I tak, gorączka aukcyjnej „sobotniej nocy” trwa w
najlepsze. Mam wrażenie, graniczące z pewnością, że dopiero, co skończyłem
pisać o poprzedniej imprezie… a już siadam do kolejnego wpisu. Tym razem po raz
trzeci zagościmy w progach Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka.
Chciałem napisać „skromnych progach”, ale w porę się zorientowałem, że przecież
standard i prestiż GNDM ostatnio bardzo wzrósł. To może, jako dzisiejszy wstępniak
do artykułu, najpierw chwila o tym wiekopomnym wydarzeniu. Zmiana lokalizacji
jest z pewnością jednym z elementów ogólnej strategii rozwoju firmy Pana Marciniaka.
Bez wątpienia facet wie jak działa ten numizmatyczny biznes, stąd druga połowa
bieżącego roku to wydaje się być najlepszym okresem w historii jego przedsiębiorstwa.
Obserwując ten dynamiczny rozwój z boku, z perspektywy dostępnej dla
przeciętnego klienta, szczególnie rzuca się oczy ciągły postęp i ogólna dynamika,
z jaką GNDM zmienia swoje dotychczasowe oblicze. Prywatnie, również doceniam te
działania, gdyż każdy kolejny krok wydaje się być całkiem dobrze przemyślany i
spójny. Teraz tylko trzeba zarabiać na czynsz i ciężko pracować, żeby ten
wysiłek był tylko jednym z wielu na drodze do potęgi. Słowem, tu rzadzi
strategia a nie żywioł.
Zmiana lokalizacji firmy, od której kupuje się
monety, to dla zdecydowanej większości miłośników numizmatyki decyzja zupełnie neutralna.
Ot zwykła zmiana adresu z ulicy iksińskiego na igrekowskiego. Jednak dla osób
chcących odwiedzić gabinet osobiście oraz dla sporego grona warszawiaków, to
zmiana jak się okazuje, zawiera w sobie pewien pokład emocjonalny. Niektórym
się „poprawi”, gdyż centrum stolicy jest doskonale skomunikowane i oprócz
samolotu „staje tam” dosłownie wszystko… nawet samochody w korkach J.
Prestiż nowej lokalizacji, znajdującej się w kompleksie bryły hotelu Marriott
nie ulega wątpliwości ani nawet dyskusji. A do tego tuż obok mamy przecież inne
ważne dla stolicy „zabytki” jak Dworzec Centralny, Złote Tarasy czy też Pałac
Kultury (polecam zwiedzać póki jeszcze stoi J). Z tej prostej
przyczyny, dotarcie do gabinetu numizmatycznego stało się o wiele łatwiejsze.
Czy to specjalnie, czy też po drodze, zawsze można zahaczyć o ścisłe centrum
miasta. Zresztą, nie piszę tego tekstu, jako teoretyk, bo sam już tam byłem i na
własne oczy widziałem, że światowo się porobiło J. I było fajnie,
klient zadowolony i uśmiechnięta obsługa, ale jak się okazuje…nie tak do końca,
bo przecież wszystkim się nie dogodzi. Obiektywnie muszę dodać, że są grupy,
dla których ta zmiana może nie być wcale aż taka wygodna. Chociażby, dlatego,
że o wiele łatwiej i bezpłatnie, można było zaparkować w poprzednim miejscu
stawiając samochód „pod blokiem”. I co gorsza, ja sam do tego grona niezadowolonych też przynależę,
jednak „mój” powód jest nieco inny.
Uważam (i nie jestem w tym odosobniony), że MY
mieszkańcy warszawskiej Pragi Południe jesteśmy szczególnie pokrzywdzeni i
trzeba to wreszcie jasno wyartykułować. Protestujemy, bo straciliśmy ulubioną
firmę numizmatyczną, która była z nami „po sąsiedzku” a do tego…pewnie płaciła
podatki w naszym Urzędzie Skarbowym J. A teraz, co? Pozostała
nam czarna dziura na mapie ulubionych miejsc na Pradze. Teraz to już naprawdę
nie ma żadnego powodu żeby skręcić w ulicę Nizinną. Nie da się już podczas
spaceru podejść w okolice Ronda Wiatraczna by na żywo obejrzeć niezwykłe monety
trafiające do sprzedaży. Teraz trzeba zamienić adidasy na lakierki, dresik
zdjąć, brodę zapuścić i drałować mostem przez Wisłę do centrum. A tam, wiadomo
to już nie Praga, tylko „warsiawka” pełną wielkomiejską gębą. Tak, więc
protestujemy! Bez „ukłonu” w stronę kolekcjonerów z prawobrzeżnej części miasta
się nie obędzie. Żeby nie być gołosłownym, napiszę że fala protestu rozlewa się
już po całej naszej okolicy. Ogromne demonstracje w przededniu 3 Aukcji GNDM widziane
były w okolicy praskiego Stadionu Narodowego oraz jak przechodziły mostem
Poniatowskiego (księcia nie króla) łączącym Pragę ze Śródmieściem wznosząc
groźne hasła. Czy wszyscy oni to numizmatycy i szli w naszej sprawie, tego to nie
wiem. Ale trzeba się z nami liczyć, bo w kupie siła. Poniżej mała fotorelacja.
Ale wracając do tematu, żeby nie wyszło, że nawijam kwadrans
bez sensu, czas już napisać coś o 3 aukcji. Więc od początku. Szykowała się
największa impreza w krótkiej historii aukcji GNDM. Dwa dni licytacji, 1500
pozycji i spora promocja na wielu frontach, z pewnością przełożyło się na
rekordowe zainteresowanie miłośników numizmatyki. Kolejne rekordy były gotowe
do pobicia i tylko kwesta czasu oraz głębokości kieszeni kupujących było ile z
nich padnie podczas tej imprezy. Jedyny problem, jaki zarejestrowałem
rozważając swój udział w tym wydarzeniu to fakt, że dla normalnego krajowego zbieracza,
który stara się zawsze „coś kupić” - dwa tygodnie pomiędzy imprezami to znaczny
wysiłek dla budżetu. Inna sprawa gdyby pracodawcy w Polsce płacili tygodniówki,
tak jak w innych krajach. Najlepiej takie jak płacą piłkarzom w lidze
angielskiej, wyrażone w dziesiątkach tysięcy funtów tygodniowo. Wtedy to tak i
nawet, co tydzień można by się było pościągać na oferty. Ale jest jak jest i
tylko pomarzyć można J. W każdym razie po zakupach u
Niemczyka, budżet był nieco uszczuplony, jednak jak obliczyłem na „Damiana”
powinno jeszcze starczyć J. Oczywiście przy założeniu, że ceny
będą w miarę rozsądne i coś się w ogóle da tam kupić. Ponieważ o samej aukcji
napisano już sporo a nawet nagrano kilka podsumowujących ją filmików z
pierwszej ręki, to nie będę powielał znanych informacji i bez zbędnej zwłoki przejdę
do opisu oferty monet Poniatowskiego. Tradycyjnie na koniec wpisu zrelacjonuje
swój udział i pochwalę się ewentualnymi zdobyczami lub też będę się żalił i
narzekał, że nic nie kupiłem i jacyś źli ludzie mnie przebili. Zatem katalog w
dłoń i startujemy z opisem największej imprezy w historii GNDM. Oj będzie się
działo…w myśl poniższego fotomontażu J.
Organizatorzy zgromadzili rekordowo wiele
numizmatów, nie inaczej było z oferta monet Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Już na wstępie trzeba napisać, że 39 monet SAP to zdecydowanie najliczniejszy
zbiór wystawiony do sprzedaży przez GNDM w tym roku. Co szczególnie dla mnie
było istotne, to fakt ze zgromadzone monety były akurat takie, jakie zbieram.
Nie dość, że dominowało koronne srebro, którym się od dawna fascynuje, to
jeszcze stany wystawionych numizmatów były w większości obiegowe acz przy tym,
bardzo dobrze zachowane. To kwintesencja oferty, która szeroko trafia do
miłośników numizmatyki polski królewskiej. Nieco mniej monet menniczych zapuszkowanych
w slaby a więcej numizmatów naturalnych ze śladami obiegu, jest najlepszym
świadectwem atrakcyjności aukcji dla kolekcjonerów monet - a nie plastiku i not
grajdingowych. To było moje pierwsze wrażenie. Drugim było to, że oferta
koncentrowała się na „średnim kalibrze” nominałów SAP, czyli dominowały
dwuzłotówki i złotówki. To z kolei czyni ofertę bardziej dostępną dla kieszeni
zbieraczy i rokuje ciekawe licytacje. Nie mniej jednak trzeba przyznać, ze
organizatorzy zgromadzili pełną gamę monet, od złotego dukata, przez srebrne
talary aż do monet groszowych i drobnych miedziaków. Dla każdego coś miłego,
jednak ze sporym akcentem na monety bardziej popularne wśród kolekcjonerów.
Oczywiście nie zabrakło w tak szerokiej ofercie również monet wybitnych, rzadkich
i pięknych. Zachwyciłem się kilkoma z nich i dam temu świadectwo w dalszej
części wpisu. Teraz przejdę do szczegółów oferty. Najpierw będzie zdjęcie a pod
nim opis.
Na początek 5 monet srebrnych, od których zaczyna
się dzisiejsza zabawa. Jak wprawne oczy miłośników monet króla Poniatowskiego
zapewne dostrzegają, w tym zbiorze znalazły się cztery talary i jedna
dwuzłotówka. Można napisać, że oferta srebrnych monet SAP zaczyna się
tradycyjnie od talara „zbrojarza” z 1766 roku. Patrząc na historie najlepszych
aukcji polskich monet, to jest to standard do tego stopnia, że aukcja bez
pierwszego obiegowego talara wydaje się już teraz jakaś niepełna, by nie napisać
„kulawa”. Na każdej dobrej aukcji jest przynajmniej jeden „zbrojarz” i basta.
Na tej był, więc początek oferty istnie zawodowy. A ze o talarach z 1766 roku
na moim blogu ostatnio było głośno, to oczywiście zainteresowałem się tym
obiektem. Szczególnie, że kiedy aukcja była już ogłoszona i udostępniona do
oglądania, ten talarek był jednym z 371 monet, które analizowałem pisząc
dedykowany artykuł o tej monecie. Zatem mogę napisać, że pierwszą dzisiejszą
monetę znałem całkiem dobrze. Szybki rzut oka na rewers dał mi pewność, że to
talar reprezentujący GRUPĘ 5, która jak pamiętamy charakteryzuje się zupełnym
brakiem kropek. Analizując układ prawej gałązki wieńca upewniłem się, że mamy
do czynienia w WARIANTEM 5.3, co można było też dostrzec „na skróty”, bo tylko
w tym jednym wariancie w koronie brakuje pałąków. Więcej o tym talarze można
poczytać sobie w moim poprzednim wpisie. Wracając jednak do tego konkretnego
egzemplarza, to była to moneta w stanie III, czyli zdecydowanie obiegowa i już
nie pierwszej świeżości. Jednak z pewnością bardzo ładna, w pełni czytelna i
nadająca się do kolekcji monet polski królewskiej. Szczególnie, że stosunkowo
niska cena jak na talara, zachęcałaby jakiś poczatkujący kolekcjoner włączył ją
do zbioru. Dla mnie osobiście, jednak jej stan był nieco za słaby i nie brałem
jej pod uwagę, jako potencjalny cel. Kolejny talar to taki trochę „wyciruch” z
ciekawszego rocznika 1776. Z uwaga przeanalizowałem sobie ten egzemplarz
zwracając uwagę na wariant, gdyż ten rocznik ma kilka wariantów i czeka w
kolejce na opisanie na blogu. Co ciekawe, zupełnie niedawno włączyłem do
swojego zbioru monetę właśnie z tego właśnie rocznika, więc miałem w ręku
materiał do porównań. Ten rocznik był bity wyjątkowo płytko, stąd obieg im
niezbyt służył i większość talarów z 1766 nie wygląda najlepiej. Dlatego
oferowany egzemplarz doskonale wpasowywał się właśnie w ten obraz. Awers
słabszy, rewers zachowany lepiej – to też jedna z charakterystycznych cech dla
tego rocznika. Dodatkowo mieliśmy do monety dołączoną karteluszkę, która mocno sugerowała
pochodzenie monety ze starego zbioru. Z uwagi na niedawny zakup i stan monety,
talar z 1766 nie był w zakresie moich zainteresowań.
Trzeci talarek to „Targowica” z roku 1793. Już
kiedyś, przy okazji opisu jakiejś aukcji lub w dedykowanym tej monecie
artykule, napisałem swoje przemyślenie dotyczące tego numizmatu. To historyczna
pamiątka dawnych czasów, która powinna być elementem każdego „poważnego” zbioru
monet Polski Królewskiej. Nie będę przytaczał tragicznych dziejów ani wymowy
tej monety, jeśli ktoś jest ciekawy proszę poszukać na blogu wpisu o talarze z
1793. Oferowany egzemplarz prezentował się porządnie, został opisany, jako stan
II, co czyniło go całkiem łakomym kaskiem dla kolekcjonerów, którzy wciąż
czekają na „swój” egzemplarz. Zwykle taka moneta to wydatek w okolicy 10
tysięcy złotych, więc trzeba to sobie zaplanować. Czy ktoś zaplanował powalczyć?
Miałem nadzieje, że tak, bo z całą pewnością była tego warta. Ja jednak mam to
już za sobą, jestem bardzo zadowolony z mojego talara z 1793 roku i nie planuje
zakup kolejnego egzemplarza. Ostatnim wystawionym talarem SAP była moneta z
ostatniego rocznika bicia tego nominału, czyli z roku 1795. Tym razem był to
zapuszkowany w slab okaz, który jednak okazał się być obiegowy, więc nie był to
jakiś szczególnie wyselekcjonowany egzemplarz. I bardzo dobrze, bo ślady obiegu
zdecydowanie dodawały mu uroku. Całkiem dobrze wybity, bez wad blachy, które
często są prawdziwą zmorą dwóch ostatnich lat bicia monet Poniatowskiego.
Zainteresował mnie wariant, który odnotowałem, jako długoterminowe
przygotowanie do napisania w przyszłości artykułu na temat tego rocznika. Jest
już w moich planach, więc zapewne za „jakiś czas” będzie okazja bliżej mu się
przyjrzeć na blogu. Prezentowana moneta wyglądał bardzo naturalnie, co w moim
mniemaniu podnosiło jej wartość. Zdecydowanie była warta zakupu i wyciagnięcia
jej z pudełka. Piątym numizmatem była dwuzłotówka z 1766 roku. Ta odmiana
ostatnio gości wyjątkowo czeto na aukcjach i w moich opisach. Akurat ten
egzemplarz nie prezentował się zbyt korzystnie, jednak nie można mu było
odmówić pewnego uroku, z jakiego słynie obiegowe srebro SAP. Dla poszukiwaczy
odmian i wariantów ten rocznik dwuzłotówek jest ważny, więc zapewne ta grupa
miłośników tak jak ja, bardziej wnikliwie przyglądała się szczegółom, które są
kluczowe dla roku 1766. Organizatorzy określili stan na III z plusem i przy
odrobinie dobrej woli można było to zaakceptować. Niska cena wyjściowa,
wynosząca zaledwie 120 złotych zapewne miała bardziej zainteresować większą
grupę drobnych zbieraczy. Osobiście zbieram monety w podobnych stanach, jednak
roczniki bardziej popularne wolę gromadzić w stanach około drugiego. Stąd to
nie była oferta dla mnie, jednak byłem pewien, że i ta „potwora znajdzie
swojego amatora”. Podsumowując pierwsza grupę. Bardzo ciekawe monety w
obiegowych stanach, które powinny zainteresować spora grupę miłośników. Dla
mnie osobiście, ewentualnie talar z 1795 mógłby okazać się interesujący.
Idziemy dalej. Teraz, nieco bardziej
popularne roczniki. Czwarta dwuzłotówka pochodziła z ciekawego roku 1787.
Organizatorzy wystawili bardzo ładna monetę zachowana w drugim stanie. Mimo
tego, ze krążek nosił kolorowe ślady, które odczytałem, jako pozostałości po
niedawno usuniętym grynszpanie, to musze przyznać, że moneta bardzo mi się
spodobała. Oczywiście mam ten rocznik, jednak moja dwuzłotówka została
pozyskana dość dawno, kiedy jeszcze nie miałem do końca wykrystalizowanych
poglądów na stany zachowania, w jakich będę starał się zbierać numizmaty. Tym
samym bez żalu podmieniłbym ją na jakiś „lepszy model”. Ta dwójka wydawała mi
się idealna do zrealizowania tego scenariusza. Zapisałem ją w „obserwowanych”
żeby mi nie umknęła. Piąta moneta z tej grupy to drugi egzemplarz z tego samego
1787 roku. Niebrzydka, lecz zdecydowanie mniej mi się podobała niż poprzedniczka.
Niby tez stan drugi, ale jakoś do mnie nie przemawiała. Na plus można jej
zapisać to, że nie odkryłem na niej śladów czyszczenia, na drobny minus
niewielkie skazy blachy po obu stronach krążka. Już zdecydowałem się na
pierwsza z monet, stąd ta druga nie była dla mnie opcją zapasową. W ogóle nie
brałem jej pod uwagę. Ostatnia z tej grupy to dwuzłotówka z kolejnego rocznika
1788. Popularna, lecz nieźle zachowana moneta zdecydowanie warta sporo więcej
od swojej wyjściowej ceny 300 złotych. Na awersie nieco „straszyło”
zdeformowane REX, rewersowi piękna nie dodawał wyraźny justunek. Ot, średniak
do wylicytowania dla osoby wchodzącej w okres SAP lub miłośnika polski
królewskiej, który chciałby ja włączyć do zbioru. Ja mam to już za sobą.
Podsumowując ten zbiór sześciu monet, jedynie pierwszy egzemplarz z 1787 roku
był ofertą, która mnie bardziej zainteresowała i zamierzałem o nią powalczyć.
Kolejna grupa monet to kontynuacja dwuzłotówek,
które jak pisałem na wstępie wraz ze złotówkami stanowiły rdzeń oferty monet
Stanisława Augusta Poniatowskiego. Pierwsza z brzegu to ośmiogroszówka z roku
1789. Moneta w stanie drugim, dobrze wybita, z ponadprzeciętnie zachowanym
wizerunkiem władcy na awersie. Niestety bardzo brzydki justunek, którego
osobiście szczególnie nie lubię, gdyż niszczy całe fragmenty napisów otokowych.
Oferta fajna, jednak nie dla mnie. Druga moneta to kolejny egzemplarz z tego
samego rocznika. Oceniony identycznie jak poprzednia, jednak nie bez kozery na
aukcji prezentowana, jako „ta druga”. Subiektywnie mniej mi się spodobał ten
krążek, szczególnie awers moim zdaniem nie dorównywał pięknem zachowania
portretu króla. Moneta na pewno prezentowała się OK, była zachowana
zdecydowanie lepiej niż średnia egzemplarzy pojawiających się na portalach
aukcyjnych, stąd stanowiła ciekawa ofertę. Byłem pewien, że znajdzie swojego
amatora. Nie będę nim jednak ja. Następna po kolei była połyskująca plastikiem
dwuzłotówka z rocznika 1790. Świetny egzemplarz, z jednej strony obiegowy a z
drugiej naprawdę piękny i posiadający interesującą starą patynę. Nie podejmuje
się oceny, która strona bardziej mi się podobała, chyba obie na równi
przykuwały moją uwagę. Gdybym poszukiwał monety z tego rocznika, to z pewnością
walczyłbym jak lew by pozyskać właśnie ten egzemplarz i uwolnić go z pudełka.
Tak się jednak złożyło, ze mam równie fajną sztukę, stąd spasowałem. Jak widać
coraz trudniej jest mi dogodzić J.
Kolejna dwuzłotówka to błyszczący MS z 1791 roku.
Moneta zdecydowanie mennicza w każdym calu. Mieć taka sztukę to byłoby coś.
Jednak mierząc siły na zamiary gdzieś pod skórą już czułem, że to nie jest
oferta dla mnie. Moja dwójka z 1791 jest tez „niczego sobie”, stąd tylko jakiś
nowoodkryty wariant mógłby mnie zachęcić do kupienia drugiej piękności z
jednego rocznika. Nie znalazłem na niej niczego, co wychodziłoby ponad opisany
w katalogu standard, tak więc było już niemal pewne, że następna piękna moneta
przejdzie mi „koło nosa”. Kolejna moneta, kolejny rocznik i … kolejny
zapakowany w slab MS. Pisałem o już dwuzłotówkach z 1792 na blogu, więc
odświeżyłem sobie informacje i sprawdziłem, z którego wariantu pochodzi
oferowana sztuka. Okazało się, że to popularniejsza z odmian, czyli ta z
inicjałami E.B. należącymi do intendenta mennicy królewskiej Eiframa Brenna.
Moneta została oceniona przez amerykańskich specjalistów, więc nie ma zbyt
wiele miejsca do dyskusji o jej stanie zachowania. Ja posiadam podobną, stąd
kolejny pas. Ostatni szósty egzemplarz z tej grupy, to dwuzłotówka ze zdecydowanie
najciekawszego rocznika ośmiogroszówek z okresu schyłku SAP. Artykuły o
monetach z 1794 roku na moim blogu są aż dwa, więc to już samo w sobie stanowi
doskonałe świadectwo, że akurat w tym roczniku się dzieje sporo ciekawego. Zawsze
z ciekawością identyfikuje odmianę, jaką reprezentuje badana przeze mnie moneta
z 1794 roku. Nie inaczej było tym razem, chociaż celna podpowiedź speców z GNDM
opisujących monetę znacznie ułatwiała sprawę. Okazało się, że to dość popularny
wariant, więc pod względem unikalności nie stanowił jakiejś wyjątkowo interesującej
oferty. Jednak jak nie napisałem na początku, był to kolejny z serii MS-ów w
grajdingu PCGS, stąd o ile odmiana okazywała się pospolita, to już stan
zachowania budził podziw. Wysoki numer na slabie oddawał w pełni menniczość
krążka. Niespotykanie piękny egzemplarz, który zapewne osiągnie równie
niespotykanie wysoka cenę. Tym samym nie może być obiektem moich poszukiwań,
szczególnie ze moneta, która sam posiadam jest całkiem porządna. Oczywiście
znacznie odstaje emitowanym blaskiem od oferowanego MS-a jednak ja nie używam
monet do oświetlenia, wiec jakoś to przeżyję. Muszę J.
Podsumowując ten sześcioelementowy zbiór, żadna z prezentowanych monet nie
została przeze mnie dodana do grona „obserwowanych”, co niechybnie zawsze
kończy się brakiem mojego udziału w licytacjach. Płyniemy dalej z nurtem
aukcyjnej oferty.
Przechodzimy do złotówek SAP, zbioru monet, który
już na pierwszy rzut oka prezentował się bardzo powabnie i kusił kilkoma
pięknymi egzemplarzami. Co zresztą na górnym zdjęciu potwierdza sam organizator
J.
Już pierwsza moneta była szczególna, bo
to w końcu najniższy nakład w historii bicia złotówek SAP wynoszący zaledwie
5 201 sztuk!. Rocznik 1773 jest naprawdę rzadki i pozyskanie monety, w
jako-takim stanie jest okazją, która zdarza się raz na „ruski rok”. Znam
dosłownie kilka egzemplarzy. Jedną w kiepskim stanie z archiwum WCN oraz dwie
inne, niewiele lepsze pochodzące z muzeów. Zatem stan IV i rzadkość R6 to wcale
nie takie złe połączenie. Pomimo kiepskiego stanu, byłem nią wstępnie zainteresowany
jednak nie byłem pewien czy będę licytować. Druga złotówka to całkiem ładna
sztuka z roku 1777. Już nie taka rzadka jak poprzednia, lecz również niezbyt
często pojawiająca się w sprzedaży. Te egzemplarze, które były kiedyś w handlu
i są do obejrzenia w archiwach aukcyjnych były zdecydowanie gorsze. Stąd, stan II
minus pasował mi jak ulał. Nie dawno pozyskałem złotówkę, z 1778, więc
pomyślałem, że zakup jej „siostry” byłby dla mnie miłą odmianą po przegranych
bojach na poprzedniej aukcji GNDM. Tu
podobał mi się zarówno nieco przejustowany awers, jak i lekko niedobity rewers.
Zwróciłem oczywiście uwagę na przebicie daty w ostatniej cyfrze. Taki wariant
jest notowany w najnowszym katalogu, nie ma na ten temat jeszcze danych, lecz z
pewnością jest rzadszy od „normalnej” wersji daty. To uznałem za kolejny
czynnik przemawiający na jej korzyść. No i w końcu moneta ujęła mnie również
ładną patyną i resztkami menniczego blasku. Pomyślałem sobie, że oto druga
złotówka w ofercie i obie chciałbym mieć. Trzecia moneta ze zdjęcia jest
pozycja 287, którą była ogrejdowana na ocenę AU58 piękna złotówka z 1784 roku.
Cudowny numizmat, w stanie, jaki spotyka się niezwykle rzadko. Byłbym ślepcem
gdyby nie zakochał się w tym egzemplarzu. Jedynym problemem, jaki miałem był
taki, że wszyscy moi konkurenci również mają oczy i zapewne wielu z nich
przypilnuje by nie zeszła „za tanio”. Wątpiłem raczej w to, czy będzie mnie na
nią stać, szczególnie, że kwota wywołania na poziomie 5 tysięcy złotych
gwarantowała poważny wydatek. Mierząc
swoje siły na zamiary, nie uśmiechała mi się licytacja prowadzona na
kilkutysięcznych poziomach. Odpuściłem, koncentrując się poważniej na kilku
innych ofertach . Podsumowując, trzy monety na zdjęciu i wszystkie mogłyby być
moje. Na pewno bym się nie obraził J.
Ale to nie wszystko. W ofercie 3 aukcji GNDM były inne
piękne złotówki, które warto by pozyskać. I też kolejna bardzo interesująca
trójca. Pierwsza z nich to czterogroszówka z roku 1779. Ten rocznik już nieraz
wymykał mi się z rąk i jakoś nie miałem szczęścia (albo środków) by go
pozyskać. Jeśli mielibyśmy porównywać
nakłady, to nie jest jakiś super niski a jednak trafić złotówkę z 1799 w dobrym
stanie to prawdziwe wyzwanie. Oferowana moneta pojawia się kolejny raz w
sprzedaży, stąd mogę napisać, że znam ją nawet nieźle. Charakterystyczne rysy w
kształcie trójkąta na awersie obok loków króla zawsze zdradzają mi ten
egzemplarz. Trzeba też przyznać, że zdjęcie monety w porównaniu do jej
poprzednich fotek na konkurencyjnej platformie, było jakby lepszej jakości.
Moneta prezentowała się całkiem zdrowo. Wiedziałem oczywiście, że moneta w 216
roku była na aukcji WCN sprzedana za prawie 6 tysięcy złotych, stąd cena
ustawiona na 3 tysiącach, pozornie nie wydawał się straszna. Jednak czy na
pewno? Za monetę w stanie II minus dawać aż sześć tysięcy to moim zdaniem lekka
przesada. Nawet jej rzadkość nie skusiłaby mnie raczej do takich wydatków.
Jednak i tak postanowiłem spróbować, bo w końcu to rocznik, który mi w dalszym
ciągu brakuje. Dwie kolejne złotówki pochodziły z ciekawego rocznika 1785.
Pierwsza w plastikowym slabie, oceniona na AU50 została wystawiona za jedyne
500 złotych. Cena bardzo promocyjna jak na ten rocznik i stan. Egzemplarz z
pewnością mógł się podobać. Czupryna Poniatowskiego na awersie była całkiem w
dobrej kondycji a drobne wady blachy nie wpływały na obniżenie atrakcyjności
tego szczególnego wyobrażenia króla. Rewers, nieco przejustowany na orle,
odwzajemniał się świetną kondycją pozostałej kompozycji, przez co trudno było mi
oderwać wzrok od tego egzemplarza. Naprawdę zrobił na mnie bardzo pozytywne
wrażenie. Jednak wariant z przebitą 3 na 5 w dacie jest już w moim posiadaniu,
stąd nie tracąc czasu przeniosłem swój wzrok na drugi egzemplarz z tego
rocznika. Ta złotówka oceniona została na pełna dwójkę. W oko wpadał mi awers z
naturalną patyną, ledwie dostrzegalnymi wadami blachy i pęknięciem stempla w
napisach otokowych. Uznałem, że jest
ładniejszy od tego poprzedniego w slabie. Na rewersie niestety zemścił się
jakiś pracownik mennicy, justując herby jakby chciał wymazać „ciołka”. Pewnie
jakiś ukryty wróg króla J. Tu wariant okazał się być dla mnie
ciekawy, gdyż cyfra „5” w dacie nie była przebita, co znaczyło, że nie posiadam
takiej monety. Trzeba by to nadrobić i ją kupić – pomyślałem. Zatem z tej
trójki, aż dwie złotówki zostały zapisane, jako potencjalne cele na licytacje.
Jednak nie był to koniec złotówek oferowanych na 3
aukcji GNDM. Tym razem prezentuje szóstkę monet z bardziej popularnych
roczników. To jednak co wyróżnia te monety to bardzo dobry stan zachowania.
Słowem były to wyselekcjonowane sztuki, których posiadania nie powstydziłoby
się żadne muzeum. A ja też, niektóre z nich bym chętnie przygarnął do siebie.
Ale po kolei. Pierwsza sztuka to rocznik 1787. Niby popularny, ale proszę
spojrzeć, w jakim świetnym stanie. Fachowcy ocenili ja na II z plusem i moim
zdaniem w pełni zasługiwała na ta wysoka notę. Obie strony pięknie wybite z
delikatnym justunkiem na otoku, który zupełnie nie psuje urody tej złotówki.
Gdybym szukał tego rocznika, powalczyłbym właśnie o ten egzemplarz. Druga moneta
z roku 1788 w wariancie z przebita datą, który opisałem swego czasu na blogu.
Wariant nie został odnotowany w najnowszym katalogu, co dla miłośników SAP
zbierających takie „kwiatki” mogło mieć szczególne znaczenie. Stan nie powalał,
mimo to ktoś kiedyś zdecydował się by zapuszkować to sreberko. Cena wywołania
200 złotych była bardzo atrakcyjna. Ja opisywałem na blogu swój egzemplarz,
stąd nie byłem akurat zainteresowany i nie brałem udziału w licytacji. Trzecia
złotówka z tej grupy to numizmat z rocznika 1788. Znów ograjdowany i na dobre
zamknięty w pudle. Tym razem nie byle, co bo aż MS62, czyli mennicza sztuka.
Bardzo ładna jak to mennicze sztuki maja być w zwyczaju. Jeśli miałbym napisać,
co mnie w niej zainteresowało szczególnie, to byłby to niedobity kosmyk włosów
króla na samym dole awersu. Nie spotkałem nigdy takiego i to w dodatku prosto z
mennicy. Coś musiało dziać się ze stemplem, kiedy ta sztuka była produkowana, o
czym dodatkowo świadczą liczne spękania widoczne na rewersie. Jako że MS był
zbyt ładny, uznałem, że również będzie zbyt drogi dla mnie by ewentualnie
rozpatrywać jego zakup w celu podmiany monety, którą posiadam. Tym samym nie
moja bajka.
Czwarta sztuka pochodziła z rocznika 1790 i był to
kolejny menniczy egzemplarz zapuszkowany w slabie. Wygląda na to, ze ktoś
pozbywał się kilku swoich menniczych złotówek na tej aukcji. Akurat złotówkę z
1790 chętnie bym podmienił na nieco lepszą, więc zainteresowałem się bliżej ta
ofertą. Spece z NGC nie pomyliły się dając jej notę MS, stąd moje szanse by
akurat ta konkretna moneta został kupiona po rozsądnej cenie topniały niczym nadzieja,
że dożyje kolejnego meczu Zawiszy w ekstraklasie. Zdecydowałem, że poczekam na
ofertę z jakąś ładną dwójka, a tej monecie dam spokój. Niech się pocieszą
miłośnicy menniczych blaszek, nie będę im stawał na drodze do szczęścia. I tak
dochodzimy do kolejnej ciekawej oferty, zawierającej popularny rocznik złotówki
SAP w ponadprzeciętnym stanie zachowania. Rocznik 1792 to monety, o których już
dokładnie pisałem, więc nie będę się powtarzał. Moneta bardzo ładna, nieco lepsza nawet od
mojego egzemplarza mogłaby być ciekawym trofeum. Trudno było się do czegoś
przyczepić. Awers z dobrze zachowaną fryzurą Poniatowskiego, która to jest
zwykle używana do szybkiej oceny poziomu obiegu. Rewers niemal doskonały,
pięknie i głęboko wybity. Nic tylko brać, nie grymasić. Zapisałem sobie numer
tej oferty w nadziei, że gdyby cena nie była zbyt duża to spróbuje o nią
powalczyć. Ostatnią złotówką w tej grupie był kolejny już menniczy model w
plastiku. Tym razem był to MS czterogroszówki z roku 1793. To bardzo popularny rocznik,
dla mnie szczególnie ciekawy ze względu na marną jakość krążków używanych do
bicia. Jakoś tak jest, że wiele miłych sztuk, jakie trafiają na rynek
numizmatyczny, prezentuje podobne do siebie, bardzo poważne wady blachy i
niedobicia. Sam mam monetę kupioną na którejś z wcześniejszych aukcji, która ma
wręcz masakryczne wady blachy i … lustro mennicze pomiędzy nimi. Jak oni
wówczas w tej mennicy pracowali, co za materiał używali, skąd takie obniżenie
jakości? Na te i na inne pytania będę szukał odpowiedzi pisząc artykuł o tym
konkretnym roczniku. Wracając do oferty, złotówka z 1793 była zdecydowanie
bliższa ideałowi niż monety z tego rocznika, które można oglądać w ofertach
innych sklepów. O wadach blachy ni widu, ni słychu. Słowem, jakimś cudem ten
egzemplarz uniknął losu wielu koleżanek, które nie miały tyle szczęścia.
Przejustowana była porządnie po obu stronach, to fakt, który jednak nie ujmuje
niczego z jej menniczości i wyjątkowo pięknego stanu. Pewnie jednak będzie miał
wpływ na cenę i tu ewentualnie upatrywałem swojej szansy. Była to jednak tylko
iluzja, gdyż nie miałem ciśnienia na kupno tego egzemplarza, bo chyba nie
potrafiłbym się rozstać z moneta, z 1783 która posiadam w zbiorze. Jakoś
polubiłem jej „dziobatość” i chyba zostanie ze zemną na dłużej. Umówiłem się z
samym sobą, że kupię ją tylko pod warunkiem, że będzie tania i nikt jej nie
będzie chciał. Co jak widać po cenie, nie nastąpiło J.
I tu żegnamy się z wyjątkowo pięknymi złotówkami SAP, jakie organizatorzy
przeznaczyli na sprzedaż. To jedna z najlepszych ofert tego nominału w tym
roku. Chyba nawet najlepsza jak dotąd i cos trzeba z tego tortu sobie będzie
uszczknąć. Ale czy się uda, o tym w dalszej części.
Ale za nim o przebiegu aukcji, to jeszcze zostały nam
dosłownie trzy monety, które wypełniają założenie srebrnych monet koronnych,
które zbieram. Teraz o najzwyklejszym z możliwych, półzłotku z 1766 roku. Kto
powiedział, że na aukcjach muszą być oferowane same rarytasy. Jak dla mnie, to
bardzo dobrze, że na takich imprezach pomiędzy drogimi numizmatami, do
sprzedaży trafiają również, te tańsze i popularne. Grunt, że spełniają wymóg
stanu zachowania, który w takich przypadkach powinien być ponadprzeciętny. Ten
półzłotek oceniony został na II, wiec od biedy można uznać, że jego udział to
nie foux pas ze strony aukcjonera. Mnie ta oferta nie zainteresowała, bo mam
sporo monet z tego rocznika. Uznaje jednak, że zawsze znajdzie się jakiś
miłośnik, któremu i taki dwugrosz SAP spodoba się na tyle, by o niego
powalczyć. Drugi groszak to półzłotek z najciekawszego moim zdaniem rocznika
1769. To, co w tym roku wyprawiało się ze stemplami dwugroszy to prawdziwy
kogel-mogel. Ile istnieje wariantów, chyba do teraz nikt jeszcze ich dobrze nie
policzył. Sam, co chwila natykam się na jakiś nowy, nieopisany egzemplarz i
moje notatki na ten temat puchną przybierając rozmiary maturalnego
wypracowania. Kiedyś się z tym zmierzę, ten czas nadchodzi, ale jeszcze nie w
tym roku J.
Wracając do oferowanej monety, tez była nieco „inna” od tych opisanych, co sami
organizatorzy nie wstydzili się przyznać w opisie. Moneta prezentowała się
porządnie, obiegowo, ale z klasą. Moim zdaniem to bardzo interesująca oferta,
gdzie można kupić nieopisany wariant w przystępnej cenie. To z ceną założyłem
gdyż nie posądzałem ja o to, że będzie konkurowała z MS-ami, jakie opisywałem
poprzednio. Ja monetę obejrzałem bardzo dokładnie i gdy okazało się, że mam już
dokładnie taki sam wariant to zapisałem sobie zdjęcia. Tyle mogłem dla siebie z
tego wycisnąć. Ostatnia moneta, jaką dziś prezentuje, to srebrny grosz z
najpopularniejszego rocznika 1767. Egzemplarz znacznie zmęczony obiegiem, który
zżerał przez 250 lat swojego istnienia spory bagaż rys i ran. Tu założyłem, że
organizatorzy chcieli dociągnąć do 1500 pozycji i dlatego zdecydowali się
ocenić stan tej monety na II minus i wystawić na sprzedaż. Chociaż z drugiej
strony, jeśli GNDM nie sprzedaje teraz na Allegro, to gdzieś musi przecież
wystawiać nawet te nieco słabsze egzemplarze. W każdym razie ja nie chciałem
brać w tym udziału, szczególnie, że wariant tego srebrnika był jednym z
najpopularniejszych, jakie znam.
Na koniec opisywania oferty 3 Aukcji GNDM, wspomnę
tylko o dwóch próbach z 1771 roku. To nie jest główny nurt mojego
zainteresowania, ale po serii artykułów o podróbach monet SAP napatrzyłem się
na nie na tyle często, że teraz poświęcam im większą uwagę. Organizatorzy
wystawili próbnego półtalara z piecem menniczym na awersie, który osiągnął rekordową
w kategorii monet SAP cenę 22 tysięcy złotych. Moneta piękna i rzadka, stąd nie
dziwiłem się, że będzie o nią mocna walka. Próbny półzłotek z salamandrą
reprezentował nakład dobity już po śmierci Poniatowskiego w mennicy w
Petersburgu, przez co można go traktować, jako „oryginał nie z epoki”. Ja te
monety kwalifikuje, jako nieoryginalne, mimo że użyto do nich stempli z mennicy
warszawskiej. Były na aukcji jeszcze dwa numizmaty z okresu SAP, które
wzbudziły moje zainteresowanie. Medal koronacyjny Thomasa Pingo z 1764 roku, o
którym nie tak dawno pisałem na blogu oraz żeton koronacyjny z 1764 roku
wykonany w Toruniu. Oba numizmaty uznałem za interesujące.
Teraz czas na kilka zdań o przebiegu aukcji. Dwudniowa
impreza okazała się „brazylijskim tasiemcem”, jakiego jeszcze nigdy w kraju nie
obserwowałem. Na uczestnictwie w aukcji przeznaczyłem kilka godzin, podczas
których z dużym zainteresowaniem śledziłem zarówno to jak „idzie sprzedaż” jak
i podziwiałem monety z innych okresów, których, na co dzień nie mam okazji
spotykać. W ten sposób, co jakiś czas włączałem się na godzinkę lub dwie, by pooglądać
pracę prowadzących licytację oraz same numizmaty. Bardzo pouczający czas i
dobrze spędzona niedziela. Z każdą godzina cieszyłem się, że nie zbieram medali
czy monet antycznych, bo czas, kiedy rozpocznie się ich licytacja odsuwał się w
czasie w raz z opóźnieniem, jakie nabierała cała impreza. Tłumaczenie, że to
wina przeciągających się i zaciętych licytacji jest dla mnie wymówką. Po prostu
aukcja na 1500 przedmiotów musi swoje potrwać i trudno było zakładać, że
oferując do sprzedaży bardzo ciekawe numizmaty wszystko pójdzie szybko i
sprawnie. Śledziłem aukcję nawet przed północą, kiedy to Pan Damian ogłosił
koniec pierwszego dnia i zapraszał na dogrywkę w poniedziałek. Niestety nie
udało mi się trafić w medale i nie miałem możliwości oglądać licytacji. Trochę
nawet żałowałem, bo brałem pod uwagę możliwość kupienia którejś z wyżej
wymienionych pamiątek koronacji. Ok, to tyle i teraz jeszcze kilka słów o
licytacji monet SAP, bo w końcu o tym jest ten wpis. Zamiast tekstu niech
przemówi fotka J.
Podsumowując, jestem bardzo zadowolony ze swoich
zakupów. Nie mam najmniejszych objawów „kaca cenowego”. Być może, dlatego, że
oba sreberka „na żywo” okazały się rewelacyjne i teraz cieszą moje oczy,
pięknie prezentując się w otoczeniu innych roczników. Az chce się czekać na
kolejna imprezę organizowana przez Damiana Marciniaka i jego ekipę. A zgodnie z
zapowiedziami, ma to być aukcja jeszcze bardziej niezwykła niż ta opisywana.
Dam się miło zaskoczyć, a co mi tam szkodzi J. Na koniec
napisze, że jednak przeprawiłem się z Pragi na drugi brzeg Wisły do Centrum i monety
odebrałem osobiście. Trafienie do nowych biur GNDM, nie jest wcale jakieś
intuicyjne, więc zamiast obchodzić wielki gmach dokoła, warto wejść do środka małego
centrum handlowego, jakie tworzy bryła hotelu Marriott od strony ulic
Nowogrodzkiej i Chałubińskiego. Gabinet znajduje się na 1 piętrze, więc warto
mieć nieco zadarty nos krocząc nowoczesnym wnętrzem galerii handlowej. Jako
gratis miałem okazję chwilkę porozmawiać z Panem Marcinem Żmudzinem z
zaprzyjaźnionego bloga numizmatycznego „Spod Stempla”, do którego link możecie
znaleźć obok tego tekstu w „Moja Lista Blogów”. Słowem przyjemne z pożytecznym
i tak właśnie wyobrażam sobie kolekcjonowanie monet. Jeśli spełnią się zapowiedzi
o dodatkowych atrakcjach czekających na miłośników numizmatyki na kolejnej
aukcji, to wstępnie deklaruje, że pojawie się tam osobiście i kolejny wpis do
imprezie GNDM napisze czerpiąc doświadczenia „z realu”. Pożyjemy, zobaczymy. J
W
dzisiejszym wpisie wykorzystałem zdjęcia i informacje z portalu aukcyjnego
OneBid, ze strony Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka na facebooku oraz
wyszukane za pomocą google grafika.
Gratuluję! Piękne monetki :) Ja niestety poległem tym razem, choć plany miałem wielkie... Wkrótce o tym na moim blogu/W.Opioła
OdpowiedzUsuńGratuluję zakupu. Myślałem, że jak zwykle artykuł długaśny, a monet z aukcji będzie 0:)
OdpowiedzUsuńJako stały czytelnik mam sugestię o większą powściągliwość w objętości tekstu, bo coraz trudniej doczytać do końca. Czasem dwa celne słowa znaczą więcej niż dwadzieścia zdań:)
Pozdrawiam
Bardzo ciekawy tekst! Nie zgadzam się też z opinią poprzednika sugerującego skracanie relacji z aukcji. Czytałem ten wpis z dużą przyjemnością i wcale nie przeszkadzała mi jej długość :)Wręcz przeciwnie cenię sobie poczucie humoru autora i precyzyjne opisy monet wystawianych na aukcji.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Krzysiek
Dziękuję za wszystkie komentarze.
OdpowiedzUsuńTym razem udało mi się z aukcji wrócić z tarczą :-)
Dużo teraz imprez, więc pewnie nadal bedzie o czym pisać.
Oczywiście mam świadomość tego, że moje posty są okropnie długaśne, nieco chaotyczne a przez to czasem trudne w odbiorze. Nie gniewa sie na takie opinie, bo uważam je za obiektywne. Niestety taki mam styl, siadam i piszę... a potem brakuje mi czasu na dopieszczanie tekstu. Próbowałem i wiem, że trudno mi jest to zmienić. Kto wie, może z czasem bede miał mniej do powiedzenia?
Pozdrawiam wszystkich co tu zaglądają i życzę udanych łowów :-)