wtorek, 20 listopada 2018

Półtalar z 1788 część II, ale czy ostatnia?


Dziś zapraszam na kontynuacje wpisu o najczęściej spotykanym roczniku półtalarów Stanisława Augusta Poniatowskiego. W poprzednim wpisie skoncentrowałem się głównie na ogólnej charakterystyce półtalarów z rocznika 1788 oraz na pokazaniu najważniejszych cech, jakimi te monety różnią się pomiędzy sobą. Teraz czas wykorzystywać tę wiedzę do wyznaczenia wariantów. Zapowiedziałem również, że udało mi się namierzyć egzemplarze bite stemplami nieopisanymi jeszcze w literaturze. Dzięki temu, do 4 wariantów, jakie w tym roczniku pokazali nam autorzy najnowszego katalogu monet SAP mam w planach dodać kolejne 2. I to będzie dziś moje główne zadanie i w sumie jedyne bardziej wymagające zagadnienie, jakie będę rozwijał w dalszej części tekstu. W końcu nowościami w numizmatyce okresu Poniatowskiego stoi mój blog i jest to dla mnie zawsze najmilsza część roboty, kiedy uda mi się coś nowego ustalić. Wiem z kliku informacji od czytelników, że są pośród nich i tacy, którzy czekają nie tylko na nowe warianty, ale również na wyniki z badań ilościowych. Oni tez powinni wyjść zadowoleni, bo w dalszej części oczywiście porównamy ze sobą wszystkie znane warianty by określić szacunkowo ich stopień rzadkości. Może się, zatem okazać, że nie taki popularny jest ten półtalar jak go malują i istnieją takie monety, które zyskają na znaczeniu a może nawet i wartości. Oby to były właśnie te, które posiadacie w kolekcji J. A teraz już ilustracja na dobry początek z niespodziewaną zachętą do dalszego pisania J.
Dziękuję Panie Sławomirze! Na dobre słowa z Pana ust zawsze można liczyć. W końcu to Pan tak pięknie śpiewa o szampańskiej miłości w Zakopanem, czy o niesfornym zaroście swojej małej. Niezmiernie mi miło, że dziś tak niespodzianie zagościł Pan tu u mnie na blogu. Przyznam, że wcześniej nie śledziłem dostatecznie mocno Pana twórczości i nie jestem na bieżąco. Ale teraz to się zmieni. Zrewanżuje się numizmatycznym życzeniem. Oby półtalary SAP z 1788 roku, jakie być może Pan posiada w słoiku zakopanym gdzieś na swoim ranczu, po ich wydobyciu za 10 lat, okazały się najbardziej błyszczące ze wszystkich i otrzymały bez problemu za wielką wodą noty po MS64 albo nawet i lepiej J. No i pozdrowienia dla kolegi, bo fajne z Was chłopaki. No nie...Jednak po chwili refleksji doszedłem do wniosku, że całkiem prawdopodobne jest to, że coś pomyliłem i to nie TEN Sławomir i TEN Zenon do mnie ostatnio napisali z pytaniami o dalsze losy półtalarów. Ale kto ich tam wie, może się tylko maskują tym całym disco-polo a w rzeczywistości, śledzą każdy mój wpis z wypiekami na twarzy J. I tak, po tej ogromnej porcji wzajemnych uprzejmości, nie pozostaje mi już nic innego, jak skończyć te głupie żarty i przejść w końcu do rzeczy.

I tak, jak już ustaliśmy w pierwszej części, dla półtalarów z rocznika 1788 mamy po kilkanaście stempli z obu stron. Na awersie, jako na stronie portretowej zgodziliśmy się, że pomiędzy stemplami nie występują istotne różnice, które można by określić, jako osobne warianty. Dlatego też umawiamy się, że z kolekcjonerskiego punktu widzenia awers jest jeden i tak go właśnie nazwałem – AWERS 1. Z kolei stempli rewersów zawierających istotne różnice naliczyłem w pierwszej części tekstu aż 6. Nie kombinując wiele, ponumerowałem je w ten sposób, że cyfry od 1 do 4, otrzymały warianty powszechnie znane i opisane w katalogu duetu Parchimowicz/Brzeziński. Natomiast numery 5 i 6 są nowe i jako takie, czekają na powszechne uznanie. I tu jak ulał pasuje mi umieścić pierwszą tabelkę, podsumowującą powyższe ustalenia. Nowe warianty oznaczyłem tradycyjnie zgodnie z nomenklaturą występującą w katalogu, czyli kolejną wolną cyfrą i znakiem zapytania. Tak właśnie powstały warianty znane od teraz, jako 31.a4? i 31.a5?.
Zanim przejdę do kolejnych analiz i zestawień, czas na kilka zdań na temat nowo odkrytych wariantów. O pierwszego z nich, oznaczonego numerem 5, walczyłem długo i zawzięcie na ostatniej, pamiętnej 6 aukcji Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka. To właśnie tam, analizując sobie sporo wcześniej monety Poniatowskiego przyjęte do sprzedaży, po raz pierwszy dostrzegłem tą zaskakującą odmienność stempla rewersu od wszystkich wcześniej znanych mi egzemplarzy. Nie będę krył swojej radości, albowiem wpis o tym roczniku półtalarów miałem już zaplanowany, jako ten kolejny do napisania i taki szczęśliwy przypadek zdecydowanie podniósł moją chęć by się z tym tematem zmierzyć na blogu. Pisałem już o tym trochę przy okazji opisu aukcji, ale teraz powtórzę, że również Marcin Żmudzin z GNDM opisując tą monetę dostrzegł jej potencjał. Nie jest to, więc już żadna tajemnica i od dnia opublikowania katalogu aukcyjnego, kto chciał to mógł się z tym faktem zapoznać a nawet oswoić. W każdym razie mi przypadł w udziale ten zaszczyt, by jako pierwszemu o tym konkretnie napisać i nadać tej niezwykłej monecie kolejny numerek. Tym sposobem trzymając się nomenklatury z katalogu, WARIANT 5 otrzymał oznaczenie 31.a4?. Poniżej zdjęcie całego rewersu tego interesującego półtalara, którego wyjątkowość doprowadziła do powstania nowego wariantu.
Podsumowując ten fragment, o istnieniu piątego wariantu dowiedzieliśmy się dzięki wystawieniu monety na aukcji. Moja zasługa w tym odkryciu jest jak widać żadna. Nie znam niestety szczegółów jego proweniencji i nie wiem, jaką drogę przebył od dnia wybicia do naszych czasów. Ponieważ egzemplarz jest zapuszkowany w slab NGC z oceną MS63 to należy uznać go za menniczy, co jednoznacznie świadczy o tym, że zamiast trafić do obrotu, został odłożony jeszcze w czasach SAP. To fakt, moneta jak na swój wiek wygląda bardzo świeżo i dobrze. Można by nawet uznać, że „za dobrze. I tym sposobem już na wstępie, z umiarkowaną wiarą w profesjonalizm amerykańskiej firmy dokonującej oceny starej polskiej monety, zastanawiałem się przez chwilę, czy ta piękna moneta, aby na pewno jest… oryginalna. Nie podważam oczywiście bezpodstawnie ocen zawodowych numizmatyków, ale chciałem zwrócić uwagę, że grading odgradzając nas fizycznie od krążka, w pewien istotny sposób ogranicza możliwości potwierdzenia tego istotnego faktu. Gdyby można było ją wyjąć, zważyć i dokładnie przenalizować rant, to można by było być tego w 99,9% pewnym. Często to właśnie te dwie zmienne przynoszą nam ważne informacje. Spróbujmy to teraz potwierdzić zdalnie. Okazuje się, że i na to w XXI wieku jest pewna rada. Jeśli chodzi o wagę, to w sumie jej nowy właściciel może sobie zważyć posiadany slab i porównać go z wagą pustego opakowania NGC bez monety. Zakładam, że łatwo taką wiedzę uzyska od firmy zajmującej się puszkowaniem czy nawet znajdzie ją gdzieś w internecie, bo w końcu to nie żadna tajemnica.  A co do rantu? Akurat slaby NGC dają nam pewną szansę spojrzenia na trzecią stronę monety. Zaproponuje czytelnikom bloga niezłe rozwiązanie. Mamy fart, gdyż przed aukcją powstał przecież specjalny filmik promocyjny z tą monetą w roli głównej, w którym na kilku ujęciach można kątem oka dostrzec, że analizowany półtalar posiada jednak rant napisowy. Co prawda nie widać go jakoś super dokładnie, ale na 100% są tam „jakieś litery”, a to już w znacznym stopniu powinno uspokoić moje wcześniejsze rozterki. Tych wątpliwości sam wyzbyłem się przed licytacją, dzięki temu, że osobiście obejrzałem monetę przed aukcją. Analizując rewers na żywo zwróciłem baczną uwagę na sporą rysę świadcząca o pęknięciu stempla, co zdradza typowe objawy uszkodzeń menniczych znanych z innych monet SAP. A ta obserwacja może pośrednio wyjaśniać prawdopodobny niski nakład monet bitych tym konkretnym narzędziem Jak widać warto poświęcić swój czas na bliższe zapoznanie się z monetami i to nawet tymi w trumienkach. A dla potomnych, wklejam tu ten krótki film z omawianym półtalarem, który dodatkowo został okraszony bardzo wartościowym komentarzem Damiana Marciniaka.
Pewnie wydaje się Wam dziwne, że w ogóle podniosłem temat oryginalności tej niecodziennej monety. Ale w takich przypadkach, kiedy po 250 latach wypływa gdzieś do sprzedaży nigdzie wcześniej nienotowany stempel, to zawsze warto przeanalizować go pod tym kątem. I to, jako pierwsza czynność. A jeśli dodatkowo, ten nowy „wynalazek” dotyczy monety dużej i drogiej, która na „domiar złego”, ukazuje się nam, jako menniczy egzemplarz, to już obowiązkowo wypada na wstępie ją dobrze zweryfikować. I żeby nie być gołosłownym, to w dalszej części tekstu okaże się, że miałem pewne powody ku temu, żeby doszukiwać się jej nieoryginalnego pochodzenia J.

I tak, przechodzimy do drugiej nowalijki, czyli biorę na warsztat WARIANT 6. Za odkryciem monety, która posłużyła mi za wzór do wyznaczenia kolejnego rewersu oczywiście czai się pewna dłuższa i niezwykła historia. Najważniejsze fakty są takie, że dzięki uprzejmości załogi Gabinetu Monet i Medali Muzeum Narodowego w Warszawie, w osobach Panów Andrzeja Romanowskiego i Jerzego Rekuckiego, którzy z sympatią tolerują moje kwerendy, mam niezwykłą szansę przebadania zgromadzonego tam zbioru numizmatów SAP. Do tego typu analiz przystępuję z reguły na długo przed publikacją tekstu na blogu, by bez pośpiechu opracować materiał, wszystko sobie dobrze przemyśleć i poukładać w głowie. Tak zrobiłem również w przypadku publikowanego dziś wpisu. Przy okazji kwerendy zbadałem zbiorczo półtalary z 1788 wraz z innymi nominałami i rocznikami, które już niedługo zagoszczą na blogu. W każdym razie, podczas tej wizyty, zlustrowałem w muzeum wszystkie 31 egzemplarzy półtalarów znajdujących się w zbiorze, niczego szczególnego przy okazji nie znajdując. Dopiero po jakimś czasie, podczas analizy zebranego materiału zdjęciowego i notatek zauważyłem, że jeden z egzemplarzy nie pasuje mi do całej reszty. I tu zaczyna robić się ciekawie. Tak się złożyło, że była to akurat moneta, która jest opisana, jako… falsyfikat. A tak! Moneta nie jest oryginalna i to nie ulega najmniejszej wątpliwości. Dlatego właśnie będąc w MNW nie zainteresowałem się nią jakoś szczególnie i jedynie pobieżnie jej się wówczas przyjrzałem. Błąd! Krążek, co prawda trzyma w miarę średnicę oryginału, jednak już waga 12,75g zdradza, że jako sztuka zachowana w menniczym stanie, powinna co do zasady być wykonana zgodnie z ordynacją menniczą obowiązująca w 1788 roku. Dla przypomnienia, oryginał powinien ważyć około 13,78g srebra próby 0,812. Waga niższa o ponad 1 gram i ten charakterystyczny odcień metalu sugeruje, że mamy prawdopodobnie do czynienia ze stopem cyny lub cynku. Zobaczmy teraz REWERS 6 w pełnej krasie.
Ładna sztuka, co nie J. Ale to nie wszystko… Jak widać na zdjęciu (co jeszcze potwierdziłem z fachowcami z muzeum), ta niezwykła moneta to nie jest odlew. Z dużą dozą prawdopodobieństwa została wybita oryginalnymi stemplami półtalara rocznika 1788. Jak się okazało po bliższych analizach, można założyć, że ten egzemplarz został odbity później, nieco już zardzewiałym stemplem, na co wskazują niedoskonałości szczególnie dobrze widoczne na rewersie koło cyfr daty i oznaczenia próby 20 7/8. Koronnym argumentem potwierdzającym, że nie jest to oryginalny wyrób z mennicy warszawskiej jest brak rantu napisowego. To znana cecha numizmatów, które odbijano w XIX wieku w Petersburgu, gdzie podczas zaborów dysponowano stemplami monet SAP wywiezionymi z Warszawy po zamknięciu polskiej mennicy. Zaborcy albo nie posiadali kompletu stempli rantów, albo też je mieli, ale nie zwracali uwagi na detale lub też, technicznie nie potrafili ich użyć. Efekt jest taki, że rant jest płaski. Podsumowując ten fragment, REWERS 6 to niezwykłe odkrycie, gdyż występuje na egzemplarzu, który dobito w XIX wieku i całkiem możliwe, że próżno jest szukać egzemplarzy oryginalnych wybitych takim stemplem w mennicy warszawskiej. Ale tego na 100% nie wiemy, więc uznałem, że skoro oryginalny stempel istniał, to warto wyznaczyć kolejny wariant z nadzieją, że kiedyś uda nam się namierzyć „normalną” sztukę, do której oryginalności nie będzie uwag. Poszukiwania źródeł pozyskania tej sztuki do muzeum niestety nie dały zadowalającego efektu. Wiemy tylko tyle, że to „przedwojenna robota”. Szczegółowe dane o źródle jej pozyskania zaginęły podczas wojennej zawieruchy. Wiadomo jednak, że moneta została przyjęta do muzeum w pudle, w którym znajdowało się w sumie 58 monet, 5 medali, 4 odznaczenia Virtutti Militari, 1 żeton i 8 sztonów do gry. Doborowe towarzystwo J.

Ale to jeszcze nie koniec tej historii J. Żeby było jeszcze bardziej zagadkowo, to do tak rozpalonego ogniska tajemnic doleję kilka flaszek oliwy. Otóż wydaje mi się, że nie tylko Muzeum Narodowe w Warszawie posiada u siebie taki „podejrzany” egzemplarz. Przygotowując się do napisania tego tekstu i przeglądając archiwum aukcyjne Allegro, dostrzegłem podobną monetę sprzedawaną tam kilka lat temu. Rewersy 5 i 6 można rozpoznać już na pierwszy rzut oka, bo dolny prawy liść wieńca ustawiony jest wyżej niż na standardowych monetach i wyraźnie celuje w literę „P”. Wspomnianą oliwą wlewaną do ognia niech będzie fakt, że monetę sprzedawała wówczas osoba kryjąca się pod nickiem @berzu, którego konto zostało na tym portalu zablokowane. Przeglądając historyczne aukcje i asortyment sprzedawanych monet przez tego użytkownika, doszedłem do wniosku, że całkiem możliwym powodem tej blokady była po prostu sprzedaż falsyfikatów. Dolewając do ogniska kolejną porcję oliwy, dodam przy okazji, że egzemplarz półtalara sprzedawany na Allegro był dodatkowo…zapakowany w slab z oceną MS 67 J. Niestety dostępne we wspomnianym archiwum zdjęcia z tej aukcji są niskiej jakości. Ale i tak można na nich dostrzec, że kolega @berzu z reguły sprytnie ukrywał szczegóły dotyczące sprzedawanych slabów. Można to prześledzić, gdyż w sieci zachowało się więcej podobnych aukcji jego autorstwa. Jak dla mnie to standardowy proceder wspierający sprzedaż podróbek. Poniżej prezentuje fotkę tego niezwykłego półtalara, w formie i jakości jaką udało mi się pozyskać.
 I co o tym powiecie? Być może, ktoś z czytelników posiada w swoim archiwum lepsze zdjęcia, to bardzo proszę o przesłanie mailem na moją skrzynkę monetysap@gmail.com . Skoro @berzu był w posiadaniu swojego egzemplarza, to może nie jest to aż taka muzealna rzadkość i te (zakładam) stare odbitki, żyją gdzieś swoim życiem. Uważam, że ten egzemplarz został odciśnięty tymi samymi stemplami, co fałszywa moneta z MNW. Do tego, tu również widoczne są wyraźne ślady „problemów” z tłem monety, które sugerują odbicie skorodowanymi stemplami. Trudno posługując się takim zdjęciem uzyskać 100% pewność, ale subiektywnie wydaje mi się, że ilość wżerów jest nawet większa niż na egzemplarzu z muzeum. Szczególnie widoczne jest to na awersie, bo na monecie z MNW było ich tam zdecydowanie mniej. Rantu niestety nie widać, ale nie spodziewałbym się na nim napisu FIDEI PUBLICAE PIGNUS. Czyżby, więc te stemple były nadal w użyciu gdzieś w Rosji? Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Jednak to ciekawe zagadnienie i mam nadzieję jeszcze kiedyś to ustalić i tu tą informację dopisać. Wynotowałem sobie ze starych opisów aukcji adres maila i numer telefonu do kolegi @berzu i jak się uda skontaktować to poszukam odpowiedzi u źródła. Jak widać, z tym 6 wariantem to bardzo skomplikowana i tajemnicza historia J. Dlatego też w kontekście ewentualnego falsyfikatu interesowała mnie również moneta z rewersem 5 sprzedawana ostatnio na aukcji GNDM. Nie będzie pewnie tajemnicą, że oprócz podanych wyżej 3 przykładów, takie warianty nie wystąpiły ani razu w przebadanej przez mnie próbie niemal 300 monet. Znaczy to, że są to okazy wyjątkowe a co za tym idzie… podejrzane J. Mam nadzieje, że teraz to już całkiem jasne.

OK, a jak już puściłem farbę o niezwykłości WARIANTÓW 5 i 6, to wypada teraz pokazać kolejne tabelki i zestawienia. Zacznijmy od próby. Do analiz ilościowych udało mi się zgromadzić 279 egzemplarzy półtalara z 1788. To spora ilość monet do analizy, a za razem jedna z największych prób w historii bloga. Dlatego też zakładam, że uzyskane dane mimo tego, że będą jedynie estymacją, to jednak w miarę dokładnie opiszą stosunek występowania poszczególnych stempli tej efektowanej monety. Zastanawiałem się przy okazji nad wyjątkową ilością zachowanych egzemplarzy i doszedłem do wniosku, że oprócz oczywistych powodów tego stanu rzeczy, jak choćby stosunkowo wysoki nakład, muszą istnieć jakieś dodatkowe czynniki. Jeśli miałbym zaryzykować jakąś tezę, to postawiłbym na to, że te doskonale skomponowane monety obiegały w czasach euforii dokonań Sejmu Wielkiego i z uwagi na to, być może były w większym stopniu odkładane, jako pamiątki. Tym samym ziściłaby się sentencja wybita na rancie półtalara brzmiąca FIDEI PUBLICAE PIGNUS, co w wolnym tłumaczeniu znaczy „rękojmia publicznego zaufania”. Ludzie ufali wysokiej próbie srebra i kto mógł sobie na to pozwolić, to chętnie zachowywał te grubsze królewskie monety, co nasiliło się szczególnie w obliczu utraty niepodległości. Zapewne wiele takich egzemplarzy, których mimo procesu wywoływania monet SAP z rynku nie zdecydowano się wymienić w kantorach, wylądowało w rodzinnych skarbcach. Niektóre z nich, po dolutowaniu zawieszek, kończyły nawet, jako patriotyczne wisiory. Ale, o tym planuję napisać osobny tekst, co powinno mi się udać przy okazji ostatniego rocznika talarów, który jest zaplanowany na pierwsze miesiące przyszłego roku. I z tego tytułu, że monet z 1788 roku zachowało się wyraźnie więcej, to współczynnik „przeżycia” nakładu monet SAP do naszych czasów, ustawiony zwykle na poziomie 10%, tym razem wyjątkowo zostanie przeze mnie podwojony do 20% nakładu. I takie dane będą w kolejnych tabelkach.

Ale zanim o tym to w pierwszym ruchu sprawdźmy, jaki był rozkład procentowy wariantów w badanej próbie 279 egzemplarzy. Te dane zostały zebrane w poniższym zestawieniu.
I tak, jak widać niemal połowa monet, jakie były obiektem moich analiz należała do WARIANTU 1. To sprawia, że na pierwszy rzut oka, mamy jeden wariant bardzo popularny (ten z szeroka wstęgą dotykającą skrzydła orła), dalej mamy dwa warianty „średnie”, oba po 24% udziału oraz na koniec, wyłaniają się 3 wyraźnie rzadsze. Z tych oczywiście to te 5 i 6 są spotykane najrzadziej. W tym aspekcie bardzo interesującym wariantem okazuje się WARIANT 2, który należy do 4 opisanych w katalogu a jest wyraźnie mniej popularny od pozostałych, których zdjęcia również widnieją w tej publikacji. I to chyba najważniejsze informacje, które można odczytać z tego zestawienia. Tu, warto dodać, że ja podczas swoich badań nie analizowałem zbyt dokładnie awersów. Stąd można śmiało założyć, że do wybicia 46% nakładu monet z REWERSEM 1 mogło zostać użytych kilka różnych stempli awersów i jak ktoś ma ochotę ich poszukać, to jest tu jeszcze jakaś drobna nisza do ustalenia.

Teraz jak to zwykle bywa, zadziała czysta matematyka i powyższe procenty podstawimy do znanego nam nakładu całego rocznika, wynoszącego przypomnę 76 419 egzemplarzy. Ten zabieg pozwoli nam zwizualizować sobie szacunkowo, ile sztuk monet wybito z każdego wariantu. Chciałem napisać „opuściło mennicę:, ale przecież WARIANT 6 nie jest aktualnie znany w oryginale, więc być może nigdy żadna sztuka z tym rewersem nie została wyprodukowana w stołecznym zakładzie. No to popatrzmy na te liczby.
Estymacja nakładów oczywiście wygląda nieco dziwnie, szczególnie w przypadkach, gdy znamy 1 czy 2 monety. Tu błąd może być spory. Jednak pierwsze 4 warianty powinny mniej więcej „trzymać poziom”. Ostatnim zestawieniem będzie estymacja stopnia rzadkości przy użyciu skali autorstwa Emeryka Hutten-Czapskiego, jaką stosuję dla historycznych monet polskich. Tu jeszcze raz przypomnę, że w związku z dużą ilością dostępnych monet, wyjątkowo zakładam „przeżycie” do naszych czasów aż 20% oszacowanego powyżej nakładu. Ok, teraz wypada już tylko pomnożyć nakład przez współczynnik przetrwania 0,2 i uzyskany wynik porównać ze skalą. Tak uczyniłem, ale po chwili jednak nieco zmodyfikowałem te wyniki i oto przedstawiam efekty.
Modyfikacja, jaką zrobiłem, to obniżenie stopnia o jeden dla WARIANTU1, gdyż matematycznie „załapał” się jeszcze na R2, a wydaje się zasadne by odróżnić go od o połowę mniej spotykanych monet wariantów 3 i 4. Dla wariantów 5 i 6 przydzieliłem jednakowy stopień, który wynika z użytej skali. Jednak przy 3 zaobserwowanych egzemplarzach, trudno jest zakładać, czy jaki poziom jest tym rzeczywistym. Może kiedyś do tego jeszcze wrócę, ale na dziś to musi wystarczyć. Na swój użytek, moja teoria wygląda następująco: WARIANT 5 był bity bardzo krótko z powodu pęknięcia stempla, natomiast stempel rewersu WARIANTU 6 w ogóle nie był używany w mennicy, a znane nam monety odbito tym narzędziem w Petersburgu w XIX wieku. Szukajmy tych monet i może kiedyś uda się to prawidłowo zweryfikować. Jeszcze raz powtórzę, że już na 1 rzut oka, bardzo łatwo można odróżnić oba rzadkie warianty od reszty stempli, gdyż najniższy liść prawego wieńca rewersu w obu przypadkach celuje w literę „P”, co w półtalarach z 1788 nie zdarza się nigdy.  W katalogu Parchimowicz/Brzeziński stopnie rzadkości podane są za Edmundem Kopickim i dla dziś opisywanego półtalara wynoszą zbiorczo R. Myślę, że po podzieleniu nakładu na 6 części, rozpiętość ocen od R1 do R5 dość udanie opisuje ten rocznik.

Skoro mamy już za sobą tabelkową część wpisu, to ani chybi dowód, że czas przejść do opisu katalogowego i pokazanie przykładowych monet z każdego wariantu.

PÓŁTALAR  SAP 1788

WARIANT 1 – 31.a
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUGUSTUS D.G.REX POL.M.D.LIT.
Rewers: napis otokowy 20 7/8 EX MARCA PUR: (E.B.) COLONIENS: 1788. 
Nakład rocznika = 76 419
Szacunkowy nakład wariantu = 46% nakładu = 34 786 egzemplarzy
Estymowany stopień rzadkości = R1

WARIANT 2 – 31.a1
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUGUSTUS D.G.REX POL.M.D.LIT.
Rewers: napis otokowy 20 7/8 EX MARCA PUR: (E.B.) COLONIENS: 1788.
 Nakład rocznika = 76 419
Szacunkowy nakład wariantu = 5% nakładu = 4 109 egzemplarzy
Estymowany stopień rzadkości = R3

WARIANT 3 – 31.a2
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUGUSTUS D.G.REX POL.M.D.LIT.
Rewers: napis otokowy 20 7/8 EX MARCA PUR: (E.B.) COLONIENS: 1788.
 Nakład rocznika = 76 419
Szacunkowy nakład wariantu = 24% nakładu = 18 078 egzemplarzy
Estymowany stopień rzadkości = R2

WARIANT 4 – 31.a3
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUGUSTUS D.G.REX POL.M.D.LIT.
Rewers: napis otokowy 20 7/8 EX MARCA PUR: (E.B.) COLONIENS: 1788.
 Nakład rocznika = 76 419
Szacunkowy nakład wariantu = 24% nakładu = 18 625 egzemplarzy
Estymowany stopień rzadkości = R2

WARIANT 5 – 31.a4?
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUGUSTUS D.G.REX POL.M.D.LIT.
Rewers: napis otokowy 20 7/8 EX MARCA PUR: (E.B.) COLONIENS: 1788.
 Nakład rocznika = 76 419
Szacunkowy nakład wariantu = 0,4% nakładu = 278 egzemplarzy
Estymowany stopień rzadkości = R5

WARIANT 6 – 31.a5?
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUGUSTUS D.G.REX POL.M.D.LIT.
Rewers: napis otokowy 20 7/8 EX MARCA PUR: (E.B.) COLONIENS: 1788.
Nakład rocznika = 76 419
Szacunkowy nakład wariantu = 0,7% nakładu = 548 egzemplarzy
Estymowany stopień rzadkości = R5

I tak powoli, krok po kroku dobrnęliśmy jakoś do końca wpisu o najczęściej spotykanym półtalarze Stanisława Poniatowskiego. W trakcie tej długiej wyprawy udało się mi opisać 6 wariantów monety, czyli aż o 50% powiększyć stan wiedzy z katalogu. Dzięki temu uważam misję za udaną. Jednak temat nie został wyjaśniony do końca i w dalszym ciągu ma swoje tajemnice, które warto postarać się kiedyś odgadnąć. Dlatego zostawiam tu jeszcze kilka znaków zapytania, które w przyszłości mogą zaowocować jakimś nowym tekstem. I to wcale nie koniecznie mojego autorstwa, bo zapraszam miłośników okresu SAP do własnych badań i przemyśleń.

Kończąc na dziś chciałbym jeszcze raz podziękować wszystkim, dzięki którym miałem okazję zapoznać się z licznym materiałem monet do analizy. Jak widać na dzisiejszym przykładzie, w pojedynkę człowiek nie jest w stanie wiedzieć wszystkiego i najlepszy efekt osiąga się z reguły, gdy można liczyć na wsparcie innych osób czy też całych instytucji. Oczywiście jak to w życiu, przydaje się również odrobina szczęścia. I tak się właśnie stało z dzisiejszym półtalarem. Zwlekałem z napisaniem tego tekstu niezwykle długo i jak się okazało, Bóg mnie strzegł w tej mojej grafomańskiej niemocy. Patrząc jak meczę się ze zbliżającą się koniecznością bezmyślnego „przepisania” katalogu - zesłał mi trzy koła ratunkowe. Najpierw na 6 Aukcji Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka trafiłem na monetę idealnie pasującą do mojego tekstu i do zilustrowania nieznanego stempla. A już chwile później, kiedy wreszcie wziąłem się do roboty, to w przyjaznych progach Gabinetu Monet i Medali Muzeum Narodowego w Warszawie odkryłem kolejny niezwykły i tajemniczy egzemplarz. Trzecim kołem byli miłośnicy i znawcy monet, których spotkałem podczas zbierania danych, którzy bardzo mi pomogli udostępniając monety, zdjęcia, odpowiadając na moje pytania i prośby a nawet przekazując mi swoje własne interpretacje. Jak widać z takimi partnerami to można sobie każdy artykuł napisać J. Sam bym daleko nie ujechał, bo przecież moim zamiarem nie jest przepisywanie tego, co znajduje się już w katalogu, a raczej dodawanie do niego jakiejś, choćby minimalnej wartości. Jeszcze raz serdecznie dziękuję za okazane wsparcie.. Na dziś to tyle. Do zobaczenia niebawem J.

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem materiały i zdjęcia pochodzące z niżej wymienionych źródeł: katalogu autorstwa Janusza Parchimowicza i Mariusza Brzezińskiego „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego”, ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie i kolekcji prywatnych, z krajowych i zagranicznych archiwów aukcyjnych dostępnych online oraz w postaci wydawnictw książkowych, z kanału GNDM na portalu Youyube  oraz z innych miejsc wyszukanych gdzie się tylko dało. 

środa, 14 listopada 2018

Aukcje w październiku, czyli numizmatyczny duet z Kasią Nosowską.

Kolejny miesiąc za nami. Przyduszony konwencją, którą sam sobie narzuciłem, zabieram się z mozołem do opisania krajowych aukcji, w których brałem udział w październiku roku pańskiego 2018. Zacząłem ten cykl dość dawno temu, kiedy aukcje organizowały jedynie największe firmy i wówczas pisałem o każdej aukcji z osobna jak o wielkim wydarzeniu. Czym jak wiadomo dość szybko się „zmęczyłem”, bo imprez ciągle przybywało i ani się spostrzegłem jak zaczęło mi to zajmować zbyt dużo czasu. Teraz (po za wyjątkami) relacjonuje już imprezy zbiorczo w skali miesiąca, ale i tak czuje, że tematy handlowe na blogu poruszane są stanowczo za często. Te ramy nadal mnie cisną jak za ciasne buty i odczuwam brak przestrzeni na pisanie o tym, co lubię najbardziej, czyli o monetach i historiach z nimi związanych. Nie wyrabiam z monetami a „z całą resztą” tematów około numizmatycznych jest jeszcze gorzej. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio powstał jakiś nowy wpis o literaturze, a przecież w tym czasie moja biblioteka wzbogaciła się o kilkanaście ważnych pozycji. Kto pamięta, kiedy ostatnio na łamach bloga zagościł Jacek Kaczmarski? A w kolejce stoi przecież jeszcze kilkanaście ważnych utworów związanych z okresem SAP czekających na swój artykuł. Odwiedziłem w międzyczasie sporo ciekawych miejsc i muzeów związanych z Poniatowskim. I gdzie są relacje z tych wojaży, ja się pytam?. I tak dalej i tak dalej… Mam wrażenie, że zabijam czas niepotrzebnymi tekstami, w których co miesiąc narzekam na handel slabami, kiepskie opisy, jakość oceny stanów zachowania oraz oczywiście, na ekstremalnie wysokie ceny, które nie pozwalają mi na szybki rozwój kolekcji. Boże, znasz mnie i nie grzmisz. Przecież ja w gruncie rzeczy nie znoszę tego ciągłego narzekania…

Nie bez znaczenia dla przyszłych decyzji jest również fakt, że moje opisy aukcji są coraz nudniejsze. W końcu posiadam już tych monet SAP na tyle dużo, że szczególnie na mniejszych aukcjach trudno jest mi znaleźć JAKIKOLWIEK rozsądny cel do licytacji. Z wiekiem i doświadczeniem stałem się bardziej wybredny, co do monet włączanych do zbioru i coraz częściej łapię się na tym, że na aukcji nie znajduje ŻADNEJ interesującej mnie pozycji. I co ciekawego może z tego wynikać dla czytelników bloga? Czy dana aukcja była słaba, bo się do niej nie zapisałem? Być może wcale nie, bo w końcu nie ja o tym decyduję a każdy ze zbierających te monety czytelników ma prawo do własnej oceny i rozwijania kolekcji w swoim tempie. Stoję więc na krawędzi i czuje, że jeszcze tylko mały krok dzieli mnie od tego, że będę zmuszony na siłę naginać się do opisania monet, którymi w gruncie rzeczy tak naprawdę zupełnie nie byłem zainteresowany. Z tego już jedynie krok od „lania wody” nie tylko, jako rozwlekła forma bloga, ale również fałszywa stanie się jego treść.  Trzeba będzie temu zapobiec i coś zaradzić. Nie ma wyjścia, przede mną kolejna modyfikacja, która jeszcze bardziej rozcieńczy częstotliwość pojawiania się aukcyjnych relacji. Tym samym, chciałem tym dramatycznym wstępem powiedzieć głośno BASTA! I zapowiedzieć, że pierwszym etapem zmian będzie rezygnacja z osobnej relacji z listopadowych i grudniowych imprez. Postanowiłem, że kolejny materiał o aukcjach napisze nie wcześniej niż w styczniu i znajdą się w nim relacje z najciekawszych imprez z ostatnich dwóch miesięcy tego roku. Ot, kolejna optymalizacja, która zwolni mi nieco sił i przestrzeni do tworzenia tekstów innego rodzaju. Miłośników moich aukcyjnych wynurzeń, w tym miejscu przepraszam, ale to naprawdę nie koniec świata. W końcu to tylko blog o monetach a nie jakiś katechizm. Każdy z Was może zapełnić tę lukę własnymi relacjami, a ja chętnie je podlinkuje i polecę innym czytelnikom. Na koniec wstępu jeszcze dodam, że być może to wcale nie jest moje ostatnie słowo, bo w końcu kuszącym kolejnym krokiem wydaje się być pisanie artykułu o handlu monetami, raz na kwartał albo i jeszcze rzadziej J. I tak w rytmie gorzkich żalów doszliśmy do ilustracji zupełnie nie na temat J. Będzie to pierwsze z kliku nawiązań do najnowszej płyty Katarzyny Nosowskiej pod znamiennym tytułem „Basta”, która będą dziś mottem przewodnim mojego wpisu. W końcu ja też dzisiaj z czymś kończę i coś zmieniam na blogu. Dlatego jeśli chodzi o handel na rynku numizmatycznym, to wspólnie z Katarzyną mówimy dziś jednym głosem. BASTA! J.
Czy taki dziwny wstęp i osoba znanej & lubianej artystki, będą miały wpływ na opisy poszczególnych aukcji i ilość nowych nabytków do kolekcji, to okaże się już za chwilę. W tym miejscu tylko dodam, że „zaproszenie” Kasi do wystąpieniu na blogu, to nie jest żaden przypadek. Nosowska to artystka, którą prywatnie od wielu lat bardzo szanuję a nawet… uwielbiam. I to nie tylko za te wszystkie świetne kawałki, jakie mi „zagrała” podczas swojej kariery, ale także za to jej niezwykłe spojrzenie na świat oraz za ciągłe poszukiwanie w nim własnej drogi. Lubię jej humor, dziele jej sceniczne smutki i podziwiam jej dystans do siebie. Zabrzmiało jak nieuleczalny fan? Tak miało zabrzmieć J. Pomimo tego, że każdy z nas ma inne problemy i własne rozliczenia do załatwienia ze światem, to jednak jej twórczość okazuje się być uniwersalna i trafia do szerokiego odbiorcy. Lubię te jej wycieczki/ucieczki w stronę odmiennych form przekazu. Dzięki temu, mam nieodparte wrażenie, że przez te wszystkie lata dojrzewałem i zmieniałem się razem z jej twórczością i w naszych relacjach nie było nudy. Dziś mogę tą moją szczególną atencję do Katarzyny podkreślić publicznie, co czynię bez wahania „zapraszając” ją do bloga i komentując jej najnowsza płytę przy okazji opisu aukcji numizmatycznych. To była taka miła cenzurka, żeby nie było, że nie było…J.


A teraz zwracamy się w stronę monet i aukcji numizmatycznych, które odbyły się w minionym miesiącu. Najważniejsze wydarzenie tej jesieni dla miłośników monet Stanisława Augusta Poniatowskiego, czyli 6 Aukcja Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka otrzymała na blogu swój dedykowany wpis, więc dziś zajmiemy się pozostałymi ogólnokrajowymi imprezami, jakie odbyły się w październiku. Moja relacja obejmie dokładnie cztery spośród nich. Po ostatnich zakupach u Damiana, na których nie poszalałem za wiele (liczyłem na więcej), zostało mi trochę środków na nowe nabytki. Dlatego też byłem bardzo ciekaw tego, co zaproponują mi kolejni organizatorzy i jakie srebrne monety SAP będę mógł u nich zalicytować. Dziś nie będzie chronologicznie i zacznę od największej z imprez spośród czekających na opisanie. Będzie to już 17 Aukcja Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka. Jak ten czas leci.

Wydarzenie zapowiadane przez organizatora, jako najważniejsze dla niego w tym roku, wzbudziło również i moje zainteresowanie. W końcu Niemczyk to firma o wyjątkowej renomie i to nie tylko na krajowym rynku, ale również znana i aktywna w skali międzynarodowej. Jak tu przepuścić takie wydarzenie, gdy do sprzedaży trafiają nie jakieś przypadkowe monety do dostania „na pęczki”, lecz starannie wyselekcjonowane egzemplarze. Taki dobór obiektów do licytacji zapowiadał Michał Niemczyk i to się w większości potwierdziło. Mogliśmy się o tym przekonać na wiele sposobów jeszcze przed aukcją. Szczególnie wysoki poziom, prezentowały wszelkiego typu reklamy informujące o tym wydarzeniu i zachęcające do udziału. Apogeum osiągnięto na tydzień przed rozpoczęciem licytacji, co stwierdziłem, kiedy zorientowałem się, że praktycznie gdzie nie zaglądam w sieci, to wyskakują mi jakieś njusy o zbliżającej się aukcji u Niemczyka. Do pracy zaprzęgnięto całą potęgę internetu, powstały filmiki na Youtube, były artykuły sponsorowane w prasie, otwarto specjalne stoiska na targach i nawet chyba w telewizji też „coś tam mówili” na ten ważny dla społeczności kolekcjonerskiej temat. To był dobry pokaz, jak dla największych graczy pracują media w celu nagonienia im odpowiedniej ilości potencjalnych klientów. Kiedyś sam wnioskowałem o ciekawszy marketing, to teraz mam za swoje…Kolekcjonerzy wiedzą o co chodzi, a o inwestorów należy dodatkowo zabiegać. Tak to teraz działa. Chyba znów narzekam, więc zakończę ten wątek reklamą ze strony na facebooku antykwariatu, pokazująca od razu ogrom ciekawego materiału wystawionego do sprzedaży.
Całkiem kolorowy zawrót głowy. Od tych wszystkich znakomitych monet, jakimi chwali się organizator, oczopląsu można dostać. Jako doświadczony numizmata (przepraszam polonistów, ale to słowo tak ładnie brzmi J), szybko namierzyłem w tej gromadzie egzemplarze, które z miejsca stały się dla mnie niedoścignionym marzeniem. Wziąłem głęboki wydech-wdech i miałem nadzieje, że numizmatyczna „Hiroszima znów zatańczy” i uda mi się z tego skarbu coś dla siebie uszczknąć J. I tu znów czas na ukłon w stronę Kasi Nosowskiej, bo bardzo pasuje mi w tym miejscu jej utwór „Nagasaki”. I to nie tylko ze względu na warstwę muzyczną i tekst, ale również z uwagi na niezwykłą formę teledysku, który powstał w salach Muzeum Narodowego w Warszawie. A to dla mnie ważny adres, bo przecież sam też dość często tam bywam i podziwiam numizmaty pokroju tych najdroższych sprzedawanych właśnie u Niemczyka. Co prawda artystka pląsając nocną porą po gmachu MNW nie zabłądziła do Gabinetu Monet i Medali, ale znając rozkład pomieszczeń w tym budynku, to jakoś zupełnie mnie to nie dziwi J. W końcu numizmatyka w MNW znajduje się wciąż na dalekich peryferiach. Ale i to się ma już „wkrótce” zmienić i jeszcze za naszego życia ponoć doczekamy się ekspozycji monet z prawdziwego zdarzenia. Pożyjemy - zobaczymy.  A teraz już Katarzyna Nosowska na stosownej ilustracji oraz poniżej we wspomnianym teledysku, do obejrzenia, którego gorąco zachęcam.

Mam nadzieje, że jeśli ktoś wcześniej nie widział, to teraz już ma pojęcie jak wyglądają wnętrza muzeum nocą, kiedy w rytmie tłustych bitów ożywają obrazy na ścianach. Fanie pomyślane J.

A teraz już zmierzam do aukcji i do nadziei, że uda mi się przebić przez tłum inwestorów omamionych pewnym zyskiem na numizmatyce i coś ładnego dla siebie pozyskać. Zobaczmy, więc co ciekawego z okresu SAP zaproponowano na 17 aukcji Niemczyka miłośnikom monet Poniatowskiego. Okres stanisławowski zawierał „przepisowe” 27 monet wystawionych do sprzedaży. Ani dużo, ani mało. Pod warunkiem, że rzeczywiście zostały wyselekcjonowane, to w tej liczbie można się było spodziewać prawdziwych skarbów. I faktycznie trzeba przyznać, że asortyment był zróżnicowany i z pewnością można było tam coś dla siebie wybrać. Kto dysponował odpowiednim budżetem mógł z powodzeniem puścić wodze fantazji i przeznaczyć wolny milion złotych by nabyć kilka cenniejszych egzemplarzy. Mnie zachwycił już pierwszy numizmat SAP wystawiony do sprzedaży. Nawet fakt, że nie był monetą tracił znaczenie w obliczu złotego blasku, jakim epatował medal nagrodowy PRO FIDE GREGE ET LEGE z 1770 roku. To cudo w dzisiejszym blogu wystąpi na dwóch ilustracjach. Oto pierwsza z nich, wykonana przeze mnie na wzór zdjęcia, jakie do organizatorów aukcji nadesłał anonimowy kolekcjoner..
Super pomysł z zestawieniem drogich numizmatów i kuponu totolotka. Ciekawe czy te numery „weszły”? J. Podoba mi się ten żart i kiedy będę omawiał licytacje bardziej szczegółowo, to okaże się, że autor pomysłu wcale nie minął się z prawdą J. W każdym razie mnie osobiście ten medal najbardziej się spodobał z całej 17 aukcji. Pomyślałem nawet, że mimo tego, iż nie zbieram złota SAP, to mógłbym pokusić się o drobny wyjątek. Szczególnie, że posiadam taki sam medal wybity w srebrze i wyobraziłem sobie, że ładnie by musiały wyglądać umieszone w kolekcji obok siebie.

Ok, a teraz już przechodzę do srebrnych monet koronnych, które najbardziej nas tu interesują. Z 27 numizmatów Poniatowskiego, ze srebra wybito 18 sztuk i były wśród nich zgromadzone raczej te grubsze, aukcyjne nominały. Ofertę rozpoczynały tradycyjnie talary SAP, których zgromadzono 5 sztuk. W tej ilości, co ciekawe, były aż 4 „zbrojarze” z rocznika 1766. Nie planowałem zakupu kolejnej monety z tym wyobrażeniem królewskiego portretu, jednak uznałem za warty odnotowania fakt, że oferowane talary nie były zapakowane w plastik. I oby nigdy nie były. Do tego występowały w zróżnicowanych stanach zachowania, co z pewnością było szansą dla miłośników z różnym portfelem. Jak się niebawem okazało, te bardziej obiegowe sztuki można było wyrywać za około 5 tysięcy, co na tle innych monet wyglądało w miarę atrakcyjnie. Co oczywiście wcale nie znaczy, że „tanio”. Ceny były jak zwykle z wyższej półki. Wiadomo, że na aukcjach, co do zasady, to popyt dyktuje ceny. A chętnych do licytacji na 17 aukcji nie brakowało. Ozdobą wystawionych talarów był „ten piąty”, czyli zaslabowany egzemplarz z 1784 roku „typu” NGC MS64 (MAX) . To jak się okazało bardzo rzadki i poszukiwany typ, którego licytacja rozgrzała liczne grono uczestników. Musze o tym pamiętać jak będę zabierał się za opis tego rocznika i uwzględnić typ (NGC MS64 (MAX)) w swoim zestawieniu J. Podsumowując, wszystkie oferowane talary można było uznać w pewnym sensie za monety ciekawe i warte zachodu. Każdy z innego względu, stąd zasłużyły minimum na zbiorczą ilustrację na blogu.
Ja w każdym bądź razie nie planowałem licytować żadnego z nich. I tak jak na obrazie z królewskim błaznem, któremu dziś swej twarzy użyczyła Kasia Nosowska – zamarłem w bezruchu jak Stańczyk na wieść o utracie Smoleńska.

Nie będę przechodził przez wszystkie pozostałe monety SAP i pokaże tu jedynie te, na które zwróciłem uwagę pod względem ewentualnego zakupu. Wstyd przyznać, ale nie było ich znowu aż tak wiele. Oprócz złotego medalu, jaki pokazałem na wstępie, to w sumie interesowały mnie jedynie 3 koronne srebra SAP. I to jedynie „trochę” mnie interesowały, bo w tych trzech przypadkach chodziło mi tylko o ewentualne pozyskanie monet na wymianę, gdyż wszystkie z nich już posiadam w nieco słabszych stanach. Sami widzicie, że powoli nie mam już o czym tu opowiadać. Skoro u Niemczyka kręcę nosem i na siłę szukam rozsądnych celów do licytacji, to dalej może być już tylko gorzej. Teraz napiszę po kilka zdań o moich wybrańcach, jadąc po kolei, według numerów aukcyjnych. Pierwszą monetą była dwuzłotówka z 1794 w najpospolitszym wariancie, z nowszą stopą menniczą 41 ¾. Co przeczy temu, co raczyli napisać w opisie oferty organizatorzy wychwalając jej wyjątkowość. Sam krążek mimo oceny MS62 wcale nie był idealny, gdyż dużo menniczego blasku szło w parze z brzydkim justunkiem na obrzeżu. Uznałem jednak, że warto zobaczyć ile miałaby kosztować i przy sprzyjających wiatrach byłem nawet gotów spróbować ją kupić za rozsądne pieniądze. Drugą monetą była złotówka z 1766 roku. To wariant, który bardzo często pojawia się w handlu, jednak w tym przypadku na uwagę zasługiwał niezły stan monety. Muszę przyznać, że wyglądała całkiem sympatycznie i można było sobie wyobrazić po zdjęciach, że rzeczywiście jest prawie mennicza. Mnie szczególnie podoba się ten charakterystyczny awers, na którym Poniatowski wygląda wyjątkowo korzystnie. Niby wszystkie awersy są do siebie podobne, ale nie idealnie i jak dla mnie, akurat na monetach bitych tym konkretnym stemplem, król wygląda najlepiej. I to jest ciekawostka, która zainteresuje jedynie prawdziwych „wyznawców okresu SAP”. Mój egzemplarz w sumie nie jest zły, ale zawsze warto pokusić się o nieco lepszy. I taki właśnie był mój nieskomplikowany plan. Trzecim krążkiem, jakim byłem względnie zainteresowany był maleńki szóstak SAP z 1794 roku. Odmiana niezwykle popularna, którą możecie szybko odnaleźć we wpisie, jaki poświęciłem temu niezwykłemu nominałowi nierozerwanie związanemu z Insurekcją Kościuszkowską. Przyznam, że pomimo wad blachy na rewersie i niecentrycznego bicia, akurat ten krążek zrobił na mnie bardzo korzystane wrażenie. Bronił się nienagannym tłem i z tego powodu właśnie wydawał mi się atrakcyjny. Wszystkie trzy opisane monety prezentuje zbiorczo poniżej.
Jak widać, stopniowo daje się omamić i cały czas skręcam z zainteresowaniem w stronę bardzo dobrze zachowanych egzemplarzy. Wolałbym, co prawda, na ich miejscu widzieć ładnie wybite obiegowe sztuki bez wad ze stara patyną, ale takie monety praktycznie już nie pojawiają się na większości nowo organizowanych aukcji. Teraz rządzi goła blacha i jej kuszący błysk, na który czasem sam się daje naciągnąć.

Ok, więcej nie będę marudził, tylko prosto z mostu przejdę od razu do opisu efektów swoich licytacji. To będzie szczególnie proste z powodu, że w sumie, to nie ma o czym pisać. Ceny wszystkich trzech monet przekroczyły sztywny poziom, jaki sobie tym razem ustawiłem. Z uwagi na to, że nie byłem zdeterminowany by się o te monety mocno ścierać, to do swoich porażek podszedłem z dużym spokojem. W sumie nic się wielkiego nie stało. Tak naprawdę, to na 17 Aukcji Antykwariatu Michała Niemczyka bardziej interesowały mnie inne prestiżowe przedmioty, w tym oczywiście ten piękny medal nagrodowy ze złota, który pokazałem na wstępie. Nie było to jednak zainteresowanie na miarę ich przyszłego posiadacza, czy też nie daj Boże inwestora, chcącego "zająć długą pozycję” na drogich numizmatach. Ot, wiodło mnie ku nim marzenie drobnego kolekcjonera i okazja by popodziwiać sobie za darmoszkę te wszystkie piękne okazy. Weźmy choćby wspomniany medal. Jego cena wywoławcza ustawiona została na moim maksymalnym limicie aukcyjnym, co nie dawało mi praktycznie żadnej szansy na sukces. Za spory ułamek tej kwoty, to pewnie bym się nawet skusił J.  Jednak nie zamierzam wydawać fortuny rzędu kilkuset tysięcy, na  nawet najpiękniejszy numizmat leżący obok głównego nurtu kolekcji. Głównie dlatego, że…akurat nie dysponuje taką wolną sumą do wydania J. W końcu „prawdziwa numizmatyka” to drogie hobby, co udowadnia choćby zrzut z kompa, który zrobiłem w chwili, kiedy licytacja medalu dobiegała końca. Otrzymałem wówczas komunikat: „error 404”. To pewnie mój Anioł Stróż, który „tam, na górze” ma dojście do aplikacji mojego banku i dobrze zna aktualny stan konta, przesłał mi tą wiadomość J.
Oczywiście tylko sobie żartuję i szczerze gratuluję nowemu właścicielowi nabycia tego pięknego medalu. Może kiedyś i ja się przeproszę ze złotem, dojdę z nędzy do pieniędzy i położę swój egzemplarz obok srebrnego. Niby nic, a zawsze to jakaś miła perspektywa J. Szczególnie, kiedy trzeba się pocieszyć, gdy na dużej aukcji nie uda się pozyskać nowych monet. Nie miałem również szczęścia zawitać do znakomitych wnętrz stołecznego hotelu Westin by uczestniczyć na żywo w tym wydarzeniu. Nie spotkałem znajomych, nie wypiłem z nimi kawy i nie zjadłem gratisowego ciastka (zakładam, że były). Jak widać, wiele z tego, co przygotował Michał Niemczyk z załogą swojego antykwariatu, niestety przeszło mi koło nosa. Nic to, optymistycznie zakładam, że odkuje się na następnej.

A skoro niczego nie kupiłem na drugiej największej aukcji w październiku, to zobaczmy jak poszło mi na dwóch mniejszych imprezach, do których też się zgłosiłem. Dużo obiecywałem sobie po 3 Aukcji Antykwariatu Dawida Janasa, szczególnie wtedy, gdy była jeszcze w planie i nie wiedziałem, co będzie w ofercie. Niestety trochę się zawiodłem, jeśli chodzi o ilość materiału. Najdelikatniej określę to słowami - nie było to jakieś szczególne wydarzenie dla miłośników monet Poniatowskiego. Organizatorzy sprzedawali jedynie 3 (słownie” trzy) monety z tego okresu. Trochę ofertę aukcyjną w moich oczach ratowała obecność innego rodzaju numizmatów i pomimo tego, że w monetach okresu stanisławowskiego wielkiego wyboru nie było, to jednak udało mi się znaleźć interesujące przedmioty. A teraz już czas na okolicznościowy obrazek zaczerpnięty ze strony antykwariatu na facebooku.
Jak widać na ilustracji, pośród zróżnicowanej oferty i niewielkiej ilości egzemplarzy z okresu SAP, to jednak „coś” z Poniatowskiego znalazło się nawet na plakacie reklamowym. Można się zresztą było o tym przekonać również w postach zachęcających do udziału, czy z filmików z najciekawszymi numizmatami. Zawsze podkreślam, że warto przed aukcją zobaczyć interesujące przedmioty z bliska i tak udało mi się zrobić również tym razem. Wykorzystałem nadarzająca się okazje będąc w pobliżu i odwiedziłem antykwariat osobiście. Materiał nie liczny, ale ciekawy, stąd zapoznanie się z nim przed licytacją jest łatwe i dla każdego miłośnika numizmatyki może być cenną nauką. Dodatkowo zawsze miło mi gościć w lokalu Dawida Janasa na 1 piętrze śródmiejskiej kamienicy, bo już niezmiernie rzadko spotyka się taki klimat towarzyszący handlowi monetami. Cała tajemnica polega na tym, że to „prawdziwy antykwariat” pełen starych przedmiotów. Znajdziemy tam bardzo różnorodną ofertę, począwszy od starych mebli, przez książki, oręż, historyczne pamiątki i inne bibeloty z dawnych czasów, aż po numizmaty. Tam cały czas oddycha się jeszcze powietrzem z czasów „przed smogiem” w stolicy. Jednak po chwili namysłu to nie wiem, co lepsze, smog czy kurz J. Ale wracając do aukcji, moją uwagę przykuła 1/3 oferty monet SAP, czyli jeden ze sprzedawanych tam egzemplarzy - złotówka z 1792 roku. Moneta wyglądała na żywo, dokładnie tak jak napisano w aukcyjnym opisie tej pozycji, a to dla mnie zawsze powód do zadowolenia. Często się o pieklę na przekłamania w opisach sprzedawanych monet, więc tym bardziej miło mi zwrócić uwagę na ten pozytywny przykład. Poniżej ta jedyna moneta, jaka wzbudziła moje zainteresowanie.
Jak widać, mieliśmy do czynienia z dobrze wybitym i zachowanym egzemplarzem popularnego rocznika złotówek Poniatowskiego. Szczególnie dobre wrażenie robił na mnie awers, gdzie delikatne włoski na głowie króla nie zdradzały istotnych śladów zużycia. Monet z 1792 roku w sprzedaży jest oferowanych wiele, jednak trudno trafić na te najlepiej zachowane, które bez uwag można by włączyć do zbioru. I tu właśnie nadarzała się taka możliwość. Jednak z drugiej strony w październiku miałem wyjątkowo sztywne podejście do cen. A to oznaczało, że o ile za obiegową złotówkę z 1792 roku czasem warto dać te 300-400 złotych, to taką bez widocznych skaz, pragnąłbym zakupić gdzieś w okolicach tysiąca z małą górką. Niestety wylicytowana cena 1900 złotych po doliczeniu prowizji, nie dawała mi takiej szansy, więc odpuściłem sobie kolejną październikową przyjemność. Zauważam, że jestem w tym coraz mocniejszy. To taka swoista numizmatyczne asceza i ćwiczenie silnej woli realizując śmiałą strategię budowy zdrowego zbioru. A wszystko to po to, by nie kupować zbyt wielu monet, które za chwile będzie chciało się wymienić na lepsze. Tu jak widać, mam pewne zaległości z początkowych okresów zbieractwa. Drugim elementem tej strategii jest ciągła troska by (postarać się) zbyt często nie przepłacać, o co na aukcjach jest już wyjątkowo trudno. W każdym razie złotówki z 1792 roku sobie nie kupiłem a dodatkowo nie miałem również szczęścia w licytacjach innych numizmatów, którymi byłem zainteresowany. I w ten prosty sposób moja strategia sprawiła, że „wpadło” kolejne 0. Musiałem się zadowolić jedynie mailem od organizatorów z podziękowaniem za podjęte starania J.
Niestety jak widać wiadomość została wysłana automatycznie, więc trudno doszukiwać się w tym działaniu jakiś szczególnych forów dla osoby skromnego bloggera J.

W październiku uczestniczyłem również w inauguracyjnej aukcji na platformie OneBid, jaką zorganizował antykwariat numizmatyczny Stary Sklep. Muszę przyznać, że jak na pierwszą imprezę tego typu, było widać, że materiał do sprzedaży został wyselekcjonowany. To znaczy, że był stosunkowo liczny, obejmował wszystkie najważniejsze okresy dla miłośników numizmatyki, a do tego zawierał w sobie całkiem interesujące monety. Jednak to, co zwracało moją uwagę już na wstępie, to fakt, że wiele (większość?) monet oferowanych na aukcji było zapakowanych w plastikowe trumienki. I to akurat cecha, która spodobała mi się najmniej. Szczególnie, że spośród 11 sprzedawanych monet Stanisława Augusta Poniatowskiego, dokładnie 100% z nich zostało wcześniej poddanych grejdingowi. Quo vadis numizmatyko? Mimo tego, dałem się skusić i zarejestrowałem się do aukcji. Nie miałem wyboru, gdyż jak muchę do gnoju, przyciągała mnie ta błyszcząca świeżą blachą oferta. W sumie, co miesiąc wyłamuje jakieś monety ze slabów i mam już w tym sporą praktykę, więc co mi szkodzi spróbować coś kupić. Zanim przejdę do opisu monet, chciałem jeszcze dodać, że drugim argumentem „za” udziałem w imprezie organizowanej przez Sylwestra Kopycińskiego był drobny fakt, że był autorem wpisu na blogu GNDM.pl pod znamiennym tytułem „5 złotych Nike 1928 – 1932. Jak sprawdzić oryginalność?” Uznałem, że sprzedający to znawca tematu, który chce dzielić się wiedzą ze społecznością. A to zawsze jest jakiś plus i w mojej głowie pozostaje sentyment do takich przejawów. Na koniec tej wstępnej charakterystyki, jeszcze zdanie o oldskulowym podejściu organizatora do reklamowania swojej imprezy. Praktycznie nie zarejestrowałem żadnych specjalnych ruchów marketingowych informujących szerzej o aukcji i można uznać, że ten zakres opierał się jedynie na tym, co działo się na platformie OneBid. W każdym razie specjalnego plakatu-reklamy nie było, stąd zrobiłem go sobie sam i żeby nie tracić czasu, od razu przechodzę do dwóch spośród jedenastu monet SAP, na które miałem lekką chrapkę.
Jak widać spośród świecących blachą oslabowanych MS-ów, wybrałem jedynie dwa krążki, które rozważałem potencjalnie, jako cele do licytacji. Najbardziej nastawiałem się na ciekawą, bo nieco rzadszą złotówkę SAP z 1794 roku. Oczywiście mam już własny egzemplarz z tego rocznika, jednak z przykrością stwierdziłem, że nie może się równać do sztuki oferowanej na aukcji. Generalnie ten rocznik trudno jest pozyskać bez fatalnego w skutkach, ordynarnego justunku psującego piękno monety. A jak czasem trafi się mniej przeorana sztuka, to najczęściej jej stan zachowania pozostawia bardzo wiele do życzenia. I tym właśnie sposobem, moneta z 1 Aukcji firmy Stary Sklep wyglądała na tym tle jak prawdziwa gratka. Okazja, którą wielu miłośników okresu SAP jednocześnie sobie odnotowało i licznie stanęli do walki o ten zjawiskowy egzemplarz. To, co martwiło mnie już na wstępie to nota MS 62 i ci wszyscy inwestorzy, których będę musiał przebić. Na samą myśl o tym, że można walczyć o interesujący numizmat z osobą, która nie ma pojęcia co licytuje i kieruje się jedynie wysoka notą jako dobra lokata kapitału aż ciary przechodzą mi po plecach i odechciewa mi się tej zabawy. Ale i tak uznałem, że warto spróbować i korona z głowy mi nie spadnie jak znów mnie przebiją. Nie myliłem się, złotówka miała grono zagorzałych wielbicieli, którzy łatwo nie chcieli ustąpić pola. Licytacja była długa i zacięta, na co mam specjalną ilustrację w formie zrzutu ekranu z mojego laptopa.
Tak właśnie utrwaliłem sobie moment, w którym jeszcze mogłem wpłynąć na przebieg licytacji. Mimo wszystko nie zdecydowałem się podczas jej trwania ani razu nacisnąć przycisku LICYTUJ. Czekałem ze spokojem jak się sprawy potoczą. Cena, jaką planowałem zapłacić była ponad 1000 złotych niższa i tym sposobem w kolekcji nadal pozostaje mój „niecałkiemidealny” egzemplarz, który co prawda szans na MS-a nie ma, ale za to bardzo ładnie powoli patynuje i za te 20-30 lat będzie już całkiem OK. Jak widać droga ascezy numizmatycznej, którą kroczę, wymaga nie tylko poświęceń w odmawianiu sobie drobnych przyjemności, ale również i czasu J.

Drugi egzemplarz, w który wycelowałem na tej aukcji miał dla mnie zdecydowanie mniejszy priorytet. W końcu to tylko kolejna dwuzłotówka z popularnego rocznika 1768. Kolejna, bo mam tych sztuk już przecież kilkanaście i mimo tego, że każda z nich reprezentuje inny wariant, to jednak zawsze jest w pewnym stopniu „powtórką”. W każdym razie akurat wariantu, jaki sprzedawał Stary Sklep jeszcze nie posiadałem i z tego właśnie wynikało moje względne zainteresowanie. Nie będę wklejał drugiego print screena z komputera, jaki sobie wówczas zrobiłem. Za dwuzłotówkę z 1768 wylicytowano moim zdaniem irracjonalną kwotę 4 100 złotych i tym samym istotnie pozbawiono mnie rozterek by włączyć się do gry. Tym prostym sposobem kolejna październikowa aukcja nie przyniosła mi sukcesu. Nie byłbym sobą gdybym nie przemyślał jak ten przykry dla każdego miłośnika numizmatyki moment przerobić na konwencję pasują mi do dzisiejszego wpisu. Nie będę oryginalny i znów sięgam po najnowszą płytę Katarzyny Nosowskiej. Tym razem po jeden z hitów a za razem, moich ulubionych kawałków, który jak ulał pasuje do dziś opisanej sytuacji. Oto utwór dla wszystkich kolekcjonerów, którzy z aukcji wracają na tarczy. Zapraszam na „Ja pas!” J.

Mimo tego, że powody i okoliczności, w których często decydujemy się spasować i zmienić coś w naszym życiu mają z reguły różne podstawy, to i tak warto czasem poszukać jakiegoś wspólnego mianownika. W tym przypadku, idąc po najmniejszej linii oporu w analizach, niech puentą będzie fakt, że tak samo jak wokalistka, trzy razy powiedziałem „pas” w obliczu horrendalnych cen na wszystkich trzech październikowych aukcjach. Nie ma na to mojej zgody by aż tak wysoko płacić i to nawet za egzemplarze wyjątkowe, które z radością zgarnąłbym do zbioru. Numizmatyczna asceza ma potencjał, wrócę do większych zakupów gdy juz rynek wygrzebie się z serpentyn i skończy się bal J.

To jednak jeszcze nie koniec. I na tym tle, przechodzę do ostatniego tematu dzisiejszego wpisu, czyli jak po niepowodzeniach podczas aukcji internetowych znaleźć alternatywne źródło pozyskania interesujących monet. Skusiłem się i po raz pierwszy od długiego czasu, pełen pozytywnych nadziei na udany handel, udałem się w plener, czyli w tym przypadku na 2 Warszawską Giełdę Kolekcjonerską na Bemowo.
Czego tam szukałem? Otóż mimo tego, że już wiele lat temu straciłem wiarę w okazyjne zakupy monet na tego typu giełdo-kiermaszach, a kilka lat temu umarła we mnie nadzieja na „jakiekolwiek rozsądne” monety pozyskane w ten sposób, to jednak w chwili słabości postanowiłem pojechać by sprawdzić jak sytuacja wygląda aktualnie. Posłuchałem rad kolegów bardziej doświadczonych w tym rodzaju handlu i stawiłem się na miejscu w porze rozpoczęcia giełdy. I powiem tak, że od razu poczułem się wyjątkowo, gdy już przy wejściu do nieczynnej jeszcze hali przyjemnie zaskoczyła mnie ogromna ilość osób interesujących się „moim” hobby. Po tym obrazku można było dojść do wniosku, że numizmatyka trafiła pod strzechy i staje się coraz bardziej popularna. I to zarówno wśród licznego grona sprzedających, którzy przytargali ze sobą liczne fanty, którymi szczelnie wypełnili wolne miejsce na stołach, jak i pośród nieprzebranych rzesz ich potencjalnych klientów ciągnących tłumnie na imprezę, często całymi rodzinami. Po odstaniu akademickiego kwadransa w kolejce do kasy, miałem już w ręku bilet normalny i zbliżałem się do bram raju J

Po przekroczeniu progu, zadziałała siła stada i wraz z tłumem współuczestników giełdy rzuciłem się w objęcia giełdowej numizmatyki. Czyli konkretnie wpadłem wir lustrowania stoisk, by szybko sprawdzić, kto i co ma na sprzedaż oraz czy jest to warte straty czasu potrzebnego na dopchanie się do klaserów z towarem. Sprzedających jak już pisałem było wielu, stąd pobieżne ogarnięcie zajęło mi dobrą godzinę a może nawet i dwie, bo czas w emocjach polowania na wymarzony numizmat szybko mijał. Niestety równie szybko doszedłem do wniosku, że na giełdzie głównie króluje numizmatyka popularna, czyli ta współczesna od XX wieku wzwyż, którą się zupełnie nie interesuje. Miejsc, w których oferowano starsze monety z okresu Polski Królewskiej było jedynie kilkanaście i potem już tylko krążyłem wokół tych właśnie stanowisk. Tu czekało mnie jednak kolejne październikowe rozczarowanie, kiedy zorientowałem się, że również i tam nie czeka mnie nic ciekawego z okresu SAP. Nawet jak już trafiło się już jakieś drobne sreberko Poniatowskiego, to najczęściej były to te najpopularniejsze monety i do tego w stanach zbliżonych do opłakanych. Królowały dwa stany zachowania. Monety należące do pierwszej grupy były wypolerowane jak klamka u drzwi zakrystii, zaś druga połowa była dla odmiany wymęczona obiegiem i nieciekawa pod względem kolekcjonerskim. Generalnie były to akurat obie formy, których unikam jak ognia. Poniżej fotka wyszukana na stronie organizatorów, pokazująca duże zainteresowanie handlem monetami.
Dla porządku, dodam tylko, że to zdjęcie nie zostało zrobione na początku giełdy, kiedy dziki tłum, którego byłem częścią dosłownie szturmował sprzedających. Mimowolnie czuło się ten powrót do radosnych giełd z czasów PRL-u. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wcale nie wszystko, co spotkałem na giełdzie było negatywne i w sumie, był to dla mnie miło spędzony czas. Podawano dobrą kawę, do której można było dokupić pyszne ciasto własnej roboty J. Mniam, mniam – już czekam na kolejna edycję. Ogólnie organizacja imprezy była sprawna i moim zdaniem zasługuje na 5 z plusem. Wszystko, co istotne dla kupujących było naprawdę dobrze zaplanowane. I nawet, jeśli były jakieś wpadki, to przynajmniej ja ich nie odczułem i nie zauważyłem. A teraz najważniejsza korzyść, którą zostawiłem sobie na deser. To, co okazało się dla mnie najcenniejsze, to fakt, że impreza przyciągnęła liczne grono znajomych kolekcjonerów i sprzedawców. Dzięki temu miałem znakomitą okazję do sympatycznych spotkań z kolegami po pasji, którzy w różnych rolach uczestniczyli w tym wydarzeniu, Byli wśród nich tacy szczęściarze, którym jednak udało sie kupić jakieś ciekawe monety. Co prawda nie były to krążki Stasia Poniatowskiego, ale okazuje się, że przy odrobinie samozaparcia, z pokrewnych okresów Polski Królewskiej można było jednak coś fajnego ustrzelić. Dyskusje z nimi na tematy związane z numizmatyką zdecydowanie umiliły mi czas i pozwoliły spędzić te kilka godzin pośród tego hałaśliwego jarmarku. Podsumowując, oczywiście zgodnie z głównym mottem dzisiejszego wpisu, niczego tam nie kupiłem. Handlowo wyszło słabo, jednak towarzyszko bardzo udanie.

I o to właśnie w tym wszystkim chodzi, by się czasem swoją pasją podzielić z innymi. Czy to uczestnicząc w sesji odczytów w ramach PTN, czy w hotelowych klimatach podczas aukcji na żywo, czy też wpadając po prostu na jakąś numizmatyczną giełdę. Gwarantuje Wam, że nawet taka drobnostka, jak chwilowy pobyt pośród tłumu innych miłośników monet może być czynnością godną uwagi, dzięki której poczujecie prawdziwą siłę swojego hobby oraz przynależność do wielkiej rodziny kolekcjonerów zakręconych na punkcie numizmatyki. I tym nie sprzedażowym akcentem kończę dzisiejszy tekst.  Tak jak wspomniałem na wstępie, kolejny wpis o aukcjach planuje napisać nie wcześniej niż w styczniu przyszłego roku. A dziś, to już „Basta” i żegnam czytelników bloga w rytmach najnowszej płyty Kasi Nosowskiej. Cześć J.

W tekście wykorzystałem informacje i zdjęcia z portali aukcyjnych oraz ze stron uczestników i organizatorów opisanych imprez. Dodatkowo użyłem zdjęć wyszukanych za pomocą google grafika  oraz oficjalnych teledysków z płyty Katarzyny Nosowskiej z portalu Youtube.