piątek, 20 października 2017

Talar „zbrojarz” z 1766, czyli XVIII-wieczna reklama króla i Rzeczpospolitej.

I tak, nadeszła właśnie ta długo oczekiwana przez mnie chwila, w której będę mógł napisać nieco więcej na temat monety, dla której w pewnym sensie zakładałem tego bloga. Talar z 1766 roku był, bowiem jednym z kilkunastu podstawowych tematów, jakie określiłem sobie do zgłębienia na mojej przyszłej stronie. W sumie to akurat nic dziwnego, bo moneta sama w sobie jest fantastyczna i ma wielu miłośników. Jednak dla mnie to „coś więcej”, bo to właśnie od niej od zaczęła się moja pasja i wielka przygoda z mennictwem królewskim okresu Poniatowskiego. Już wiem, że takich osób jak ja, którzy rozpoczynali temat SAP od tego talara jest więcej, więc ten wpis dedykuję specjalnie dla Was J. W moim przypadku, było to około 10 lat temu, tak dawno, że w sumie już dokładnie nie pamiętam, kiedy. Faktem jest, że wpadł mi w ręce wówczas talar z 1766, kupiony nieco przypadkowo i okazyjnie. Moneta chwile po tym jak wziąłem ją w ręce by obejrzeć zdobycz z bliska - z miejsca oczarowała mnie swoim pięknem. Nigdy wcześniej nie miałem w dłoniach nic równie doskonałego. Teraz oczywiście już wiem, że ten popularny wśród kolekcjonerów talar Poniatowskiego jest pierwszym obiegowym rocznikiem tej monety a do tego, ze względu na wyjątkowy wizerunek króla zwany w slangu „zbrojarzem”. Jednak wówczas nie wiedziałem na ten temat absolutnie nic. I tak ze zwykłego zachwytu nad jedną monetą, kropla po kropli, wiadro po wiadrze, zapełniałem puste jezioro mojego umysłu, informacjami o na temat prawdziwej numizmatyki. Na początku na temat samych monet SAP, później na temat króla widniejącego na awersach a jeszcze później postanowiłem wgryźć się w niezwykłe czasy Polski w II połowie XVIII wieku, w którym obiegały interesujące mnie monety. Zapewne jest to typowa droga, jaką przechodzą osoby, które „wpadły” w sidła tej pasji. I tak z pasywnego zbieracza obiegowych monet, które akurat wpadły mi w ręce, powoli stawałem się świadomym kolekcjonerem i miłośnikiem starej, dobrej numizmatyki królewskiej. Pisze o tym, by pokazać moc dzisiejszego talara, który jak się okazuje nawet po 250 latach od dnia wybicia nie stracił niczego ze swojej siły przekazu. Tak jak kiedyś do królewskich poddanych, tak dziś do mnie, ta moneta zdaje się mówić cos w ten deseń: „Oto ja król w lśniącej zbroi, który nikogo się nie boi. Mój majestat jest tak wielki jak piękna i bogata jest kraina, którą rządzić mi przyszło. Zainteresujże się człowieku mym losem i niełatwym czasem, w którym ojczyzna została utracona. Pasuje cię na swego rycerza”. Czy on tak rzeczywiście do mnie zagadał, czy tylko mi się wydawało – trudno mi dziś dociec. Jedno nie ulega wątpliwości, aby ten głos usłyszeć z pewnością przydaje się jakiś kilkuprocentowy katalizator J. W efekcie, zainteresowałem się jak król ładnie prosił i jestem. Poniżej mała wizualizacja tego doniosłego momentu z życia miłośnika monet królewskich.
Ok a teraz, jeśli mamy już za sobą wstępny wstęp, to czas przejść do wstępu właściwego J. Dziś opisywany temat jest naprawdę szeroki, zawiera sporo materiału, zdjęć i informacji, stąd nie będzie w nim miejsca i czasu na znane z poprzednich wpisów dodatkowe wycieczki historyczne. Planuje przedstawić temat pierwszego talara SAP całościowo, ze wszystkimi smaczkami, które ta niezwykła moneta skrywa, a które z pewnością nie są zbyt oczywiste dla sporej grupy miłośników monet. Zatem, żeby dobrze rozpocząć moją dzisiejszą opowieść, zacznę ją od samego początku. Od tego, jak były projektowane pierwsze monety SAP a co za tym idzie, jak to się stało, że „zbrojarz” z roku 1766 w formie, jaką dziś wszyscy znamy w ogóle powstał i jak został pierwszym koronnym talarem Stanisława Augusta Poniatowskiego. Jak ten wątek będzie zakończony to w drugiej kolejności przejdę do opisania konkretnych odmian i wariantów talara wraz ze standardowym badaniem ilościowym, z jakiego znana jest moja strona. Materiału jest dużo, więc zabieram się za to bez zbędnego ociągania.

Pisałem tu nie raz, że co do zasady nie interesują mnie próbne monety SAP. Nie miałem jednak tego na myśli dosłownie. Był to taki skrót myślowy, znaczący dokładnie to, że ich nie zbieram. Zatem nie interesują mnie, jako numizmaty do włączenia do kolekcji. Głównie oczywiście z tego prostego powodu, że są bardzo rzadkie i drogie. Same monety próbne okresu SAP są jednak ciekawym zjawiskiem, które warte jest zgłębienia i analizy. Pisałem o nich ostatnio dość często w artykułach dotyczących fałszerstw poszczególnych nominałów monet Poniatowskiego, gdyż są nagminnie kopiowane i fałszowane. Dziś jednak po raz pierwszy zajmę się nimi, jako monetami oryginalnymi, które odegrały ogromną i często niezbyt znaną rolę w stworzeniu pierwszego talara „zbrojarza” z 1766. Zatem wpis rozpocznę od próbnych talarów a zakończę na monetach, które weszły do obiegu.

No to zaczynamy od projektów. Król, jako osoba oświecona, reprezentował nowoczesny pogląd, mówiący, że monety Rzeczpospolitej mają być nie tylko dobrej jakości i wartości materialnej, ale musi również muszą stać na odpowiednio wysokim poziomie artystycznym. Akurat dobrze się złożyło, gdyż nowo wybrany władca Polski, w temacie sztuki był prawdziwym ekspertem. Dodatkowym bonusem w tej sytuacji był tez fakt, że już od czasów młodzieńczych mocno interesował się sztuką menniczą. Do tego nawet stopnia, że przebywając dłuższy czas w Saksonii, był często gościem mennicy w Dreźnie, gdzie uczył się podstaw rzemiosła oraz studiował probierstwo. Zapewne w tym czasie miał sporo możliwości by nieźle zorientować się w organizacji i działaniu nowoczesnego zakładu produkcyjnego, jakim w tych czasach była saska mennica. Stąd król orientował się, że kluczowe w uczynieniu jego monety niezapomnianym dziełem sztuki będzie odpowiedni dobór formy oraz zaangażowanie najlepszych artystów.  Jeśli chodzi o formę, to nowy król zamierzał jak się tylko da nawiązywać do swoich królewskich poprzedników i chlubnych lat historii Polski. Nawiązaniem do takiej tradycji było przedstawianie władcy w zbroi.. Znamy przecież liczne przykłady talarów poprzednich królów i wiemy, że ta forma była w pewnym stopniu tradycją. Stanisław August Poniatowski szanował tradycje przodków i mimo że był jak na swoje czasy nowoczesnym władcą i miał świadomość, że w II połowie XVIII wieku w Europie jest to już nieco przestarzała konwencja, nie zamierzał rezygnować z narodowych standardów. Badacze czasów SAP i życia króla, często podkreślają, że nie ma częściej portretowanego polskiego króla. Młody władca pozował często i chętnie, przykładając wielką wagę do swojego wizerunku. Najważniejszy wydźwięk polityczny miały portrety królewskie w zbroi, malowane także jeszcze przed koronacją. Poniżej bardzo udany portret Poniatowskiego w zbroi, pochodzący z wystawy Litewskiego Muzeum Narodowego w Wilnie poświęconej naszemu władcy.
Portrety w zbroi przedstawiały króla, jako wodza i rycerza.  Nawiązywały do odnowy starych obyczajów, w tym upamiętniały założenie przez Króla szkoły rycerskiej w 1765 roku. Zamiłowanie Poniatowskiego do portretowania się w zbroi, można także dopatrywać się w częstych nawiązaniach do Henryka IV króla Francji, który zaprowadził pokój w kraju targanym wojnami religijnymi. Henryk IV w Oświeceniu uważany był za wzór mądrego władcy, tak samo Poniatowski chciał być postrzegany, jako Oświecony władca, który połączy konkurujące ze sobą frakcje polityczne i będzie rządzić Rzeczpospolitą w pokoju. Dlatego też młody władca wysyłał do Paryża swoich przedstawicieli i słał listy do swojej „nieformalnej ambasadorki” madame Goeffrin, by dopilnować, aby jego portrety (właściwie grafiki) były jak najbliższe stylowi francuskiemu. Udokumentowane są przykłady wysyłania złotych medali w zamian za przychylność artystów. Generalnie to bardzo szeroki temat, jednak uważam, że dla naszego numizmatycznego użytku wystarczy już danych. Idźmy dalej.

Znając już wagę, jaką Poniatowski przykładał do wymowy swojego wizerunku, nie będzie dla nas dziwne, że do wykonania projektów przyszłych monet zaproszono najwybitniejszych medalierów europejskich. Jednak zanim przejdziemy do kolejnego etapu, trzeba zdawać sobie sprawę, że w czasach, gdy niewielu poddanych umiało czytać i pisać, kluczowe było ustalenie obowiązującego wizerunku króla, tak żeby wszyscy mogli go rozpoznać na monetach. Bo właśnie z monety w II połowie XVIII wieku poddani mogli z bliska poznać swojego króla. To pokazuje jak kluczową rolę spełniał ówcześnie pieniądz kruszcowy, który niósł za sobą nie tylko wartość materialną, ale i przekaz społeczno-polityczny. Na początku panowania, zanim jeszcze zaczęto bić monety SAP - zamawiano u znanych artystów stosowne grafiki przedstawiające osobę nowego władcy. Zaakceptowane projekty, na których król wyglądał odpowiednio dostojnie a przy tym był do siebie podobny, odbijano o drukowano w dużych nakładach oraz kolportowano szeroko po kraju i zagranicy. W ten sposób w II połowie XVIII wieku poddani po raz pierwszy mogli zobaczyć swojego króla. Jednak dla podtrzymania władzy i budowy majestatu, kluczowe były dobre monety i udany portret królewski na awersie. Żaden inny sposób nie był tak skuteczny jak moneta bita w milionowych nakładach. Już w 1765 roku w mennicy w Krakowie rozpoczęto bicie miedzianych trojaków z wizerunkiem króla w zbroi. Istnieją różne poglądy na to, który medalier stworzył stemple do tej monety, gdyż w tym czasie pod zarządem Gartenberga były też mennice saskie i to w nich raczej należy poszukiwać artysty odpowiedzialnego za popiersie królewskie. Rafał Janke sugeruje, że autorem stempla był Ludewig, natomiast Jerzy Chałupski stawiał na Stielera. Dla nas jednak ten problem nie będzie miał znaczenia, gdyż jak się okaże w dalszej części wpisu, król nie chciał powielać swojej podobizny z trojaka na talara i szukał nowego, doskonalszego projektu.

Wracając do grafik, jakie powstały na początku rządów nowego króla. Z pewnością to właśnie tego typu rysunki były przesyłane do zagranicznych medalierów, by stać się podstawą do wykonania wstępnych projektów oraz prób przyszłych monet. Wiemy konkretnie jak wyglądały takie grafiki w odniesieniu do koronacji Poniatowskiego. Poniżej prezentuje dzieło z kolekcji Zamku Królewskiego w Warszawie przedstawiające nowo wybranego władcę Rzeczpospolitej Obojga Narodów.
Jak widać, powyższa grafika mogła być wykorzystana do zaprojektowania pierwszego talara. Popiersie króla w zbroi przepasane szarfą, napisy otokowe, które znamy z obiegowych monet SAP, czy wreszcie wizerunek medalu koronacyjnego sugerują, że mógł to być jeden ze wzorów dla artystów. Jednak z pewnością nie ta rycina została wysłana do medalierów, kiedy król organizował „konkurs ofert” na swojego talara. I tak dochodzimy do najważniejszego momentu dzisiejszego wpisu, czyli do medalierów. Stemple mennicze do nowego talara zamówiono u dwóch znakomitych europejskich rytowników: londyńczyka Thomasa Pingo i szwajcara z Berna, Jana Kaspera Morikofera,. Obaj artyści byli wówczas bardzo popularni, mieli sporo dokonań i znajdowali się w szczytowej formie. Niemniej jednak, zlecenie od króla z pewnością nie trafiało się im znowu aż tak często. Z tego, co dziś wiemy, obaj wywiązali się z zamówień i stworzyli niezwykłe projekty próbnych talarów nowego króla, które wysłali w ilości kilku sztuk do Warszawy celem okazania i oceny. O tym, że zlecenie królewskie musiało być szczegółowe i określać ramy, w jakich mieli poruszać się artyście, świadczy moim zdaniem fakt, że oba projekty nowych monet zawierały sporo wspólnych elementów. Zresztą będzie okazja żeby się o tym przekonać w dalszej części wpisu J.

Pierwszy projektem, jaki chciałbym opisać była moneta przybyła z Anglii. Będzie to talar próbny wykonany przez włoskiego medaliera królewskiej mennicy w Londynie, Thomasa Pingo. Zanim przejdziemy do samej monety, to należy wspomnieć, że ten rytownik miał sporą przewagę nad konkurentem, gdyż już wcześniej współpracował z polskim dworem królewskim i wykonywał medale dla nowego władcy. To właśnie Pingo w 1764 roku stworzył medal upamiętniający koronację Stanisława Augusta Poniatowskiego, który władca rozdawał swoim najznamienitszym gościom. Otrzymał wówczas rysunek profilu króla sporządzony przez warszawskiego malarza Antoniego Zygmunta Aleksandra Albertrandego. Stad można założyć, że Poniatowski znał dobrze jego warsztat a i twórca znał królewskie upodobania. Z tego pewnie też powodu, londyńczyk stworzył dzieło wybitne, numizmat, który zawsze robił na mnie ogromne wrażenie. Ostatnio miałem okazję podziwiać go „na żywo”, a nawet przez chwilę potrzymać… i przyznam, że była to chwila pamiętna J. Szczególnie rewers jest moim zdaniem rewelacyjny. Zobaczmy na zdjęciu, poniżej, jaki projekt talara stworzył londyńczyk.
Niektórych być może zaskoczy nieco fakt, że tą wspaniałą monetę przypisuję Thomasowi Pingo. Tu warto nadmienić, że dotychczas w literaturze numizmatycznej oraz w opisach aukcyjnych, ta próba przypisywana była błędnie drugiemu z artystów, czyli Morikoferowi. To wiele zmienia. Moneta nie jest sygnowana nazwiskiem autora, więc o pomyłkę nie trudno. Jednak dziś po głębszej analizie tematu, nie mam wątpliwości, że rację mieli Ci, którzy twierdzili, że coś się we wcześniejszych ustaleniach nie zgadzało. Pierwszy raz zetknąłem się z ideą błędnej atrybucji tego talara, w artykule Zbigniewa Kutrzeby opublikowanym w Gdańskich Zesztach Numizmatycznych nr 119 z 2013 roku. W publikacji "Stanisław August Poniatowski na medalch i monetach", autor delikatnie poddaje w wątpliwość dotychczasowy, oficjalny stan wiedzy na ten temat. Kolejny sygnał nadszedł po dwóch latach, kiedy w 2015 roku podczas wykładu w stołecznym oddziale PTN, błąd został wskazany przez Rafała Janke. Przyznam, że przy okazji zasiał we mnie jak ziarno myśl, że jest jeszcze w tej dziedzinie wiele do odkrycia. Co prawda nie byłem na tym wykładzie osobiście, ale w końcu, od czego mamy blogi J. Tak się złożyło, że Pan Damian Marciniak był na miejscu i doskonale zrelacjonował to wystąpienie na blogu swojego gabinetu numizmatycznego (link znajdziecie na końcu wpisu).  Okazało się, że nowa idea trafiła na podatny grunt. Już w najnowszym katalogu „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego”, autorzy poszli o krok dalej i nie tylko oficjalnie prostują ten błąd, ale również wskazują jego źródło. Okazuje się, że zdaniem autorów, wcześniejsze nieporozumienie wynikło z nieoczywistego zapisu w katalogu Emeryka Hutten-Czapskiego, w którym przypadkowo połączono nazwiska i „adresy” obu artystów. Tak właśnie powstał „drugi” Morikofer tylko, że rodem z Londynu J.  Oczywiście, dziś zdajemy sobie już sprawę, że ten „drugi z Londynu”, to właśnie Thomas Pingo. Przy okazji wypada odnotować fakt, że taki próbny talar, choć niezwykle rzadki, to jednak wystąpił w sprzedaży. Był oferowany na 1 Aukcji Antykwariatu Numizmatycznego śp. Pawła Niemczyka i osiągnął wówczas zawrotną cenę 609 500 złotych. Zdjęcie pochodzi właśnie z tej aukcji. To prawdopodobnie najdroższa srebrna moneta z okresu SAP. W publikacji Andrzeja Litwiniuka „Najdroższe numizmaty Polski”, próbny talar Pingo zajmuje miejsce 24 na liście 100 najdrożej sprzedanych monet polskich. To nie zmienia jednak faktu, że moneta była na aukcji błędnie opisana, bo wówczas sądzono jeszcze, że to nie Thomas Pingo jest jej autorem.

Skoro moneta jest taka piękna jak na obrazku, to pewnie zastanawiacie się, dlaczego nie została wybrana przez króla i wprowadzona do obiegu. Powodów jest kilka i będzie o tym w dalszej części tekstu. Jednak w tym konkretnym przypadku, decydujące było prozaiczne spóźnienie. Wybite w Londynie próby monet dotarły do Warszawy zdecydowanie zbyt późno. Stało się to już w trakcie 1766 roku, po otwarciu mennicy i zatrudnieniu w niej medaliera. Stąd mimo niezwykle bogatego wyglądu, ten projekt nie mógł być brany pod uwagę przy wyborze wzoru na talara. Przy okazji trzeba dodać, że znając gusta władcy, gdyby nawet tę monetę dopuścić do „konkursu ofert”, to król miałby zapewne sporo uwag, co do swojego wyglądu. Co w efekcie i tak nie pozwoliłoby monecie w takiej formie wejść do regularnej produkcji i obiegu.

To teraz przejdźmy do drugiego artysty by podziwiać wywołany już wyżej, oryginalny talar próbny Morikofera. Johann Kaspar Morikofer pochodził z rodziny znanej z artystycznych talentów, której przedstawiciele trudnili się malarstwem, grawerstwem i medalierstwem. Morikofer przez większość swojego życia rezydował w szwajcarskim Bernie. Tworzył tam stemple do szwajcarskich monet w latach 1762-1796.  Podejmował się również innych, zleconych projektów. Na zamówienia ludzi prywatnych lub instytucji tworzył plakiety oraz wysmakowane artystycznie plomby. Jednak trzeba zaznaczyć, że wybitnie specjalizował się w medalach., a już szczególnie w medalach portretowych. W takim właśnie stylu miał być projekt zamówiony przez Polaków. Stąd mimo ze Morikofer nie znał wcześniej gustów króla, to trzeba przyznać, że temat zleconej pracy trafił idealnie w jego najmocniejszy punkt. Z pewnością, król zamawiając projekt monety u szwajcara znał jego dokonania i nie wybrał tego artysty przypadkowo.  Zanim zacznę na dobre rozpływać się nad szczegółami tej wspaniałej medalierskiej roboty, zobaczmy to dzieło. Moneta z portretem królewskim sygnowana nazwiskiem medaliera, na zdjęciu poniżej.
 Talar z kolekcji Potockich, oznaczony stosowną puncą ‘Pilawa” na awersie, znajduje się z zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie. Teraz już możemy podziwiać ten projekt w pełnej krasie. Król w zbroi na awersie prezentuje się niczym młody bóg wojny. Wszystko ma na swoim miejscu, burza loczków, szarfy, order zawieszony tam gdzie trzeba – istny ideał. Rewers równie udany, nawet mimo widocznego błędu polegającego na odwrotnym, lustrzanym odbiciu napisów na szarfach.. Znamy tę kompozycję, ukoronowana tarcza herbowa, cieniowana drobnymi kreseczkami z symbolami Polski, Litwy i „ciołkiem” rodu Poniatowskich. Do tego znany układ dwóch wieńców dopełnia całości tej udanej koncepcji. Moneta niezwykle spodobała się królowi i zapewne oczyma wyobraźni tak właśnie wyobrażał sobie pierwszego koronnego talara wybitego w Warszawie. Artysta z Berna był profesjonalistą i do stolicy przysłał nie tylko kilka prób monety bitej w srebrze i cynie z datą 1765, ale również i stemple mogące posłużyć do testów menniczych. Narzędzia te są dziś przechowywane w Gabinecie Numizmatycznym Mennicy Warszawskiej, który niestety od dłuższego czasu nie jest dostępny do zwiedzania, gdyż twa tam… „inwentaryzacja”. Poniżej zdjęcie popękanego stempla awersu.
Niestety jak się okazało profesjonalizm nie zadziałał na korzyść szwajcarskiego artysty. Jego projekt został odrzucony przez komisje menniczą i nigdy nie został wprowadzony do masowej produkcji. Gdzie tkwił problem” Otóż, wysoki profil, coś na kształt „high relief”, jakie zbierają dziś maniacy tego typu produkcji, nadawał się bardziej do bicia jednostkowych medali a nie do masowej produkcji monet w mennicy. Dostępne źródła mówią o wykonaniu jedynie 3 odbitek w srebrze. Jak się okazało już tak niewielka ilość spowodowała niebezpieczne pęknięcia na stemplu i dalsze bicie groziło całkowitym zniszczeniem narzędzia. Kilka dodatkowych prób wykonywano w bardziej miękkim materiale jak cyna czy ołów. Odbitki tego talara w cynie, w postaci klipy są dziś prawdziwym rarytasem na rynku numizmatycznym. Pojawiają się niezwykle rzadko i osiągają zawrotne ceny liczone w wielu tysiącach złotych. W opisie tych aukcji również jest błędna atrybucja autora, gdyż wskazuje się go, jako „Morikofera z Londynu”, a jak wiemy taki medalier w rzeczywistości nie istniał Jedną z odbitek w cynie prezentuje poniżej. Klipa nosi ślady pękniętego stempla, szczególnie widoczne na rewersie.
Podsumowując, nadesłana przez Morikofera praca, to naprawdę wspaniała próbna moneta. Próba z popiersiem, które zdobyło serce króla, lecz z czysto technicznych powodów nie dało się wprowadzić tego projektu w życie, bo nie nadawał się do bicia monet na dużą skalę. Przy okazji pochwale się, że zarówno próbnego talara, jak i klipę również trzymałem w rękach. W tym miejscu dziękuję za pomoc kustoszowi zbioru monet SAP z Gabinetu Monet i Medali MNW, Panu Jerzemu Rekuckiemu J.

No i jak widzimy sytuacja króla jest trudna. Rok 1765 się kończy. Dosłownie za chwilę ruszy srebrna mennica w Warszawie… a wzoru talara zdatnego do bicia nie widać. Projekt Morikofera, mimo że piękny, to się nie nadaje, Pingo jeszcze nie odpowiedział i trudno zakładać, że zdąży przysłać swój projekt na czas. Nic dziwnego, że władca szukał alternatywnych scenariuszy. I teraz właśnie o jednym z takich scenariuszy będzie mowa.

Czas na trzeciego „tenora medalierstwa”, Saksończyka, Jana Filipa Holzhaeussera. Artysta ten do grona pracowników mennicy dołączył oficjalnie dopiero w styczniu 1766 roku, kiedy to na stanowisku zastąpił pierwszego medaliera mennicy w Warszawie, Fryderyka Wilhelma de Buta, który sam zwolnił się ze służby i ruszył szukać szczęścia do Petersburga. Jednak zacznijmy od początku. Holzhaeusser do Warszawy przybył kilka miesięcy wcześniej. Nie będąc żadnym sławnym artystą z bogatym dorobkiem, starał się pokazać, na co go stać, aby wyrobić sobie odpowiednią renomę. Niewiele jest informacji o artyście z okresu sprzed przybycia do stolicy. Nieznane są żadne jego wcześniejsze prace medalierskie. Za to w muzeum w Dreźnie znajdują się dwie grafiki powstałe z pracy jego rylca, odbitki miedziorytów sygnowane I.P.H.. Prace te konkretnie przedstawiają popiersia protestanckich duchownych. Można, zatem zakładać, że Jan Filip był bardziej XVIII wiecznym grafikiem biegłym w rytownictwie niż ukształtowanym medalierem. Jednak obie te dziedziny są pokrewne i wymagają podobnych umiejętności rytowania w negatywie. Praktyka czyni mistrza a, że artysta talent miał niezwykły, bardzo pomogło mu to w karierze na dworze królewskim. Jak doszło do spotkania z królem trudno dziś dociec, można jedynie snuć różne teorie. Moja robocza jest taka, że Holzhaeusser do króla zbliżył się, jako grafik, który podjął się współpracy w portretowaniu Poniatowskiego. Polski król, jako znawca sztuki musiał zauważyć niezwykły talent rytownika. I tak od słowa do słowa, dowiedział się o problemach, jakie król ma z medalami i monetami. Jak w powiedzeniu - w życiu trzeba mieć szczęście. I ono właśnie uśmiechnęło się do Saksończyka, gdyż trafił na króla, który nie był do końca zadowolony ze swojego wizerunku na medalu koronacyjnym z 1764 autorstwa Pingo. Nie mając wcześniej „pod ręką” żadnego medaliera, skorzystał z okazji i kazał go przerobić ścisłe według swojego pomysłu. A między innymi pomysł był taki cytuję: „Należałoby sporządzić nowy wzór tej samej wielkości jak dawniejszy medal koronacyjny, ale z odmiennym rewersem. Korona powinna być przedstawiona, jako położona na poduszce z napisem w otoku…”.Młody Holzhaeusser przyjął do wiadomości te informacje i z miejsca przystąpił do tworzenia projektu medalu, który można by wykorzystać do drugiej edycji medalu koronacyjnego i wybić jego „lepszą” wersję z nowym portretem króla. Od doskonałości zaproponowanego modelu zależała jego przyszłość. Medal szybko był gotowy a nowy portret królewski tak bardzo przypadł Poniatowskiemu do gustu, że kazał go odtąd stosować na wszystkich medalach i monetach. W ten właśnie sposób, jeden udany projekt uczynił z nieznanego nikomu artysty, medaliera królewskiej mennicy, który cieszył się mecenatem króla długie lata. Poniżej prezentuje dwie wersje medalu koronacyjnego. Pierwsza to oryginalny medal Pingo z 1764 roku a drugi, to dzieło Holzhaeussera z 1766 roku, datowane wstecznie na 1764.
W sumie jakoś nie dziwię się, że Poniatowski „zakochał” się w swoim nowym wizerunku. Znamy ten typ popiersia nie tylko z medali, ale również z monet próbnych w 1771 roku. Jak widać nie tylko władca wypadł OK, ale i korona (tak jak zalecił król) spoczywa na poduszce. To się nazywa, otrzymać zamówiony produkt J.

Jan Filip Holzhaeusser szybko zadomowił się w Warszawie i w samej mennicy, w której pracowało przecież wielu jego niemieckojęzycznych rodaków.  Od początku miał pełne ręce roboty, bo zamówienia na medale sypały się szeroko. Szczególnie sam król nakręcał dobrą koniunkturę, gdyż na sposób francuski, pragnął, aby zasłużonym poddanym, z urzędu wręczać medale nagrodowe i okolicznościowe. Generalnie jak wiemy, Poniatowski był „zakręcony” na punkcie sztuki medalierskiej i z relacji z epoki wypływa wniosek, że można było zrobić na nim najlepsze wrażenie wręczając mu właśnie jakiś medal lub monetę, jakiej nie miał w zbiorze. Ale to temat na osobna opowieść, wróćmy do talara. Holzhaeusser oprócz medali wziął się również za rzeczy pilne. A taką była niewątpliwie pilna potrzeba stworzenie projektu nowych monet. Do tego celu zamierzał stworzyć kolejny, autorski projekt popiersia króla. Ten z medalu koronacyjnego nie nadawał się na talara koronnego. Teraz potrzebne było pełne popiersie króla okutego w zbroi a nie nowoczesne, popularne w końcówce XVIII wieku przedstawienie króla jedynie od szyi w górę. Jak pomyślał tak zrobił i zabrał się do pracy. A że miał talent, to szybko stworzył własną koncepcję. Poniżej prezentuje efekt jego wysiłków, czyli próbnego talara autorstwa Holzhaeussera z 1766.
Ta bardzo rzadka odbitka wykonana w ołowiu, z puncą hr. Emeryka Hutten-Czapskiego, pochodzi ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie. Srebrny oryginał z kolekcji Potockich zaginął i jego aktualny los nie jest znany. Moim skromnym zdaniem, z punktu widzenia artystycznej kompozycji, to bardzo interesująca koncepcja. Tym bardziej ciekawa, że odległa od monet obiegowych z 1766, które dziś tak dobrze znamy. Awers przypomina nieco ten dzisiejszy. W każdym bądź razie rysy Poniatowskiego wskazują bezbłędnie na dzieło Saksończyka. Na awersie młody król w bogatym stroju z gronostajów wygląda dostojnie. Jest też zbroja, może niezbyt nachalna, ale wystające elementy i nity są doskonale widoczne. Order Orła Białego jest przepisowo zawieszony na królewskiej szyi. Medalier sygnował swoje dzieło skrótem I.P.H. na awersie. Również napisy otokowe awersu są identyczne jak na późniejszych obiegowych sztukach. Dla mnie jednak to rewers jest szczególnie ciekawy. Pod koroną, na podstawie, owalna pięciopolowa tarcza z herbami Polski, Litwy i Poniatowskich. Wokół wstęga z napisem PRO FIDE LEGE ET GREGE, co w wolnym tłumaczeniu znaczy ZA WIARĘ, PRAWO I KRÓLA. U dołu kolejna wstęga związana w kokardę z zawieszonym Orderem Orła Białego. Po bokach tarczy znalazły się ucieleśnione alegorie pokoju i sprawiedliwości. Wokół napisy otokowe znane z późniejszych monet obiegowych wraz z podaną prawidłową próbą srebra. Taka kompozycja ma swoje piękne strony i aż szkoda, że nie została wykorzystana na którejś z obiegowych monet.Jest też przy okazji kilka interesujących faktów związanych z tą próbą, sugerujących czas jej wykonania. Po pierwsze, wybicie na talarze prawidłowej próby srebra, która została ustanowiona 20 grudnia 1765 a ogłoszona uniwersałem 7 stycznia 1766. Po drugie, inicjały FS, jakie znalazły się na monecie, należące do intendenta mennicy Fryderyka Wilhelma Sylma, który angaż do mennicy otrzymał razem z Holzhaeusserem, dnia 22 stycznia 1766. Wreszcie sama data 1766, która widnieje na tym talarze, są moim zdaniem mocnymi przesłankami na to, że ta próba została wykonana już w roku 1766, po oficjalnym otwarciu srebrnej mennicy w Warszawie. Co od razu nasuwa kolejny wniosek, że mennica w pierwszych miesiącach roku 1766 raczej nie była jeszcze gotowa do bicia obiegowych talarów z awersem królewskim w zbroi. Oczywiście należy mieć świadomość, że mennica faktycznie działała już 1765 roku, jednak biła wówczas jedynie miedziane grosze. Monety z innych kruszców rozpoczęto wydawać właśnie od 10 lutego 1766, kiedy ukazał się uniwersał Komisji Skarbowej, w którym oficjalnie ogłaszano poddanym, informacje o nowych monetach, które będą wychodzić z mennicy.

Po tej małej dygresji związanej z datowaniem, wracamy do próbnego talara Saksończyka. Mimo wszystkich zalet, również ten talar nie wszedł do masowej produkcji. Próba wypadła zapewne nieźle pod względem artystycznym, jednak władca w dalszym ciągu szukał idealnego popiersia nawiązującego do historii jego królewskich poprzedników. Jak już pisałem, kompozycja z popiersiem króla w zbroi była kluczowa a czas biegł nieubłaganie. Tym samym awers, na którym Holzhaeusser przedstawił króla w płaszczu gronostajowym musiał zostać poprawiony. Król osobiście przekazywał wszystkie uwagi dotyczące nowej monety, stąd dochodzę do wniosku, że wówczas zdradził, że podoba mu się typ zbroi zaproponowany na próbie od Morkifera. Zakładam, że władca polecił wykonać pilnie kolejny projekt wykorzystując pierwotną koncepcje szwajcarskiego medaliera i dokonując szeregu drobnych zmian według królewskich instrukcji. Tak zapewne powstała hybryda, łącząca głowę króla według wcześniejszej koncepcji Holzhaeussera ze zbrojnym ciałem z odrzuconego projektu artysty z Berna. Poniżej prezentuje drugą próbę talara autorstwa Saksończyka. Moneta ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie.
Tak, więc podczas pracy nad kolejną próbą, Jan Filip Hollzhaeuser wzorował się na pracy Morikofera i w efekcie wykonał bardzo udany projekt popiersia, który okazał się być już tym docelowym. Artysta nie tylko połączył dwie koncepcje i wziął pod uwagę preferencje króla, ale również starał się sprostać wymogom specjalistów z mennicy. Portret królewski, mimo, że podobny do obu oryginałów, zawierał mniej elementów, przez co był nieco łatwiejszy do wykonania. Dodatkowo, co bardzo ważne z technicznego punktu widzenia, popiersie jest znacznie bardziej płaskie, straciło ten medalowy wypukły relief, co znalazło uznanie w mennicy, tworząc wzór możliwy do bicia w srebrze. 

Niestety i ten projekt, mimo, że bardzo piękny, jednak nie okazał się finałem poszukiwań. Król zaakceptował awers talara, jednak w dalszym ciągu miał uwagi do rewersu. Czasu było coraz mniej, więc doszło do tego, że Poniatowski polecił przerobić rewers i niemal „jawnie, na żywca zerżnąć” kompozycje zaproponowaną na próbnej monecie Morikofera. W ten właśnie sposób powstała docelowa moneta. Rewers kolejnego modelu Hollzhaeusera był praktycznie identyczny jak na monecie próbnej medaliera ze szwajcarskiego Berna. Holzhaeusser wprowadził jedynie drobne poprawki w kompozycji. Mnie najbardziej rzucają się w oczy trzy różnice. Zmiana na lewym wieńcu, gdzie Saksończyk zamienił liście laurowe na dębowe, „zniknięta” data z nad korony oraz wreszcie prawidłowo odbite napisy na szarfie. Oczywiście drobnych różnic jest więcej, w końcu artysta ma swój indywidualny styl, jednak sama koncepcja jest zdecydowanie zapożyczona od Morikofera. Dodać należy, że znów była to wersja rewersu nieco uproszczona, a przez to przyjazna w produkcji. Te cechy złożyły się na to, że projekt w końcu został przyjęty i można było zacząć tworzyć puncen zasadniczy i stemple. Poniżej zdjęcie talara „zbrojarza” z 1766.

I tak na dobre rozpoczęła się kariera medaliera królewskiego, który od 1766 aż do swojej śmierci w 1792 roku tworzył zachwycające wizerunki władcy na monetach i medalach. Wszystkie próby talara prezentowane w dzisiejszym artykule wykonane są w kilku sztukach i Edmund Kopicki określił ich stopień rzadkości na R8. Nie podałem dziś szczegółowych wag, grubości i średnic krążków, żeby nie kusić losu, bo kopii już nam wystarczy.. .

Warto wspomnieć, że bicie talarów z popiersiem w zbroi i tak okazało się bardziej skomplikowane niż wcześniej zakładano. Trudności spowodowały konieczność użycia wielu stempli, co z kolei przełożyło się na powstanie kilkunastu odmian i wariantów. I właśnie te wszystkie interesujące kolekcjonerów zagadnienia będą podstawą moich analiz w drugiej części wpisu...bo jak widać, znów wyszło mi nieco więcej tekstu niż zakładałem J. Zdecydowałem się, zatem podzielić artykuł na dwie części, gdyż prawdę mówiąc, jestem dopiero gdzieś tak, w połowie drogi….

Podsumowując dzisiejszy wpis, bardzo chciałbym by z tej masy informacji, w pamięci czytelników utkwiły dwa najważniejsze przesłania. Po pierwsze, chciałbym rozpowszechnić prawidłowe przypisanie próbnych talarów i oddzielić projekt szwajcarskiego medaliera Kaspara Morikofera od pracy londyńczyka Thomasa Pingo. Świetnie ten temat został opisany w najnowszym katalogu monet SAP i tam można szukać ewentualnego potwierdzenia moich słów. Drugim zagadnieniem, jakie chciałbym podkreślić na koniec, jest długa droga, jaką pokonał talar od królewskiej idei, przez liczne projekty do znanego na dziś efektu końcowego. Ze szczególnym naciskiem na to, że tak naprawdę Saksończyk Jan Filip Holzhaeusser nie był do końca autorem koncepcji obiegowego talara i pełnymi garściami czerpał z projektów wyżej wymienionych medalierów. O rytowniku stempli z mennicy warszawskiej oraz o technikach menniczych, wspomnę jeszcze kilka zdań, kiedy w kolejnym artykule zacznę opisywać awers obiegowego talara. W kontynuacji zawrę oczywiście opis odmian/wariantów oraz zaproponuje sposoby na ich odróżnienie. Liczę, że ciekawym smaczkiem będzie również analiza ilościowa występowania poszczególnych odmian/wariantów wykonana na najliczniejszej próbie monet w historii mojego bloga. Tak, naprawdę się postarałem J. Teraz dziękuję za uwagę i zapraszam już niebawem. Ciąg dalszy nastąpi ….

W dzisiejszym artykule wykorzystałem informacje i zdjęcia z niżej wymienionych źródeł: Mieczysław Kurnatowski „Przyczynki do historyi medali i monet Polskich bitych za panowania Stanisława Augusta”, Edward hr. Raczyński „Gabinet Medalów Polskich”, Władysław Terlecki „Mennica Warszawska”, Adam Więcek „ Jan Filip Holzhaeusser nadworny medalier króla Stanisława Poniatowskiego”, Rafał Janke „Źródła z dziejów mennicy warszawskiej”, Janusz Parchimowicz & Mariusz Brzeziński „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego”, Zbigniew Kutrzeba "Stanisław August Poniatowski na medalach i monetach" GZN 119/2013 - link do GZN znajduje się na blogu w zakładce "LINKI", Muzeum Narodowe w Warszawie, Muzeum Narodowe w Krakowie, Kolekcja Zamku Królewskiego w Warszawie, Andrzej Litwiniuk „Najdroższe numizmaty Polski”, Marta Męclewska „Prawda i legenda o medalierskiej serii królów polskich z czasów Stanisława Augusta”, Daria Cichowlas „Król pozuje. Portrety Stanisława Augusta Poniatowskiego” z portalu gdanskstrefa.com LINK ,Damian Marciniak „Sekrety mennictwa Stanisława Poniatowskiego – relacja z wykładu PTN” z bloga GNDM.pl LINK ,archiwum WCN, archiwum Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka, wyszukane za pomocą google grafika. 

3 komentarze:

  1. Dziękuję autorowi za wpis na temat talara SAP z 1766 roku, a zwłaszcza za wręcz detektywistyczną pracę oraz ciekawe przedstawienie tematu. Jak dotąd nie znalazłem tak dobrego opracowania na jego temat. Talar jest piękny, wręcz doskonały w swojej formie. Bije z niego duża siła przekazu, którą trudno wyrazić słowami. W końcu pracowało nad nim kilku wybitnych artystów :–) Ja na swój egzemplarz polowałem długo i cierpliwie, ale w końcu się udało i było warto !
    Czekam na ciąg dalszy wpisu i pozdrawiam.
    Darek

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie Darku,
    Ten talar jest bardzo dobrze opracowany w najnowszym katalogu monet SAP. Autorzy poświęcili mu cały osobny rozdział. Książka jest stosunkowo droga, ale moim zdaniem warta by się o nią pokusić.
    Ja niestety nie mam juz swojego piewrwszego "zbrojarza" o którym pisałem powyżej.
    Jakiś czas temu wymieniłem go na ładniejszy, ale sentyment do tej pierwszej monety pozostał :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Mój egzemplarz talara zostanie pewnie ze mną do końca, ponieważ kupiłem go w bardzo dobrym stanie : – ) Książkę, o której Pan pisze, myślałem już kupić kilka razy, ale boję się, że temat SAP za bardzo mną zawładnie. Będę jednak musiał napisać list do Św. Mikołaja ; – ) Dzisiaj aukcja u pana Niemczyka, na której są do kupienia ciekawe pozycje. Nie wiem jak Autorowi, ale mi nigdy nic nie udało się kupić na tych aukcjach. Zazwyczaj monety piękne, ale ceny wysokie. Na wszelki jednak wypadek złożyłem kilka limitów i żeby emocje mnie nie poniosły wyjeżdżam na działkę robić jesienne porządki. Mam nadzieje, że na blogu pojawi się również relacja z tego wydarzenia. Zawsze z chęcią czytam przemyślenia Autora na temat "technicznej" części kolekcjonowania monet.
    Pozdrawiam
    Darek

    OdpowiedzUsuń