Dziś kontynuuje swoją opowieść, którą rozpocząłem od
charakterystyki ciężkich czasów w roku 1794 oraz postaw i relacji dwóch
wielkich postaci polskiej sceny z tych lat, czyli dyktatora powstania Tadeusza
Kościuszki z królem Stanisławem Augustem Poniatowskim. W poprzedniej części
oparłem się na poezji Jacka Kaczmarskiego, który zinterpretował epizod z mapą,
jako znamienny symbol słabości charakteru ówczesnego władcy, który swoim uporem
przybił kolejny gwóźdź do upadku Rzeczpospolitej. Tak jak zwykle zgadzam się z
poetą, tak tym razem mam nieco odmienny pogląd na tą sprawę. I dlatego aby szerzej
przedstawić i uzasadnić swoją opinie a przy okazji upewnić się, że nie błądzę
jak dziecko we mgle – postanowiłem dokładniej zbadać to złożone zagadnienie. W
ten właśnie sposób powstał niniejszy wpis na blogu. Celem dzisiejszej, drugiej części
jest w miarę możliwości obiektywna ocena epizodu z mapą oraz jego wpływu na
przegraną bitwę pod Maciejowicami a w konsekwencji, na upadek rewolucji i
doprowadzenie do III Rozbioru Polski.
Plan na artykuł jest prosty i składa się z 4
głównych punktów. Pierwszym będzie krótka charakterystyka przedmiotu sporu,
czyli map. Ze szczególnym fokusem na kartografię w Polsce w II połowie XVIII
wieku. To zagadnienie będzie przydatne w celu lepszego poznania tematu i
wyrobienia sobie zdania na to jak powstawały mapy, kto i dlaczego je tworzył, czy
każdą z ówczesnych map można traktować, jako przydatną militarnie oraz na końcu
dla sprawdzenia jak mogła wyglądał mapa, o która zabiegał naczelnik Kościuszko
i co ta prośba znaczyła dla króla. Drugim punktem będzie w miarę precyzyjne przedstawienie
sceny, jaka odegrała się w Pałacu w Łazienkach w 1794 i odtworzenie przebiegu
rozmowy pomiędzy Stanisławem Augustem Poniatowskim a wodzem insurekcji oraz ustalenie,
co z tej rozmowy konkretnie wynikło.
Trzeci punkt dzisiejszego programu to relacja z bitwy pod Maciejowicami
i próba znalezienia odpowiedzi na pytanie, co było przyczyną klęski wojsk
polskich i czy była to ta „zła mapa” lub jej brak. I wreszcie punkt czwarty,
który w zamierzeniu ma być podsumowaniem tych wszystkich ustaleń i w domyśle
powinien zakończyć się sformułowaniem „oficjalnej opinii” na temat: jak to
naprawdę z tymi mapami było oraz próbą odpowiedzi na pytanie czy król po raz
kolejny zawiódł swój naród i jest winny upadku państwa. Nie powiem, ambitne mam
dzisiaj cele, więc zacznijmy bez zbędnej zwłoki od pierwszego wyżej
wymienionego tematu. Jednak na sam początek, tradycyjnie drobna satyra, czyli ilustracja,
jako wstęp do dzisiejszego wpisu.
Zacznę od kilku zdań o mapach i o kartografii, jako
nauce pomocniczej geografii, zajmującej się generalnie teorią i praktyką sporządzania
map. Za pierwszego kartografa uznaje się Klaudiusza Ptolemeusza, który w II
wieku naszej ery, swoim dziele „Geografia”, jako pierwszy postarał się
„narysować świat” i przedstawić go za pomocą map. Pokazał tam jak w
przybliżeniu wyglądają lądy i morza, jak się nazywają krainy i ludy je
zamieszkujące. Generalnie było to ówcześnie wynalazek równie ważny i przełomowy
jak dla późniejszych pokoleń przysłowiowy „proch”. Naszą część świata
Ptolemeusz nazwał wówczas Sarmatia i tak już nam to zostało, praktycznie aż do
czasów Poniatowskiego J. Niestety prace Ptolemeusza długo nie
znajdowały godnych następców i kontynuatorów. Można rzecz, że w Europie,
praktycznie aż do XV wieku niewiele się na tym polu zadziało. Sądzi się nawet
czasem, że to sprawa Kościoła Chrześcijańskiego, który „położył łapę” na tych zagadnieniach,
bo miał drobny problem z tym, że „podobno ….Ziemia jest podobno okrągła” a nie
noszą jej na grzbietach dwa spasione hipopotamy… czy coś z tym stylu J.
Do znacznego rozwój kartografii przyczyniły się XV wieczne wyprawy i podróże w
celu odkrywania ”nowych światów”. To właśnie wówczas powstały słynne portolany,
czyli mapy-szkice przedstawiające szczegółowo ukształtowanie wybrzeży oraz
wyznaczające drogi, jakie pokonywały ówczesne żaglowce. W roku 1482 znów
przypominano sobie o Ptolemeuszu i wydano mapy wzorując się na jego dziełach
tworząc przy tym wspaniałe, ozdobne karty przedstawiające ówczesną wizją
świata. Potem już poszło „z górki”, naszą częścią Europy pierwsi na poważnie zajęli
się uczeni niemieccy, z którymi podobno współpracował sam Jan Długosz.
Generalnie mapy, które powstawały w tamtych czasach były to dzieła sztuki
inżynierskiej, malarskiej a potem i drukarskiej, do których stworzenia trzeba
było znacznie więcej niż tylko inwencja artysty, tu potrzebna była konkretna, trudna
do zdobycia wiedza i
umiejętności. Przez długi czas mapy były domeną kleru i
królów, którzy z racji wykształcenia i sprawowanych urzędów byli zainteresowano
wielkością, kształtem i bogactwem ziem, którymi władają oraz granicami swoich
włości. Dla królów były państwa, dla duchownych były parafie i biskupstwa,
generalnie każdy był zadowolony…. Przez długi czas najważniejszą dla naszych
antenatów mapą było dzieło bawarskiego biskupa Mikołaja z Kuzy, który jako
pierwszy sporządził dokładniejszą mapę Europy Środkowej, w której padają takie
znajome nazwy jak Polonia, Lithuania oraz Russia. W wieku XVI stolicą
kartografii była Italia, w której to wiele warsztatów wyspecjalizowało się w
rysowaniu map, w kolejnym wieku na czoło tej sztuki wysunęły się Niderlandy. I
tak to trwało aż do XVIII wieku, jednak co do zasady zbiory map tworzone były w
dalszym ciągu na wzór Ptolemeuszowskiej „Geografii”, jako luźny zbiór pięknie zdobionych
kart. Jednak z każdym nowym wydaniem dzieł, mapy były nieco dokładniejsze i
powoli rodziły się reguły i standardy, szczególnie, jeśli chodzi o skalę oraz
sposób oznaczania poszczególnych jej elementów. Tak działo się w Europie
zachodniej, a co w bardziej zacofanej części świata, czyli… u nas. Początki nie
były łatwe i jak to zwykle w naszych dziejach, to potrzeba zrodziła w nas
kartograficzny zaczyn. Pierwsze oficjalne odwzorowanie części terenu naszego
kraju to (zaginiona) mapa poselstwa w Rzymie z roku 1421, podczas którego
starano się udokumentować Papieżowi nasze prawa do ziemi, o które toczono spór
z zakonem krzyżackim. Potem długo nie działo się nic… to jest, korzystaliśmy z
map naszych ziem pochodzących z warsztatów włoskich, niemieckich lub
holenderskich. Mogę tu dodać, że czasem dostrzegam pewną analogię do tworzenia
katalogów numizmatycznych, gdyż ówcześnie mapy też bardzo często przepisywano
(kopiowano) bez dokładnego badania terenu. Czyli, jak ktoś dawno temu popełnił jakiś
błąd (a trzeba dodać, że te mapy to na nasze standardy, głównie składały się z
błędów) to ta pomyłka „żyła” jeszcze przez dziesiątki (setki) lat powielana
przez kolejnych twórców. Ot taka dygresja J. Bywały, zatem
mapy poglądowe, jak ta obok tekstu autorstwa Simona Marniona z 1460 roku. Jednak,
co do zasady przeważały te wzorowane na dziele Ptolemeusza, jak ta nieco
późniejsza, ale nadal XV wieczna Nicolusa Germanusa, na zdjęciu u dołu.
Tak, więc mapy w początkowych czasach były bardziej
dziełami sztuki malarskiej niż rzeczywistym odwzorowaniem w ujęciu matematycznej
dokładności. Jednak i tak trzeba przyznać, że spełniały swoja rolę, bo dawały ludziom
jakieś ogólne pojęcie o świecie, jaki nas otacza.. Nieco inaczej było z
kartografią wojskową. Za twórcę polskiej kartografii wojskowej uważa się powszechnie
króla Stefana Batorego, który dostrzegając jej potencjał dla celów militarnych,
jako pierwszy władca w naszej historii utworzył stanowisko kartografa
królewskiego. Ten dzielny król doceniał nie tylko ilość wojska i jego
uzbrojenie, ale również zauważał przewagę, jaką można osiągnąć w walce znając
choćby takie dane jak ukształtowanie terenu, kierunki i odległości. W 1579r.
ukazuje się mapa „Descriptio Polocensis” w skali 1: 700000, bardzo szczegółowa,
choć równie mocno niedokładna, która zawierała między innymi sieć wodną (rzeki
i jeziora), obszary leśne oraz nazwy miejscowości. W tym okresie pojawiają się
także rozprawy traktujące o kartografii m.in. księgi o gotowości wojennej Stanisława
Łaskiego z roku 1599. Prawdziwy wysyp szczegółowych map topograficznych nastąpił
w czasach Władysława IV Wazy. Inicjatorem i głównym wykonawcą tych map był królewski
kartograf Wilhelm Le Yasseur De Beauplan. Potrzeba podczas wojen ze Szwecją
przynosi dalsze zwiększanie szczegółowości podejścia do rysowania terenowego wybranych
regionów, jednak nie było tych map znów aż tak wiele i była to wiedza dostępna
jedynie dla nielicznej garstki wojskowych i innych wybrańców narodu. Trudno
mówić, więc o jakimś wyjątkowym rozpowszechnieniu wiedzy geograficznej wśród
społeczeństwa. Już powoli dochodzimy do „naszych czasów”. Niestety wiek XVIII
okazał się na początku niezbyt szczęśliwy dla rozwoju tej dziedziny nauki i
sztuki. Zastój w kartografii, jaki nastąpił za panowania Sasów, Augusta II
Mocnego i Augusta III wynikał z tego, że władcy ci popierali jedynie prace
kartograficzne prowadzone na terenie Saksonii. Tytuły geografów królewskich
otrzymywali cudzoziemcy za prace kartograficzne niezwiązane z naszym krajem, na
przykład Adam Fredrich Zurner za atlas Saksonii, a znany kartograf francuski
Gilles Robert de Vaugondy – za mapę Lotaryngii. Można zaryzykować tezę, że przez
100 lat (w latach 1650-1750) nie powstała żadna ważniejsza mapa Polski.
Korzystano z wcześniejszych prac, a europejskie oficyny chętnie przedrukowywały
i publikowały dawne (niedokładne a często też już zupełnie nieaktualne) mapy
Polski. Godny odnotowania jest jednak fakt, że koronowane głowy już wówczas
traktowały mapy szczególnie, coś jak legitymizacja swojej władzy oraz
dokumentacja historii swoich poprzedników. Stąd bardzo ceniono sobie te działa
i szybko te artefakty stały się poszukiwanym elementem do kolekcjonowania. Dla
przykładu, taki August II posiadał kolekcję 1400 map krajów europejskich.
Zakupione w Amsterdamie u najlepszych ówczesnych kartografów dzieła posłużyły
do stworzenia 19-tomowego „Atlasu Royal”. Porównując tą sytuację do innej
dziedziny życia i sztuki Rzeczpospolitej Obojga Narodów, na jakiej znamy się
pewnie lepiej, czyli do mennictwa i medalierstwa, mogę z czystym sumieniem
stwierdzić, że kartografia w tym porównaniu wypada niezwykle korzystnie, jako
„prawdziwa sztuka” a „dobre mapy” jawią się, jako obiekty unikalne. W Polsce w
tych czasach mapa to domena królów, szlachty, kleru i wojskowych, przez co była
to wiedza praktycznie niedostępna dla tak zwanego normalnego społeczeństwa. Inaczej
było z monetami, na których przecież każdy „normalny” obywatel w jakiś tam
sposób musiał się znać. Nie może nas ta sytuacja dziwić, gdyż monety nasi
władcy bili od wczesnego średniowiecza, kruszcowy pieniądz rządził światem, wiele
różnych monet obiegało na terenach Rzeczpospolitej, stąd „mus” zgłębienia wiedzy
na ten temat był większy i jakoś sobie z tym wszyscy radziliśmy. Dobrze wiemy,
że za króla Poniatowskiego mennica koronna w Warszawie była nowoczesnym
zakładem na tle Europy, działała prężnie i posiłkując się głównie niemieckimi
specjalistami słynęła, z jakości i piękna wyrobów. O kartografii polskiej
jednak tak nie można powiedzieć. Byliśmy w lesie…
Do czasów Poniatowskiego w naszym kraju sami nie
stworzyliśmy nawet jednej dokładnej mapy całości naszego terytorium, stąd nie
istnieje żadna skala, na której można by porównać znajomość mennictwa i
kartografii. Dopiero II połowa wieku XVIII przynosi zmianę, do czego z znacznym
stopniu przyczynił się możny mecenat polskiego króla Stanisława Augusta
Poniatowskiego. Jednym z większych hobby Stanisława Augusta Poniatowskiego
(żeby nie powiedzieć „jego obsesją”), które po trochu wynikało z mody, jaka
wówczas panowała na królewskich dworach a po trochu z „otwartej głowy i
nowoczesnego podejścia do władzy” było właśnie zbieranie map. Jego
zainteresowanie dziedziną kartografii nie ograniczało się tylko do gromadzenia
gotowych prac. Król pragnął także te mapy tworzyć i upowszechniać. Planował przeprowadzić
pomiary kraju i sporządzić atlas całej
Polski, który składałby się z map
poszczególnych województw. W tym celu zorganizował nawet biuro kartograficzne
na Zamku Królewskim w Warszawie. Zatem po raz pierwszy doczekaliśmy się władcy,
który nie tylko interesował się tą dziedziną, ale również stworzył własną kolekcję
map oraz wspierał wszelkie prace kartograficzne. Poniatowski głęboko wierzył,
że stworzenie dokładnej mapy kraju będzie ważnym elementem wzmocnienia państwa
i poczucia przynależności jego obywateli. Stąd nie szczędził ekspensów i
własnego zaangażowania by szybko i dokładnie stworzyć szczegółowe mapy
Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Pierwsze, było dzieło wyrytowane przez Bartłomieja
Folino, które zostało wydane w 1770 roku w Warszawie przez Michała Grölla.
Egzemplarz tej mapy, odbitej na jedwabiu specjalnie dla króla, zdobiący niegdyś
królewski gabinet, przechowywany jest obecnie w Zakładzie Zbiorów
Kartograficznych Biblioteki Narodowej w Warszawie i należy do jej cymeliów. Cymeliów,
czyli artefaktów o szczególnej wartości i znaczeniu dla dziedzictwa kultury
narodowej. Podkreślam to raz jeszcze, cymelium jest historyczna mapa kraju - a
nie cenny medal czy rzadka moneta. W biurze kartograficznym zorganizowanym przez
Poniatowskiego, skupili się i działali najlepsi kartografowie epoki – płk Jan
Bakałowicz, płk Karol de Perthées i kpt. Franciszek Florian Czaki. W rezultacie
powstało wiele map rękopiśmiennych, wśród których szczególnie należy wyróżnić słynne
mapy województw Karola de Perthéesa w skali 1:225 000. To zdaniem wielu
największe dzieło polskiej kartografii w czasach stanisławowskich. Herman Karol
Perthhsa był Niemcem francuskiego pochodzenia, który zadziwił króla kunsztem
wykonywanych map na tyle, że wkrótce Poniatowski mianował go swoim osobistym kartografem
i zaraził go misją stworzenia serii map, które pokryją cały kraj. Nie było
jednak w ówczesnej sytuacji politycznej i finansowej metody na przeprowadzenie
szeroko zakrojonych badań kartograficznych na tak rozległym terenie jak
Rzeczpospolita. XVIII wiecznym standardem było kreślenie map na podstawie
pomiarów sytuacyjnych prowadzonych wzdłuż dróg i szlaków wodnych. Pomocne okazywały
się również współrzędne geograficzne większych miast. Jednak to był tylko
kręgosłup przyszłej mapy, a problemem do pokonania było opomiarowanie terenów
„mniej ucywilizowanych”, jakie przeważały w naszym kraju. Wzięto się, więc na nieco
niekonwencjonalny sposób, bo w końcu Polak potrafi J. Metoda, jaką obrano to podzielenie pracy na
etapy i stworzenie oddzielnych map każdego z województw, które po złożeniu ich
w całość pozwolą na uzyskanie pełnej mapy kraju. Jednak i województwa były
wtedy ogromne i nie łatwo było uzyskać odpowiednio wysoką dokładność danych.
Jakość była dla króla i kartografów elementem kluczowym po to, aby uniknąć
wcześniejszych błędów, z których istnienia i ilości doskonale zdawano sobie
wówczas już sprawę. Jednak i na to znalazł się domowy sposób. Prace rozpoczęto w
1768 r., a posiłkowano się przy tym materiałami rękopiśmiennymi oraz opisami
parafii zebranymi za pomocą ankiety wypełnianej przez proboszczów. Co ciekawe
ankieta ta była obowiązkowa, bowiem rozpisana została przez brata króla, czyli
samego Prymasa Michała Poniatowskiego. Jak widać bracia potrafili działać wspólnie
i ówczesny kler niejednokrotnie wspierał nowoczesne pomysły króla. Ankieta,
będąca podstawą opracowywanych map, składała się z kilku punktów. Po pierwsze
opisywano ogólne położenie kościoła parafialnego i okolicznych osad według
podziału administracyjnego państwowego oraz kościelnego. Należało także podawać
odległości pomiędzy kościołem parafialnym a tymi miejscami. Wymieniano także informacje
o wszystkich drogach oraz o ich jakości w sensie… „czy da się po nich wiosną
wozem przejechać”.
Znamiennym przykładem popierającym królewska akcję i
wsparcie kościoła, jest fragment listu biskupa wileńskiego Ignacego
Massalskiego do wiernych diecezji wileńskiej z 1784 roku, cytuję : „[...] ułożona Karta Geograficzna Diecezji
Naszej większą część Xięstwa Litewskiego zajmującej, do wiela pożytków byłaby
zdatną. [...] Znajome są najszczególniej Jego Królewskiej Mości Panu Naszemu
Miłościwemu, który kraju od siebie ukochanego radłby mieć zawsze obraz przed
oczami dobra powszechnego zamiarowi wszystkie szczególnych miejsc własności
doprowadzał”. Czego nie robi się dla króla J.
Przed rozbiorami Perthées zdołał opracować mapy prawie wszystkich województw
zachodniej Polski; część z nich wydano drukiem w Paryżu, reszta pozostała w
rękopisie. Pułkownik de Perthées był również autorem kilku wersji przeglądowej
mapy Rzeczypospolitej, z których ostatnia rękopiśmienna 48-arkuszowa, zwana
„Polonia Secundum Legitimas”, datowana na 1770 r. jest najważniejszą pracą tego
kartografa. Wykonana w skali około 1: 934 000, była największym
osiągnięciem przedrozbiorowej kartografii polskiej. W latach 1770-1773 ukazało
się również wiele innych map Polski, m.in. mapa Polski kapitana artylerii
Bartłomieja Folina wydana na papierze, a dla króla Stanisława Augusta
Poniatowskiego – jako wersja specjalna do kolekcji, wykreślona na jedwabiu, 16-arkuszowa
mapa Polski w skali 1:675 000, wykonana przez Jana Bakałowicza, a wydana przez
Jakuba Kantera. Dalej powstały 25-arkuszowa „Regni Poloniae... Mappa
Geographica...” Theodora Philippa von Pfaua w skali 1:525 000 (na której
ustalono I rozbiór Polski) z 1770 r. i suplement do tej mapy opracowany w skali
1:175 000, wydany w latach 1776 i 1787. Zatem naprawdę „się działo”. Obok, w
dużym pomniejszeniu, jedna z ogromnych map wykonanych przez pułkownika de
Perthées, przedstawiająca województwo podlaskie. Mapa w oryginale nazywa się
tak: „Mappa szczegulna Województwa Podlaskiego zarządzona z wielu innych mapp
miejscowych tak dawniey jak y swiezo odrysowanych, tudzież goscincowych y
niewątpliwych wiadmosci. Wszystko według regul geograficznych y obserwacyi
astronomicznych. Przez Karola de Perthees Pułkownika y Geografa J.K.Mci.” Poniżej drobny fragment z tej samej mapy,
przedstawiający dedykacje autora pracy dla swojego królewskiego mecenasa. Do
końca XVIII wieku Karol Perthées wykonał wiele map prezentujących olbrzymie
bogactwo treści osadniczej. Zostały one opracowane bez użycia specjalistycznych
metod kartografii wojskowej (np. triangulacji, którą francuzi wynaleźli nieco
później) i uznawane są do dziś za jedno z najważniejszych osiągnięć polskiego
Oświecenia.
Generalnie kartografia cywilna i wojskowa za
Poniatowskiego miała się bardzo dobrze, chociaż trzeba przyznać, że inżynierom
w mundurach zwykle i tak brakowało czasu na sporządzanie dokładnych map i
planów miejsc o strategicznym znaczeniu. W 1776r. Sejm utworzył urząd
„pułkownika do kart geograficznych” działający w strukturach Komisji Wojskowej.
Biuro Kartograficzne króla funkcjonowało niezależnie od działającego w wojsku
Korpusu Inżynierów. Na początku oficerowie korpusu w czasach stanisławowskich
wykonywali prace mniej ważne, często na polecenie króla kopiowali wcześniej
wykonane mapy, toteż wojsko jako takie nie posiadało stosownych materiałów do
celów obronnych. Dlatego w 1783 r. Departament Wojskowy zwrócił się do
Stanisława Augusta z prośbą o wypożyczenie mapy, „ponieważ nasza mapa nie jest
tak dokładna, jak WKMci”. Mamy, zatem już pierwszy udokumentowany przypadek, w
którym król wspomaga wojskowych nie tylko w finansowaniu i organizacji, ale
również spełnia konkretną prośbę swoich generałów i mapy udostępnia. W lutym
1790 r. wobec zagrożenia wojną z Austrią Sejmowa Komisja Wojskowa wysłała kilku
oficerów z Korpusu Inżynierów Koronnych na pogranicze małopolsko-galicyjskie z
zadaniem rozpoznania pogranicza między Wisłą a Bugiem i sporządzenia mapy
militarnej. W kwietniu paru z nich odkomenderowanych do województwa
krakowskiego i sandomierskiego wykonywało mapy przygraniczne. Sporządzono
wówczas obraz kartograficzny całego lewobrzeżnego pasa nadgranicznego. Do
naszych czasów zachowała się, wykonana dla króla, kopia publikacji „Mappa
części Woiewodztwa Sandomirskiego położoney nad R. Wisłą począwszy od wsi
Trzebicy aż do Rzeczki Ławy, robiona i wymierzona przez F. Podolskiego Por.
Kor. Inż. w skali 1:43 000”. Ponadto opracowano „Mappy Militarne” dla części
powiatu wiślickiego i sandomierskiego. Zdjęcia (ówcześnie nazywano tak odręczne
rysunki) topograficzne nie były jednakże zbyt dokładne, ponieważ wykonywano je
za pomocą busoli i okomiaru, a do przedstawienia rzeźby terenu używano
cieniowania i kreskowania. Dopiero w 1791 roku Tadeusz Czacki, członek Komisji
Skarbu Koronnego, na podstawie naukowego projektu pomiaru kraju Jana
Śniadeckiego, opracował plan mapy generalnej. Niestety przedsięwzięcie nie
doczekało się realizacji z powodu upadku I Rzeczypospolitej. W kwietniu 1792
r., przed wkroczeniem wojsk rosyjskich w granice Rzeczypospolitej Komisja Wojskowa,
ze względu na brak potrzebnych map w wojsku, skierowała kilkudziesięciu
oficerów i kandydatów na oficerów Korpusu Inżynierów na wschodnie obszary kraju
w celu opracowania planów sytuacyjnych miast planowanych, jako punkty oporu.
Miały to być plany bardzo dokładne plany w skali 1: 12 000; mapy pozostałych
terenów miały być opracowane w skali 1:57 000. Oficerowie mieli na nie wnosić „to wszystko, co tylko w celu militarnym
wiedzieć należy, a więc gościńce, drogi i drożyny, wszystkie mosty lub groble, parowy,
wąwozy, dalej rzeki, przewozy, brody, miejsca zdatne do rzucenia pontonów,
lasy, błota stałe, wsie, dwory, miasteczka”. Poza tym polecono im
sporządzić bardzo szczegółowe opisy militarne terenów wyznaczonych do
rozpoznania. Na wykonanie zdjęć i opisów trzeba było kilku lat, tymczasem
inżynierowie korpusu przybyli na wyznaczone miejsce dopiero w drugiej połowie
maja 1792 r. i zaledwie przystąpili do prac, gdy musieli cofać się pośpiesznie
przed wkraczającymi do Rzeczypospolitej wojskami Katarzyny II. Do oficerów
Korpusu Inżynierów najbardziej zasłużonych w wykonywaniu prac kartograficznych
należeli pułkownicy Karol Sierakowski i Jakub Jasiński. I tak dochodzimy powoli
do map i kartografii czasów insurekcji. Tadeusz Kościuszko przed powstaniem
polecił oficerowi artylerii koronnej Sewerynowi Bukarowi wykonać mapę ogólną wszystkich
posterunków przygranicznych z zaznaczeniem liczby żołnierzy stacjonujących w
poszczególnych garnizonach. Gen. Zajączek, pragnąc zaopatrzyć się w mapy, w
maju 1794 r. wysłał podoficerów korpusu w teren z zadaniem sporządzenia map
militarnych i rozpoznania „miejsc ważnych”. Jednak jak to zwykle bywa, kiedy
sytuacja wojskowa zmienia się dynamicznie, znów zabrakło czasu na porządne wykonanie
tego zadania. Z tego okresu zachował się bardzo oryginalny, opracowany przez
Freskowa, plan oblężenia Warszawy, na którym dokładnie, w wielkiej skali,
zobrazowano większość elementów terenowych, za pomocą znaków taktycznych
przedstawiono też rozmieszczenie wojsk. W czasie Insurekcji kościuszkowskiej
powstała jedna z najbardziej interesujących pozycji wojskowych schyłku XVIII
wieku – mapa wykonana przez pruskiego majora Jana Bogusława Brodowskiego w
skali 1:20 000. Składała się z 34 arkuszy i była zatytułowana „Karte von Krakau
und Sandomirz, welche während des Polnischen Krieges unter der Direktion des
Major von Brodowski”, która dokładnie i w kolorach przedstawiała szlaki
komunikacyjne, pokrycie terenu, wody i bagna. Poniżej przykładowa mapa
wojskowo-topograficzna z 1794 pokazująca okolice XVIII wiecznej Warszawy.
Przejdźmy, zatem do kluczowego momentu, czyli wizyty
Kościuszki w pałacu w Łazienkach. Wracając na chwilę do utworu Kaczmarskiego,
dowiadujemy się z niego, że król odmówił „pożyczenia” mapy i w ten sposób ocalił
„ostatnią mapę Polski”, którą zwinął zabierając w ostatnią ze swych dróg do
Grodna. Jak wiadomo poezja rządzi się czasem swoimi prawami i często nie można
jej traktować dosłownie, lecz jedynie, jako cenną wskazówkę. Jak to mówił
Bareja istnieje „prawda czasu i prawda ekranu” J. W tej sytuacji
również mamy do czynienia z taką półprawdą, która powtarzana uzyskuje czasami
status faktu. Skąd, więc możemy czerpać wiedze o tym jak przebiegała rozmowa
króla i naczelnika. Są dwa źródła, jakie pierwsze przychodzą mi do głowy.
Pierwsze to pamiętniki króla, który miał manierę zapisywania swoich losów i
przemyśleń a drugie to wspomnienia „z epoki”, dla przykładu te Juliana Ursyna
Niemcewicza, który jako literat a do tego wierny przyjaciel był z Kościuszką
najbliżej. Zacznijmy od wersji króla, która pochodzi z książki Zbigniewa
Góralskiego „Stanisław August w insurekcji kościuszkowskiej” cytuję:
„Koło
połowy lipca odwiedził mnie Kościuszko znowu, tym razem w Łazienkach.
Oświadczył, że rozwój operacji wojskowych w kilku naraz częściach kraju wymaga
dobrych map, których on u siebie nie ma. Dowiedział się, że w moich zbiorach
posiadam ich komplet, i prosi wypożyczyć go dla sztabu. Aż mnie zatkało, gdym
to usłyszał! Nad tymi mapami pracowano kilkanaście lat! Wiedziałem, że w całej
Europie niewiele znajduje się podobnych arcydzieł kartograficznych. Dać je w
ręce powstańców. znaczyłoby skazać na zniszczenie. Ledwo panując nad
wzburzeniem, odrzekłem, że wolałbym ofiarować brylanty, gdybym miał jeszcze
takie, aniżeli mapy, unikaty w swoim rodzaju. Niemcewicz zaraz się nadął, ale
czekał, co powie jego naczelnik.
-
Wobec tego, wasza królewska mość, racz je przynajmniej wypożyczyć. A ja każę
skopiować w obozie.
Omal
nie wybuchnąłem śmiechem, słysząc taką brednię z ust wojskowego inżyniera.
-
Wypożyczyć? Ależ na podobną robotę, mości generale, trzeba by dwóch albo trzech
miesięcy! Zresztą na pewno nie znajdziesz w obozie zdatnego do niej kopisty.
Wtedy
Niemcewicz napomknął półgębkiem, że prawo stanu wojennego, pozwala rekwirować
rzeczy potrzebne wojsku. Nie mogłem dłużej ścierpieć tej gadaniny:
-
A więc rekwirujcie, panowie, co posiadam! Przyślijcie żołnierzy, niech zabiorą
moją garderobę, meble i zbiory obrazów. Może i to wam się przyda!
-
Gdybyśmy tę wojnę przegrali, wszystko się stanie łupem nieprzyjaciela -
zaperzył się Niemcewicz.
-
Dziwię się, że poeta jak pan nie ma szacunku dla dzieł sztuki. To nie są
zwyczajne mapy.
-
Kiedy trzeba opatrzyć ranę, a bandaży braknie, człowiek koronki drze dla
opatrunku!
Kościuszko
przytakiwał adiutantowi. Więc oświadczyłem, że wypożyczę bruliony map, jeżeli
da słowo zwrócić je za kilka dni. Na tym stanęło. Gdy odeszli, zabierając pełne
teki, z politowaniem pomyślałem o naczelnym wodzu, który prowadzi wojnę, nie
mając planów z terenu. I niech nie straszą mnie, że będę złupiony przez
nieprzyjaciół, gdyby ci zwyciężyli. Ja tej wojny nie zaczynałem, nie mają
powodu mścić się na mnie.”
Zatem wynika z tego, że król, choć niechętnie i z
manierą, zgodził się jednak na pomoc i wsparł naczelnika potrzebnymi materiałami.
W tym przypadku sformułowanie „bruliony map” dotyczy zapewne oryginalnych i
detalicznych rysunków, jakie służyły kartografom królewskim do narysowania
mapy. Stąd, można założyć, że była to pomoc wystarczająca i w pełni spełniająca
potrzebę Kościuszki. Z drugiej strony, Niemcewicz w dziele wydanym
pośmiertnie „Pamiętniki czasów moich” niestety nie wspomina w ogóle o sprawie z
mapami i królem. Autor pisał, że nie pamięta zbyt wiele, bo w niewoli potracił
swoje zapiski, a z pamięci nie jest w stanie wiernie odtworzyć wypadków. Tym
samym opisując insurekcje i swoje kontakty z naczelnikiem Kościuszką, skupia
się tylko na tematach o najważniejszym znaczeniu. Pewne jest natomiast to, co
wiemy z innych relacji „z epoki” pochodzących ze źródeł historii kartografii
wojskowej. Według tych informacji, rzeczywiście w okresie powstania
kościuszkowskiego brak map stał się bardzo poważnym problemem utrudniającym
dowodzenie wojskami. Kościuszko, próbując temu zaradzić, zwrócił się do króla
Stanisława Augusta o wypożyczenie map Polski. Król ponoć odpowiedział: „gdybym jeszcze miał diamenty, tobym wolał
ich darować niżeli te mapy, które są owocem dwudziestoletniego starania mojego”.
Mimo to Poniatowski udostępnił je powstańcom. Takie są fakty i trudno tu
doszukać się przewiny króla. Ponieważ spotkanie to odbyło się w apartamentach
królewskich pałacu w Łazienkach, na zdjęciu poniżej widok na wspaniałą
sypialnie Stanisława Augusta Poniatowskiego.
„Kościuszko idzie do Łazienek i spotyka
wygrzewającego się na słońcu Stanisława Augusta. Kościuszko kłania się
uprzejmie, całuje króla w rękę i mówi:
– Dąbrowski mi donosi, że wyparł załogę
pruską z…
– Tak, tak, to bardzo szczęśliwe, ale
ja…
– Sierakowski posunął się pod Kobryń,
Suworow następuje i…
– Wybacz, mości Naczelniku, ale tak rzadko
cię widuję, a siła arcyważnych spraw mam ci do zakomunikowania, może wpierw o
nich porozmawiamy, a później o tych drobiazgach.
– Słucham Waszą Królewską Mość!
I Stanisław zaterkotał: dlaczego jego
ex-adiutanci Kirkor i Deskur nie awansują – to nieprzyzwoite; podobno przyszła
z Paryża rycina, wyobrażająca Kościuszkę, wznoszącego miecz z napisem: „nigdy
się nie splamię obroną monarchów” – trzeba czym prędzej zniszczyć to
paskudztwo; umarł biskup lubelski – niechże Naczelnik nie desygnuje tam nikogo,
bo on – Stanisław – już obiecał beneficja swemu kapelanowi; żona jednego z jego
kamerdynerów jest w Kozienicach w niewoli rosyjskiej – czy nie można by ją
wymienić na jakiegoś moskiewskiego generała; rodzina królewska chciałaby uciec
z Warszawy -trzeba jej to ułatwić; Rada Najwyższa Narodowa nie okazuje jemu –
Stanisławowi – należytego szacunku, nie zasięga jego opinii – to
niedopuszczalne; szkatuła królewska jest pusta, wszystkie pieniądze idą na
wojsko – więc więcej się dba o byle żołnierza, niż o niego – Stanisława!!”
„….. Na
zakończenie rzekł:
– Mam i ja jedną wielką prośbę do Waszej
Królewskiej Mości, właśnie z nią tu przyszedłem.
– No…
– Wasza Królewska Mość ma znakomite mapy
kraju. Przy obrotach wojennych dokładne mapy, to połowa zwycięstwa, a my
posługujemy się starymi śmieciami. Dla dobra ojczyzny usilnie proszę o
pożyczenie mi tych map.
– Waszmościny jeniusz więcej znaczy niż
moje mapy. W obozie pobrudzą się, zniszczeją, będziecie je szpilkami nakłuwać.
20 lat zabiegałem o nie, jeometrom płaciłem. Podczas podróży są mi niezbędne,
bo nimi kieruję się gdzie na obiad, gdzie na nocleg zajechać.
– Rozumiem Waszą Królewską Mość, ale od
dobrych map wygranie bitwy, los ojczyzny może zależeć…
– Dam ja waćpanu co innego, ale map
naprawdę nie mogę.
I Kościuszko wrócił do swego obozu na
Mokotowie z próżnymi rękoma.”
Może to ma być śmieszny tekst, ale niewyrobionemu i
nieświadomemu żartu społeczeństwu może dostatecznie namieszać w głowie i być
opoką do wyrobienia sobie własnych opinii. Nie pokazuje tego w cytacie, ale autor
w celu wzmocnienia tezy, trąbiącej wszem i wobec, że to król jest winien upadku
insurekcji - nad każdym z tekstów dodaje miesiąc opisywanego wydarzenia. I tak,
wizyta Kościuszki u króla przedstawiona jest we wrześniu (rzeczywiście miała
miejsce w lipcu) a upadek powstania na październik, jako prosta konsekwencja niecnego
czynu Poniatowskiego. Przejdźmy, zatem do ostatniego punktu, czyli do feralnej
bitwy pod Maciejowicami. I tu dopiero będzie ciekawie, bowiem za chwile okaże
się, że w czasach „zaraz po bitwie” wcale to nie król Poniatowski był uznany za
winnego. Powiem więcej, ustępującego króla w drodze do Grodna w styczniu 1795
roku żegnały tłumy wiwatujących ludzi. Jak nie król, no to, kto? Jak to kto,
winien jest generał Poniński, syn tego zdrajcy z targowicy – taka była ówczesna
oficjalna linia, która dzielnego żołnierza karała za grzechy ojca a
jednocześnie ocalała wizję dzielnego i nieomylnego wodza rewolucji. Poniżej
jako drobny żart, wizja kultu Tadeusza Kościuszki w dalekiej przyszłości.
Nie będę opisywał wszystkich szczegółów tego starcia, skupie
się jedynie na wątku wybranych błędów, jakie zostały popełniony przez nasze
wojsko oraz późniejszych ich konsekwencji. Sytuacja taktyczna była trudna,
zaborcy szybko zdobywali kolejne pozycje działają w 4 dużych grupach
dowodzonych przez doświadczonych w wielu wojnach rosyjskich generałów. Próby
zatrzymania tego pochodu okazywały się nieskuteczne i zachodziła realna groźba połączenia
tych sił w okolicach Warszawy, czego żadna powstańcza armia by już nie potrafiła
„odkręcić” i sprawa była by przesądzona. Kościuszko przyjął taktykę szybkiej
walki i rozbicia tych grup zanim jeszcze uda im się połączyć. Stąd właśnie to
naczelnik wyjechał ze stolicy i sam stanął na czele swojego wojska. Druga grupa
naszych wojsk, mniej liczna i składająca się głównie z „chłopstwa i pospolitego
ruszenia” dowodzona przez generała-majora Adama Ponińskiego działała nieopodal
głównych sił i strzegła linii Wisły uniemożliwiając przeprawę i połączenie się
Rosjan. Było to tylko teoretyczne „uniemożliwianie”, bowiem Kościuszko zdawał
sobie sprawę, ze Poniński ze zbieraniną licząca około 3 tysięcy wojska nie ma
szans powstrzymać 14 tysięcznej armii Ferensa a dodatkowo miał „na głowie”
operujący nieopodal 5 tysięczny korpus wojsk austriackich. Było to, więc taki
manewr odstraszający. Oddział polski rozlokował swoje posterunki na odcinku 200
kilometrów biegu Wisły i oczekiwał na to, w którym miejscu Rosjanie zdecydują
się na przeprawę. Żeby dać obraz beznadziejnej sytuacji, mały przykład. W miejscu
najbardziej zdaniem wojskowych zagrożonym przeprawą, czyli w Tyrzynie, udało
się nam zgromadzić siły w liczbie 175 kosynierów z okolicznych wsi oraz 200
osobowy oddział jazdy schowany w pobliskim zagajniku. Takie były realia. Trzeba tez pamiętać, że generalnie liczba
naszych wojsk była mniejsza od armii okupantów, jednak teraz szły na nas 4
rosyjskie armie, jednak naczelnik nie zdecydował się wesprzeć swoje wojska
grupa około 25 000 powstańców stacjonujących w obronie Warszawy (prusacy
się wycofali i w sumie nie było, przed kim jej bronić). Kościuszko zdecydował,
że działając nawet mniej liczną siłą wojska, to szybkością działania i kunsztem
wyboru pozycji (inżynier pełna gębą) wygra szybko te potyczki, rozbije Rosjan i
dopiero wówczas stolica będzie w pełni bezpieczna. Z Warszawy wyszły posiłki w
ilości zaledwie 2000 doświadczonych żołnierzy i to one stanowiły jedyna realne
wsparcie dla dywizji Kościuszki. Niestety nasz wódz, choć jak zwykle ostrożny i
rozważny, jednak po raz kolejny nie doceniał (jak to miał w zwyczaju)
atakujących go rosyjskich armii, które maszerowały znacznie szybciej niż to
zakładał i nie dość, że się połączyły, to jeszcze zrobiły to na tyle
nieoczekiwanie, że stanęły naprzeciw naszych wojsk niemal „z zaskoczenia”.
Kościuszko miał tylko wieczór i noc na umocnienie swoich pozycji w okolicy
Maciejowic, które były wówczas jednym z licznym majątków rodu Zamojskich.
Jednak nawet wówczas sądził, że nie ich atak Rosjan będzie jak zawsze, czyli słaby
i nieskoordynowany, jednak tu srogo się przeliczył…. Trzeba tez jasno
stwierdzić, że naczelnik nie miał odpowiedniego wsparcia w doświadczonych
dowódcach, na których mógłby liczyć w trudnych chwilach. Jedynie Jan Henryk
Dąbrowski i książę Józef Poniatowski mieli kunszt i doświadczenie, żeby bić się
na poziomie, jakiego oczekiwała od nas ta chwila dziejowa, niestety pierwszy
wtedy walczył udanie w Wielkopolsce a drugi były w niezręcznej sytuacji i
zniechęcony „zimnym traktowaniem jego osoby” również on nie wspierał radą
swojego dawnego przyjaciela. Wszystko spadało, więc na Kościuszkę, sława bohatera,
ale i ogromna odpowiedzialność za los kraju.
Ale wracając do bitwy pod Maciejowicami, Kościuszko
miał na nią nieco skomplikowany plan, który z grubsza wyglądał ta: żeby
Rosjanie zaatakowali go wszystkimi siłami a on odpowiednio okopany, wytrzyma to
uderzenie i przeprowadzi kontrę spychając przeciwnika w stronę Wisły. W tym
czasie dotrze wezwany na odsiecz oddział generała Ponińskiego, który od tyłu
rzuci się na wycofujących Rosjan i rozniesie ich w pył, wtedy i on ruszy by
dobić niedobitki Rosjan i wyrzucić ich aż za linię Wisły. Plan zacny, cechujący
taktycznego geniusza jednak z drugiej strony bardzo optymistyczny i bez
marginesu na odstępstwa. Zakładający w każdym z kluczowych punktów, że wszystko
pójdzie zgodnie z założeniami. Tak się jednak nie stało. Poniżej plan bitwy, na
którym można przekonać się o dysproporcji sił i pozycji podczas tego starcia.
Rosjanie jakoś wyjątkowo nie zwlekali z podjęciem
działań i już o bladym świcie zaatakowali z pełną determinacją. Na początku
wszystko wyglądało jakby szło zgodnie z planem. Ogień polski był groźny i
celny, dziesiątkujący nacierających i zmuszający ich do odwrotu. Jednak tego
dnia Rosjan było wielu i ich dowódcy zdecydowanie nie przejmowali się stratami
w ludziach. Nacierali ciągle, z wielka determinacją i pomysłowością, jakiej
wcześniej nie przejawiali. Szybko straciliśmy przewagę sytuacyjną a najeźdźcy
zdobywali po kolei dobre pozycje do dalszych działań. Siedem tysięcy wojska,
jakimi dysponował Kościuszko było zaledwie połową sił rosyjskich. W tym czasie
wsparcie w postaci dywizji Ponińskiego było jeszcze daleko od naszych sił
głównych. Poniński stał około 40 kilometrów od Kościuszki, stąd zakładając
forsowany marsz, niewyćwiczonego wojska, w nocy, po rozmokłych leśnych drogach,
to „niemal bieg” musiałby potrwać około 10 godzin. Niespodziewający się tak
szybkiego działania Rosjan Kościuszko nie spieszył się z wyjawieniem swojego
planu Ponińskiemu i wezwaniem posiłków. Naczelnik wysłał gońca z rozkazem do generała
Ponińskiego dopiero w nocy przed bitwą, co nie dawało szans na szybkie
wkroczenie tych sił do akcji, ale tak zakładał plan Kościuszki i tego się wódz
trzymał. Często pisze się o jawnym błędzie naczelnika, który z racji „złych
map” miał się pomylić i mylnie sądzić, że wsparcie jest o wiele bliżej i że
spokojnie zdąży zrealizować jego plan. Jednak pamiętajmy, mamy do czynienia ze
zdolnym inżynierem wojskowym a nie z jakimś salonowym generałem. Trudno jest,
zatem zakładać, że Kościuszko mógłby popełnić tak prostą i techniczną pomyłkę.
Dysponując odpowiednią wiedzą, mapami i doświadczeniem wojennym zapewne zdawał
sobie doskonale sprawę z wszelkich aspektów swoich rozkazów. Problem był jednak
taki, że rano, kiedy zaatakowali Rosjanie, to dywizja Ponińskiego wcale nie
maszerowała w celu wsparcia głównych sił. Ona się w ogóle nie ruszyła ze swoich
pozycji nad rzeką Wieprz, gdyż póki, co żadnych rozkazów od Kościuszki nie
otrzymawszy, generał wcale nie był świadomy ambitnych planów swego wodza. To
nie wszystko. Pierwszy rozkaz wysłał Kościuszko dopiero o 1.30 w nocy 10
października a miejscem gdzie miał maszerować Poniński wcale nie były
Maciejowice a miejscowość Życzyn. To dowodzi tezy, że naczelnik został
zaskoczony pod Maciejowicami nieoczekiwanym atakiem Rosjan, bo oryginalnie to
on planował ich atakować i zakładał, że Rosjanie nie sprostają i wycofają się w
pośpiechu a właśnie wtedy wpadnie na nich Poniński. Nic takiego się jednak nie stało.
Kiedy Kościuszko stanął pod Maciejowicami był już wieczór 9 października,
okazało się, że w okolicy już operują wojska przeciwnika i wcale nie
zamierzając się wycofywać, stąd szybka decyzja o okopaniu się na wzgórzu i
przyjęciu bitwy. Jednak nawet teraz wódz był optymistą, co do jej przebiegu i
nie zamierzał zmieniać planu akcji.
Ok, zatem mamy rozkaz wysłany do Ponińskiego o 1.30.
Czyli kurier po 40 kilometrowym galopie dotarł do celu w środku nocy. Ponieważ
rozkaz wcale nie wskazywał na nagłą lub kryzysową sytuację, generał wraz z oddziałem
wyruszył skoro świt i skierował się w stronę Życzyna, do którego miał minimum 8
godzin marszu. Wracamy do Kościuszki. Nieoczekiwanie Rosjanie atakują o świcie
i szybko zdobywają przewagę, Kościuszko orientuje się w swojej beznadziejnej
sytuacji, wysyła kolejnych gońców z ponagleniem do Ponińskiego (dziś wiemy, że żaden
z nich nie dotarł, co celu) oraz ze zmianą miejsca spotkania na pobliska
miejscowość o nazwie Oronne. Pozostało tylko czekać. Walcząc zapewne modli się
żeby wytrzymać do czasu nadejścia posiłków. Jednak czas tego dnia nie stał po
stronie polskiej rewolucji. Rosjanie zapewne przechwycili wysłanych kurierów i
znali rozkazy Kościuszki, stąd zaatakowali go jeszcze zacieklej, pełnymi siłami,
bez zabezpieczania się na ewentualny kontratak Ponińskiego, którego oddział był
wówczas znacznie za daleko żeby im zagrozić. Rosjanie używając znanej nam
taktyki, nie zważania na straty w ludziach, parli naprzód zostawiając pola,
lasy i bagna otaczające Maciejowice zasłane ciałami swoich poległych. W
południe obrońcom brakowało już amunicji a wrogie wojska raziły je mocniej i
celniej zbliżając się z każda chwilą. Sytuacja stawała się krytyczna. Dowódcy
oddziałów prosili Kościuszkę by się wycofał, kiedy była jeszcze taka możliwość,
niestety wódz odrzucił ten pomysł słowami „Nie
masz tu miejsca do rejterady, tu się zagrzebać albo zwyciężyć potrzeba”. W
momencie, kiedy bitwa dogorywała dywizja Ponińskiego miała jeszcze około 5
kilometrów do Życzyna. Do Oronnego, w które wysyłał ich naczelnik w późniejszych
rozkazach było jeszcze dalej, bo około 12 kilometrów, co znaczyło bite 3 godziny
marszu. To był wyrok śmierci. Posiłki nie nadeszły. Zginęło około 4 tysięcy
powstańców a 2 tysiące wzięto do niewoli, w tym rannego naczelnika Kościuszkę.
Poniński jedne, co mógł zrobić, to zebrał niedobitki polskich wojsk, którym
udało się ujść z zżyciem i wycofał się na Warszawę. Tak seria zadziwiających
błędów naczelnika doprowadziła do irracjonalnej bitwy, która miała być jedynie
kolejną drobną potyczką a okazała się decydującą batalią o losach Insurekcji
Kościuszkowskiej. Poniżej moment zranienia i pochwycenia naczelnika pędzla Jana
Bogumiła Plerscha.
Po klęsce, nikt znaczny tematu „złych map” nie
podejmował i winy króla w tej sytuacji nie stwierdzono. Jednak kozłem ofiarnym
został generał Poniński. Aresztowany przez następcę Kościuszki, był sądzony o
zdradę i nie wykonanie rozkazu. Jednak z braku dowodów winy, szybko oczyścił
się z zarzutów. Nie przeszkadzało to jednak opinii publicznej skazać go
„zaocznie” i obarczyć całą winą za porażkę. Przecież, „jaki ojciec, taki syn”. Niestety
do całej sytuacji przyczynił się sam Tadeusz Kościuszko, który nigdy nie
przyznał się do popełnienia żadnego błędu i skutecznie omijał tematy mogące
zmienić postrzeganie bitwy oraz oceniać negatywnie jego w niej rolę. Poniński
długo zabiegał u Kościuszki przebywając na emigracji w Paryżu o oficjalne
„odszczekanie” i publikację sprostowania mówiącego, że nie ma do swojego
generała żadnych zastrzeżeń i uwag, co do jego zachowania w feralnej potyczce,
jednak z tego, co wiem Tadeusz Kościuszko nigdy oficjalnie tego nie przyznał. Cóż
taka widocznie była potrzeba i polityka. Dzięki temu, nic nie przeszkodziło mu zostać
bohaterem narodowym i być może nasz naród zawdzięcza mu przetrwanie tych wielu
lat ponad zaborów.
Czy mieliśmy wtedy, w 1794 roku jakieś szanse? Otóż
wydaje się, że tak i to nawet całkiem realne. Wojskowi często mówią, że
najprostsze rozwiązania są najlepsze. Jednym z taktycznych rozwiązań tej
sytuacji było wezwanie pełnych posiłków ze stolicy i połączenie wszystkich
wojsk polskich, co dałoby nam siłę sporo ponad 20 tysięcy. Wówczas można by nie
czekać i kryć się po lasach, tylko frontalnie przejść do kontry i z powodzeniem
zaatakować przeprawiających się Rosjan zmuszając ich do powrotu na linię Bugu. Mądry
Polsk po szkodzie. Wódz jednak wierzył w swój geniusz i kreślił bardziej
skomplikowane i śmiałe scenariusze. Nie chciał ryzykować walnej bitwy, jednak
sam nie będąc tego świadomy się niechcący w taką bitwę wplątał i to dysponując
ułamkiem możliwej do zgromadzenia siły. W efekcie dał się pobić i pojmać, czym zdusił
moc i entuzjazm swojego powstania, które od tego wypadku zaczęło dogorywać. Na
koniec „bardzo kwaśna wisienka na torcie”. Przed bitwą pod Maciejowicami, Caryca
Katarzyna wydała swoim generałom tajny rozkaz, w którym zaleciła zaprzestać dalszych
ataków na wojska polskie, wycofać się i umocnić swoje pozycje oraz przeczekać do
wiosny 1795 na linii Bugu. To dałoby nam pół roku względnego pokoju. Niestety
naczelnik nie wiedział o tych rozkazach i wydał Rosjanom bitwę będąc w
niekorzystnym położeniu. A ci kiedy zorientowali się jaką szansę otrzymali,
działają nieco „w brew” Katarzynie ten błąd wykorzystali i zakończyli polską
kampanie znacznie przed czasem… Za co rzecz jasna zalśniły im wkrótce złote
ordery.
Dobra już kończę, czas na wnioski. Tadeusz Kościuszko był
utalentowanym inżynierem wojskowym i dzielnym żołnierzem. Udowodnił to niejednokrotnie
walcząc w USA, pokazał to nie raz i w kraju dzielnie stając przeciwko
przeważającym siłom wroga i tak ustawiając teatr walki by różnice w ludziach i
uzbrojeniu zniwelować lub nawet przesunąć na swoją korzyść. Nie był to jednak
dowódca obdarzony strategicznym geniuszem, czy chociażby szczęśliwie nieomylny
a już na pewno nie był wodzem totalnym, pod którego silnym dowództwem mielibyśmy
szanse pokonać ogromne armie naszych wrogów. Ani król Poniatowski ani zwłaszcza
generał-major Andrzej Poniński nie ponoszą winy za upadek powstania. Poniński
walczył dzielnie całe życie chcąc zmazać hańbę swego ojca. Król Stanisław
August Poniatowski wspierał rewolucję lub chociaż jej nie przeszkadzał pełniąc
swoją rolę i służbę. Oddał mennicę, oddał kolekcje medali, przetapiał
kosztowności, darował cegły na fabrykę armat no i …. „pożyczył” potrzebne mapy
kraju. Oryginałów map nie dał, bo zbyt je sobie cenił i chciał je zachować dla
przyszłych pokoleń. Niestety mapy w większości przepadły za naszą wschodnią
granicą, a te nieliczne, jakie mamy w kraju stanowią teraz muzealne cymelia. Po
bitwie w Maciejowicach, jak przystało na przegraną potyczkę, pozostał jedynie
niezbyt okazały pomnik.
To już naprawdę koniec J.
Temat jest ogromny i można by o nim opowiadać w 100 odcinkach i jeśli ktoś ma
ochotę zgłębić go bardziej to jest wiele ciekawych pozycji na ten temat zarówno
w internecie jak i publikacjach książkowych. Poniżej podam tylko te, z których
korzystałem, ale jest to tylko kropla w morzu… Dziękuję za doczytanie do końca
i zapraszam na kolejne wpis, tym razem będzie o monetach (w większości) J
W
dzisiejszym artykule wykorzystałem następujące źródła: Józef Ignacy Kraszewski
„Polska w czasie trzech rozbiorów 1772-1799” tom III, Romuald Romański „Największe
błędy w wojnach polskich”, Zbigniew Góralski „Stanisław August w Insurekcji Kościuszkowskiej”,
Eugeniusz Sobczyński „Wojskowa służba kartograficzna” z portalu geoforum.pl,
Tomasz Związek „Nieukończony atlas Polski” z portalu historiaposzukaj.pl,
Stanisław Zbyszewski „St.August przegrał bitwę maciejowicką” z portalu retropress.pl,
Kazimierz Sawicki „Hobby króla Jego Mości” z portalu wilanow-palac.pl, Aleksandra
Niedźwiedź „Tadeusz Kościuszko i Józef Poniatowski – przyjaciele czy rywale” z
portalu histmag.org, Marek Gałęzowski „Bitwa pod Maciejowicami – błąd Kościuszki
przesądził o upadku powstania” z portalu superhistoria.pl, dr. Kazimierz Kozica
„Historia Kartografii: obraz świata na przestrzeni wieków” z portalu biblioteki
uniwersyteckiej KUL, wypowiedzi z wątków z forum historycy.org „Schyłek RON” i „Sąd
na Poniatowskim” oraz z portalu Wikipedia.pl. Zdjęcia pochodzą z wyżej wymienionych
źródeł oraz dodatkowo ze stron starenowemapy.pl, mazowieckie.fotopolska.eu, dawnemapy.com,
foteczka.net oraz wyszukane przez google grafika.
Bardzo ciekawy artykuł - dużo więcej niż zwykły wpis na blogu! Szukałem informacji nt. onej legendarnej "mapy Polski" i tum je znalazł. Dodam jeszcze, że wspomniany Zbyszewski w swej najglosniejszej (brawurowo napisanej, choć niespecjalnie mądrej) książce "Niemcewicz od przodu i tyłu", której lektura, razem z dawniejszą sympatią do pieśni Kaczmarskiego, skłoniła mnie do szukania informacji na temat tej mapy, nieco inaczej rozkłada akcenty niż w swoim wcześniejszym artykule: mianowicie za klęskę pod Maciejowicami odpowiadać miały głównie jednak błędy samego Kościuszki (plus też i mapa, a raczej jej brak).
OdpowiedzUsuń