Dziś trochę nietypowo… a za razem typowo, bo
przecież „literatura” jest jednym z głównych elementów mojego bloga i jest
nawet specjalnie w tym celu dodana osobna zakładka na wpisy na ten temat. Dawno
nic nie pisałem o tym, co ciekawego przeczytałem a co związane jest z okresem
historycznym lub bezpośrednio monetami SAP. Nie znaczy to jednak, że nic nie
czytałem… jest wręcz przeciwnie J To moje
przydługie milczenie na ten temat znaczy, że byłem akurat zajęty czymś innym i
nie znalazłem dość wolnego czasu żeby się tym szerzej podzielić. Zatem jak już
się przyznałem, czytałem nawet sporo i za chwilkę będę starał się o tym, nieco
więcej opowiedzieć.
Zapewne nie tylko ja, ale również wielu innych
amatorów monet SAP nieustannie poszukuje informacji dotyczących naszej pasji.
Żyjemy w czasach łatwości pozyskania wiedzy. W dobie internetu zapewne
większość z nas, właśnie tam kieruje swoje pierwsze kroki, szukając odpowiedzi
na pytania lub zwyczajnie interesując się i rozwijając swoją wiedzę. Za przejawem
takiego właśnie działania można uznać nawet śledzenie tego, co tam „mądrego”
niejaki eleniasz wypisuje na swoim blogu. Więc nasz pęd do wiedzy, nawet ten nieuświadomiony
jest bardzo powszechny i jako społeczeństwo informacyjne, wręcz instynktownie
działamy właśnie w ten sposób. Nie znaczy to jednak, że należy zapominać o
nieco „starszych” metodach pozyskiwania informacji. Osobiście zdradzę sekret,
że ja mimo wielu godzin dziennie spędzonych w trybie online i tak doceniam
tradycyjne metody a niektóre z nich… to nawet bardzo lubię. Jeśli mogę napisać,
jak to u mnie się przejawia, to jest to nic innego jak praca nad codziennym
poszukiwaniem odpowiedniego ładunku wiedzy. Informacji, które zajmą mnie i
zainteresują a jednocześnie będą wartością dodaną. Zwykle takie poszukiwania pozwalają
mi rozwijać znajomość tematów oraz pogłębiać zrozumienie niełatwego okresu
historii naszego kraju. Jeśli na chwile odrzucimy internet i skoncentrujemy się
na metodach tradycyjnych, to u mnie w praktyce przejawia się to stałym
poszukiwaniem nowych pozycji książkowych, które (zakładając wolny czas i wolną
głowę) mógłbym przeczytać a pozyskaną wiedzę wykorzystać na blogu. Okazuje się,
że paradoksalnie prowadzenie bloga wymaga ode mnie ciągłej pracy i
samodoskonalenia. Jak chce żeby było w miarę ciekawie, no to musze się trochę do
tego przygotować i postarać, co znaczy, że muszę coś znać i wiedzieć. Jak widać
po artykułach, które piszę, raczej nie prowadzę tu naukowych rozważań, nie
podaje zbyt wielu przypisów i szczegółowych źródeł. Nie znaczy to jednak, że
to, co tu publikuję wymyślam samodzielnie. Co to to nie, mimo odczuwalnego
postępu wciąż wiem za mało. Zwykle czerpię pełnymi garściami dane z wielu różnych
publikacji, które praktycznie codziennie same wpadają mi w ręce lub (co
częściej) pojawiają się na ekranie mojego komputera. I teraz właśnie o jednaj z
takich publikacji chciałbym więcej napisać, gdyż uważam ją za więcej niż tylko
„bardzo wartościową pozycję”. A na rozruszanie wpisu i na dowód, że nie tylko
ja o czytelnictwo się martwię poniżej inspirujący obrazek.
Każdy czas ma swoja historię i jak w tytule
dzisiejszego wpisu, – „jaki czas taka trylogia”. Myśląc o tej najbardziej
znanej, tej jedynej i najciekawszej powieści opisującej burzliwe dzieje Polski
trudno nie wspomnieć w pierwszym rzędzie o Henryku Sienkiewiczu i jego „Trylogii”.
Pewnie jak większość chłopców, ja też już, jako dzieciak z wypiekami na twarzy
zaczytywałem się w tych niesamowitych historiach. A i w szkole w moich czasach
była na to moda i pośrednio też metoda na kształtowanie patriotycznych postaw pokoleń
młodych obywateli. Czym skorupka za młodu…to prawda, głęboko to gdzieś we mnie
utkwiło i siedzi do dziś. Po powieści przyszedł czas na jej ekranizacje i
kolejne produkcje filmowe na wyjątkowo wysokim poziomie. Nie jestem telewidzem,
więc jedynie wyłącznie za to doceniam wielkanocną ramówkę Telewizji Polskiej,
bo wiem, że po raz enty będę miał okazję wraz z Kmicicem stawiać czoła
niełatwym przygodom, trudnym wyborom, męskim akcjom… a wszystko zakończy się happy
endem i słynnymi słowami „Jędruś… ran twych nie godnam całować chlip chlip
chlip”. Z czym się zgadzam i co rok w rok wyciska mi małą łezkę. Więc trylogia
i Sienkiewicz to uznana międzynarodowo klasyka i każdy znajdzie w niej tego,
czego szuka… mały przykład na fotkach poniżej.
No dobrze, a gdyby była jakaś inna historia, kolejna
porywająca trylogia, która opisuje bliższe nam dzieje… dajmy na to, burzliwe losy
kraju w II połowie XVIII wieku? Ale jak to, istnieje jakaś druga? Bingo! Jest
coś takiego i teraz to już na prawdę (jednak bardzo powoli) przechodzę do
meritum. Przyznam od razu, że taki ze mnie „znawca literatury”, że jakoś nigdy
wcześniej nie zanotowałem, nie przyswoiłem sobie tego faktu, stąd nie miałem natrętnej
świadomości istnienia tej pozycji i chęci jej poszukiwania oraz przeczytania.
Na powieść Władysława Reymonta trafiłem nader przypadkowo, szukając danych na
temat insurekcji kościuszkowskiej. Pamiętam, że kiedy zobaczyłem gdzieś w sieci
zdjęcie okładek tej trylogii, to zdębiałem. Jak to, to nasz noblista naprawdę
napisał jeszcze, jakąś powieść oprócz „Chłopów” i „Ziemi Obiecanej”? I to od
razu trylogię? I to od razu o okresie, jakim się akurat interesuję? Szok! Byłem
tym nagłym odkryciem poruszony i ciekawość popchnęła mnie do tego, żeby z
marszu zakupić sobie komplet używanych książek na znanym portalu aukcyjnym. Tu
dodam, że cena była na tyle śmieszna (jednocyfrowa), że uznałem to za dobry
żart. Ale potem sprawdziłem i twierdze, że prawdą jest to, iż ludzie w XXI
wieku niezbyt sobie cenią klasykę a już lektur to wręcz unikają. Akurat ta
pozycja nie była lekturą, ale autor już figurował w świadomości Polaków, jako
„TEN” od „tych lektur”, przez co generalnie jego kolejne pozycje są do teraz
niezbyt rozreklamowane. Ja wiem, jakie to ważne, żeby starać się zachęcać do
tego, co cenne i ciekawe. Wiem to między innymi stąd, że od lat słucham Kazika
Staszewskiego, który już dawno mi to wbił do głowy (łba) i uświadomił. Przy
okazji polecam krótki utwór, który odnosi się idealnie do dzisiejszego tematu i
generalnie do życia w naszych czasach. KNŻ rulez! J
Reklama to znak naszych czasów. Na każdym kroku
wdziera się w nasze życie i często nawet nieświadomie jesteśmy powolni emocjom,
jakie w nas budzi. Co nie jest reklamowane nie istnieje. Co jest reklamowane
często, choćby było „byle gównem” będzie hitem. Weźmy nawet naszą wydałoby się
nieco „hermetyczną” pasję. Moda na moneto-podobne wyroby kolekcjonerskie, jaką
wyhodował kiedyś Narodowy Bank Polski dziś wraca do nas ze zdwojona siłą wraz z
cała armią reklamowych produktów i nowych mód. Prawdziwi inwestorzy i ci nieco
„pseudo” widzą w monetach kruszec na trudne czasy. Producenci plastiku i
właściciele wtryskarek widzą w numizmatyce rynek zbytu na ich grajdingi. Ludzie
wschodu budują swoje biznesy produkując każdy historyczny numizmat „jak nowy”
czy to w fabryce czy w garażu. Cwaniacy i zwykli złodzieje przy udziale portali
aukcyjnych wciskają nam kit, bo widzą nas, jako „doje krowy” i wielkie biznesy do
zrobienia. Gdzie w tym wszystkim prawdziwa pasja, gdzie numizmatyka? Gdzie w
tym wszystkim podziały się historia, polityka, kultura, które określały monety
w chwili ich obiegania? Gdzie sztuka, praca artystów, gdzie nasza wrażliwość na
piękno numizmatów? Trzeba już ukraść największa złotą monetę świata (najlepiej
w Belinie) żeby przebić się do świadomości społecznej. Mało jest normalnych
newsów popularyzujących numizmatykę, które maja szansę trafić do większej grupy
osób. Mam świadomość tego, że takie działania jak chociażby mój blog, jakbym
się nawet postarał to i tak tylko działanie niszowe, niezbyt medialne, żeby nie
powiedzieć „nudne” i sam kijem Wisły nie zawrócę. Dobrze, że nie mam takiej
misji i ambicji żeby to zrobić J. Pojawiają się jednak kolejne pozytywne
sygnały. Ostatnio nieco ożywiły się niektóre oddziały Polskiego Towarzystwa
Numizmatycznego, zachęcają nagrywając filmy na Youtube, zapraszam naprawdę
warto poszukać ich w sieci. Są też inne ciekawe głosy. Tu wszystkim osobom
zainteresowanym naszą pasją polecam film, jaki ostatnio pojawił się na stronie
Warszawskiego Centrum Numizmatyki, w którym uczestniczy Pan Ryszard Kondrat
Całość ma ciekawą formę nowoczesnego vloga, którego konwencja jest rozmowa z
gościem podczas jazdy samochodem. Nie znam szczegółów ale prawdopodobnie jest to
część jakiegoś większego projektu, więc może być interesująco. Poniżej link do
tej produkcji, z której szczególnie młodsze pokolenie amatorów monet (i
banknotów) oraz osoby poszukujące mogą się wiele nowego dowiedzieć lub
potwierdzić kierunek, jaki obrali.
No to jak już Kazik zaśpiewał nam o tym, co naprawdę
jest ważne w naszym życiu a Pan Ryszard skalibrował inwestorskie oczekiwania-zapędy,
wróćmy wreszcie do książki. Pisałem, powyżej, że nie można spodziewać się, że
jest to „pozycja na miarę Trylogii Sienkiewicza”. Może i nie, co niektórzy
zawodowi recenzenci (zapoznałem się z kilkoma opiniami w sieci) czasem
wykorzystują i jawnie narzekają. Jednym może się niezbyt podobać ilość opisów sytuacji,
drugim niezbyt hollywoodzka akcja, kolejnym zaś „miałki” bohater i jego czyny,
które nie zmieniły świata i tak dalej... Ale z całym szacunkiem - to opinie
ludzi postronnych Tak, postronnych, bo zawodowo oceniających publikacje i
stosujących do tych ocen grupę swoich subiektywnych mierników. Jednak MY
miłośnicy czasów SAP i amatorzy mennictwa ostatniego króla, interesujący się przecież
bardzo, w jakich konkretnie warunkach obiegały nasze ulubione monety odkryjemy
tam CUDA. Prawdziwe i nieprzebrane CUDA J Kopalnia wiedzy
o ludziach, czasach, języku, obyczajach, historii, polityce, postawach,
zdradach, wojsku, geografii i tak dalej… jest tak wielka, że czasem brak słów
na to jak wiele i jak szybko można sobie przyswoić czytając ciekawą powieść a
nie kolejne teoretyczne opracowanie. To zdecydowanie książka o życiu w II
połowie XVIII wieku. A jak życie to i pieniądze (monety) występują w nim nader często
i czasem w całkiem konkretnych kwotach. Słowem RAJ odkryty dla miłośników numizmatyki
tego okresu. A wszystko to pięknie przybrane w ciekawą historię, polityczna
intrygę, społeczne przesłanie, niespełnioną miłość oraz walkę o naszą
niepodległość. Nie będę oczywiście zdradzał, o czym jest ta znakomita powieść,
ale jak sądzę same tytuły trzech tomów zdradzają wiele.
Pierwsza książka nowi podtytuł „Ostatni Sejm
Rzeczypospolitej Polskiej” i generalnie opowiada wielowątkową historię
rozgrywającą się podczas sejmu w Grodnie w roku 1793. Z jednej strony mamy głównego bohatera działającego
w tajnych strukturach patriotycznych (trzeba dodać, że czasem działa jak
kapitan Hans Kloss J) a drugiej cały zbiór charakterystyk
wielu postaci (jest tez król) i ich postaw politycznych oraz społecznych. Drugi
tom nosi tytuł zaczerpnięty z Pieśni Horacego (1,7,27) „Nil Desperandum”, co w
wolnym tłumaczeniu znaczy „nie ma powodów do rozpaczy” lub „nie wolno tracić
nadziei”. Tytuł bardzo dobrze opisuje treść tego tomu, w którym to główny
bohater dalej uwija się w wirze działań organizacyjnych zmierzających do
wybuchu powstania. Ostatnia część trylogii nosi tytuł „Insurekcja” i opisuje
bardzo celnie przebieg początkowego okresu powstania Tadeusza Kościuszki. Mamy
tam obrazy bitewne oraz relację z wyzwolenia Warszawy. Jako że jest to w pewnym
sensie powieść społecznie zaangażowana - autor sam wywodzący się ze
wielodzietnej wiejskiej rodziny – podkreśla wyjątkową rolę chłopów i ich udział
w zrywie narodowym. Generalnie autor doskonale uchwycił atmosferę lat
1793-1794, szczególnie tło społeczne tych czasów. Dokładnie przedstawia czas
zdrady na tle ostatniego sejmu Rzeczypospolitej, a następnie próby ratowania
upadającej ojczyzny. Z dużą dbałością o szczegóły przedstawione zostały
przygotowania insurekcji, a następnie okres walk o niepodległość. A wszystko to
przy użyciu monet z czasów SAP J
W dalszej części jeszcze kilka słów o autorze i…
jego związku z numizmatyką J. Na początku ciekawy życiorys
przyszłego noblisty zaczerpnięty z portalu culture.pl. „Władysław Stanisław Reymont - właściwie Stanisław Władysław Rejment.
Powieściopisarz, nowelista, reportażysta. Urodził się 7 maja 1867 we wsi
Kobiele Wielkie w pobliżu Radomska, zmarł 5 grudnia 1925 w Warszawie. Kolejność
imion i pisownię nazwiska zmienił sobie sam na głównie na skutek krytyki ojca,
który nie podzielał jego artystycznych zapędów. Był jednym z siedmiorga
dzieci wiejskiego organisty, stosunkowo zamożnego i mającego ambicje
wyprowadzenia dzieci na ludzi. Z Władysławem Stanisławem szło mu najgorzej:
przyszły noblista nie chciał się kształcić ani uczyć gry na organach.
Dzieciństwo spędził w Tuszynie, gdzie rodzina przeniosła się, kiedy miał rok.
Aby dać mu fach do ręki, ojciec wysłał go do Warszawy, do zakładu krawieckiego.
Tu w 1883 ukończył Warszawską Szkołę Niedzielno-Robotniczą. Dla uzyskania miana
czeladnika przedstawił komisji uszyty przez siebie frak, który podobno
"nieźle leżał". Jako osiemnastolatek przyłączył się do wędrownej
trupy aktorskiej. Rodzina załatwiła mu pracę niższego funkcjonariusza na Kolei
Warszawsko-Wiedeńskiej. Nudził się na małych stacyjkach w Rogowie, Krosnowej,
Lipcach. Powtórnie spróbował kariery aktorskiej. W 1890 związał się z adeptem
wiedzy tajemnej, niejakim Puszowem i wyjechał z nim do Niemiec szerzyć
spirytyzm. Próbował odbyć nowicjat w klasztorze na Jasnej Górze. Znowu
wylądował na stacji kolejowej. W 1894, po niespodziewanym debiucie literackim,
przeniósł się do Warszawy i postanowił żyć z pióra. Kiedy jego sytuacja
materialna znacznie się poprawiła, dużo podróżował. W latach 90. odwiedził
Londyn, Berlin, Włochy, Paryż. W Paryżu zawarł cenne znajomości literackie,
m.in. ze Stanisławem Przybyszewskim, Stefanem Żeromskim, Zenonem Przesmyckim.
Poznał także przyszłego znakomitego tłumacza Chłopów Franka-Luisa Schoella.
Zaczął pisać jako
urzędnik kolejowy, żeby zapełnić czymś pustkę jałowego życia. Początkowo
wiersze i zapiski z codzienności, później opowiadania i nowele. Te ambicje
literackie otoczenie traktowało z szyderstwem. W 1892 wysłał na ręce Ignacego
Matuszewskiego do warszawskiego "Głosu" nowelę Śmierć i trochę
korespondencji - i ku swojemu zdumieniu zadebiutował. Kilka następnych nowel
przyjęła krakowska "Myśl". To dodało mu odwagi, żeby bez grosza
przenieść się do Warszawy i zająć wyłącznie pisaniem.W 1900 uległ poważnemu
wypadkowi kolejowemu. Otrzymał za to duże odszkodowanie. Kontuzję leczył w
Krakowie. Opiekowała się nim znajoma, Aurelia Szabłowska. Opiekunka rozwiodła
się z dotychczasowym mężem, wyszła za pisarza i wprowadziła porządek w jego
niespokojne życie. Razem dużo podróżowali. Rewolucję 1905 i I wonę światową
przeżyli w Warszawie.
Reymont
angażował się w działalność społeczną. Był prezesem Związku Pisarzy i
Dziennikarzy, potem prezesem Warszawskiej Kasy Przezorności i Pomocy dla
Literatów i Dziennikarzy. Uczestniczył także w zakładaniu pierwszej spółdzielni
kinematograficznej. Po wojnie (1919-20) wyjeżdżał do Stanów Zjednoczonych,
gdzie w środowisku polonijnym szukał pomocy gospodarczej dla odbudowy
zrujnowanego kraju. W 1920 kupił majątek Kołaczkowo, ale gospodarowanie szło mu
kiepsko, tym bardziej, że zły stan zdrowia zmuszał go do przebywania głównie na
Riwierze. Pochowany został na Cmentarzu Powązkowskim, a jego serce - w Kościele
Św. Krzyża.Na rosnącej sławie Reymonta usiłowały zbić kapitał prawicowe
ugrupowania polityczne. Pisarz przyjaźnił się z najważniejszymi postaciami
Narodowej Demokracji, m.in. Janem Popławskim, Romanem Dmowskim i Marianem
Kiniorskim, korzystał z ich protekcji i pomocy finansowej. W 1925 był gościem
honorowym wielkiej chłopskiej manifestacji zorganizowanej przez przywódcę PSL
Piast Wincentego Witosa w jego rodzinnej wsi Wierzchosławicach. I chociaż w
utworach Reymonta można doszukać się związków z ideologią tych ugrupowań,
wydaje się, że miały one niewielki wpływ na pisarza. Reymont był bowiem
ewenementem: samorodnym wybitnym talentem reporterskim, chłonącym rzeczywistość
wszystkimi zmysłami i umiejącym przedstawić ją w szerokich panoramach
społecznych. Ani naturalizm czy realizm jego utworów, ani elementy poetyki
młodopolskiej nie wynikają z jakiejś przyjętej doktryny literackiej, lecz z
jego sposobu obserwacji i asymilacji świata. Oczywiście tendencje epoki miały
pewien wpływ. Jednak materią jego twórczości (z jednym wyjątkiem) była
rzeczywistość, której sam doświadczył: wieś łowicka i wielkie miasto,
prowincjonalne stacje kolejowe i teatrzyki objazdowe, światek spirytystów i
mediów, życie polonii amerykańskiej. Utwory Reymonta dają ogromną panoramę
polskiego społeczeństwa końca XIX i początku XX wieku.
W
latach 1913-18 Reymont pracował nad wielką trylogią historyczną, jedynym ważnym
utworem opartym na źródłach. Trylogia miała tytuł Rok 1794 (Ostatni sejm
Rzeczpospolitej 1913, Nil desperandum 1916, Insurekcja 1918). Powieść jest
rodzajem wielkiego zbeletryzowanego reportażu historycznego okresu powstania
kościuszkowskiego, analizą przyczyn klęski. Auto w pełni wykorzystał w niej wykazaną
już w Ziemi obiecanej i Chłopach umiejętność charakteryzowania zbiorowości i
operowania nią w akcji. Reymont bardzo cenił swoja powieść i wiele czasu
poświęcił żeby była oparta na sumiennych studiach. Nie jest to powieść typowa w
czasach autora. Akcja miłosna Roku 1794 jest nikła i anachroniczna w stosunku
do epoki, a bohater pełni częściej rolę świadka wydarzeń niż ich uczestnika,
gdyż właściwym bohaterem cyklu jest historia, a celem jego - wielostronne
ukazanie sytuacji dziejowej Polski od sejmu grodzieńskiego po insurekcję
warszawską. Zasadniczą, niedostrzeżoną przez współczesnych wartością tego
bardzo nierównego utworu, w którym znakomite partie opisowe, celne obrazy
obyczajowości XVIII-wiecznej sąsiadują z partiami chybionymi, jest - wbrew
endeckiej interpretacji - jego warstwa polityczna, interesująca nie tyle w
krytyce sprzedajnej magnaterii, ile w charakterystyce ludzi i sił insurekcji.”
W 1924 roku otrzymuje Nagrodę Nobla za "Chłopów". Wyróżnienie
przychodzi w momencie, gdy Reymont jest tak chory, że nie może odebrać nagrody
osobiście i przybyć na uroczystość w Szwecji. W jego imieniu nagrodę odebrał
poseł Polski w Sztokholmie Alfred Wysocki. Czek na 116 718 koron (co równało
się 256 999 ówczesnych złotych polskich), dyplom i medal ze szczerego złota
przesłano przebywającemu na leczeniu w Nicei nobliście. Tak Reymont skomentował
- w liście z 14 listopada - otrzymanie nagrody: "I przyznaję się przed Wami, że ta nagroda uderzyła we mnie
istotnym, wstrząsającym piorunem. Bowiem mimo wszelkich nadziei, coraz bardziej
zastanawiających pogłosek, w głębi hodowałem niewiarę. Ani na chwilę nie miałem
przekonania o dostaniu tej nagrody. Więc kiedy to się stało, poczułem się
wprost zdruzgotany wzruszeniem, co w moim stanie serca zaprowadziło mnie znowu
do łóżka”. Stan jego zdrowia coraz bardziej się pogarsza i Reymont umiera 5
grudnia 1925 roku.
Kolejne związki z numizmatyką powstały już po jego śmierci,
kiedy to umieszczano wizerunek Reymonta na wszelkiego typu medalach. Nie jestem wielkim znawcą tej sztuki, ale doceniam jej piękno i kunszt wykonania (szczególnie, tych bardziej udanych) J. Dalej mamy
monety. Jeśli chodzi o ten związek, to akurat dla mnie jest to nieco dziwne i niezrozumiałe, że autor „Trylogii
1794” nie trafił w okresie PRL na żadna monetę obiegową. Narodowy Bank Polski jakoś nie wykorzystał w pełni postaci noblisty, który wywodził się przecież "z ludu" i o
ludzie często pisał. Nie wiem czy na przykład taki Nowotko bardziej niż Reymont
pasował do krzewienia ówczesnych idei. Być może tak. Nie znam się zbytnio na PRL-u i nie wiem,
dlaczego tak się stało, jednak faktem jest, że NBP „zarezerwował” sobie
wizerunek Reymonta jedynie do srebrnych monet kolekcjonerskich oraz z tego co widziałem, do próbnych monet z
metali nieszlachetnych.
Nie będę się nad tym zbyt rozwodził, gdyż, jako członek Towarzystwa
Przeciwników Złomu Numizmatycznego delikatnie mówiąc nie popieram klepania
monet produkowanych z przeznaczeniem "specjalnie do zbierania", stąd na znak protestu – nie zaprezentuje
przykładów monet kolekcjonerskich z noblistą.
Ostatnim związkiem z numizmatyką, jaki przychodzi mi teraz do głowy jest banknot i to nie byle jaki, bo można powiedzieć, że to jeden z kluczowych nominałów. Milion złotych w PRL-u było przez długi czas symbolem sukcesu i dobrobytu. Oczywiście szczęście nie trwało wiecznie. Tylko do czasu, kiedy hiper inflacja skutecznie zweryfikowała ten pogląd. Ale i tak papier z Reymontem był „mrocznym przedmiotem pożądania” większości rodaków. Nie pamiętam tego zbyt dobrze, ale pierwszą wypłatę wziąłem jeszcze w milionach. Mogę, więc napisać, że mam już spore doświadczenie w byciu milionerem, bo zapewne nie raz posiadałem w portfelu mały plik tych Reymontów i jak znam siebie z młodości, to raczej wydawałem je na wino, kobiety i inne używki J Poniżej prezentuje zdjęcie omawianego biletu Narodowego Banku Polskiego - bardziej dla mnie, żeby sobie na chwilę przypomnieć te siermiężne i szaro-bure czasy, za którymi osobiście nie przepadam.
Ostatnim związkiem z numizmatyką, jaki przychodzi mi teraz do głowy jest banknot i to nie byle jaki, bo można powiedzieć, że to jeden z kluczowych nominałów. Milion złotych w PRL-u było przez długi czas symbolem sukcesu i dobrobytu. Oczywiście szczęście nie trwało wiecznie. Tylko do czasu, kiedy hiper inflacja skutecznie zweryfikowała ten pogląd. Ale i tak papier z Reymontem był „mrocznym przedmiotem pożądania” większości rodaków. Nie pamiętam tego zbyt dobrze, ale pierwszą wypłatę wziąłem jeszcze w milionach. Mogę, więc napisać, że mam już spore doświadczenie w byciu milionerem, bo zapewne nie raz posiadałem w portfelu mały plik tych Reymontów i jak znam siebie z młodości, to raczej wydawałem je na wino, kobiety i inne używki J Poniżej prezentuje zdjęcie omawianego biletu Narodowego Banku Polskiego - bardziej dla mnie, żeby sobie na chwilę przypomnieć te siermiężne i szaro-bure czasy, za którymi osobiście nie przepadam.
Trochę dziś namieszałem. Sporo tematów jak zwykle "niechcący" przewineło się przez wpis, który jeszcze wczoraj był pomyślany jako "tylko o literaturze". Dlatego kończąc, dodam kilka zdań komentarza. Opisana
przeze mnie po krótce trylogia, do której sam autor przywiązywał dużą wagę,
spotkała się w okresie II Rzeczpospolitej z raczej chłodnym przyjęciem
czytelników, co zapewne należy przypisać temu, że nie była pisana „ku
pokrzepieniu serc". Jednak dla nas, pokolenia żyjącego w pokoju, które nie
doświadczyło wojen i okupacji a do tego, prawdziwych miłośników czasów SAP, jak
się okazuje dzisiaj - jest to publikacja bezcenna. Powieść skonstruowana sposobem obiektywno-kronikarskim
zbudowana na dokładnych studiach oraz wzbogacona niezrównanym talentem pisarskim
autora paradoksalnie niesie dziś ze sobą znacznie większy ładunek praktycznej
wiedzy niż najświetniejsze nawet publikacje historyków. To powieść sprawia, że czasy
i ich bohaterowie ożywają w naszej głowie i do suchych faktów, które znamy z wielu innych źródeł, możemy dodać prawdziwe emocje związane z naszą pasją.
Reklama jak pisałem powyżej jest skuteczna, kiedy budzi w ludziach emocje. To musi coś znaczyć, więc emocjonujmy się nie tylko monetami ale i życiem obywateli Rzeczpospolitej Obojga Narodow u schyłku XVIII wieku . Liczę,
zatem nieśmiało, że czytelnicy bloga, którzy nie mieli jeszcze okazji (a może lepiej
napisać, szczęścia) czytania tej pozycji, przeczytają ten tekst i uczynią ten jedyny słuszny krok. Jak
ktoś nie jest do końca przekonany i na początek chce książkę wypróbować (rozkręca się powoli) lub generalnie używa tylko nowych nośników,
to na koniec dodam, że książka dostępna jest bezpłatnie w internecie. Ja
proponuje konkretnie stronę wirtualnej biblioteki POLONA, gdzie można znaleźć
wiele interesujących książek i czytać je do woli J Tu link do tomu 1 trylogii LINK DO 1 TOMU
W dzisiejszym artykule wykorzystałem zdjęcia
wyszukane w google grafika, z portalu Wikipedia.pl oraz z rysunki.me LINK . Informacje czerpałem z innych artykułów i recenzji
dostępnych w internecie, z portali takich jak culture.pl LINK , biblionetka.pl LINK , eduteka.pl LINK oraz kroniki rodziny Talikowiczów-Talikowskich LINK .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz