niedziela, 9 kwietnia 2017

Fałszywe kontramarki na monetach SAP

Znalazłem wreszcie czas żeby zasiąść do komputera i zabrać się za z pozoru mniej popularny temat, jakim są fałszerstwa kontrasygnat na monetach ostatniego króla. Miałem ten temat na uwadze, ale prawdę mówiąc, jako „rzeczywiście niszowy” znajdował się on dosyć daleko na liście tematów na bloga. Jestem jednak elastyczny i postanowiłem zareagować na wzmożone zainteresowanie monetami z kontramarkami, jakie zaobserwowałem w ostatnim czasie.  Po pierwsze na forach dyskusyjnych, które czytam pojawiło się kilka interesujących tematów dotyczących tego „zakamarka” numizmatyki. Podczas wymiany poglądów wyszło na jaw sporo ciekawych informacji i opinii od amatorów monet nieźle zorientowanych w tym zakresie, które moim zdaniem warto usystematyzować i szerzej rozpropagować. Po drugie (pewnie od tego trzeba było zacząć) od pewnego okresu obserwuje (nie bójmy się tego słowa) „modę” na monety z dodatkowymi oznaczeniami. Powszechny społeczny galop do poszukiwania rzadszych i ciekawych pozycji numizmatycznych zaowocował zainteresowaniem również tą wcześniej lekko zapomnianą dziedziną numizmatyki i to nawet wśród uznanych kolekcjonerów. Większe zainteresowanie kolekcjonerów nie dało sobie długo czekać, czego dowodem jest wysyp aukcji monet z kontramarkami, świadczący o tym, że odwiecznej tradycji ekonomicznej stało się zadość i podaż goni popyt. I właśnie w tej niespotykanej wcześniej podaży „pies jest pogrzebany”, bo nie tylko moim zdaniem, (o czym później) wiele z ostatnio oferowanych monet ma po prostu po chamsku sfałszowane kontrasygnaty. Czuję, że „coś” należy w końcu z tym zrobić. Po trzecie i też istotne, sam stałem się ofiarą tego pędu, gdyż nie tak dawno kupiłem sobie właśnie pierwszą monetę SAP z „tajemniczą” kontrasygnatą. Monetę nabyłem w dobrej wierze, chcąc ustalić znaczenie nieznanej sygnatury, jej pochodzenie i mając nadzieję, że będzie ciekawym elementem mojego zbioru.  Bardzo szybko okazało się, że dałem się nabrać. Nie mając dostatecznej wiedzy na ten temat byłem idealną ofiarą dla średnio-uczciwego sprzedawcy. Tym samym uznaję, że popełniłem błąd, który chciałbym dziś wykorzystać by uczynić go dobrym przykładem „do nienaśladowania” J. Zatem powodów jest wiele, akurat tyle, żeby zmienić plany i dzisiaj o tym napisać. Ponieważ niniejszy wpis będzie na blogu funkcjonował w wątku o fałszerstwach monet SAP, zatem głównym celem artykułu jest pokazanie konkretnych przykładów fałszywych kontramarek oraz próba usystematyzowania podstawowej wiedzy, by zmierzyć się z problemem jak obiektywnie odróżnić fals od oryginału, by obronić się jakoś przed zalewem fałszerstw. Jak dla mnie całkiem zacny cel. Poniżej krótka ilustracja J

Jednak zanim wstąpimy na drogę tropienia fałszerstw, przytaczania opinii fachowców i generalnie do wypracowywania wniosków jak walczyć z tym procederem, winien jestem parę zdań wprowadzenia w celu krótkiej charakterystyki samego zjawiska umieszczania dodatkowych znaków na monetach. Zatem zacznijmy od kilku podstawowych pojęć z tego gatunku.

Większa część monet, jakie będę opisywał w dalszej części wpisu należy do wielkiego zbioru numizmatów o nazwie „pieniądz zastępczy”, tym samym to pierwsze pojęcie, jakie należy dziś przyswoić. Definicja jest w miarę prosta i intuicyjna. Pieniądz zastępczy to nic innego jak znak pieniężny (w naszym przypadku moneta) wydana przez wystawcę innego niż upoważnione do tego instytucje państwowe (w naszym przypadku, kogoś innego niż mennica warszawska) obiegające w zakresie ograniczonym czasowo i terytorialnie. Wyszło całkiem zgrabne zdanie, które moim zdaniem opisuje główne cechy, z których istnienia trzeba sobie zdawać sprawę. Jest kilka klasycznych powodów występowania tego typu emisji. Pieniądze zastępcze z reguły powstały podczas kryzysów politycznych i ekonomicznych oraz wynikającego z nich braku odpowiedniej ilości gotówki w obiegu. Obrazowym przykładem kryzysu politycznego dobrze znanym amatorom monet polski królewskiej są monety bite podczas oblężeń miast-twierdz Rzeczpospolitej, z czego najpopularniejsze są te z Gdańska i Zamościa. Dodatkowo kryzysy ekonomiczne często powodowały brak w obiegu konkretnych nominałów, szczególnie dotyczy to monet opartych na wartości kruszcu, jakie zawierały w sobie.. Wiadomo w niespokojnych czasach nikt rozsądny nie chce rozstawać się z metalami szlachetnymi a raczej w drugą stronę, stara się ich jak najwięcej zgromadzić. Kolejnym efektem zawieruchy w gospodarce bywała też szybka utrata wartości pieniądza, czyli hiper-inflacja, która popychała najróżniejsze instytucje do bicia własnych znaków, których wartość najczęściej wyrażoną była w nominale rzeczowym, który nie był powiązany ze zmieniająca się (nie raz codziennie) wartością, czyli zupełnie niezwiązanym z oficjalnym pieniądzem. Tu, przykładem niech będą wszelkie żetony emitowane przez miasta, spółdzielnie, zakłady pracy czy nawet zakłady usługowe. Numizmatyka zna wiele przykładów takich emisji, sporo tego typu monet jest w stałej ofercie aukcyjnej, więc nie będę się zagłębiał. Szczególnie, że wyżej wymienione rodzaje monet zastępczych mimo tego, że stanowią główną i ilościowo największą ich część, to jak za chwilę się okaże nie maja większego związku z monetami Stanisława Augusta Poniatowskiego i jako takie, nie będą dziś w ogóle obiektem naszych rozważań. Skoro już napisałem, czym się dziś nie zajmiemy, to teraz do brzegu. Na dobry początek pierwsza moneta dominialna (jeszcze nie SAP) z kontramarką przywodzącą na myśl Świętego Mikołaja (był biskupem), jak dla mnie to „wynalazek” i naprawdę zdziwiłbym się gdyby okazał się oryginalny (czego jednak nie wykluczam).
 Znacznie mniejszą i gorzej rozpoznaną grupą monet zaliczanych do rodziny pieniędzy zastępczych są właśnie monety dominialne, których nazwa wywodzi się od łacińskiego słowa „domena”, które obecne było już w prawie rzymskim znacząc „własność prywatną”. W feudalnym systemie Rzeczpospolitej, dominium oznaczało z reguły wielką posiadłość ziemską wraz całym znajdującym się na niej dobytkiem należącą do właściciela (a raczej do Pana), który wywodził się z warstwy uprzywilejowanej i był „dobrze urodzonym” przedstawicielem szlachty. Te monety bardzo często wykazują związek z czasami SAP, zatem będą dziś naszym podstawowym materiałem do analiz. A właściwie, to trzeba by napisać, że będą jedną z dwóch grup monet, jakie w ogóle będę starał się opisać w tym artykule. Czuję, że już czas na kolejną definicję. Monety dominialne to znaki emitowane przez właściciela danej posiadłości/folwarku/majątku ziemskiego, służące do bezgotówkowego obrotu towarami i usługami na jego terenie. System monet dominalnych znany jest w Rzeczpospolitej już od XVI wieku, jednak większą popularność zyskał właśnie pod koniec XVIII i utrzymywał ją wieku XIX i na początkach XX stulecia. Pierwotnie pieniądz wewnętrzny w majątkach ziemskich pełnił dwie funkcje. Pierwszą, zasadniczą było zamknięcie obiegu pieniężnego. To słowo klucz i stanowi istotę analizowanych dziś emisji prywatnych. Generalnie monety dominialne nie powstawały z przyczyn kryzysu ekonomicznego danego gospodarstwa a raczej wprost przeciwnie. Były pomyślane w celu ułatwienia właścicielowi uzyskania efektu dodatkowego pomnażania zarobku, coś jak system turbo w silnikach spalinowych. Normalnie szlachcic mający majątek ziemski zarabiał ogromne sumy na wytwarzaniu, wstępnym przerobie i odsprzedaży płodów rolnych produkowanych w swoim dominium, jednak wprowadzenie na ten teren monet dominalnych powodowało to, że dodatkowo osiągał również całkiem spory zysk z obrotu handlowego na swoim terenie. Pan „produkował” pieniądz, płacił nim chłopom za ich pracę, następnie chłopi wydawali ten pieniądz w karczmie, w której szlachcic miał udział (prowadził ją Żyd) i co ważne, chłopi kupowali w niej produkty i usługi, które należały do Pana. Istne społeczno-ekonomiczne perpetuum mobile, niedościgniony wzór dla dzisiejszych sieci handlowych i ich systemów lojalnościowych. Kto zbiera punkty na BP, w Biedronce, Tesco itd ? J  Ja przyznam, że nie bawię się w te gry, ponieważ zbyt mocno cenię sobie własną niezależność. Tym bardziej nie podoba mi się takie traktowanie i wymuszanie. Ale wracając do tematu, trzeba ten proceder ocenić z perspektywy czasu, jako istotny i skuteczny element ucisku poddanych/chłopstwa. Kolejną „ciemną kartą” jest fakt, że zamkniecie obiegu pieniądza na terenie dominimum pomagało właścicielowi w egzekwowaniu przymusu propinacyjnego (słowo pochodzi od łacińskiego propinatio, co znaczy przepijanie do kogoś, częstowanie trunkiem) to jest, obowiązku picia przez chłopa wódki w określonej (a dużej) ilości z pańskiej gorzelni w pańskiej karczmie. Tu dotykamy bardzo ciekawego wątku, czyli rozpijania chłopów przez szlachtę. Jak okazuje się to nie tylko bajdy, legendy i mity a raczej „trudna prawda” o historii stosunków społecznych obowiązujących dawniej w naszym pięknym kraju. Przymus propinacyjny z ekonomicznego punktu widzenia był to sposób na zagospodarowanie nadwyżek produkcji alkoholu w prywatnych majątkach. Poddani musieli zaopatrywać się w trunki w gorzelni swojego pana. Szlachcic chciał w ten sposób ograniczyć dostęp do konkurencyjnej wódki oraz zapobiec „wyciekaniu” pieniądza poza obręb swych dóbr. Wódkę w karczmie kupowało się właśnie za monety dominialne, a jeśli ich nie wystarczało to popularne było także wypłacanie część zapłaty bezpośrednio w alkoholu. Musiało to nieść ze sobą negatywne konsekwencje. Z pewnością miało wpływ na upowszechnienie się konsumpcji wódki i ograniczenie spożywania piwa – do tej pory tak popularnego. 
Przy czym na to zagadnienie należy patrzyć nieco inaczej, bo pijaństwo nie było wtedy problemem społecznym porównywalnym do dzisiejszego lub choćby tego z okresu modernizacji przemysłowej. Piwo i wino traktowano jak normalny napój, nie było jeszcze wtedy Pepsi Coli, stąd jakoś się to w narodzie utarło. J Pamiętajmy, że w XVIII wieku mocny alkohol traktowano również, jako środek leczniczy. Dla przykładu w czasach zarazy profilaktycznie zalecano codziennie wypić minimum garnuszek wódki. Nikogo to wtedy specjalnie nie dziwiło, ponieważ powszechne sądzono, że w ten sposób organizm uodparnia się na chorobę. Poza tym wódki lub spirytusu używano, jako środka do nacierania obolałych części ciała, miejsc schorzałych lub jako półproduktu do tworzenia leczniczych mikstur. Karczma była centrum życia w dominium, coś jak dzisiejsze galerie handlowe. Pełniła funkcje szynku oraz sklepu spożywczego, gdzie za folwarczne monety z kontramarkami można było dokonać stosownych zakupów. 

Dodatkową i nieco niedocenianą rolą pieniądza dominialnego było również utrudnienie zbiegostwa chłopom, którzy pracując i otrzymując mizerną zapłatę w monetach obowiązujących jedynie na terenie danego folwarku, byli dodatkowo wiązani ekonomicznie z miejscem swojego aktualnego pobytu. W tamtych czasach nader skutecznie obniżało to migracje wiejskiej biedoty do miast. Tyle o chłopach i ich niedoli. Warto mieć świadomość, że życie nie było usłane różami i czasem bywało naprawdę ciężko. Doskonałym przykładem wielkiego Pana czerpiącego profity ze wszystkich możliwych (i nie możliwych, był tez alchemikiem, wynalazcą i wizjonerem) źródeł, jakie dawało dominium był jeden ze zdrajców, twórca Konfederacji Targowickiej Seweryn Rzewuski. Władysław Smoleński opisał dokładnie, jak doskonale zorganizowane były procesy na terenie jego wielkich posiadłości ziemskich, do jakich absurdów posuwał się ów szlachcic organizując życie poddanym i czerpiąc przy tym dochody ze swojej posiadłości. To ciekawa lektura, dostępna online w wielu miejscach, obok dla przykładu przedruk fragmentów książki w czasopiśmie „Ogniwo” z początku XX wieku – link do artykułu na końcu wpisu. 

Ok, zatem już ustaliliśmy, że monety dominalne, które nas dziś najbardziej interesują przeznaczone były głownie dla warstwy poddanych i zastępowały na danym ternie oficjalne obiegające w kraju monety. Jak zatem powstawał taki pieniądz, jak szlachcic osiadły na wsi i nieznający się z reguły na mennictwie mógł w ogóle emitować własne monety? I tu jest właśnie sedno tematu. W XVIII stuleciu pojawił się szczególny rodzaj pieniądza dominialnego. Były to stare, bardzo często mocno zużyte, niekiedy nawet ledwo czytelne monety państwowe wycofane z oficjalnego obiegu, z wybitymi na nich kontrasygnaturami (kontramarkami). Monety te w oficjalnym obiegu były już nieważne, zatem nie miały praktycznie żadnej realnej wartości oprócz tej zawartej w metalu z którego były wytworzone. Można napisać obrazowo, że właściciel dominium rękoma folwarcznego kowala, który nabijał na nie kontrasygnatury w kształcie znaków właściciela majątku (inicjały, herby), przywracał te stare i niepotrzebne monety do „drugiego życia”. W tym jednym zdaniu znajduje się kilka istotnych informacji. Po pierwsze monety były mocno zużyte, więc złomki, jakie znamy dziś i widujemy często śledząc wątki z wykopkami rodzimych detektorystów. Po drugie narzędzia i robotę (tworzenie i nabijanie punc) wykonywał jakiś domorosły specjalista typu „lokalny kowal”, więc trudno spodziewać się, że oryginalna moneta dominium będzie dziś wyglądała jakby wyszła z pod ręki Jana Filipa Hollzhauera, nadwornego medaliera Stanisława Augusta. Dalej, jeśli była złomkiem z nabitym prostym znakiem już w XVIII wieku, to raczej można zakładać, że jej stan do dzisiaj się nie poprawił J Trzecia cecha, którą chciałbym dodatkowo uwypuklić, jest brak realnej wartości monety przed nabiciem na niej puncy. Przy czym pamiętamy, że były to czasy monet kruszcowych. Wniosek z tego jest taki, że monety dominialne w czasach SAP wykonywane były, co do zasady ze starych miedziaków, których wartość po wycofaniu z obiegu była niemal zerowa. To z kolei prowadzi do wniosku, że trudno oczekiwać żeby właściciel dominium zlecił nabijanie punc na monetach srebrnych lub złotych, które nawet po wycofaniu maiły wartość złomu danego kruszcu i można je było najnormalniej w świecie sprzedać. Zakładam, że ten sam Żyd, który prowadził karczmę miał także lokalny kantor i świadczył tego typu usługi dla okolicznej ludności. Ostatni czwarty wniosek z tego zdania akcentuje wyrażenie frazę „wycofany z obiegu”. Czyli w czasach SAP monetami dominialnymi mogły być jedynie drobniaki poprzednich władców, z naciskiem na Augusta III, którego wycofanych monet było wówczas w narodzie najwięcej. Potwierdzają to liczne znaleziska i przykłady. Na zdjęciu poniżej oryginalna moneta z dominium Sanguszków wykonana ze „zwłok” miedzianego grosza Augusta III Sasa z kontramarką w kształcie symbolu „Pogoń”, która została znaleziona w okolicach miejscowości Ratno.  Zdjęcie pochodzi z bloga numizmatycznego Pana Dariusza Marzęty, do którego link znajdziecie w zakładce LINKI oraz na końcu dzisiejszego wpisu.
Jak to należy zrozumieć, czy jako amatorzy monet SAP i generalnie interesujący się historią Rzeczpospolitej w II połowie XVIII wieku mamy nagle zacząć zbierać stare szelągi Augusta III. Idąc krok dalej, jeśli mamy w zbiorze monety dominialne wykonane dla przykładu na bazie miedzianego grosza Stanisława Augusta Poniatowskiego, to należy założyć, że zapewne nie pochodzą one z czasów, w których były w obiegu i które nas pasjonują. Takie są niestety fakty. Oryginalne monety dominialne wykonane przez nabicie kontramarek na numizmatach SAP są zapewne wyprodukowane w dominiach XIX-sto wiecznych. Jak dla mnie to ważny i dosyć „niespodziewany” wniosek. Czyli podsumowując, chcąc być posiadaczem monety dominialnej z czasów ostatniego króla - należy spodziewać się wytartej miedzianej monety Augusta III z nabitą niedbale i niezbyt nieskomplikowana puncą. Dla mnie osoby zbierając monety SAP, to raczej nie do przyjęcia, dlatego deklaruje, że nie będę powiększał zbioru w tym kierunku i od teraz traktuje ten typ monety, jako ciekawostkę.

Dobrze skąd, więc wiedzieć, ze mamy do czynienia z oryginałem i jak odróżnić fałszerstwo.
W tym celu, na początek należy powrócić do cech, które opisałem już powyżej. Głównym wnioskiem jest to, że srebrna moneta z ładnie nabitym herbem dominium jest na 90% podejrzana. Jednak do uzyskania większej pewności konieczne są dodatkowe czynności, o których już za chwilę. Pierwsza z nich to prosta analiza puncy, pod względem wykonania i nabicia. Jeśli jest to zrobione „zbyt ładnie”, jeśli punca wyraźnie odznacza się „nowością” na zniszczonej monecie to na 99% mamy do czynienia z falsem na szkodę kolekcjonerów. Trzeba dodać, kolekcjonerów poszukujących raczej rzadszych rodzajów monet, więc nieraz gotowych wydać na tę swoją pasję kilkadziesiąt/set złotych. Na tym etapie wydaje się, że dla fałszerza nie ma nic piękniejszego niż „produkcja” podróbek monet dominialnych. Złomków-wykopków jest pod dostatkiem „za darmo”, wystarczy nabić imitacje prostego znaku/herbu i mamy gotowy produkt kolekcjonerski przeznaczony do najlepszych zbiorów. Miód malina, marzenie fałszerza J.  Wracając do analizy wykonania kontrasygnaty, warto zwrócić uwagę na krój liter użytych do jej wykonania. Często fałszerze nie ograniczają się do wykonania jednej puncy i biją tez inne, jednak utrzymane w podobnym styli liternictwa i symboli. Warto też skupić nieco uwagi na tło nabitych punc, czyli na sama monetę. Czasem zdarzają się egzemplarze sztucznie postarzane lub w druga stronę, posiadające starą patynę, na której kontramarka świeci jak przysłowiowe „psu… oczy” J. Przydatną wiedzą istotną przed nabyciem, będzie informacja, gdzie dana moneta została znaleziona – zakładając, że w ogóle została gdzieś wykopana. Jeśli mamy pewność, co do osoby, to znacznie podnosi szanse na oryginalność numizmatu, gdyż falsów (z reguły) się nie zakopuje po polach. Poniżej oryginalna kontramarka dominialna jednego z odłamów rodziny Potockich oraz jej nieudane odwzorowania pochodzące z aukcji w ostatnimi okresie. 
Znawcy z forum twierdzą, że ten znak w oryginale kładziono wyłącznie na szóstakach Jana Kazimierza, więc ciekawe do czego służyło tak oznaczone sreberko? Tajemnica czeka na rozwiązanie. Jak przeanalizujemy już samą kontrasygnatę i wygląda w miarę normalnie, to kolejną cechą, na jaka należy zwrócić uwagę, jest występowanie identycznych znaków na monetach pochodzących z różnych czasów. Zakładając w tym miejscu zdroworozsądkowo, że oryginalne dominia były ograniczone nie tylko terytorialnie, ale i czasowo, to trudno bez uwag zaakceptować występowanie znaków na monetach, których data emisji różni się o wiek lub kilka wieków. Wydaje się to raczej nieuzasadnione (jednak są wyjątki) i od razu powinno „zapalić” nam lampkę z napisem „UWAGA”. A już szczególnie, kiedy monety będą przy okazji wyprodukowane z różnych metali, na przykład srebrny ort i miedziany grosz. Może to świadczyć o tym, że fałszerz, który nie jest przecież najczęściej specjalistą od historii nowożytnej Polski, nabijał fałszywe punce na monetach, które akurat miał „pod ręką”. Ale to trzeba wiedzieć przed zakupem. Czasem żeby się o tym przekonać wystarczy tylko wpisanie „moneta dominialna” w gogle grafika i poszukanie podobnego znaku oraz ocena pod względem czasów, z jakich pochodzą monety potraktowane daną kontramarką. Proste i zwykle skuteczne narzędzie.

Trzecim jeszcze prostym sposobem jest występowanie kontrasygnat dominialnych na falsyfikatach. Jeśli moneta jest podróbką, to znając już dobrze „teorię monet zastępczych” oraz wyżej wymienione cechy oryginalnych monet dominialnych, można praktycznie w 100% określić, że punca na tej monecie jest również trefna. Nie będę tego rozwijał, bo trudno sobie wyobrazić scenę puncowania falsyfikatów przez kowala w XVIII wiecznym dominium, skoro podróbki te najczęściej pochodzą z XX wieku. Tu oczywiście odstępstwem od reguły są punce „F” (oznaczają właśnie falsyfikat) i punca „PG” (opisana już przez mnie wcześniej w wątkach o pruskich fałszerstwach monet SAP), które nie są dominialne i nie pełniły roli pieniądza zastępczego, zatem nie są tematem dzisiejszych rozważań. Ciekawym dopełnieniem obrazu fałszerzy posługujących się tą metodą jest to, że niejednokrotnie umieszczają kilka (dwie, trzy) kontrasygnat na jednej monecie. Uznając jakby, że im więcej znaków tym łatwiej przekonać kogoś do zakupu. Bardzo pocieszna koncepcja J

Ale wracając do meritum, poniżej prezentuje kilkanaście przykładów monet SAP posiadających różne kontramarki. Niektóre z nich noszą cechy opisane powyżej w punktach od 1 do 3. Dzisiejszy stan mojej wiedzy nie pozwala mi z pewnością określić, która z nich jest podróbką, chociaż mam na ten temat swoje zdanie. Ale żeby niczego nie sugerować poniżej zamieszam zdjęcia 15 monet Stanisława Augusta Poniatowskiego a na końcu artykułu podam link do kilku katalogów internetowych, w tym tego najpełniejszego, jaki znam, którego autorem jest znany numizmatyk zza wschodniej granicy Andriej S. Bojko-Gagarin – polecam lekturę tej publikacji i samodzielne ćwiczenie się w odróżnianiu podróbek. Praktyka czyni mistrza. J

Ostatnią cechę, która pomoże nam w wykryciu podróbki opisze już na podstawie własnego doświadczenia, a raczej swojego błędu, jaki popełniłem, gdyż jest z nim ścisłe związana. Ta cecha to wiedza, a właściwie jej brak. Istnieje niewiele, dosłownie kilka publikacji na temat monet dominialnych, jest też nieco amatorskich opracowań na ten temat, z którymi warto się zapoznać przed podjęciem decyzji o zakupie. Na końcu artykułu zamieszczę stosowne linki. Wracając do mojej monety, jeśli bym zapoznał się z dostępnym materiałem nie kupiłbym jej, gdyż dokładnie taka punca, jaka „ją zdobi” już wcześniej została opisana i jasno określona, jako falsyfikat. Oto moja moneta, półtalar SAP z 1777 roku i jej podrobiona punca.
Na temat tego znaku Pan Jerzy Chałupski napisał już artykuł w 2003 roku, przy okazji pokazując w nim ilustrację innej monety z tą puncą, na którą sam się nabrał kupując większą ilość numizmatów.
Ta moneta to ort gdański z podwójnie nabitym znakiem, identycznym jak moim półtalarze powyżej. Punca przedstawia rękę z mieczem w otoczeniu trzech gwiazdek. Ciekawe jest to, że kiedy Pan Jerzy jeszcze nie znał jej pochodzenia, to zapytał o to na łamach „Przeglądu Numizmatycznego” (z tego, co się orientuje było to w 1999 roku), otrzymując odpowiedź od redakcji w postaci Pana Jarosława Dutkowskiego, który stwierdził, że jest to popularne fałszerstwo z użyciem puncy spotykane na monetach od XVII do XIX wieku w tym nawet na pruskich talarach. Też się mogłem zapytać, miałem nawet łatwiej, bo listów już nie trzeba pisać - są maile i telefony komórkowe. J Pan Jerzy od tego czasu zdobył spore doświadczenie w tym zakresie, stosunkowo często prezentuje w swoich publikacjach monety dominialne Augusta III, stąd zawsze warto czytać jego bloga. Jedno to ilość a drugie to styl. Najczęściej na blogu „Zbierajmy monety”, kontramarki porównuje się z najstarszym znanym mi źródłem graficznym, czyli publikacją Gustawa Soubise-Bisiera „Kontrasygnatury prywatne na monetach” opublikowaną dawno dawno temu w „Wiadomościach Numizmatyczno-Archeologicznych” (tom 21, Numer 12 (1911) strony 184-186). Obok na zdjęciu strona tytułowa tego pisma a kilka linków do konkretnych wpisów na blogu Jerzego zamieszczę na końcu artykułu. Grzechem zaniechania jest nie wyciąganie wniosków z doświadczeń innych numizmatyków. Poniżej zdjęcie orta z blogu Pana Chałupskiego.
Kolejnym przykładem pasjonata, który bada ten obszar i dzieli się wiedzą jest Pan Dariusz Marzęta, który na swoim blogu niejednokrotnie bardzo ciekawie opisywał monety z kontrasygnatami. Pan Dariusz koncentruje się nie tylko na opisie monet dominialnych, ale chyba nawet bardziej na zbadaniu ich pochodzenia. Trzeba przyznać, że ma na tym polu niemałe osiągnięcia budzące mój szacunek. Dla przykładu zidentyfikował i opisał trojaka SAP z kontrasygnatą „I:S” jako monetę pochodzącą z dominium Ignacego Szlubowskiego i obiegającą w dobrach Horostyta. Zdjęcie tej monety wykorzystałem dzisiaj w swoim artykule – linki do kilku interesujących wpisów tego autora również zamieszczę na końcu wpisu.

Jedźmy dalej, sporą wiedzą na ten temat posiada grono specjalistów aktywnych na forum Towarzystwa Przeciwników Złomu Numizmatycznego. Kilku z nich było tak miłych, że podzieliło się ze mną zdjęciami i informacjami, które za chwilę wykorzystam. Dla przykładu Pan Łukasz, jako użytkownik @TuniaRadom, znany już z pomocy przy poprzednich wpisach, pozwolił na zamieszczenie zdjęć i linku (na końcu artykułu) do monet ze swojego zbioru, natomiast Pan Krzysztof, na forum pod nickiem @Gradiv, wyraził opinie na temat tych egzemplarzy ze szczególną analizą wyglądu kontramarek. Jest naprawdę spore grono pomocnych specjalistów, których bez zbędnej krempacji można prosić o opinię, do czego namawiam. Proszę spojrzeć poniżej na przykład takiej pomocy. Poniżej prezentuje przykłady fałszywych kontramarek pochodzące z różnych monet (w tym wielu SAP) ze zbiorów Pana Łukasza, okraszonych analizą i opisem autorstwa Pana Krzysztofa. Jak dla mnie, to wzorcowy przykład udanej współpracy pasjonatów numizmatyki. Dziękuję i tak trzymać J


8) 3 krajcary z 1668 – herb „Pilawa”. Ładna punca w kształcie wydłużonej tarczy hiszpańskiej, dobry rysunek, ale kształt nietypowy. Odbicie jednak wygląda tak, jakby puncę wybito na skorodowanej, rozwarstwiającej się (to częste u wykopków trzykrajcarówek wrocławskich z lat 60./70. XVII w., taki materiał) mało plastycznej blasze. Stąd dość płytki rysunek pomimo mocnego, co widać po rewersie uderzenia. Obawiam się, że może to świadczyć o współczesnej nam robocie. Znane mi oryginalne punce z Pilawą Potockich ujmują herb w owalu, lub podwojony w sercowatej tarczy (dwa owale).
7) Szeląg litewski – krzyż kawalerski, wygląda porządnie, niepokojących śladów na zdjęciach nie widać. Nie podoba mi się natomiast niezwykle regularny kwadrat puncy, wiejscy kowale 200-300 lat temu takich prętów nie odkuwali.
6) Trojak SAP ze znakiem „Prus” – jak wyżej, tu negatywnie nastraja mnie uszkodzenie biegnące od ust króla, wygląda na świeże przy wydobyciu z ziemi – a spatynowane jest podobnie jak odbitka puncy. Zwłaszcza przy krawędziach. Komuś, kto ma monetę w ręku dużo mogłoby powiedzieć pęknięcie krążka.
5) Szóstak Zygmunta III ze znakiem „FN”. Jak wyżej, znów wygląda na dzieło tej samej ręki, co „FR”. Odległość czasowa jeszcze większa, dostępność takiej monety w XIX wieku jeszcze bardziej podejrzana. W końcu, gdy potrzebne były w jakichś dobrach takie żetony, na pewno nie wykonywano ich w pojedynczych egzemplarzach.
4) Trojak SAP z puncą „B:I” – znów wrażenie odbicia stempelka na skorodowanej i spatynowanej monecie z wykopków.
3) Trojak z kontramarką „S:I”.  Wyglądałby najbardziej „prawdziwie, gdyby nie zaskakujące podobieństwa stylu wykonania z „B:I”. Także wrażenie odbicia stempla na skorodowanej powierzchni. Na dodatek ma to naśladować (kształtem i monogramem, ujętym w prostokąt) znane marki dominalne Ignacego Szlubowskiego z Horostyty (zm. 1859). Jeśli tak, to bardzo nieudolnie.
2) Złotówka SAP, „FR”- doskonały okrąg kontrastuje z dość nieudolnie rytym monogramem. Odbitka wygląda bardzo świeżo. Poza tym, takie monety obiegały legalnie jeszcze w latach 20./30. XIX w.. ta zresztą, ze stopnia zużycia sądząc także. Nie bardzo potrafię sobie wyobrazić, jaką funkcję w wiejskim dominium gdzieś w połowie wieku miały pełnić żeton z tak dużego kawałka srebra.
1) Trojak SAP, uwagi jak do poprzednich, tyle, że punca głębiej i nierówno ryta, jak te z monogramami. Wrażenie świeżego odbicia i nowej patyny. Wyobrażenie podobne do herbu własnego Kotwica Chawełowiczów (hebarz Kojałowicza). I tu znowu zagwozdka, ta rodzina wymarła na początku XVII wieku, tego herbu później nikt nie używał.   

Proszę tylko zobaczyć ile ciekawych opinii popłynęło „w eter” od pasjonatów. Takich znawców jest nieco więcej, stąd wiele cennych informacji znajduje się na forach i stronach internetowych, do niektórych podam odnośniki na końcu wpisu. Gdybym to wiedział przed zakupem mojego półtalara, z 1777… ale nie wiedziałem, Zresztą to może i tak bym go kupił, gdyż cena była atrakcyjna a moneta stosunkowo rzadka. Jednak zrobiłbym to świadomie, jako ciekawostka i „zapchajdziura” do zbioru, która miałaby w nim rajce bytu do czasu pozyskania normalnego egzemplarza. Tu kończę to samobiczowanie i wracam do obiektywnej oceny swoich poczynań. Nie mogę powiedzieć, że wówczas nic nie zrobiłem. Co to to nie, zrobiłem niewystarczająco dużo J. Mianowicie wykonałem całkiem ciekawą pracę, przeszukując wszystkie dostępne wówczas w sieci (tak mi się wówczas wydawało) dane na temat monet dominialnych, szukałem takiego znaku z herbarzu szlacheckim, szukałem zdjęć w google wpisując najróżniejsze hasła do wyszukiwarki… było wiele różnych „falang”, ale nic zdecydowanie podobnego do znaku umieszczonego na półtalarze nie znalazłem. Wówczas popełniłem błąd, oceniając, że brak informacji jest potwierdzeniem wyjątkowości tego egzemplarza. O jakże się pomyliłem J.

I teraz przejdę do tematu związanego ze sprzedawcą tej trefnej monety. To znany dom aukcyjny, którego nie wymienię żeby nie grillować instytucji, bo nie o to w tym wpisie chodzi (na blogu nie ma reklam, nie ma też antyreklam). Firma mieści się w stolicy, więc jak to mam w zwyczaju odbierałem monetę osobiście. Ponieważ nie znalazłem wcześniej żadnych użytecznych informacji o tym symbolu a byłem bardzo zajarany żeby to ustalić, zamierzalem nie dać za wygraną. W tym celu postanowiłem zapytać obsługujących tę transakcję numizmatyków o to, co na ten temat wiedzą lub (jako opcja „B”) poprosić o namiar na poprzedniego właściciela gdyż chciałbym ustalić, w jakich terenach (okolicznościach) moneta została znaleziona. Do teraz śmieję z mojej naiwności pisząc ten tekst J. Miły Pan po usłyszeniu mojej prośby łaskawie założył okular, spojrzał na monetę i krótko stwierdził, cytuje z pamięci: „ A tak, to… ta fałszywa punca. Widziałem takich już w życiu wiele. Pochodzi skądś z terenów byłego ZSRR. Tak to z pewnością dobra radziecka robota, bo wychodziły takie już wcześniej w latach PRL-u.” Koniec cytatu. Trudno opisać jak się wtedy poczułem. Myślę, że określenie frajer-idiota nieźle opisuje mój ówczesny stan umysłu. To, co zabolało mnie najbardziej to fakt, że jak sprawdziłem sobie po powrocie do domu w opisie akcji nie było ani słowa o fałszywym znaku z ZSRR. Wprost przeciwnie, moneta była opisana, jako znów cytuję: „bardzo ciekawy egzemplarz z nieznaną kontramarką na monecie”. Jak okazało się, znak był znany tylko trzeba było najpierw monetkę zakupić. To nie tajemnica, aukcja jest do dzisiaj dostępna w archiwum tego sprzedawcy. Ot taka historia z życia pasjonata J

Teraz przechodzimy do drugiego, mniej (całe szczęście) licznego zbioru fałszywych punc jakie można spotkać na monetach i na jakie można się niechcący naciąć. Nie jest wielką tajemnicą, że nie tylko dominia kładły punce na swoje monety. Robili to tez znani numizmatycy i kolekcjonerzy. Nie wiem czy to przypadek, ale nie sądzę, bowiem też głownie należeli do szlachty J. Oczywiście to żart, głównie szlachta miała wówczas środki i wrażliwość na sztukę wystarczająco na to, żeby pokusić się o budowanie zbiorów numizmatycznych. Znane są też liczne i piękne kolekcje pasjonatów nie wywodzących się z tej grupy społecznej, więc nie ma co generalizować. Skupmy się na znakach. To monety zupełnie innego typu a i znakowanie miało inny cel. Na początek, po co kładziono znaki? Oczywiście żeby zaznaczyć swoją własność, nadać swoim monetom osobisty styl, słowem wybitną proweniencję. Ilu z nas dałoby kilogramy swoich moniaków żeby wejść w posiadanie choćby kilku monet ze znanych zbiorów. Najczęściej spotykamy punce z litera „C” hrabiego Emeryka Hutten-Czapskiego (na przykład w zbiorach Muzeum Narodowego w Krakowie) oraz herb „Pilawa” należący między innymi do rodziny Potockich. Kto nie chciał by mieć monety pochodzącej z takich zacnych zbiorów. Kilka oryginalnych przykładów na zdjęciach poniżej.



Na początek zobaczmy, co to za monety. Wybrane, najlepsze, same rarytasy. Jak widać mocno różnią się od wytartych miedziaków z pierwszej części wpisu. Jednak punce są równie proste, żeby nie powiedzieć równie łatwe do sfałszowania. Jednak moim zdaniem, to trochę inny typ fałszerzy. Tu najczęściej nie tylko punca jest fałszywa, ale i moneta nie jest oryginalna. Rolą nabitego znaku oprócz standardowego podbicia ceny z tytułu wyjątkowego pochodzenia jest również uprawdopodobnienie samej monety, tak by amator, który nabierze się na ten lep skoncentrował się na puncy Potockich a nie na tym, że król Jan, Zygmunt czy inny August wygląda przy tym trochę dziwnie J. Nie znam skali, ale jeśli są znane tak spreparowane okazy w sprzedaży, to mniemam, że czasem znajdują nowych właścicieli. I w tym wszystkim chodzi o to żeby nie dawać się nabierać na ordynarne podróbki i jeśli już nawet ktoś zechce kupić takie „CUŚ” to zrobić to świadomie. W końcu teraz ludzie zbierają wiele dziwnych rzeczy jak na przykład monety bulionowe premium J. Co ciekawe, fałszywe punce kolekcjonerskie można spodziewać się spotkać raczej na monetach pospolitych, nie tych z najwyższej półki – w końcu fałszerze podzielają znany pogląd, że nawet hrabia musiał mieć w zbiorze jakieś popularesy. J Nie będę popularyzował tego typu działalności i jako ilustracja dla tego fragmentu niech wystarczy moneta „udekorowana” puncą kolekcjonera, który nie jest jeszcze tak renomowany jak Czapski czy Potocki, ale solidnie pracuje na swoją sławę. 

Podsumowując, starałem się w swoim artykule zebrać informacje pochodzące z wielu różnych i rozproszonych źródeł by w efekcie zbudować namiastkę skutecznego narzędzia do odróżniania fałszywych kontramarek od tych oryginalnych. Czy mi się to udało? Nie sądzę J. Wydaje mi się, że tylko dotknąłem tematu i w dalszym ciągu jest więcej niewiadomych niż pewników. Temat emisji dominialnych generalnie jest trudny, źródeł nie ma wiele stąd jest to naprawdę wieli i ciekawy kawek historii numizmatyki czekający na porządne opisanie. Jeśli ktoś z czytelników chciałby odkryć cos samodzielnie, to moim zdaniem najłatwiej będzie właśnie zamieszać w tym niezbadanym dobrze kociołku a nóź uda się wyciągnąć, jaką sensacje. Zachęcam również miłośników historii lokalnej i generalnie studentów historii do pisania i publikowania na ten temat. Trzeba pamiętać, że istotna cechą monet dominialnych jest ich terytorialny zasięg i o ile te tereny są w dzisiejszych granicach Rzeczpospolitej (jest różnie), to pojawia się ciekawy materiał do lepszego poznania historii swojej okolicy. Z moich obserwacji uważam, że dla tego gatunku numizmatów najlepiej sprawdza się samodzielne znalezienie monety lub pewność, że osoba, która jest jej „pierwszym właścicielem” nie trudni się fałszowaniem lub kupowaniem monet z nieustalonych źródeł. Jak coś już znajdziemy, to można zakładać, że raczej będzie OK. Kontynuując ten temat, dla monet dominialnych bardzo istotne jest miejsce znalezienia. Znajomość lokalizacji, w której podniesiono daną monetę jest nieraz jedyną drogą do powiązania jej z emisją jakiegoś, dawno zapomnianego lokalnego dominium. Nie ma na ten temat dobrych opracowań, jednak będąc pewnym miejsca można zacząć skutecznie poszukiwać rozwiązania. Pomaga też to, jeśli mamy kilka monet z podobnymi znakami, wówczas nasze szanse rosną wykładniczo.

Na koniec jeszcze raz dziękuję wymienionym w tekście użytkownikom za pomoc w napisaniu tego tekstu. Poniżej znajdują się obiecane linki do ciekawych materiałów na dzisiejszy temat, zachęcam do zapoznania się z nimi w wolnej chwili. Do zobaczenia niebawem J

LINKI:

Ciekawe artykuły na blogach:

Katalogi, zestawienia monet dominialnych oraz punce:

Ciekawe wątki na forach internetowych:

Obowiązek propinacyjny i dominium Rzewuskiego:

W artykule wykorzystałem zdjęcia i informacje ze wszystkich wyżej wymienionych źródeł oraz dodatkowo i tradycyjnie z archiwów aukcyjnych Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, Gabinetu Numizmatycznego Damian Marciniak oraz Antykwariatu Numizmatycznego Michał Niemczyk.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz