środa, 9 sierpnia 2017

Fałszywe dwuzłotówki SAP, czyli nie wszystko jest „coinem” co się świeci.

Dziś czas na kontynuowanie wątku polegającego na opisywaniu i pokazywaniu na blogu przykładów fałszywych monet srebrnych Stanisława Augusta Poniatowskiego. Kolej na jeden z podstawowych, bardzo popularnych a za razem całkiem „dorodnych” nominałów, jakim była ówczesna dwuzłotówka SAP. Jednak zanim o tym, chciałbym nieco wyjątkowo napisać kilka zdań na tematy bieżące. 

Po pierwsze dziękuję za liczne komentarze, wiadomości i informacje, jakie do mnie przesyłacie w tematach związanych z monetami ostatniego króla. Na wszystkie staram się odpowiadać „asap”, by bez zbędnej zwłoki podzielić się swoją opinią. Sporo ciekawostek z tego, co do mnie dociera ma szanse w przyszłości zostać wykorzystane na blogu i zostać elementem nowych historii, które mam tu w planie opowiedzieć. Tym samym jeszcze raz pięknie dziękuję za wszelka pomoc i apeluję do coraz liczniejszego grona badaczy i poszukiwaczy monet Poniatowskiego o więcej JPo drugie – w ostatnim czasie jestem jakoś wyjątkowo zaprzątnięty tematami życiowymi i zawodowymi, a wolnego czasu jak na lekarstwo, stąd coraz trudniej jest mi się zabrać za pisanie artykułów a i zbieranie materiałów do wpisów ostatnio tez nieco kuleje. Mój umysł nie jest wolny od trosk i błądzi ogarniając tematy niezbyt związane z moimi pasjami. Remont dał mi mocno w kość, zarówno w psyche jak i po kieszeni, a to jeszcze niestety nie koniec „inwestycji”, bo aktywnie czekam na nowe meble a wszystko to się codziennie komplikuje, piętrzy i opóźnia. Wniosek jest taki, nie wszystko jeszcze w naszym pięknym kraju działa tak sprawnie jak by sobie to klient życzył, nie można więc zakładać (tak jak ja to nieopatrznie zrobiłem), że będzie się zawsze miało do czynienia z samymi profesjonalistami. Niestety istnieje na tym świecie „I Prawo Murphiego”, które mówi coś w stylu, „Jeśli coś może się nie udać, to należy założyć, że na pewno się nie uda”. Swoje trzeba odczekać i przeżyć, całe szczęście, że zakładam już niedługo nadejście błogiego czasu pod tytułem”10 lat świętego spokoju” J. Po trzecie – już „zaniedługo” pierwszy raz w życiu wyjeżdżam na Ukrainę. Co prawda „tylko” do Lwowa i zaledwie na kilka dni, ale i tak jestem ciekaw, co tam zastanę, bo zamierzam cały ten czas spędzić na aktywnym zwiedzaniu miasta. Oczywiście przygotuję się internetowo, żeby z grubsza wiedzieć, co, gdzie i kiedy… ale ekscytujące jest to, że mam wyjątkowo „mgliste” plany, co do miejsc, które chciałbym tam zobaczyć. Zwykle wiem to konkretnie, a teraz taka mała odmiana, bo zamierzam dać się „zagubić” w mieście. Pod warunkiem, że znajdę tam jakieś ciekawe nawiązanie do czasów SAP (będę ich wypatrywał), to istnieje nawet drobna szansa, że swoją krótką podróż podsumuje we wpisie na blogu. Zatem już we wrześniu zaśpiewam sobie „ahoj przygodo!” J.

No i wreszcie po czwarte – ta „skundlona polityka”. Nie wiem czy już o tym pisałem, a jeśli tak to wybaczcie staremu człowiekowi… Od dobrych kilku lat unikam jak ognia polityki i w związku z tym żyje mi się lepiej, a już na pewno – o wiele spokojniej. Podstawą mojego zachowania jest przeświadczenie, że „polityka to bagno bez zasad”, a sami politycy to osoby w większości bez własnych poglądów i kręgosłupa moralnego. Co skutkuje tym, że są to w mojej opinii osoby, które jak pasożyty żerują na społecznym zainteresowaniu, ciągłym antagonizowaniu i napuszczaniu na siebie poszczególnych grup swoich zwolenników, które w jakimś sensie potwierdza ich byt i przydatność.  To zachowanie żenujące i dla mnie nie do przyjęcia. Postanowiłem sobie zatem, żeby nasi wybrańcy „mieszali się sami we własnym sosie” i nie wciągali mnie w swoje emocjonalne szarady, gdyż „medialna większość” z tego, co robią jest jak puch marne i sensu w tym brak. Polityka ma dobrze robić „politykom i ich rodzinom” a nie obywatelowi, stąd nic mi to tego i ja się do prywatnych interesów ludzi zupełnie nie mieszam. Żeby wprowadzić swoje postanowienie, ze swojego życia wykreśliłem wszelkiego typu telewizyjne dzienniki, relacje polityczne i całą związaną z tym szczekającą na siebie publicystykę. Czytając prasę i publikacje w intrenecie skutecznie omijam te, które zahaczają o aktualnie „gorące” tematy. Tym samym mieszkając niemal w centrum stolicy, mogę śmiało napisać, że nie wiem, kto aktualnie i przeciw czemu oraz dlaczego protestuje. Kto za tym stoi i w czyim interesie to robi. Oczywiście, jako legalista, doceniam w pewnym sensie „ludzkie instynkty” pchające obywateli do wyrażania swojego zdania a najczęściej sprzeciwu, jednak „bicie piany” mnie nie interesuje, gdyż właśnie się wypisałem i wysiadłem z tego tramwaju.

Tym bardziej zdziwiłem się ostatnio, gdy tematy związane z szeroko pojętą numizmatyką wkroczyły na polityczne salony i niejako rykoszetem odbiły się od mojej podświadomości. Pierwsza była informacja o zmianach prawa związanego z „wykopkami” i całym tematem traktowania zjawiska detektoryzmu w Polsce. Znając się na tym temacie dobrze, ale jednak nieco teoretycznie i internetowo, naiwnie sądziłem, że przyszłe prawodawstwo będzie zmierzać ku rozwiązaniom przyjaznym tego typu zainteresowaniom i aktywnościom terenowym, co pozwoli niejako wyjść z podziemia pasjonatom wielogodzinnego włóczenia się po polach i lasach. A tu ZONK „zdziwko mnie chapło”, bo okazało się, że zwyciężyła druga opcja (nie sądziłem nawet, że taka istnieje) i wszystko poszło w drugą stronę a prawo ma zostać zaostrzone. Z jednej strony to słabo, bo liczne grono poszukiwaczy skarbów to zakręceni na punkcie historii pasjonaci a z drugiej to „dobrze”, bo z pewnością sporą grupę stanowią miłośnicy handlu, którzy traktują to hobby jak pracę zarobkową. Ja osobiście uważam, że nie ma prawdopodobnie nic piękniejszego od poszukiwania skarbów (w tym oczywiście starych monet) w terenie. Jestem pewien, że ten typ aktywności był by dla mnie spełnieniem marzeń o aktywnym spędzaniu wolnego czasu na łonie przyrody. Jednak mimo tego, że czasem nawet aktywnie uczestniczę w dyskusjach na forma miłośników „wykopków”, to nigdy nie zdecydowałem się na praktyczne podejście do tematu i w życiu nie miałem w ręku wykrywacza do metali. Nie powoduje mną niedowład techniczny czy też jakiś strach. Moim „problemem” jest to, że ja po prostu bardzo sobie cenię własność prywatną. Nie do przyjęcia dla mnie jest wchodzenie z wykrywaczem i prowadzenie poszukiwań na obszarze niebędącym moją prywatną własnością. Wykopane „bez pozwolenia” właściciela fanty, uważam za najzwyklejszą i ordynarną kradzież. A że złodziejstwem się brzydzę, to mimo szczerych chęci nie jestem w stanie dołączyć do dektektorystycznej braci i radośnie sobie kopać. Myślałem nawet nad rozwiązaniem tego problemu i planowałem zakupić kilka hektarów pól i lasów w celach inwestycyjno-poszukiwawczych. Być może wówczas uda mi się spełnić moje marzenie i „wsiąknę na dobre” łapiąc bakcyla. Jednak na te chwilę, to tak zwana „melodia przyszłości”. Piszczcie, co sądzicie o tym problemie, jakie macie zdanie na temat handlu „wykopkami” i czy moja postawa nie jest czasem kolejnym przejawem naiwnej wiary w prawo i sprawiedliwość J.

Kończąc ten przydługi wstęp jest jeszcze drobne „po piąte”. Coś dla miłośników pochodnej dziedziny numizmatyki, czyli falerystyki. Mam na myśli słynny „coin” Misiewicza J. Jakże szerokie okazuje się angielskie słowo, którym oznaczamy monety i które z racji globalnej skali naszych zamiłowań, zapewne używamy równie często jak jej polskie odpowiedniki. Nie zajmując się polityką, zatem nie będę zabierał głosu „w sprawie”. Wydaje mi się też, że osoba wyróżnionego tym słynnym „coinem” została już dostateczną ilość razy publicznie zgrillowana, tym samym nie będę dołączał do tego polowania z nagonką. Zabiorę jednak zdanie z punktu widzenia miłośnika Wojska Polskiego, żołnierza rezerwy oraz osoby dumnej z historii naszego oręża. Będzie to wypowiedź krótka, która przy okazji nawiąże (W KOŃCU!)  do tematu dzisiejszego wpisu. Poniżej moja subiektywna ilustracja tego jakże elektryzującego miłośników numizmatyki wydarzenia J.
Dobrze, po tej dawce tematów bieżących i impresji zupełnie nie na temat, wracamy do meritum. Poniżej mam zamiar opisać i pokazać znane mi przykłady fałszerstw dwuzłotówek SAP. Zatem jak to mówią staropolscy miłośnicy monet z nad Wisły – „let’s get started” i przejedźmy się po rocznikach ośmiogroszówek SAP zaczynając od pierwszych roczników a kończąc na czasach schyłku I Rzeczpospolitej. 

Na pierwszy ogień pójdą monety zdigitalizowane i udostępnione cyfrowo przez Muzeum Narodowe w Krakowie i ich słynny Gabinet Numizmatyczny im. Hrabiego Emeryka Hutten-Czapskiego. Tam znajdziemy naprawdę sporo ciekawych podróbek. Pierwszy egzemplarz to fałszywa moneta z 1768 roku. Niestety dysponujemy tylko zdjęciem awersu, stąd jak na standardy bloga będą to dane
połowiczne.Jak widać, to całkiem udany egzemplarz. Fałszerz nie kombinował z podrabianiem stempla i nie trudził się biciem „własnych wersji” dwuzłotówki, tylko umiejętnie zastosował technikę galwaniczną. Tym sposobem, na pierwszy rzut oka, patrząc centralnie na awers widzimy niemal oryginał. Jednak już obrzeże monety i niewidoczny na zdjęciu rant zdradziłaby nam więcej szczegółów technicznego wykonania powłoki ze „stopu metali barwy srebrzystej” i połączenia jej z rdzeniem, który został wykonany zapewne z miedzi lub jej stopu. Gdybyśmy mieli dodatkowe zdjęcia byłaby to sytuacja idealna, stąd od razu drobny apel do kustosza zbioru numizmatycznego w Muzeum Narodowym w Krakowie, pani Anny Bochnak o uzupełnienie udostępnionych pozycji o zdjęcia z innych perspektyw niż tylko awers. Dysponujemy za to danymi o wadze, grubości i średnicy, zatem możemy odnieść te zmienne do oryginałów. I tak, ten falsyfikat ma średnicę 29,8mm i jest to wyraźnie więcej od standardowych egzemplarzy bitych w Warszawie, które mają 29mm. Stawiam, że łączenie (lutowanie) pokrywy galwanicznej na rancie spowodowało to odchylenie od normy. Waga 7,58g również wyraźnie „mija się prawdą”. Biorąc pod uwagę fakt, że oryginalna dwuzłotówka waży 9,35g, to różnica prawie 2g zapewne jest wyraźnie odczuwalna, jeśli ma się monetę w ręku. Zatem kolejne pudło. No i na deser grubość. Muzealnicy zmierzyli, że fals ma 1,7mm grubości, co odnosząc do średniej oryginałów tego rocznika z mojego zbioru jest XXX. Ostatnia ciekawostka na jej temat jest szacunkowy okres powstania tego krążka, który został określony przez MNK na koniec XIX/ początek XX wieku. Co może świadczyć o tym, że fals został wykonany na szkodę kolekcjonerów. W sumie w tym okresie metoda galwaniczna była bardzo popularna, jednak z drugiej strony rocznik 1768 jest raczej popularny, więc trudno uważać żeby moneta była jakoś wyjątkowo cenna i uzyskała przez to wysoką cenę w sprzedaży. Trudno dociec, czym się kierowali fałszerze 150 lat temu, być może w okresie, kiedy Polska nie była niepodległa, tego typu „pamiątki” były poszukiwane. Podsumowując, moneta wygląda na dwuzłotówkę tylko, jeśli patrzymy na nią w ten sposób jak wykonano zdjęcie. Zapewne prosta analiza doprowadziłaby każdego posiadacza do wniosku, że ma do czynienia z podróbką. 

Porównajmy ją z kolejną monetą fałszywą z tego samego rocznika 1768, którą możemy „zwiedzać” dzięki MNK. Oczywiście znów tylko awers L. Na początek, żeby uchwycić znaczną odmienność i określić różnice widoczne na 1 rzut oka, zobaczmy zdjęcie.Jak możemy zauważyć, pomimo tego, że
rocznik (zdaniem MNK) jest identyczny jak w poprzednim przypadku, to metoda wykonania tej podróbki jest zupełnie inna. Z całą pewnością mamy do czynienia z odlewem, o czym dobitnie świadczy wiele cech, takich jak: nierówne tło monety, niewyraźne napisy otokowe i portret króla oraz wyraźne trudności z uzyskaniem okrągłego kształtu, przez co powstały defekty widoczne na obrzeżu. Pewnie również to nie wina fotografa, że metal wykorzystany do odlewu jest znacznie słabiej imitujący srebro niż warstwa galwaniczna na poprzednim egzemplarzu. Metal bardziej wygląda na szary niż srebrny i przywodzi mi na myśl jakiś stop cyny lub ołowiu. Ogólnie raczej nieudany egzemplarz. Jednak może to świadczyć o fałszerstwie „z epoki”, gdyż to właśnie w II połowie XVIII wieku krążyły podróbki wykonane w ten sposób (równie niedbale), produkowane w warsztatach na szkodę emitenta. Porównajmy dane metryczne i zobaczmy czy ta metoda pozwalała się bardziej zbliżyć do oryginalnych wartości średnicy, wagi i grubości krążka. Średnica 30,7mm od razu rozwiewa te wątpliwości. Moneta jest wyraźnie większa od monet bitych w Mennicy warszawskiej i z pewnością nie wcisnąłbym jej do kapsla Quadrum, 29 – w jakich trzymam monety z tego nominału. Waga 6,63g dopełnia obraz klęski fałszerza. Prawie 3 gramy różnicy, to już naprawdę czuć „w ręku” i pewnie w czasach SAP, kiedy monety kruszcowe były w obiegu, to właśnie ten element był kluczowy i istotny dla ówczesnych obywateli. Zakładam, że nawet biorąc pod uwagę pewne zacofanie społeczne trudno było gdzieś „upchnąć” takie cudo i wmówić komuś, że to dobra moneta wykonana ze srebra. Zresztą dziura na wylot, jaką mamy w tym egzemplarzu, moim zdaniem świadczy o tym, że jakiś oszukany a świadomy użytkownik oznaczył tego falsa gwoździem by w sposób niebudzący wątpliwości wyeliminować ta podróbkę z obiegu. Grubość 1,7mm identyczna jak w poprzednim egzemplarzu jest jedyna cechą, która w miarę trzyma poziom. Podsumowując, badziew, ale jak najbardziej fajny i ciekawy, bo w końcu to „badziew z epoki”. Takie monety moim zdaniem maja wartość historyczna i warto je umieszczać w zbiorach.

Idąc dalej po kolei i dochodzimy do rocznika 1771 i jego próbnych dwuzłotówek, które z racji na swoja rzadkość były kiedyś i są nadal dość często podrabiane. To oczywiste działanie na szkodę kolekcjonerów. Poniżej zaprezentuje dwie monety imitujące oryginalna próbną osmiogroszówkę z 1771 roku. Pierwsza będzie ze zbiorów MNK, czyli w domyśle będzie to „starsza siostra” drugiego egzemplarza, którym będzie popularny obecnie chiński produkt „monetoSAPpodobny”. Na początek zdjęcie monety z muzeum w Krakowie, którego pracownicy „pewnie dla odmiany”, zdecydowali się udostępnić nam obie strony, brawo J.

Interesujące wykonanie. Moneta bardzo poszukiwana przez kolekcjonerów, stąd zapewne, jakość wykonania musiała być odpowiednia. Według znawców z MNK moneta została wybita, zatem „wyższa szkoła jazdy” gdyż technika bicia jest raczej niedostępna w garażowych produkcjach i wymaga odpowiedniej wiedzy i zaawansowanych narzędzi. Metal użyty do wykonania tej fałszywki, na zdjęciu wygląda zaskakująco porządnie. Kolor zdecydowanie nawiązuje do srebra, z którego wykonana był oryginał, stąd można założyć, że to profesjonalna robota. Według opisu ze strony muzeum, moneta została wykonana zdecydowanie po 1771 roku, czyli w… XX wieku. Moim zdaniem prezentowana dwuzłotówka jest z jednej strony w oryginale na tyle rzadka (R4) a z drugiej, podróbka bardzo poprawnie wykonana, że bez dokładniejszej analizy i pomiarów może być się trudno zorientować, z czym mamy do czynienia. Ja bym się pewnie nie zdecydował ze zdjęcia opiniować, która moneta jest oryginałem a która to kopia. Szukając bardziej wyraźnych różnic porównajmy zatem cechy fizyczne podróbki: średnica 26,8mm, waga 4,87g i grubość krążka 1,3mm. Odnosząc je do oryginalnych prób monet z Mennicy Warszawskiej, które charakteryzują się (według katalogu) średnicą 27mm i wagą 5,86g – możemy zauważyć, że jedynie ciężar monety może dość łatwo zdradzić, że mamy do czynienia ze świetnie wykonaną kopią. Ale czy na pewno???

Porównajmy to teraz z drugim przykładem podrabiania monety z 1771 roku, czyli z chińskimi podróbkami, które aktualnie w hurtowych ilościach są dostępne w sprzedaży. Szczegółowo opisywałem je w poprzednim artykule, gdyż sprzedawcy na podstawowym portalu internetowym nie znając się zbytnio na monetach SAP z uporem wartym większej sprawy opisują te podróbki, nie wiedzieć, czemu jako złotówki. Na początek zdjęcie z aukcji.
Nie będę się znęcał, więc tylko dla zasady porównajmy średnicę i wagę. Jak widać na zdjęciu powyżej sprzedawca określił te dane w aukcji. Średnica 26mm jest mniejsza od oryginału prawie o 1mm, natomiast waga 7,9g jest aż o 3g wyższa niż XVIII wieczny wyrób wykonany z czystego srebra. Świadczy to o tym, że fałszerzom nawet w XXI wieku trudno jest osiągnąć zbliżone wartości. Oczywiście znawcy monet próbnych, (do których ja się nie zaliczam) znają zapewne również monety bite oryginalnymi stemplami w XIX wieku, których waga zdecydowanie różni się od oryginałów z czasów SAP i osiąga nawet ponad 7 gramów. Stąd trudno dociec, co Chińczycy fałszują – oryginał z XVIII wieku, czy jego XIX wieczną kopię. Ja nie podejmuje się tego rozstrzygać. To generalnie temat bardziej dla znawców tego zagadnienia. Prezentując ten rocznik pragnę tylko zwrócić uwagę na fakt, że nie tylko chińskie falsy mogą być groźne dla kolekcjonerów, bo istnieją również kopie wykonane stemplami „jak oryginał”.

Idźmy dalej i popatrzmy na kolejny rocznik podrobionej dwuzłotówki ze zbiorów muzeum w Krakowie. Tym razem będą to aż trzy różne monety z 1789. Opiszę je krótko, zacznijmy od pierwszej z brzegu. Dość długo pisze już o fałszerstwach, zatem kto czyta moje wypociny i spojrzy na zdjęcie tego egzemplarza, to już zapewne sam bez mojej pomocy wie, z czym mamy tu do czynienia. Dziobate tło monety, rozmyte liternictwo i portret oraz niezbyt trafiony kolor, niemal od razu sugerują nam odlew. Potwierdza to opis ze stron MNK, który sugeruje, że ta konkretna podróbka wykonana jest po 1789 roku (to akurat oczywiste), że jest to odlew (to wiedzieliśmy) oraz jako metal, z którego została wykonana, podaje mosiądz. Dla porządku, za muzealnikami podaje średnicę 28,9 mm, wagę 8,18g i średnicę 1,7 mm. Porównanie do oryginału zostawiam czytelnikom.



Drugi egzemplarz imitujący ten sam rocznik wygląda odmiennie, co nie znaczy, że lepiej J.  Na początek zdjęcie a później krótki opis tego „brzydala”. Srebrzenie, które zapewne pokrywało całą monetę wytarło się z czasem i pozostawiło dwukolorową strukturę, która już na 1 rzut oka zdradza nam, że „cos z ta moneta jest nie tak”. To kolejny przykład odlewu, do którego użyto jakiegoś stopu miedzi i posrebrzono dla uzyskania lepszego efektu. Zakładam, że w II połowie XVIII wieku, z którego pochodzi ta sztuka efekt był wystarczająco „dobry” żeby oszukać potencjalnego „Kowalskiego”, bo zapewne żaden przysłowiowy „Icek” by się na to nie nabrał. Średnica tego wyrobu wynosi 29,4, waga 7,67 a grubość zaledwie 1,5 mm. Moim zdaniem ciekawa moneta z punktu widzenia historycznego, jednak numizmatycznie to II liga fałszerstw.




No i trzecia sztuka z tego jak się okazuje niezwykle popularnego wśród fałszerzy rocznika. Tym razem trafia nam się moneta „jeszcze brzydsza” od swoich niezbyt urodziwych dwóch poprzedniczek. Popatrzmy na to dziwo. Znów odlew, tym razem nawet o jeszcze gorszej, jakości detali, a do tego wykonany z miedziowego stopu, którego srebrzenie zostało zupełnie wytarte. Moneta wygląda żałośnie, jednak od biedy może „robić” za wykopek zniszczony zębem czasu i warunkami w glebie, stąd warto badać słabo zachowane monety z tego rocznika pod względem wyłapywania fałszywek „z epoki” zgubionych gdzieś tam „po polach i lasach”. Z reporterskiego obowiązku podaje udostępnione pomiary: średnica 29 mm (jak oryginał), waga 7,24g (mało!) no i średnica 1,5 mm. Zdecydowanie III liga wśród podróbek monet SAP.







Ostatnim rocznikiem dwuzłotówek, które możemy podziwiać dzięki digitalizacji zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie, jest moneta z kolejnego rocznika 1790. I tak, mamy kolejny odlew z metalu, który raczej z dużym trudem mógłby uchodzić za stop zawierający w ogóle jakieś srebro. Zapewne znów mamy do czynienia z jakąś wariacja na temat miedzi. Szczególna uwagę zwraca chropowate tło oraz koślawe napisy, co może świadczyć o niskim technicznym poziomie matrycy, jaka został użyta do odlania tego krążka. Dobra średnica 29 mm, niska waga 7,82g znana już z poprzednich odlewów oraz 1,7 mm grubości oddaje całość. Jak już fałszerzowi uda się uzyskać krążek o odpowiedniej średnicy i grubości, to zdecydowanie trudno trafić w optymalna wagę. Generalnie, zasad jest jedna - zawsze coś się nie zgadza, co może być podstawową wskazówką dla amatorów mennictwa SAP, którzy chcieliby prześwietlić swoje dwuzłotówki i wyłapać ewentualne podróbki z epoki.





Ostatni XVIII wieczny falsyfikat pochodzi z forum serwisu odkrywca.pl i jest to moneta z rocznika 1792. Na zdjęciach widać wyraźnie drobne ubytki srebrzenia występujące na całej powierzchni po obu stronach.
Zdjęcie nie jest idealne, jednak autor informując społeczność podał wymiary, które wynosiły średnica 28,2 mm i waga 7,10 grama. Dodatkowo z relacji wiemy, że krążek posiadał „kreskowany rant”. Ta informacja plus mniejsza waga i wymiary, może świadczyć, że to rzeczywiście odlew upodobniony do oryginału. Co ciekawe kolor może sugerować, że krążek nie jest wykonany ze stopu miedzi a z innego metalu barwy srebrzystej, na przykład z cynku. To czysta spekulacja, jednak bliższych informacji o tej monecie brak.

Na koniec omawiania fałszywych dwuzłotówek, czas jeszcze pokazać oficjalne srebrne repliki egzemplarza z 1766 rodem z Mennicy Warszawskiej oraz ich chińskie podróbki, które być może są nawet platerowane srebrem (ale tego nie jestem pewien). Zatem od początku. Mennica Warszawska z okazji celebracji swojej kolejnej rocznicy w 2008 wypuściła replikę monety z 1766 roku.
Pięknie wykonana moneta, bita ze srebra próby 925 stemplem lustrzanym w ilości 10 tysięcy sztuk i dostępna nawet w specjalnych mahoniowych kasetkach. Co ciekawe wymiary tej repliki zupełnie nie przystają do historycznego pierwowzoru, bo średnica wynosi 32 mm a waga 14,14 grama. Na awersie umieszczono czytelna informację o tym, że nie jest to w żadnym wypadku oryginalna moneta SAP. Pisze to dla tego, że napis ten czasami bywa usuwany, ale o tym za chwilę. Srebrna moneta istnieje, jako osobny twór oraz łączona jest w całe sety replik historycznych monet królewskich bitych i sprzedawanych przez MW. Trudno mi pojąć, w jakim celu wykonuje się tego typu produkty, jednak zakładam, że jeśli znajdują swoich nabywców to rozumiem, że są społecznie potrzebne. Poniżej zdjęcia takiego lotu.

Istnieją również repliki tej monety wykonane ze złota, wybite rok później w limitowanej ilości 1766 egzemplarzy (wymiary 21mm i 8g). Dla wybitnych wielbicieli złota wykonano nawet ogromne, 100 gramowe repliki tej dwuzłotówki. Dostępne zaledwie w ilości 199 sztuk, taka ekstra-turbo limitowana edycja dostępna tylko w „najlepszych sklepach numizmatycznych”. Ta prezentowana na zdjęciu poniżej, jest do wzięcia za drobne 17 500 złotych. Ot, coś dla koneserów świecideł rodem z NBP z zacięciem do megalomanii i historii kraju. Ja nie posiadam takiego egzemplarza, co nie znaczy, że nie doceniam idei i świetnej, jakości ich wykonania. Prawdziwie mennicze sztuki, chciałbym mieć oryginały z 1766 roku zachowane w taki sposób J.
 Tak wykonane repliki, odgrzały nieco temat monet SAP i skłoniły różnej maści „lokalnych producentów” do ich podrobienia. I tak zamiast 8 gramowej monety złotej, o której pisałem powyżej, mamy dostępną niemal identyczną sztukę, ale już tylko wykonaną ze srebrna (wymiary jak srebro), platerowaną 24 karatowym złotem, którą można na znanym portalu aukcyjnym kupić czasem za około 50 złotych. Ja jednak kończąc temat, chciałbym tylko na chwile skoncentrować się jeszcze na podróbkach srebrnych replik, które na wschodnich portalach oferujących polskie falsyfikaty można kupić „za grosze”. Monety są wykonane raczej niechlujnie, jednak niewprawnego kolekcjonera mogą wprowadzić w błąd. Na krążkach jest oznaczenie Mennicy Warszawskiej oraz próba srebra 925. Jak sądzę obie informacje są nieprawdziwe. Proszę zobaczyć na zdjęciu poniżej, na którym wyraźnie wydrapano informacje o tym, ze jest to replika.

Ostatnio pojawiły się również lustrzane kopie replik, które zdaniem sprzedającego są platerowane srebrem. Nie ma na nich żadnego oznaczenia informującego o tym, że to kopie., stąd mogą być potencjalnie groźne. Poniżej zdjęcie monety z aukcji, która aktualnie trwa na jednym z portali.
Uff, miało być krótko. Czas na wnioski.

Sporo monet dwuzłotowych przez wiele lat i roczników było przedmiotem podrabiania „w epoce” na szkodę emitenta. Głównie były to niezbyt udane odlewy, które stosunkowo łatwo można odróżnić od oryginałów. Druga grupa monet to znacznie lepsze kopie próbnych dwuzłotówek z 1771 roku. Te monety powstawały już XIX wieku i powstają do dziś na szkodę kolekcjonerów. Są to groźne podróbki i jeśli ktoś proponuje nam rzadka monetę z 1771 po „okazyjnej cenie” miejmy się na baczności, bo co prawda cuda zdarzają się w życiu, ale raczej rzadko i trzeba być czujny. Trzecia grupa to cały asortyment jubileuszowych kopii rodem z Mennicy Warszawskiej. Srebrne, złote, pojedyncze i sprzedawane w całych grupach – trudno się w tym połapać. To propozycja raczej do inwestorów. No i w końcu ostatnia grupa fałszerstw, ogromne ilości chińskich podróbek, które na szczęście imitują nie oryginalne monety tylko repliki MW. Kto tych replik nie tyka, generalnie nie naraża się na niebezpieczeństwo stania się ofiara oszustwa. Widziałem w sumie kiedyś taką chińską podróbkę repliki, na której ktoś „sprytny inaczej” usunął informacje i w opisie sugerował, że moneta jest oryginalna i pochodzi z 1766 roku. Jednak o przypadkach medycznych nie będę tu pisał. Tylko kompletny laik mógłby pomylić się i zakupić taki wyrób. Nie polecam kupowania drogich srebrnych monet, do czasu, kiedy nie jest się w stanie odróżnić ich od oryginału. I nie dotyczy to okresu SAP, ale generalnie całej numizmatyki.

Wracając do odlewów „z epoki”, to dziś na aukcjach nie spotyka się zbyt często tego typu monet. A może jednak spotyka, tylko nie spodziewając się niczego złego – nie weryfikujemy składu chemicznego tych krążków, przyjmując co do zasady, że tak popularnych roczników dwuzłotówek nikt nie podrabiał – traktujemy je, jako oryginalne srebrne monety SAP. Szczególnie dotyczy to słabiej zachowanych egzemplarzy, których pochodzenie deklarowane jest, jako pochodzące „z wykopków”. Rekomenduje przyjrzenie się „złomkom” również z tego punktu i zweryfikowanie ich oryginalności. Jeśli któraś z monet z waszego zbioru przypomina w jakiś sposób monety zaprezentowane w tym wątku, to istnieje ryzyko, że posiadacie falsa lub replikę. Co nie znaczy, że to od razu „zła moneta” i o ile jest to podróbka „z epoki” może stanowić ciekawe świadectwo historii systemu monetarnego I Rzeczpospolitej w II połowie XVIII wieku. Na dziś to tyle, przepraszam za prywatne wynurzenia ze wstępu i zapraszam już niebawem (ale nie tak szybko jak zwykle, bo aktualnie nieco czasu mi brak na intensywne pisanie…).

W dzisiejszym artykule wykorzystałem zdjęcia monet i opisy pochodzące ze zdigitalizowanej i udostępnionego zbioru Muzeum Narodowego w Krakowie. Dodatkowo użyłem kilkunastu zdjęć ze swoich zbiorów fotografii oraz kilku zdjęć wyszukanych przez google grafika.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz