sobota, 29 lipca 2017

Półzłotek z 1781, czyli moneta z „ogonkiem” na tle twierdzy w Kamieńcu.

Tak, dziś znów wracam do najpopularniejszego nominału monet, który przyrasta w moich zbiorach najszybciej, czyli do srebrnych półzłotków Stanisława Augusta Poniatowskiego. Dziś postawiłem na dosyć ekskluzywny i rzadki rocznik a mianowicie zagości u nas moneta z roku 1781. Postanowiłem sobie na początku, że postaram się żeby ten wpis był wyraźnie krótszy niż ostatnie, ale czy mi się uda – to wspólnie ocenimy na końcu J. W każdym razie sreberko będzie jednym z głównych bohaterów a drugim, jak w tytule uczynię twierdzę w Kamieńcu Podolskim, która to dziś znajduje się w granicach Ukrainy w obwodzie Chmielnickim. Oczywiście pomiędzy monetą a warownią jest jak zwykle jakiś wspólny mianownik. Idąc po najmniejszej linii oporu, tą częścią wspólną będzie data - rocznik, który pasuje do artykułu w związku z wizytacją królewską, jaka odbyła się w Kamieńcu właśnie w tym roku. Uznałem, że temat jest ciekawy i z powodzeniem można wykorzystać moment żeby przybliżyć nieco temat zaangażowania ostatniego władcy w przygotowania do obrony Rzeczpospolitej. Tym bardziej, że środowisko budowlano-remontowe jest mi aktualnie wyjątkowo bliskie, gdyż właśnie od 3 tygodni w moim warszawskim mieszkaniu działają „fachowcy”, którzy próbują przywrócić świetność moim parkietom i kolor ścianom. Rodzina odpoczywa na wakacjach a ja, samotny i zdesperowany jak nie przymierzając „sam samotny wilk McQuade” pochłonięty jestem sprawami budowlanymi niemal na równi z numizmatyką czasów SAP. Stąd, żeby to zilustrować, to na początek tradycyjny obrazek wprowadzający w „temat” dzisiejszego wpisu.

Twierdze i Stare Miasto w Kamieńcu Podolskim porównuje się często do dwóch wysp bronionych pionowymi skałami o wysokości 40 m i otoczonych jarem rzeki Smotrycz. Ponieważ te dwie wyspy znajdują się niedaleko siebie, połączono je mostem nazwanym Zamkowym, bardzo już wiekowym zabytkiem klasy zerowej. Na jednej z tych wysp, mniejszej, znajdują się twierdze, czyli Stary i Nowy Zamek. Na drugiej - Stare Miasto, które jest połączone mostem, z drugim brzegiem jaru rzeki Smotrycz. Jednym z kluczowych elementów warowni w Kamieńcu oprócz oczywiście murów, baszt, zespołów umocnień i całej inżynierii wojskowej, jest stojący nieco na uboczu budynek koszar z czasów SAP. I to właśnie ta budowla będzie oczkiem uwagi w dzisiejszym wpisie, bo to właśnie do opłakanego stanu w jakich bytują żołnierze oraz niskiej możliwości obsady obrońcami Rzeczpospolitej, odnosi się właśnie król w swoim wystąpieniu w 1781 roku, argumentując konieczność budowy nowych koszar dla wojska. Ale od początku. Twierdza w Kamieńcu od wieków była postrzegana, jako główny element obrony południowo-wschodnich krańców Rzeczpospolitej. Nie raz oblegana zawsze stanowiła trudny punkt oporu i tylko raz uległa tureckiej nawałnicy, kiedy to w 1672 na 27 lat dostała się w ręce wroga. Mimo tej „wpadki” forteca budziła respekt i szacunek w kolejnych pokoleniach potencjalnych jej obrońców jak i napastników. W powszechnej świadomości społecznej pokutowała wyidealizowana wizja Kamieńca, która w II połowie XVIII wieku już bardzo mocno mijała się z rzeczywistością.  Od wieku warownia nie była unowocześniana a wszelkie prowadzone przy niej prace, przekładane i odwlekane latami z uwagi na braki środków można dziś śmiało nazwać drobnymi naprawami o niskim znaczeniu militarnym. Sytuacja taka utrzymywała się aż do czasów SAP, w których stan techniczny był już tak opłakany, że rejestrowano przypadki dezercji żołnierzy, którzy uciekali z twierdzy nie kryjąc przy tym przerażenia na widok warunków, w jakich przyjdzie im służyć. Taki obraz chylącej się ku upadkowi ruiny nie wydaję się wcale przesadzony. Generał artylerii konnej Alojzy Fryderyk Bruhl tak pisał do generała majora Jana Komarzewskiego opisując stan twierdzy słowami: „Skoro nieprzyjaciel niebędący niedołęgą zapragnie Kamieńca, będzie go miał w ciągu pięciu lub sześciu dni. Dzisiaj może się Kamienic obronić jedynie przeciwko konfederatom, Kozakom, Tatarom i innym wojskom tego gatunku, a wówczas najwyżej 1800-2000 ludzi mogłoby znaleźć w nim schronienie. Większa liczba nabawiłaby komendanta kłopotu, nie ma gdzie ich nawet pomieścić, a ci co tam mieszkają maja gorsze kwatery niż u mnie psy: ani łózka, ani okrycia, ani nawet słomy, tak że aż litość bierze”.  Odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponosił komendant Kamieńca generał major Jan de Witte, jednak trzeba obiektywnie stwierdzić, że głównym powodem był dramatyczny brak środków na utrzymanie warowni. De Witte słał pisma do Warszawy, w których domagał się pieniędzy na konieczne remonty. Jak mu się już czasem udało mu się coś ze stolicy uzyskać, to wtedy przeznaczał to na łatanie najbardziej palących problemów. Przy okazji remontu magazynu prochowego w 1779 roku, tak pisał do generała Komarzewskiego: „ A że mularzów jak przeszłego lata, tak i teraźniejszego około tegoż magazynu 25 robi i kilkudziesięciu robotników, przeto pieniędzy nie stało, dałem swoich kilkaset złotych, ale żem jest teraz niedostatni kazałem pożyczyć, choć już na prowizje złotych 3000 tymczasem. Upraszam Jaśnie Wielmożnego Jegomości Pana Dobrodzieja, czy nie można, by rata Septembra na ekspens fortyfikacji wcześniej przysłana była, bo szkoda by wielka, żeby fabryka poprzestała, która bym najusilniej chciał dokończyć.” W tych czasach słowo „fabryka” oznaczało po prostu prowadzone przedsięwzięcie, czyli prace przy budowie. Pisał dalej: „Tymi pieniędzmi, które są naznaczone na reperacje fortecy, ciężko co znacznego zrobić, przeto ile możności pomysłem wiele rzeczy sztukuję”.  Cztery lata później w 1783, ton listów generała de Witte nie uległ zbytniej zmianie i do Komarzewskiego pisał: „Ile czas wystarczy, usiłowałbym naprędce miejsca poreperować najpilniejsze do obrony, ale na to wszystko koszt jest potrzebny”. I taki właśnie był realny stan najsłynniejszej polskiej warowni, której odmawiano przez wielki środków na bieżąca konserwacje o unowocześnianiu twierdzy i przystosowaniu do nowych technik wojskowych nie wspominając.

I teraz przejdźmy do króla. Stanisław August Poniatowski był w Kamieńcu Podolskim trzykrotnie. Pierwszy raz zawitał tam w 1766, drugi w 1775 a trzeci w 1781, podczas swojej jesiennej podróży na Wołyń i Podole. Podczas ostatniej wizyty, która przypadła w dniach od 11 do 16 listopada 1781, komendant twierdzy Jan de Witte rozkazał ozdobić bramę wjazdową oraz na cześć króla wznieść łuk triumfalny na placu katedralnym. Poniatowski był zadowolony miłym przyjęciem. Na 5 dni korzystał z gościny komendanta, mieszkając w kamienicy na rynku, będącej jego własnością. Pamiątkowa
tablica na zdjęciu obok z imieniem króla Stanisława nie dotyczy co prawda tego konkretnego wydarzenia, jednak oddaje mu cześć jako dobrodziejowi twierdzy i miasta. Ale wracając, król miał wówczas wystarczającą ilość czasu, żeby porządnie zorientować się w sytuacji i zobaczyć na własne oczy jak wygląda jedyna konkretna warownia broniąca dostępu do kraju od strony Tureckiej. Pozytywnym skutkiem tej wizyty było podjęcie szeregu działań mających przywrócić jej walory obronne. W memoriale skierowanym do Rady Nieustającej z dnia 19 grudnia 1781 roku król pisał: „ Chcąc świeżo odbytą podróż moją do województw ruskich obrócić na istotny pożytek dla kraju, zjechałem jak wiadomo Waszmość Panom osobiście do Kamieńca, dla widzenia oczyma własnymi stanu aktualnego i potrzeb tej fortecy, która każdy przyzna, że jest tym szczególniejszym teraz ojczyzny klejnotem, jako reprezentująca prawie sama jedna powagę Króla i Rzeczypospolitej naprzeciw państwom od strony naszej południowej graniczącym”. Wymierna korzyścią z wizyty władcy, jego zainteresowania problemem była priorytetowa decyzja o budowie gmachu nowych koszar. Jak dalece to przedsięwzięcie było konieczne, chociaż i tak już mocno spóźnione, można wywnioskować z sytuacji, jaka miała miejsce w 1787 roku, kiedy to w wyniku realnego zagrożenia granic ze strony wojsk Turcji, Rosji i Austrii postanowiono w trybie pilnym wzmocnić załogę Kamieńca dodatkowym 500 osobowym regimentem. I wówczas właśnie w trybie alarmowym zakończono budowę fragmentu wznoszonych od kilkunastu lat koszar i niemal „z marszu” zakwaterowano w nim żołnierzy. I tak zatriumfowała przenikliwość Stanisława Augusta oraj jego strategiczne zdolności.  Król nie tylko „poprosił” Radę Nieustającą o środki na budowę, ale dodatkowo zarekomendował do wzniesienia gmachu swoich najlepszych ludzi. Tak pisał o tym w swojej interpelacji: „Radbym, a by znany mi z talentu i oszczędności architekt wojsko koronnego major Stanisław Zawadzki, za zniesieniem się z pułkownikiem Janem Bakałowiczem o miejscu wystawienia koszar, zrobił do nich plantę”. W tym jednym zdaniu mamy przejaw królewskiej mocno detalicznej znajomości najzdolniejszych oficerów, co może świadczyć o tym, że Stanisława August troszczył się nie tylko o szkolenie, ale również zabiegał o to, żeby jego oficerowie zdobywali niezbędne doświadczenia, jakie można by wykorzystać w nadarzającej się chwili i wyrwać spod klosza sąsiadów. Poniżej jako przerywnik, ciekawa dwujęzyczna karta pocztowa z 1910 roku, prezentująca historyczny wygląd warowni przed 1875 rokiem.


 Architekt zabrał się z miejsca do roboty i już w marcu 1782 przyjechał do Kamieńca w celu wybrania miejsca na budowę oraz poznania tamtejszych realiów, jeśli chodzi o teren, ceny i pracowników. Pułkownik Bakałowicz do Kamieńca dotarł już w czerwcu 1782 i podczas swojej wizyty uzgodnił lokalizację i przygotował miejsce pod prace budowlane. Tu trzeba dodać, że projekt koszar autorstwa Zawadzkiego i Bakałowicza wcale nie był pierwszy, bo tak się złożyło, że sam komendant twierdzy generał de Witte był również z wykształcenia architektem i to z długoletnim doświadczeniem, toteż już w maju 1781 wysłał swój projekt do Warszawy. Niestety jego projekty nie zyskały aprobaty w stolicy i odrzucenie jego planów a potem powierzenie budowy młodym polskim oficerom niezwykle „zabolało” doświadczonego wojskowego. Uderzało, bowiem podwójnie w jego autorytet, jako dowódcę garnizonu a drugi raz, jako architekta. Trzeba dodać, że mimo tego, że komendant doskonale zdawał sobie sprawę, że młodsi oficerowie są doskonale i nowocześnie wykształceni jednak trudno mu było się pogodzić z faktem pominięcia i czasem zgryźliwie komentując postęp prac, dawał ujście swojej urażonej ambicji. Jednak wówczas znów przezornie zadział sam król, który aby udobruchać zasłużonego wojskowego, postanowił awansować go na stopień generała lejtnanta za długoletnią służbę oraz za zasługi dla kraju uhonorować go dożywotnią pensją w wysokości 12 000 złotych polskich. Z tej sytuacji wyciągnięto tez inną korzyść, gdyż generał Jan de Witte nie spodziewając się odmowy przyjęcia swojego autorskiego projektu koszar, jeszcze przed wysłaniem go do stolicy, rozpoczął gromadzenie środków i materiałów do budowy. Materiały te potem zostały skwapliwie wykorzystane przez nowych budowniczych. 
Projektując kamienieckie koszary Zawadzki nie naśladował żadnego konkretnego wzorca, jednak posiłkował się najnowocześniejsza myślą architektury wojskowej rodem prosto z Paryża. To właśnie ówcześni francuscy inżynierowie wyznaczali trendy w projektowaniu rozległych budowli przeznaczonych do zakwaterowania wojska. Gmach był doskonale rozplanowany, lokalizacja i wielkość kwater podkreślały istniejącą ówcześnie hierarchie szarż a ciągi komunikacyjne pozwalały niemal natychmiast przeprowadzić sprawną ewakuację na plac apelowy. Nie jestem żadnym specjalista od architektury, więc odnotuje tylko, że istnieją opracowania specjalistów zachwycające się stylem tych budowli. Projekt de Witte stawiał na obronność koszar kosztem wygody załogi, zaś projekt Zawadzkiego dodawał do funkcji czysto wojskowych, wygodne i przemyślane rozwiązania, przez co uzyskano „zamkową” konstrukcję, która górowała w fortecy od rzeki Smotrycz i „informowała” potencjalnych najeźdźców „ dajcie se chłopy spokój, jestem nie do zdobycia” J. Jako ciekawostkę podam fakt, że król uzasadniając wybór bardziej nowoczesnego projektu koszar, uzasadniał Radzie Nieustającej to w ten sposób, że będą w Kamieńcu widział w jakich nędznych warunkach mieszkała załoga w podziemnych bunkrach i jeśli wybrano by projekt de Witte’go , to by tylko więcej tych kretów w ciemnych norach zamieszkało. Z reszta podobno podczas wizyty w Kamieńcu, król rozmawiał z lekarzami wojskowymi, którzy na stronie prosili władcę by nie pozwalał na dłuższe narażanie wojska na choroby i przetrzymywanie go w podziemnych kazamatach. Zatem wybrano budowle nowoczesną, okazałą i mocną wobec okopanej i pancernej fortecy na terenie twierdzy. Zakładać, więc można, że jak na II połowę XVIII wieku w „okupowanym kraju”, była to bardzo nowoczesna i funkcjonalna konstrukcja. Ostatnim akordem tej historii niech będzie fakt, że los nieco zakpił z młodych architektów i w Kamieńcu od pokoleń, tradycyjnie budynki i tak nazywano od nazwiska starego komendanta.  Opisywany dziś budynek przetrwał i „nieco” zdewastowany stoi tam do dziś, a nazywany jest potocznie „dawne koszary Wittego”, mimo że sam generał Jan de Witte nie był jego twórcą. Poniżej prezentuje aktualne zdjęcia koszar w Kamieńcu Podolskim. Poniżej zdjęcie przedstawiające aktualny koszar, o których mowa w dzisiejszym wpisie.
Jak widać, budynek znów znajduje się w ruinie, ciekawe tylko czy znajdzie się „drugi” Poniatowski i zawalczy o ich odbudowę.

Jako, że blog jest o monetach SAP, to nie może na samym końcu wątku Kamieńca zabraknąć ustępu o cenach i pieniądzach, jakie zapłacono za remont fortecy. Pierwsza transza budżetu w wyniosła 80 000 złotych polskich. Kamień węgielny pod budowę wkopano 4 sierpnia 1782 roku a w wykuty w nim otwór włożono zbiór „pieniędzy polskich” składający się, uwaga - po jednej sztuce z niemal każdego ówczesnego nominału monet SAP bitych w warszawskiej mennicy. A dokładnie, to w kamień węgielny budynku zakopano po sztuce: czerwony złoty, talar, dwuzłotówka, złotówka, półzłotek, srebrnik, trojak, grosz miedziany i półgroszek. Niestety nie znam roczników i stanów tych monet, ale można zakładać, że skoro budowle wspierał sam Król Poniatowski, to ani chybi były to starannie wyselekcjonowane egzemplarze. Ciekawe czy nie ma tam jakiś rzadkich sztuk? Całkiem możliwe, że wśród tych monet jest nasz półzłotek jest z 1781. Można sobie po gdybać, jednak ten skarb nadal kryje kamieniecka ziemia, więc całkiem możliwe, że kiedyś się to jeszcze zbada.  Jakie jeszcze koszty i za co?. Otóż za rozebranie starych budowli będących na terenie nowej „fabryki” zapłacono górnikom 11 482 złote.  To było o tyle istotne, że budynek koszar w większości został wzniesiony ze złóż budulca i kamieni, które krył sam plac budowy. Pewnie te „starożytne” kamienie i płyty służyły również poprzednim pokoleniom obrońców ojczyzny. Faktem jest, że górnikom za wyłupywanie ich z ziemi płacono po 9 złotych za ścisłe określoną wymiarami stertę urobku. Generalnie nie będę tu przytaczał informacji o kosztach budowy, może warto jeszcze wspomnieć o wyposażeniu dla zasiedlającego koszary w 1787 i 1788 wojsku. Dla jednej kompanii liczącej 84 żołnierzy z felczerem przysługiwały 4 izby 21 osobowe, których wyposażenie stanowiły: 8 stołów, 32 stoliki, 44 łózka podwójne z szufladami, sienniki i koce, 4 beczki na wodę, 24 konewki na wodę, jedną piłę do cięcia drewna na opał oraz 2 świecę na jedną salę żołnierską na jedną noc. Całość wyposażenia dla jednej kompanii kosztowało 2 300 złotych polskich. Ile płacono fachowcom „produkującym” to wyposażenie. Otóż stolarzowi za wykonanie mebli z materiałów powierzonych płacono: za łózko 6 złotych, za stół 3 złote a stołek już tylko 14 groszy, czyli „za komplet” majster otrzymywał 9 złotych 14 groszy. Do końca 1787 roku koszty koszar wyniosły aż 242 902 złote 15 1/3 groszy, wobec budżetu, jaki założono w 1782 roku wynoszącego według projektu 179 771 złotych 22 ½ grosza. I tak dzięki wizytacji króla Poniatowskiego w 1781 podjęto jeszcze raz trud przygotowania fortecy do działań wojennych. Niestety historia kraju w II połowie XVIII wieku zakpiła również z tych starań i w 1793 roku po rocznej blokadzie miasta, mimo jasnych rozkazów walki do ostatniej kropli krwi, jej ówczesny komendant Antoni Złotnicki twierdza poddał twierdzę Rosjanom. W wyniku II Rozbioru Polski Kamieniec Podolski znalazł się w granicach zaboru rosyjskiego. I tak bez happy endu kończy się historia warowni za czasów panowania ostatniego króla. Na koniec ostatnie spojrzenie na dzisiejszy stan warowni w Kamieńcu Podolskim.

 Teraz czas na monetę. Pisałem już na wstępie, że monet jest rzadka i to fakt, który nie ulega żadnym wątpliwościom. Udowadnia to choćby jedno, jedyne notowanie w historii aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, a było to już 21 lat temu w roku 1996. Amatorzy numizmatyki zapewne sami potrafią wyciągnąć własne wnioski i mieć swój pogląd o wyjątkowości monety, która tak rzadko jest spotkana w sprzedaży. Ale do rzadkości to ja jeszcze wrócę. Ostatnio było znów o niej głośniej, gdyż jeden egzemplarz „znów” pojawiał się w handlu i to od razu na historycznej, pierwszej aukcji internetowej Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka. Co prawda, moneta była tam opisana, jako niewystępująca wcześniej w handlu, jednak opis jak się później okazało nie był do końca precyzyjny. Swój udział w tej imprezie już dosyć szeroko opisywałem na blogu, stąd nie jest tajemnicą, że nie chwaląc się sam żem to uczynił, czyli… wszedłem w posiadanie właśnie tego półzłotka. Brakowało mi go, więc co miałem zrobić? Nie było wyjścia trzeba było się o niego nieco postarać. Ale dziś nie o tym i jeszcze tylko, jako zakończenie tego akapitu zaprezentuje zdjęcie wyjątkowo pięknego egzemplarza monety dwugroszowej z 1781 roku pochodzącej ze zdigitalizowanych i udostępnionych cyfrowo zasobów Muzeum Narodowego w Krakowie. Na awersie dodatkowo możemy podziwiać puncę własnościową postawiona przez samego Emeryka Hutten-Czapskiego. Widocznie ta moneta była cześcią jego zbioru. Podziwiajmyż J

Teraz, kiedy zapoznanie się mamy już za sobą pociągnijmy temat dalej. Moja wiedza, co do tego konkretnego rocznika nie kończy się jednak tylko na tych dwóch sztukach. Mam w swoich archiwach zdjęcia 5 egzemplarzy oraz dysponuje 2 rysunkami z katalogów Plage, Kamińskiego, stąd na tej bazie będę pisał o obserwacjach i odczuciach dotyczącej tej trudnej do spotkania monety. Po
pierwsze porozmawiajmy o nakładzie. Obok prezentuje zdjęcie z najnowszego katalogu „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego” przedstawiające nakłady półzłotków w latach 1766 – 1786 oraz stopień rzadkości poszczególnych roczników według starego katalogu Edmunda Kopickiego. To, co rzuca się w oczy to nakład wynoszący całkiem spore 42 855 sztuk, szczególnie, jeśli porównać go z sąsiednimi rocznikami tego nominału. Jednak patrząc na ocenę stopnia rzadkości rocznika 1781, można dojść do wniosku, że paradoksalnie Pan Edmund również dostrzegł jakąś wyjątkową rzadkość występowania tego rocznika i ocenił go wyżej niż takie roczniki jak 1780 i 1782 w których oficjalne nakłady były o połowę niższe. Można nawet zaobserwować, że żaden inny rocznik półzłotka nie został oceniony równie wysoko jak 1781. Są, co prawda odmiany dwugrosza, którym przyznano stopnie wyższe, tj. R5 i R8 (to akurat jest pomyłka, bo taka moneta fizycznie nie istnieje), ale nie są to „odmiany standardowe pełnego rocznika”. Skąd, więc taka dziwna dysproporcja? Oczywiście teoretycznych wyjaśnień może być nieskończenie wiele, od standardowych mówiących, że pewnie ktoś się dawno temu pomylił przepisując nakłady roczników – aż do tych bardziej fantastycznych – mówiących, że właśnie w 1781 roku w ciemną listopadowa noc jechał sobie wóz z mennicy pełen dopiero, co wybitych półzłotków a tu z nienacka piorun w niego przywalił i w efekcie cały transport monet się roztopił z tego gorąca wywołanego błyskawicą. Los woźnicy oraz konia również nie jest znany J… 

Ja niestety nie znam wszystkich pytań, a co dopiero na nie odpowiedzi. Sam nie mam aktualnie pewnego rozwiązania dla tej zagadki. Jednak w takich sytuacjach zawsze korci mnie żeby podważyć oficjalne dane o nakładach. Ponieważ takich sytuacji w okresie pracy mennicy warszawskiej w czasach SAP jest znacznie więcej, w których wydawać się nam może, że info o nakładzie ni jak się ma do „odczucia” o poziomie jej fizycznego występowania w naturze. Moim zdaniem, które już nie raz na blogu wyraziłem, istnieje realny problem z odróżnieniem ilości monety wybitej w danym roku, która w domyśle ma na rewersie datę zgodną z rokiem bicia – w naszym przykładzie 1781) z monetą wydaną w danym roku kalendarzowym z mennicy i wprowadzoną do obiegu (która mogła mieć na rewersie na przykład rocznik 1780, jeśli by była bita w końcówce ubiegłego roku i nie została wówczas wprowadzona do obiegu). Jeśli ta „teoria” miałaby racje bytu, to widoczne odchylenia od normy można by wytłumaczyć właśnie w ten sposób. Wydaje się, że dla zakładu produkcyjnego, jakim była mennica, obie te zmienne są ważne i na pewno były odnotowywane w raportach. Jest, więc jakąś mglista podstawa do tego żeby sądzić, że były takie okresy, w których ważniejszym parametrem dla Komisji Menniczej była ilość monet wprowadzanych do obiegu i to ta liczba była „na topie”. Oczywiście trudno to wyłapać na nominałach i rocznikach z wielusettysięcznym czy milionowym nakładem, ale dla takich rzadszych monetach jak dziś opisywane, mających po 20-40 tysięcy sztuk z pewnością można by uzasadnić „dziwne” zależności pomiędzy nakładem – ilością występującą w sprzedaży i stopniem rzadkości. Ok, to tyle o nakładzie teraz przejdźmy do opisania i analizy samej monety w nadziei, że i tam czeka na nas coś ciekawego. Zacznijmy od awersu.
 Jak widać na zdjęciu awersu powyżej, mamy tu do czynienia ze standardowym układem, jaki występuje bez większych zmian, praktycznie na wszystkich rocznikach tego nominału. Tradycyjnie, na awersie widzimy ukoronowaną pięciopolową tarczę z herbami Litwy i Korony oraz centralnie umieszczonym herbem „ciołek” rodu Poniatowskich. Po obu stronach tarczy herbowej znajduje się wieniec, uwiązany u dołu. Zwykle to właśnie w elementach wieńcach doszukuje się odmiennego układu drobniejszych elementów, co później owocuje opisaniem wariantów stempla a w efekcie i samej monety. Tym razem nie będzie takiej potrzeby, gdyż podczas analizy wszystkich 6 dostępnych egzemplarzy nigdzie nie stwierdziłem występowania różnic w rysunku, co może z dużą dozą pewności świadczyć, że do wybicie całego nakładu użyto tylko jednego stempla awersu. Wracając jeszcze na chwile do samego układu tej strony monety, trzeba dodać, że znajduje się na niej jeszcze oczywiście tytulatura królewska STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L. To tyle o awersie, przejdźmy teraz do odwrotnej strony półzłotka i może tam będzie nieco ciekawiej, Na początek zdjęcie.
I co my tu mamy. Na pierwszy rzut oka, zauważalny jest standardowy układ napisowy w postaci 6-cio wierszowego napisu 2.GR./CLX.EX/MARCA/PURA COL./1781/E.B. Napis ten oczywiście określa wszystkie zmienne, ważne dla posiadacza monety oraz dla przyjmującego ją w rozliczeniu za towar czy usługę. Od góry lecąc mamy nominał (2.GR.), próbę srebra (CLX.EX/MARCA/PURA COL.) oraz na dokładkę datę produkcji (1781) i inicjały Efraima Brenna (E.B.) intendenta mennicy warszawskiej. W sumie standard, jakie spotykamy w większości roczników. Analiza tej strony zwykle skupiona jest na literach/cyfrach i znakach interpunkcyjnych. Tym razem również ta strona na wszystkich znanych mi monetach wygląda identycznie i nie licząc odmiennego stanu zachowania związanego z obiegiem oraz ze zużyciem stempla. Po pierwsze to zużycie stempla. Mamy przykłady monet zachowanych w stanach menniczych, jak choćby ta sztuka z MNK, jaka prezentowałem na wstępie, która nie nosi żadnych cech obiegu (no może jakieś minimalne). Są też takie monety, jak moja sztuka prezentowana powyżej, na której zużycie jest widoczne w postaci delikatnych spękań, czy też zapchania drobnych przestrzeni w literach i cyfrach. Te objawu zużycia narzędzia widoczne są najlepiej na literze „A” na cyfrze „8” i na zanikających kropkach w inicjałach mincmajstra i po cyfrze „2”. Oczywiście również obieg wpływał na dewastacje tych elementów, jednak na 3 z 5 monet, jakie znam, te cechy są powtarzalne bez względu na stan monety, stąd wnioskuje, że raczej pochodzą od stempla a nie od obiegu.

Jest jednak na tej stronie monety występuje pewien drobny acz ciekawy element, o istnieniu, którego „uprzejmie doniósł” mi, znany już wcześniejszych wpisów, poszukiwacz ciekawostek na monetach SAP – użytkownik Łukasz skrywający się, na co dzień pod nickiem @Tunia Radom. Nie jest to może szczegół przesadnie dobrze widoczny gołym okiem jednak w odpowiednim powiększeniu zyskuje na znaczeniu. Obok zdjęcia przedstawiające ten element na znanych mi rewersach. Mimo średniej, jakości zdjęć, jakimi dysponuje, nie ulega wątpliwości, że pod cyfrą „8” bezapelacyjnie „coś tam” widać. Moim zdaniem to pozostałości po „7”, o czym przekonuje mnie, jej widoczna górna prawa końcówka wychodząca spod nabitej na nią ósemki i tworząca jakby „ogonek”. O czym to może świadczyć?. Moim zdaniem to znak na to, że stempel, jakiego użyto do wybicia monet z 1781 roku to odpowiednio przygotowane narzędzie, które jednak było wyprodukowane kilka lat wcześniej. Kiedy? Analizując stemple rewersów z innych roczników półzłotka nie znalazłem takiego samego układu. co może to świadczyć o tym, że był to jeden ze stempli rezerwowych wykonanych w serii trzech stempli, jakie to wówczas zwykło się wykonywać. Zasada była produkcja serii narzędzi i jeśli którego z nich nie wykorzystano w danym roku, to była całkiem realna możliwość, że sięgnie się po niego jak przyjdzie potrzeba. Z reszta takie sytuacje już nieraz na blogu opisywałem. Jak więc taki stemple mógł wyglądać i dlaczego nie widać przebicia na cyfrze „1”? Co najprościej można by wytłumaczyć tym, że jest to „stary” stempel z roku, 1771 na którym zaktualizowano datę poprzez nabicie cyfry „8”. Jednak nie jest to dobry trop. 10 lat wcześniej na stemplach rewersu były inne inicjały intendenta I.S. od Justyna Schroedera a na awersach występowały odmienne, mniejsze orły. Stąd nie tędy droga. Osobiście uważam, że to zapewne jeden ze stempli wykonanych w latach 1777-1779. Wówczas monet srebrnych nie biło się zbyt wiele o czym świadczą niskie nakłady oraz to co podaje Mieczysław Kurnatowski w swojej publikacji „Przyczynki do historyi medali i monet polskich bitych za panowania Stanisława Augusta”, cytuję „ W latach 1777,8, 9 z powodu zupełnego niedostatku srebra, przebijano tylko ruble rosyjskie”. Istnieje, więc możliwość, że właśnie w jednym z tych lat wykonano serię stempli, a wiedząc, że srebra jest niewiele mincerz na rewers nabił tylko trzy pierwsze cyfry daty (czyli 177) – czwarte miejsce zostawiając wolne w celu ewentualnego wykorzystania w kolejnych latach. I moim zdaniem właśnie jednej z takich stempli został użyty do produkcji półzłotków w 1781 roku. Na „7” starannie nabito cyfrę „8” i dodano „1”. Jednak „ogonek”, jaki jest widoczny po tej operacji, zdradził metodę przygotowania tego narzędzia. To tylko moja teoria, ale uważam ją za całkiem prawdopodobną. 

Na koniec opisu rewersu pokaże jeszcze rysunek dwugrosza 1781 z katalogu Czesława Kamińskiego,
na którym można zobaczyć, że „ogonek” obok cyfry „8” nie został przez niego uwzględniony. Co ciekawe na rycinie nie widać również kropek po inicjałach intendenta mennicy Brenna. Nie znam powodów tego stanu, mogę sobie tylko wyobrazić, że nie autor nie spotkał monety z 1781 „na żywo” i rysował według danych, które posiadał. Być może sugerował się rysunkiem ze „starego”, ale porządnego katalogu Karola Plage, na którym również nie ma „ogonka”, jednak są wyraźne kropki po E.B. Trudno dociec. W każdym razie dla pełnego obrazu, prezentuje również rysunek Kamińskiego. Jednak okraszam go własnym komentarzem, że prawdopodobnie nie jest to jakiś nowy i nienotowany wariant a jedynie mało precyzyjne odwzorowanie oryginału.

No, to jednak coś ciekawego można było na dwugroszu z 1781 zaobserwować. Ameryki nie odkryje, że monet bita jednym kompletem stempli, oczywiście nie posada odmian i wariantów, stąd opisanie jej zajmie mi dosłownie chwilę. Tu oczywiście zastosuje klasyfikacje znana z najnowszego katalogu Parchimowicz/ Brzeziński, w którym moneta została opisana poprawnie. Zanim to nastąpi wrócę jeszcze na chwile do nakładu i stopnia rzadkości. Nakład jest znany, ja jednak w tekście powyżej nieco podważyłem jego dokładność. Cały czas uważam, ze to kontrowersja, która wymaga pogłębionych badań źródeł i wyjaśnienia. Na teraz przy nakładzie postawię tylko znak zapytania, jako symbl mojej niskiej wiary w jego poprawność. Dalej stopień rzadkości. W katalogu Kamińskiego ten rocznik półzłotka miał R2, w katalogu Kopickiego już „awansował” na R3, dla mnie to stanowczo zbyt niska wycena. Biorąc pod uwagę poprzednie analizy i porównując ten typ monety do wariantów, jakie występowały w tak znikomej ilości egzemplarzy skłaniam się ku „przeskoczeniu kilku pięter” w skali Emeryka Hutten-Czapskiego. Skoro bardziej popularny rocznik, 1779 oceniłem ostatnio na R4, to nie pozostaje mi dzisiaj nic innego jak z czystym sumieniem przyznać rocznikowi 1781 „mocne” R5. A co, należy się choćby za ten „ogonek” J. Teraz już opis.

2 GROSZE 1781

16.p – jedyny wariant z przebitą datą z 177_ na 1781
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis w 6 liniach 2.GR./CLX.EX/MARCA/PURA COL./1781/E.B.
Nakład łączny rocznika = 42 855 sztuk?
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 100%
Szacowany stopień rzadkości = R5

To tyle, jeśli chodzi o dzisiejszą monetę, która moim zdaniem jest najrzadszym rocznikiem półzłotka SAP, więc warto polować na swój egzemplarz do kolekcji. Oczywiście spokojnie i bez pospiechu, jak na wytrwanych kolekcjonerów monet polski królewskiej przystało. Ja w każdym razie cieszę się, że te numizmatyczne „Himalaje” mam już za sobą i swoją monetę z „ogonkiem” już posiadam. Wracając do pierwszej części wpisu i twierdzy w Kamieńcu Podolskim, to myślę, że warto podczas wizyty na bliską Ukrainę zaplanować sobie ten punkt wycieczki i zwiedzić słynną polską warownie. Z tego, co widziałem zbierając materiały, aktualnie zwiedzanie jest możliwe nawet w języku polskim a to dzięki prężnie działającej Polonii, kultywującej tradycję kresowe. Mam tę świadomość, że dziś tylko zaledwie lekko dotknąłem zagadnienia i na temat Kamieńca Podolskiego za czasów SAP można napisać, co najmniej nową trylogię. Jednak dziś miało być w miarę krótko i na temat, więc zachęcam do samodzielnego szukania informacji i ciekawostek. A tak przy okazji ogłoszę, że w sierpniu po raz pierwszy wybieram się na kilka dni do Lwowa, więc jeśli ktoś zna jakieś ciekawe miejscówki w tym mieście związane z okresem SAP, to proszę o info w komentarzach lub mailem. Z góry dziękuję za wszelkie wskazówki i rekomendacje J. Na dziś to wszystko, zapraszam niebawem na kolejny wpis.

W artykule wykorzystałem informacje i dane z niżej wymienionych publikacji i źródeł: czasopismo „Sztuka i Kultura” tom 2 z 2014 roku Ryszard Mączyński „Spór Hilarego Szpilowskiego ze Stanisławem Zawadzkim o zasady sztuki architektonicznej przy wznoszeniu koszar w Kamieńcu Podolskim” dostępny w formacie PDF TU LINK , Mieczysław Kurnatowski w swojej publikacji „Przyczynki do historyi medali i monet polskich bitych za panowania Stanisława Augusta”, katalogu „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego” autorstwa Janusza Parchimowicza i Mariusza Brzezińskiego, Maria Kuczyńska „Kamieniec Podolski, osobiste refleksje potomka komendanta twierdzy” oraz ze strony Wikipedia.pl. Zdjęcia pochodzą z następujących źródeł: Muzeum Narodowe w Krakowie, archiwum Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, archiwum Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka, archiwum aukcyjnego Allegro, Rafała Janke oraz wyszukane przy pomocy narzędzia google grafika.

2 komentarze:

  1. Jeden egzemplarz był też sprzedany na aukcji PGNUM na allegro https://archiwum.allegro.pl/oferta/pgnum-2-grosze-srebrne-polzlotek-1781-eb-i6030954565.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie Tomku,
    Ten egzemplarz jest własnie 1 z 5 rewersów, których zdjęcia posiadłem i wykorzystałem we wpisie.
    Co prawda foto tej monety jest wyjatkowo słabe i jednostronne, bo tak jak Pan, wyciagnałem je z odchłani archiwum allegro. Nie było czasu, żeby pisac do PGNUM (ach ten remont :P) i prosic o lepsze, stąd załozyłem, że nic nowego by nie wniosły. Mimo wszystko bardzo dziekuję za czujność i chęć niesienia pomocy, doceniam to :-)
    pozdrawiam
    @eleniasz

    OdpowiedzUsuń