środa, 18 kwietnia 2018

Henryk Mańkowski „Fałszywe monety polskie”, czyli kilka przestróg obowiązkowych.

No tak, jak widać po tytule wpisu, dziś będzie sporo do czytania o falsyfikatach, ale jednak nie tylko J. Co prawda dawno na blogu nie pojawiło się nic nowego o podróbkach, co nie znaczy, że temat został wyczerpany a fałszerze porzucili swoje warsztaty. Jest dokładnie odwrotnie. W ostatnim czasie (około pół roku) w sprzedaży pojawiło się naprawdę wiele nowych, nieopisanych jeszcze na moim blogu falsów monet SAP. Ja jednak nie zasypiam gruszek w popiele (tu współczuje tłumaczowi google J) i rejestruje je wszystkie zapisując zdjęcia, by już za niedługo odświeżyć „stare” teksty na blogu lub nawet stworzyć zupełnie nowe wpisy z aktualizacją. Zobaczę jak to rozwiąże, bo jeszcze nie podjąłem decyzji. W każdym razie, można być pewnym, że wciąż trzymam rękę na pulsie i mam oko na handel numizmatami Stanisława Augusta Poniatowskiego.

W tym celu oczywiście przydaje się kilkunastoletnie doświadczenie, jednak warto również wspomnieć o sprawach podstawowych w realizowaniu pasji numizmatycznych, jakimi odwiecznie jest literatura. Warto zaufać starszym i mądrzejszym, którzy jeszcze z niejednego wielkopańskiego pieca chleb jedli, swoje „w dawnych czasach” przeżyli i swoje wnioski dla potomnych ładnie opisali. Jedną z podstawowych pozycji na temat fałszerstw monet polski królewskiej jest właśnie tytułowa publikacja. Pozycja bardzo ciekawa, kompletna i wielowątkowa. Często jednak aktualnie niedoceniana i to nie tylko z racji samego odległego czasu kiedy publikacja powstała, ale również z powodu niezwykłego autora oraz okoliczności wydania jego pracy. Właściwie to wypadałoby napisać w tym miejscu, nie „autora”, ale „autorów” - bo jak się za chwile okaże to jednak bardziej liczba mnoga pasuje do książki, której miejsce jest moim zdaniem w biblioteczce każdego miłośnika starych polskich monet. Będzie to, więc wpis, który m na celu pokazać nieoczywiste zalety tej pozycji by jeszcze bardziej zachęcić czytelników mojej strony do zdobycia tej niepozornej, ale ważnej dla kolekcjonerów książki. Szczególnie, że jest pewne na 99%, że nie trzeba będzie jej potem nikomu oddawać. Co dla żartu, z przymrużeniem oka ilustruje fotką poniżej J.
Ot, taka mała szpilka pod publiczkę. Co prawda oddawać nie trzeba, ale zakupioną książkę i zawarta w niej wiedzę to już popularyzować można J.

Ok, wracając do meritum chciałbym teraz napisać, dlaczego uważam, że ta pozycja jest ważna i szczególnie ciekawa. Na początek kilka informacji dotyczących jej wydania. Oryginalnie opublikowano tą książkę w 1930 roku, a o tym jak do tego doszło będę pisał w dalszej części. Po II wojnie światowej powtórzono publikacje w 1950 roku, wydając ją w Poznaniu.  Jednak ja dysponuje nowszym egzemplarzem, wydanym później, bo w roku 1973 staraniem Komisji Numizmatycznej działającej przy Polskim Towarzystwie Archeologicznym i Numizmatycznym w Warszawie. Nie bez powodu zwracam na to szczególną uwagę na początku. W tym tekście będę odnosił się jedynie do wydania, które mam i , które jak się orientuje jest właśnie „tym najnowszym”. Gdyż to właśnie tę pozycję przy odrobinie szczęścia można postarać się gdzieś nabyć.

Pierwsze, na co w związku z tym chciałbym zwrócić uwagę, to fakt, że tak naprawdę to wcale nie mamy tu do czynienia z jedną publikacją… J. Książka w wydaniu z 1973 roku składa się, bowiem z kilku elementów. Jak w przedmowie objaśnia nam Czesław Kamiński, pod którego redakcją powstała ta reedycja, publikacja złożona jest z dwóch części. Pierwsza, główna część, to tytułowa praca Henryka Mańkowskiego napisana pod redakcją Marana Gumowskiego, zaś druga część, to zbiór publikacji Karola Beyera drukowanych w odcinkach w Wiadomościach Numizmatyczno-Archeologicznych na początku XX wieku pod zbiorczym tytułem „O numizmatach polskich podrobionych lub zmyślonych w nowszych czasach”. Tym sposobem dopiero w środku książki dowiadujemy się o tym, że „gratis” otrzymaliśmy dodatkowe dzieło. I to nie „byle, kogo” a samego demaskatora fałszerzy a za razem patrona warszawskiego oddziału PTN. Ale to nie wszystko. Jest tam jeszcze jedno drobne źródło z epoki na temat fałszerstw, o którym nie wspomina się na początku. Oto, bowiem „rozgrzani” tematem czytelnicy na koniec części Mańkowskiego, natykają się z nienacka na spis fałszywek, który ostał się po znanym kolekcjonerze Kazimierzu Stronczyńskim. Mańkowski przejął jego kolekcję wraz z tym spisem i zdecydowano się by umieścić go, jako element publikacji. To, co mnie ujęło to „bardzo obrazowy” tytuł, jaki nadał temu spisowi fałszywek sam autor. Pełny tytuł brzmi: „Spis monet całkiem wymyślonych albo naśladowanych stemplem, rżniętym nie podłóg oryginałów, a stąd mniej więcej od oryginałów odstępującym, ze zbioru po niegdyś Pułkowniku Przeszkodzińskim”. No takie tytuły to ja lubię najbardziej, wiele mówią o zawartości a do tego mają swoją unikalną formę i moc J. Podsumowując, pierwsze pozytywne zaskoczenie a za razem znaczna korzyść, to w sumie trzy źródła na temat fałszerstw w jednej niepozornej książce. Jeśli założymy, że czytamy tego typu pozycje by się czegoś więcej dowiedzieć o podróbkach by nie dać się oszukać, to tu znajdziemy w niej ważne i aktualne przestrogi. To, jak wygląda ta niepozorna i nieco „przechodzona” książeczka pokazuje na zdjęciu poniżej.
Jak widać, okładka nie szczególnie rzuca się w oczy, więc łatwo ją przeoczyć na półce antykwariatu i trzeba być czujnym. W połowie książki kończy się publikacja Mańkowskiego i zaczyna Beyera. Oba teksty są na podobny temat, przenikają się i uzupełniają wzajemnie. To się nazywa gratis J.

Teraz przechodzimy do punktu drugiego, czyli będzie nieco więcej o informacjach, jakie można tam znaleźć. Powiem tak, informacja jest przekrojowa. Poczynając od typów i rodzajów fałszerstw, po techniki w zależności od metalu aż po barwne opisy znanych fałszerzy i ich niecnych metod. Nie zawiedzie się oczywiście też ten, kto chciałby by takie monety zobaczyć nie tylko po kolei opisane, ale również zilustrowane. To wszystko, to są dość istotne czynniki, szczególnie, że mówimy tu o publikacji z początków XX wieku, która objaśnia nam nieco jak wraz z rosnącą popularnością pasji kolekcjonerskich rosła liczba podejrzanych fabrykantów chcących na nich zarobić. Nie będę zdradzał tych treści, jednak zauważę, że brak posiadania pewnego poziomu wiedzy na ten temat przy jednoczesnym zbieractwie rzadszych monet polski królewskiej może narazić miłośników numizmatyki na znaczne starty. Weźmy pod uwagę, że fałszywki opisane w tej książce mają dziś w zdecydowanej większości już grubo ponad 100 lat. Konia z rzędem temu, kto bez dostatecznej wiedzy na temat, „jakich zagrożeń się można spodziewać” nie ulegnie nieoczekiwanej okazji w postaci niezwykłej, naturalnie spatynowanej monety, która może okazać się po prostu starym fałszerstwem. I to, o czym teraz pisze nie odnosi się szczególnie mocno do numizmatów z okresu Stanisława Augusta Poniatowskiego. Ten okres akurat jest niepozornym drobiazgiem w porównaniu do falsyfikatów innych polskich władców opisanych w tych publikacjach. Jednak przecież większość miłośników monet SAP zbiera również inne panowania, lub ogólnie i bardziej przekrojowo okres polski królewskiej, stąd jest większa niż w moim przypadku szansa na kosztowną pomyłkę. Mamy, zatem drugą przestrogę, którą warto przyjąć.

Na liczne przykłady fałszywych monet władców innych niż Poniatowski zapraszam bezpośrednio do lektury, ja natomiast teraz jedynie skupie się na tych kilku numizmatach SAP wymienionych w treści. To nieliczne, ale jakże wymowne i ciekawe próby podróbek. A co najważniejsze, są to fałszerstwa aktualne, gdyż jak za chwilę udowodnię, można je było spotkać w sprzedaży na numizmatycznym rynku w bieżącym roku. Weźmy tu, jakiś wymowny przykład. Być może ktoś z czytelników jeszcze pamięta mój tekst z przed miesiąca, odnoszący się między innymi do udziału w 14 Aukcji Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka. Jakby, co to link do tego materiału można znaleźć na blogu w zakładce „AUKCJE”. Na tej imprezie walczyłem jak lew i… poległem jak mucha, właśnie w licytacji jednej z monet opisanych w dziś omawianej książce. Skusił mnie dobrze opisany, nieistniejący „w realu” półtalar z 1785 roku pochodzący według sprzedawcy z kolekcji Chełmińskiego. Piękna moneta SAP, którą dawno temu kolekcjoner Ignacy Przeszkodziński stworzył z egzemplarza z 1783 poprzez umiejętne przerobienie ostatniej cyfry. Nauczył go tej sztuczki ponoć sam Majnert, więc całkiem fachowa pomoc i całkiem zdolny uczeń. To właśnie z tej książki po raz pierwszy dowiedziałem się o tej monecie, więc kiedy zobaczyłem możliwość wejścia w jej posiadanie nie wahałem się długo. Publikacja nie tylko wymienia to fałszerstwo, ale również ilustruje je dodatkowo niezwykłą historią z monachijskiej aukcji w 1903 roku i tym jak sam Karol Beyer wszedł w posiadanie właśnie takiego egzemplarza. Nie ma, co prawda ilustracji, ale jest za to jasny odnośnik do wcześniejszego dzieła Ignacego Zagórskiego, który nie spostrzegłszy fałszerstwa, umieścił go w swoim katalogu pod numerem 795. To pomogło mi ją odnaleźć i wykorzystać we wcześniejszym wpisie, w którym opisywałem fałszerstwa półtalarów. Tym czasem proszę tylko spojrzeć na tego falsa, którego pokazuje na podstawie zdjęć z 14 Aukcji Michała Niemczyka.
Wydaje się to całkiem możliwe, że to ta sama moneta, która wcześniej posiadał sam Beyer. Jednak pewności nie ma, bo przecież z tego, co można wyczytać między wierszami, to tego typu fabrykacje były dość powszechne i popularne na przełomie wieku XIX i XX. Stąd uważam, że takich podróbek może być więcej. Ale i tak jest to żywa historia kolekcjonerstwa monet SAP godna lepszego poznania. I to taka, która było można było sobie całkiem niedawno zakupić. Tu, co prawda akurat nie było zasadzki, bo moneta była dobrze zidentyfikowana i opisana. Jednak nie zawsze przecież tak musi być… Nie wszyscy przecież znają na pamięć roczniki, w których bito poszczególne nominały. Nawet okres SAP, które jest dobrze rozpoznany i opisany wciąż skrywa swoje tajemnice.

Idźmy dalej. Jak już pisałem, monet SAP w tej książce jest jak na lekarstwo, ale oto trafia nam się kolejny podrobiony numizmat SAP tam zilustrowany. Otóż właśnie pojawił się w sprzedaży niezwykły medal, który dokładnie opisał i pokazał nam Karol Beyer, w drugiej części dziś omawianej książki. Proszę spojrzeć, jakie „cudo” można sobie sprawić.
To oferta z 70 aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego. Oczywiście znów mamy do czynienia z dobrym opisem poczynionym przez kompetentnego sprzedawcę, więc nie ma większej niespodzianki i zagrożenia dla kolekcjonerów. Ten medal to dzieło najsłynniejszego fałszerza monet polski królewskiej Józefa Majnerta. Medal wykonany w XIX wieku, jako część większej „fałszerskiej suity”, tak zwanej serii poselskiej. To co ciekwe dla mnie to róznica w stemplu awersu ilustracji z książki vs zdjęcie z aukcji. Ciekawa sprawa. W książce, autor pisze o tych produkcjach nieco więcej a dodatkowo ilustruje kolejne (wszystkie?) egzemplarze, więc zachęcam do wejścia w posiadanie .W końcu Bayer był tą osobą, która przez długi czas aktywnie zwalczała podróbki ówczesnego medaliera z warszawskiej mennicy, by w końcu go całkowicie zdyskredytować i jako trofeum zdobyć stemple wielu fałszywych numizmatów. Kolejna ciekawa historia. A szczególnie dla zbieraczy tego typu „wynalazków” medal i książka mogą być świetną okazją do jej poznania. Teraz jak o tym napisałem numizmat pewnie zyska również w Waszych oczach. Ja w każdym razie na aukcji WCN po ten medalik nie startuję, więc droga wolna J.

Na koniec przykładów fałszywych monet SAP, żeby nie było tylko o przestrogach autorstwa Karola Beyera, pokaże również podróbkę monety Poniatowskiego, którą wskazywał Henryk Mańkowski. To jedyny podrobiony numizmat SAP wymieniony przez Mańkowskiego a za razem bardzo ważny egzemplarz dla mennictwa Poniatowskiego, stąd nic dziwnego, że w artykułach Beyera, ten talar też się znalazł. Ale popatrzmy na ilustrację z książki, co nam ona przypomina?
 Dokładnie, to próbny talar, który opisywałem jakiś czas temu przy okazji długiego wpisu o pierwszym talarze Poniatowskiego. Jak widać na ilustracji powyżej, ta moneta została „zacytowana” po Beyerze, który ją odnotował u siebie, jako pierwszy. Nie jest to jednak wszystko, gdyż Henryk Mańkowski w dalszej części publikacji opisuje dodatkowo dwie inne podróbki tego talara, które sam posiada! To, co o nich konkretnie napisał, pozostawiam do znalezienia wszystkim zainteresowanym już we własnym zakresie. Oczywiście obaj panowie błędnie przypisują oryginał tego talara medalierowi Morikoferowi. Jednak z tym twierdzeniem „rozprawiliśmy” się na blogu już jakiś czas temu i teraz już wiemy, że ich autorem był londyńczyk Thomas Pingo. Nie będą się powtarzał i powielał już raz pokazanych zdjęć, ale tylko wspomnę, że tego rodzaju podróbkę również można było nabyć na jednej z niedawnych aukcji.

Na trzech powyższych przykładach pokazałem, że numizmaty opisane sto lat temu w pozycji, która w 1973 doczekała się reedycji dzięki PTN, są cały czas obecne w handlu zabytkami. Co prawda tych z okresu SAP jest tam dosłownie kilka, ale już dla innych władców, to w książce znajduje się zdecydowanie więcej przykładów. Nie znam się na tym dostatecznie dobrze, ale podskórnie czuje, że tego typu wiedza jest potrzebna i warta by ją posiadać. Tym samym jest to już trzecia przestroga, jaką można wysnuć z omawianej dziś publikacji, ale to jeszcze nie koniec tekstu.

Na ostatki zostawiłem sobie życiorys autora ze strony tytułowej, czyli hrabiego Henryka Mańkowskiego. To dość ciekawa a za razem tragiczna postać, o której napisze teraz w kilku zdaniach by jedynie zaciekawić miłośników monet i skłonić do własnych poszukiwań. Po pierwsze jak widać po arystokratycznym tytule przed nazwiskiem, na biednego nie trafiło. To oczywisty fakt, że każdy wielki kolekcjoner bez względu na czas, w jakim przyszło mu realizować swoją pasję, potrzebuje dysponować pokaźnym majątkiem by bez zbytnich hamulców budować ważny zbiór. Przyda się też „coś na dobry początek” odziedziczyć po swoich przodkach. Henryk Mańkowski wielkim kolekcjonerem był, na co bez wątpienia miało wpływ też to, że akurat obie zmienne jak budżet i dziedziczna kolekcja wystąpiły łącznie. Już 1909 roku posiadał w swoim zbiorze grubo ponad 10 tysięcy numizmatów, w tym wiele unikatów, co plasowało go ówcześnie na trzecim miejscu, zaraz po kolekcjach Potockich i hrabiego Czapskiego. Rankingów nikt nie prowadził, jednak jak widać, nasz autor to prawdziwa elita polskiej numizmatyki. Poniżej prezentuje zdjęcie autora oraz herb szlachecki Zaremba, który z dumą nosił.
To jednak, co mnie najbardziej zaciekawiło w życiorysie Henryka Mańkowskiego to nie jego pochodzenie, ale kilka innych faktów, którymi chciałbym się teraz krótko podzielić. Po pierwsze hrabia nie kolekcjonował jedynie numizmatów, ale również zbierał wszelkiego rodzaju pamiątki po swoim wielkim przodku (po kądzieli), generale Janie Henryku Dąbrowskim. Piękna pasją jest poznawanie i dokumentowanie życia swoich zasłużonych dla kraju antenatów. Mańkowski poszedł do jej realizacji tej wersji w wersji „na bogato” i w specjalnie w tym celu odrestaurowanym dworku w okolicach Wrześni, założył muzeum poświęcone swojemu słynnemu przodkowi. 

Po drugie nasz dzisiejszy bohater był nie tylko kolekcjonerem, ale także aktywnym działaczem i badaczem numizmatyki, który od roku 1908 przez 14 lat był prezesem Towarzystwa Numizmatycznego w Krakowie a w latach 1920 – 1924 dodatkowo przewodził Towarzystwu Numizmatycznemu w Poznaniu. To właśnie za swojej prezesury, Mańkowski wprowadził referaty i odczyty naukowe, jako kanon spotkań zrzeszonych tam numizmatyków. Przypisuje mu się także przekształcenie Wiadomości Archeologiczno – Numizmatycznych w pismo prawdziwie naukowe, gdzie sam również czasem publikował. Wreszcie był pomysłodawcą wybijania medali pamiątkowych, przez co rozwinął ówczesną sztukę medalierską. Generalnie lata prezesury Henryka Mańkowskiego uważa się za rozkwit działalności towarzystwa. Po trzecie wielka pasją hrabiego było zbieranie fałszerstw monet polskich, których zbiór odziedziczył miedzy innymi po innym słynnym kolekcjonerze i publicyście, Kazimierzu Stronczyńskim. Jego obsesją stało się rozwijanie tej odnogi kolekcji, co realizował uczestnicząc w wielu aukcjach w kraju i za granicą. Zbiór numizmatyczny ulokował w dolnośląskim pałacyku w miejscowości Osie, którego widok z lat 1905-1909 prezentuje na oryginalnym zdjęciu poniżej. 
Doskonałą charakterystykę autora napisał Witold Korski i umieścił w przedmowie do wydania reedycji książki Mańkowskiego z roku 1973. Z tego tekstu dowiadujemy się między innymi tego, że patriotyczny hrabia był bogaty, ale nie zachłanny. Wiele zdobytych unikatów przekazywał do „lepszych” kolekcji by uczynić je bogatszymi. Takie transfery miały miejsce między innymi do takich zbiorów jak Muzeum Narodowe w Krakowie czy też kolekcja Andrzeja Potockiego. Ale to nie wszystko, poszedł krok dalej. Proszę sobie wyobrazić, że dla członków towarzystwa numizmatyków przeznaczył do sprzedaży kilkutysięczny zbiór dubletów ze swojego zbioru. A co warte odnotowania, sprzedał je im po cenach dla nich dostępnych, czyli zdecydowanie niższych od ówczesnych cen rynkowych. To szlachetne podejście wynikało z prawdziwej misji oraz z naukowego traktowania numizmatyki przez Henryka Mańkowskiego i z pewnością dziś zasługuje na naszą wdzięczną pamięć.

Wracając do fałszerstw, to katalizatorem numizmatycznych zainteresowań był dla Mańkowskiego właśnie cykl artykułów Karola Beyera demaskujący ówczesne fałszerstwa. To właśnie ta seria tekstów sprawiła, że postanowił kontynuować pracę Beyera i w miarę możliwości uzupełniać dane o podróbkach by z jednej strony zniechęcać fałszerzy a z drugiej, dać aktualne informacje innym kolekcjonerom. To właśnie ta niezwykła kolekcja oraz notatki hrabiego Mańkowskiego były podstawą dla profesora Mariana Gumowskiego do przygotowania materiału pod publikacje, która wydana została w 1930 roku, czyli 6 lat po śmierci Mańkowskiego. I to jest właśnie kolejne zaskoczenie. Jak się okazuje książka, o której dziś tak długo piszę, wcale nie została napisana i wydana przez „tytułowego autora” a stała się pośmiertnym pomnikiem wzniesionym przez jego przyjaciół i środowisko. Jak do tego doszło? Niestety ekonomia i zdrowie nie sprzyjały naszemu dzisiejszemu bohaterowi. Bogaty i ekscentryczny hrabia, który nie liczył się z kosztami skończył niestety dość „marnie”. Wspaniałomyślnie przez lata z własnej kiesy utrzymywał struktury polskiej numizmatyki, na zagranicznych aukcjach często porządnie przepłacał za polskie monety by za wszelka cenę sprowadzić je do kraju. By często nie włączać ich do swojej kolekcji, a darować je muzeum lub innemu kolekcjonerowi. Tym sposobem bardzo nadwyrężył kondycje swojego majątku. Do tego doszły kłopoty zdrowotne i spełnił się prosty przepis na dramat. I wojna światowa i późniejsze niespokojne czasy negatywnie wpłynęły na kondycje psychiczną Mańkowskiego, który wycofał się z życia publicznego i popadł w apatię. To wszystko jednak są „okrągłe” zdania. Nie mam konkretnych danych, by odpowiedzieć na ważkie pytanie, co go tak naprawdę go załamało. Dziś pewnie byśmy powiedzieli, że miał depresję i nie otrzymał odpowiedniej pomocy. W każdym razie ten stan spowodował, że kolekcjoner nagle stracił zainteresowanie numizmatycznymi publikacjami i mimo wielu przygotowanych tekstów – za życia nie wydał swojej książki o fałszerstwach. Zamarł w 1925 w wieku 52 lat. Oczywiście mimo uszczerbku na majątku, jako arystokrata spokrewniony z wieloma znacznymi rodami nie odszedł w biedzie. Jego ostatnim miejscem był pałać w Winnicy, który prezentuje na zdjęciu poniżej. 
Jak widać na zdjęciu, krzywdy na starość nie zaznał. W obliczu śmierci tak znacznego kolekcjonera, dla „nas małych pionków zbieractwa” szczególnie ciekawe są informacje na temat, co stało się z jego wielkim zbiorem. Tych informacji nie znajdziemy w książce, ale i na to jest rada. Jak można przeczytać w tekście poświęconym Mańkowskiemu zamieszczonym na blogu Jerzego Chałupskiego „Zbierajmy Monety” (link do tego bloga znajdziecie obok, w sekcji „Moja lista blogów”) – wielka kolekcja uległa rozproszeniu. Część monet trafiła do kolejnych wielkich kolekcjonerów okresu międzywojennego, między innymi do „mojego ziomka” barona Józefa Wyssenhoffa oraz do Mariana Frankiewicza – zasilając ich znane zbiory. Numizmaty Mańkowskiego trafiły setkami także do muzeów i to nie tylko w formie sprzedaży, ale również, jako dary. Całkiem możliwe, że nie doszłoby do tego, gdyby w rodzinie znalazł się kontynuator pasji hrabiego i/lub jeśliby finanse rodu nie zostały nadwyrężone w tych trudnych czasach. Taki jest najczęściej los kolekcji i to jak widać istotniej bez różnicy czy wielkich czy całkiem drobnych.

Ostatnią ciekawostką o autorze, na zakończenie dzisiejszego tekstu niech będzie fakt, że to właśnie w dobrach Henryka Mańkowskiego wybito „ostatnią polską monetę dominalną”. Ten aluminiowy numizmat, właśnie w ten sposób określił Tadeusz Kałkowski i umieścił jego opis oraz zdjęcie na łamach podstawowego dzieła dla wszystkich miłośników monet polskich, którym jest dzieło „Tysiąc lat monety polskiej”. Tym samym nie dość, że Mańkowski poświęcił życie kolekcjonując monety, jako dzieła innych twórców, to jeszcze jego własny wyrób również przeszedł do historii numizmatyki krajowej. Wspaniała pętla, godna wielkiego mecenasa tej dyscypliny nauki i niezwykłego człowieka.

Podsumowując, mam nadzieje, że tym tekstem jeszcze bardziej zachęciłem miłośników monet polski królewskiej do pozyskania własnego egzemplarza tej niepozornej książki. Proponuje wydanie z roku 1973, które zawiera komplet dwóch wyżej wspomnianych publikacji. A i o autorze również warto pamiętać. Moim skromnym zdaniem, tego typu postawy w każdych czasach się bronią i z powodzeniem mogą uchodzić za wzorzec godny naśladowania. Do zobaczenia i miłego dnia J.

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem teksty i ilustracje z omawianej książki oraz pochodzące z aukcji fałszywych numizmatów SAP zorganizowanych przez Antykwariat Numizmatyczny Michała Niemczyka i Warszawskiego Centrum Numizmatycznego. Dodatkowo posiłkowałem się informacjami z portalu e-numizmatyka, z bloga Jerzego Chałupskiego „Zbierajmy Monety” oraz tradycyjnie obrazkami wyszukanymi za pomocą google grafika. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz