piątek, 22 czerwca 2018

5 Aukcja GNDM, czyli mega impreza na której szatan kazał mi tańczyć.

Cześć, macie czas? J.  Tak pytam, bo zakończyła się wielka impreza numizmatyczna, to i tekst z pewnością krótki nie będzie. A znając mnie, może być nawet monstrualnie długi, szczególnie, że mam Wam dziś sporo do opowiedzenia. Siadamy głęboko w fotelach, zapinamy pasy i… lecimy z tematem J.  W każdym razie nadszedł w końcu ten czas, kiedy emocje po aukcji opadły i myśli poukładały się w zdania, którymi mogę się z Wami podzielić. Jak zwykle zapraszam na relację widzianą z mojego punktu widzenia, która z uwagi na 5-cio dniową imprezę, tak naprawdę ograniczy się jedynie do komentarza na temat małego wycinka z ogromnej ilości przedmiotów oferowanych na 5 Aukcji Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka. Można odnieść ostatnio wrażenie, że sporo miejsca i czasu poświęcam na blogu tej imprezie, jednak trzeba obiektywnie ocenić, że sama aukcja na to w pełni zasługuje i nie jest to z mojej strony żadna forma nie daj Boże promocji, czy też reklamy konkretnego podmiotu handlującego monetami, które zbieram. Zresztą po tych „igrzyskach” dla miłośników numizmatyki, które przy okazji tej imprezy zorganizował Pan Damian z zespołem, to oni już raczej żadnej promocji na blogu nie potrzebują. Wracając do niezwykłości aukcji, to zanim przejdę do konkretnego opisu licytacji monet Poniatowskiego, zwrócę tylko uwagę na kilka istotnych czynników, które odróżniały tą imprezę od innych, jakich przecież mamy sporo w ostatnim czasie.

Jak powszechnie wiadomo, na 5 Aukcji GNDM zaoferowano do sprzedaży ogromną ilość pięknych monet z praktycznie wszystkich okresów. Słowem dla każdego z pewnością znalazło się tam coś ciekawego. Jednak nie jest żadną tajemnicą, że tym głównym czynnikiem, jaki mnie osobiście skusił żeby wziąć w tym udział, była niezwykła kolekcja monet Stanisława Augusta Poniatowskiego, która przy okazji była flagowym produktem i „koniem pociągowym” całej imprezy. Wiele na ten temat było już napisane w reklamach na portalach społecznościowych i forach dla kolekcjonerów, czy nawet pokazane na filmikach promujących ofertę na stronach internetowych organizatora, czy nawet powiedziane podczas wieczorku numizmatycznego czy choćby powielone w specjalnie wydanej edycji katalogu aukcyjnego. Dlatego też w dalszej części tekstu, postaram się nie powtarzać zbyt często stwierdzeń, które już wcześniej padły, choć nie da się tego całkowicie wykluczyć. Nie przypominam sobie by jakaś inna oferta monet SAP w XXI wieku wzbudziła takie zainteresowanie środowiska kolekcjonerów. O samej ofercie jeszcze napisze bardziej szczegółowo w dalszej części, teraz tylko kilka ogólnych stwierdzeń dotyczącej tej wspomnianej wyżej „wyjątkowości”. Do sprzedaży trafiła kolekcja, której korzeni można doszukiwać się w XIX wieku. Niemal kompletna i pełna niezwykłych monet, których rynek numizmatyczny nie widział nie tylko w tym wieku, ale sporo numizmatów jeszcze nigdy nie było oferowanych na krajowych aukcjach. To dla mnie i dla wielu miłośników okresu SAP była ogromna szansa na uzupełnienie zbiorów o okazy, których próżno szukać „u konkurencji” i które prawdopodobnie przez kilkadziesiąt kolejnych lata nie trafią do ponownej sprzedaży. W każdym razie, na pewno nie w takiej skali jak to miało miejsce podczas 5 Aukcji GNDM. Trudno, więc się dziwić, że impreza w moim kalendarzu została zaznaczona, jako najważniejsza w tym roku… a może i w całym moim dotychczasowym zbieractwie. Dlatego też bardzo mocno skoncentrowałem się na swoim udziale, dobrze się do niej przygotowałem i zasadniczo zamierzałem obkupić się jak nigdy. To duża zmiana versus poprzednie imprezy, na których głównie szukałem dobrych okazji cenowych i często narzekałem na efekt moich zmagań. Czy odniosłem sukces, czy raczej poszło mi jak zwykle… o tym opowiem już za chwilę, ale najpierw jeszcze podkreślę efekt WOW!, który udało się osiągnąć organizatorom imprezy z GNDM.
Moje przygotowania do aukcji były bardzo poważne, gdyż miałem wielkie plany zakupowe i w dniu aukcji postało już jedynie tylko stawić się na „ubitym placu” sali hotelu Marriott by powalczyć o swoje. Niemal w ostatniej chwili zdecydowałem się na udział osobisty, mimo że niemal do końca biłem się z myślami, ponieważ wole licytować w skupieniu oraz nie chciałem się zbytnio rzucać w oczy potencjalnej konkurencji. W końcu czasem dobrze jest zaatakować z drugiej linii, z zaskoczenia. Jednak uległem atmosferze, jaką stworzyli organizatorzy wzmocnionej jeszcze po piątkowym wieczorku i tak jak poprzednio, tak i na tej aukcji zdecydowałem się na licytację z sali. Pierwszy problem pojawił się zupełnie nieoczekiwanie i związany był z dotarciem do Marriottu.

Na imprezę postanowiłem wybrać się tramwajem, bo w sumie to niedaleko a i pogoda przecież ostatnimi czasy taka piękna. Często w takich warunkach zostawiam auto i poruszam się po stolicy komunikacją miejską lub nawet spacerem. Udałem się na przystanek z ponad godzinnym wyprzedzeniem by odbyć około 15 minutowy kurs do ścisłego centrum. Pierwsza refleksja, że coś jest „nie tak” przyszła, gdy drugi kolejny tramwaj nie stawił się o ustalonej w rozkładzie porze. Pomyślałem, że takie coś się w stolicy raczej często nie zdarza i zacząłem szukać informacji w telefonie. Nie trzeba było długo poszukiwać, gdy okazało się, że aktualnie w centrum Warszawy odbywa się tak zwana „Parada Równości”, która blokuje moją trasę, przez co nic aktualnie tam nie kursuje i raczej szybko się to nie zmieni. Straciłem już dobre 20 minut, dlatego szybkim marszem udałem się do garażu, przeprosiłem samochód i skierowałem się do centrum. Nie pognałem za długo, bo zaraz po przejechaniu linii Wisły trafiłem na korek zdezorientowanych kierowców. Nie udało się przejechać dalej, gdyż policja blokowała dostęp do mojej trasy, ochraniając manifestujących przed takimi jak ja, groźnymi typami wyposażonymi w niebezpieczne pojazdy. Nie miałem czasu czekać, zawróciłem naginając nieco przepisy i szukałem alternatywnego dojazdu od drugiej strony miasta. Niestety tam wpadłem w jeszcze większy zator, który poruszał się w tempie tak powolnym, że spacerujący tłumnie emeryci i renciści mijali mnie szybko, niczym bolidy formuły 1. Czas upływał, presja rosła a ja zamiast wyluzować się przed czekającymi mnie licytacjami byłem już nieźle zirytowany takim obrotem spraw. Po kilku kolejnych próbach przebicia się bocznymi uliczkami, uznałem realnie, że szans na dojazd w tej chwili nie ma i trzeba szybko gdzieś „porzucić” pojazd i dalszą drogę na aukcje odbyć piechotą. Na szczęście nie było daleko, bo stojąc na tych wszystkich blokadach, wielki wieżowiec hotelu Marriott był doskonale widoczny niemal z każdego miejsca. W efekcie, zamiast być pół godziny przed czasem i spić kawę w miłej atmosferze oczekiwania, to… spóźniłem się kwadrans. Na szczęście na pierwszy ogień licytacji monet Poniatowskiego poszła oferta drobnych monet miedzianych i zdążyłem na swoje główne danie tego wieczoru. Jednak nerwy towarzyszyły mi od początku i po sobotnim luzie pozostało jedynie wspomnienie. I tak oto „podpadły” mi te wszystkie kolorowe osoby, które maszerując wolnym krokiem z tęczowymi ozdobami, zablokowały centrum miasta. Na pamiątkę tego frustrującego momentu przygotowałem nawet specjalną ilustrację, którą prezentuję poniżej J.
Skoro temat mojego dobrnięcia na imprezę mamy już za sobą, to teraz już czas na kilka zdań o kolekcji monet SAP, która trafiła pod młotek. Uznałem, że należy się jej krótka zapowiedź, bo przecież nie była to zwykła oferta i warto mieć tą świadomość zanim przejdziemy do opisu konkretnych numizmatów. Po pierwsze, należy nieco przybliżyć jej niezwykłą proweniencję. Wystawione do sprzedaży numizmaty były częścią wielkiego zbioru monet, tworzonego na przełomie wieków XIX i XX, którego właścicielem onegdaj był znany warszawski antykwariusz Gustaw Soubise-Bisier. Dawny właściciel tego zbioru to bardzo barwna postawać, która wryła się w historię numizmatyki polskiej okresu międzywojennego oraz dzięki słynnym „notatkom” często przywoływana jest aktualnie przez miłośników monet okresu II RP. Uznałem, że warto napisać parę zdań by poznać lepiej tego kolekcjonera oraz by ustalić, w jakich okolicznościach powstawał jego zbiór.

Otóż Gustaw Wilhelm Ludwik Bisier, to urodzony warszawiak, którego ojciec był francuskim cukiernikiem, który przeniósł się do naszej stolicy z Berlina, by w 1847 roku założyć swój zakład na ulicy Krakowskie Przedmieście. Gustaw od młodych lat przejawiał zainteresowanie polską historią i sztuką. Był zdolnym młodzieńcem. Studiował między innymi malarstwo, a jego obrazy znajdują się nawet w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie. Jednak największa sławę zdobył dzięki pasji do gromadzenia przedmiotów i talentowi biznesowemu. W 1883 roku nabył prywatne muzeum zwane Wystawą Starożytności i udostępnił je publiczności, pobierając niewielkie kwoty od zwiedzających. W tym czasie samowolnie dodał sobie pierwszy człon do nazwiska, powołując się przy tym na rodzinne powiązania z francuskim rodem książęcym. Jednak w dokumentach oficjalnych, nigdy ten pierwszy człon nie był uwzględniany. W każdym razie już, jako Gustaw Soubise-Bisier rozwijał swoje zainteresowania i gromadził pokaźne zbiory dzieł sztuki. Z tej pasji zrodziły się kolejne projekty, takie jak otwarty w 1894 roku antykwariat czy liczne wystawy sztuki i zabytków, które realizował w różnych lokalizacjach stolicy. W tym czasie jego zbiory rosły głównie poprzez zakupy antykwaryczne oraz aktywny udział w licznych akcjach. Był kolekcjonerem „totalnym” i nie zbierał jedynie monet. Znane są jego wielkie kolekcje, które budował w między innymi takich dziedzinach jak: ryciny w tym dzieła Norblina, exlibrisy, polskie druki i tajna prasa, znaczka i stemple, tkaniny, hafty, ornaty, fajans, porcelana, medale, militaria, ordery i odznaczenia, karty do gry, a także cenne pamiątki muzyczne w tym listy Chopina oraz wiele innych niezwykłych zabytków archeologicznych. Jak możemy się domyślić, Bisier miał bardzo szerokie zainteresowania, ogromna wiedze praktyczną i liczne pasje, które wypełniały mu czas i w których się spełniał. Można by nawet z tego opisu wywnioskować, że kolekcjoner był owładnięty manią zbieractwa, co wydaje się potwierdzać choroba psychiczna, na jaką zapadł w późniejszym czasie. Jak wiadomo śmierć dopadła antykwariusza w roku 1937 już, jako do pensjonariusza szpitalu psychiatrycznego w stolicy. Jednak w okresie zdrowia i dużej aktywności, Pan Gustaw bardzo chętnie dzielił się swoją wiedzą o zabytkach, publikował liczne artykuły w prasie branżowej oraz chętnie udzielał pomocy mniej doświadczonym miłośnikom historii i sztuki. Był również aktywnym członkiem Towarzystwa Numizmatycznego w Krakowie a później, został nawet prezesem sekcji numizmatycznej w Towarzystwie Numizmatycznym Warszawskim. Pod koniec życia, kiedy zapadł na zdrowiu, zaczął rozprzedawać swoje zbiory. Jednak dopiero jego spadkobiercy zrobili to na masową skalę i wiele obiektów trafiło wówczas do prywatnych kolekcji, stołecznych muzeów a nawet bliżej nieznana ilość numizmatów została uznana za skradzioną. Część z wielotysięcznego zbioru monet polskich trafiła do Muzeum Narodowego w Warszawie i są tam przechowywane do dzisiaj, co jako stały bywalec mogę potwierdzić. Poniżej prezentuje zdjęcie wybitnego kolekcjonera na tle swojego zbioru broni dawnej z fotografii, jaka ukazała się w międzywojennej prasie oraz powojenny medal, wybity w 80 rocznicę jego urodzin.
Kolekcja monet Stanisława Augusta Poniatowskiego, która trafiła na 5 Aukcję Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka, pochodzi właśnie z części zbioru Gustawa Soubise-Bisiera, który w latach międzywojennych trafił w prywatne ręce, a konkretnie do kolejnego znanego kolekcjonera - Stanisława Jarzębowskiego. Po jego śmierci w roku 1980, monety trafiły do kolejnej kolekcji i tak właśnie przetrwały do dzisiejszej aukcji. W ten sposób organizatorzy znają pełną proweniencję zbioru, udokumentowaną w jego ponad 100 letniej historii. To nie zdarza się znowu aż tak często. Dlatego też warto podkreślić fakt, że udokumentowane pochodzenie kolekcji, stanowi oprócz ilości oraz jakości zbioru, trzecią ważną cechą tej oferty, którą należało odpowiednio docenić. Ja w każdym razie uznałem to za jasny sygnał do zakupów J.

Teraz już czas przystąpić do analizy tej niezwykłej kolekcji. To, co oprócz ogromnej liczby monet Poniatowskiego, rzuca się w oczy, to oczywiście niższe nominały, głównie miedź i srebro oraz zróżnicowany stan zachowania monet. Widać, że jest to zbiór gromadzony typologicznie, czyli kompletny pod względem roczników i odmian oraz nastawiony na ciekawostki, czy błędy mennicze. Głównym języczkiem uwagi były piękne i rzadkie monety miedziane oraz srebrna drobnica od groszy do dwuzłotówek. Wydaje się, że stan monet był dla budującego ten zbiór Bisiera zdecydowanie sprawą drugorzędną i dlatego obok numizmatów menniczych trafiły doń monety mocno zużyte obiegiem. Oczywistym przykładem, który to potwierdza są popularne roczniki monet SAP zebrane w średnich stanach, a które z pewnością przy minimalnym wysiłku kolekcjonera mogły być podmienione na lepsze egzemplarze. Jednak do tego nie doszło i zbiór miał ten swój „starodawny” charakter. Co ciekawe takie podejście zdecydowanie różni się od aktualnej mody gromadzenia, której przyznam, sam czasem hołduję. Aktualnie zdecydowanie większą wagę przykłada się do wyglądu monet i co do zasady, wymienia się je z czasem na lepiej zachowane egzemplarze. Dlatego też dla miłośników mennictwa SAP ceniącym sobie klasyczne piękno obiegowych monet, przydarzyła się ogromna gratka, bo do sprzedaży trafił liczny zbiór pięknych egzemplarzy, które z reguły nie były mennicze i dzięki temu nie zanosiło się na szczególną konkurencje w zakupach z fanami MS-ów i plastikowych slabów. To niezwykła okazja do uzupełnienia kolekcji o rzadsze roczniki, naturalnie wyglądające egzemplarze oraz ciekawostki, których próżno szukać w archiwach aukcyjnych. I to właśnie była uczta, na którą zdecydowanie czułem się zaproszony J.

Organizatorzy uzupełnili starą kolekcję Gustawa Soubise-Bisiera o kilkanaście monet Poniatowskiego zebranych z rynku i zaproponowali nam do sprzedaży w sumie 216 egzemplarzy. Tak bogatej oferty monet SAP nie pamiętam i obym dożył jeszcze kilku takich aukcji. Już, kiedy kilka tygodni przed aukcją analizowałem monety srebrne pomagając w opisach, uznałem, że będzie to dla mnie doskonała okazja do zakupu rzadszych roczników oraz być może pokuszę się nawet by powalczyć o jakąś większą rzadkość, by moja kolekcja zyskała nie tylko ilościowo, ale również i na jakości. W końcu to właśnie te najcenniejsze i najbardziej poszukiwane numizmaty wytyczają „wagę” gromadzonego zbioru, stąd proszę się nie dziwić, że zareagowałem jak przeciętny klient i z przyjemnością dałem się złapać na lep doskonałego marketingu aukcji, jaki zaprezentował Pan Damian i jego załoga. Dość powiedzieć, że do grona monet, na które wstępnie „miałem chrapkę”, po pierwszym przeglądzie trafiło prawie… 50 sztuk! To ogromna liczba, która raczej bardziej przystawała do zakupu hurtowego niż pojedynczej walki o każdy z egzemplarz. Niestety nie było możliwości zakupu większej ilości numizmatów „pod ladą” i jeśli chciało się być ich nowym właścicielem, to każdą z pozycji trzeba było sobie wywalczyć J. Planując realnie swoje możliwości finansowe, zmniejszyłem nieco liczbę monet, do których chciałem „wystartować”. Jednak to i tak w dalszym ciągu była ilość, której wyświetlenie na komputerze zajmowało kilka stron J. Tym sposobem przechodzimy już do licytacji. Na koniec tego fragmentu, jeszcze zapraszam na ogólne spojrzenie na grupę wybranych przeze mnie monet, które powodowały przyspieszone bicie serca.
Jeśli ktoś sobie nie policzył z obrazka, to informuję, że ostatecznie jako cel wybrałem 37 monet SAP. Jak widać na ilustracji, były wśród nich praktycznie wszystkie srebrne nominały koronne a dodatkowo znalazło się tam także kilka ciekawostek z innych, pokrewnych dziedzin. Liczyłem po cichu, że z tak wielkiej liczby egzemplarzy, jakimi byłem poważnie zainteresowany, z pewnością trafi do mnie kilka monet. Planowałem, że moje minimum to 3 sztuki i jeśli je osiągnę, to będzie dla mnie udana aukcja. Zważywszy na ubogą historię moich zakupów na imprezach GNDM, to w tym przypadku miałem wyjątkowo optymistyczne podejście. Podejście, które jednak postanowiłem podeprzeć solidnymi fundamentami. Wszystko po to, żeby nie okazało się, że dobry nastrój pryśnie wraz z zakończeniem imprezy, na której znów nic nie kupię…. To tym razem to w ogóle nie wchodziło w grę. Byłem niebezpiecznie zdesperowany i gotowy na twarde licytacje J.

Taktyka, jaką obrałem była prosta – to kombinacja dwóch dobrze znanych wszystkim powiedzeń, które są przecież mądrością narodów J. Zmixowałem ze sobą „mierz wysoko” i „mierz siły na zamiary”. Dodałem je do siebie, w czym wydatnie pomógł mi ich wspólny mianownik. Po pierwsze zgromadziłem nieco większy budżet niż mam zwykle w zwyczaju. Uznałem, że na „takie monety” nie warto szczędzić kosztów, bo drugi raz mogą mi się szybko nie przytrafić J.  Dodatkowo, wcześniej udałem się do przyjaznych biur gabinetu numizmatycznego i dokładnie obejrzałem osobiście wszystkie interesujące mnie egzemplarze, notując sobie przy okazji, co ciekawsze spostrzeżenia. Dopiero po tym kroku, ostatecznie wybrałem cele do licytacji, przydzielając im na własny rachunek priorytety w zależności od tego, jak bardzo mi na danej pozycji zależało. Pozycji jednak było na tyle dużo, że obawiałem się, iż nie zapamiętam wszystkiego dobrze i w ferworze walki mogę popełnić jakiś błąd, więc zaradziłem i na to. Wszystkie informacje zawierające dane monet, nadany im wcześniej priorytet oraz moje limity licytacyjne wyrażone w PLN, wbiłem do prostej tabelki w Excelu, żeby mieć te informacje dostępne w formie podręcznego pliku na aukcji i móc z niego sprawnie korzystać w trakcie licytacji. Po piątkowym wieczorku numizmatycznym, na którym dodatkowo omówiłem niektóre pozycje z innymi specjalistami wsłuchując się w ich komentarze, uznałem, że jestem dobrze przygotowany do akcji. Teraz pozostało mi już tylko postarać się o to by za rozsądne kwoty kupić jak najwięcej brakujących mi roczników oraz pokusić się o kolejna ozdobę mojej kolekcji. Jak zaplanowałem tak zrobiłem i teraz powoli przechodzę do konkretów. A jest tym razem, o czym pisać J.

Zacznę chronologicznie. Kiedy lekko poddenerwowany, bo przecież spóźniony o kwadrans wpadłem w końcu na salę i zająłem miejsce, okazało się, że jedna z monet, którą byłem zainteresowany została już sprzedana. W ten sposób próba dwugrosza z 1771 przeszła mi „koło nosa”. Jednak ta moneta „na szczęście” miała u mnie niski priorytet, więc po chwili uznałem, że w sumie to nic się nie stało i skoncentrowałem się na kolejnej pozycji na liście „do kupienia”.. A była to moneta niezwykła, którą bardzo chciałem zdobyć. Tak się złożyło, że jeśli chodzi o srebro, to pierwszą monetą, jaka „poszła pod młotek” po moim przybyciu na salę była potencjalna, przyszła ozdoby mojej kolekcji, czyli niezwykle rzadka odbitka grosza 1767 w srebrze z mennicy krakowskiej. Istnie szatańska oferta, oznaczona nie inaczej niż numerem 666. Tak ją widziałem J.
Uznałem, że nabycie egzemplarza monety, która jest tak rzadka, że nie ma nawet jej zdjęcia w najnowszym katalogu Parchimowicz/Brzeziński, a dotychczas znana jest jedynie z jednej sztuki pochodzącej ze słynnej kolekcji hrabiego Emeryka Hutten –Czapskiego trzymanej w Muzeum Narodowym w Krakowie, „trochę rozszerzy” moje zbieractwo. Miałem zamiar zacząć ostro J. Licytacja był długa i burzliwa, w każdym razie na tyle, że pozwoliła od kwoty wywołania na poziomie 4 tysięcy złotych przejść do sum znacznie poważniejszych. Coś mnie podkusiło żeby nie zdradzać swoich zamiarów i poczekać na sam koniec licytacji, na moment aż wszystkie strony się wystrzelają i dopiero wtedy odkryć karty. Ta strategia okazała się skuteczna. Coś mnie podkusiło… i podniosłem rękę składając decydującą ofertę. Dziś sądzę, że to numer oferty 666 okazał się być znamienny. Szatan kazał mi zatańczyć i stąd właśnie tytuł dzisiejszego wpisuJ.
Jeden zaprzyjaźniony znawca kina twierdzi, że film „Szatan kazał tańczyć” w reżyserii Katarzyny Rosłaniec, to najgorsza produkcja w historii polskiej kinematografii. Ja tam się na kinie aż tak dobrze nie znam, ale tytuł do mnie trafia, więc dam mu kiedyś szanse a dziś jedynie wykorzystałem sam plakat. Jakoś mi tak podpasował J.  I to był właśnie mój pierwszy zakup tego wieczora.  Jak by co, to już teraz zamiast do Krakowa, to zapraszam do mnie J. A na poważnie, do czasu przerwy, jaka nastąpiła po zakończeniu sprzedaży wszystkich miedzianych monet SAP, nie podniosłem już ręki ani razu. Dałem szanse innym kolekcjonerom, wiedząc przecież dobrze, że dla mnie to dopiero początek aukcji. Czekałem już na to, co wydarzy się po przerwie, kiedy do sprzedaży trafią sreberka Poniatowskiego i zacznie się dziać naprawdę intensywnie.

Oferta sreber była bardzo szeroka, więc żeby nie zanudzać będę pisał o niej zbiorczo. Pierwsze były 6-cio groszówki w ilości 4 sztuk, których nie planowałem licytować. Stany obiegowe, ale jeszcze ładne, ceny maksymalnie po 200 złotych, czyli całkiem dobra okazja do uzupełnienia zbiorów tańszym kosztem. Kolejnym nominałem był reprezentowany przez 13 egzemplarzy zbiór srebrników. Tu było ciekawiej i zatrzymam się chwilę dłużej, bo zdecydowanie trafił się nam niezły materiał od Bisiera. Po kilku standardowych rocznikach, pierwszą monetą, o którą bardziej powalczyli uczestnicy był egzemplarz z roku 1774 z puncą własnościową kolekcji Potockich. Nie był to piękny grosz, jednak znak przynależności do zbioru magnata sprawił, że stan zachowania w tym wypadku schodził na plan dalszy. Odnotowuję to jedynie, jako ciekawostkę, bo akurat ja sam nie byłem tym krążkiem zainteresowany. Nie mniej jak już wielokrotnie wspominałem, proweniencja bardzo liczy się w numizmatyce. Szczególnie ta „stara”, bo z „nową” to już ludzie jakoś się nie chcą wychylać J. Ale wracając do groszy, obserwowałem trwające licytacje i czekałem już na pięknego oraz rzadkiego srebrnika z rocznika 1775. Ta moneta miała u mnie bardzo wysoki priorytet, bo nie widziałem nigdy tak pięknego egzemplarza. Rzadko ten rocznik trafia do sprzedaży, dlatego też powalczyłem o nią twardo i w efekcie sporym kosztem ją wylicytowałem. Znaczny wysiłek finansowy już na samym początku. Kolejne roczniki również były bardzo ciekawe, ja jednak zasadziłem się na monetę z roku 1779. W efekcie udało mi się ją wygrać i tym samym wreszcie skompletowałem obydwa warianty korony opisane u mnie na blogu. Do monety z gładkim wnętrzem korony, którą już wcześniej posiadałem, dodałem egzemplarz, w którym korona jest wypełniona skośnym karbowaniem. Byłem zadowolony, wpadły mi dwa nowe srebrniki i już w tej chwili osiągnąłem mój cel minimum, czyli 3 zakupione egzemplarze. Poniżej prezentuje oba srebrniki, które wylicytowałem.
Idąc dalej, dochodzimy do jak zwykle licznej grupy dwugroszówek. Pisze „jak zwykle”, bo jest to z pewnością najpopularniejszy nominał srebra SAP. Sam mam ich już 60 i cały czas szukam kolejnych. Niech nas jednak ta pozorna łatwość kupna półzłotków nie zwiedzie, bowiem są wśród nich takie, na które zawsze poluje wielu miłośników tego okresu mennictwa Polski królewskiej. Nie inaczej było na 5 Aukcja Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka. Na mojej „krótkiej” liście monet, które warto by posiadać było ich aż 8. Wspomnę teraz o kilku z nich.  Po pierwsze warto było zwrócić szczególną uwagę na egzemplarz z rocznika 1767 oznaczony puncą. To jak zwykle menniczy przykład fałszywego półzłotka z Prus, który został oznaczony puncą probierza generalnego „PG” i jako taki, egzemplarz służył, jako przykład porównawczy do wyłapywania podróbek. Teraz takie monety są bardzo poszukiwane, stąd nic dziwnego, że o ten egzemplarz bój był zażarty. Mam już złotówkę z puncą „PG”, więc teraz chętnie dodałbym do niej o połowę mniejszy nominał. Jednak niestety nie tym razem. Odpadłem, ale dopiero gdzieś pod koniec licytacji L. Drugą monetą, na jaką pragnę zwrócić uwagę był z kolei bardzo obiegowy, brzydki i niedobity półzłotek z rocznika 1773 z błędem w inicjałach intendenta mennicy. To znany jedynie z najlepszych kolekcji stempel, w którym zamieniono kolejność liter i zamiast prawidłowego inicjału wyszło z mennicy P.A. O dziwo, moneta z błędem jakoś przeszła przez kontrolę jakości i niewielka ilość trafiła do obiegu. Stąd dziś monety z tym błędem są ekstremalnie rzadkie i poszukiwane przez wielu kolekcjonerów. Nie pamiętam aukcji, na której oferowano by takiego dwugrosza, stąd i ten egzemplarz mimo swoich licznych niedoskonałości był dla mnie ważnym celem. Licytacja była bardzo zacięta, co można zobaczyć choćby na filmiku na Youtube na kanale GNDM, gdzie akurat ją w całości uwieczniono.



Mimo postawienia przeze mnie naprawdę dużej kwoty zostałem przebity i to przez 2 innych licytujących, więc tego celu niestety nie osiągnąłem. Mimo ceny, jaką przyszło zapłacić zwycięscy, jest to jedna z tych monet, której niekupienia żałuję najbardziej. Na zdjęciu poniżej prezentuje oba cenne dwugrosze, które teraz cieszą innych miłośników monet SAP. Szacunek Panie/Panowie, którzy mnie wówczas przebili i gratuluję udanych zakupów J.
Ale to nie wszystko i zabawa z dwugroszami trwała nadal. Do kupienia były rewelacyjnie zachowane egzemplarze z roczników 1777, 1778 i 1779. Rzadkie i piękne monety znalazły liczne grono wielbicieli, którzy zdecydowali się zapłacić krocie. Ja bardzo chciałem dotrzymać im kroku, jednak niestety znów odpadłem i nie znalazłem się w grupie tych kilku szczęśliwców. Każda z tym trzech monet zasługiwała na dobry zbiór i pozostaje mieć tylko nadzieję, że tak się stało. Sądząc po kwotach, nie będą to przypadkowe kolekcje. A teraz po porażkach, porozmawiajmy wreszcie o licytacjach, które zakończyły się powodzeniem. Udało mi się wygrać dwie monety. Pierwsza, to bardzo ładny egzemplarz, z 1768, który wzbogacił mój zbiór opisanych na blogu wariantów. To jak wiemy rzadki rocznik z oficjalnym nakładem 170 sztuk, na który zawsze zwracam uwagę. Teraz mam już dwa warianty, więc coraz mniej pozostało mi do zebrania kompletu stempli J. Drugi półzłotek, który trafił w moje ręce to moneta z również już opisanego na blogu rocznika 1785. Bardzo ładne detale, które wydawały mi się trochę niedocenione w katalogu, pewnie z uwagi na drobne wady blachy, które nieco psuły obraz monety. Ja jednak oglądając ją przed aukcją, widziałem dokładnie, w jak dobrym jest stanie i byłem bardzo rad, kiedy już stała się moim łupem. Podsumowując ten nominał, z ośmiu zaplanowanych monet udało mi się wygrać dwie. Uważam, że to całkiem dobry wynik, poniżej prezentuję zdjęcia moich monet.
Kolejnym nominałem były 10-cio groszówki. Tu interesowały mnie jedynie dwie monety. Pierwsza to zaslabowany, menniczy MS z 1787 roku. Mam już jeden egzemplarz z tego roku i tę monetę potraktowałem, jako próbę wymiany na ładniejszą sztukę. Zwykle w takich przypadkach moja desperacja nie jest wysoka i podświadomie liczę na jakaś okazję. Tu się jej nie doczekałem, stąd planowa porażka. Druga dziesięciogroszówka, jaką miałem na celowniku, to rzadsza odmiana z rocznika 1792, chrakteryzująca się z inicjałem mennicy zapisanym, jako M.V. Tu dodatkowo mieliśmy kumulację rzadszej odmiany oraz menniczego stanu zachowania. Celowałem wysoko, jednak jak się okazało niedostatecznie i nic nie wyszło z moich starań. W sumie szkoda, ale to dopiero początkowa faza aukcji i jeszcze będę miał wiele celów by poprawić statystyki.

Teraz przechodzę do opisu złotówek, które były jednym z głównych dań w srebrnej uczcie wystawionej dla kolekcjonerów monet Poniatowskiego. Było tych złotówek aż 23 sztuki. Praktycznie niemal kompletny zestaw o bardzo podobnych cechach i zbliżonym wyglądzie, wskazujący na pochodzenie z jednego zbioru. Interesowało mnie aż 8 z nich, więc szykowało się dla mnie na tym nominale sporo emocji. Pierwsza moneta, na którą moim zdaniem było warto zwrócić uwagę to ekstremalnie rzadka odbitka złotówki 1767 w miedzi. Niby nie „mój metal”, ale jednak duża ciekawostka i kolejna odbitka, która może wylądować na Pradze.  Znam kilkanaście podobnych miedzianych odbitek złotówek, głównie te zgromadzone w Muzeum Narodowym w Warszawie. Jednak są to z reguły bardzo płytko bite i źle zachowane egzemplarze, wykonane na cienkich krążkach przypominających te od groszy. Na aukcji jednak mieliśmy do czynienia z egzemplarzem wyjątkowym. Po pierwsze uroda monety była niezwykła. Widać było, że złotówka została wybita jednostkowo, być może nawet kolekcjonersko i po wytworzeniu, trafiła do zbioru. A dodatkowo mamy tu gruby krążek od trojaka, z widocznym zdobieniem na rancie, co znacznie podnosi atrakcyjność oferty, bo takich monet nawet w MNW nie uświadczysz. Dla potomnych moneta ląduje poniżej na zdjęciu.
Planowałem o nią powalczyć i można nawet uznać, że dzielnie stanąłem do rywalizacji. Jednak egzemplarz okazał się być jednym z droższych monet Poniatowskiego, jakie sprzedano na 5 aukcji u Damiana i niestety nie miałem szans na powodzenie w tym starciu. Odpadłem zaraz na początku i w jej dalszej części ograniczyłem się jedynie do obserwacji. Przed aukcją brałem pod uwagę ewentualność, w której to kolejne muzea będą stawać do licytacji najciekawszych numizmatów i być może będzie to właśnie jedna z takich monet. Jednak stało się inaczej, tym razem instytucje nie dopisały i cenna moneta trafiła w prywatne ręce. Szczere gratulacje dla nowego właściciela J.

A my przechodzimy dalej, do standardowych złotówek SAP wybitych w srebrze. Miałem jeszcze kilka sztuk na celowniku i teraz o tym napiszę. Czaiłem się na rzadsze roczniki i to właśnie na nie, się teraz nastawiłem. Udało mi się kupić monetę z roku 1769. To niezbyt piękna sztuka, ale w tym roczniku trudno o cokolwiek lepszego. Raz na kilka lat wypływa jakiś egzemplarz i najczęściej znajduje się w opłakanym stanie. Fajna jest, do kompletu mi pasuje i nie grymaszę J. Drugim nabytkiem był egzemplarz z 1774 z przebitkami w dacie i inicjałach mincmajstra. To bardzo ciekawa odmiana, która jest cenna również z numizmatycznych względów dowodowych, bo doskonale dokumentuje wykorzystanie starych stempli do produkcji kolejnych roczników. Myślę, że ten rocznik, rychło doczeka się dedykowanego wpisu na moim blogu. Ale to jeszcze nie wszystkie moje sukcesy w tym nominale. Trafiły do mnie również dwie inne monety, których dotąd bezskutecznie poszukiwałem. Trzecia złotówka, jaką wylicytowałem była egzemplarzem z roku 1776.  Za w sumie niewielkie pieniądze wszedłem w posiadanie monety o bardzo pięknym rewersie, który z nawiązką rekompensował mi dość wyeksploatowaną stronę z wizerunkiem króla. Uśmiechałem się włączając ją do zbioru, bo na rewersie w dalszym ciągu widać resztki blasku rodem z koronnej mennicy i generalnie moneta prezentuje się OK. Podobna historia dotyczy ostatniego zakupu w tym nominale, czyli egzemplarza z 1781. Tu również awers zdecydowanie słabszy od rewersu. Jednak i tu strona z herbami bardzo ładna, powodująca u mnie czystą, niezmąconą radość z jej posiadania. Podsumowując, ten fragment aukcji okazał się dla mnie pomyślny. Z ośmiu czterogroszówek, do jakich startowałem, trafiła do mnie połowa. Niezły wynik J. Poniżej zbiorcze zdjęcie rewersów moich nowych nabytków.
Po ogromnych emocjach, jakie dostarczyła mi walka o złotówki, czas na przejście do gwoździa programu, jakim zdecydowanie była oferta dwuzłotówek. Nie dość, że „kręciła” mnie ich ogromna liczba, zawierająca aż 27 monet, to również stany zachowania jawiły mi się w większości egzemplarzy bardzo pozytywnie. Te monety były zdecydowanie ozdobą części kolekcji Gustawa Soubie-Bisiera, która trafiła dziś do sprzedaży. Niemal kompletny zbiór roczników oraz stany zachowania w okolicach II sprawiły, że w efekcie zainteresowało mnie „jedynie” 10 monet J. Zobaczmy teraz, czy udało mi się coś wygrać, a jeśli tak, to ile J.

Pierwszą moneta, na którą zwróciłem uwagę był egzemplarz z 1771 roku. Kilka razy próbowałem już kupić monetę z takiego rocznika, lecz zawsze coś stawiało mi na przeszkodzie. Co ciekawe obiegowe dwuzłotówki z tego rocznika trafiają się w sprzedaży o wiele rzadziej niż monety próbne w tym nominale z 1771 wybite z czystego srebra. To jedynie moja obserwacja, ale zawsze mnie to dziwiło i kiedyś zgłębię ich tajemnicę. Tym razem „nie brałem jeńców”. W ten oto sposób, zjawiskowa i naturalnie piękna ośmiogroszówka trafiła właśnie do mnie. To był dobry początek, po którym jednak nie było już tak różowo i szybko przyszło kilka licytacyjnych porażek. Jednak wybór był na tyle spory, że tylko kwestą czasu było kolejne trafienie. Drugim egzemplarzem, jaki zdobyłem była moneta z 1776. Ten rocznik również już niedługo doczeka się swojego wpisu na blogu, więc byłem tym sreberkiem bardzo mocno zainteresowany. Piękny egzemplarz ze świetną, starą patyną, który zdecydowanie zyskuje przy bliższym kontakcie. Dla mnie to moneta na wymianę. Mam teraz dubel, w postaci nieco gorszego egzemplarza, który pewnie kiedyś pójdzie na handel. W tej chwili jeszcze nie zdecydowałem czy chce się z nią rozstać, ale to pewnie jedynie kwesta czasu. Poniżej zakupione „dwójki” Stasia.
Po drugiej wygranej znów nastąpiła seria porażek, w tym tych bardzo dotkliwych, bo na monetach, na których bardzo mi zależało. Jednak nie można mieć wszystkiego, trzeba się zawsze liczyć z porażkami i w ten sposób dzielić monetami z innymi zbieraczami. Dopiero moneta z rocznika 1782 okazała się trafić w moje ręce. To świetny egzemplarz. Co prawda na awersie, oprócz bardzo ładnego popiersia Stanisława Augusta Poniatowskiego znalazły się dwie wady blachy, które jednak po 236 latach od wybicia pokryły się już gustowną patyną i teraz wcale nie umniejszają piękna tej dwuzłotówki. Pisze o tym już z doświadczenia, bo włączając to srebro SAP do zbioru, bardzo dokładnie obejrzałem te wady i sporządziłem sobie dokładne zdjęcia tych fragmentów. Uznałem nawet, że te blizny bardzo pasują do pękniętego stempla awersu, które jest dobrze widoczne, gdy spojrzymy na litery w otoku. Rewers już bez zarzutu, silny stan drugi, słowem moneta jak marzenie J. Siłą rozpędu postanowiłem zafiniszować i sprawiłem sobie również kolejną ośmiogroszówkę, której mi brakowało. Bardzo udany egzemplarz rocznika 1784 od teraz jest już w moim posiadaniu. Napisać, że wyjątkowo lubię to przedstawienie postaci króla z roczników 1783-1785 to jakby nic nie napisać. Ja je po prostu uwielbiam J.  Zawsze jak z nim obcuję, na myśl przychodzą mi lata młodości, a w nich moja stara skóra nabita ćwiekami, ozdobiona niezdarnie wykonaną gębą z irokezem oraz odręcznym napisem „Punks not dead”. Oj oj oj! Stanisław August na roczniku 1784 wygląda naprawdę niemal jak „Kiki”, wokalista bydgoskiego Abaddonu, stawiający ważne pytania, KTO? Posłuchajmy chwilkę tego utworu, bo warto J.

kto - wojnami orze lądy
kto - zawiązał ludziom oczy
kto - wynalazł grzyb jądrowy
kto - jest sprawcą nowej grozy

nie ma winnych, są tylko zadziwieni,
nie ma winnych, są tylko zaskoczeni

kto - przewidzi przyszłe lata
kto - wykuje miecz na brata
kto - obejmie rolę kata
kto - osądzi sędziów świata

nie ma winnych, są tylko zadziwieni
nie ma winnych, są tylko zaskoczeni

To były inne czasy, jednak 100 lat niepodległości powinno wzmóc naszą czujność. Ok a teraz po tych ważnych punkowych pytaniach, które jak się wydaje są cały czas aktualne, wracamy do numizmatyki. Proszę tylko spojrzeć na te dwie monetki i podziwiać J.
Piękności wy moje J. Podsumowując dwuzłotówki, na 10 podjętych prób, udało się zakończyć powodzeniem 4 licytacje. Dalej pozostały już tylko grube nominały, które prawdopodobnie nie pochodziły ze zbioru Bisiera. Cztery półtalary, wszystkie bardzo ładne. Dwie monety z popularnego rocznika 1788 były poprawne i sprzedały się za normalne ceny, czyli nieco powyżej tysiąca złotych. Dwa kolejne półtalary okazały się być niezwykle cenne dla licytujących. Ciekawy rocznik 1772 sprzedał się moim zdaniem dość drogo, jednak dodatkową „atrakcją” był fakt, że to właśnie ta moneta jest znana z ilustracji w katalogu Parchimowicz/Brzeziński. Ja celowałem jedynie w czwartego półtalara. Był to kolorowo spatynowany egzemplarz, zamknięty w slabie PCG. Szanse miałem iluzoryczne, bo w końcu o tej monecie organizatorzy nakręcili dedykowany jej film promocyjny, co stawiało mnie raczej na przegranej pozycji. Liczyłem po cichu na cenę w okolicach mniejszych niż połowa tego, jaka w efekcie została osiągnięta. Kto jest dobry z matematyki, to sobie to jakoś obliczy, a dla słabszych napiszę, że poniżej 10 tysięcy J.  Jednak „nos mnie zawiódł”, cena poszybowała i okazało się, że żaden z półtalarów nie wyląduje w moim przepastnym worku (po ziemniakach) wypchanym numizmatami zakupionymi na tej aukcji L.

Ostatnim nominałem srebrnej oferty monet koronnych z okresu SAP, były jak zwykle talary. Do sprzedaży trafiły 4 obiegowe sztuki, jednak bardzo poprawne i z pewnością warto się było o nie postarać. Ja dzięki temu, że oglądałem te monety osobiście przed aukcją, miałem dobre rozeznanie i zakochałem się w egzemplarzu z rocznika 1795. Wyjątkowo pięknie wybity i zachowany, zdecydowanie odcinał się jakością od całej reszty. Co prawda nie jest to rzadki rocznik, jednak i tak zdecydowałem się powalczyć o ten nieco lepszy egzemplarz niż aktualnie posiadam. Tym samym, nie licytowałem ogóle talarów z roczników 1766, 1776 i 1794 oczekując na kulminacje mojego udziału w aukcji. Kwota, jaką chciałem przeznaczyć na tą piękną monetę była jednak zdecydowanie niższa niż cena osiągnięta podczas licytacji. Mimo słabości, jaką czułem do tego konkretnego egzemplarza, to jednak po szybkiej kalkulacji, postanowiłem nie kupować go za wszelką cenę. To nie była łatwa decyzja, ale cena, jaką osiągnął numizmat zrobiła swoje. Jednak i tak doceniam piękno tego krążka i uważam go za jeden z tych, które zrobiły na mnie największe wrażenie z pośród wszystkich oferowanych monet SAP.  Takich monet zawsze szukam, dlatego nawet mimo tego, że jej nie kupiłem to dla potomnych zamieszczę jej zdjęcie. To się dopiero nazywa piękny talar J.
I to już prawie wszystko. Jako ostatnia srebra moneta SAP na licytacje trafił ładny trojak z mennicy toruńskiej. Nie jestem (jeszcze) ekspertem od tych monet, jednak szkoleniowo zainteresowała mnie ta oferta i byłem ciekaw, czy ktoś przebije tak drogo (moim zdaniem) wystawionego trojaka. Obawy okazały się słuszne, bo menniczy Toruniak prawie spadł i tylko dzięki pojedynczemu litościwemu przebiciu, nie został jedyną monetą SAP, która nie znalazła nowego właściciela. W każdym razie ja się tu uczyłem i nie byłem nią zainteresowany, jako nabywca. Po tej licytacji aukcja potrwała jeszcze pół godziny, podczas, której sprzedano żetony i medale związane z tym okresem. Dość zaskakująca dla mnie była dynamiczna licytacja żetonu barona Piotra Gartenberga. Jak pewnie większości czytelników mojej strony dobrze wie, Gartenberg to przedsiębiorca, który był pierwszym zarządcą mennic w okresie stanisławowskim, więc osoba blisko związana z numizmatyką okresu SAP. Widać było od razu, że w szranki o ten egzemplarz stanęli prawdziwi koneserzy i znawcy tematu, bo walka o niepozorny żeton była niezwykle zajadła i długa. Potyczkę wygrał mój faworyt. Osoba, z którą miałem przyjemność dzielić stolik podczas aukcji i to dobra nowina na sam koniec J. Warto wejść na stronę OneBid i sobie ten żeton spokojnie obejrzeć.

Teraz już czas na podsumowanie, czyli ostateczne odliczenie/wyliczenie. Nie będę aż tak wyrywny i nie zaprezentuje żadnych zestawień i tabelek z finansowym aspektem mojego udziału. Po magicznym piątkowym wieczorku numizmatycznym, również sobotnia aukcja okazała się być dla mnie prawdziwym świętem. Napisze tylko tyle, że impreza była kosztowna, ale też i bardzo udana pod względem rozwoju mojego zbioru. Chyba nawet najbardziej w mojej dotychczasowej „karierze” kolekcjonera. W sumie nic dziwnego. Do sprzedaży trafiła niezwykła grupa monet, dlatego też w moich zakupach nie było przypadku i naprawdę mocno się postarałem żeby coś z niej trafiło do mojego zbioru. Jak ktoś już pewnie dobrze policzył, ogółem kupiłem w sobotę aż 13 monet. Co pozwoliło mi nieoczekiwanie uzyskać miano największego zakupoholika numizmatów SAP, za co z kolei zostałem wynagrodzony dodatkowym egzemplarzem bibliofilskiego katalogu wraz ze stosowną dedykacją od Pana Damiana. Miły drobiazg na zakończenie najbardziej udanej imprezy, jaką pamiętam. W grupie monet, jakie pozyskałem znalazło się aż 12 numizmatów z rdzenia moich zainteresowań, czyli wybitych w stołecznej mennicy koronnej. Jedynym skokiem w bok było szatańskie pokuszenie, o którym wspomniałem na początku tekstu, robiąc sobie „jaja” z niezwykłej monety, która stała się teraz jedną z ozdób mojej kolekcji. Niepozorna srebrna odbitka krakowskiego grosza z 1767 roku, bardzo dobrze dopasowała się do kapsla Quadrum 23mm od półzłotków i pięknie się teraz w nim prezentuje. Mam nadzieję, że zasłużyłem na słowa, jakie po jej wylicytowaniu padły na sali od moich konkurentów walczących ten sam numizmat, którzy gratulując mi zakupu, stwierdzili, że „dobrze się stało, bo moneta trafiła w dobre ręce”. Było mi ogromnie miło to usłyszeć… i do teraz brak mi słów gdy to sobie wspominam J.

Po wyczerpujących dwóch dniach, czułem się wypompowany emocjonalnie, stąd niedzielę spędziłem w domowym zaciszu zupełnie nie zajmując się numizmatyką. Tym samym umknęły mi te wszystkie dalsze wydarzenia związane z licytacjami banknotów i monet z innych okresów, o których było tak głośno. Wiem tylko tyle, że okres SAP nie był jedynym, na którym wiele się działo. Jaka oferta i organizacja, taka aukcja – zawsze warto to podkreślać, bo samo nic się nie zrobiło i za wszystkimi tymi atrakcjami, z jakimi mieliśmy do czynienia przez bite 5 dni, stoją konkretni ludzie i ich wytężona praca. Pięknie to się Wam, załogo Gabinetu Numizmatycznego udało, dziękuję za emocje i fanty. Zakładam, że praca się opłaciła. W każdym razie, ja zakupione monety odebrałem osobiście po kilku dniach i kolejny wolny weekend poświęciłem na te wszystkie miłe czynności, które składają się na włączanie ich do zbioru. Wtedy właśnie jest dla mnie ten najlepszy czas na dobre zapoznanie się z nowymi nabytkami, pomacanie każdej z monet i zachwycanie się jej detalami. Po tym wszystkim dobrze wiem, że było warto i teraz już zdjęcia moich nowych nabytków cieszą oczy, ilekroć wracam myślami do tamtych chwil. Mam nadzieję, że i Wy coś na tej aukcji kupiliście. Tym, którym się udało, serdecznie gratuluję, a wszystkim miłośnikom monet, polecam wejść w posiadanie katalogu z 5 Aukcji Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka. Ten pięknie wydany katalog, to nie jest zwykła handlowa oferta, ale również bardzo ciekawe źródło informacji z uwagi na pogłębione opisy monet. Poniżej fragment okładki mojego katalogu, przed i po aukcji, w wersji: „znajdź 1 różnicę” J.

To już naprawdę wszystko, Mam nadzieję, że Pan redaktor Miliszkiewicz będzie zadowolony z tak rozbudowanej relacji, pełnej emocji związanej z życiem i pasją drobnego kolekcjonera. Kolejne fajne aukcje, warte mojej pisaniny i Waszego czasu będą dopiero na jesieni. Mamy, zatem kilka miesięcy odpoczynku od zorganizowanych zakupów monet SAP oraz …od tego wątku. Nie mówię żegnajcie, tylko do widzenia J.

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem informacje z Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka, z platformy aukcyjnej OneBid, z Internetowego Polskiego Słownika Biograficznego LINK oraz wyszukane za pomocą google grafika. 

środa, 13 czerwca 2018

Wieczorek numizmatyczny, czyli między innymi o tym, czy dobrze jest zbierać jagódki.

Witam czytelników mojej strony spragnionych nowych tekstów J. Również Wy, którzy weszliście tu przez pomyłkę, też jesteście mile widziani J J J. W kilku ostatnich wpisach, zapraszałem na zeszło piątkowy wieczorek numizmatyczny nie gorzej niż sami organizatorzy z GNDM, więc teraz, kiedy emocje związane z tym spotkaniem już opadły, to wypada mi napisać kilka zdań podsumowania z mojego punktu widzenia. Nie będę się jednak porywał na szczegółową relacje, bo przecież jak było wiedzą nie tylko Ci, co byli obecni w warszawskim hotelu Marriott, ale również każdy, kto ma ochotę może wysłuchać wykładów w formie filmików umieszczonych na kanale Youtube. Dla potomności, link do nagranego materiału, który przenosi nas do ponad 4 godzinnego nagrania, znajdzie się na końcu dzisiejszego tekstu, jak już organizatorzy go udostępnią. No i wreszcie dożyłem do czasów, że znalazło się coś dłuższego od moich wpisów J.

Cały poprzedni tydzień byłem bardzo zajęty, mimo tego gdzieś z tyłu głowy żyłem już czekającym mnie wydarzeniem i z wielkimi nadziejami czekałem na piątkowy wieczór. Wiele obiecywałem sobie po spotkaniu innych miłośników numizmatyki, szczególnie tych, których znam jedynie za pośrednictwem internetu lub z którymi jeszcze nie miałem przyjemności się poznać. Po kilku tego typu imprezach, bardziej doceniłem możliwość bezpośredniego kontaktu i wymiany opinii z osobami, które dzielą moją pasję. To dla mnie dość nowy obszar życia kolekcjonera, który ukształtował się dopiero w ostatnim czasie i zdecydowanie ożywczo wpłynął, na jakość doznań związanych z pasją do numizmatyki. Wykłady miały być w tym wszystkim jedynie „wisienką na torcie”, która zwieńczy dzieło, czyli dobrym powodem do tego żeby się spotkać i podyskutować w szerszym gronie. Można nawet uznać, że tak naprawdę to miałem cele wyłącznie towarzyskie J.

Oczywiście nie ulega wątpliwości, że przyciągnęły mnie tam również znane nazwiska, od początku wielokrotnie goszczące na łamach bloga. Szczególnie wielką wartość udziału w piątkowym wydarzeniu miała dla mnie możliwość spotkania dwóch wykładowców, którzy niezaprzeczalnie wywarli wpływ na moje zbieractwo. Mam tu oczywiście na myśli Janusza Parchimowicza, autora mojego ulubionego (jak dotąd) katalogu monet Stanisława Augusta Poniatowskiego oraz z Rafała Janke, który wspierał mnie na początku mojej bloggerskiej drogi i cały czas pozostaje dla mnie autorytetem w badaniach nad mennictwem okresu SAP.. Na koniec wstępu, jedynie wspomnę, że miałem również drobne oczekiwania, co do poziomu czekających mnie wykładów. W końcu miało to być dla mnie też lekkie przetarcie przed czekającą mnie nazajutrz aukcją. Coś w ten deseń J
Okazało się, że ludzi związanych z badaniem mennictwa okresu Polski Królewskiej było nawet więcej niż na wstępie zakładałem. Każda nowopoznana osoba i każda wymiana poglądów była dla mnie miłym bonusem oraz co tu ukrywać - przyjemnością. Już się tego nauczyłem, że najważniejsze podczas takich imprez są właśnie spotkania i rozmowy odbyte w kuluarach. Na stronie „Zbierajmy Monety”, Pan Jerzy Chałupski w swojej relacji z tego wydarzenia (link znajdziecie obok, w sekcji MOJA LISTA BLOGÓW) już zaznaczył, że pod pewnym względem było to spotkanie integracyjne bloggerów piszących o monetach. Ja miałem to szczęście, że do grona poznanych na wieczorku osób, jako pierwszego włączyłem właśnie… Pana Jurka. Już po zamienieniu kilku zdań wiedziałem, że to zdecydowanie „bratnia dusza” i liczę, że jeszcze kiedyś będzie okazja na dłuższą pogawędkę, bo interesujących tematów z pewnością nam nie zabraknie. A, że całkiem dobrze znam Bory Tucholskie, to mogę porozmawiać nawet o poziomie wody w na jeziorze w Męcikale, czy o dobrych miejscach na grzyby w okolicach miejscowości Małe Swornegacie J.  

Pozostałych bloggerów/youtuberów już znałem. Tomek, Marcin i Krzysztof to barwna i wesoła kompania, w której wyśmienitym towarzystwie nie można się nudzić J.Miło mi było też znów spotkać kolegę Marka Folwarniaka, którego całkiem niedawno poznałem podczas wizyty w łódzkim PTN. To ciekawy rozmówca a do tego zacny kompan, w którego towarzystwie miło upłynął mi czas większej części piątkowych wykładów. Do grona osób, które znam mogę też już dodać Janusza Parchimowicza, z którym miałem okazję zamienić kilka zdań na stronie. Zgodnie z planem, zapytałem go o tajemnicę nie ujęcia w katalogu, zdjęcia ostatnio opisywanego u mnie półzłotka 1775 z inicjałem A.P. Jak wiadomo ta moneta o stopniu rzadkości R8, spoczywa od wielu lat w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie i była dostępna do fotografowania również podczas tworzenia katalogu. Liczyłem, że autor publikacji potwierdzi moje obawy, co do niewłaściwego odczytania daty przez Gumowskiego i późniejszego powielenia tego błędy przez muzealników. Niestety Pan Janusz nie był w stanie mi wiele pomóc i wymówił się niepamięcią tego konkretnego szczegółu. Nie wyglądał mi na osobę z amnezją (wręcz przeciwnie), jednak ilość monet, którą musi przyswajać zbierając materiały do swoich katalogów ma z pewnością swoje minusy i po jakimś czasie wszystko się nieco zlewa. Ja przynajmniej tak właśnie mam J. Okazało się również, że nie jest czytelnikiem blogów w interencie. Mojego „blogaska” zupełnie nie kojarzy i nie zdaje sobie sprawy z tego, co tu czasem „wyprawiam” w kontekście krytyki i uzupełniania jego publikacji. Może to i lepiej J. W każdym razie wyraził umiarkowane zainteresowanie nowymi ustaleniami na temat monet SAP a nawet zająknął się, że jest szansa by w przyszłości uzupełnić te dane w reedycji katalogu. Myślę, że to całkiem ciekawy wątek, który być może kiedyś znajdzie jakąś kontynuacje. O Panu Januszu będzie jeszcze kilka zdań w dalszej części, bo to przecież bardzo barwna postać J.

W końcu poznałem również osobiście Pana Rafała Janke, co było moim drugim celem do zrealizowania na tym spotkaniu. Było miło i sympatycznie, jednak dopiero na koniec imprezy wpadliśmy w dłuższą dyskusję, w której poruszyliśmy jedynie kilka z „miliona” interesujących tematów i której z braku czasu już nie dokończyliśmy L. Kiedy zabraliśmy się za ożywione debatowanie wieczorek przeradzał się powoli w noc i czas na spotkanie zdecydowanie dobiegał końca. No cóż, mówi się trudno. Wszystko, co dobre szybko się kończy. Mam w planie na jesień wybrać się do krakowskiego Muzeum Czapskich, to być może wówczas otworzy się szansa na kontynuacje rozpoczętych dyskusji. Pierwszy krok jest podobno najtrudniejszy, a to już za nami, bo kontakt został nawiązany i wymieniliśmy się telefonami. Skoro już wiadomo jak się wieczorek dla mnie zakończył, to teraz już czas na kilka refleksji związanych z konkretnymi wykładami. Nie będę oryginalny i na początek wstawię program piątkowego wieczoru, który przebiegał pod bardzo zgrabnym tytułem „W numizmatyce widzisz tyle, ile wiesz”.
Na pierwszy ogień poszedł Pan Jerzy Miliszkiewicz, który w swoim wykładzie–pogadance poruszył wiele interesujących tematów i przytoczył sporo ciekawych anegdot związanych z kolekcjonowaniem dzieł sztuki. Wykładowca, którego wcześniej nie znałem, okazał się być genialnym narratorem, który snuł opowieść bazując na swoim bogatym doświadczeniu oraz szerokich kontaktach w środowiskach elit intelektualnych. Z tezy, jaką przez cały wykład forsował prowadzący wychodzi na to, że w naszym hobby najważniejsze są nie monety (obiekty) a człowiek, który je gromadzi. Zdaniem prelegenta, w dzisiejszych czasach kluczowe jest udokumentowane pochodzenie przedmiotu oraz przechowanie i przekazanie tej wiedzy/historii przyszłym pokoleniom. Trudno się z tym nie zgodzić, w końcu numizmaty pochodzące ze znanych zbiorów od lat cieszą się niesłabnącą popularnością wśród miłośników historii. Zdecydowanie gorzej jest z dostępem do informacji i zbiorów gromadzonych aktualnie. Takie czasy, niemal każdy ceni sobie anonimowość i nie wyrywa się na afisz. To, co szczególnie zapamiętałem z tego wykładu, to apel do miłośników monet o większą wspólnotę, bliższy kontakt osobisty oraz o dzielenie się swoimi emocjami związanymi z kolekcjonowaniem. Wychodzi na to, że każdy świadomy miłośnik sztuki dawnej powinien dołożyć starań, żeby jakoś udokumentować swoją pasję. Można to robić bardzo prosto, na przykład biorąc przykład ze mnie i… zakładając swojego bloga J. W wszystko po to, żeby coś po nas zostało oprócz przedmiotów. Szczególnie, gdy nie będziemy mieli szczęścia przekazać pasji najbliższym i nasze zbiory zostaną rozproszone. Staną się wówczas tak naprawdę bezimienne, bez śladów naszej wcześniejszej z nimi zażyłości, znów będą jedynie „zwykłymi” monetami z epoki. Po mnie to już z pewnością „coś” zostanie i teraz to już chyba tylko czas na refleksję, czy nie za wiele J.

Drugi temat to domena Janusza Parchimowicza, który zaprezentował nam swój kolejny katalog, tym razem ogromną księgę o próbach okresu PRL-u. Nie znam się na tym wcale. Wiele pokazanych na ilustracjach monet widziałem po raz pierwszy i pewnie ostatni J. Od samych numizmatów bardziej interesowało mnie podejście autora do tworzenia katalogu oraz procesu zbierania informacji, materiału zdjęciowego i jego analizy. Było podczas tego wykładu kilka zdań na ten temat i to właśnie te fragmenty uważam za cenne doświadczenie dla mnie. Pan Janusz to bardzo kontaktowa osobowość, która świetnie radzi sobie podczas takich imprez i to nie tylko w roli prelegenta. Było widać, że dysponuje ogromna wiedzą i trzeba być naprawdę dobrze przygotowany merytorycznie by wejść z nim w jakąś bardziej szczegółową dyskusję. To dla mnie oczywisty plus, bo ja również nie lubię zbyt „miękkiej gry” i chętnie ścieram się na poglądy. Czasem nawet nie szczędząc drugiej stronie emocjonalnych wycieczek osobistych, z czego rzecz jasna wcale nie jestem dumny. Teraz może mniej sobie na to już pozwalam, bo czuje pewną presję i odpowiedzialność za słowo, ale natury przecież nie zmienisz i zdarza mi się czasem „ryknąć” J.  Piszę o tym jedynie po to, by wykazać praktyczne korzyści, jakie wynikają czasem z braku bezpośredniej dyskusji „trudnych” rozmówców.  W każdym razie ja o wiele bardziej komfortowo będę się teraz czuł, wskazując na blogu mankamenty katalogu Pana Janusza wiedząc, że oto właśnie omija mnie natychmiastowa i nieunikniona cięta riposta z jego strony J.  

Wracając na chwile do samego katalogu monet próbnych PRL-u, to ogromnie zdziwiło mnie to, że ktoś może chcieć wydać jeszcze większą knigę niż posiadany przez mnie katalog monet SAP. Ciekawe czy taki ogromny format w praktyce jest użyteczny dla czytelników. Osobiście uważam, że katalog monet Poniatowskiego jest maksimum tego, czym mogę w miarę swobodnie operować. Jeśli robi się to bardzo często, jak w moim przypadku, to łatwo jest o jakąś awarię. Żeby nie być gołosłownym przyznam, że po dwóch latach intensywnego użytkowania publikacji „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego”, dokładnie trzy dni przed opisywanym właśnie wieczorkiem, mój egzemplarz „odmówił posłuszeństwa” i był się zepsuł L.  Dzięki temu płynnie przejdziemy do kolejnego wykładu, a na pamiątkę tego smutnego wydarzenia, prezentuję zdjęcie uszkodzonego katalogu.
Z rozwaloną książką jawnie związany jest następny wykład, czyli prezentacja Pani Dominiki Świątkowskiej na temat jej przygody ze sztuką introligatorską. Ja niestety nigdy nie byłem fanem „prac ręcznych”. Pewnie, dlatego, że nie mam ku temu ani talentu ani cierpliwości. Majsterkowicz ze mnie marny i robię wyłącznie to, co zrobić/naprawić muszę. Wracając do introligatorstwa, to trzeba przyznać, że prezentacja była nawet interesująca. Uważam, że każdej aktywności człowieka, z której można zrobić sztukę należy się szacunek. Przez pół godziny dowiedziałem się więcej na ten temat niż przez ponad 40 lat życia. Wielkiego zainteresowania z mojej strony jednak nie było, gdyż książki traktuje raczej instrumentalnie. Jednak osobowość prowadzącej, jej narracja oraz zgromadzony na sali warsztat był na tyle ciekawy, że zrezygnowałem z wcześniejszego pomysłu, by wyrwać się w tym czasie na szybką kolację. Zostałem i nie żałuję. A dzięki temu moja dieta zyskała i zapewniłem organizmowi tak oczekiwany niedobór kaloryczny J.  Pod wpływem wykładu, doszedłem do wniosku, że dam szanse specjalistom i z uszkodzonym katalogiem zgłoszę się do okolicznej pracowni introligatorskiej. Zobaczymy, jacy na warszawskiej Pradze są introligatorzy i czy dorównają poznanym na wieczorku wysokim wzorcom Pani Dominiki. Nie ukrywam też, że przy okazji liczę na promocyjną, „praską” cenę za wykonaną usługę J.

Jako czwarty wystąpił Pan Dariusz Jasek i opowiedział ciekawe historie o największej złotej monecie okresu Polski królewskiej. To nie był mój okres, ale jako miłośnik pięknych monet nie mogłem przejść przecież obojętnie obok tak cudownego przykładu. Dodatkowo, jako zdeklarowany bydgoszczanin czułem dumę z tego, że dość regularnie bywam w okolicach miejsca gdzie powstało to dzieło sztuki. Na początek napiszę, że zdziwiło mnie to, iż autor otwarcie wychwalał monety pochodzące z bydgoskiej mennicy za ich wybitną jakość. Jakoś dotychczas miałem zakodowane, że bydgoskie monety to były twory raczej II- ligowe, żeby nie napisać niechlujne i na przykład taki Kraków to miażdżył nas swoim stylem jak bocian stonkę. Okazało się, że nie do końca i wiele zależało od fachowców, jacy akurat pracowali w mennicy. Jak w życiu J. Zawsze to coś nowego i dodatkowe +20 punktów do szacunku dla miasta nad Brdą. Co do samej 100-dukatówki, to wykład ograniczył się do pokazu przykładów kilku egzemplarzy oraz do pytań i uwag z nimi związanych. Trochę zastanowił mnie brak dokładnego rozpoznania tematu, co do powodów wybicia takiego nominału i jemu podobnych egzemplarzy oraz szacunków ich nakładu, czy też znajomości losów poszczególnych monet. Szczególnie, że było widać, że Pan Dariusz poświęcił dokładnemu zbadaniu tego tematu wiele energii i pasji, której jednak jakoś brakowało mi w jego wystąpieniu. Nie chcąc wyciągać pochopnych wniosków, co do stopnia zgłebienia problematyki monet wielodukatowych przez wykładowcę, skoncentruje się znów na sobie i swoich doświadczeniach J. Dla mnie to taka pułapka jednowymiarowości, której czasem doświadczam i której się trochę obawiam. Pisząc o srebrnych monetach koronnych okresu SAP staje się „znawcą” bardzo wąskiej dziedziny i czasem mnie samego przeraża moja indolencja w stosunku do podstawowej wiedzy kolegów po pasji, którzy gromadzą szersze spektrum numizmatów. Może nadchodzi dobry czas by ze swoim zbieractwem pójść nieco szerzej i przy okazji dowiedzieć się więcej? Czuję, że warto się nad tym zastanowić…

Oczywistym gwoździem programu, był szeroko zapowiadany wykład Pana Rafała Janke pod intrygującym tytułem „Mennictwo epoki stanisławowskiej - widzisz tyle ile wiesz, czy wiesz, że…”. Zamysłem organizatorów i prelegenta było opowiedzenie historii monet SAP w bezpośrednim nawiązaniu do kolekcji monet Poniatowskiego, która będzie przedmiotem jutrzejszej licytacji. Pomysł w gruncie rzeczy logiczny, jednak do wykonania można by się trochę doczepić, szczególnie jeśli o tym okresie mennictwa wie się już, co nie co. Jednak poziom wykładu ustawiony był tak, aby pasował dla wszystkich chętnych, stąd trudno się dziwić przytaczaniu w nim tak zwanych oczywistych oczywistości, czyli faktów powszechnie znanych. Ja z niecierpliwością czekałem na ciekawostki i „smaczki”, które miały nadejść po nużącym wstępie i odklepaniu wszystkich standardowych wydarzeń i dat. Poniżej zdjęcie, na którym prowadzący omawia III reformę mennictwa SAP z czasów Insurekcji Kościuszkowskiej.
Tak jak myślałem, najciekawszy fragment nastąpił dopiero po przebrnięciu przez wiedzę encyklopedyczną. Pan Rafał pokazał i opisał, co ciekawsze monety wystawione do sprzedaży na 5 aukcji GNDM a przy okazji starał się wskazywać na ciekawostki widoczne tylko dla znawców tematu. Czyli wiedza tajemna, dla tych, co znają już te miejsca na monetach, na które warto patrzeć J. Z mojej perspektywy, wyszło to całkiem nieźle i z reguły nawiązania były interesujące, przez co dobrze pasowały do obranej formuły wykładu.

W tym miejscu warto nieco więcej wspomnieć o interesującej dyskusji, jaka wywiązała się pomiędzy Panem Januszem Parchimowiczem a prowadzącym opisywany wykład. Wyglądało to trochę jak atrakcja zaplanowana przez organizatorów na koniec spotkania, w postaci burzliwego starcia dwóch autorytetów. Pan Janusz w swoich pytaniach kierowanych z sali w stronę Pana Rafała, już w trakcie wykładu wskazywał na mankamenty prezentowanych tez oraz podkreślał brak pewnych źródeł, doszukując się przy okazji w prowadzącym drobnych oznak megalomanii. Głownie szło o to, że Pan Rafał podczas swojego wykładu często używał wyrażenia „na pewno”, co w stosunku do odległej, XVIII-wiecznej tematyki mogło zastanawiać. Naukowe podejście raczej nie toleruje stawiania arbitralnych stwierdzeń bez poparcia źródeł z epoki. I to nawet tych poczynionych na podstawie wieloletnich badań, empirycznych obserwacji oraz… zdrowego rozsądku.  Obiektywnie patrząc, to w krótkim wykładzie Pana Rafała rzeczywiście nie było zbyt wiele miejsca na wskazywanie źródeł, przez co można było dojść do mylnego przekonania, że wielu stawianych tu tez nie da się udowodnić. Trochę dziwne wydało mi się publiczne podnoszenie tego zagadnienia, gdy większość osób obecnych na sali z pewnością miała świadomość, że akurat, co do źródeł z epoki to Pan Janke jest znany z tego, że jako nieliczny aktywnie bada je od wielu lat. W końcu nawet wydał na ten temat osobną publikację i jego wiedza w moim przekonaniu nie podlega dyskusji. Ale to jakoś zupełnie umknęło pytającemu. Pan Janusz Parchimowicz za wszelką cenę starał się udowodnić własną tezę, że jeśli chodzi o mennictwo stanisławowskie, to rzeczywistości, „na pewno” wiemy bardzo niewiele. Z braku dobrych źródeł, większość stawianych tez jest jedynie naszymi przypuszczeniami, bardziej lub mniej zasadnymi i zawsze warto o tym pamiętać wyciągając „jedynie słuszne” wnioski. Z tego, co wiem, to dobre źródła, które mogły rzucić nowe światło na mennictwo okresu SAP jednak w znacznej części istnieją, ale są z reguły trudnodostępne oraz trzeba by je było odczytać (pismo ręczne) i przetłumaczyć z kilku używanych ówcześnie języków. A to wymaga lat benedyktyńskiej pracy, przez co nie jest to popularny temat badan naukowych. Przy okazji przyznam się bez bicia, że i ja się czasem na tym łapię pisząc bloga, że mając własne wnioski wynikające z obserwacji, „uderzam w ton” absolutnej pewności i traktuję je niemal jak fakty, którymi przecież nie są. Znak to niechybny, że muszę też się pilnować i uważać na słowa, by nie zmyła mnie fala zasłużonej krytyki J.

Mimo wszystko forma dyskusji pomiędzy adwersarzami czasem była dość gwałtowana, co zaniepokoiło niektórych uczestników spotkania. Dobrze się stało, że z obu stron była to jedynie walka na argumenty i nikt na tego typu numizmatyczne spotkania, nie przynosi zabytków znanych z tego, że pomagają by „sprawiedliwość zawsze była po naszej stronie” J. Wtedy właśnie, podczas burzliwej wymiany poglądów, pojawił się temat nieszczęsnych, „tytułowych” jagódek J. Pan Janusz na potrzeby akademickiej dyskusji nieco prowokacyjnie założył, że ilość jagódek w wieńcu miedzianego grosza równie dobrze mogła być znakiem charakteryzującym urobek danego mincerza i z braku dowodów trudno jest taką tezę jednoznacznie wykluczać. Prowadzący wykład nie dał się jednak zbić z pantałyku i sprawnie przytoczył liczne przykłady innych stempli miedziaków, które żadnej jagódki nie posiadają, wskazując na brak konsekwencji i niskie prawdopodobieństwo takich działań. Uwagi obu ścierających się stron były celne, a ja musze przyznać, że sam się często nad tym „na brudno” zastanawiam, obserwując zadziwiającą różnorodność stempli w ramach jednego rocznika. Dlatego też, nie robiłbym z poziomu tej dyskusji problemu. Ba, uważam nawet, że właśnie taka intensywna forma była potrzebna, bo pokazała, jakimi drogami podążają myśli u takich tuzów numizmatyki jak panowie Janke i Parchimowicz. W końcu spór o runo leśne to normalna rzecz, która towarzyszy ludzkości od wieków. Przecież już nie raz jagody i inne maliny były przyczyną znacznie większych tragedii niż ta, przyznajmy to, całkiem niewinna acz głośna wymiana poglądów. Kto pamięta choćby historię niejakiej Balladyny, ten wie, do czego teraz tu piję J. A na poważnie, trzeba wszystkim wiedzieć, że dyskusja zakończyła się miłym gestem, którego byłem świadkiem. Po zakończonym wykładzie, kiedy rozmawiałem z Panem Rafałem, podszedł do nas Pan Janusz Parchimowicz i obaj niedawni oponenci podali sobie rękę na zgodę, zapewniając przy tym, że nie żywią do siebie żadnej urazy. Czy tak jest w istocie, tego nie wiem, ale tak się właśnie poznaje klasę osób. Czy nie można by tak czasem w polityce? J.

Na koniec sesji Pan Rafał zapytał mnie, czy dowiedziałem się podczas jego wykładu, czegoś, czego wcześniej nie wiedziałem? Odpowiedź brzmi, tak. Zrobiłem nawet szereg notatek, zapisując sobie kilka interesujących szczegółów, które wzbogaciły moją wiedzę. Jak na przykład powód niższego nakładu dwuzłotówki z 1767 roku czy informacja, do kogo w mennicy należały punce a do kogo stemple. Generalnie temat organizacji pracy w mennicy i planowania działań rytowników i medalierów bardzo mnie ostatnio zajmuje gdyż uważam go za kluczowy w lepszym zrozumieniu niuansów mennictwa epoki stanisławowskiej. Coś jak prosta zasada – dopóki nie pojmiesz jak i dlaczego dana moneta została wytworzona, to nie masz szans na poznanie wszystkich jej tajemnic. A ja tak bym chciał wiedzieć więcej i więcej, dlatego każdy moment na naukę uważam za dobry J.  Były też i inne ciekawostki, które w przyszłości wykorzystam w artykułach na blogu. Pan Rafał Janke jest ogromną kopalnią wiedzy o okresie SAP i jak to zgrabnie wyraził Pan Parchimowicz próbując „uszczypnąć” swego adwersarza podczas gorącej dyskusji - były na sali „nawet takie osoby" jak ja, które uważają go za autorytet w tej dziedzinie. To akurat mnie rozbawiło i dlatego zapamiętałem ten inteligentny pstryczek właśnie z nadzieją, że uda mi się go przytoczyć na blogu J.

Na koniec mojej przydługiej opowieści, kilka zasłużonych zdań podziękowania dla załogi Gabinetu Numizmatycznego, która zorganizowała to spotkanie. Pamiętam dobrze jak Pan Damian zapowiedział chęć stworzenia w przyszłości panelów dyskusyjnych i mini giełdy przy okazji swoich aukcji. Było mi niezwykle miło uczestniczyć w inauguracyjnym spotkaniu, w którym te plany się zmaterializowały i do teraz jestem pod jego wrażeniem. Dlatego też teraz mogę w imieniu wszystkich obecnych na sali oraz tych, którzy wysłuchali relacji w internecie powiedzieć – Panie Damianie dziękujemy i prosimy o jeszcze J. A, że opłaca się na takie imprezy przychodzić, niech zaświadczy fakt, że organizatorzy postarali się nie tylko o ciekawą oprawę, tematykę i dobrą atmosferę, ale również każdy uczestnik otrzymał niezwykły prezent J. Bibliofilską wersję katalogu aukcyjnego ograniczoną jedynie do oferowanej kolekcji numizmatów Stanisława Augusta Poniatowskiego, którą prezentuje obok. Miłym gestem skierowanym bezpośrednio w moją stronę, którym mogę się podzielić, było wręczenie mi egzemplarza z numerem 50. Jak to był łaskaw przy okazji powiedzieć Marcin – „w podzięce za pomoc” przy opisywaniu pozycji Poniatowskiego do katalogu aukcji. Muszę przyznać, że była to pomoc minimalna i jestem pod ogromnym wrażeniem postępu oraz staranności, jakie załoga GNDM wkłada, w dostarczenie odpowiedniej, jakości opisów sprzedawanej oferty. Wiem, że również i inni miłośnicy monet zwracają na to uwagę, więc jest to już fakt powszechnie znany. Katalogi z aukcji u Damiana, są nie tylko doskonałą ofertą handlową, ale stają się również całkiem użyteczną formą szerzenia wiedzy o numizmatyce. Brawo Panie i Panowie z Gabinetu Numizmatycznego i jeszcze raz bardzo dziękuję za ten niezwykły wieczór J

Ps. Nie wymieniłem w tekście wszystkich poznanych w piątek osób, za co z góry prosze o wybaczenie. Uznałem jednak, że nie będe zdradzał wszystkiego, bo w końcu nie o to chodzi, żeby rejestrować na blogu każdy szczegół. O wrażeniach z 5 Aukcji GNDM oraz o swoich ewentualnych osiągnięciach, napiszę już niebawem w osobnym wpisie.

LINKI DO FILMÓW Z WYKŁADÓW:
• Janusz Miliszkiewicz "Polski rynek antykwaryczny po 1989 roku oczami dziennikarza branżowego" LINK 1
• Janusz Parchimowicz "Katalog Monet Próbnych PRL - zwieńczenie długoletnich prac" LINK 2
• Dominika Świątkowska (Librarium) "Introligatorstwo - sztuka starsza niż druk" LINK 3 
• Dariusz Jasek "Moja przygoda ze studukatówką" LINK 4 
• Rafał Janke "Mennictwo epoki stanisławowskiej. Czy wiesz, że..." LINK 5

W dzisiejszym tekście wykorzystałem dane i zdjęcia ze stron Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka oraz wyszukane za pomocą google grafika.