Wreszcie udało mi się zasiąść do pisania i zmierzyć
z kolejnym tematem, który jest mi szczególnie bliski i który wyjątkowo budzi moje zainteresowanie. Suche fakty są z reguły łatwe do interpretacji,
jednak nic tak mnie nie ciekawi w analizie trudnych czasów okresu SAP, jak postawy
ludzkie w zwrotnych punktach naszej historii. I te postawy właśnie, te trudne wybory
oraz związana z nimi odpowiedzialność, będzie dziś głównym bohaterem wpisu.
Żeby podnieść wartość mojej pisaniny, użyłem prawdziwej sztuki, jako temat
przewodni, wokół którego będę budował swoją opowieść. W tym celu proza moich
słów otrzyma miłą sercu oprawę w postaci kolejnej porcji poezji Jacka
Kaczmarskiego zaklętej w niezwykle dramatycznym utworze muzycznym. Czasy
dramatyczne, wymagają widocznie odpowiednio dopasowanego anturażu. Na moim
przykładzie to się doskonale sprawdziło, gdyż musze przyznać, że w mej świadomości
cała ta dzisiejsza historia żyje od dawna właśnie za sprawą znajomości
tej konkretnej piosenki. Mogę nawet powiedzieć, że to analiza jej tekstu tak
naprawdę sprawiła, że zainteresowałem się nieco głębiej tym zagadnieniem i dziś
postanowiłem podzielić się swoimi przemyśleniami na ten temat. O czym więc dziś
będzie? Będzie to krótka??? historia o postawach liderów w czasach kryzysu oraz o
ich wzajemnych, trudnych relacjach. Dla dodania tematowi nieco wigoru, zacznę
tradycyjnie od ilustracji. Oto, jaki „fotomontaż” udało mi się sklecić na
kolanie (dosłownie).
Na początku, zarysuje nieco tło historyczne oraz
charakter relacji pomiędzy ostatnim królem a Tadeuszem Kościuszką - jednym z
generałów armii królewskiej i naczelnikiem insurekcji. W tym celu krótko
scharakteryzuje sytuację w kraju w roku 1794, w którym doszło do tytułowego
wydarzenia oraz rolę, jaką w tej dziejowej chwili odgrywali obaj dzisiejsi
bohaterowie.
Znajdujemy się, więc w roku 1794. Polska jest już po
zdradzie Targowicy i zaprzepaszczeniu dorobku, jaki przyniósł czas Sejmu
Wielkiego i Konstytucja 3 maja. Pobita w wojnie obronnej przez przeważające
siły obcych armii, zdradzona na wszystkich możliwych kierunkach polityki
międzynarodowej, „obudziła się z ręką w nocniku”, co skończyło się kolejnym
upokorzeniem na sejmie w Grodnie i II rozbiorem kraju. To ostatnie bolesne
doświadczenie miało ogromny wpływ na atmosferę w kraju. Znaczna część patriotów
(w tym Tadeusz Kościuszko) wybrała emigracje, natomiast w kraju pod rządami
moskali został ten, co chciał lub musiał. Nastał trudny czas nie tylko politycznie,
ale i ekonomicznie. Polska była bankrutem, upadły banki a z nimi chyliły się przemysł
i gospodarka, bieda zaglądała w ludziom w oczy a tym wszystkim, co zostało na
dodatek rządził rosyjski ambasador przy wsparciu wojska okupacyjnego oraz
sprzedajnej części naszych rodaków.
Kościuszką, z którymi planował przyszłe działania na emigracji w Dreźnie. Tadeusz Kościuszko został „namaszczony” do roli przywódcy powstania. Lud go uwielbiał, szlachta szanowała a wojskowi poszliby za nim w ogień. Był naturalnym i jedynym wówczas wyborem jednoczącym idee niepodległościowe i nowe prądy społeczne mówiące „Wolność, Całość, Niepodległość”. Jednak trzeba dodać, że Kościuszko prywatnie wcale nie był typem lidera, który pociąga za sobą tłumy wiernych wyznawców. Był zrównoważonym, szlachetnym i prawym człowiekiem a przy tym całkiem sprawnym wojskowym, który w obliczu dziejowego wyzwania podjął się roli naczelnika. Nigdy sam nie był przesadnie ambitny i nie bawiły go polityczne rozgrywki, jakże popularne w tych czasach i ważne dla zjednania sobie szerokiego poparcia opinii publicznej. Kościuszko, jako doświadczony żołnierz-republikanin i sławny generał amerykańskiej wojny o niepodległość, nigdy nie zamierzał prowadzić swojego wojska „na pewną śmierć”. Ideologia nie przesłaniała mu praktycznych możliwości działania, co miało wpływ na szereg przygotowań, jakie jego zdaniem trzeba przeprowadzić by zryw narodu dał pożądany efekt. Robił tedy wszystko żeby powstanie miało szanse i bardzo chciał w nie wierzyć. Główna idea, na jakiej oparł swoją strategię było podburzenie i pozyskanie „dla sprawy” prostego ludu, to jest mieszczan i chłopstwa, które miał zamiar przeprowadzić poprzez poprawę stosunków społecznych w kraju i nadaniu tym dwóm licznym grupom odpowiednich praw, których w Rzeczpospolitej Szlacheckiej dotąd nie mieli. Nie było to jednak działanie agresywne na wzór Rewolucji Francuskiej, a raczej praca u podstaw, nad świadomością prostego ludu i szlachty, której „ciche przyzwolenie” na reformy było kluczowe by w obliczu wyższej konieczności zjednoczyć cały naród. Kościuszko jako szlachetnie urodzony, nie zamierzał gwałcić prawa i dlatego właśnie tak jak o zapał ludu, tak samo usilnie zabiegał o zgodę szlachty na zamierzone przez niego kroki. Dość powiedzieć, że w chwili, kiedy rekrutowano chłopów do piechoty (kosynierzy) to z każdego „z 5 dymów” miano dostarczyć 1 chłopa wyposażonego w kosę – jednak i tak była do tego potrzebna… zgoda jego Pana. Kościuszko bardzo wierzył w rozsądek szlachty, która jako warstwa wykształcona i posiadająca większą świadomość sytuacji, nie będzie robiła problemów w aktywacji ludu miast i wsi. Nie było tajemnicą, że tylko przewagą ilości wojska można było wyrównać szanse walki z regularnymi, dobrze uzbrojonymi i wyszkolonymi armiami okupantów. Tym samym Kościuszko, jako człek prosty i szczery w swoich zamiarach, w okresie poprzedzającym wybuch niejednokrotnie osobiście zabiegał o przychylność ludu, czego późniejszym symbolem był ubiór, czyli chłopska sukmana, w jakiej podczas całej Insurekcji chadzał jej wódz.
Różne są opinie, co do kunsztu wojskowego wodza
insurekcji. Spotyka się nawet te jawnie krytykujące Kościuszkę i obarczające go
odpowiedzialnością za klęskę powstania. Ja podzielam zdanie Józefa Ignacego
Kraszewskiego, który znany jest z tego, że raczej obiektywnie pisał o czasach
schyłku Rzeczpospolitej. W swoich publikacjach, Kościuszkę widział, jako
człowieka mężnego w boju a przy tym wybitnego inżyniera i artylerzystę. Cechy
te miały wybitne znaczenie w potyczkach, w których siły Insurekcji z
powodzeniem ścierały się z regularnym wojskiem rosyjskim i pruskim (a czasem z
oboma tymi armiami na raz). Generalnie
przeważa zdanie, że był to człowiek równie waleczny, co ostrożny, który nie szafował
życiem swoich wojsk i nie porywał się na wroga, jeśli nie miał szansy
odniesienia zwycięstwa. Dlatego też poświęcił wiele energii na wzniecenie
odpowiednio silnej rewolucji gdyż chciał być pewien, że naród jest gotowy i
powstanie, jako liczna i spójna całość. Tym można uzasadnić fakt, że kilkakrotnie
przekładano datę wybuchu powstania, bowiem Kościuszko nie był pewien odpowiedniego
przygotowania i uzyskania oczekiwanego efektu. I pewnie ostrożny wódz by tak zwlekał
jeszcze jakiś czas, jednak został postawiony przed faktem dokonanym, kiedy to
brygada generała Madalińskiego nie godząc się na redukcje i wcielenie w skład
armii zaborców, zmuszona była wykonać jakiś ruch i wybrała działanie zbroje
przeciw wojskom zaborców. Zdecydowano się, więc na szybki marsz z Wielkopolski
wprost do Krakowa w celu połączenia z wojskami generała Wodzickiego. Po drodze
dotkliwie bijąc napotkane wojska pruskie, co jak się później okazało, było
doskonałym powodem by sam król Prus stanął na czele swojej armii i poprowadził
ją na Warszawę. Jednak zanim to się stało, sytuacja zmusiła Kościuszkę do przyspieszenia
tempa powrotu do kraju i oficjalnego stanięcia na czele zaczętego już powstania,
które jednak jego zdaniem nie było jeszcze dostatecznie gotowe. Co niestety już
chwilę później okazało się faktem, gdyż jedynie w województwie krakowskim rewolucja
szła dobrze i to właśnie tam Polacy bili się z największym powodzeniem. Jednak
w innych częściach kraju opór wybuchał w różnym czasie i ze zmienną siłą i częstotliwością,
co jawnie przeszkadzałoby Insurekcja objęła cały kraj i wszystkie stany. Nawet
najlepiej zorganizowane krakowskie nie było jednak w stanie spełnić ambicji
wodza, co do liczebności rewolucyjnej armii, jaka jest konieczna do skutecznej
walki na wielu frontach. Chłopi w krakowskim stawili się w połowie planowanej
przez Kościuszkę liczebności (kosynierów było około 8 tysięcy). Niestety w innych
częściach kraju lud wiejski nie był wystarczająco uświadomiony lub też jego
dążenia nie zyskiwały poparcia lokalnej szlachty, do której w praktyce należało
i pole, i ówczesny człowiek. Skala, zatem nie była taka, jaką wymarzył sobie
Kościuszko i z tym faktem boleśnie musiał zmagać się do końca powstania. Po
pierwszym zwycięstwie nie przyszły kolejne. Wódz był naciskany przez wzajemnie
ścierające się frakcje polityczne, na zwiększenie tempa działań i pójście „za
ciosem”. Jednak wyważony i rozsądny Kościuszko nie miał takich sił i takiej ich
mobilności żeby szybko oswobodzić kraj i przygotować go do spodziewanej kontry
ze strony wojsk okupantów. Powstanie postępowało na tyle wolno, że zaborcy zdążyli
zacząć działać wspólnie i zgromadzić odpowiednie siły, które wysłano do kraju w
celu zdławienia zarzewia buntu.
Na tej fali sukcesów w województwie krakowskim, szczególnie
dzielnie spisała się Warszawa, która własnymi siłami wyzwoliła się spod
okupacji rosyjskiego garnizonu. W stolicy urzędował wówczas Stanisław August
Poniatowski, który był naocznym świadkiem wydarzeń, jakie rozgrywały się w tym
czasie w mieście. Jak wiadomo, król nie miał wielkiej roli i władzy w rządzeniu
krajem po II rozbiorze, mimo to starał się jak mógł żeby targowiczanie do cna
nie zniweczyli dorobku Konstytucji 3 Maja, której był przecież jednym ze
znacznych autorów. Trudna to była i niewdzięczna rola, ale Poniatowski przez
lata klęsk i niepowodzeń był już odpowiednio zakonserwowany i mimo braku
formalnej władzy w dalszym ciągu miał swoje wpływy na umysły licznej grupy
szlachty. Jednak było coś, co przerażało nawet naszego wielokrotnie poniżonego
wcześniej władcę. Król jak ognia bał się kolejnego powstania a już zupełnie,
takiego na wzór Rewolucji Francuskiej, w której Jakobini zgładzili jego
królewskiego odpowiednika. Zakładał, że kolejna przegrana wojna przyniesie
zapewne całkowity koniec jego panowania. Strategia, jaką wówczas prezentował
Poniatowski, to generalnie uległość i przetrwanie, czyli ułagodzenie carycy
Katarzyny i jej urzędników, tak żeby w ogóle nie zaprzątali sobie głowy sytuacja
w Polsce i spokojnie zajęli się „swoimi sprawami”. Król wiedział, że z grona zaborców
tylko Rosja może być niezainteresowana całkowitym wymazaniem nas z mapy i tylko
z Rosjanami można przeciwstawić się pruskiemu imperializmowi, który był motorem
większości klęsk, jakie w II połowie XVIII wieku spadły na nasz kraj.
Strategiczną postawą króla było, więc robienie dobrej miny do złej gry, przeczekanie
burzy i troska o znaczny kawał kraju, który nam jeszcze pozostał, aby odbudować
na nim upadłą gospodarkę i postawić tamę biedzie i głodowi, jakie nadciągnęły
po ostatniej klęsce. Stąd oprócz standardowych zbytków, takich jak zabawa,
nauka i sztuka, August najbardziej interesował się właśnie sprawami
gospodarczymi i im poświęcał najwięcej swojej uwagi. Kiedy jednak sytuacja w Warszawie
stawała się nieprzewidywalna i król świadomy niebezpieczeństwa kolejnej rewolucji,
która zostanie z pewnością wykorzystana przez naszych wrogów, jako doskonały
pretekst do całkowitego zrównania kraju z ziemią – starał się robić wszystko
żeby nie dopuścić do wybuchu i zachować status quo. Wspólnie z Radą optował za
zerwaniem stosunków z rewolucyjna Francją, wspierał cenzurę listów i blokadę
informacyjną na temat wydarzeń nad Loarą oraz buntu brygady generała Antoniego Madalińskiego.
27 marca 1794 król w nocie do ambasadora Prus Buchholza skrytykował poczynania
Madalińskiego i nazwał go nawet buntownikiem i gwałcicielem kraju. Przy okazji poprosił
ambasadora, aby wojska Pruskie ścigające zbuntowaną polską brygadę na terenie
Rzeczpospolitej płaciły gotówką za rekwirowane dobra i aby się nie zdarzały
przypadki gwałtu i rabunku na polskiej społeczności. Dziwne to zachowanie, jak
na króla, którego terytorium nachodzi obca armia ścigająca jego własnych
żołnierzy. Chwały takie zachowanie królowi nie przynosi. To jednak nie
wszystko, Stanisław August posunął się nawet do denuncjacji Rosjanom przebywających
w mieście przywódców przygotowanego buntu. Jaka to musiała być trudna rola do
odegrania, donosić na swoich rodaków i starać się sprawie „ukręcić łeb”
ocalając swoją wizję przyszłości Polski. Król był zdania, że Polska ma jedynie
szansę, jeśli będziemy z współpracować z Rosją a ta w wyniku zmiany rządów, które
kiedyś musza przecież nastąpić - odpłaci nam za to i zmieni do nas swój stosunek.
Król wiązał z tą myślą swoją przyszłość i liczył po cichu na rychły schyłek rządów
Katarzyny. Ta ułuda powiązana z bliżej nieokreśloną w czasie zmianą na tronie w
Petersburgu, trzymała króla w okowach i tą drogą podążał w czasie, kiedy w
Polsce rozpoczęła się Insurekcja Kościuszkowska.
Tak, więc mamy z jednej strony rozważnego
wojskowego, nieco wmanewrowanego przez okoliczności w przewodzenie rewolucji w
nieprzygotowanym do tego kraju a z drugiej króla bez praktycznej władzy, który
nauczony doświadczeniem nie wierzy już w powodzenie zbrojnych wystąpień
przeciwko zaborcom i stara się być „przyjacielem” Rosjan. A jeszcze tak nie
dawno byli po tej samej stronie barykady. Kościuszko, jako szlachcic wychowany
w duchu wierności tradycji i krajowi i absolwent Szkoły Rycerskiej, której
założycielem i możnym sponsorem był król polski – robił zawrotna karierę w
armii królewskiej. Szybko dał się poznać, jako zdolny wojskowy a w rozkwicie
jego kariery bardzo pomogła przyjaźń, jaką z wzajemnością darzył księcia Józefa
Poniatowskiego. Obaj wojskowi zostali wezwani w 1789 przez króla i Sejm, zostali wcieleni do rodzącej się wielkiej armii Rzeczpospolitej (wcześniej na emigracji, służyli w
wojsku austriackim). Kościuszko razem z księciem Poniatowskim nie tylko dobrze
bawili się i hulali w swoim towarzystwie, ale również byli towarzyszami broni i
pracowicie przygotowali królewską armie do obrony kraju i Konstytucji 3 Maja.
Podczas wojny z Rosja w 1791 roku obaj stawali dzielnie i zostali, jako pierwsi
odznaczeni przez króla orderem Virtutti Militari. Książe Józef Poniatowski był
bardzo przywiązany do swojego królewskiego stryja, a przez przyjaźń z
Kościuszką również atencja tego generała do Stanisława Poniatowskiego była
odczuwalna. Król z narodem, naród z królem – taka wówczas była sztama. Niestety
to były ostatnie przyjemne chwile w stosunkach pomiędzy królem a jego
wojskiem. Kampania obronna w wojnie z
Rosją nie szła zgodnie z oczekiwaniami i armia Polska pozbawiona dostaw i
amunicji szybko ustępowała pod nacierającymi ze wschodu. Jak wiadomo król w obliczu szeregu militarnych
niepowodzeń, w wyniku politycznych negocjacji, omamiony obietnicami bez
pokrycia, nie widząc innej możliwości na uratowanie kraju i korony, przystąpił
do Targowicy. W praktyce oznaczało, że poddał się król a wraz z nim musiała
bron złożyć również jego dzielna, choć rzeczywiście będąca w nieustannej
defensywie armia. Kościuszko i Józef Poniatowski, którzy wówczas dowodzili na
początku nie mogli uwierzyć w taki rozwój wypadków. Obrazy i wstydu, jaki spadł
na dzielnie walczących w pocie czoła królewskich wojaków, trudno sobie nawet
dziś wyobrazić. Po pierwszym szoku, jaki wywołała decyzja król, pomyślano o zbiorowym
samobójstwie i honorowej śmierci podczas szarzy na wroga (książę Józef próbował
nawet tego w bitwie pod Markuszowem). Później
już na „chłodno” uznano, że król jest nikczemnym zdrajcą i uknuto pomysł żeby
go porwać i siłą zmusić do tego żeby stanął na czele armii i „zginął z
godnością i honorem” z szablą w dłoni. Książe kierując się jednak miłością do
krewnego, nie zgodził się na plan porwania stryja, co oddaliło go od Kościuszki
i jak się później okazało już nigdy pomiędzy dawnymi towarzyszami nie „było jak
dawnej”. Nigdy też nie pogodzono się z
tą zdradą. W oczach udającego się na emigracje Kościuszki, król jedną
tchórzliwą decyzją z osoby godnej najwyższego szacunku zmienił swój status na
„wróg publiczny nr 1”. Na emigracji Tadeusz Kościuszko znajdujący się często
pod wpływem Kołłątaja, stale „pielęgnował” tą ranę na honorze i jedyne uczucie,
jakie budził w nim jego król to odraza, z jaką traktuje się zdrajców bez honoru. Obok portret Stanisława Augusta Poniatowskiego w mundurze generała wojsk
koronnych kawalerii narodowej. Ten galowy mundur, miał podkreślać honor władcy,
jednak znów okazało się, że polityka to bagno nizależnie od czasów... i to nie szata zdobi człowieka...
Co ciekawe król osobiście, jako człowiek spokojny i
o miłym usposobieniu, przeważnie nie miał względem udających się na emigracje
patriotów tak negatywnych uczuć jak oni do niego. Powiem więcej, Poniatowski
generalnie zawsze czuł się odpowiedzialny za wszystkich swoich rodaków i pomimo
tego, że często nazywano go zdrajcą, (czego nie cierpiał i co odchorowywał)
darzył ich szacunkiem. Całkiem możliwe, że czasem również zazdrościł im
wolności wyboru i braku odpowiedzialności za kraj i koronę. W każdym razie, czy
po Konfederacji Barskiej, czy teraz po przegranej wojnie z Rosją, król
interesował się imigrantami i jak tylko mógł ochraniał ich od represji oraz
wspierał w powrocie do kraju. Tak również było z Kościuszką. Kiedy Poniatowski
dowiedział się, że jego były generał wraca w sławie z ameryki do kraju, to z
jednej strony był mu rad jak każdemu ze swoich znacznych znajomych a z drugiej
strony niepokoił go „charakter tego powrotu”, znał, bowiem republikańskie
poglądy generała. Stąd wyjątkowo „zimno” przyjął Kościuszkę i nie spieszył się
w umieszczeniu go w rodzącej się wówczas 100 tysięcznej armii. Za co późniejszy
generał wojsk polskich i wódz insurekcji zapewne prywatnie nie był mu
przychylny. Oliwy do ognia we wzajemnych stosunkach dolało również niefrasobliwe
zachowanie króla zaraz po wybuchu Insurekcji Kościuszkowskiej, kiedy to wraz z Radą Nieustającą mnożył odezwy do szlachty, wojska i ludu, w których otwarcie szkalował
Kościuszkę, nazywając go buntownikiem, który bezprawnie nazywa siebie
„Najwyższym Naczelnikiem Narodu” a w rzeczywistości jest tylko rebeliantem,
który namówiony przez Francje i Jakobinów spycha Polskę w przepaść kolejnej
wojny. Król wielokrotnie występował do wojskowych z apelem, żeby nie dali się
omamić ideami rewolucji i wciągnąć do tej z góry skazanej na porażkę rebelii
przeciw prawowitej władzy Rzeczpospolitej i jej sojuszników. Za przykład niech
posłuży fragment listu króla z dnia 9 kwietnia 1794 adresowanego do ks. Józefa Poniatowskiego,
w którym przestrzega go przed przyłączeniem się do Kościuszki.
„Obecne
przedsięwzięcie Kościuszki uczyniło wiele złego dla kraju przez zniszczenia z
obu stron, ponieważ oddziały wojskowe maszerują w pośpiechu bez zaopatrzenia i
bez furgonów, a utrzymują się tylko kosztem mieszkańców, nie płacąc w czasie
przemarszów i zabierając zwierzęta, a nawet samych chłopów. Przerywa się prace
w polu, tak, że po wielkiej biedzie w poprzednim roku, bieżący może doprowadzić
do prawdziwego głodu. Jestem zmuszony działać w powiązaniu z Rosją przeciw
Kościuszce, jako przeciw rebeliantowi, ponieważ nie uznaje on ani autorytetu
mego, ani powagi obecnego rządu. Jestem też związany traktatem przymierza
podpisanym w Grodnie, a trzymanie się tego przymierza jest jedynym sposobem
zachowania pomocy Rosji wobec zachłanności Prus. Użyją one, bowiem wystąpienia
Kościuszki, jako pretekstu, by powiedzieć imperatorowej: należy niespokojnych
Polaków zgnieść, trzeba podzielić między nas resztę ich kraju aż do zniesienia
imienia polskiego. Jest moim obowiązkiem trzymać się Rosji, gdyż ona gwarantuje
wolę położenia tamy wszystkim uzurpacjom tamtej strony wobec naszych ziem, pod
warunkiem, że pozostaniemy wierni naszemu traktatowi przymierza z nią. De Cache
(ambasador Austrii – dopisek własny) złożył już notę oświadczającą, że cesarz w
żaden sposób nie chce popierać tych nowych powstańców w Polsce ani im pomagać.
Rosjanie i Prusacy maszerują już z dwóch stron przeciwko nim. Insurgenci nie
mają żadnej innej pomocy obcej jak tylko trochę pieniędzy i wiele obietnic ze
strony jakobinów. Otóż to stwarza dla mnie jeszcze jeden powód, by być przeciw
insurgentom. Niech Bóg Cię strzeże, abyś nie dał się uwieść lub wszedł w jakieś
związki z nimi. Działałbyś przeciw mnie samemu.”
Taką postawę przyjął król w dniu wybuchu ostatniego
zrywu narodu w XVIII wieku. Jednak sprawy się działy, insurekcja warszawska
wybuchła z duża mocą i król chcąc czy nie chcąc znów, jako „głowa narodu”
został wmanewrowany w polityczną układankę. Ciekawe jest też to, że kiedy
rewolucja już trwała i król zorientował się, że to nie tylko drobny bunt i
„postawił na złego konia”, pospieszył z listem do Kościuszki, w którym było
wiele słów pokory i poddania się nowej władzy oraz pochwały za podjęcie
skutecznej walki o niepodległość. Kolejny zwrot w postawie naszego władcy,
który to już raz – trudno zliczyć…a wszystko to, dla dobra narodu.
Tym razem rola, jaka została rozpisana dla króla nie
miała wiele wspólnego w wojną. Kościuszko tak jak większość narodu obawiał się
kolejnej zdrady i ucieczki władcy wraz z dworem do jego niedawnych wschodnich
sojuszników, stąd istotą stała się obecność Poniatowskiego i „pokazywanie się
na mieście”, co rodakom dodawało pewności siebie. Lud, nie w ciemię bity sądził
wówczas, że jak by było źle to król by uciekał, a skoro jest w Warszawie i
paraduje po ulicach zbierając pokłony, to znaczy, że sytuacja na wojnie jest OK
i rychłe jest całkowite zwycięstwo. Druga funkcja, jako wyznaczono władcy było to…,
że żyje. Pomimo jego wcześniejszej epizodu z targowicą i jawnej zdrady, jakiej
się wówczas dopuścił wobec narodu i swoich poddanych, to pomimo dojścia tego
„zdradzonego” ludu do władzy nikt się na życie monarchy nie porywa. Tym samym
to „żywy” dowód na to, że insurekcja w Polsce jest inna od tej francuskiej,
która była tak nie w smak szlachcie i możnym tego świata. Obecność żywego i
uśmiechniętego króla, dawała światu świadectwo, że to nie motłoch doszedł do
władzy i buntuje się przeciw świętemu porządkowi świata, tylko król razem ze
szlachtą i społeczeństwem razem rzucili wyzwanie zaborcom i teraz ramię w ramie
wspólnie walczą o odzyskanie niepodległości. Trzeba przyznać, że Poniatowski,
mimo że pilnowany przez „społeczne patrole” na każdym kroku, to „trwanie przy
życiu” znosił dzielnie i chętnie współpracował z władzami rewolucji. W ten
sposób minął go styczek i nieszczęsny los, jaki na szubienicach i w licznych
samosądach spotkał innych posądzanych o zdradę oficjeli poprzedniej władzy.
Wypada w tym miejscu również wspomnieć o pozytywnej roli króla i realnym wsparciu,
jakiego udzielał insurekcji. Na początku został nieco gwałtem przymuszony do
oddania swojej ulubionej zabawki, czyli mennicy w ręce władz rewolucyjnych. Mennica
był kluczem do władzy, lecz jako prywatna własność króla potrzebna była jego
zgoda na przejęcie. Uczynił to wówczas bardzo niechętnie i pod przymusem, nie
chcąc konfrontować się z nową władzą i realnie nie mając żadnych szans na
zmianę swojego położenia. To, co wówczas najmocniej zabolało to projekty monet rewolucyjnych,
jakie zamierzano bić w warszawie z których usunięto jego popiersie, imię i
herb. Na to się nie zgodził i być może to właśnie jego wczesny opór przeciwko
tym projektom, finansowe wsparcie, jakiego udzielił walczącym rodakom
przeznaczając (między innymi) do przetopienia część ogromnej kolekcji medali
oraz dobrze grana rola króla wspierającego powstanie – sprawiły, że w efekcie z
monet nie zniknął i teraz możemy podziwiać roczniki 1794 z SAP na awersach.
Przejdźmy teraz do meritum i do tytułowej historii z
mapą Polski w tle. Na początek proponuje wysłuchać tej historii wyśpiewanej
przez Jacka Kaczmarskiego. Zapraszam na krótki film z nagranym utworem oraz z
dodatkowym wstępem, jaki dodał sam autor.
Jak mogliśmy się przed chwilą przekonać, również u
poety „ostatnia mapa Polski” jest pewnym symbolem i okazją do tego, żeby
barwnie opisać schyłek rządów ostatniego króla i upadek Rzeczpospolitej Obojga
Narodów. W dalszej części zapraszam na krótka analizę tekstu piosenki oraz na
rozwinięcie historii i porównanie jej do rzeczywistych wypadków, które miały
wówczas miejsce oraz roli w nich króla, mapy i Tadeusza Kościuszki. Najpierw jednak
tekst i chwyty gitarowe z mojego osobistego, odręcznie napisanego śpiewnika, który
pochodzi z roku 1989, który jest dla mnie ważny, bo jako nastolatek w ramach
poboru, zasiliłem szeregi Wojska Polskiego. Zatem do gitar Panowie, do gitar J.
Tak jak określił to Jacek Kaczmarski w
zapowiedzi przed utworem, cytuję „…Piosenka
opowiada o autentycznym dialogu, jaki miał miejsce miedzy Tadeuszem Kościuszką
a królem Stanisławem Augustem Poniatowskim w przeddzień bitwy pod
Maciejowicami. Stawia ona następujące zagadnienie: czy Polska to symbol, czy
rzeczywistość.”.
Co by tu można jeszcze dodać. Autor jednoznacznie
opowiada się po stronie Kościuszki i za kolejną królewską fanaberie uznaje odmowę
wydania (na pewne i wieczne zniszczenie) map z kolekcji królewskiej. Ocena
poety jest wybitnie niekorzystana dla króla i w obliczu klęski całego narodu nie
zważa zupełnie na kolekcjonerskie uczucia jednostki - władcy, który przez 30
lat swoich rządów poświęcił dla kraju już dostatecznie wiele, bez powodzenia
prowadząc swój kraj i naród do zagłady. Teraz, symbolicznie poproszony o następne poświęcenie w kolejnej „przegranej sprawie”, stanowczo acz spokojnie odmawia
dalszej pomocy. Król, jako bardzo sprawny polityk i wizjoner, którego
dotychczasowe oceny i scenariusze sprawdzały się niemal dosłownie, stoi na
rozdrożu wiedząc dobrze, jak zakończy się ta rewolucja. Czy wydać dzieło
sztuki, jakim w II połowie XVIII wieku były odręcznie rysowane i malowane (przez
wiele lat) mapy na niechybną ich zagładę, czy postawić się i nie pozwolić
zniszczyć tych dzieł, ocalając je dla przyszłych pokoleń. Trudny wybór, który
jednak nie jest zagadnieniem, na jakie autor był łaskaw zwrócić uwagę. W sumie
to nie powinno nas dziwić, że Kaczmarski, sam nie mając kolekcjonerskich
zapędów i doświadczeń na tym polu, nie poruszył w swoim utworze tej struny i
nie poświecił większej uwagi emocji, jaką dla Poniatowskiego miała „jakaś tam
mapa”. Kaczmarski jak większość „normalnych ludzi” uznał, że odmowa króla
wynikała z niskich pobudek schlebiania swoim wysublimowanym gustom i zbytkom,
które są przecież niczym w porównaniu z zagładą narodu i utratą państwa.
Dodatkowym smaczkiem w tej historii jest negatywny wynik bitwy pod Maciejowicami,
który wielu znawców wojskowości i historyków uznaje za oczywisty błąd naczelnika,
który ponoć właśnie z… braku dobrej mapy, pomylił się znacznie w ocenie
położenia swoich wojsk pozostających w odwodzie. Co przyczyniło się do klęski w
walnej bitwie, jaką sam Kościuszko zainicjował i wydał Rosjanom a w efekcie do
zdławienia i upadku Insurekcji.
Zatem, czyżby znów wszystkiemu winien był pechowy król? Czy jeden drobny epizod mógł mieć aż tak ogromne znaczenie dla
powodzenia całej wojskowej kampanii? Jak naprawdę wyglądało spotkanie z
Kościuszką i dlaczego Stanisław Poniatowski dla świętego spokoju nie poświęcił swojego
zbioru map i nie wydał ich wojskowym? Jaka była rola kartografii w II połowie XVIII wieku i co "ostatnia mapa Polski" rzeczywiście znaczyła dla króla? Na te i na inne pytania odpowiem w
drugiej części wpisu. Z racji obszerności tematu i mojego gadulstwa, nawet ja
nie byłem w stanie zaakceptować monstrualnych rozmiarów, jakie niespodzianie
przyjmuje dzisiejszy artykuł. Zorientowałem się właśnie, że jestem w połowie historii więc szybko podjałem jedyna słuszna decyzję o I Rozbiorze mojego wpisu i podzieleniu go na dwa oddzielne byty. Zatem do zobaczenia już za kilka dni i zapraszam
na dogrywkę J.
W dzisiejszym wpisie
wykorzystałem informacje i wiedzę z III tomu studiów nad historią ducha i
obyczaju „Polska w czasie trzech rozbiorów 1772-1799” Józefa Ignacego
Kraszewskiego, z wątków forum portalu www.historycy.org oraz artykuł „Tadeusz Kościuszko i Józef
Poniatowski – przyjaciele czy rywale” z portalu historycznego www.histmag.org . We wpisie wykorzystałem film z utworem Jacka
Kaczmarskiego „Ostatnia mapa Polski” udostępniony przez użytkownika @Encore na portalu
Youtube, zdjęcia obrazów pochodzących ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie wyszukane
dzięki digitalizacji części kolekcji oraz przeróbka zrobiona na portalu
foteczka.net
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz