środa, 14 listopada 2018

Aukcje w październiku, czyli numizmatyczny duet z Kasią Nosowską.

Kolejny miesiąc za nami. Przyduszony konwencją, którą sam sobie narzuciłem, zabieram się z mozołem do opisania krajowych aukcji, w których brałem udział w październiku roku pańskiego 2018. Zacząłem ten cykl dość dawno temu, kiedy aukcje organizowały jedynie największe firmy i wówczas pisałem o każdej aukcji z osobna jak o wielkim wydarzeniu. Czym jak wiadomo dość szybko się „zmęczyłem”, bo imprez ciągle przybywało i ani się spostrzegłem jak zaczęło mi to zajmować zbyt dużo czasu. Teraz (po za wyjątkami) relacjonuje już imprezy zbiorczo w skali miesiąca, ale i tak czuje, że tematy handlowe na blogu poruszane są stanowczo za często. Te ramy nadal mnie cisną jak za ciasne buty i odczuwam brak przestrzeni na pisanie o tym, co lubię najbardziej, czyli o monetach i historiach z nimi związanych. Nie wyrabiam z monetami a „z całą resztą” tematów około numizmatycznych jest jeszcze gorzej. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio powstał jakiś nowy wpis o literaturze, a przecież w tym czasie moja biblioteka wzbogaciła się o kilkanaście ważnych pozycji. Kto pamięta, kiedy ostatnio na łamach bloga zagościł Jacek Kaczmarski? A w kolejce stoi przecież jeszcze kilkanaście ważnych utworów związanych z okresem SAP czekających na swój artykuł. Odwiedziłem w międzyczasie sporo ciekawych miejsc i muzeów związanych z Poniatowskim. I gdzie są relacje z tych wojaży, ja się pytam?. I tak dalej i tak dalej… Mam wrażenie, że zabijam czas niepotrzebnymi tekstami, w których co miesiąc narzekam na handel slabami, kiepskie opisy, jakość oceny stanów zachowania oraz oczywiście, na ekstremalnie wysokie ceny, które nie pozwalają mi na szybki rozwój kolekcji. Boże, znasz mnie i nie grzmisz. Przecież ja w gruncie rzeczy nie znoszę tego ciągłego narzekania…

Nie bez znaczenia dla przyszłych decyzji jest również fakt, że moje opisy aukcji są coraz nudniejsze. W końcu posiadam już tych monet SAP na tyle dużo, że szczególnie na mniejszych aukcjach trudno jest mi znaleźć JAKIKOLWIEK rozsądny cel do licytacji. Z wiekiem i doświadczeniem stałem się bardziej wybredny, co do monet włączanych do zbioru i coraz częściej łapię się na tym, że na aukcji nie znajduje ŻADNEJ interesującej mnie pozycji. I co ciekawego może z tego wynikać dla czytelników bloga? Czy dana aukcja była słaba, bo się do niej nie zapisałem? Być może wcale nie, bo w końcu nie ja o tym decyduję a każdy ze zbierających te monety czytelników ma prawo do własnej oceny i rozwijania kolekcji w swoim tempie. Stoję więc na krawędzi i czuje, że jeszcze tylko mały krok dzieli mnie od tego, że będę zmuszony na siłę naginać się do opisania monet, którymi w gruncie rzeczy tak naprawdę zupełnie nie byłem zainteresowany. Z tego już jedynie krok od „lania wody” nie tylko, jako rozwlekła forma bloga, ale również fałszywa stanie się jego treść.  Trzeba będzie temu zapobiec i coś zaradzić. Nie ma wyjścia, przede mną kolejna modyfikacja, która jeszcze bardziej rozcieńczy częstotliwość pojawiania się aukcyjnych relacji. Tym samym, chciałem tym dramatycznym wstępem powiedzieć głośno BASTA! I zapowiedzieć, że pierwszym etapem zmian będzie rezygnacja z osobnej relacji z listopadowych i grudniowych imprez. Postanowiłem, że kolejny materiał o aukcjach napisze nie wcześniej niż w styczniu i znajdą się w nim relacje z najciekawszych imprez z ostatnich dwóch miesięcy tego roku. Ot, kolejna optymalizacja, która zwolni mi nieco sił i przestrzeni do tworzenia tekstów innego rodzaju. Miłośników moich aukcyjnych wynurzeń, w tym miejscu przepraszam, ale to naprawdę nie koniec świata. W końcu to tylko blog o monetach a nie jakiś katechizm. Każdy z Was może zapełnić tę lukę własnymi relacjami, a ja chętnie je podlinkuje i polecę innym czytelnikom. Na koniec wstępu jeszcze dodam, że być może to wcale nie jest moje ostatnie słowo, bo w końcu kuszącym kolejnym krokiem wydaje się być pisanie artykułu o handlu monetami, raz na kwartał albo i jeszcze rzadziej J. I tak w rytmie gorzkich żalów doszliśmy do ilustracji zupełnie nie na temat J. Będzie to pierwsze z kliku nawiązań do najnowszej płyty Katarzyny Nosowskiej pod znamiennym tytułem „Basta”, która będą dziś mottem przewodnim mojego wpisu. W końcu ja też dzisiaj z czymś kończę i coś zmieniam na blogu. Dlatego jeśli chodzi o handel na rynku numizmatycznym, to wspólnie z Katarzyną mówimy dziś jednym głosem. BASTA! J.
Czy taki dziwny wstęp i osoba znanej & lubianej artystki, będą miały wpływ na opisy poszczególnych aukcji i ilość nowych nabytków do kolekcji, to okaże się już za chwilę. W tym miejscu tylko dodam, że „zaproszenie” Kasi do wystąpieniu na blogu, to nie jest żaden przypadek. Nosowska to artystka, którą prywatnie od wielu lat bardzo szanuję a nawet… uwielbiam. I to nie tylko za te wszystkie świetne kawałki, jakie mi „zagrała” podczas swojej kariery, ale także za to jej niezwykłe spojrzenie na świat oraz za ciągłe poszukiwanie w nim własnej drogi. Lubię jej humor, dziele jej sceniczne smutki i podziwiam jej dystans do siebie. Zabrzmiało jak nieuleczalny fan? Tak miało zabrzmieć J. Pomimo tego, że każdy z nas ma inne problemy i własne rozliczenia do załatwienia ze światem, to jednak jej twórczość okazuje się być uniwersalna i trafia do szerokiego odbiorcy. Lubię te jej wycieczki/ucieczki w stronę odmiennych form przekazu. Dzięki temu, mam nieodparte wrażenie, że przez te wszystkie lata dojrzewałem i zmieniałem się razem z jej twórczością i w naszych relacjach nie było nudy. Dziś mogę tą moją szczególną atencję do Katarzyny podkreślić publicznie, co czynię bez wahania „zapraszając” ją do bloga i komentując jej najnowsza płytę przy okazji opisu aukcji numizmatycznych. To była taka miła cenzurka, żeby nie było, że nie było…J.


A teraz zwracamy się w stronę monet i aukcji numizmatycznych, które odbyły się w minionym miesiącu. Najważniejsze wydarzenie tej jesieni dla miłośników monet Stanisława Augusta Poniatowskiego, czyli 6 Aukcja Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka otrzymała na blogu swój dedykowany wpis, więc dziś zajmiemy się pozostałymi ogólnokrajowymi imprezami, jakie odbyły się w październiku. Moja relacja obejmie dokładnie cztery spośród nich. Po ostatnich zakupach u Damiana, na których nie poszalałem za wiele (liczyłem na więcej), zostało mi trochę środków na nowe nabytki. Dlatego też byłem bardzo ciekaw tego, co zaproponują mi kolejni organizatorzy i jakie srebrne monety SAP będę mógł u nich zalicytować. Dziś nie będzie chronologicznie i zacznę od największej z imprez spośród czekających na opisanie. Będzie to już 17 Aukcja Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka. Jak ten czas leci.

Wydarzenie zapowiadane przez organizatora, jako najważniejsze dla niego w tym roku, wzbudziło również i moje zainteresowanie. W końcu Niemczyk to firma o wyjątkowej renomie i to nie tylko na krajowym rynku, ale również znana i aktywna w skali międzynarodowej. Jak tu przepuścić takie wydarzenie, gdy do sprzedaży trafiają nie jakieś przypadkowe monety do dostania „na pęczki”, lecz starannie wyselekcjonowane egzemplarze. Taki dobór obiektów do licytacji zapowiadał Michał Niemczyk i to się w większości potwierdziło. Mogliśmy się o tym przekonać na wiele sposobów jeszcze przed aukcją. Szczególnie wysoki poziom, prezentowały wszelkiego typu reklamy informujące o tym wydarzeniu i zachęcające do udziału. Apogeum osiągnięto na tydzień przed rozpoczęciem licytacji, co stwierdziłem, kiedy zorientowałem się, że praktycznie gdzie nie zaglądam w sieci, to wyskakują mi jakieś njusy o zbliżającej się aukcji u Niemczyka. Do pracy zaprzęgnięto całą potęgę internetu, powstały filmiki na Youtube, były artykuły sponsorowane w prasie, otwarto specjalne stoiska na targach i nawet chyba w telewizji też „coś tam mówili” na ten ważny dla społeczności kolekcjonerskiej temat. To był dobry pokaz, jak dla największych graczy pracują media w celu nagonienia im odpowiedniej ilości potencjalnych klientów. Kiedyś sam wnioskowałem o ciekawszy marketing, to teraz mam za swoje…Kolekcjonerzy wiedzą o co chodzi, a o inwestorów należy dodatkowo zabiegać. Tak to teraz działa. Chyba znów narzekam, więc zakończę ten wątek reklamą ze strony na facebooku antykwariatu, pokazująca od razu ogrom ciekawego materiału wystawionego do sprzedaży.
Całkiem kolorowy zawrót głowy. Od tych wszystkich znakomitych monet, jakimi chwali się organizator, oczopląsu można dostać. Jako doświadczony numizmata (przepraszam polonistów, ale to słowo tak ładnie brzmi J), szybko namierzyłem w tej gromadzie egzemplarze, które z miejsca stały się dla mnie niedoścignionym marzeniem. Wziąłem głęboki wydech-wdech i miałem nadzieje, że numizmatyczna „Hiroszima znów zatańczy” i uda mi się z tego skarbu coś dla siebie uszczknąć J. I tu znów czas na ukłon w stronę Kasi Nosowskiej, bo bardzo pasuje mi w tym miejscu jej utwór „Nagasaki”. I to nie tylko ze względu na warstwę muzyczną i tekst, ale również z uwagi na niezwykłą formę teledysku, który powstał w salach Muzeum Narodowego w Warszawie. A to dla mnie ważny adres, bo przecież sam też dość często tam bywam i podziwiam numizmaty pokroju tych najdroższych sprzedawanych właśnie u Niemczyka. Co prawda artystka pląsając nocną porą po gmachu MNW nie zabłądziła do Gabinetu Monet i Medali, ale znając rozkład pomieszczeń w tym budynku, to jakoś zupełnie mnie to nie dziwi J. W końcu numizmatyka w MNW znajduje się wciąż na dalekich peryferiach. Ale i to się ma już „wkrótce” zmienić i jeszcze za naszego życia ponoć doczekamy się ekspozycji monet z prawdziwego zdarzenia. Pożyjemy - zobaczymy.  A teraz już Katarzyna Nosowska na stosownej ilustracji oraz poniżej we wspomnianym teledysku, do obejrzenia, którego gorąco zachęcam.

Mam nadzieje, że jeśli ktoś wcześniej nie widział, to teraz już ma pojęcie jak wyglądają wnętrza muzeum nocą, kiedy w rytmie tłustych bitów ożywają obrazy na ścianach. Fanie pomyślane J.

A teraz już zmierzam do aukcji i do nadziei, że uda mi się przebić przez tłum inwestorów omamionych pewnym zyskiem na numizmatyce i coś ładnego dla siebie pozyskać. Zobaczmy, więc co ciekawego z okresu SAP zaproponowano na 17 aukcji Niemczyka miłośnikom monet Poniatowskiego. Okres stanisławowski zawierał „przepisowe” 27 monet wystawionych do sprzedaży. Ani dużo, ani mało. Pod warunkiem, że rzeczywiście zostały wyselekcjonowane, to w tej liczbie można się było spodziewać prawdziwych skarbów. I faktycznie trzeba przyznać, że asortyment był zróżnicowany i z pewnością można było tam coś dla siebie wybrać. Kto dysponował odpowiednim budżetem mógł z powodzeniem puścić wodze fantazji i przeznaczyć wolny milion złotych by nabyć kilka cenniejszych egzemplarzy. Mnie zachwycił już pierwszy numizmat SAP wystawiony do sprzedaży. Nawet fakt, że nie był monetą tracił znaczenie w obliczu złotego blasku, jakim epatował medal nagrodowy PRO FIDE GREGE ET LEGE z 1770 roku. To cudo w dzisiejszym blogu wystąpi na dwóch ilustracjach. Oto pierwsza z nich, wykonana przeze mnie na wzór zdjęcia, jakie do organizatorów aukcji nadesłał anonimowy kolekcjoner..
Super pomysł z zestawieniem drogich numizmatów i kuponu totolotka. Ciekawe czy te numery „weszły”? J. Podoba mi się ten żart i kiedy będę omawiał licytacje bardziej szczegółowo, to okaże się, że autor pomysłu wcale nie minął się z prawdą J. W każdym razie mnie osobiście ten medal najbardziej się spodobał z całej 17 aukcji. Pomyślałem nawet, że mimo tego, iż nie zbieram złota SAP, to mógłbym pokusić się o drobny wyjątek. Szczególnie, że posiadam taki sam medal wybity w srebrze i wyobraziłem sobie, że ładnie by musiały wyglądać umieszone w kolekcji obok siebie.

Ok, a teraz już przechodzę do srebrnych monet koronnych, które najbardziej nas tu interesują. Z 27 numizmatów Poniatowskiego, ze srebra wybito 18 sztuk i były wśród nich zgromadzone raczej te grubsze, aukcyjne nominały. Ofertę rozpoczynały tradycyjnie talary SAP, których zgromadzono 5 sztuk. W tej ilości, co ciekawe, były aż 4 „zbrojarze” z rocznika 1766. Nie planowałem zakupu kolejnej monety z tym wyobrażeniem królewskiego portretu, jednak uznałem za warty odnotowania fakt, że oferowane talary nie były zapakowane w plastik. I oby nigdy nie były. Do tego występowały w zróżnicowanych stanach zachowania, co z pewnością było szansą dla miłośników z różnym portfelem. Jak się niebawem okazało, te bardziej obiegowe sztuki można było wyrywać za około 5 tysięcy, co na tle innych monet wyglądało w miarę atrakcyjnie. Co oczywiście wcale nie znaczy, że „tanio”. Ceny były jak zwykle z wyższej półki. Wiadomo, że na aukcjach, co do zasady, to popyt dyktuje ceny. A chętnych do licytacji na 17 aukcji nie brakowało. Ozdobą wystawionych talarów był „ten piąty”, czyli zaslabowany egzemplarz z 1784 roku „typu” NGC MS64 (MAX) . To jak się okazało bardzo rzadki i poszukiwany typ, którego licytacja rozgrzała liczne grono uczestników. Musze o tym pamiętać jak będę zabierał się za opis tego rocznika i uwzględnić typ (NGC MS64 (MAX)) w swoim zestawieniu J. Podsumowując, wszystkie oferowane talary można było uznać w pewnym sensie za monety ciekawe i warte zachodu. Każdy z innego względu, stąd zasłużyły minimum na zbiorczą ilustrację na blogu.
Ja w każdym bądź razie nie planowałem licytować żadnego z nich. I tak jak na obrazie z królewskim błaznem, któremu dziś swej twarzy użyczyła Kasia Nosowska – zamarłem w bezruchu jak Stańczyk na wieść o utracie Smoleńska.

Nie będę przechodził przez wszystkie pozostałe monety SAP i pokaże tu jedynie te, na które zwróciłem uwagę pod względem ewentualnego zakupu. Wstyd przyznać, ale nie było ich znowu aż tak wiele. Oprócz złotego medalu, jaki pokazałem na wstępie, to w sumie interesowały mnie jedynie 3 koronne srebra SAP. I to jedynie „trochę” mnie interesowały, bo w tych trzech przypadkach chodziło mi tylko o ewentualne pozyskanie monet na wymianę, gdyż wszystkie z nich już posiadam w nieco słabszych stanach. Sami widzicie, że powoli nie mam już o czym tu opowiadać. Skoro u Niemczyka kręcę nosem i na siłę szukam rozsądnych celów do licytacji, to dalej może być już tylko gorzej. Teraz napiszę po kilka zdań o moich wybrańcach, jadąc po kolei, według numerów aukcyjnych. Pierwszą monetą była dwuzłotówka z 1794 w najpospolitszym wariancie, z nowszą stopą menniczą 41 ¾. Co przeczy temu, co raczyli napisać w opisie oferty organizatorzy wychwalając jej wyjątkowość. Sam krążek mimo oceny MS62 wcale nie był idealny, gdyż dużo menniczego blasku szło w parze z brzydkim justunkiem na obrzeżu. Uznałem jednak, że warto zobaczyć ile miałaby kosztować i przy sprzyjających wiatrach byłem nawet gotów spróbować ją kupić za rozsądne pieniądze. Drugą monetą była złotówka z 1766 roku. To wariant, który bardzo często pojawia się w handlu, jednak w tym przypadku na uwagę zasługiwał niezły stan monety. Muszę przyznać, że wyglądała całkiem sympatycznie i można było sobie wyobrazić po zdjęciach, że rzeczywiście jest prawie mennicza. Mnie szczególnie podoba się ten charakterystyczny awers, na którym Poniatowski wygląda wyjątkowo korzystnie. Niby wszystkie awersy są do siebie podobne, ale nie idealnie i jak dla mnie, akurat na monetach bitych tym konkretnym stemplem, król wygląda najlepiej. I to jest ciekawostka, która zainteresuje jedynie prawdziwych „wyznawców okresu SAP”. Mój egzemplarz w sumie nie jest zły, ale zawsze warto pokusić się o nieco lepszy. I taki właśnie był mój nieskomplikowany plan. Trzecim krążkiem, jakim byłem względnie zainteresowany był maleńki szóstak SAP z 1794 roku. Odmiana niezwykle popularna, którą możecie szybko odnaleźć we wpisie, jaki poświęciłem temu niezwykłemu nominałowi nierozerwanie związanemu z Insurekcją Kościuszkowską. Przyznam, że pomimo wad blachy na rewersie i niecentrycznego bicia, akurat ten krążek zrobił na mnie bardzo korzystane wrażenie. Bronił się nienagannym tłem i z tego powodu właśnie wydawał mi się atrakcyjny. Wszystkie trzy opisane monety prezentuje zbiorczo poniżej.
Jak widać, stopniowo daje się omamić i cały czas skręcam z zainteresowaniem w stronę bardzo dobrze zachowanych egzemplarzy. Wolałbym, co prawda, na ich miejscu widzieć ładnie wybite obiegowe sztuki bez wad ze stara patyną, ale takie monety praktycznie już nie pojawiają się na większości nowo organizowanych aukcji. Teraz rządzi goła blacha i jej kuszący błysk, na który czasem sam się daje naciągnąć.

Ok, więcej nie będę marudził, tylko prosto z mostu przejdę od razu do opisu efektów swoich licytacji. To będzie szczególnie proste z powodu, że w sumie, to nie ma o czym pisać. Ceny wszystkich trzech monet przekroczyły sztywny poziom, jaki sobie tym razem ustawiłem. Z uwagi na to, że nie byłem zdeterminowany by się o te monety mocno ścierać, to do swoich porażek podszedłem z dużym spokojem. W sumie nic się wielkiego nie stało. Tak naprawdę, to na 17 Aukcji Antykwariatu Michała Niemczyka bardziej interesowały mnie inne prestiżowe przedmioty, w tym oczywiście ten piękny medal nagrodowy ze złota, który pokazałem na wstępie. Nie było to jednak zainteresowanie na miarę ich przyszłego posiadacza, czy też nie daj Boże inwestora, chcącego "zająć długą pozycję” na drogich numizmatach. Ot, wiodło mnie ku nim marzenie drobnego kolekcjonera i okazja by popodziwiać sobie za darmoszkę te wszystkie piękne okazy. Weźmy choćby wspomniany medal. Jego cena wywoławcza ustawiona została na moim maksymalnym limicie aukcyjnym, co nie dawało mi praktycznie żadnej szansy na sukces. Za spory ułamek tej kwoty, to pewnie bym się nawet skusił J.  Jednak nie zamierzam wydawać fortuny rzędu kilkuset tysięcy, na  nawet najpiękniejszy numizmat leżący obok głównego nurtu kolekcji. Głównie dlatego, że…akurat nie dysponuje taką wolną sumą do wydania J. W końcu „prawdziwa numizmatyka” to drogie hobby, co udowadnia choćby zrzut z kompa, który zrobiłem w chwili, kiedy licytacja medalu dobiegała końca. Otrzymałem wówczas komunikat: „error 404”. To pewnie mój Anioł Stróż, który „tam, na górze” ma dojście do aplikacji mojego banku i dobrze zna aktualny stan konta, przesłał mi tą wiadomość J.
Oczywiście tylko sobie żartuję i szczerze gratuluję nowemu właścicielowi nabycia tego pięknego medalu. Może kiedyś i ja się przeproszę ze złotem, dojdę z nędzy do pieniędzy i położę swój egzemplarz obok srebrnego. Niby nic, a zawsze to jakaś miła perspektywa J. Szczególnie, kiedy trzeba się pocieszyć, gdy na dużej aukcji nie uda się pozyskać nowych monet. Nie miałem również szczęścia zawitać do znakomitych wnętrz stołecznego hotelu Westin by uczestniczyć na żywo w tym wydarzeniu. Nie spotkałem znajomych, nie wypiłem z nimi kawy i nie zjadłem gratisowego ciastka (zakładam, że były). Jak widać, wiele z tego, co przygotował Michał Niemczyk z załogą swojego antykwariatu, niestety przeszło mi koło nosa. Nic to, optymistycznie zakładam, że odkuje się na następnej.

A skoro niczego nie kupiłem na drugiej największej aukcji w październiku, to zobaczmy jak poszło mi na dwóch mniejszych imprezach, do których też się zgłosiłem. Dużo obiecywałem sobie po 3 Aukcji Antykwariatu Dawida Janasa, szczególnie wtedy, gdy była jeszcze w planie i nie wiedziałem, co będzie w ofercie. Niestety trochę się zawiodłem, jeśli chodzi o ilość materiału. Najdelikatniej określę to słowami - nie było to jakieś szczególne wydarzenie dla miłośników monet Poniatowskiego. Organizatorzy sprzedawali jedynie 3 (słownie” trzy) monety z tego okresu. Trochę ofertę aukcyjną w moich oczach ratowała obecność innego rodzaju numizmatów i pomimo tego, że w monetach okresu stanisławowskiego wielkiego wyboru nie było, to jednak udało mi się znaleźć interesujące przedmioty. A teraz już czas na okolicznościowy obrazek zaczerpnięty ze strony antykwariatu na facebooku.
Jak widać na ilustracji, pośród zróżnicowanej oferty i niewielkiej ilości egzemplarzy z okresu SAP, to jednak „coś” z Poniatowskiego znalazło się nawet na plakacie reklamowym. Można się zresztą było o tym przekonać również w postach zachęcających do udziału, czy z filmików z najciekawszymi numizmatami. Zawsze podkreślam, że warto przed aukcją zobaczyć interesujące przedmioty z bliska i tak udało mi się zrobić również tym razem. Wykorzystałem nadarzająca się okazje będąc w pobliżu i odwiedziłem antykwariat osobiście. Materiał nie liczny, ale ciekawy, stąd zapoznanie się z nim przed licytacją jest łatwe i dla każdego miłośnika numizmatyki może być cenną nauką. Dodatkowo zawsze miło mi gościć w lokalu Dawida Janasa na 1 piętrze śródmiejskiej kamienicy, bo już niezmiernie rzadko spotyka się taki klimat towarzyszący handlowi monetami. Cała tajemnica polega na tym, że to „prawdziwy antykwariat” pełen starych przedmiotów. Znajdziemy tam bardzo różnorodną ofertę, począwszy od starych mebli, przez książki, oręż, historyczne pamiątki i inne bibeloty z dawnych czasów, aż po numizmaty. Tam cały czas oddycha się jeszcze powietrzem z czasów „przed smogiem” w stolicy. Jednak po chwili namysłu to nie wiem, co lepsze, smog czy kurz J. Ale wracając do aukcji, moją uwagę przykuła 1/3 oferty monet SAP, czyli jeden ze sprzedawanych tam egzemplarzy - złotówka z 1792 roku. Moneta wyglądała na żywo, dokładnie tak jak napisano w aukcyjnym opisie tej pozycji, a to dla mnie zawsze powód do zadowolenia. Często się o pieklę na przekłamania w opisach sprzedawanych monet, więc tym bardziej miło mi zwrócić uwagę na ten pozytywny przykład. Poniżej ta jedyna moneta, jaka wzbudziła moje zainteresowanie.
Jak widać, mieliśmy do czynienia z dobrze wybitym i zachowanym egzemplarzem popularnego rocznika złotówek Poniatowskiego. Szczególnie dobre wrażenie robił na mnie awers, gdzie delikatne włoski na głowie króla nie zdradzały istotnych śladów zużycia. Monet z 1792 roku w sprzedaży jest oferowanych wiele, jednak trudno trafić na te najlepiej zachowane, które bez uwag można by włączyć do zbioru. I tu właśnie nadarzała się taka możliwość. Jednak z drugiej strony w październiku miałem wyjątkowo sztywne podejście do cen. A to oznaczało, że o ile za obiegową złotówkę z 1792 roku czasem warto dać te 300-400 złotych, to taką bez widocznych skaz, pragnąłbym zakupić gdzieś w okolicach tysiąca z małą górką. Niestety wylicytowana cena 1900 złotych po doliczeniu prowizji, nie dawała mi takiej szansy, więc odpuściłem sobie kolejną październikową przyjemność. Zauważam, że jestem w tym coraz mocniejszy. To taka swoista numizmatyczne asceza i ćwiczenie silnej woli realizując śmiałą strategię budowy zdrowego zbioru. A wszystko to po to, by nie kupować zbyt wielu monet, które za chwile będzie chciało się wymienić na lepsze. Tu jak widać, mam pewne zaległości z początkowych okresów zbieractwa. Drugim elementem tej strategii jest ciągła troska by (postarać się) zbyt często nie przepłacać, o co na aukcjach jest już wyjątkowo trudno. W każdym razie złotówki z 1792 roku sobie nie kupiłem a dodatkowo nie miałem również szczęścia w licytacjach innych numizmatów, którymi byłem zainteresowany. I w ten prosty sposób moja strategia sprawiła, że „wpadło” kolejne 0. Musiałem się zadowolić jedynie mailem od organizatorów z podziękowaniem za podjęte starania J.
Niestety jak widać wiadomość została wysłana automatycznie, więc trudno doszukiwać się w tym działaniu jakiś szczególnych forów dla osoby skromnego bloggera J.

W październiku uczestniczyłem również w inauguracyjnej aukcji na platformie OneBid, jaką zorganizował antykwariat numizmatyczny Stary Sklep. Muszę przyznać, że jak na pierwszą imprezę tego typu, było widać, że materiał do sprzedaży został wyselekcjonowany. To znaczy, że był stosunkowo liczny, obejmował wszystkie najważniejsze okresy dla miłośników numizmatyki, a do tego zawierał w sobie całkiem interesujące monety. Jednak to, co zwracało moją uwagę już na wstępie, to fakt, że wiele (większość?) monet oferowanych na aukcji było zapakowanych w plastikowe trumienki. I to akurat cecha, która spodobała mi się najmniej. Szczególnie, że spośród 11 sprzedawanych monet Stanisława Augusta Poniatowskiego, dokładnie 100% z nich zostało wcześniej poddanych grejdingowi. Quo vadis numizmatyko? Mimo tego, dałem się skusić i zarejestrowałem się do aukcji. Nie miałem wyboru, gdyż jak muchę do gnoju, przyciągała mnie ta błyszcząca świeżą blachą oferta. W sumie, co miesiąc wyłamuje jakieś monety ze slabów i mam już w tym sporą praktykę, więc co mi szkodzi spróbować coś kupić. Zanim przejdę do opisu monet, chciałem jeszcze dodać, że drugim argumentem „za” udziałem w imprezie organizowanej przez Sylwestra Kopycińskiego był drobny fakt, że był autorem wpisu na blogu GNDM.pl pod znamiennym tytułem „5 złotych Nike 1928 – 1932. Jak sprawdzić oryginalność?” Uznałem, że sprzedający to znawca tematu, który chce dzielić się wiedzą ze społecznością. A to zawsze jest jakiś plus i w mojej głowie pozostaje sentyment do takich przejawów. Na koniec tej wstępnej charakterystyki, jeszcze zdanie o oldskulowym podejściu organizatora do reklamowania swojej imprezy. Praktycznie nie zarejestrowałem żadnych specjalnych ruchów marketingowych informujących szerzej o aukcji i można uznać, że ten zakres opierał się jedynie na tym, co działo się na platformie OneBid. W każdym razie specjalnego plakatu-reklamy nie było, stąd zrobiłem go sobie sam i żeby nie tracić czasu, od razu przechodzę do dwóch spośród jedenastu monet SAP, na które miałem lekką chrapkę.
Jak widać spośród świecących blachą oslabowanych MS-ów, wybrałem jedynie dwa krążki, które rozważałem potencjalnie, jako cele do licytacji. Najbardziej nastawiałem się na ciekawą, bo nieco rzadszą złotówkę SAP z 1794 roku. Oczywiście mam już własny egzemplarz z tego rocznika, jednak z przykrością stwierdziłem, że nie może się równać do sztuki oferowanej na aukcji. Generalnie ten rocznik trudno jest pozyskać bez fatalnego w skutkach, ordynarnego justunku psującego piękno monety. A jak czasem trafi się mniej przeorana sztuka, to najczęściej jej stan zachowania pozostawia bardzo wiele do życzenia. I tym właśnie sposobem, moneta z 1 Aukcji firmy Stary Sklep wyglądała na tym tle jak prawdziwa gratka. Okazja, którą wielu miłośników okresu SAP jednocześnie sobie odnotowało i licznie stanęli do walki o ten zjawiskowy egzemplarz. To, co martwiło mnie już na wstępie to nota MS 62 i ci wszyscy inwestorzy, których będę musiał przebić. Na samą myśl o tym, że można walczyć o interesujący numizmat z osobą, która nie ma pojęcia co licytuje i kieruje się jedynie wysoka notą jako dobra lokata kapitału aż ciary przechodzą mi po plecach i odechciewa mi się tej zabawy. Ale i tak uznałem, że warto spróbować i korona z głowy mi nie spadnie jak znów mnie przebiją. Nie myliłem się, złotówka miała grono zagorzałych wielbicieli, którzy łatwo nie chcieli ustąpić pola. Licytacja była długa i zacięta, na co mam specjalną ilustrację w formie zrzutu ekranu z mojego laptopa.
Tak właśnie utrwaliłem sobie moment, w którym jeszcze mogłem wpłynąć na przebieg licytacji. Mimo wszystko nie zdecydowałem się podczas jej trwania ani razu nacisnąć przycisku LICYTUJ. Czekałem ze spokojem jak się sprawy potoczą. Cena, jaką planowałem zapłacić była ponad 1000 złotych niższa i tym sposobem w kolekcji nadal pozostaje mój „niecałkiemidealny” egzemplarz, który co prawda szans na MS-a nie ma, ale za to bardzo ładnie powoli patynuje i za te 20-30 lat będzie już całkiem OK. Jak widać droga ascezy numizmatycznej, którą kroczę, wymaga nie tylko poświęceń w odmawianiu sobie drobnych przyjemności, ale również i czasu J.

Drugi egzemplarz, w który wycelowałem na tej aukcji miał dla mnie zdecydowanie mniejszy priorytet. W końcu to tylko kolejna dwuzłotówka z popularnego rocznika 1768. Kolejna, bo mam tych sztuk już przecież kilkanaście i mimo tego, że każda z nich reprezentuje inny wariant, to jednak zawsze jest w pewnym stopniu „powtórką”. W każdym razie akurat wariantu, jaki sprzedawał Stary Sklep jeszcze nie posiadałem i z tego właśnie wynikało moje względne zainteresowanie. Nie będę wklejał drugiego print screena z komputera, jaki sobie wówczas zrobiłem. Za dwuzłotówkę z 1768 wylicytowano moim zdaniem irracjonalną kwotę 4 100 złotych i tym samym istotnie pozbawiono mnie rozterek by włączyć się do gry. Tym prostym sposobem kolejna październikowa aukcja nie przyniosła mi sukcesu. Nie byłbym sobą gdybym nie przemyślał jak ten przykry dla każdego miłośnika numizmatyki moment przerobić na konwencję pasują mi do dzisiejszego wpisu. Nie będę oryginalny i znów sięgam po najnowszą płytę Katarzyny Nosowskiej. Tym razem po jeden z hitów a za razem, moich ulubionych kawałków, który jak ulał pasuje do dziś opisanej sytuacji. Oto utwór dla wszystkich kolekcjonerów, którzy z aukcji wracają na tarczy. Zapraszam na „Ja pas!” J.

Mimo tego, że powody i okoliczności, w których często decydujemy się spasować i zmienić coś w naszym życiu mają z reguły różne podstawy, to i tak warto czasem poszukać jakiegoś wspólnego mianownika. W tym przypadku, idąc po najmniejszej linii oporu w analizach, niech puentą będzie fakt, że tak samo jak wokalistka, trzy razy powiedziałem „pas” w obliczu horrendalnych cen na wszystkich trzech październikowych aukcjach. Nie ma na to mojej zgody by aż tak wysoko płacić i to nawet za egzemplarze wyjątkowe, które z radością zgarnąłbym do zbioru. Numizmatyczna asceza ma potencjał, wrócę do większych zakupów gdy juz rynek wygrzebie się z serpentyn i skończy się bal J.

To jednak jeszcze nie koniec. I na tym tle, przechodzę do ostatniego tematu dzisiejszego wpisu, czyli jak po niepowodzeniach podczas aukcji internetowych znaleźć alternatywne źródło pozyskania interesujących monet. Skusiłem się i po raz pierwszy od długiego czasu, pełen pozytywnych nadziei na udany handel, udałem się w plener, czyli w tym przypadku na 2 Warszawską Giełdę Kolekcjonerską na Bemowo.
Czego tam szukałem? Otóż mimo tego, że już wiele lat temu straciłem wiarę w okazyjne zakupy monet na tego typu giełdo-kiermaszach, a kilka lat temu umarła we mnie nadzieja na „jakiekolwiek rozsądne” monety pozyskane w ten sposób, to jednak w chwili słabości postanowiłem pojechać by sprawdzić jak sytuacja wygląda aktualnie. Posłuchałem rad kolegów bardziej doświadczonych w tym rodzaju handlu i stawiłem się na miejscu w porze rozpoczęcia giełdy. I powiem tak, że od razu poczułem się wyjątkowo, gdy już przy wejściu do nieczynnej jeszcze hali przyjemnie zaskoczyła mnie ogromna ilość osób interesujących się „moim” hobby. Po tym obrazku można było dojść do wniosku, że numizmatyka trafiła pod strzechy i staje się coraz bardziej popularna. I to zarówno wśród licznego grona sprzedających, którzy przytargali ze sobą liczne fanty, którymi szczelnie wypełnili wolne miejsce na stołach, jak i pośród nieprzebranych rzesz ich potencjalnych klientów ciągnących tłumnie na imprezę, często całymi rodzinami. Po odstaniu akademickiego kwadransa w kolejce do kasy, miałem już w ręku bilet normalny i zbliżałem się do bram raju J

Po przekroczeniu progu, zadziałała siła stada i wraz z tłumem współuczestników giełdy rzuciłem się w objęcia giełdowej numizmatyki. Czyli konkretnie wpadłem wir lustrowania stoisk, by szybko sprawdzić, kto i co ma na sprzedaż oraz czy jest to warte straty czasu potrzebnego na dopchanie się do klaserów z towarem. Sprzedających jak już pisałem było wielu, stąd pobieżne ogarnięcie zajęło mi dobrą godzinę a może nawet i dwie, bo czas w emocjach polowania na wymarzony numizmat szybko mijał. Niestety równie szybko doszedłem do wniosku, że na giełdzie głównie króluje numizmatyka popularna, czyli ta współczesna od XX wieku wzwyż, którą się zupełnie nie interesuje. Miejsc, w których oferowano starsze monety z okresu Polski Królewskiej było jedynie kilkanaście i potem już tylko krążyłem wokół tych właśnie stanowisk. Tu czekało mnie jednak kolejne październikowe rozczarowanie, kiedy zorientowałem się, że również i tam nie czeka mnie nic ciekawego z okresu SAP. Nawet jak już trafiło się już jakieś drobne sreberko Poniatowskiego, to najczęściej były to te najpopularniejsze monety i do tego w stanach zbliżonych do opłakanych. Królowały dwa stany zachowania. Monety należące do pierwszej grupy były wypolerowane jak klamka u drzwi zakrystii, zaś druga połowa była dla odmiany wymęczona obiegiem i nieciekawa pod względem kolekcjonerskim. Generalnie były to akurat obie formy, których unikam jak ognia. Poniżej fotka wyszukana na stronie organizatorów, pokazująca duże zainteresowanie handlem monetami.
Dla porządku, dodam tylko, że to zdjęcie nie zostało zrobione na początku giełdy, kiedy dziki tłum, którego byłem częścią dosłownie szturmował sprzedających. Mimowolnie czuło się ten powrót do radosnych giełd z czasów PRL-u. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wcale nie wszystko, co spotkałem na giełdzie było negatywne i w sumie, był to dla mnie miło spędzony czas. Podawano dobrą kawę, do której można było dokupić pyszne ciasto własnej roboty J. Mniam, mniam – już czekam na kolejna edycję. Ogólnie organizacja imprezy była sprawna i moim zdaniem zasługuje na 5 z plusem. Wszystko, co istotne dla kupujących było naprawdę dobrze zaplanowane. I nawet, jeśli były jakieś wpadki, to przynajmniej ja ich nie odczułem i nie zauważyłem. A teraz najważniejsza korzyść, którą zostawiłem sobie na deser. To, co okazało się dla mnie najcenniejsze, to fakt, że impreza przyciągnęła liczne grono znajomych kolekcjonerów i sprzedawców. Dzięki temu miałem znakomitą okazję do sympatycznych spotkań z kolegami po pasji, którzy w różnych rolach uczestniczyli w tym wydarzeniu, Byli wśród nich tacy szczęściarze, którym jednak udało sie kupić jakieś ciekawe monety. Co prawda nie były to krążki Stasia Poniatowskiego, ale okazuje się, że przy odrobinie samozaparcia, z pokrewnych okresów Polski Królewskiej można było jednak coś fajnego ustrzelić. Dyskusje z nimi na tematy związane z numizmatyką zdecydowanie umiliły mi czas i pozwoliły spędzić te kilka godzin pośród tego hałaśliwego jarmarku. Podsumowując, oczywiście zgodnie z głównym mottem dzisiejszego wpisu, niczego tam nie kupiłem. Handlowo wyszło słabo, jednak towarzyszko bardzo udanie.

I o to właśnie w tym wszystkim chodzi, by się czasem swoją pasją podzielić z innymi. Czy to uczestnicząc w sesji odczytów w ramach PTN, czy w hotelowych klimatach podczas aukcji na żywo, czy też wpadając po prostu na jakąś numizmatyczną giełdę. Gwarantuje Wam, że nawet taka drobnostka, jak chwilowy pobyt pośród tłumu innych miłośników monet może być czynnością godną uwagi, dzięki której poczujecie prawdziwą siłę swojego hobby oraz przynależność do wielkiej rodziny kolekcjonerów zakręconych na punkcie numizmatyki. I tym nie sprzedażowym akcentem kończę dzisiejszy tekst.  Tak jak wspomniałem na wstępie, kolejny wpis o aukcjach planuje napisać nie wcześniej niż w styczniu przyszłego roku. A dziś, to już „Basta” i żegnam czytelników bloga w rytmach najnowszej płyty Kasi Nosowskiej. Cześć J.

W tekście wykorzystałem informacje i zdjęcia z portali aukcyjnych oraz ze stron uczestników i organizatorów opisanych imprez. Dodatkowo użyłem zdjęć wyszukanych za pomocą google grafika  oraz oficjalnych teledysków z płyty Katarzyny Nosowskiej z portalu Youtube.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz