Pokazywanie postów oznaczonych etykietą SAP. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą SAP. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 5 kwietnia 2020

Dwuzłotówka z roku 1770, czyli o tym jak Warszawa wygrała z zarazą.

Kwarantanna trwa w najlepsze i pewnie potrwa jeszcze kilka długich tygodni, więc całkiem możliwe, że w tym okresie powstaną jakieś nowe wpisy na blogu. Po 3 tygodniach siedzenia w domu, mam już tego stanu serdecznie dość i na samą myśl o tym, że do maja nie ma realnych szans na swobodne wyjście z mieszkania, jest mi niedobrze. Trzeba sobie jakoś to ślęczenie umilić i z tego właśnie powodu postanowiłem napisać coś nowego na blogu. Mój ostatni tekst o literaturze historycznej z prywatnej biblioteczki, jakoś specjalnie nie podbił „internetów”. Jednak pomimo jego umiarkowanej popularności, będę ten wątek kontynuował jak to już zapowiedziałem na wstępie i niebawem powstanie 2 część. Albowiem jest jeszcze kilka interesujących i wartościowych książek, które chciałbym zarekomendować miłośnikom okresu SAP. Ostatnio namieszałem trochę opisując pewną aukcję i dając czytelnikom konkretny przykład na dyskusyjne podejście do sprzedaży numizmatów. Zebrałem za ten tekst zarówno wiele pochwał, jak i słów krytyki, stąd ciszę się że poruszyłem temat istotny dla szerokiego grona kolekcjonerów. Osobiście uważam, że taki tekst był potrzebny. Czuję się trochę rozgrzeszony, bo w końcu nie był to zaplanowany temat i cały tekst powstał w godzinę, pod wpływem impulsu. Pisałem go z głowy i serca, dlatego niczego nie żałuję i za nic nikogo nie przepraszam.

Dlatego dziś, dla odmiany będzie nieco spokojniej i mniej kontrowersyjnie. Co jednak nie znaczy, że nudno. O nie, jak wiecie nie cierpię nudzić się przy pisaniu i jak mnie temat nie „kręci” to sobie go odpuszczam. Jednak teraz, mając na uwadze naszą niezbyt ciekawą sytuację spowodowaną koronawirusem, pozwolę sobie ten fakt wykorzystać i nawiązać do czasów Stanisława Augusta. Zdecydowałem się na historię ku pokrzepieniu serc, którą będzie krótka opowieść o sytuacji jaka przydarzyła się w Warszawie w roku 1770, kiedy to w czasach SAP stolica wygrała walkę ze śmiertelną zarazą. Tak właśnie powstał poniższy tekst, który stanowi w pewnym sensie powrót do pisania o konkretnych monetach. A to jak wiadomo, jest solą tego bloga, więc mimo niesprzyjających okoliczności przyrody, uznałem iż warto ten wysiłek ponieść J

Zastanawiając się chwilę, jak powiązać temat numizmatyczny z zarazą i płynnie przejść od historii, do opisywanej monety wybrałem drogę na skróty. Dwuzłotówka z rocznika 1770 to bardzo ciekawa moneta, jednak nie ma się co oszukiwać – o jej wyjątkowości stanowi głównie rewers, gdzie mamy do czynienia z wariantami charakterystycznymi dla różnych stempli. W tym samym czasie, po stronie awersu nie będzie działo się zbyt wiele. Jak pisałem już nie raz, przy podobnych okazjach opisując kolejne roczniki dwuzłotówek, portret królewski nanoszony był na stempel za pomocą jednoczęściowego puncenu. Przez lata rytownik używał jedno i to samo narzędzie wykonane zręczną ręką medaliera Filipa Hollzhausera, co praktycznie eliminuje występowanie odmian portretu władcy i sprawia, że moje analizy tej strony krążka związane są zwykle z interpunkcją lub nielicznymi pomyłkami w liternictwie. Akurat w dziś omawianym roczniku, na awersie nie stwierdziłem tego typu zasadzek. Dlatego już na wstępie możemy przyjąć, że mimo kilkunastu stempli jakie zużyto do wybicia tytułowego rocznika, na awersie mamy do czynienia z jedną dominującą odmianą. Jednak żeby nie było aż tak nudno, to właśnie z tą stroną postanowiłem się trochę zabawić w programie graficznym by nawiązać do dzisiejszej historii.
Bo jeśli opisuję awers monety SAP, to oczywiście na centralnym miejscu znajduje się król Stanisław August. A z drugiej strony, jak zaraza to… wszechobecne maseczki. Przygotowałem więc samodzielnie dwie odmiany „awersów z czasów zarazy”, na których niezbyt miłościwie nam wówczas panujący król (o tym, nieco później), skrywa swoje oblicze przed zarazkami i prezentuje się poddanym w efektownych maskach.

A skoro w tych czasach monety miały również wydźwięk propagandowy, to uznajmy, że takie awersy byłoby dobre dla profilaktyki ochrony zdrowia. Monety z królem w masce, propagowałby unikanie kontaktów w celu ograniczenia rozprzestrzeniania się zarazy w kraju. Maski mogły by mieć również głębsze, mniej oczywiste znaczenie. Jak wiadomo, akurat w roku 1770 w najlepsze trwała Konfederacja Barska, czyli „na skróty”, powstanie przeciwko Rosji. A jak wbrew moskalom, to też przeciwko Poniatowskiemu, który cały w rozterkach stał wówczas w rozkroku pomiędzy rozsądnym popieraniem rosyjskiej potęgi, a prywatną dumą narodową i marzeniami o niepodległości. Zachowanie mojego ulubionego władcy w tych czasach było dosyć dyskusyjne i nie przysparzało mu to popularności. Czego dowodem niech będą fakty pozbawienia go korony przez konfederatów i ogłoszenie w kraju bezkrólewia oraz późniejsza próba jego porwania i uwięzienia. Stanisław August nie czuł się w tym okresie komfortowo i pewnie chętnie ukryłby twarz za zasłoną odgradzając się od piętrzących się przed nim problemów. I tu mamy dla niego rozwiązanie – jest zaraza, to należy ją wykorzystać do własnych celów. Można odnieść wrażenie, że i w naszych czasach rządzący grają koronawirusem, wykorzystując go do bieżącej polityki. Stąd nie dziwi, że wzorzec ten był już znany i od wieków powielany. W naszym kraju pod tym względem zmieniło się nie wiele. Ale dość już tych czczych dyskusji, oto poniżej moje 2 propozycje na nowe odmiany awersów dwuzłotówki z rocznika 1770. Obie w wersji „moneta z czasów zarazy”.
Ciekawe, która wersja przypadłaby władcy do gustu? Prosta maseczka chirurgiczna z XXI wieku na majtkowej gumce. Czy raczej ta z dawnych czasów, czyli solidna maska lekarza z okresu walki z dżumą, używana od XVII do XIX wieku. Wolę myśleć, że wybrałby tą złowieszczą maskę w formie dziobatego ptaka, które były charakterystyczne w czasach zarazy, bo w ten sposób oznaczało się medyków mających styczność z chorymi na nieuleczalną „czarną śmierć”. Można nawet zaryzykować tezę, że obie wersje awersu przedstawiają strój ochronny lekarzy. A, że personel medyczny w obecnych czasach zasługuje na szczególny podziw i podziękowania za swoją ciężką służbę w obronie naszego życia, to korzystając z okazji i mając nadzieję, że niejeden medyk po pracy jest miłośnikiem numizmatów ostatniego króla, przekazuje im gorące i szczere podziękowania. Jesteście bohaterami naszych czasów J.

A teraz już idziemy dalej. Najpierw będzie krótka opowieść o tym jak w 1770 roku Warszawa oparła się zarazie a potem przejdziemy do analizy rewersów tytułowej monety. Historia, którą dziś chciałbym opowiedzieć wydarzyła się naprawdę. Jak wiadomo od początku panowania Poniatowskiego, kraj był z trudnym położeniu. Praktycznie każdy rok przynosił Rzeczpospolitej coraz to nowe klęski i niepowodzenia. Nie inaczej było w roku Anno Domini 1770. Wówczas to w najlepsze trwały niepokoje związane z powstaniem szlacheckim w obronie wiary i niepodległości, zwanym powszechnie Konfederacją Barską. Walki prowadzone były w stylu partyzanckim, co pozwalało szlachcie przez kilka lat skutecznie unikać otwartych starć z zawodową armią rosyjską. Dysproporcja w wyszkoleniu walczących wojsk była tak wielka, że tylko atakowanie z doskoku (a najlepiej, od tyłu) było w miarę skuteczną strategią patriotycznego podziemia. To bardzo ciekawy wątek, ale dziś nie o tym, bo czeka na nas kolejna plaga jaka w 1770 nawiedziła nasz kraj. Swoje żniwo, już po raz kolejny w XVIII wieku, zbierało „morowe powietrze”, czyli po naszemu dżuma.


Pierwsze ogniska choroby pojawiły się już w 1768 w Mołdawii podczas wojny rosyjsko-tureckiej.
Nosicielami choroby byli tureccy jeńcy, przy czym występowanie dżumy na terenach Imperium Osmańskiego było wówczas powszechne. Pierwsze przypadki zarazy na ziemiach polskich to początek 1769 r. Natomiast w roku 1770 zaraza obejmowała już niemal cały Wołyń i Podole. Szybko rozprzestrzeniała się na północny-zachód, docierając do Briańska na granicy z dzisiejszą Białorusią i realnie zagrażając pozostałym terenom Rzeczpospolitej. Nie był to oczywiście pierwsza tego typu plaga. Poprzednia zaraza z początków XVIII wieku zdziesiątkowała liczne polskie miasta. Śmiertelność dochodziła do 50% populacji, stąd powracające po ltach zagrożenie, potraktowano w kraju bardzo poważnie. Szczególnie konkretnie do zarazy przygotowywała się nasza stolica, tworząc specjalną infrastrukturę medyczną na wypadek lawinowego wzrostu liczby zachorowań. Jednak projektem z którego najbardziej pamiętamy ten okres nie były wcale szpitale, a stały się nim, tak zwane okopy Lubomirskiego. Były to wały ziemne wysokie na około 170 centymetrów, którymi szczelnie otoczono miasto, tworząc swoisty kordon sanitarny. Warszawa została okopana odgradzając się od przedmieść, a dostęp do stolicy został ograniczony do kilkunastu miejsc kontrolowanych przez służby. Te miejsca, które w późniejszych latach przekształciły się w miejskie rogatki, zostały wyposażone w załogi wojskowe i ściśle kontrolowały przepływ ludności. To inżynierskie przedsięwzięcie przeprowadzone było z niespotykanym wcześniej rozmachem, pod egidą marszałka wielkiego koronnego Stanisława Lubomirskiego. I stąd pochodzi nazwa tych wałów. Obok prezentuję portret magnata spod pędzla Marcello Bacciarellego.

5 października 1770 Marszałek Wielki Koronny Stanisław Lubomirski wydał następujące obwołanie. Obwołanie, czyli takie ustne obwieszczenie, które było zrozumiałe również dla większości obywateli, czyli niepiśmiennej ludności miasta.
Szerząca się w państwach Rzeczypospolitej morowa zaraza, miejsca nawet odległe nieubezpieczone łatwo zasięgać mogąca, każdemu powszechnym grozi nieszczęściem. Przeto troskliwością obywatelów miejsca tego i chęcią brania się do jak najprędszego ratunku zagrzany z obowiązków Urzędu mego Marszałkowskiego, mając w czułości, by miasto rezydencji JKMci, Warszawa, a w nim umieszczeni obywatele ochroną swoją, ile możności, znajdowali, te najdokładniejsze wynajduję być środki, aby ku tym pewniejszemu i ubezpieczeniu i łatwiejszemu podróżnych i kupców przybywających z miejsc odległych rozeznaniu, towarów zaś i fantów wszelkich rewidowaniu i okurzaniu, a podejrzanych osób niedopuszczeniu, lub kwarantann odprawowaniu, toż miasto okopać, do czego gdy łatwiejsze, ile bez funduszu, nie wynajdują się sposoby, a czas przynaglający i trwoga samychże obywatelów, chętnie do działania tej czynności skłaniających się, prędkiego wymaga uskutecznienia.
Odezwa do ludzkości, jakiej z pewnością i dziś nie powstydziłby się wygłosić nasz aktualny Prezydent Andrzej Duda. Szczególnie drugie zdanie może imponować swoją wielokrotnie złożoną formą. Tak, to nawet ja zdań nie przeciągam, mimo że stawiając kolejny przecinek mam nieodparte wrażenie, że niepotrzebnie przesadzam i powinienem to zdanie podzielić na dwa krótsze (minimum). Jest dobry wzorzec, mogę się więc zainspirować J.

Sam Lubomirski to równie barwna postać i mam nadzieję, że kiedyś będzie okazja napisać więcej o jego roli i polityce jaką prowadził w tamtych czasach. Wracając jednak do okopów, to mimo tego, że umocnienia te nie miały charakteru militarnego, to znając kolejne trudne losy naszego kraju nietrudno zgadnąć, że już niedługo przydały się jako podstawa umocnień wojskowych do obrony Warszawy. Jednak i w roku 1770 ośrodek władzy zlecając budowę kordonu wokół miasta, bał się nie tylko zarazy ale również pragnął się odgrodzić od trwającego powstania szlachty. Konfederaci walczyli również na niedalekim Mazowszu i łatwo można było sobie wyobrazić przeniesienie walk na ulice miasta. W tamtym okresie najbardziej obawiano się wichrzycieli, którzy przybędą do miasta żeby podburzać ludność polską do przyłączenia się do powstania. Tym samym okopy były na rękę ówczesnej władzy, a nawet można uznać, że zaraza spadła „z nieba” rządzącym. Wszelkie analogie do dzisiejszego stanu III Rzeczpospolitej są niezamierzone. Mimo tego występują J. Tu warto dodać, że cała historia posiada happy end i w efekcie stolica w 1770 roku obroniła się przed zarazą. Dżuma tym razem nie doszła do Warszawy, na co zdecydowany wpływ miała sroga zima, która sprawiła, że ludzie nie przemieszczali się zbyt intensywnie i ogniska choroby naturalnie wygasły. Można napisać, że okopy pośrednio przyczyniły się do tego stanu rzeczy. Co więcej kordon sanitarny odegrał również ważną rolę w zakończeniu konfederacji. To między innymi z powodu ograniczonego dostępu do miasta i kontroli przepływu ludności, nie powidła się śmiała próba porwania Stanisława Augusta. Porywacze mieli utrudnione zadanie i ogromne problemy w opuszczeniu miasta, co przełożyło się na fiasko misji i uratowanie króla z rąk konfederatów. Królobójcy (nawet ci nieskuteczni), nie mieli wówczas łatwego życia i wszystkie dwory stanęły murem za swoim królewskim bratem z Warszawy. To przyczyniło się do rychłego upadku konfederacji i zakończeniu walk zbrojnych. Jak widać okopy Lubomirskiego spełniły szereg ważnych funkcji w ówczesnej stolicy. Poniżej ilustracja z przebiegu umocnień, zbudowanych na fundamentach kordonu z 1770 roku.
Linia późniejszych okopów rozpoczynała się na północy na Pólkowie i Faworach, po czym obiegając je od góry kierowała się dalej wzdłuż dzisiejszych ulic Okopowej, Towarowej, Koszykowej, Noakowskiego, Polnej i Bagateli obiec od południa Belweder i Łazienki Królewskie. Szerokość wałów wynosiła około 15 metrów, maksymalna wysokość dochodziła miejscami do 7 metrów, a łączna długość wałów wyniosła 12,8 kilometra i obejmowała obszar 1 470 hektarów. Na prawym brzegu Wisły objęły one swym obszarem Golędzinów, Pragę i Skaryszew. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że skoro stolicy udawało się wcześniej zwalczać zarazy zagrażające miastu, to tak samo będzie i u nas w roku 2020. Mamy więc okrągłą 250 rocznicę zwycięstwa nad dżumą, które możemy uczcić zakupem numizmatu z tego okresu. Jeśli będzie to dwuzłotówka SAP z rocznika 1770, to zapewniam iż moneta będzie nie tylko cieszyć ze względu na swój urok, ale również na jej unikalność. I tu płynnie przechodzę do opisu monety ośmiogroszowej, dość rzadkiej na rynku kolekcjonerskim i wartej bliższego poznania. Zapraszam J.

A więc na początek tradycyjne zdjęcie poglądowe obu stron. Tym razem prezentuję czytelnikom bloga, awers bez wpływu mojej fantazji i możliwości programu Paint. Natomiast nad rewersem spędzimy jeszcze chwilkę w dalszej części tekstu.
Zaczynając konkretny opis monety zacznę od wymiarów i statystyk. Dwuzłotówka, czyli 8 groszy srebrnych z 1770 roku wybita została w mennicy koronnej w Warszawie w ilości 359 089 sztuk. Ten nakład jest zdecydowanie mniejszy od milionowych z roczników 1766 i 1767, jednak zauważalnie wyższy niż sąsiadujące z nim roczniki. Dla kolekcjonerów ważna jest również ocena stopnia rzadkości, która w katalogu Parchimowicz/Brzeziński została przytoczona za Edmundem Kopickim i określona na R2. Stopień rzadkości R2 to najpopularniejsza ocena jaką spotkamy w wielu rocznikach dla tego nominału, od roku 1770 aż do 1785. Katalogowa średnica dwuzłotówki to 29 mm, a standardowa waga monety to 9,35 gr. Rant ozdobny z motywami roślinnymi. W najnowszym katalogu moneta dwuzłotowa z 1770 została wyznaczona w 2 odmianach i w 4 wariantach.

Wszystkie różnice jakie zaobserwowano znajdują się na rewersie, dlatego nie będę już po raz kolejny wracał do opisywania awersów. Poprzestanę na podstawowych informacjach. Awers, jak można zobaczyć choćby na powyższych zdjęciach jest charakterystyczny dla ośmiogrszówek z tego okresu mennictwa. Centralnie znajduje się tam popiersie Stanisława Augusta w typie 1, obowiązującym w rocznikach 1766 – 1782. Napisy otokowe z tytulaturą królewską STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L. są również standardowe dla tego nominału. Tyle na temat głównej strony monety, a teraz czas na rewersy.

Tych będzie do opisania kilka. W katalogu zostały wyznaczone 4 i opisane jako odmiany. Jak wiadomo, ja stoję na straży tezy, iż odmianami w numizmatyce okresu SAP (i nie tylko…) nazywamy jedynie te najistotniejsze różnice w rysunku stempla (jak np. popiersia, herby, czy inicjały intendenta mennicy), a wszelkie drobniejsze różnice – jak w tym przypadku – kropki w interpunkcji, są tylko wariantami tej strony monety. Nie mylić z wariantami stempla, gdyż niejednokrotnie udowodniłem w poprzednich analizach, iż na jeden wariant monety często składa się po kilkanaście niemal identycznych stempli. Stempli, które na siłę można by od siebie odróżnić. Jednak z numizmatycznego puntu widzenia, ta wiedza nie ma wielkiego znaczenia i może służyć jedynie do policzenia liczby narzędzi i lepszego poznania ówczesnych technik menniczych. Idąc tym tropem, należy na początek stwierdzić, że z mojego punktu widzenia, błędem jest papugowanie za katalogiem Parchimowicza i każdej zauważonej przez autorów różnicy przypisywać rangę odmiany. Ten sposób tworzenia katalogu zrównuje istotne różnice w wizerunku jakimi były niewątpliwie odmienne punce herbów z tak ulotną cechą jaka jest interpunkcyjny znak w postaci kropki. Tym sposobem w najnowszym katalogu opisane zostały 4 odmiany dwuzłotówki z 1770, a ja poszedłem własną drogą i wyszło mi trochę inaczej…

Według mojej wiedzy, na rewersach w roczniku 1770 mamy trzy odmiany i wszystkie one powstały dzięki temu, że do sporządzenia stempli użyto trzech różnych punc orłów. Orzeł jako herb Korony jest elementem istotnym, stąd nie ma wątpliwości, że zasługuje na to, aby jego różne wyobrażenia nazywać osobnymi odmianami. I na moim blogu to już reguła, że staram się te różnice w orłach dostrzegać i prawidłowo je opisywać. Nie będę oryginalny i herby otrzymały ode mnie nazwy związane z wielkością, jako cechą najlepiej widoczną i najłatwiejszą do obiektywnego opisania. I tak, mamy „DUŻY ORZEŁ”, „ŚREDNI ORZEŁ” i „MAŁY ORZEŁ”. Punce te są bardzo ciekawe i przewijają się w tym okresie na różnych monetach SAP z mennicy warszawskiej. Zanim jednak uchylę rąbka tajemnicy i bardziej scharakteryzuje ich niezwykłość, to na początek zapraszam na rodzinne zdjęcie. Poniżej ilustracja na której przedstawiłem je obok siebie, w taki sposób by lepiej było widać różnice.

Dla dwuzłotówek SAP z tego okresu, podstawową puncą herbu jest „DUŻY ORZEŁ”. To narzędzie było wykorzystywane do produkcji wszystkich stempli rewersów monet dla tego nominału od roku 1767 aż do 1785. Dlatego nie będziemy się na nim koncentrować, bo tu akurat nic niezwykłego nie odkryjemy. Tym sposobem jasne się stało, że ciekawostki dotyczą dwóch pozostałych orłów. Bo skoro na wszystkich monetach ośmiogroszowych używano jednego wzoru orła, to jakim cudem w roczniku 1770 użyto aż trzech różnych. Jest to jedyny przypadek w okresie SAP, a zarazem pierwsze i ostatnie wykorzystanie tych konkretnych dwóch narzędzi do sporządzenia stempli dwuzłotówek. To ogromna ciekawostka związana wyłącznie z rocznikiem 1770. Jaki był powód użycia odmiennych punc, trudno dziś dociekać. Podstawowy orzeł był w użyciu w kolejnym roczniku, więc w 1770 nie wchodzi w grę utrata narzędzia. Być może była jakaś drobna awaria, która uniemożliwiła czasowe wykorzystanie tej puncy i trzeba było się ratować tym co „pod ręką”? Ale tu wchodzimy w gdybologię i nie są to dzisiaj informacje możliwe do rzetelnego potwierdzenia, więc nie brnę dalej… 

Zadajmy sobie pytanie skąd pochodziły te dwie dodatkowe punce? Jeśli nie pochodzą z dwuzłotówek, to skąd się wzięły? Odrzucam teorię, że oba niezwykłe orły zostały wykonane specjalnie do jednokrotnego użycia i później zaniechano ich użytkowania. Dlatego skoncentruje się na poszukaniu innych monet, gdzie znajdziemy znajome wizerunki. Pewnie nawet opisywałem niektóre z nich na tym blogu J. Idźmy po kolei. Herby ze "ŚREDNIM ORŁEM” możemy spotkać na złotówkach. Między innymi występuje na opisywanym przez mnie najliczniejszym roczniku 1767. Za jego pomocą bito także czterogroszówki w latach 1768, 1769, 1771 i dalej…aż do 1786. Jak widać, jest to podstawowa punca herbu jaką w mennicy używano do produkcji stempli do złotówek Poniatowskiego. Co ciekawe, w roczniku 1770 nie wybijano w ogóle złotówek, więc narzędzie było przechowywano bezczynnie i może dlatego właśnie zostało użyte. Czyżby wyjaśniła się jedna z tajemnic? J Być może, ale dla zasady muszę nadmienić, że ten sam wizerunek orła widnieje na trojakach bitych w miedzi. I to nie tylko w 1770, więc określenie tej puncy jako nieużywanej jest nieco na wyrost. Czy mogła być to ta sama punca? Chyba tak. W tym okresie dwuzłotówki, złotówki i trojaki maja niemal identyczna kompozycje rewersu. Średnice monet też są zbliżone (29 i 26 mm) więc można uznać, że narzędzia do produkcji stempli mogły być używane zamiennie. Moim zdaniem stemple złotówek i trojaków, które mają identyczną średnice po 26 mm, mogły być tworzone tym samym narzędziem. A na to, że czasem można było coś w tym układzie zmienić jest właśnie dowód w postaci przypadku  ze „ŚREDNIM ORŁEM” na dwuzłotówce 1770.

Teraz czas na „MAŁY ORZEŁ”. Tu pójdzie szybciej bo mamy już „wydeptane” ścieżki i pójdziemy po śladach. Na innych rocznikach dwuzłotówek nie znajdziemy tej puncy, zatem trzeba udać się na mniejsze nominały. W złotówkach, również nie jest to popularne narzędzie i możemy je odnaleźć dopiero na rzadkiej odmianie czterogroszówek w roczniku 1769 o których niedawno pisałem i tekst ten można odnaleźć po prawej stronie bloga. Mały orzeł znajdziemy jeszcze tylko w roczniku 1774, w którym użyto stemple z 1769 i przebito dwie ostatnie cyfry daty. Zatem można uznać, że było to narzędzie używane w roku poprzedzającym powstanie dwuzłotówek z 1770. A skoro złotówek w tym roczniku w ogóle nie bito, to z pewnością punca „MAŁY ORZEŁ” nie była jeszcze wyeksploatowana i była na stanie mennicy. Pewnie dlatego została użyta jak przyszła taka potrzeba. Monet dwuzłotowych z 1770 tej odmiany orła zachowało się stosunkowo dużo i można je spotkać na kolekcjonerskiej drodze, gdyż nie są to jakieś „białe kruki”. Kończąc temat niezwykłych punc, muszę dodać, że to narzędzie również w 1769 używane było do produkcji stempli trojaków. Zatem jest to dosyć podobna historia, jednak odmiany z „MAŁYM ORŁEM” są dla złotówek i trojaków dosyć rzadkie.

Ok, to mamy z grubsza omówiony temat odmian rewersów i jasne jest, że mamy trzy odmiany związane z orłami. W ramach jednej z tych odmian, występuje kilka wariantów i sprawa się ponownie komplikuje. Jednak tylko na chwilę, gdyż warianty te związane są jedynie z interpunkcją i dotyczą wyłącznie odmiany z „DUŻYM ORŁEM”. Warto dodać, że zostały całkiem dobrze opisane w katalogu. Określmy zatem 4 punkty kontrolne, żeby te warianty od siebie oddzielić.

Punkty kontrolne dla rewersów dwuzłotówki z 1770:
- „a)” KROPKA lub DWUKROPEK po wyrażeniu COL
- „b)” KROPKI lub BRAK KROPEK po inicjałach IS intendenta mennicy
- „c)” KROPKA lub BRAK KROPKI po cyfrze 8 odnoszącej się do nominału
- „d)” PRAWY KONIEC GAŁĄZKI POD WIEŃCEM lub NAD NIM

Poniżej trzy warianty dla ODMIANY 1 z „DUŻYM ORŁEM” na zbliżeniu, z zaznaczonymi punktami kontrolnymi żeby wychwycić różnice.

Ten ostatni punkt kontrolny „d)” związany z zakończeniem wieńca, jest najlepiej widoczny na porządnie zachowanych egzemplarzach. Na dwuzłotówkach w słabszych stanach, nie jest już tak „różowo” i mógłby zostać uznany jako niezamierzony błąd stempla. Prawdą jest jednak, że jeśli ta część monety jest dobrze widoczna, to pozwala nam bezbłędnie określić wariant, więc mimo pewnych zastrzeżeń co do uniwersalnej użyteczności, zdecydowałem się, że jednak pozostawię go na liście cech, które pozwalają odróżnić poszczególne warianty. Warto dodać, że tym razem, wyjątkowo nie kazałem nikomu liczyć listków po obu stronach wieńca. Uznałem, że punkty jakie zaproponowałem, już dostatecznie charakteryzują poszczególne rewersy i nie ma sensu tego nadmiernie komplikować.

Podsumowując cały rocznik. Mamy 3 odmiany związane z herbem (orłami). W ramach ODMIANY 1 z „DUŻYM ORŁEM”  mamy 3 warianty rewersu, pozostałe odmiany nie posiadają wariantów. Dodając to wszystko do siebie, otrzymujemy 5 unikalnych rewersów, które jak jakiś kolekcjoner się uprze, to może sobie zebrać. Czas zatem na zbiorcze zestawienie w czytelnej formie oraz wspólne zdjęcie wszystkich rewersów obok siebie.


I teraz już czas na tradycyjne wyliczenia i tabelki związane z analizą statystyczną zlokalizowanych przez mnie monet. Do napisania tego tekstu, udało mi się zgromadzić 42 zdjęcia unikalnych monet dwuzłotowych z rocznika 1770 i na tej podstawie w dalszej części pokuszę się o podzielenie nakładu i amatorskie wyznaczenie stopni rzadkości.

Na dobry początek tabelka z wariantami monet do zebrania, która łączy ze sobą odmiany/warianty awersu i rewersu. Tym razem jest to dość proste, bo uznaliśmy że awers na dwuzłotówkach nie ma żadnych odmian i wariantów, stąd tabelka nam się zdecydowanie wypłaszacza. To dobrze dla czytelności wyników. Zestawienie prezentuję poniżej.

Jak widać, nic się przez 5 minut nie zmieniło i w sumie mamy 5 wariantów monet do zebrania, zdeterminowanych różnicami na rewersie. Zobaczmy teraz ile każdego wariantu napotkałem badając próbę 42 monet. Poniżej tabelka z rozkładem procentowym.

Od razu widać, że mamy liderów pod względem ilości oraz zdecydowanie rzadsze kombinacje. Co ciekawe najwięcej, bo aż 43% monet jakie spotkałem analizując stemple w tym roczniku, miało tego unikalnego „MAŁEGO ORŁA”. Widocznie stempel został wykonany wyjątkowo porządni i posłużył do wybicia znacznej ilości monet, którymi teraz możemy się cieszyć zbierając ten temat. Na drugim biegunie monety ze „ŚREDNIM ORŁEM”. Właściwie powinienem napisać „moneta”, ponieważ w próbie napotkałem tylko 1 sztukę z tej odmiany. To od razu daje nam sporo informacji, dlatego zobaczmy jak zachowa się znany nam nakład rocznika, wynoszący 359 089 egzemplarzy kiedy nałożymy na niego te procenty, dzieląc go na poszczególne warianty. Oto co z tego wyszło.

I tu nie ma zaskoczenia, bo estymacja nakładu odnosi się przecież bezpośrednio do procentów w badanej próbie. Jedno co zwróciło moja uwagę to spory bo ponad 150 tysięczny nakład odmiany z „MAŁYM ORŁEM”. Jakoś szczególnie dokładnie tego nie analizowałem (w rozumieniu mikroskopy i inne peryskopy…), ale z tego co policzyłem, to prawdopodobnie „machnęli” go 3 stemplami. Trzema, czyli standardowym kompletem narzędzi jak to się przyjęło w okresie SAP. Co ciekawe, na jeden stemple wychodzi średnio po około 50 tysięcy egzemplarzy, co dla dwuzłotówek jest imponującą ilością, plasującą produkcje w 1770 roku w górnym limicie możliwości ówczesnych narzędzi menniczych.

Ok, a teraz już z górki. Stosując skalę określania stopni rzadkości rozpowszechnioną przez Emeryka Hutten-Czapskiego i przyjmując standardowo i na skróty, że do naszych czasów zachowało się około 10% nakładu – odnieśmy posiadane dane i zmierzmy się z zadaniem nowego oszacowania rzadkości. Oto co wyszło z tej szarady.

I tak, zgodnie z najnowszym katalogiem i Edmundem Kopickim, na którym opierali się autorzy, to dla rocznika 1770 wyznaczono stopień R2. Odnosząc te dane do moich wyników, można uznać to za adekwatne. Jeden z wariantów nieznacznie przekroczył granicę 15 tysięcy zachowanych sztuk. Jednak z uwagi na niewielką dostępność w handlu tego rocznika, utrzymałem mu stopień R2. Pozostałe warianty szacuje już bez kontrowersji od R2, przez R3 aż po R4. Oczywiście to ostatnie R4 jest obarczone dużym znakiem zapytania. Tego typu podejście związane jest z dużym błędem dla najrzadszego wariantu, szczególnie takiego, który spotkamy jako jeden egzemplarz. Wykryty drugi z tej samej odmiany, od razu zepchnął by moje obliczenia na inne tory i obniżył by stopień rzadkości do R3. Jednak uznałem, że pomimo tego zagrożenia, warto obiektywnie zaznaczyć jego wyjątkowość i na dzisiaj obstaje przy R4. Jeśli ktoś z czytelników posiada ten wariant, może się nazwać szczęśliwcem i zachęcam go do podzielenia się ze mną zdjęciem monetki J. Na koniec tego rozdziału mogę się przyznać, że ja również posiadam swój egzemplarz dwuzłotówki z tego rzadkiego rocznika. Jest to jedna z moich ulubionych monet i to nawet pomimo faktu, że strasznie dużo kaski mnie kosztowała. Świadomość faktu, że prawdopodobnie jest nieco „przepłacona”, w tym przypadku nie psuje mi zabawy, ponieważ drugi raz nie spotkałem tak naturalnie pięknego egzemplarza. Możecie go wraz ze mną popodziwiać na zdjęciu poniżej, gdyż użyłem go do ilustracji WARIANTU 1.  

OK, a teraz czas na katalogowe podejście do tematu i opisanie wszystkich wariantów wraz z przykładowymi zdjęciami. No to cyk!

DWUZŁOTÓWKA z 1770

ODMIANA 1 / WARIANT 1

W katalogu monet SAP opisana jako 24.e2
AWERS 1 - napis otokowy STANISLAUS AUG..D.G.REX POL.M.D.L.
REWERS 1.1 - napis otokowy XL.EX.MARCA (I.S./ 8. GR.) PURA.COL: 1770.

Nakład łączny rocznika = 359 089 egzemplarzy
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 19% = 68 398 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R2

ODMIANA 1 / WARIANT 2
W katalogu monet SAP opisana jako 24.e
AWERS 1 - napis otokowy STANISLAUS AUG..D.G.REX POL.M.D.L.
REWERS 1.2 - napis otokowy XL.EX.MARCA (I.S./ 8 GR) PURA.COL: 1770.

Nakład łączny rocznika = 359 089 egzemplarzy
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 7% = 25 649 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R3

ODMIANA 1 / WARIANT 3
W katalogu monet SAP opisana jako 24.e1
AWERS 1 - napis otokowy STANISLAUS AUG..D.G.REX POL.M.D.L.
REWERS 1.3 - napis otokowy XL.EX.MARCA. (IS/ 8 GR) PURA.COL. 1770.

Nakład łączny rocznika = 359 089 egzemplarzy
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 29% = 102 597 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R2

ODMIANA 2 / WARIANT 4
W katalogu monet SAP nie opisana.
AWERS 1 - napis otokowy STANISLAUS AUG..D.G.REX POL.M.D.L.
REWERS 2.1 - napis otokowy XL.EX.MARCA. (IS/ 8 GR) PURA.COL. 1770.

Nakład łączny rocznika = 359 089 egzemplarzy
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 2% = 8 550 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R4

ODMIANA 3 / WARIANT 5
W katalogu monet SAP opisana jako 24.e3
AWERS 1 - napis otokowy STANISLAUS AUG..D.G.REX POL.M.D.L.
REWERS 3.1 - napis otokowy XL.EX.MARCA (IS/ 8 GR) PURA.COL. 1770.

Nakład łączny rocznika = 359 089 egzemplarzy
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 43% = 153 895 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R2

Na tym kończę opis tytułowej monety. Mam nadzieję, że nie zanudziłem i miłośnicy monet SAP znajdą w tym tekście użyteczne informacje, które będą mogli wykorzystać do rozwoju swojej kolekcji. Podsumowując udało mi się usystematyzować wiedzę o dwuzłotówce z 1770 i po raz pierwszy opisać nową odmianę ze „ŚREDNIM ORŁEM” na którą prawdopodobnie, nikt przede mną jeszcze nie zwrócił uwagi. Zawsze to jakieś nowe, drobne odkrycie i kolejny kroczek do lepszego poznania mennictwa ostatniego króla elekcyjnego.

Teraz już zabieram się do porzuconego wpisu o literaturze o czasach SAP jaką polecam na czas kwarantanny. Jestem winien wam drugą cześć i mam nadzieję, że jeszcze w kwietniu uda mi się ją wrzucić na stronę i zamknąć ten wątek. A to przybliży mnie do kolejnego wpisu o monetach, jaki mam zaplanowany na moje długaśnej liście tematów. Ale o tym na razie cicho sza, żeby nie psuć niespodzianki. Dziękuję za doczytanie do tego miejsca. Czytelnikom i ich rodzinom życzę odporności i zdrowia w tych niespokojnych czasach zarazy. Zalecam wzięcie przykładu z XVIII-wiecznej Warszawy i szczelne „okopanie” swoich granic w celu odseparowania się od otoczenia w okresie kwarantanny. Cześć, widzimy się już niedługo J.

We wpisie wykorzystałem informacje i zdjęcia z n/w źródeł: katalog „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego” Parchimowicz/Brzeziński, Muzeum Narodowe w Warszawie, Muzeum Narodowe w Krakowie, archiwa aukcyjne Warszawskie Centrum Numizmatyczne, Gabinet Numizmatyczny Damian Marciniak, Antykwariat Numizmatyczny Michał Niemczyk, strona OneBid oraz ilustracje wyszukane za pomocą narzędzie Google Grafika. 

sobota, 14 marca 2020

Moja biblioteczka SAP, czyli literatura jaką polecam na czas kwarantanny.

 Dzień dobry J Mam nadzieje, że siedzicie teraz w domach, jesteście zdrowi i czujecie się dobrze. Pandemia wirusa COVID-19, to trudny czas dla nas wszystkich, a za razem swoisty test przetrwania dla naszego społeczeństwa jakiego dawno już nie było. Czasy pokoju i dobrobytu w jakich żyć nam przyszło w tym kraju nad Wisłą… to wspaniały okres rozkwitu cywilizacji, o który warto walczyć by potrwał jak najdłużej. Dlatego kluczowe jest żeby społeczeństwo zdało ten egzamin dojrzałości i pomogło losowi swoim zachowaniem wyeliminować ryzyko nadmiernego rozprzestrzeniania się tej choroby. W tym czasie warto działać szczególnie odpowiedzialnie, chroniąc przy okazji siebie i naszych bliskich. Dlatego uważam, że warto postępować zgodnie z zaleceniami i wyciągnąć z tej przymusowej kwarantanny jak najwięcej korzyści. Dla jednych to będzie lepszy balans pomiędzy pracą a domem, dla innych dobry czas na zbliżenie się do rodziny i odpoczynek a dla kolejnych, wspaniała okazja do rozwoju. Moim zdaniem warto spożytkować te minimum 2 tygodnie przerwy w „normalnym życiu” na rozwijaniu swoich pasji i pogłębianiu zainteresowań. A że wolnego czasu może być teraz więcej, to całkiem dobrym pomysłem wydają się być książki. A jak lektura, to oczywiście korzystając z okazji polecam pozycje historyczne, a szczególnie te, oparte o fakty z niezwykłych czasów SAP. Dlatego właśnie dzisiaj, korzystając z przymusowej przerwy, postanowiłem podzielić się kilkoma sprawdzonymi lekturami z mojej biblioteczki, które wydają się odpowiednie do rozszerzenia wiedzy o okresie stanisławowskim. Będą to książki raczej popularne i dostępne , które z powodzeniem można przeczytać w okresie kwarantanny. A na początek krótki żarcik na tematy jak najbardziej bieżące. W końcu mamy czas kwarantanny i warto go przeżyć w komfortowych warunkach. O serca i dusze poszkodowanych walczą już pierwsi politycy J

Mam nadzieję, że żyłka kolekcjonera i doświadczenie w pozyskiwaniu przedmiotów pożądania, pozwoliły Wam na porządne zaopatrzenie się w towary pierwszej potrzeby. Jeśli jesteście skutecznymi zbieraczami, to możemy teraz wspólnie skoncentrować się jedynie na wykorzystaniu zaistniałej sytuacji do siedzenia w domu i nadrabiania zaległości w literaturze.

Okres panowania Stanisława Augusta w numizmatyce jest nadal na topie. Do grona wielbicieli monet ostatniego króla w ostatnich latach doszło wielkie grono nowych miłośników. A skoro numizmatyka jest nauką pomocniczą historii, a prawda jest, że zbieranie monet jest tylko wstępem do zainteresowania się czasami w których one obiegały, to nadarza się nam niepowtarzalna okazja do pogłębienia wiedzy o czasach Rzeczpospolitej w II połowie XVIII wieku. To ważne o tyle, że okres SAP jest niezwykle dynamiczny pod względem społeczno-politycznym i wiele jest w nim nagromadzonych wydarzeń, które mają kluczowy wpływ na dalsze losy naszego kraju. Zbierając numizmaty z tego okresu, co kolejny krążek włączony do kolekcji  „potykamy się” o te wydarzenia, trzymając w rękach monety, które przed nami były własnością ludzi którzy żyli w tamtych czasach. To ważne, żeby uzmysłowić sobie ten fakt i rozbudzić zainteresowanie tamtym dramatycznym okresem naszej historii. Kto z nas nie słyszał chociażby o koronacji króla Stanisława Augusta, o Konfederacji Barskiej, trzech rozbiorach Rzeczypospolitej czy o zdrajcach z Targowicy? Pewnie każdy coś wie na ten temat. Jednak będąc amatorem monet SAP warto zagłębić się nieco bardziej w te tematy. Lepiej je poznać, wyrobić sobie o nich własne zdanie i dzielić się nim z innymi - udowadniając przy okazji, że interesują nas nie tylko „stare blaszki” ale pasja numizmatyczna rozwija również nasz światopogląd i uzupełnienia wiedzę. Jeśli ktoś tego spróbuje, to ze zdziwieniem skonstatuje jak szybko wciągną go te historie. A kiedy pozna już nieco faktów, to bardzo szybko przekona się, jak trudna jest jednoznaczna i obiektywna ocena skomplikowanych wydarzeń historycznych z II połowy XVIII wieku. Wyczuli Was to na często powielane półprawdy i prosty przekaz, który powszechnie dominuje kiedy poruszany jest ten  temat. Poznając lepiej te wydarzenia łatwo dostrzeżecie ich wielowątkowość i liczne odcienie. I nic już nie będzie białe i czarne, albo dobre i złe. Te czasy to prawdziwa mieszanina wybuchowa, gdzie potrzeba więcej informacji i doświadczenia, żeby dostrzec wszystkie zależności i zorientować się w prawdziwym obrazie sytuacji. Weźmy choćby popularny wątek na który wszyscy się chętnie wypowiadają bez względu na swój stan wiedzy, czyli postawa i rola Stanisława Augusta w upadku Rzeczpospolitej. Pełno jest radykalnych ocen w stosunku do króla, jednak jest to bardzo często przekonanie zbudowane na błędnych podstawach, które nie mają uzasadnienia w faktach historycznych. W numizmatyce widzisz tyle ile wiesz, nie inaczej jest w historii. Im dłużej studiujesz temat, tym z łatwiej dostrzeżesz postawy, które nie wpisują się w nurt króla-zdrajcy i nabierzesz zrozumienia dla jego skomplikowanej sytuacji, trudnych decyzji i niekonsekwentnych poczynań. Zobaczysz obraz człowieka samotnego i osaczonego, który w sprzyjających warunkach mógłby dać temu krajowi najlepsze panowanie w historii. W każdym razie nie będzie to idealny portret, tylko taki, który ma wiele rys i cieni. Ale o tym wszystkim można się przekonać dopiero mając otwartą głowę na obraz tamtej z epoki. 

OK, a teraz po tym dramatycznym wstępie przechodzimy do rzeczy. W dalszej części zaproponuje kilka książek, które podzieliłem na 3 grupy. Pierwsza, to będą pozycje przekrojowe, mówiące ogólnie o okresie Stanisława Augusta i ukazujące nam szerszy obraz. Druga grupa, to literatura która bardziej szczegółowo traktuje najważniejsze wydarzenia i pozwala nam lepiej je poznać oraz zrozumieć. A trzecia grupa to pozycje, które koncentrują się na osobie władcy. Może brzmi to jak zwykle nieco zbyt skomplikowanie, ale obiecuję, że nie będzie tych książek znowu aż tak  wiele i wszystko powinno pójść szybko i sprawnie. Zapraszam do lektury J

Zacznijmy od książek, które charakteryzują ogólnie czasy SAP i dadzą nam wiele cennej wiedzy na ten temat. Takich pozycji jest co najmniej kilka, jednak ja na pierwszy ogień biorę moją ulubioną pozycję z tego okresu, czyli trzytomowe dzieło Józefa Ignacego Kraszewskiego „Polska w czasie trzech rozbiorów 1772-1799”. Podtytuł tego dzieła brzmi: „Studia do historii ducha i obyczaju”, co dodaje ważną informację o tym, że autor koncentruje się nie tylko na sytuacji politycznej kraju, ale idzie zdecydowanie szerzej i dzieli się z czytelnikami informacjami o innych dziedzinach życia w tym okresie. To cudowna lektura, którą od lat wykorzystuje podczas pisania tekstów do bloga, czerpiąc z niej pełnymi garściami historie, które „umajają” moje wpisy o monetach. Pierwszy tom obejmuje lata 1772-1787, drugi 1788-1791, a trzeci 1791-1799. Jak widać pokrywa to zdecydowaną większość okresu stanisławowskiego. Dzieło to ma już „kilka lat”, ale w ogóle się nie zestarzało. W oryginale ukazało się drukiem w roku 1902, jednak ja nie dysponuje pierwszym wydaniem i polecam najnowszą reedycję wydawnictwa NapoleonV z roku 2015, którego kolorowe okładki prezentuję poniżej.

Józef Ignacy Kraszewski w przedmowie trafnie charakteryzuje je jako pozycję możliwie bezstronną i obiektywną. Prawdy szukał autor w oryginalnych dokumentach i tekstach z epoki oraz w pamiętnikach z tamtych czasów pisanych przez uczestników wydarzeń. Pamiętniki jednak mają to do siebie, że najczęściej pisane są z subiektywnego punktu widzenia i Kraszewski nie przepisywał ich bezmyślnie, a raczej konfrontował je z innymi dostępnymi źródłami i starał się znaleźć ich esencję. Autor informuje na wstępie, że „pismo” to powstało z poczucia obowiązku i zrodziło się w bólach. Opisana epoka zawiera cały szereg błędów, których można było uniknąć i win, które ciężko jest zapomnieć. Jednak obok tych negatywnych treści są również przykłady czynów czystych i niezwykłych poświęceń, które zasługują na wieczną pamięć. Ta wiedza choć w większości przykra, została spisana i wydana by wyciągnąć z niej naukę i nie powielać tych samych błędów. Czy się udało? Zostawię tę ocenę czytelnikom. Zamiast streszczenia podzielę się krótkim podsumowaniem, który w moim wydaniu zdobi tylną okładkę:

„Zadaniem naszym było odwzorować samą Polskę i jej życie w tych chwilach ostatecznych walk i wysiłków. Zużytkowaliśmy więc zwykle odrzucany materiał w przekonaniu, że dla głębiej myślących nic tu nie będzie obojętne, wszystko przynosi światło i daje bliżej poznać naród, który u swych dziejopisów był dotąd trupem pod nożem anatoma. Poprzedził nas wprawdzie Smitt i Hermann, dający niektóre szczegóły życia i obyczajów kraju, lecz obaj ci pisarze czerpali ze źródeł jednostronnych, obcych, niechętnych a bardzo zresztą niedostatecznych. Nie łudzimy się wcale abyśmy w tych studiach dokonali nawet tego, cośmy sobie zakładali. Pomiędzy myślą pisarza a jej wykonaniem stoi zawsze wiele przeszkód – słabość człowieka, materialne zawady, wpływ chwili – często sama nawet zbyt gorąca chęć stworzenia zbyt wiele. Skromna też to próba, która nie rości prawa do innego nad ten tytułu.”

Jak widać przemawia przez autora skromność i powściągliwość w ocenie swojego tekstu, jednak jest świadom jego znaczenia dla ludzi inteligentnych, którzy chcieliby zbliżyć się do prawdy o tamtych trudnych czasach. Na koniec dodam, że język jakim napisany jest tekst jest całkowicie zrozumiały i nie będzie wymagał od czytelnika jakiś szczególnych umiejętności w znajomości staropolszczyzny. Jednym z elementów dlaczego tak dobrze się czyta tą książkę, a później się do niej często wraca, jest forma w jakiej skonstruowane są rozdziały. Mamy tam zawsze numer rozdziału, tytuł mówiący o głównej tematyce i czasie (roku opisywanych wydarzeń) oraz dodatkowe szczegółowe informacje o zawartej treści, w formie wylistowanych wydarzeń i poruszonych tematów. Bardzo to ułatwia późniejsze odnalezienie informacji i powoduje, że jest to moim zdaniem pozycja jaką miłośnik monet króla Stanisława Augusta powinien posiadać w swojej biblioteczce. Poniżej ilustracja przykładowej strony rozdziału. Proszę zwrócić uwagę na rozbudowany opis, pełen detalicznych informacji. Szczerze polecam J
Kolejne pozycje omówię już bardziej ogólnie, zachęcając do ich indywidualnego bliższego poznania. Jak szukamy pewnych faktów o czasach SAP, to nie ma to jak antologia tekstów jakie ukazywały się w tamtym okresie. I tu właśnie przypadkiem wpadło mi w ręce opracowanie Zbigniewa Orlińskiego pod tytułem „Abyśmy o ojczyźnie naszej radzili” wydane w 1984 roku przez Państwowy Instytut Wydawniczy w Warszawie. Napisałem „wpadła mi w ręce”, ponieważ tak się stało dosłownie. Ktoś wyrzucił tą książkę na śmietnik, a ja starając się wcisnąć swoje odpadki do ogromnie przepełnionego pojemnika, zrobiłem to tak niefrasobliwie, że spowodowałem falę śmieci z której jak Wenus z morskiej piany, wyłoniła się właśnie ta książka. Od razu wpadła mi w oko okładka, która ukazywała osoby w strojach z epoki liczące dukaty. Doświadczenie podpowiadało mi, że ktoś tu coś sprzedaje i może to być coś historycznego o Polsce w XVIII wieku. Wziąłem ją do ręki, przetarłem i bingo! Z wypiekami na policzkach, nieco wstydząc się faktu wynoszenia czegoś ze śmietnika, pognałem do domu by jej się bliżej przyjrzeć. Tam ją nieco podczyściłem, zdezynfekowałem okładkę i z miejsca zakochałem się w tej pozycji i jej niezwykłych tekstach jakie zawiera. A teraz mogę na forum publicznie cieszyć się tą odratowaną książką i szczerze poleć by ją gdzieś odnaleźć i przeczytać. Szukajcie tej pozycji w bibliotekach i antykwariatach, a nie tak jak ja, biegając po śmietnikach. J Oto poniżej, ta charakterystyczna okładka, która zwabiła mnie jak muchę do… miodu ;-)

Co do treści, to jest to klasyczna antologia. Antologia, czyli z definicji wybór dzieł lub ich fragmentów, jednego lub wielu autorów, dokonany według określonych zasad i opatrzony zbiorczym tytułem. W rzeczywistości, są to krótkie teksty publicystyczne z okresu stanisławowskiego, traktujące o wielu ciekawych i fascynujących tematach jakimi żyli wówczas ludzie. Testy te ukazywały się drukiem w ówczesnej, raczkującej dopiero prasie lub były specjalnie drukowane i rozpowszechniane przez ich autorów, tak samo jak idee jakie w sobie skrywały. Książka składa się właśnie z takich autentycznych krótkich form literackich, które autor opatrzył w bardzo rozbudowane przypisy i posegregował tematycznie na 10 grup. Oto tematy jakie można tam znaleźć: O reformę państwa, Głosy i komentarze obywatelskie, Sprawa chłopska, Miasta i mieszczanie, Prawa dla żydów, Edukacja i wychowanie, Potrzeba silnej armii, Duchowieństwa-różnowiercy-tolerancja, Obyczaje oraz Nauka-książki-teatr-muzea. Jak widać bardzo szeroki zakres i spory ładunek autentycznej wiedzy. Trzeba też dodać, że nie są to jakieś przypadkowe utwory, ale to publicystyka najlepszej próby i ogromnej wartości. O czym świadczy nie tylko szeroka tematyka, ale również znane nazwiska autorów, że wymienię tylko takich jak: Stanisław Konarski, Stanisław Staszic, Hugo Kołłątaj, Andrzej Zamoyski, Franciszek Salezy Jezierski, Ignacy Krasicki, Adam Kazimierz Czartoryski, Franciszek Bohomolec, Józef Wybicki i wielu innych, często bezimiennych.

Ciekawym elementem tamtych czasów był fakt, że znaczna cześć publicystyki była tworzona anonimowo lub pod pseudonimami, które znali tylko ludzie wtajemniczeni. Szczególnie proza polityczna, gdzie nikt oficjalnie nie chciał się wychylać ze swoimi poglądami. Było to spowodowane faktem, że większość z tekstów była w pewien sposób krytyczna i nawoływała do zmian lub nawet reform. Chociażby pierwszy tekst z rozdziału „O reformę Pastwa”, którego autorstwo przypisywane jest Stanisławowi Konarskiemu, a który ukazał się w Monitorze Warszawskim jako bezimienny „List obywatela do sąsiada w służbie wojskowej zostającego”. Tego typu anonimowe listy były charakterystyczne dla tego czasu, do tego stopnia że często występowanie jawne uznawano za rzecz wręcz niestosowną. Co ciekawe, w ten sam sposób na zawarte w tych tekstach tezy odpowiadali z krytyką ich adwersarze. Więc na list jednego obywatela , zawsze znalazł się jakiś inny „list” innego „obywatela”, który miał odmienne poglądy i nie wahał się nimi podzielić. Tak publikowali najwięksi tych czasów, a miedzy nimi nawet… sam król Stanisław August. Jak dodamy do tego fakt, że teksty te trafiały tylko do wybranej grupy społecznej, tej która umiała czytać ze zrozumieniem i podejmowała decyzje, to dojdziemy do wniosku, że 500 sztuk prenumeraty największej gazety na ogromnym terytorium I Rzeczpospolitej, to i tak wielki wyczyn. Te i inne smaczki znajdziemy właśnie we wstępie i przypisach autorstwa Zbigniewa Golińskiego. Zachęcam, bo to rzadka możliwość obcowania z oryginalnym tekstem z epoki, która porusza wiele ciekawych wątków, których próżno szukać w innych opracowaniach na temat okresu SAP.

Ostatnia pozycja z grupy publikacji ogólnych jaką polecam, to całkiem aktualna pozycja z Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego, wydana pod tytułem „Zmierz i Świt. Stanisław August i Rzeczpospolita 1764-1795”. Ta niezbyt gruba, bo jedynie 200-stronicowa książka jest podsumowaniem konferencji naukowej, która odbyła się w 28 listopada 2014 roku w Łazienkach Królewskich w Warszawie. Treść stanowi zbiór 13 niedługich referatów, których zróżnicowana tematyka pozwala nam na poznanie wielu interesujących zagadnień związanych z Polską w II połowie XVIII wieku. Z niektórymi wątkami i informacjami zetknąłem się po raz pierwszy, co zawsze jest dobrym powodem do lektury i dalszego pogłębiania tematu. Z numizmatycznego punktu widzenia, szczególnie zainteresował mnie referat „Świętowanie rocznic królewskich na forum Sejmu Czteroletniego (urodziny, imieniny, elekcja, koronacja). Medale i okolicznościowe żetony z okresu SAP mają dla mnie szczególna magię i wysoko je sobie cenię, stąd zawsze chętnie szukam informacji o uroczystościach które uświetniały. Kiedyś być może napiszę na ten temat nieco więcej. Jest też kilka ciekawych tekstów traktujących o osobie króla. Dla przykładu, Aleksandra Antoniewicz w tekście „Miedzy Olimpem Wawelu a Hadesem Wołczyna” ciekawie pisze o czarnej legendzie Stanisława Augusta w społeczeństwie okresu międzywojennego II RP. Opisuje między innymi liczne perypetie związane z pogrzebem szczątków ostatniego króla. Znajduje w tym krótkim tekście, wiele konkretnych przykładów na to, jak tworzyła się niepochlebna legenda króla-zdrajcy. Na uwagę miłośników historii zasługuje również ciekawy referat Piotra Skowrońskiego „Trudno przeciwko wodzie płynąć. Ignacy Twardowski w okresie I rozbioru Polski.” To interesujący tekst o niezwykle ważnym momencie naszej historii, napisany na podstawie listów jakie pisali do siebie wpływowy magnat, hetman koronny Jerzy August Mniszech oraz wojewoda kaliski Ignacy Twardowski. Twardowski był protegowanym magnata i został zarządcą jego stołecznego majątku w latach kiedy ten przebywał w swoich posiadłościach w Dukli. Autor na podstawie źródeł pisanych z epoki, rysuje nam barwny obraz politycznych rozgrywek i tajemnych targów w wyższych sferach władzy, jakie miały miejsce w burzliwym okresie kiedy decydowały się losy I rozbioru Rzeczpospolitej. Interesująca pozycja, dając obraz funkcjonowania chorego organizmu władzy państwowej. Pozostałe referaty również mają swoją wartość poznawczą i warto się z nimi zapoznać. Dla badaczy tego okresu i osób zainteresowanych pogłębianiem swojej wiedzy, wartościowe będą liczne źródła na których opierają się te teksty, bo bardzo często dostęp do dobrych źródeł jest kluczowy w sztuce lepszego poznania dawnych czasów. Osobiście nauczyłem się serio podchodzić do przypisów w czytanych książkach, ponieważ często pozwalają mi pójść dalej „za nitką do kłębka” i dzięki nim często natrafiam na kolejne interesujące źródła i nieznane mi wcześniej publikacje. Tak to działa w moim przypadku, może i w Waszym się to sprawdzi J. Na zakończenie prezentuję okładkę opisywanej książki, żeby łatwiej było Wam ją gdzieś wypatrzeć.
I mógłbym tak pisać o kolejnych pozycjach wartych przeczytania, które sobie przygotowałem, ale moje wpisy mają być krótsze. Dlatego wstrzymam się na tym etapie i z rekomendacją kolejnych 5 książek wrócę do Was już za tydzień. W końcu kwarantanna z powodu koronawirusa ma potrwać minimum dwie niedziele, dlatego nie warto się spieszyć i nie ma co od razu „przeczytywać” wszystkiego, bo później nic nam nie zostanie. Pozdrawiam wszystkich czytelników, trzymajcie się zdrowo i nie wychodźcie z domów bez specjalnego powodu. A na koniec zapraszam do polubienia strony "Srebrne monety SAP i inne pasje..." na facebooku. Tu link LINK DO FACEBOOKA

wtorek, 2 października 2018

Wrześniowe aukcje, czyli wpis o zombiakach, monetach i kocie w worku.

Koniec lata ma dla mnie chyba tylko jeden pozytywny wymiar. Pewnie nie będę oryginalny, jeśli na blogu o monetach napiszę, że to oczywiście zbliżający się nowy sezon aukcji numizmatycznych. Jednak zanim bardziej szczegółowo zacznę pisać o wrześniowych imprezach, to jeszcze na chwilkę chciałbym się zatrzymać i podzielić ogólnymi spostrzeżeniami na temat swoich obserwacji rynku numizmatycznego. W końcu coraz mądrzejsze głowy zastanawiają się nad jego fenomenem i próbują zidentyfikować, w czym tak naprawdę tkwi jego siła. Niestety z tego, co widzę większość tych analiz skierowanych jest wyłącznie w stronę inwestycyjną. Napędzają to oczywiście same domy aukcyjne, szeroko reklamując swoje usługi i marketingowo ogrywając kolejne rekordowe kwoty. To działa na wyobraźnie publicystów piszących o inwestycjach, szczególnie na rynku, na którym stagnacja miesza się z ryzykownymi opcjami. Zaraz za tym „złotym orszakiem” podążają tłumnie normalni ludzie, szukający alternatyw dla ochrony swoich oszczędności. To właśnie dla nich, jak grzyby po deszczu powstają sponsorowane artykuły, a ostatnio nawet i specjalistyczne raporty o stanie rynku numizmatycznego. Raport, za który trzeba zapłacić by dowiedzieć się, co by tu kupić by dobrze zarobić a może nawet… ile to będzie. W sumie nic w tym dziwnego, ani też nagannego, ale jednak nieco kłóci się to z pasją miłośników historii i starej numizmatyki. Krzyżują się, zatem na aukcjach drogi inwestorów i kolekcjonerów, tworzy się sztuczna rywalizacja, a ceny rosną do poziomów niespotykanych w innych krajach. A potem słychać tłumaczenie, że to dlatego, bo Polacy są wyjątkowym narodem i bardziej interesują się swoją historią niż inne nacje, gdzie numizmaty są o wiele tańsze. Przecież nasz kraj przechodził przez ciężkie próby czasu i to niby teraz uzasadnia, że swoje muszą kosztować, bo są przecież bardzo cenne dla dziedzictwa narodowego. Kowalski namówiony do inwestycji, „na której, nie można stracić”, stara się mieć monetę z Piłsudzkim czy z jakimś innym „dawnym królem”. Najlepiej oczywiście żeby udało się kupić, te ładnie zapakowane w plastik z numerkami.

Tego właśnie się czepiam. Obserwuje już nawet podobne przejawy w swoim anty-numizmatycznym środowisku, w jakim się, na co dzień obracam. Za głowę się łapie, gdy coraz to nowe, przypadkowe osoby zostają zachęcone do bezstresowych zakupów i inwestowania w numizmaty. Piszę to na starcie sezonu, dlatego że prawda nie jest taka prosta i warto o tym wspomnieć. A nóż, ktoś przeczyta początek tego wpisu. Ja osobiście mam nieco inne doświadczenia i nie raz, jako mniej doświadczony zbieracz przekonałem się na własnej skórze, że można się na tej całej numizmatyce nieźle sparzyć. Głównie dotyczy to egzemplarzy, które kupowałem kiedyś bez podstawowej wiedzy pod wpływem impulsu. W efekcie, niejednokrotnie później sprzedałem te same monety sporo taniej. Być może nawet nie raz ucierpiała przy tym moja kolekcjonerska duma. Jednak ekonomicznie mnie to nie dotknęło, bo miałem sporo szczęścia a tam gdzie mi go zabrakło, to akurat kwoty nie były wielkie. Jednak nie zawsze musi być tak, że spadniemy na cztery łapy. Z resztą kolekcjonerzy w swojej numizmatycznej pasji najczęściej nie szukają łatwego zarobku, więc to zagrożenie praktycznie nas nie dotyczy. Nie chciałbym być źle zrozumiany i gasić powszechnego zapału, bo z tej mody może powstać wielu nowych miłośników, którzy przy okazji tej mody głębiej zainteresują się tematem. Dopływ świeżej krwi, zawsze jest zbawienny. Już oczyma wyobraźni widzę te tłumy, które w piątkowe popołudnie szturmują wejście do Marriotta by zając lepsze krzesło na konferencji Damiana Marciniaka J. Sam się tam wybieram, więc chciałbym spotkać żywych kolekcjonerów, a nie pochód MS-zombiaków rodem z „Walking Dead”,  zbierających numerki na trumnach. Świetnie ujął to Kolega @modsog, który w wątku „Stany zachowana” na forum TPZN.pl, (LINK DO FORUM) podzielił się ze społecznością fajną ilustracją na ten temat, którą prezentuję poniżej J.
Czyż to nie słodkie MS-zombiaki J Doświadczenie mi podpowiada, że jeszcze w ten piątek inwazja żywych trupów w centrum stolicy nam zdecydowanie nie grozi. Może lepiej będzie, jeśli na początek zakupią sobie „Fakt” z wyjątkowym numizmatem rodem z bliżej niezidentyfikowanej Skarbnicy. To ponoć też da się zapuszkować, kto podejmie wyzwanie? J.

Z góry przepraszam za ten monolog na wstępie. Jednak, uważam, że warto zacząć wpisy o startującym sezonie pełnym kuszących imprez numizmatycznych, od ogólnego apelu o rozwagę, której przecież nigdy nie za wiele. A teraz już przechodzę do opisu wrześniowych aukcji ogólnopolskich. Po pierwsze, sezon wystartował „z kopyta”, bo było ich w minionym miesiącu naprawdę sporo. Szaleńcze ożywienie ogarnęło cały rynek numizmatyczny, czyli nie tylko wyżej wspomnianych inwestorów, ale również i ich „dilerów” J. Oprócz imprez renomowanych i sprawdzonych organizatorów, szeregi sprzedawców zasiliły kolejne zastępy nowych firm. Generalnie liczba chcących skubnąć swój kawałek numizmatycznego tortu przyprawia o czasem zawrót głowy, a nie jest to pewnie jeszcze ostatnie słowo. Na platformach takich jak Ebay, Allegro czy Numimarket aż zaroiło się od zupełnie nieznanych mi wcześniej sprzedawców, chcących wykorzystać dobrą koniunkturę i zrobić szybki biznes. Miałem niemal wrażenie pospolitego ruszenia. Coś w stylu:

Larum grają
Na rynek numizmatyczny Mości Panowie, kto w szybki (i pewny) zysk wierzy. 
Na rynek!

Obserwuję sobie z boku jak rośnie liczba ofert i na tym tle dostrzegam działania kolejnych znawców monet z żyłką handlowca. Faktem jest przecież, że różne media prześcigają się w propagowaniu korzyści z samozatrudnienia. Często natykam się na materiały, w których zawodowi doradcy, żeby nie użyć słowa „kołczowie” – wkładają ludziom do głowy „sprawdzone metody” mówiące jak żyć w XXI wieku by osiągnąć sukces. Scenariusz jest zwykle podobny. Zajmij się tym, co lubisz robić. Rzuć pracę w biurze, fabryce czy gdzie tam „robisz” i stań się wolnym człowiekiem, swoim szefem i panem własnego losu. Mniej stresu, więcej czasu. Wrzuć na luz, a się na swojej pasji dorobisz i na starość będziesz zamożny jak emeryt w RFN-ie. Przyznam, że to kusząca perspektywa J. A co najważniejsze, obserwując rynek numizmatyczny wygląda mi na to, że ta reklama jest naprawdę skuteczna. Przykłady? Proszę bardzo. Pisze początek tego tekstu z Bydgoszczy, czyli miasta, w którego ścisłym centrum w ostatnim czasie powstało 6 nowych stacjonarnych sklepów numizmatycznych. Było 0 jest 6. Nie ma kolejek, ale klienci zachodzą całkiem licznie, a dodatkowo dochodzi handel przez internet, który jest najczęściej większą częścią tej działalności. Bo przecież żeby handlować monetami w sieci, wcale nie potrzeba zaraz otwierać stacjonarnego punktu. Drugi przykład - we wrześniu więcej monet pozyskałem z tak zwanej „ręki”, dzięki kolekcjonerskim znajomościom czy blogowym kontaktom, niż… z licznych aukcji, o których, zaraz zacznę pisać J. Ludzie czynu znów biorą sprawy w swoje ręce i idą ciekawe czasy. W każdym razie, ja będę się temu przyglądał, a czasem sobie pozwolę na komentarz, z punktu widzenia osoby, która chętnie kupi coś nowego w dobrej cenie. Kończąc ten wątek, jako ilustrację, pozwolę sobie wkleić kolejny drobny żarcik utrzymany w podobnym stylu J.
A teraz już naprawdę wracając do wrześniowych imprez. Ilość aukcji, zdecydowanie nie szła w parze, z jakością oferowanych na nich przedmiotów. Wyglądało to nawet czasem, jakby cześć monet, została po prostu wygarnięta z szuflady i wystawiona na handel w nadziei, że na chłonnym rynku, wszystko się sprzeda. Zdecydowanie brakowało „petard”, które wbiłyby mnie głęboko w fotel i zaparły dech. Przynajmniej, jeśli chodzi o mennictwo z okresu Stanisława Augusta Poniatowskiego, to we wrześniu nie odnotowałem zbyt wielu interesujących egzemplarzy. Po takim wstępie pewnie nikogo nie zdziwi, że nie w każdej organizowanej aukcji dostrzegałem sens swojego uczestnictwa. Czas, zatem na chronologiczny przegląd imprez, w których zdecydowałem się jednak coś zalicytować.

Pierwszy w kolejności był Antykwariat Numizmatyczny Michała Niemczyka, który już 8 września wystartował z ogromną, dwudniową imprezą. 16 Aukcja ANMN odbyła się w całości w internecie, na platformie aukcjamonet.pl. Monety SAP sprzedawano pierwszego dnia, więc to sobota była dla mnie pierwszym licytacyjnym przetarciem w tym sezonie. Prawda jest jednak taka, że 16 aukcja Niemczyka, która ponoć, jako całość była bardzo udana, zupełnie nie rozpieściła mnie ofertą monet Poniatowskiego. W innych okresach numizmatycznych było „grubo”, jednak dobrych monet Stanisława Augusta … nie było wcale. Dla mnie prywatnie, to spore rozczarowanie i chyba najsłabsza oferta w historii moich startów na imprezach tego renomowanego sprzedawcy. Do tego stopnia, że długi czas po odsłonięciu oferty w internecie, zastanawiałem się czy warto się tam w ogóle rejestrować. Do czego to doszło żeby jakiś drobny zbieracz wybrzydzał na numizmaty w Antykwariacie przy Żelaznej. Ale, takie są niestety fakty i szczerze zazdrościłem miłośnikom innych okresów polski królewskiej, które nawet mnie laika, zainteresowały swoim bogactwem. W efekcie, kiedy otrzymałem katalog i przeanalizowałem wszystko dokładnie, to jednak po namyśle postanowiłem wystartować. Zrobiłem to bez jakiś szczególnie ambitnych celów, jeśli chodzi o numizmatykę SAP. Oto, jakimi monetami reklamowano tą imprezę.
Jak widać, nawet w licznych reklamach nic o królu Poniatowskim tym razem nie było słychać. Co jedynie potwierdzało, że monety mojego ulubionego władcy nie będą głównym daniem dla licznej hordy MS-zombiaków. Fakty były takie, że spośród 28 monet SAP, trudno mi było wybrać coś dla siebie. Przykro to pisać, ale nawet monety wyróżnione w ofercie, jako RZADKI ROCZNIK, 2MAX NOTA czy RZADKA MENNICA TORUŃ, to nie były numizmaty warte specjalnej uwagi, a już na pewno nie takie, do jakich przyzwyczaił mnie ten sprzedawca. Ok, ale dość utyskiwania, bo już zapewne wszyscy zrozumieli, że byłem nieco rozżalony, więc mogę przejść do kolejnego punktu programu J.

W efekcie pogłębionych analiz i poszukiwań dobrego celu do licytacji, niestety poniosłem porażkę. Ze zdumieniem stwierdziłem, że nie jestem zainteresowany ani jedną monetą Poniatowskiego z mojego głównego obszaru zbieractwa, czyli srebrnych monet koronnych z mennicy warszawskiej. I tu się pojawia koło ratunkowe, powszechnie znane w przyrodzie, jako „opcja B”. Mam przecież jednak i „inne pasje”, o których nie prowadzę bloga i właśnie tam przekierowałem swoje zainteresowanie. Tak się złożyło, że był u Michała Niemczyka taki jeden złocistej barwy numizmat, na który szczególnie polowałem. W tym celu nawet poważnie zwiększyłem swój limit zakupowy, jednak mimo tego i tak, nie udało się go pozyskać. Kosztował dziesiątki tysięcy złotych, a ja odpadłem gdzieś w drugiej połowie licytacji. To tyle na temat, dlaczego w ogóle zapisałem się na 16 Aukcję. Jednak z braku laku i żeby nie wrócić z pustymi rękoma, zdecydowałem się rozszerzyć swoje spektrum monet Poniatowskiego o inne mennice. Już od jakiegoś czasu się tym zagadnieniem mocniej interesuje. Na razie tylko czytałem i zbierałem materiały, gdyż w niedalekiej przyszłości planuję wpis na blogu poświęcony mennictwu miejskiemu w czasach stanisławowskich. Uznałem, że to dobry moment żeby z teorii przejść do praktyki i postarać się o jakiś interesujący obiekt, który zilustrowałby moje szersze zainteresowania. Traf sprawił, że akurat na znalazła się tam drobna moneta, która mi się spodobała. Oto, egzemplarz, o który zamierzałem się postarać.
Jak widać na zdjęciu, to ładny szeląg gdański z rocznika 1766. Ciekawy przykład mennictwa miejskiego w początkowych latach panowania Stanisława Augusta, bity według „nieaktualnej” ordynacji saskiej. Krążek został zapakowany w „gustowny” slab NGC z oceną AU55, jednak to nie plastikowa obudowa mnie w nim tak ujęła. Spodobał mi się jej naturalny wygląd i porządne, centralne bicie, bez niedoróbek jakże licznych na tym typie monet pochodzących z obiegu. Jednak najbardziej w tym konkretnym egzemplarzu zainteresowała mnie zdrowa blacha i to jej wyraźne, powierzchniowe pobielenie. Doskonale widać jak spod delikatnej srebrzystej warstwy, wyłaniała się miedź, z której przecież w głównym stopniu wykonane były gdańskie szelągi. Srebra w nich jest tyle, co kot napłakał. Autorzy w najnowszym katalogu monet SAP podają, że domieszka argentum w gdańskich szelągach wynosi zaledwie 6,25% wagi. Tym sposobem traktowanie jej przeze mnie, jako monety srebrnej, jest lekkim dziwactwem i nadużyciem. Ale, kto matce zabroni, kochać swoje dzieci, szczególnie, kiedy teraz już moneta znajduje się w moim zbiorku i cieszy mnie jej widok.  Dla mnie jest srebrna J. A przy okazji, wracając do wyglądu i inwestycji, to ten konkretny egzemplarz został już raz (co najmniej) sprzedany u Niemczyka. Miało to miejsce dwa lata temu na Aukcji nr 9, gdzie wówczas osiągnął cenę 420 złotych, czyli o 100 więcej niż dzisiaj. Takie to się czasem trafiają inwestycje… Prawdopodobnie wyższa cena dwa lata temu, to efekt „podkręconego” zdjęcia, które wspierało wówczas jego sprzedaż. Podobno klienci lubią bardziej intensywne kolory, a już szczególnie tą rudą barwę miedzi. Poniżej, jako przykład prezentuje „stare” zdjęcie szeląga.
Ładniutki, co nie. Jest różnica? Oczywiście to kwestia gustu, jednak warto napisać, że moneta w rzeczywistości wygląda jak na zdjęciu z aukcji w 2018 roku i wcale nie jest tak bardzo „miedziana”, jak ją wcześniej prezentowano. Podsumowując mój udział, mimo że tym razem na imprezie ANMN w moim ulubionym okresie mennictwa nie było specjalnych „wodotrysków”, to i tak udało się pozyskać całkiem ciekawy egzemplarz. Już czekam na kolejną aukcję, bo z tego, co widzę, sytuacja wraca do normy i znów będzie, o co kopie kruszyć. Ale o tym, to już w październiku J.

Idąc dalej, w kolejnym tygodniu czekały mnie dwie aukcje na platformie OneBid. W sobotę 15 września ze swoją drugą aukcją startował Salon Numizmatyczny Mateusza Wójcickiego, zaś dzień później odbyła się kolejna impreza firmowana przez twórców portalu Numimarket. Wziąłem udział w obu, nawet pomimo tego, iż okres SAP znów nie był szczególnie nad reprezentowany. Jednak dało się z tej oferty coś wybrać i teraz opowiem po kolei, co mi się spodobało i jakie były efekty licytacji. We wrocławskim salonie Wójcickiego jak zwykle królowały banknoty, jednak znalazło się tam miejsce również dla miłośników bardziej brzęczącej monety. Oferta monet SAP była przekrojowa. Obejmowała 17 sztuk od talarów do miedzianych groszy. Mnie grubsze monety jakoś szczególnie nie zainteresowały. Talary wyglądały nawet znośnie, ale akurat posiadam te roczniki i nie rozpatrywałem licytacji. Pierwszą ciekawostką była miedziana odbitka próbnej dwuzłotówki z 1771 roku. To, co prawda „nie moja bajka”, jednak takie monety zawsze interesują mnie z punktu widzenia działalności samej mennicy. Zastanawiam się zwykle nad powodami ich powstania oraz szacuję kiedy i jak powstały. Na początek rozważań, oto ten interesujący egzemplarz.
Główną zagwozdką, jaką miałem z tym krążkiem było to, że trudno mi było znaleźć praktyczny sens odbijania w miedzi monet, których szczególną cechą miało być to, że będą wybite z czystego srebra. Jakoś mi się to kłóci z sensem planowanej w 1771 reformy i nie uważam też, że takie sztuki mogły powstawać z powodów procesów technologicznych w mennicy. Zwykle szczególnie dokładnie przyglądam się jak wygląda blacha takiej odbitki i staram się wypatrzeć w tle, cechy i niedoskonałości świadczące o późniejszym wykorzystaniu starego stempla. Jedyny logiczny powód, jaki znajduje dla odbijania w innych metalach prób z tego rocznika, to władnie powtórne użycie stempli z mennicy warszawskiej do wybicia kilkunastu monet dla bogatych kolekcjonerów oraz generalnie „na handel”.  Ten proceder był nader popularny w XIX wieku, co zresztą potwierdził dobry opis aukcyjny.  Na oferowanej monecie tło było zdecydowanie niejednorodne i bardzo podejrzane. Można było mieć zastrzeżenia, do jakości przygotowania krążka oraz do jakości użytego stempla, na którym widać wyraźne ślady po trawiących go już ogniskach korozji. W każdym razie, to ciekawostka dla koneserów, jakim ja nie jestem. I jak się okazało wcale nie taka tania J.

Mnie bardziej zainteresowały dwa inne srebra Poniatowskiego. Pierwsze z nich, to mennicza złotówka z 1767 roku. Jak już kiedyś udowodniłem na blogu, to bardzo popularna moneta z okresu stanisławowskiego, którą stosunkowo często można spotkać w doskonałym stanie zachowania. Sam mam jednak zdecydowanie gorszy egzemplarz i z chęcią wymieniłbym go na sporo lepszy. Oczywiście pod stałym warunkiem, że cena będzie atrakcyjna. Tu licytacja starowała od 800 złotych, więc uznałem, że warto się zainteresować. Poniżej ten egzemplarz.
Złotówka w slabie NGC oceniona na MS62 nie mogła być zła, a do tego numer wydawał mi się dość niski, więc była nadzieja, że się nią MS-zombiaki jakoś mocniej nie zainteresują. Jak widać na zdjęciu, złotówka została bardzo ładnie wybita z obu stron. Żadnych niedobić na napisach otokowych i brak defektów tła. Naprawdę świetna sztuka. Podczas licytacji naprawdę bardzo się starałem, jednak nie udało mi się jej pozyskać. Cena na poziomie ponad 4 tysięcy, za popularna złotówkę jest dla mnie jeszcze wciąż nie do zaakceptowania. Wycofałem się z gry z żalem, ale nie było innego wyjścia. Uparli się żeby mnie przebijać i co Pan zrobisz? Nic Pan nie zrobisz J.

Przeniosłem swoje zainteresowanie na kolejną złotówkę z tego samego rocznika, ale tym razem było to pruskie fałszerstwo. Moneta wyraźnie obiegowa i nie tak idealna jak jej poprzedniczka z Warszawy. Jednak całkiem poprawnie zachowana, a dodatkowo był to egzemplarz w identycznym wariancie, jaki onegdaj zaprezentowałem na blogu we wpisie dedykowanym tym podróbkom. Poniżej zdjęcie tego metalicznie połyskującego prusaka.
Monetę wystawiono za jedyne 200 złotych. Po krótkiej licytacji kupiłem ją za trzykrotność tej kwoty. Szczęście mi dopisało, bo akurat taki miałem maksymalny limit. Przed laty za zachodnią granicą, miałem szansę zakupić menniczy egzemplarz monety z takiego wariantu. Wtedy jeszcze nawet nie wiedziałem, że to pruskie fałszerstwo. Rozważałem jej pozyskanie, jako monety oryginalnej. Jednak cena liczona w euro była dla mnie wówczas na tyle „kosmiczna”, że mimo szczerych chęci nie było mnie stać na ten luksus. Teraz mam nieco gorszą sztukę, ale nadal przecież bardzo ładną i to kupioną w kraju za ułamek kwoty, jaką życzył sobie Pan Polski-Niemiec. Opłacało się poczekać i uznaje ten zakup na zdecydowany plus J. Jak zresztą jak cala impreza Mateusza Wójcickiego, na której dokupiłem jeszcze parę innych przedmiotów, o których nie pisze bloga. To, na co warto zwrócić uwagę, to porządna jakość opisów monet SAP, z użyciem najnowszego katalogu okresu Poniatowskiego oraz obiektywne oceny stanów zachowania. To zdecydowanie wyróżnia się na plus i za to chciałem organizatora bezinteresownie pochwalić. Będę dalej obserwował rozwój wrocławskiego salonu i z chęcią wezmę udział w kolejnych imprezach firmowanych przez Mateusza Wójcickiego.

Teraz kolejna aukcja, która odbyła się w ten sam weekend. Zaczynająca się w niedzielę, dwudniowa impreza Domu Aukcyjnego Numimarket.pl była również drugą aukcją z kolei zorganizowaną przez poznańsko-toruńskich numizmatyków. Tu akurat nie trudno było zauważyć progres w porównaniu do poprzedniej edycji. Organizatorzy zafundowali nam dwa dni handlu i ponad 1000 obiektów, co gwarantowało szeroką ofertę i spore zainteresowanie ze strony kolekcjonerów. Monet Stanisława Augusta Poniatowskiego było w tym wszystkim jedynie 15. Jednak w tej grupie królowało srebro, więc dało się coś wybrać. Mnie zaciekawiły 2 monety, o których napisze teraz kilka zdań. Pierwszym srebrem SAP, na które zwróciłem uwagę był talar z 1770 roku. Obiegowy, ale ładnie zachowany i w pełni czytelny egzemplarz, który pokazuje poniżej.
Bardzo ciekawy rocznik, niskonakładowy a przez to dość trudny do pozyskania do kolekcji, a już szczególnie, jak ktoś chce kupić go w normalnych cenach. Uznałem, że obiegowy stan będzie bardziej przyjazny dla mojej kieszeni. Stan zachowania w okolicach III+ to moje minimum, stąd była to dla mnie interesująca oferta. Niestety cena wywoławcza była ustawiona bardzo wysoko i plan był taki, ze uda mi się go kupić jedynie, jeśli nie będzie zainteresowania. Nic z tego nie wyszło. Znaleźli się chętni i tym sposobem nadal mam brak w tym roczniku. A dzięki temu, będzie co robić w przyszłości J.

Druga moneta, którą byłem realnie zainteresowany to pozycja 396, pod którą kryła się świetnie zachowana dwuzłotówka z rocznika 1788. Tu znów musze napisać, że mam już podobny egzemplarz w zbiorze, jednak uznałem, że awers oferowanej na aukcji ośmiogroszówki jest po prostu fenomenalny. I jako taki, warty jest by o niego powalczyć, a po ewentualnym sukcesie, podmienić posiadaną monetę na lepszą.
Oczywiście moneta nie była idealna. Nawet na epicko zachowanym awersie dostrzegałem kilka niepokojących rys, które z pewnością eliminują ten egzemplarz, jeśli ktoś będzie chciał wysłać go do zapuszkowania w plastik i uzyskać MAX NOTĘ ŚWIAT. Ja takich planów nie miałem J. A wyraźne kosmyki włosów króla wywierały na mnie magiczny wpływ, powodując, że byłem w stanie naprawdę sporo za te dwa złote zapłacić. Jak się okazało zahipnotyzowanych miłośników srebra SAP było więcej i cena poszybowała ponad 4 tysiące złotych, co było więcej niż mój najwyższy limit, jaki chciałbym za nią zapłacić. Nic z tego nie wyszło. Podsumowując II Aukcję Domu Aukcyjnego Numimarket.pl, to niestety nie udało mi się niczego u nich kupić. Mimo tego oceniam, że oferty były ciekawsze niż poprzednio i liczę na sukces w kolejnej edycji.

Czwarta impreza, do której zapisałem się we wrześniu została zorganizowana pod koniec miesiąca i była to oczywiście 9 Aukcja Warszawskiego Domu Aukcyjnego we współpracy z firmą Monety i Medale. Po tych sprzedawcach zawsze można się spodziewać interesującego materiału z dużą ilością MAX-ów w opisach i slabów. Taki widać profil i jeśli to się sprawdza to nie mam podstaw by krytykować takie podejście. Szczególnie, że zawsze mogę się przecież odwrócić, obrazić i nie licytować. Byłem jednak bardzo ciekaw, co tam nam zaproponują organizatorzy i na jakie rekordowe HIPER-SUPER błyszczące monety SAP będę mógł liczyć J. I tak, jeśli chodzi o liczbę było całkiem OK, w końcu 28 egzemplarzy zwykle wystarcza innym renomowanym sprzedawcom żeby zbudować ofertę typu „przegląd mennictwa Poniatowskiego”. No i tak trochę było. Start od medalu, przez dukaty i talary, po monety średniej wielkości, a potem coraz mniejsze nominały aż do miedziaków. Podobnie można powiedzieć o stanach zachowania. Oczywiście były MS-y w plastiku, ale również można było pokusić się o obiegowe sztuki o zróżnicowanym wyglądzie. Słowem, na wstępie wydawało mi się, że dla każdego znajdzie się coś miłego. Jednak, kiedy nieco dokładniej przyjrzałem się sprzedawanym monetom, to już nie wyglądało to aż tak różowo. Głównie miałem sporo uwag, do opisów, które zdecydowanie odstawały od średniej, jaką aktualnie można spotkać na platformie One Bid. Pierwszym numizmatem z okresu SAP był medal upamiętniający Konsytuację 3 Maja, jakiś taki podniszczony w tle, jakby kolejny dobity egzemplarz. Jego stan nie doczekał się jednak żadnej wzmianki od organizatorów. Monety SAP opisane zostały jedynie „po łebkach”, według 100-letniego katalogu Karola Plage. No chyba, że były w grajdingu to wówczas opis momentalnie pęczniał od MAX-ów i wykrzykników. Chociaż też nie wszędzie, bo dla przykładu opis pozycji 328, czyli podniszczonej dwuzłotówki 1771 w slabie, w sumie nie wskazywał na żadne wady. Zapewne w myśl zasady, wstawiamy dobre zdjęcia i „widziały gały, co brały”. Zastosowałem się do tego i dokładnie oglądałem zdjęcia. Musze przyznać, że nawet niektóre noty grajdingu ogromnie mnie zadziwiały. Niech przykładem będzie pozycja 334, pod która krył się dość rzadki srebrnik z rocznika 1779. Zastanawiałem się jak można było, tak poskrobanej na rewersie monecie, z licznymi śladami po czyszczeniu, dać notę MS 63? Uważam, że pomimo pięknych detali, to jaskrawe ślady czyszczenia powinny eliminować egzemplarze z ich menniczości. Ja tam się na slabach dobrze nie znam, ale osobiście mocno bym się zastanowił zanim wyłożyłby kasę i włączyłbym do zbioru, jako menniczą sztukę. I takie to właśnie były liczne niedoskonałości poukrywane pośród 28 oferowanych numizmatów SAP. Miałem swoje uwagi. Być może, dlatego spośród potencjalnie licznej oferty, wybrałem jedynie dwa cele.

Pierwszym srebrem Poniatowskiego, na widok, którego mocniej zabiło moje serce był wyśmienity półzłotek z rocznika 1767. Nie to żebym się nagle zasadzał się na mennicze MS-y, ale musze przyznać, że akurat ten przedstawiciel jednego z popularniejszych wariantów z wielomilionowego nakładu, zrobił na mnie spore wrażenie. Jednak abstrahując od opiewania „niezwykłych zasług” dwugrosza, do jakiego sprowadzał się cały opis, przyznaję, że z przyjemnością go sobie pooglądałem. Rzeczywiście był doskonały, co dla potomnych, wklejam poniżej.
Obie strony mają bajeczną świeżość po obu stronach, no i ta blacha, która wygląda jakby moneta dopiero, co została wybita. Co prawda na awersie uderzona niecentralnie, ale i tak znakomita sztuka. Sporo jest menniczych półzłotków w tym roczniku, więc pomyślałem, że chociaż spróbuję ją kupić. A jak się nie uda, to zapiszę sobie zdjęcie do wpisu, jaki pewnie powstanie gdzieś tam, w przyszłym roku. Zdjęcie zapisałem J.

Druga moneta SAP, która mnie zainteresowała, wyglądała na bardziej realny cel. Tym razem w oko wpadł mi szóstak z rocznika 1795. Od dłuższego czasu poluję na ładną monetę z tego roku, więc w sumie nic dziwnego, że akurat ta wydawała mi się atrakcyjna.
Według opisu z aukcji, ten szóstak podobno na żywo prezentuje się lepiej niż na zdjęciach. Jako jego nowy właściciel, trzymam za słowo J. Cena nie była zbyt przyjazna i musiałem o nią stoczyć dłuższy pojedynek, ale postanowiłem zbyt łatwo nie odpuścić. Niestety złotówki z 1767 nie udało mi się rozsądnie kupić, więc ta 6-cio groszówka okazała się dla mnie jedyną pamiątką po 9 Aukcji WDA i MiM. Dobra passa trwa i ostatnio udaje mi się coś tam ustrzelić. Oby tylko w kolejnych ofertach było jeszcze więcej gołej i świecącej blachy, na którą jestem tak łasy, to z pewnością jeszcze zahandlujemy na MAXA J.

Tu mógłbym już skończyć opowieść o moich wrześniowych sukcesach i porażkach. Gdyby nie jedna nowość, którą uznaję za wartą odnotowania. Czynię to jednak nieco z przymrużeniem oka J.
Otóż firma Bereska Numizmatyka, również we wrześniu przeprowadziła swoją aukcje na platformie One Bid. Żadnych ciekawych monet SAP tam nie było, więc normalnie bym o tej imprezie nie napisał ani słowa. Jednak przełomowy pomysł na sprzedaż większej ilości zapakowanych monet, nazwany „Aukcja w ciemno”, na tyle mnie zaszokował, że jednak nie wytrzymałem i wspomniałem J.  Są na rynku monet tacy sprzedawcy (nieliczni), gdzie rzeczywiście w ciemno, po samym opisie mógłbym zaryzykować i coś u nich kupić. To ta grupa, która przykłada odpowiednią wagę do jakości tworzonych zdjęć i opisów. Przy okazji pisząc otwarcie o wadach, jeśli mają znaczenie lub są słabo widoczne na ilustracjach. W końcu, to nic dziwnego, że kilkusetletnie numizmaty posiadają jakieś niedoskonałości. I ja osobiście cenię tych sprzedawców, którzy mimo wszystko obiektywnie podchodzą do zachwalania swojego towaru, robiąc swój biznes z szacunkiem dla swoich klientów.  Jednak ogromna większość ofert wciąż wydaje mi się sztucznie przypucowana i tego typu „nowinki” są kupowaniem przysłowiowego „kota w worku”. Akurat właśnie w workach sprzedawano monety w ciemno na aukcji Bereska, więc jak najbardziej widzę tu analogię. Dziękuję, ale ja w to nie wchodzę J.

Podsumowując, napisałem dziś o 5 ogólnopolskich imprezach aukcyjnych, jakie odbyły się we wrześniu. Uznałem, że warto wystartować w maksymalnie „gdzie się da” i zapisywałem się do imprez, nawet pomimo tego, że oferta monet SAP nie powalała swoją jakością.  W efekcie kupiłem 3 monety i jestem z nich zadowolony. A przecież o to właśnie chodzi w pasji, żeby niosła relaks i radość. Prawda jest jednak, że była to tylko przygrywka do tego, co wydarzy się w październiku. Tam już nie będzie „zmiłuj się”, ale o tym w kolejnym wpisie J. Kończąc zapraszam w piątek po południu do hotelu Marriott na II odsłonę sesji wykładów „W numizmatyce widzisz tyle, ile wiesz”. Nie ma tym razem tematów bezpośrednio dotykających monet Poniatowskiego, ale z pewnością Pan Tomasz Bylicki nie przepuści okazji żeby przy okazji opowieści o nowożytnych medalach, wspomnieć o interesujących ciekawostkach z mennictwa okresu SAP. Dodatkowo będzie okazja spotkać starych znajomych, poznać nowych i obejrzeć na żywo monety przed aukcją. Same plusy J.

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem zdjęcia i opisy monet pochodzące z portali aukcyjnych Aukcjamonet.pl i OneBid.pl, oraz ilustracje autorstwa kolegi @modsog z forum TPZN.pl i inne wyszukane za pomocą google grafika.