środa, 29 marca 2017

Jakie czasy taka „trylogia”, czyli lektura obowiązkowa dla amatorów monet SAP

Dziś trochę nietypowo… a za razem typowo, bo przecież „literatura” jest jednym z głównych elementów mojego bloga i jest nawet specjalnie w tym celu dodana osobna zakładka na wpisy na ten temat. Dawno nic nie pisałem o tym, co ciekawego przeczytałem a co związane jest z okresem historycznym lub bezpośrednio monetami SAP. Nie znaczy to jednak, że nic nie czytałem… jest wręcz przeciwnie J To moje przydługie milczenie na ten temat znaczy, że byłem akurat zajęty czymś innym i nie znalazłem dość wolnego czasu żeby się tym szerzej podzielić. Zatem jak już się przyznałem, czytałem nawet sporo i za chwilkę będę starał się o tym, nieco więcej opowiedzieć.

Zapewne nie tylko ja, ale również wielu innych amatorów monet SAP nieustannie poszukuje informacji dotyczących naszej pasji. Żyjemy w czasach łatwości pozyskania wiedzy. W dobie internetu zapewne większość z nas, właśnie tam kieruje swoje pierwsze kroki, szukając odpowiedzi na pytania lub zwyczajnie interesując się i rozwijając swoją wiedzę. Za przejawem takiego właśnie działania można uznać nawet śledzenie tego, co tam „mądrego” niejaki eleniasz wypisuje na swoim blogu. Więc nasz pęd do wiedzy, nawet ten nieuświadomiony jest bardzo powszechny i jako społeczeństwo informacyjne, wręcz instynktownie działamy właśnie w ten sposób. Nie znaczy to jednak, że należy zapominać o nieco „starszych” metodach pozyskiwania informacji. Osobiście zdradzę sekret, że ja mimo wielu godzin dziennie spędzonych w trybie online i tak doceniam tradycyjne metody a niektóre z nich… to nawet bardzo lubię. Jeśli mogę napisać, jak to u mnie się przejawia, to jest to nic innego jak praca nad codziennym poszukiwaniem odpowiedniego ładunku wiedzy. Informacji, które zajmą mnie i zainteresują a jednocześnie będą wartością dodaną. Zwykle takie poszukiwania pozwalają mi rozwijać znajomość tematów oraz pogłębiać zrozumienie niełatwego okresu historii naszego kraju. Jeśli na chwile odrzucimy internet i skoncentrujemy się na metodach tradycyjnych, to u mnie w praktyce przejawia się to stałym poszukiwaniem nowych pozycji książkowych, które (zakładając wolny czas i wolną głowę) mógłbym przeczytać a pozyskaną wiedzę wykorzystać na blogu. Okazuje się, że paradoksalnie prowadzenie bloga wymaga ode mnie ciągłej pracy i samodoskonalenia. Jak chce żeby było w miarę ciekawie, no to musze się trochę do tego przygotować i postarać, co znaczy, że muszę coś znać i wiedzieć. Jak widać po artykułach, które piszę, raczej nie prowadzę tu naukowych rozważań, nie podaje zbyt wielu przypisów i szczegółowych źródeł. Nie znaczy to jednak, że to, co tu publikuję wymyślam samodzielnie. Co to to nie, mimo odczuwalnego postępu wciąż wiem za mało. Zwykle czerpię pełnymi garściami dane z wielu różnych publikacji, które praktycznie codziennie same wpadają mi w ręce lub (co częściej) pojawiają się na ekranie mojego komputera. I teraz właśnie o jednaj z takich publikacji chciałbym więcej napisać, gdyż uważam ją za więcej niż tylko „bardzo wartościową pozycję”. A na rozruszanie wpisu i na dowód, że nie tylko ja o czytelnictwo się martwię poniżej inspirujący obrazek.
 Jeśli myślimy o literaturze, która mogłaby pomóc nam w dowiedzeniu się czegoś więcej o mennictwie ostatniego króla lub ogólnie w zrozumieniu Polski z II połowy XVIII wieku zwykle szukamy pozycji takich jak katalogi, opracowania naukowe lub pozycje z gatunku beletrystyki historycznej. Wybór literatury numizmatycznej nie jest wielki i praktycznie sprowadza się do kilku podstawowych pozycji oraz kolejnych katalogów i katalogów aukcyjnych, w których monety ostatniego króla odgrywają zwykle pośrednią rolę. Bardziej bogata jest oferta literatury historycznej, która z reguły opisuje lub komentuje niezwykle burzliwe dzieje i losy kraju w końcówce osiemnastego stulecia. Wśród tych pozycji wiele jest wartościowych, które są w stanie bardzo mocno pogłębić naszą wiedzę i stanowią bardzo istotne źródło pozyskania informacji. I to jest fakt, z którym nie dyskutuję a nawet więcej sam też tak mam. Jednak jak pamiętamy opisałem już na tym blogu aktualne katalogi monet SAP, wybrane katalogi aukcyjne, prozę Cata-Mackiewicza o ostatnim władcy oraz jakże istotną dla naszej pasji monografię Władysława Terleckiego o mennicy warszawskiej. Są to absolutne podstawy i teraz, jeśli tylko czas powoli wykonywać kolejne kroki. Kto mnie zna nieco lepiej wie, że lubię żywą i raczej intensywną sztukę. Dość łatwo się nudzę, zatem czasem oczekuję od twórców nie tylko „wyklepania pacierza”, ale również pokombinowania, dostarczania mi nowych smaczków, ciekawej formy, dodatkowych bodźców, które wzmocnią moje zainteresowanie. Stąd właśnie często sięgam po poezję Jacka Kaczmarskiego, który jest dla mnie o tyle cenny, że łączy tematy związane z pasją do historii z moim prywatnym zainteresowaniem muzyką i słowem, tworząc jedyny w swym rodzaju, fascynujący obraz, który trafia mnie prosto w serce i wówczas łatwo przyswajam formę muzycznego przekazu z treścią zawierającą konkretne informacje. Zatem muzyka, poezja, malarstwo to nieco odmienne media, których forma przekazu znacząco różni się od zwyczajnych katalogów monet SAP, jeśli jednak trafią na właściwego odbiorcę mogą być równie cenne. Wróćmy jednak z chmur znów do książek i zadajmy sobie pytanie, czy to musi być tylko literatura faktu, katalog, monografia, kolejne historyczne opracowanie, kolejna „teoretyczna” pozycja pełna interesujących, ale jednak drobnych szczegółów, których i tak od razu nie zapamiętamy.  A jeśli by tak do suchych faktów dodać odrobinę emocji, uczucia, wymyślić ciekawą historię, dodać porywającą akcję i głównego bohatera, czy nie byłoby to cos więcej niż tylko kolejna pozycja na półce z literaturą czasów SAP. Tak to literatura piękna jest dziś moją ofertą dla czytelników bloga. Przyjemne z pożytecznym. Interesująca forma i kopalnia wiedzy. Zatem kiedy wreszcie dochodzimy do wnioski, że nie samymi katalogami monet żyje człowiek, nadszedł czas na kolejny krok. 

Każdy czas ma swoja historię i jak w tytule dzisiejszego wpisu, – „jaki czas taka trylogia”. Myśląc o tej najbardziej znanej, tej jedynej i najciekawszej powieści opisującej burzliwe dzieje Polski trudno nie wspomnieć w pierwszym rzędzie o Henryku Sienkiewiczu i jego „Trylogii”. Pewnie jak większość chłopców, ja też już, jako dzieciak z wypiekami na twarzy zaczytywałem się w tych niesamowitych historiach. A i w szkole w moich czasach była na to moda i pośrednio też metoda na kształtowanie patriotycznych postaw pokoleń młodych obywateli. Czym skorupka za młodu…to prawda, głęboko to gdzieś we mnie utkwiło i siedzi do dziś. Po powieści przyszedł czas na jej ekranizacje i kolejne produkcje filmowe na wyjątkowo wysokim poziomie. Nie jestem telewidzem, więc jedynie wyłącznie za to doceniam wielkanocną ramówkę Telewizji Polskiej, bo wiem, że po raz enty będę miał okazję wraz z Kmicicem stawiać czoła niełatwym przygodom, trudnym wyborom, męskim akcjom… a wszystko zakończy się happy endem i słynnymi słowami „Jędruś… ran twych nie godnam całować chlip chlip chlip”. Z czym się zgadzam i co rok w rok wyciska mi małą łezkę. Więc trylogia i Sienkiewicz to uznana międzynarodowo klasyka i każdy znajdzie w niej tego, czego szuka… mały przykład na fotkach poniżej.

No dobrze, a gdyby była jakaś inna historia, kolejna porywająca trylogia, która opisuje bliższe nam dzieje… dajmy na to, burzliwe losy kraju w II połowie XVIII wieku? Ale jak to, istnieje jakaś druga? Bingo! Jest coś takiego i teraz to już na prawdę (jednak bardzo powoli) przechodzę do meritum. Przyznam od razu, że taki ze mnie „znawca literatury”, że jakoś nigdy wcześniej nie zanotowałem, nie przyswoiłem sobie tego faktu, stąd nie miałem natrętnej świadomości istnienia tej pozycji i chęci jej poszukiwania oraz przeczytania. Na powieść Władysława Reymonta trafiłem nader przypadkowo, szukając danych na temat insurekcji kościuszkowskiej. Pamiętam, że kiedy zobaczyłem gdzieś w sieci zdjęcie okładek tej trylogii, to zdębiałem. Jak to, to nasz noblista naprawdę napisał jeszcze, jakąś powieść oprócz „Chłopów” i „Ziemi Obiecanej”? I to od razu trylogię? I to od razu o okresie, jakim się akurat interesuję? Szok! Byłem tym nagłym odkryciem poruszony i ciekawość popchnęła mnie do tego, żeby z marszu zakupić sobie komplet używanych książek na znanym portalu aukcyjnym. Tu dodam, że cena była na tyle śmieszna (jednocyfrowa), że uznałem to za dobry żart. Ale potem sprawdziłem i twierdze, że prawdą jest to, iż ludzie w XXI wieku niezbyt sobie cenią klasykę a już lektur to wręcz unikają. Akurat ta pozycja nie była lekturą, ale autor już figurował w świadomości Polaków, jako „TEN” od „tych lektur”, przez co generalnie jego kolejne pozycje są do teraz niezbyt rozreklamowane. Ja wiem, jakie to ważne, żeby starać się zachęcać do tego, co cenne i ciekawe. Wiem to między innymi stąd, że od lat słucham Kazika Staszewskiego, który już dawno mi to wbił do głowy (łba) i uświadomił. Przy okazji polecam krótki utwór, który odnosi się idealnie do dzisiejszego tematu i generalnie do życia w naszych czasach. KNŻ rulez! J

Reklama to znak naszych czasów. Na każdym kroku wdziera się w nasze życie i często nawet nieświadomie jesteśmy powolni emocjom, jakie w nas budzi. Co nie jest reklamowane nie istnieje. Co jest reklamowane często, choćby było „byle gównem” będzie hitem. Weźmy nawet naszą wydałoby się nieco „hermetyczną” pasję. Moda na moneto-podobne wyroby kolekcjonerskie, jaką wyhodował kiedyś Narodowy Bank Polski dziś wraca do nas ze zdwojona siłą wraz z cała armią reklamowych produktów i nowych mód. Prawdziwi inwestorzy i ci nieco „pseudo” widzą w monetach kruszec na trudne czasy. Producenci plastiku i właściciele wtryskarek widzą w numizmatyce rynek zbytu na ich grajdingi. Ludzie wschodu budują swoje biznesy produkując każdy historyczny numizmat „jak nowy” czy to w fabryce czy w garażu. Cwaniacy i zwykli złodzieje przy udziale portali aukcyjnych wciskają nam kit, bo widzą nas, jako „doje krowy” i wielkie biznesy do zrobienia. Gdzie w tym wszystkim prawdziwa pasja, gdzie numizmatyka? Gdzie w tym wszystkim podziały się historia, polityka, kultura, które określały monety w chwili ich obiegania? Gdzie sztuka, praca artystów, gdzie nasza wrażliwość na piękno numizmatów? Trzeba już ukraść największa złotą monetę świata (najlepiej w Belinie) żeby przebić się do świadomości społecznej. Mało jest normalnych newsów popularyzujących numizmatykę, które maja szansę trafić do większej grupy osób. Mam świadomość tego, że takie działania jak chociażby mój blog, jakbym się nawet postarał to i tak tylko działanie niszowe, niezbyt medialne, żeby nie powiedzieć „nudne” i sam kijem Wisły nie zawrócę. Dobrze, że nie mam takiej misji i ambicji żeby to zrobić J. Pojawiają się jednak kolejne pozytywne sygnały. Ostatnio nieco ożywiły się niektóre oddziały Polskiego Towarzystwa Numizmatycznego, zachęcają nagrywając filmy na Youtube, zapraszam naprawdę warto poszukać ich w sieci. Są też inne ciekawe głosy. Tu wszystkim osobom zainteresowanym naszą pasją polecam film, jaki ostatnio pojawił się na stronie Warszawskiego Centrum Numizmatyki, w którym uczestniczy Pan Ryszard Kondrat Całość ma ciekawą formę nowoczesnego vloga, którego konwencja jest rozmowa z gościem podczas jazdy samochodem. Nie znam szczegółów ale prawdopodobnie jest to część jakiegoś większego projektu, więc może być interesująco. Poniżej link do tej produkcji, z której szczególnie młodsze pokolenie amatorów monet (i banknotów) oraz osoby poszukujące mogą się wiele nowego dowiedzieć lub potwierdzić kierunek, jaki obrali.


No to jak już Kazik zaśpiewał nam o tym, co naprawdę jest ważne w naszym życiu a Pan Ryszard skalibrował inwestorskie oczekiwania-zapędy, wróćmy wreszcie do książki. Pisałem, powyżej, że nie można spodziewać się, że jest to „pozycja na miarę Trylogii Sienkiewicza”. Może i nie, co niektórzy zawodowi recenzenci (zapoznałem się z kilkoma opiniami w sieci) czasem wykorzystują i jawnie narzekają. Jednym może się niezbyt podobać ilość opisów sytuacji, drugim niezbyt hollywoodzka akcja, kolejnym zaś „miałki” bohater i jego czyny, które nie zmieniły świata i tak dalej... Ale z całym szacunkiem - to opinie ludzi postronnych Tak, postronnych, bo zawodowo oceniających publikacje i stosujących do tych ocen grupę swoich subiektywnych mierników. Jednak MY miłośnicy czasów SAP i amatorzy mennictwa ostatniego króla, interesujący się przecież bardzo, w jakich konkretnie warunkach obiegały nasze ulubione monety odkryjemy tam CUDA. Prawdziwe i nieprzebrane CUDA J Kopalnia wiedzy o ludziach, czasach, języku, obyczajach, historii, polityce, postawach, zdradach, wojsku, geografii i tak dalej… jest tak wielka, że czasem brak słów na to jak wiele i jak szybko można sobie przyswoić czytając ciekawą powieść a nie kolejne teoretyczne opracowanie. To zdecydowanie książka o życiu w II połowie XVIII wieku. A jak życie to i pieniądze (monety) występują w nim nader często i czasem w całkiem konkretnych kwotach. Słowem RAJ odkryty dla miłośników numizmatyki tego okresu. A wszystko to pięknie przybrane w ciekawą historię, polityczna intrygę, społeczne przesłanie, niespełnioną miłość oraz walkę o naszą niepodległość. Nie będę oczywiście zdradzał, o czym jest ta znakomita powieść, ale jak sądzę same tytuły trzech tomów zdradzają wiele.
Pierwsza książka nowi podtytuł „Ostatni Sejm Rzeczypospolitej Polskiej” i generalnie opowiada wielowątkową historię rozgrywającą się podczas sejmu w Grodnie w roku 1793.  Z jednej strony mamy głównego bohatera działającego w tajnych strukturach patriotycznych (trzeba dodać, że czasem działa jak kapitan Hans Kloss J) a drugiej cały zbiór charakterystyk wielu postaci (jest tez król) i ich postaw politycznych oraz społecznych. Drugi tom nosi tytuł zaczerpnięty z Pieśni Horacego (1,7,27) „Nil Desperandum”, co w wolnym tłumaczeniu znaczy „nie ma powodów do rozpaczy” lub „nie wolno tracić nadziei”. Tytuł bardzo dobrze opisuje treść tego tomu, w którym to główny bohater dalej uwija się w wirze działań organizacyjnych zmierzających do wybuchu powstania. Ostatnia część trylogii nosi tytuł „Insurekcja” i opisuje bardzo celnie przebieg początkowego okresu powstania Tadeusza Kościuszki. Mamy tam obrazy bitewne oraz relację z wyzwolenia Warszawy. Jako że jest to w pewnym sensie powieść społecznie zaangażowana - autor sam wywodzący się ze wielodzietnej wiejskiej rodziny – podkreśla wyjątkową rolę chłopów i ich udział w zrywie narodowym. Generalnie autor doskonale uchwycił atmosferę lat 1793-1794, szczególnie tło społeczne tych czasów. Dokładnie przedstawia czas zdrady na tle ostatniego sejmu Rzeczypospolitej, a następnie próby ratowania upadającej ojczyzny. Z dużą dbałością o szczegóły przedstawione zostały przygotowania insurekcji, a następnie okres walk o niepodległość. A wszystko to przy użyciu monet z czasów SAP J

W dalszej części jeszcze kilka słów o autorze i… jego związku z numizmatyką J. Na początku ciekawy życiorys przyszłego noblisty zaczerpnięty z portalu culture.pl. „Władysław Stanisław Reymont - właściwie Stanisław Władysław Rejment. Powieściopisarz, nowelista, reportażysta. Urodził się 7 maja 1867 we wsi Kobiele Wielkie w pobliżu Radomska, zmarł 5 grudnia 1925 w Warszawie. Kolejność imion i pisownię nazwiska zmienił sobie sam na głównie na skutek krytyki ojca, który nie podzielał jego artystycznych zapędów. Był jednym z siedmiorga dzieci wiejskiego organisty, stosunkowo zamożnego i mającego ambicje wyprowadzenia dzieci na ludzi. Z Władysławem Stanisławem szło mu najgorzej: przyszły noblista nie chciał się kształcić ani uczyć gry na organach. Dzieciństwo spędził w Tuszynie, gdzie rodzina przeniosła się, kiedy miał rok. Aby dać mu fach do ręki, ojciec wysłał go do Warszawy, do zakładu krawieckiego. Tu w 1883 ukończył Warszawską Szkołę Niedzielno-Robotniczą. Dla uzyskania miana czeladnika przedstawił komisji uszyty przez siebie frak, który podobno "nieźle leżał". Jako osiemnastolatek przyłączył się do wędrownej trupy aktorskiej. Rodzina załatwiła mu pracę niższego funkcjonariusza na Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Nudził się na małych stacyjkach w Rogowie, Krosnowej, Lipcach. Powtórnie spróbował kariery aktorskiej. W 1890 związał się z adeptem wiedzy tajemnej, niejakim Puszowem i wyjechał z nim do Niemiec szerzyć spirytyzm. Próbował odbyć nowicjat w klasztorze na Jasnej Górze. Znowu wylądował na stacji kolejowej. W 1894, po niespodziewanym debiucie literackim, przeniósł się do Warszawy i postanowił żyć z pióra. Kiedy jego sytuacja materialna znacznie się poprawiła, dużo podróżował. W latach 90. odwiedził Londyn, Berlin, Włochy, Paryż. W Paryżu zawarł cenne znajomości literackie, m.in. ze Stanisławem Przybyszewskim, Stefanem Żeromskim, Zenonem Przesmyckim. Poznał także przyszłego znakomitego tłumacza Chłopów Franka-Luisa Schoella. Zaczął pisać jako urzędnik kolejowy, żeby zapełnić czymś pustkę jałowego życia. Początkowo wiersze i zapiski z codzienności, później opowiadania i nowele. Te ambicje literackie otoczenie traktowało z szyderstwem. W 1892 wysłał na ręce Ignacego Matuszewskiego do warszawskiego "Głosu" nowelę Śmierć i trochę korespondencji - i ku swojemu zdumieniu zadebiutował. Kilka następnych nowel przyjęła krakowska "Myśl". To dodało mu odwagi, żeby bez grosza przenieść się do Warszawy i zająć wyłącznie pisaniem.W 1900 uległ poważnemu wypadkowi kolejowemu. Otrzymał za to duże odszkodowanie. Kontuzję leczył w Krakowie. Opiekowała się nim znajoma, Aurelia Szabłowska. Opiekunka rozwiodła się z dotychczasowym mężem, wyszła za pisarza i wprowadziła porządek w jego niespokojne życie. Razem dużo podróżowali. Rewolucję 1905 i I wonę światową przeżyli w Warszawie.

Reymont angażował się w działalność społeczną. Był prezesem Związku Pisarzy i Dziennikarzy, potem prezesem Warszawskiej Kasy Przezorności i Pomocy dla Literatów i Dziennikarzy. Uczestniczył także w zakładaniu pierwszej spółdzielni kinematograficznej. Po wojnie (1919-20) wyjeżdżał do Stanów Zjednoczonych, gdzie w środowisku polonijnym szukał pomocy gospodarczej dla odbudowy zrujnowanego kraju. W 1920 kupił majątek Kołaczkowo, ale gospodarowanie szło mu kiepsko, tym bardziej, że zły stan zdrowia zmuszał go do przebywania głównie na Riwierze. Pochowany został na Cmentarzu Powązkowskim, a jego serce - w Kościele Św. Krzyża.Na rosnącej sławie Reymonta usiłowały zbić kapitał prawicowe ugrupowania polityczne. Pisarz przyjaźnił się z najważniejszymi postaciami Narodowej Demokracji, m.in. Janem Popławskim, Romanem Dmowskim i Marianem Kiniorskim, korzystał z ich protekcji i pomocy finansowej. W 1925 był gościem honorowym wielkiej chłopskiej manifestacji zorganizowanej przez przywódcę PSL Piast Wincentego Witosa w jego rodzinnej wsi Wierzchosławicach. I chociaż w utworach Reymonta można doszukać się związków z ideologią tych ugrupowań, wydaje się, że miały one niewielki wpływ na pisarza. Reymont był bowiem ewenementem: samorodnym wybitnym talentem reporterskim, chłonącym rzeczywistość wszystkimi zmysłami i umiejącym przedstawić ją w szerokich panoramach społecznych. Ani naturalizm czy realizm jego utworów, ani elementy poetyki młodopolskiej nie wynikają z jakiejś przyjętej doktryny literackiej, lecz z jego sposobu obserwacji i asymilacji świata. Oczywiście tendencje epoki miały pewien wpływ. Jednak materią jego twórczości (z jednym wyjątkiem) była rzeczywistość, której sam doświadczył: wieś łowicka i wielkie miasto, prowincjonalne stacje kolejowe i teatrzyki objazdowe, światek spirytystów i mediów, życie polonii amerykańskiej. Utwory Reymonta dają ogromną panoramę polskiego społeczeństwa końca XIX i początku XX wieku.

W latach 1913-18 Reymont pracował nad wielką trylogią historyczną, jedynym ważnym utworem opartym na źródłach. Trylogia miała tytuł Rok 1794 (Ostatni sejm Rzeczpospolitej 1913, Nil desperandum 1916, Insurekcja 1918). Powieść jest rodzajem wielkiego zbeletryzowanego reportażu historycznego okresu powstania kościuszkowskiego, analizą przyczyn klęski. Auto w pełni wykorzystał w niej wykazaną już w Ziemi obiecanej i Chłopach umiejętność charakteryzowania zbiorowości i operowania nią w akcji. Reymont bardzo cenił swoja powieść i wiele czasu poświęcił żeby była oparta na sumiennych studiach. Nie jest to powieść typowa w czasach autora. Akcja miłosna Roku 1794 jest nikła i anachroniczna w stosunku do epoki, a bohater pełni częściej rolę świadka wydarzeń niż ich uczestnika, gdyż właściwym bohaterem cyklu jest historia, a celem jego - wielostronne ukazanie sytuacji dziejowej Polski od sejmu grodzieńskiego po insurekcję warszawską. Zasadniczą, niedostrzeżoną przez współczesnych wartością tego bardzo nierównego utworu, w którym znakomite partie opisowe, celne obrazy obyczajowości XVIII-wiecznej sąsiadują z partiami chybionymi, jest - wbrew endeckiej interpretacji - jego warstwa polityczna, interesująca nie tyle w krytyce sprzedajnej magnaterii, ile w charakterystyce ludzi i sił insurekcji.”


W 1924 roku otrzymuje Nagrodę Nobla za "Chłopów". Wyróżnienie przychodzi w momencie, gdy Reymont jest tak chory, że nie może odebrać nagrody osobiście i przybyć na uroczystość w Szwecji. W jego imieniu nagrodę odebrał poseł Polski w Sztokholmie Alfred Wysocki. Czek na 116 718 koron (co równało się 256 999 ówczesnych złotych polskich), dyplom i medal ze szczerego złota przesłano przebywającemu na leczeniu w Nicei nobliście. Tak Reymont skomentował - w liście z 14 listopada - otrzymanie nagrody: "I przyznaję się przed Wami, że ta nagroda uderzyła we mnie istotnym, wstrząsającym piorunem. Bowiem mimo wszelkich nadziei, coraz bardziej zastanawiających pogłosek, w głębi hodowałem niewiarę. Ani na chwilę nie miałem przekonania o dostaniu tej nagrody. Więc kiedy to się stało, poczułem się wprost zdruzgotany wzruszeniem, co w moim stanie serca zaprowadziło mnie znowu do łóżka”. Stan jego zdrowia coraz bardziej się pogarsza i Reymont umiera 5 grudnia 1925 roku.
 Jednak wracając do samej nagrody, to jednym z jej elementów jest już wyżej wspomniany szczerozłoty medal. Do dzisiaj utrzymała się tradycja, gdzie każdy z laureatów otrzymuje złoty medal oraz dyplom, ponadto między wyróżnionych w jednej dziedzinie w danym roku rozdzielana jest nagroda pieniężna. Powyżej prezentuje zdjęcie oryginalnego dyplomu Władysława Reymonta oraz fotografię egzemplarza złotego medalu. Co prawda nie jest to oryginalny numizmat Władysława Reymonta i być może nawet ten, jaki otrzymał w 1924 mógł być nieco inny, jednak na potrzeby bloga zabawiłem się w grawera i wygląda „jak nowy oryginał”, nic tylko wrzucać za Wielki Mur do produkcji i do sprzedaży na portale L Zatem to pierwszy i podstawowy związek autora z numizmatyką. 

Kolejne związki z numizmatyką powstały już po jego śmierci, kiedy to umieszczano wizerunek Reymonta na wszelkiego typu medalach. Nie jestem wielkim znawcą tej sztuki, ale doceniam jej piękno i kunszt wykonania (szczególnie, tych bardziej udanych) J. Dalej mamy monety. Jeśli chodzi o ten związek, to akurat dla mnie jest to nieco dziwne i niezrozumiałe, że autor „Trylogii 1794” nie trafił w okresie PRL na żadna monetę obiegową. Narodowy Bank Polski jakoś nie wykorzystał w pełni postaci noblisty, który wywodził się przecież "z ludu" i o ludzie często pisał. Nie wiem czy na przykład taki Nowotko bardziej niż Reymont pasował do krzewienia ówczesnych idei. Być może tak. Nie znam się zbytnio na PRL-u i nie wiem, dlaczego tak się stało, jednak faktem jest, że NBP „zarezerwował” sobie wizerunek Reymonta jedynie do srebrnych monet kolekcjonerskich oraz z tego co widziałem, do próbnych monet z metali nieszlachetnych. Nie będę się nad tym zbyt rozwodził, gdyż, jako członek Towarzystwa Przeciwników Złomu Numizmatycznego delikatnie mówiąc nie popieram klepania monet produkowanych z przeznaczeniem "specjalnie do zbierania", stąd na znak protestu – nie zaprezentuje przykładów monet kolekcjonerskich z noblistą.

Ostatnim związkiem z numizmatyką, jaki przychodzi mi teraz do głowy jest banknot i to nie byle jaki, bo można powiedzieć, że to  jeden z kluczowych nominałów. Milion złotych w PRL-u było przez długi czas symbolem sukcesu i dobrobytu. Oczywiście szczęście nie trwało wiecznie. Tylko do czasu, kiedy hiper inflacja skutecznie zweryfikowała ten pogląd. Ale i tak papier z Reymontem był „mrocznym przedmiotem pożądania” większości rodaków. Nie pamiętam tego zbyt dobrze, ale pierwszą wypłatę wziąłem jeszcze w milionach. Mogę, więc napisać, że mam już spore doświadczenie w byciu milionerem, bo zapewne nie raz posiadałem w portfelu mały plik tych Reymontów i jak znam siebie z młodości, to raczej wydawałem je na wino, kobiety i inne używki J Poniżej prezentuje zdjęcie omawianego biletu Narodowego Banku Polskiego - bardziej dla mnie, żeby sobie na chwilę przypomnieć te siermiężne i szaro-bure czasy, za którymi osobiście nie przepadam.


Trochę dziś namieszałem. Sporo tematów jak zwykle "niechcący" przewineło się przez wpis, który jeszcze wczoraj był pomyślany jako "tylko o literaturze". Dlatego kończąc, dodam kilka zdań komentarza. Opisana przeze mnie po krótce trylogia, do której sam autor przywiązywał dużą wagę, spotkała się w okresie II Rzeczpospolitej z raczej chłodnym przyjęciem czytelników, co zapewne należy przypisać temu, że nie była pisana „ku pokrzepieniu serc". Jednak dla nas, pokolenia żyjącego w pokoju, które nie doświadczyło wojen i okupacji a do tego, prawdziwych miłośników czasów SAP, jak się okazuje dzisiaj - jest to publikacja bezcenna. Powieść skonstruowana sposobem obiektywno-kronikarskim zbudowana na dokładnych studiach oraz wzbogacona niezrównanym talentem pisarskim autora paradoksalnie niesie dziś ze sobą znacznie większy ładunek praktycznej wiedzy niż najświetniejsze nawet publikacje historyków. To powieść sprawia, że czasy i ich bohaterowie ożywają w naszej głowie i do suchych faktów, które znamy z wielu innych źródeł, możemy dodać prawdziwe emocje związane z naszą pasją. Reklama jak pisałem powyżej jest skuteczna, kiedy budzi w ludziach emocje. To musi coś znaczyć, więc emocjonujmy się nie tylko monetami ale i życiem obywateli Rzeczpospolitej Obojga Narodow u schyłku XVIII wieku . Liczę, zatem nieśmiało, że czytelnicy bloga, którzy nie mieli jeszcze okazji (a może lepiej napisać, szczęścia) czytania tej pozycji, przeczytają ten tekst i uczynią ten jedyny słuszny krok. Jak ktoś nie jest do końca przekonany i na początek chce książkę wypróbować (rozkręca się powoli) lub generalnie używa tylko nowych nośników, to na koniec dodam, że książka dostępna jest bezpłatnie w internecie. Ja proponuje konkretnie stronę wirtualnej biblioteki POLONA, gdzie można znaleźć wiele interesujących książek i czytać je do woli J Tu link do tomu 1 trylogii LINK DO 1 TOMU

W dzisiejszym artykule wykorzystałem zdjęcia wyszukane w google grafika, z portalu Wikipedia.pl oraz z rysunki.me LINK . Informacje czerpałem z innych artykułów i recenzji dostępnych w internecie, z portali takich jak culture.pl LINK , biblionetka.pl  LINK , eduteka.pl  LINK oraz kroniki rodziny Talikowiczów-Talikowskich LINK .
 

sobota, 25 marca 2017

Złotówka z 1767, czyli moneta z roku w którym przegraliśmy życie.

INFORMACJA: witaj drogi gościu, wiedz iż przedstawione w tym artykule ustalenia dotyczące wariantów złotówki z 1767 nie są dziś juz aktualne. Zostały przez mnie zweryfikowane w marcu 2018 tu LINK DO NOWEGO WPISU. Nie mniej jednak i tak zachęcam to lektury starszego tekstu.
=======================================================================
Idąc chwilę tropem monet z początkowych lat panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego, sięgam dzisiaj po jednego z flagowych reprezentantów tego okresu. Jedno z bardziej popularnych sreberek SAP, które zdobi zapewne większość (jak nie wszystkie) zbiory numizmatów ostatniego króla. Duży nakład to oczywiście mnogość stempli do jego wybicia a co za tym idzie szansa na to, że nie wszystkie monety, jakie spotkamy na swojej drodze są identyczne. Ja też nie chwaląc się żem tego dokonał J i zebrał ich kilka, co dzisiaj wykorzystam żeby opisać główne odmiany i warianty. Uchylamy, więc drzwi z ostrzeżeniem „uwaga, zachować czujność w środku możliwa jest różnorodność” i ciekawe, co nam się interesującego a zarazem nowego uda dziś ustalić. Czeka nas przygoda J
Zanim jednak dojdziemy do monet, które nas tu ściągnęły - zatrzymajmy się na chwilę w Rzeczpospolitej II połowy XVIII wieku. Zadając statystycznemu „Obywatelowi III RP” proste pytane w stylu: powiedz proszę, co ważnego wydarzyło się w 1767 roku? Zaręczam, że raczej nie otrzymamy żadnej sensownej odpowiedzi. Dzisiejsza data w większości przypadków nie kojarzy się z żadnym konkretnym wydarzeniem historycznym. Zatem czy był to czas spokojny, który nie miał większego znaczenia? Otóż, paradoksalnie odpowiedź brzmi NIE. Jak już zaznaczyłem w tytule 1767 to rok, w którym (jak teraz to mówi młodzież) „przegraliśmy swoje życie”. Był to rok kluczowy dla nadciągającej, smutnej przyszłości naszego kraju. Zatem czas przypomnieć kilka kluczowych zdarzeń z tego okresu.

Żeby od razu zrobiło się ciekawie, to wspomnę tylko o niezwykle dramatycznej historii, jaka wydarzyła się w październiku. Otóż na jesieni 1767, w czasie obrad Sejmu w Warszawie na polecenie rosyjskiego ambasadora Nikołaja Repnina porwani zostali przez żołnierzy carskich i uprowadzeni do Kaługi w Rosji, posłowie polscy: biskup krakowski Kajetan Sołtyk, biskup kijowski Józef Andrzej Załuski oraz hetman polny koronny Wacław Rzewuski i jego syn Seweryn. To jest już jednak jedna z końcowych scen pierwszej poważnej destabilizacji naszego kraju a zarazem popisu politycznego geniuszu carycy Katarzyny II. Żeby to docenić i wszystko sprawnie ogarnąć, proponuje bardzo krótki ciąg przyczynowo skutkowy, który przedstawiony w prosty sposób i ułożony chronologicznie, uwypukli całość chytrego rosyjskiego planu, który w skrócie zakładał, że to sami Polacy są swoimi największymi wrogami i wystarczy tylko dobrze nimi posterować, jednemu coś podszepnąć, drugiemu coś obiecać by w efekcie podpuścić jednego na drugiego. A wtedy to już żaden wróg ich w tym zwarciu nie rozdzieli. Zawsze jak sobie rozmyślam o tych czasach, mam w tyle głowy niezwykłe podobieństwo dwóch ówczesnych sił politycznych XVIII wiecznej Polski, czyli Familii Czartoryskich i Stronnictwa Hetmańskiego Potockich do aktualnych ugrupowań sceny XXI wieku, na czele z Prezesem Jarosławem i Prezydentem Zjednoczonej Europy, Donaldem. Pozabijaliby się jak by ich zostawić na noc w ciemnym pokoju…, ale dziś nie o tym, nie o tym…, zatem wracajmy do tematu. J Obiecałem krótko (i po łebkach), zatem przedstawię w punktach po kolei jedynie najważniejsze elementy intrygi, która (można to dziś przyznać) zmaterializowała się właśnie w 1767 roku i definitywnie pozbawiła nas szans na niepodległość skazując na zabory. Zatem zobaczmy "jak przegraliśmy życie".

Układ Północny – w latach 1763-1766 Prusy i Rosja opracowały wspólnie tajny plan dominacji w centralnej i wschodniej Europie, zakładający podporządkowanie lub całkowitą likwidację Polski. Zamierzały to osiągnąć ingerując w wybór kolejnego króla, blokując reformy państwa przez zrywanie sejmów (liberum veto), podsycając podziały wśród magnaterii oraz generalnie siejąc chaos w wyniku, którego nasz kraj będzie łatwy do kontroli. Polska miał być Rosyjskim protektoratem, bezwolnym i uległym. Aby tą kontrolę sobie zapewnić ustalono, że ważnym krokiem będzie wymuszenie na posłach podpisania traktatu gwarancyjnego z Rosją, przekreślającego do reszty suwerenność państwa polsko-litewskiego. Ważnym elementem porozumienia obu dworów ( i jak się później okaże kluczowym), był projekt wywalczenia praw dla dysydentów, czyli innowierców - wyznawców innych religii, którzy w katolickiej Polsce połowy XVIII wieku nie mieli praktycznie żadnych praw, byli jedynie tolerowanymi obywatelami „drugiej kategorii”. Prawosławni Rosjanie i protestanccy prusacy oraz Żydzi nie byli dopuszczani do funkcji publicznych i państwowych oraz nie wolno im było zbyt jawnie epatować swoim odstępstwem.

Wybór króla – kwestia kluczową był wybór kolejnego polskiego króla. Tu z pomocą przyszli sami Polacy i ich polityczne animozje. Familia Czartoryskich, jedno z dwóch głównych ugrupowań politycznych, głosiła hasła przyjaźni z Rosją, więc nic dziwnego, że w efekcie poprosiła Cesarzową o poparcie dla ich kandydata, członka rodu Czartoryskich, Adama Kazimierza. Takie działanie było zgodne z „Planem Północnym”, zatem Rosja zgodziła się poprzeć ambicje polskiego ugrupowania w zamian jednak zażądała żeby królem został stolnik litewski Stanisław Poniatowski, który wydawał się Prusom potencjalnie nie groźny a Rosjanom znajomy, choćby z faktu swojego młodzieńczego romansu z caryca Katarzyną. Familia nie widząc innej drogi na realizację swoich politycznych ambicji (w tym reform) i „wygrania wyborów”, zgodziła się na nowego kandydata, który był przecież również członkiem ich ugrupowania. Klamka zapadła. Stanisław August Poniatowski został nowym królem Polski, któremu przyjdzie juz w niedalekiej przyszłosci zmierzyć sie z problemami z którymi nigdy wcześniej nie spotkał sie żaden władca w historii naszego kraju.

Reformy sejmu konwokacyjnego- żeby na sejmie wszystko poszło „po myśli” Rosji, mocarstwo wysłało 30 tysięczny korpus wojskowy oraz pół miliona rubli na opłacenie, kogo potrzeba. Wybory były formalnością. Stronnictwo Hetmańskie, jako partia konkurencyjna nie dysponowało odpowiednim kandydatem, który mógłby zagrozić elekcji Stanisława Augusta Poniatowskiego. Skonfederowany sejm po wyborze króla zajął się kolejnymi punktami w porządku obrad, czyli reformami wojska i finansów krajowych. Nie taki był plan Rosjan, ale wówczas nie potrafili tego skutecznie zablokować. Już na tym etapie nowy król aktywnie współpracował z reformatorami i mocno ich wspierał, co nie pozostało bez wpływu na przyszły los władcy, ponieważ praktycznie od tego czasu traktowano go przez dwór rosyjski, jako „element niepewny”. W wyniku reform sejmu konwokacyjnego udało się ograniczyć wpływ magnaterii na wybory posłów, zawieszono prawo liberum veto, powołano komisję wojskową, wprowadzono cło generalne, opodatkowano szlachtę oraz co ważne dla amatorów monet z tego okresu – powołano komisją menniczą w celu przeprowadzenia reformy i otwarcia mennicy. Przegrani magnaci poczuli się dotknięci uchwałami tego sejmu i nowego króla, a w ramach protestu część z nich udała się na emigracje.

Sejm Czaplica – sejm I Rzeczypospolitej obradujący w Warszawie od 6 października do 29 listopada 1766 pod laską marszałkowską podkomorzego łuckiego Celestyna Czaplica. W czasie jego sesji miało miejsce starcie przeciwnych obozów politycznych. Obóz reformatorski Familii Czartoryskich próbował przeforsować projekt głosowania większością głosów nad wnioskami składanymi przez Komisję Skarbową. Poseł rosyjski Nikołaj Repnin próbował przeforsować swój projekt przyznania praw politycznych innowiercom. Opozycja związana z biskupem krakowskim Kajetanem Sołtykiem i kamienieckim Adamem Stanisławem Krasińskim, dążąca do obalenia Stanisława Augusta Poniatowskiego i powrotu Wettynów na tron polski, ze swej strony odrzucała projekt równouprawnienia innowierców, wraz z Repninem popierając jednak rozwiązanie konfederacji, zawiązanej jeszcze na sejmie konwokacyjnym 1764 roku. Gdy 11 października kanclerz wielki koronny Andrzej Zamoyski wystąpił z wnioskiem o głosowanie większością nad projektami Komisji Skarbowej, Repnin i poseł pruski Gédéon Benoît zagrozili Rzeczypospolitej wojną w przypadku przyjęcia takiej ustawy. W zaistniałej sytuacji Czartoryscy zmuszeni zostali do głosowania przeciwko własnym projektom, by uratować niektóre ważne konstytucje sejmowe, wprowadzające m.in. czopowe szelężne zamiast cła generalnego, reformę sądu asesorskiego itp. Rozwiązano konfederację, jednak wobec oporu opozycji Repninowi nie udało się przeprowadzić równouprawnienia dysydentów. Stało się to powodem zawiązania w 1767 z inspiracji Rosji konfederacji wyznaniowych: radomskiej, słuckiej i toruńskiej.

Konfederacja słucka – kiedy w 1767 roku do Rzeczypospolitej wkroczyły 40-tysięczne wojska rosyjskie, by na podstawie porozumienia dworów w Petersburgu i Berlinie wymusić podpisanie traktatu gwarancyjnego z Rosją, zawiązały się pod ich „opieką” dwie konfederacje innowiercze. Pierwsza z nich, to konfederacja zawiązana 20 marca 1767 roku w Słucku (obecnie Białoruś) przez szlachtę prawosławną i kalwińską Wielkiego Księstwa Litewskiego dla poparcia żądań Katarzyny II w sprawie równouprawnienia innowierców. Marszałkiem został Jan Jerzy Grabowski. Wspierana przez oddziały wojsk rosyjskich, przyczyniła się do destabilizacji Rzeczypospolitej, zawiązania konfederacji radomskiej i upadku reform sejmu konwokacyjnego. Postulat wspierania polskich innowierców znajdował się, jako punkt tajny we wszystkich traktatach sojuszniczych rosyjsko-pruskich od roku 1730. Głoszono, z inspiracji rosyjskiej, hasła obrony praw politycznych różnowierców i swobody wyznania. Data 20 marca była uzgodniona z konfederatami protestanckimi z Torunia, a de facto – z samym Repninem.

Konfederacja toruńska – konfederacja zawiązana również 20 marca 1767, tym razem jednak w Toruniu przez szlachtę protestancką Korony, korzystającą z ochrony wojsk rosyjskich. Marszałkiem został gen. Jerzy Wilhelm Goltz. Konfederacja wystąpiła z poparciem forsowanego przez Katarzynę II projektu równouprawnienia innowierców. Obie te konfederacje i ich hasła wywołały oburzenie konserwatywnej większości szlacheckiej, która, tak jak oszukana przez prymasa Podoskiego hierarchia katolicka, nie rozumiała roli Rosji i Prus w uzgodnionych w styczniu 1767 roku działaniach Katarzyny II i Repnina, zmierzających do wymuszenia podpisania traktatu gwarancyjnego poprzez skłócenie, przepłacanie szlachty i wywołanie ogólnego chaosu w państwie. Tak jak Konfederacja Słucka, również Konfederacja Toruńska była jednym z głównych powodów do zawiązania się konfederacji radomskiej i w efekcie zniweczenia dzieła sejmu konwokacyjnego.

Konfederacja radomska - od marca do czerwca zawiązywały się w RP lokalne konfederacje antyinnowiercze wzburzonej szlachty katolickiej, których ukoronowaniem stała się generalna konfederacja w Radomiu z dnia 23 czerwca 1767 roku, będąca reakcją na sterowane przez Repnina konfederacje dysydenckie w Słucku i Toruniu z 20 marca 1767. Konfederacja radomska została zawiązana 23 czerwca 1767, pod laską Stanisława „Panie Kochanku" Radziwiłła. Wystąpienie zbrojne szlachty chrześcijańskiej, oficjalnie było wymierzone przeciwko dwóm konfederacjom innowierców a w praktyce dzięki ukrytym działaniom dyplomacji rosyjskiej, przeciw reformom i samemu Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu. Co ciekawe również ta konfederacja została zawiązana z inspiracji Nikołaja Repnina. Było to typowe (i bardzo skuteczne) działanie Katarzyny II. Ilekroć w Polsce pojawiała się szansa na zastąpienie anarchii konkretnymi działaniami, dającymi szansę na realne reformy, caryca prowokowała polską szlachtę do podnoszenia głosów sprzeciwu. Żądano przywrócenia dawnych swobód szlacheckich. Zamierzano odsunąć na boczny tor Familię Czartoryskich, ograniczyć władzę znienawidzonego przez radomian króla i w oparciu o Radziwiłłów i Potockich przywrócić wpływy magnaterii (stronnictwa hetmańskiego). Pomóc w tym miały wojska carycy, uznane – jakże mylnie – za sojusznicze i przyjazne. Za bezpośrednią przyczynę konfederacji, zawiązanej w Radomiu, można uznać reformy z roku 1764 (reformy sejmu konwokacyjnego), które Repnin obiecał cofnąć. Magnaci nie zdawali sobie sprawy z pełnej kontroli rosyjskiej. Sami liczyli, że w efekcie ich działań będzie mogło dojdzie do detronizacji Stanisława Augusta. To jednak nie leżało w interesie Katarzyny II, zwłaszcza, że chciała utrzymać anarchię na obecnym poziomie. Akces do konfederacji radomskiej zgłosiły ogromne rzesze szlachty, szacuje się ich liczbę na około 74 tysiące osób, w tym między innymi takie tuzy jak hetman wielki koronny Jan Klemens Branicki, hetman polny koronny i wojewoda krakowski Wacław Rzewuski oraz ze specjalnego polecenia Repnina i dla zamaskowania gry ambasadora, opłacony rosyjskim złotem - prymas Gabriel Podoski.

Sejm Repninowski - ambasador rosyjski Nikołaj Repnin, widząc rodzący się opór wymanewrowanej szlachty i części kleru przeciw planom traktatu gwarancyjnego z Rosją, ułożył nowy plan. Uznał, że dopóki ma kontrolę nad przebiegiem sytuacji, pilnie trzeba zwołać sejm w celu zatwierdzenia traktatu gwarancyjnego z Petersburgiem, wynegocjowanego przez przekupioną sejmową delegację. Konfederaci radomscy zebrali się na sejmie trwającym od 5 października 1767 roku do 5 marca 1768 roku. Najważniejszym jego wydarzeniem było uchwalenie praw kardynalnych, czyli formalne potwierdzenie istniejących praw, z liberum veto na czele. Obok liberum veto gwarantowano możliwość wypowiedzenia posłuszeństwa królowi. Jednak nie obyło się bez walki, ponieważ w trakcie obrad uformowała się silna opozycja, wywodząca się z oszukanych radomian, szlachty i kleru, która poniewczasie przejrzała prowokacyjną grę rosyjskiego ambasadora i antykościelną rolę jego marionetki, prymasa Podoskiego. Protestowano przeciw próbie wymuszenia na delegacji sejmowej traktatu gwarancyjnego z Rosją, ale i przeciw prawom dla dysydentów. Na czele opozycji stanęli: biskup krakowski Kajetan Sołtyk, biskup kijowski Józef Andrzej Załuski oraz hetman polny koronny i wojewoda krakowski Wacław Rzewuski z synem Sewerynem Rzewuskim, notabene przyszłym targowiczaninem. Wtedy w Rzeczpospolitej rozpętał się rosyjski terror. Wojsko rosyjskie plądrowało lub rekwirowało majątki opornych posłów i innych przedstawicieli szlachty, którzy poniewczasie zrozumieli sens gry toczonej przez Repnina od stycznia 1767 roku. Kajetan Sołtyk, główna postać opozycji, był początkowo wrogiem Familii Czartoryskich i króla. Po 1764 roku pojednał się z królem i już w 1766, występując w obronie przywilejów religii katolickiej, domagał się opuszczenia kraju przez wojska rosyjskie i niezawierania traktatów godzących w interesy RP. Na sejmie 1767 nie uznał dyktatu Repnina w sprawie traktatu gwarancyjnego, a wraz z nim zbuntowali się trzej ww. przywódcy opozycji. W nocy z 13 na 14 października 1767 roku doszło do wydarzenia (od którego zacząłem tą historię) bez precedensu w dotychczasowej historii Polski. Na polecenie carycy Katarzyny II ambasador rosyjski Nikołaj Repnin zorganizował porwanie i wywiezienie na 5 lat zesłania do Kaługi czwórki czołowych opozycjonistów. Byli to krakowski Kajetan Sołtyk i kijowski Józef Andrzej Załuski, hetman polny koronny i wojewoda krakowski Wacław Rzewuski oraz jego syn Seweryn Rzewuski, późniejszy targowiczanin. Wydarzenie to zapoczątkowało ciąg następstw, które doprowadziły do antyrosyjskiej, wolnościowej w założeniu, ale też konserwatywnej, antyreformatorskiej i zakończonej ostatecznie pierwszym rozbiorem Konfederacji barskiej. Od tego czasu aż do swojego odwołania w 1769 roku, faktycznym władcą RP był ambasador carycy Katarzyny II Nikołaj Repnin.

W końcu dnia 24 lutego1768 Rzeczpospolita – a właściwie opłacona przez Repnina i zastraszona sejmowa delegacja – podpisała z Rosją traktat wieczystej przyjaźni (tzw. traktat gwarancyjny), mocą, którego państwo polsko-litewskie stawało się nie protektoratem rosyjskim. Katarzyna II gwarantowała nienaruszalność granic i ustroju wewnętrznego. Te regulacje wywołały opór patriotycznej części szlachty i popchnęło kraj w 5 lat anarchii podczas Konfederacji Barskiej, która jak wiemy zakończyła się I Rozbiorem Polski. To wszystko rozegrało się i zdecydowało właśnie w 1767 roku, dlatego przy okazji pierwszego wpisu na temat monety z tego wyjątkowego rocznika postanowiłem to przypomnieć. Zainteresowanych tematem odsyłam do licznych pozycji literatury historycznej oraz do internetu (kilka linków na końcu tekstu). Poniżej droga na skróty, czyli obrazek.

UWAGA: TEN WPIS W DALSZEJ CZĘŚCI NIE JEST JUŻ AKTUALNY. 
ZAPRASZAM DO NOWEGO ARTYKUŁU Z MARCA 2018.

Ok a teraz już wracamy do naszej złotówki z roku, w którym osiągnęła najwyższy nakład za czasów SAP. Mimo prawie 7,7 milionowego ogromu wybitych egzemplarzy mamy tu do czynienia tylko z dwoma odmianami, reprezentującymi wkład dwóch różnych medalierów, wykonujących elementy projektu monety. Najważniejszą istotną różnicą, jaką możemy spotkać analizując poszczególne egzemplarze z tego rocznika (a zaręczam, że jest, co badać) są widoczne na pierwszy rzut oka odmienne punce orłów użytych do wykonania stempli. Mówiąc prosto, mamy do czynienia z „DUŻYMI ORŁAMI” i „MAŁYMI ORŁAMI”. Te większe orły, które dla mnie prywatnie bardziej przypominają masywnego koguta pojawiają się na złotówkach SAP w drugiej połowie 1766 roku i są dominującym wzorem w roku 1767. W kolejnych latach nie są już spotykane na złotówkach oraz co ciekawe, ten wzór orła nigdy nie został użyte do stworzenia stempli na innych nominałach. Mniejszy ptak, czyli „Mały ORZEŁ”, który mi akurat kojarzy się bardziej z nietoperzem, wchodzi do użytku na złotówkach w 1767 roku i z niewielkimi zmianami utrzymuje się na tym nominale aż do kolejnej reformy monetarnej w 1787 roku. Co ciekawe ten wzór orła znany jest z innych nominałów, w tym z monet bitych w miedzi. Można zaobserwować go już w 1766 roku na groszach a potem tez na trojakach. Dodatkowo w tym roczniku występują również pruskie fałszerstwa, które zostały opisane przez mnie już wcześniej i które charakteryzują się tak zwanym „PRUSKIM ORŁEM”. Można, więc powiedzieć, że są 3 odmiany herbu Korony, jakie możemy spotkać. Poniżej w powiększeniu prezentuje wszystkie trzy odmiany.

W ramach odmian występują również warianty złotówki z 1767 roku, które istotnie wzbogacają liczbę potencjalnych monet, jakie amator mennictwa SAP może zdobyć i włączyć do swojego zbioru. Teraz właśnie zajmę się opisaniem poszczególnych wariantów i pokaże ich zdjęcia. Następnie standardowo przejdziemy przez badanie, jakie przeprowadziłem na (rekordowej) próbie prawie 360 monet dostępnych aktualnie w sprzedaży oraz umieszczonych w archiwach aukcyjnych. Na końcu tradycyjnie opiszę poszczególne monety wykorzystując nomenklaturę z zeszłorocznej publikacji duetu Parchimowicz/Brzeziński „Katalog Monet Stanisława Augusta Poniatowskiego”.

Zatem idziemy do wariantów stempli. Posiłkując się doświadczeniem określania potencjalnie możliwej żywotności stempli, jakie uzyskaliśmy w poprzednim wpisie, w którym analizowałem dwugrosza z 1769 roku, możemy stwierdzić, że w tym okresie w mennicy warszawskiej stempel do wybicia srebrnej monety średniej wielkości był w stanie wytrzymać średnio około 50 tysięcy sztuk. Biorąc to pod uwagę, również w dzisiejszej analizie złotówki możemy przyjąć ta wartość i w prosty sposób obliczyć, że do wybicia ogromnego nakładu 7,7 miliona sztuk należało zapewnić około 154 komplety stempli. Czyli w sumie licząc awers i rewers daje nam to około 308 narzędzi. Ja przyjmuje okrągłe 300, uznając z jednej strony, że liczba ta mogłaby być większa, ponieważ udowodniono już, że im większa średnica monety i głębsze bicie, tym stempel wytrzymywał mniej uderzeń (patrz na przykład talary). Jednak z drugiej strony obserwując i analizując poszczególne monety z tego rocznika, można również dojść do przeciwnych wniosków, gdyż na wielu egzemplarzach widoczne jest znaczne zużycie stempli, częste są spękania i zapchania, co sugeruje, że narzędzia wykorzystywane były maksymalnie długu. Ponieważ obie powyżej przedstawione teorie są przeciwne, uznałem, że się wzajemnie znoszą, co sugeruje, że pierwotne założenie o liczbie około 300 stempli użytych do wybicia nakładu złotówki z 1767 roku jest liczbą dość prawdopodobną. Idąc dalej, kilkaset kompletów stempli, potencjalnie mogłyby zaowocować powstaniem wielu wariantów. Jednak obserwując dostępne egzemplarze trudno znaleźć wiele istotnych różnic. Moim zdaniem, świadczy to o wysokich umiejętnościach medalierów i mincerzy oraz o skutecznych standardach pracy, co przekłada się na ponadprzeciętną jakość produktów z mennicy warszawskiej. Dostrzegalne różnice są na tyle minimalne, że nie można ich w większości uznać za obiektywną podstawę do wyznaczenia kolejnego wariantu monety. Dla przykładu, nakładając na siebie obrazy awersu złotówki z 1767 roku, możemy dostrzec minimalne różnice w portrecie króla, nieco inne proporcje, drobne detale, których normalnie nie można by zaobserwować. Wydaje się, że głowa króla raz jest nieco szersza, innym razem znów trochę węższa, raz nos jest proporcjonalny i pasuje do twarzy a czasem bardziej „orli”. Wszystko to jednak są na tyle mało istotne detale, że osobiście jestem zdania, iż awersy w całej wielomilionowej populacji egzemplarzy są takie same. Co implikuje tym, że na awersie nie wyznaczam żadnej odmiany a nawet wariantu. Stąd awers będzie tą stroną monety, która w dalszych analizach nie będzie nas zbytnio zajmowała. Sorry Staszek, ale takie są fakty J Poniżej prezentuje przykładowy AWERS1.
 Prawdziwa przygoda zaczyna się na rewersie. Tam generalnie umieszczono więcej istotnych elementów, stąd też jest więcej możliwości do zaobserwowania różnic. Tu jednak pojawia się znów pytanie, jednak jak wiele z nich jest ”tych istotnych”. Zwykle takich różnic szuka się w ozdobnikach, liternictwie i interpunkcji. Największym elementem zdobiącym rewers jest wieniec, który oplata tarczę herbową. Pomimo tego, że w takiej ilości stempli rewersu można odnieść wrażenie, że raz ten wieniec jest nieco grubszy a innym razem wydaje się cieńszy, że raz dotyka korony a innym razem nie (tu możliwe jest również zapychanie stempla) oraz że raz podstawa korony jest prosta a raz owalna i dobrze przylega do tarczy herbowej – to i tak uznałem, że nie jestem detalistą, ponieważ w większości przypadków do solidnego wyznaczenia i opisania różnic trzeba by dokonywać pomiarów w technologii MICRO (czy tez NANO). Nie będziemy liczyć bakterii, stąd nie rekomenduje takich rozwiązań. Co pokrzepiające, tak samo podeszli do tego twórcy najnowszego katalogu i to tylko potwierdziło może stanowisko, że w takiej masie różnica, która uznamy za istotną na tyle żeby określić, że to wariant – musi być dobrze widoczna i łatwa do zaobserwowania. Tak też zrobiłem i analizując wiele egzemplarzy uznałem, że tylko kilka z nich jest na tyle wyraźnych i powtarzalnych, że uznałem je za osobny wariant. Oczywiście nie jestem ani pierwszy ani ostatni, który bada, analizuje i opisuje złotówki z 1767 roku, zatem znaczną cześć pracy wykonali już moi szanowni poprzednicy, twórcy katalogów. Największa ilość wariantów występuje w odmianie „DUŻE ORŁY”, która jak się później okaże jest odmianą liczniejszą, zatem możemy ją uznać, za tą podstawową. 

A teraz już przejdźmy płynnie do opisania poszczególnych wariantów rewersów złotówki. Proponuje trzy podstawowe punkty kontrolne, które pomogą nam określić i odmianę, i wariant. Jako pierwszy a za razem najważniejszy punkt analizy rewersu należy oczywiście uznać wyznaczenie poprawnej odmiany orła. Tak więc mamy punkt oznaczony jako a), który może przybrać formę „DUŻY ORZEŁ” lub „MAŁY ORZEŁ”. Drugim punktem kontrolnym, jaki przyda nam się do analizy będzie szerokość zapisu daty 1767, dlatego proponuje punkt b) data, która może być określony jako „DATA WĄSKA” lub „DATA SZEROKA”. Okazuje się, że szerokość zapisu daty, jaką po raz pierwszy wprowadzono w najnowszym katalogu monet SAP będzie kluczowa zmienną, ponieważ warianty stempli różniące się ta zmienna występują w każdej z odmian. Trzecim punktem będzie smaczek interpunkcyjny, czylli występowanie (przeważnie) lub brak (rzadko) kropki po wyrazie PURA. Zatem mamy punkt c), w którym są dwie możliwości „kropka po PURA’ lub „brak kropki po PURA”. Dodatkowo dla jednego z rewersów, który jak później udowodnię jest rzadki wprowadzę dodatkowo punt kontrolny d), który wskaże nam ten konkretny stempel. To tyle teorii przejdźmy do praktyki J. Poniżej wymieniam wszystkie znane mi rewersy oraz pokazuje ich zdjęcia.

ODMIANA 1 „DUŻE ORŁY”
REWERS1 – a) „DUŻY ORZEŁ”, b) „DATA WĄSKO”, c) „kropka po PURA”
REWERS2 – a) „DUŻY ORZEŁ”, b) „DATA SZEROKO”, c) „kropka po PURA”
REWERS3 – a) „DUŻY ORZEŁ”, b) „DATA WĄSKO”, c) „brak kropki po PURA”
REWERS4 – a) „DUŻY ORZEŁ”, b) „DATA WĄSKO”, c) „brak kropki po PURA”, d) poprawiana litera „A” w wyrazie PURA

ODMIANA 2 „MAŁE ORŁY”
REWERS5 – a) „MAŁY ORZEŁ”, b) „DATA WĄSKO”, c) „kropka po PURA”
REWERS6 – a) „MAŁY ORZEŁ”, b) „DATA SZEROKO”, c) „kropka po PURA”, 

Dla uzyskania lepszej widoczności prezentuje jeszcze zbliżenia wyżej wymienionych punktów kontrolnych.




A teraz już przedstawiam zdjęcia całych rewersów wszystkich 6 wariantów.


Jako ciekawostkę proszę potraktować również rzadki przypadek podwójnego bicia, które charakteryzuje się zdwojonym występowaniem inicjałów F.S. i z tego, co ustaliłem wystąpiło na REWERSIE 6. Poniżej zdjęcie tego egzemplarza, którego nie można zaliczyć do wariantu stempla, gdyż jest błędem pracowników mennicy. Ot, taka ciekawostka.



W sumie proponuje 6 różnych wariantów rewersów potrzebnych do skompletowania pełnej kolekcji. Oczywiście piszę dziś tylko o monetach srebrnych i oryginalnych, bo pamiętamy przecież, że są jeszcze złotówki z rocznika 1767 wykonane z lichego srebra przez pruskich fałszerzy oraz dodatkowo występują rzadkie odbitki złotówek wykonane w miedzi (najnowszy katalog opisuje dwie takie odmiany, obie z Muzeum Narodowego w Warszawie). Teraz już czas na zaprezentowanie wyników moich badań, wykonanych na próbie 360 egzemplarzy. Standardowo udostępnię teraz cztery tabelki, zawierające informacje pogrupowane w cztery ujęcia badanej przez mnie próby monet.

Na początek oficjalne potwierdzenie ilości odmian i wariantów oraz ułożenie ich kolejności odpowiadającej kolejności opisania rewersów. Awers jest jeden a rewersów sześć, stąd mamy 6 wariantów oryginalnej srebrnej złotówki z 1767 roku, które prezentuje w tabeli poniżej.

Teraz przechodzimy do bardzo interesującego momentu, w którym podzielę się informacjami o procentowym rozkładzie wyżej opisanych wariantów w ramach badanej próby.



 Z danych wynika, że w badanej próbie 360 egzemplarzy złotówki z 1767 roku, aż 91% monet reprezentowało ODMIANĘ 1 ”DUŻE ORŁY”. Tym samym monety, w których orły są odmienne i mniejsze są znacznie mniej popularne. Drugim ciekawym faktem jest ten, że 4 spośród 6 wariantów są wyraźnie trudniejsze do spotkania w naturze, z tego aż 3 wystąpiły w ilości poniżej 3%.

Zatem odnieśmy ten rozkład procentowy do nakładu, który zaczerpnąłem z publikacji Rafał Janke „Źródła z dziejów mennicy warszawskiej 1765-1868”. Autor podaje tam między innymi szczegółowe dane o ilości wybitych monet w poszczególnych latach. Dla złotówki z 1767 roku jest to dokładnie 7 679 169 sztuk.


Widzimy, że nakłady monet w WARIANCIE 1 i 2 można liczyć w miliony, stąd nie powinno nas dziwić fakt, że aktualnie na różnych aukcjach w wystawionych ofertach sprzedaży znajduje się ich kilkadziesiąt sztuk. Generalnie do wyboru, do koloru. Trzeci w kolejności nakład WARIANTU 5 również daje podstawy do w miarę prostego zdobycia takiej monety do kolekcji i to nawet w takiej w całkiem dobrym stanie. Kolejne trzy warianty, jeśli spotkałbym na swojej drodze, brałbym je jak leci JTu w pierwszej wersji wpisu była informacja o rzadkości specyficznego egzemplarza monety wywodzącego się z WARIANTU 6, która w trakcie dalszych badań okazała się podwójnym biciem i nie może być traktowana, jako oddzielny wariant stempla. Stąd autor ponownie przebadał monety, jakie zgromadził w próbie 360 sztuk i wyznaczył nowy rozkład procentowy dla WARIANTÓW 5 i 6. 

Na koniec publikowania wyników moich badań, finałowe zestawienie z propozycją stopniowania rzadkości poszczególnych wariantów według skali Emeryka Hutten-Czapskiego dla polskich monet historycznych.



W najnowszym katalogu prezentowane są stopnie rzadkości zaczerpnięte z publikacji Edmunda Kopickiego, które odnoszą się jedynie do pełnego nakładu danego nominału w danym roczniku, bez żadnego podziału monet na odmiany i warianty. Złotówka z 1767 w katalogu oceniona została na R. Przyznam, że nie zgadzam się z tą oceną. Moje badania dowodzą, że złotówka w ujęciu globalnym jest bardzo popularną monetą SAP i z pewnością nie zasługuje na żaden stopień rzadkości. Natomiast inaczej jest, jeśli podzielimy pełen nakład na poszczególne warianty, w jakich występuje ta moneta. Wówczas uzyskujemy znaczną różnorodność. Dwóm najliczniejszym wariantom rekomenduje nie przyznawać stopnia rzadkości, natomiast pozostałe 4 zasługują by je określić w skali Czapskiego, jako rzadsze numizmaty. Moja propozycja jest tylko rekomendacją, jednak oparłem ją na mocnych podstawach. Zatem nie tylko w polityce historycznej rok 1767 jawił się, jako ciekawy i pełen wrażeń, również mennictwo ostatniego króla daje nam szanse na przeżycie przygody i pasjonowanie się kolekcjonowaniem wariantów z tego rocznika.

A teraz już finiszujemy. Poniżej przedstawiam wszystkie opisane dziś przeze mnie odmiany i warianty. Jak zwykle forma do opisu zaczerpnięta została z najnowszego katalogu. Monety nieopisane dotychczas w katalogach, oznaczam kolejnym „wolnym” numerem i znakiem zapytania na końcu.

ZŁOTÓWKA 1767

19.b– ODMIANA 1/ WARIANT 1
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis otokowy LXXX. EX. MARCA (FS/4.GR.) PURA. COL: 1767.
Nakład łączny rocznika = 7 679 169 sztuk
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 46% = 3 540 950 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = BRAK

19.b1– ODMIANA 1/ WARIANT 2
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis otokowy LXXX. EX. MARCA (FS/4.GR.) PURA. COL: 1767.
Nakład łączny rocznika = 7 679 169 sztuk
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 43% = 3 306 309 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = BRAK

19.b6?– ODMIANA 1/ WARIANT 3
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis otokowy LXXX. EX. MARCA (FS/4.GR.) PURA COL: 1767.
Nakład łączny rocznika = 7 679 169 sztuk
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 0,8% = 63 993 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R3

19.b7?– ODMIANA 1/ WARIANT 4
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis otokowy LXXX. EX. MARCA (FS/4.GR.) PURA COL: 1767.
Nakład łączny rocznika = 7 679 169 sztuk
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 0,8% = 63 993 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R3

19.b4– ODMIANA 2/ WARIANT 5
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis otokowy LXXX. EX. MARCA (FS/4.GR.) PURA. COL: 1767.
Nakład łączny rocznika = 7 679 169 sztuk
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 7% = 533 276 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R

19.b8?– ODMIANA 2/ WARIANT 6
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis otokowy LXXX. EX. MARCA (F+FS/4.GR.) PURA. COL: 1767.

Nakład łączny rocznika = 7 679 169 sztuk
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 2% = 170 648 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R2

To tyle na dziś. Z mojego „numizmatycznego” punktu widzenia, artykuł wyszedł na duży plus gdyż udało się dzisiaj opisać 3 nowe warianty, które nie zostały uwzględnione w najnowszym katalogu. Jak na najpopularniejszy rocznik złotówki to niezły wynik. J Z historycznego wątku, jakim rozpoczynał się wpis, tez jestem zadowolony. Mam nadzieję, że już teraz żaden z szanownych czytelników mojego bloga, nie będzie miał wątpliwości jak ważny był „z pozoru zwykły” rok 1767 i jak mocno odcisnął piętno na naszej nowożytnej historii. Dziękuje wszystkim za doczytanie do tego miejsca i zapraszam niebawem.

We wpisie wykorzystałem zdjęcia z archiwów aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego i portalu aukcyjnego allegro.pl oraz wyszukane w gogle grafika. W trakcie pisania korzystałem z niżej wymienionych publikacji: Parchimowicz/Brzeziński „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego”, Rafał Janke „Źródła z dziejów mennicy warszawskiej 1765-1868”, Mieczysław Kurnatowski „Przyczynki do historii medali i monet polskich wybitych za panowania Stanisława Augusta”. Korzystałem też ze źródeł internetowych takich jak: „Reformy sejmu konwokacyjnego - 1764 rok i elekcja Stanisława Augusta Poniatowskiego” z portalu historia-polski.krp.pl LINK oraz mojego ulubionego, czyli „1766-1768 - DROGA DO KONFEDERACJI BARSKIEJ I I ROZBIORU RP” z portalu instytuthistoryczny.pl LINK