwszą namacalną próba wpływania na rynek, gdyż moneta została sztucznie podrasowana w opisie w celu uzyskania wyższej ceny. Nie zdziwiłbym się zbytnio gdyby poprawić jej ocenę z III+ na II- oraz za argumentować tą zmianę, zbyt surową oceną na poprzedniej aukcji. Trochę byłoby to naciągane, ale nie takie rzeczy uchodziły płazem, by po czasie przerodzić się w nowy standard. Jednak podbicie stanu zachowania o cały stopień jest naganne i stawia w złym świetle jednego z fachowców WCN, który był odpowiedzialny za opis. Oczywiście, pod warunkiem, że nie jest to cały czas jedna i ta sama osoba. Mam wątpliwości co do tej oceny. Szczególnie, że na kolejnych aukcjach kiedy zdjęcia będą lepiej oddawały szczegóły krążka, okaże się, że nie wszystko złoto co się świeci i diabeł tkwi w szczegółach. Jak widać, możemy spodziewać się dowodu na to, że przysłowia rzeczywiście  mądrością narodu. Idźmy więc dalej, bo czekają nas przecież kolejne cuda…

Długich 18 lat oczekiwania i jest! Na 7 Aukcji Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka znów pojawia się nasza bohaterka. Lata lecą, czasy się zmieniły. Doszły nowe firmy trudniące się zawodowo handlem numizmatami, wyewoluował również sposób w jakich monety są przechowywane i sprzedawane. Zwracam na to uwagę czytelników, gdyż nasz egzemplarz pojawia się zgodnie z nową modą, zapakowany w plastikowy slab szacownego NGC. A jak już grading i to ten lepszy-amerykański, to i ocena stanu powinna być w miarę możliwości obiektywna. Sprawdźmy to.

Otóż okazuje się, że coś jest na rzeczy. Poprzedni właściciel zdecydował się zapuszkować monetę kupioną w WCN w stanie II+ i musiał się tym planem bardzo rozczarować. Zamiast się upewnić co do wyjątkowego stanu posiadanego numizmatu i w domyśle zarobić na jego sprzedaży…mamy ZONK. Na slabie widnieje napis AU DETAILS z dopiskiem CLEANED. Czyli na polski, moneta poza stanowa, której nie można ocenić bo została nieudolnie wyczyszczona i stała się praktycznie nieużyteczna jako element porządnego zbioru. Na bardzo dobrych zdjęciach od Damiana Marciniaka, widzimy gołym okiem liczne ślady po mechanicznym szorowaniu i wymyciu powierzchni krążka, które to cechy dość trwale uszkadzają monetę. Czy jest to dzieło poprzedniego właściciela, który tak nieprofesjonalnie przygotowywał numizmat do wysłania do oceny za ocean? Czy po prostu, po raz pierwszy mamy do czynienia z dokładnymi zdjęciami i wreszcie widzimy skąd w 1997 ocena stanu III+? Tego się już nie dowiemy. Przynajmniej ja się nie dowiedziałem w 60 minut. Bo tyle mniej więcej czasu upłynęło, od kiedy powstał pomysł na ten tekst do chwili kiedy jestem w tym miejscu wpisu. Poniżej zdjęcie slabu.

OK, zatem do GNDM trafia moneta w slabie z oceną UA DETAILS, zobaczmy zatem jak została opisana i wystawiona. Opis sprzedawcy tym razem nieco bardziej rozbudowany, ale bez szaleństw. Znajdziemy w nim jednak wszystko co potrzeba, żeby samemu ocenić jakość materiału. Sami zobaczcie:

Stan zachowania: NGC AU
Literatura: Parchimowicz 24.f, Plage 319, Kopicki 2394 (R2), Berezowski 3.00 zł
Rzadszy rocznik. Odmiana z prawą gałązką pod szarfą i dwoma listkami w wieńcu po lewej stronie. Moneta z dawnym przemyciem, obecnie w patynie.

Co jeszcze wiemy? Cena wywoławcza 300 zł, a estymacji poziomu ceny końcowej nie ma wcale. I dobrze, w końcu mówi się, że to rynek sam decyduje o cenach sprzedaży numizmatów. Rzetelny opis i pierwsze dobre zdjęcia zrobiły swoje. Moneta została sprzedana za 1553 złote. Oto dokumentacja tej transakcji.

Poszła za drogo, czy raczej tanio? Moim zdaniem znośnie i to na tyle, że za tą cenę sam bym pokusił się o jej zakup. W końcu można założyć, że czas zrobiły by swoją robotę i po kolejnych 20 latach szlachetna patyna zakryła by mankamenty tego krążka. Wracając do tej aukcji, warto zwrócić uwagę na dobry opis i brak „pudrowania” trupa. Jeśli wówczas wszedłbym w posiadanie tego egzemplarza, to zdecydowanie świadomie wiedziałbym na co się piszę.

Ale życie nie znosi pustki. Rynek numizmatyczny rośnie dynamicznie i show must go on. Tym razem nowy właściciel niedługo nacieszył się swoim skarbem. Piszę właściciel, nie wiedząc czy kupiła tę dwuzłotówkę osoba prywatna, inwestor czy też jakaś cwana firma, która chciała wykorzystać atrakcyjną cenę i szybko zarobić. Te podejrzenia opierają się na faktach, które spowodowały właśnie moje głębokie wzburzenie, które popchnęło mnie do napisania tego tekstu. A te odrażające sceny miały miejsce… DZISIAJ!!!

Tak to właśnie na dzisiejszej aukcji, czyli dnia 28 marca 2020 roku, po raz kolejny pojawiała się w sprzedaży śledzona przeze mnie moneta. I tu następuje kumulacja niekompetencji i obłudy ze strony firmy Warszawski Dom Aukcyjny, która wystawiła i opisała ten egzemplarz. I teraz lista uchybień budzących moją szczerą odrazę. Po pierwsze moneta został wyjęta z poprzedniego gradingu, który czytelnie piętnował jej mankamenty. Nic by się nie stało, gdyby wyjął ją kolekcjoner chcący „pomóc zadziałać patynie”. Ale nie, powodem zmiany opakowania było proste "przebranie" monety w inny slab by wprowadzić nas w błąd. Zdjęcie nie pokazuje nazwy podmiotu oceniającego ta dwuzłotówkę. Możemy więc założyć z dużą dozą prawdopodobieństwa, że tym razem jest to krajowa firma znana z tego, że ma liczne problemy z obiektywną oceną monet i pisze na slabach to co właściciel chce tam umieścić albo jest to nawet jakaś samoróbka z gatunku "no name". W każdym razie, efekt jest taki, że nasz egzemplarz stracił ostrzeżenie CLEANED informujące o czyszczeniu i uzyskał nowy plastik z bardzo wysoką oceną stanu zachowana II+.  Oto nasza dwuzłotówka z 1771 w nowej odsłonie.

To początek chamstwa z jakim mieliśmy dziś do czynienia. Idąc dalej, dochodzimy do opisu. A jakże, opisu bardzo kwiecistego jak to jest w tradycji sprzedawcy. Wiele słów odnoszących się do starej aukcji WCN, na której zawyżono ocenę tego egzemplarza na II+ i ani jednego słowa o ostatniej sprzedaży na jesiennej aukcji GNDM i informacji o nieudolnym wyczyszczeniu. Nie będę się znęcał nad autorem tego tekstu swoimi komentarzami, po prostu go wkleję poniżej dla potomnych:

Stan zachowania: 2+
Estymacje: 2 000 - 3 000 PLN
Literatura: Parchimowicz 24.f, Plage 319, Kopicki 2394 R2, Berezowski 3.00 zł
Rocznik dość rzadki, a w pięknym stanie praktycznie nie występuje na rynku. Oferowane dotychczas egzemplarze były w stanie 3, raz tylko w 2001 roku pojawił się na WCN egzemplarz w stanie 2+ i była to dokładnie ta moneta. Jeden z najładniejszych znanych przedstawicieli rocznika - do najlepszych kolekcji.

Profesjonalny sprzedawca „produkując” tego typu opis, nie może zapomnieć o ostatnim notowaniu. Jawne mijanie się z prawdą, wybieranie z historii tylko notowań pasujących do nowego kontekstu oraz ta dziwna amnezja o innych notowaniach tej monety, moim zdaniem wyczerpują znamiona pospolitego oszustwa na szkodę kolekcjonerów. Ja w każdym razie nie chciałbym być tą osobą, która wygrała licytacje i nieświadomie odbierze monetę pełną tylu kontrowersji. 

Moneta została wystawiona za 1000 złotych, przy jednoczesnej estymacji ceny końcowej ze strony sprzedawcy w przedziale od 2000 do 3000 złotych. Ale do cen jeszcze dojdziemy… Popatrzmy na sama monetę. Znów mamy dobre zdjęcia i możemy zauważyć, że jakoś dziwnym trafem zniknęły intensywne ślady czyszczenia widoczne jeszcze niedawno na jesiennej aukcji. Nie miałem monety w ręku, ale z tego co widzę zniknęły nie bez powodu. Przyczyną magicznej metamorfozy są pokłady sztucznej patyny nałożonej na monetę by zatuszować jej braki. Być może dopomógł jej jeszcze fotograf odpowiednim ujęciem, jednak moim zdaniem fejkowa patyna jaką pokryto monetę jest całkiem dobrze widoczna. Oceńcie to zresztą sami. Popatrzcie na przykład na rewers, tuż pod XL. Z resztą na całej powierzchni, w różnych miejscach pojawiły się nowe obszary które pokryto nierówno położoną mazią, która ma odgrywać naturalne procesy patynowania. Ja tego nie kupuje.


Brak słów na takie zachowanie, które odgrywa się oficjalnie na oczach całego środowiska numizmatycznego i przy świetle jupiterów. Nikt się nawet z tym wszystkim specjalnie nie kryje i pewnie tak samo, nie dotknie autorów dzisiejszej aukcji mój wnerwiony wpis. Z resztą może jestem przewrażliwiony i przesadzam, bo w końcu pomimo tych jakże jaskrawych nadużyć, moneta i tak znalazła grono miłośników, którzy przebijali się na moich oczach, kończąc na cenie 3000 złotych. Można napisać coś pozytywnego, że świetnie firma WDA to przewidziała. Ze wszystkimi opłatami, nowy właściciel wyda 3450 złotych. Absurd nie wymagający dalszego komentarza. Poniżej ilustracja wyniku aukcji dla dopełnienia wątku.

Podsumowując dzisiejszą aukcję obserwowanej dwuzłotówki z 1771 stwierdziłem szereg działań mających na celu wprowadzeniu w błąd kolekcjonerów:
- Przepakowanie monety w nowy slab z zawyżona oceną stanu zachowania,
- Sztuczne spatynowanie krążka, tak aby zakryć rysy po czyszczeniu,
- Umyślnie błędny opis, pomijający niekorzystne notowania tej monety,
- Spreparowane zdjęcia, które mają pokazać monetę w jak najlepszym świetle,
Powyższe zarzuty są poziomem minimum, bo przecież nie mam twardych danych i nie wiem, czy aby dodatkowo sama sprzedaż nie była sztucznie holowana i uzyskana cena jest nieuczciwie zawyżona. To nie są moje pierwsze uwagi kierowane w stronę podmiotów organizujących aukcje. Z resztą na forach numizmatycznych i w rozmowach pomiędzy kolekcjonerami, temat "kontrowersyjnych" ofert na aukcjach WDA ma już swoje stałe miejsce. Jak dla mnie, to wystarczy by dożywotnio zdyskwalifikować tego zawodnika i jego imprezy. Ja już się w to nie bawię, czerwona kartka Panie Walendzik, czas zejść z boiska.

Kończąc na dziś, zaapeluje jeszcze przez chwilę do rozsądku kupujących i przyzwoitości zarządzających firmami numizmatycznymi. Nie dajmy sobą manipulować i robić z siebie idiotów. Numizmatyka to piękna pasja, uwolnijmy ją od chamstwa i niegodziwości. Niech chęć posiadania nowego numizmatu do kolekcji będzie poprzedzona rozsądnym rozpoznaniem. Szukajmy poprzednich notowań, porównujmy nie tylko ceny ale również zwróćmy uwagę na opisy i ocenę stanów zachowania. Bądźmy odpowiedzialni i zostańmy w domu (to dziś popularne hasło), zamiast brać udział w zorganizowanym procederze szukania jeleni. Szczególnie, że to my jesteśmy tą zwierzyną. Łudzę się, że mój blog dociera głównie do prawdziwych miłośników starych monet, a nie inwestorów zainteresowanych szybkim wzbogaceniem się na handlu monetami. Dlatego właśnie apeluję, że trzeba z tym procederem jakoś wspólnie zawalczyć. Jeśli środowisko nie ma instrumentów, sił i ochoty żeby się z tą sytuacją zmierzyć, to ja jako zwykły zbieracz, rzucam pierwszy kamyczek i oficjalnie informuję, że bojkotuję imprezy aukcyjne firmy Warszawski Dom Aukcyjny. Czy mogę spodziewać się, że da to jakiś efekt? Czy w WDA się opamiętają, dostrzegą głosy niezadowolonych kolekcjonerów i zmienią swoją strategię marketingową? Osobiście jestem realistą i nie sądzę... Dopóki instytucje odbierane powszechnie jako regulator krajowej numizmatyki, takie jak PTN (Polskie Towarzystwo Numizmatyczne), czy SNP (Stowarzyszenie Numizmatyków Profesjonalnych, do których nomen omen należy firma WDA) milczą, to nie wierzę żeby coś się zmieniło. Czy inne firmy na rynku numizmatycznym są w stanie temu przeciwdziałać i zadbać o wyższą jakość poprzez selekcje podmiotów w swoim środowisku? Czy medium pośredniczące w sprzedaży, jakim jest aktualnie OneBid jest w stanie zapewnić kupującym nie tylko dużą ilość imprez ale również odpowiedni poziom oferty, rozumiany jako przestrzeganie podstawowych zasad fair play i polskiego prawa? Nie wiem, nie orientuje się, zarobiony jestem. Tak rzucam te słowa na wiatr, bez zbytniej wiary w powodzenie. Podałem na tacy prosty przykład. Jeden z setek, jak nie tysięcy jakie można zaobserwować na swój własny użytek. Tak dalej być nie może. Dla mnie to zwykłe chamstwo i oszustwo. Zrobicie z tym tekstem co zechcecie…

Wiadomo, idą trudne czasy, a rynek numizmatyczny od lat stale rośnie. Każdy chce zarobić, a już szczególnie ci którzy z tego żyją. Rozumiem to doskonale, ale zachęcam do refleksji nad metodami osiągania swoich celów. Na koniec mam tylko jedną prośbę, piętnujmy takie sytuacje i nie gódźmy się na tego typu zachowania. W miarę możliwości nie pozostawiajmy ich bez naszego negatywnego komentarza, by przestrzec innych, tych mniej świadomych, czy lekkomyślnych. W naszych czasach opinie mają swoją siłę i moc sprawczą. Nie chce ich przeceniać, ale być może kilka, kilkadziesiąt, kilkaset negatywnych opinii zbije się w całość i jak kula śniegowa zmiecie z rynku nieuczciwe firmy. Bo kto normalny chce się zadawać z patologią…

W tekście wykorzystałem informacje i zdjęcia pochodzące z archiwum aukcji na stronie OneBid oraz wyszukane w Google grafika.