sobota, 26 sierpnia 2017

„Ostania mapa Polski” Jacka Kaczmarskiego, czyli rzecz o trudnych relacjach ostatniego króla z Tadeuszem Kościuszko.

Wreszcie udało mi się zasiąść do pisania i zmierzyć z kolejnym tematem, który jest mi szczególnie bliski i który wyjątkowo budzi moje zainteresowanie. Suche fakty są z reguły łatwe do interpretacji, jednak nic tak mnie nie ciekawi w analizie trudnych czasów okresu SAP, jak postawy ludzkie w zwrotnych punktach naszej historii. I te postawy właśnie, te trudne wybory oraz związana z nimi odpowiedzialność, będzie dziś głównym bohaterem wpisu. Żeby podnieść wartość mojej pisaniny, użyłem prawdziwej sztuki, jako temat przewodni, wokół którego będę budował swoją opowieść. W tym celu proza moich słów otrzyma miłą sercu oprawę w postaci kolejnej porcji poezji Jacka Kaczmarskiego zaklętej w niezwykle dramatycznym utworze muzycznym. Czasy dramatyczne, wymagają widocznie odpowiednio dopasowanego anturażu. Na moim przykładzie to się doskonale sprawdziło, gdyż musze przyznać, że w mej świadomości cała ta dzisiejsza historia żyje od dawna właśnie za sprawą znajomości tej konkretnej piosenki. Mogę nawet powiedzieć, że to analiza jej tekstu tak naprawdę sprawiła, że zainteresowałem się nieco głębiej tym zagadnieniem i dziś postanowiłem podzielić się swoimi przemyśleniami na ten temat. O czym więc dziś będzie? Będzie to krótka??? historia o postawach liderów w czasach kryzysu oraz o ich wzajemnych, trudnych relacjach. Dla dodania tematowi nieco wigoru, zacznę tradycyjnie od ilustracji. Oto, jaki „fotomontaż” udało mi się sklecić na kolanie (dosłownie).
Na początku, zarysuje nieco tło historyczne oraz charakter relacji pomiędzy ostatnim królem a Tadeuszem Kościuszką - jednym z generałów armii królewskiej i naczelnikiem insurekcji. W tym celu krótko scharakteryzuje sytuację w kraju w roku 1794, w którym doszło do tytułowego wydarzenia oraz rolę, jaką w tej dziejowej chwili odgrywali obaj dzisiejsi bohaterowie.

Znajdujemy się, więc w roku 1794. Polska jest już po zdradzie Targowicy i zaprzepaszczeniu dorobku, jaki przyniósł czas Sejmu Wielkiego i Konstytucja 3 maja. Pobita w wojnie obronnej przez przeważające siły obcych armii, zdradzona na wszystkich możliwych kierunkach polityki międzynarodowej, „obudziła się z ręką w nocniku”, co skończyło się kolejnym upokorzeniem na sejmie w Grodnie i II rozbiorem kraju. To ostatnie bolesne doświadczenie miało ogromny wpływ na atmosferę w kraju. Znaczna część patriotów (w tym Tadeusz Kościuszko) wybrała emigracje, natomiast w kraju pod rządami moskali został ten, co chciał lub musiał. Nastał trudny czas nie tylko politycznie, ale i ekonomicznie. Polska była bankrutem, upadły banki a z nimi chyliły się przemysł i gospodarka, bieda zaglądała w ludziom w oczy a tym wszystkim, co zostało na dodatek rządził rosyjski ambasador przy wsparciu wojska okupacyjnego oraz sprzedajnej części naszych rodaków.
Narastał terror nowych władz okupacyjnych, których polityka wywoływała w społeczeństwie ogólne niezadowolenie i wzburzenie. We Francji trwała Wielka Rewolucja, której idee i echa docierały nad Wisłę, polaryzując dodatkowo ludność i niepokojąc szlachtę. Na Litwie rządzili się Kossakowscy, targowiczanie, którzy jawnie przyczynili się do obecnego stanu rzeczy zdradzając Rzeczpospolitą i działając wespół z Rosjanami. W Koronie wszystkie istotne decyzja podejmowała Rada Nieustająca, w której król nie miał nic do powiedzenia. Tak trwała „cisza przed burzą”, jaką od dłuższego czasu organizowano w tajemnicy, dążąc do narodowego powstania i jeszcze jednego wysiłku w celu odzyskania kontroli i uzyskania niepodległości. W rewolucję zaangażowanych było wielu Polaków, jednak to Hugo Kołłątaj był jej najsilniejszym inspiratorem. Nazywany polskim Robespierre, miał ogromny wpływ na przygotowanie rewolucji, a poprzez bezpośrednie relacje z Ignacym Potockim i
Kościuszką, z którymi planował przyszłe działania na emigracji w Dreźnie. Tadeusz Kościuszko został „namaszczony” do roli przywódcy powstania. Lud go uwielbiał, szlachta szanowała a wojskowi poszliby za nim w ogień. Był naturalnym i jedynym wówczas wyborem jednoczącym idee niepodległościowe i nowe prądy społeczne mówiące „Wolność, Całość, Niepodległość”. Jednak trzeba dodać, że Kościuszko prywatnie wcale nie był typem lidera, który pociąga za sobą tłumy wiernych wyznawców. Był zrównoważonym, szlachetnym i prawym człowiekiem a przy tym całkiem sprawnym wojskowym, który w obliczu dziejowego wyzwania podjął się roli naczelnika. Nigdy sam nie był przesadnie ambitny i nie bawiły go polityczne rozgrywki, jakże popularne w tych czasach i ważne dla zjednania sobie szerokiego poparcia opinii publicznej. Kościuszko, jako doświadczony żołnierz-republikanin i sławny generał amerykańskiej wojny o niepodległość, nigdy nie zamierzał prowadzić swojego wojska „na pewną śmierć”. Ideologia nie przesłaniała mu praktycznych możliwości działania, co miało wpływ na szereg przygotowań, jakie jego zdaniem trzeba przeprowadzić by zryw narodu dał pożądany efekt. Robił tedy wszystko żeby powstanie miało szanse i bardzo chciał w nie wierzyć. Główna idea, na jakiej oparł swoją strategię było podburzenie i pozyskanie „dla sprawy” prostego ludu, to jest mieszczan i chłopstwa, które miał zamiar przeprowadzić poprzez poprawę stosunków społecznych w kraju i nadaniu tym dwóm licznym grupom odpowiednich praw, których w Rzeczpospolitej Szlacheckiej dotąd nie mieli. Nie było to jednak działanie agresywne na wzór Rewolucji Francuskiej, a raczej praca u podstaw, nad świadomością prostego ludu i szlachty, której „ciche przyzwolenie” na reformy było kluczowe by w obliczu wyższej konieczności zjednoczyć cały naród. Kościuszko jako szlachetnie urodzony, nie zamierzał gwałcić prawa i dlatego właśnie tak jak o zapał ludu, tak samo usilnie zabiegał o zgodę szlachty na zamierzone przez niego kroki. Dość powiedzieć, że w chwili, kiedy rekrutowano chłopów do piechoty (kosynierzy) to z każdego „z 5 dymów” miano dostarczyć 1 chłopa wyposażonego w kosę – jednak i tak była do tego potrzebna… zgoda jego Pana. Kościuszko bardzo wierzył w rozsądek szlachty, która jako warstwa wykształcona i posiadająca większą świadomość sytuacji, nie będzie robiła problemów w aktywacji ludu miast i wsi. Nie było tajemnicą, że tylko przewagą ilości wojska można było wyrównać szanse walki z regularnymi, dobrze uzbrojonymi i wyszkolonymi armiami okupantów. Tym samym Kościuszko, jako człek prosty i szczery w swoich zamiarach, w okresie poprzedzającym wybuch niejednokrotnie osobiście zabiegał o przychylność ludu, czego późniejszym symbolem był ubiór, czyli chłopska sukmana, w jakiej podczas całej Insurekcji chadzał jej wódz.

Różne są opinie, co do kunsztu wojskowego wodza insurekcji. Spotyka się nawet te jawnie krytykujące Kościuszkę i obarczające go odpowiedzialnością za klęskę powstania. Ja podzielam zdanie Józefa Ignacego Kraszewskiego, który znany jest z tego, że raczej obiektywnie pisał o czasach schyłku Rzeczpospolitej. W swoich publikacjach, Kościuszkę widział, jako człowieka mężnego w boju a przy tym wybitnego inżyniera i artylerzystę. Cechy te miały wybitne znaczenie w potyczkach, w których siły Insurekcji z powodzeniem ścierały się z regularnym wojskiem rosyjskim i pruskim (a czasem z oboma tymi armiami na raz).  Generalnie przeważa zdanie, że był to człowiek równie waleczny, co ostrożny, który nie szafował życiem swoich wojsk i nie porywał się na wroga, jeśli nie miał szansy odniesienia zwycięstwa. Dlatego też poświęcił wiele energii na wzniecenie odpowiednio silnej rewolucji gdyż chciał być pewien, że naród jest gotowy i powstanie, jako liczna i spójna całość. Tym można uzasadnić fakt, że kilkakrotnie przekładano datę wybuchu powstania, bowiem Kościuszko nie był pewien odpowiedniego przygotowania i uzyskania oczekiwanego efektu. I pewnie ostrożny wódz by tak zwlekał jeszcze jakiś czas, jednak został postawiony przed faktem dokonanym, kiedy to brygada generała Madalińskiego nie godząc się na redukcje i wcielenie w skład armii zaborców, zmuszona była wykonać jakiś ruch i wybrała działanie zbroje przeciw wojskom zaborców. Zdecydowano się, więc na szybki marsz z Wielkopolski wprost do Krakowa w celu połączenia z wojskami generała Wodzickiego. Po drodze dotkliwie bijąc napotkane wojska pruskie, co jak się później okazało, było doskonałym powodem by sam król Prus stanął na czele swojej armii i poprowadził ją na Warszawę. Jednak zanim to się stało, sytuacja zmusiła Kościuszkę do przyspieszenia tempa powrotu do kraju i oficjalnego stanięcia na czele zaczętego już powstania, które jednak jego zdaniem nie było jeszcze dostatecznie gotowe. Co niestety już chwilę później okazało się faktem, gdyż jedynie w województwie krakowskim rewolucja szła dobrze i to właśnie tam Polacy bili się z największym powodzeniem. Jednak w innych częściach kraju opór wybuchał w różnym czasie i ze zmienną siłą i częstotliwością, co jawnie przeszkadzałoby Insurekcja objęła cały kraj i wszystkie stany. Nawet najlepiej zorganizowane krakowskie nie było jednak w stanie spełnić ambicji wodza, co do liczebności rewolucyjnej armii, jaka jest konieczna do skutecznej walki na wielu frontach. Chłopi w krakowskim stawili się w połowie planowanej przez Kościuszkę liczebności (kosynierów było około 8 tysięcy). Niestety w innych częściach kraju lud wiejski nie był wystarczająco uświadomiony lub też jego dążenia nie zyskiwały poparcia lokalnej szlachty, do której w praktyce należało i pole, i ówczesny człowiek. Skala, zatem nie była taka, jaką wymarzył sobie Kościuszko i z tym faktem boleśnie musiał zmagać się do końca powstania. Po pierwszym zwycięstwie nie przyszły kolejne. Wódz był naciskany przez wzajemnie ścierające się frakcje polityczne, na zwiększenie tempa działań i pójście „za ciosem”. Jednak wyważony i rozsądny Kościuszko nie miał takich sił i takiej ich mobilności żeby szybko oswobodzić kraj i przygotować go do spodziewanej kontry ze strony wojsk okupantów. Powstanie postępowało na tyle wolno, że zaborcy zdążyli zacząć działać wspólnie i zgromadzić odpowiednie siły, które wysłano do kraju w celu zdławienia zarzewia buntu.

Na tej fali sukcesów w województwie krakowskim, szczególnie dzielnie spisała się Warszawa, która własnymi siłami wyzwoliła się spod okupacji rosyjskiego garnizonu. W stolicy urzędował wówczas Stanisław August Poniatowski, który był naocznym świadkiem wydarzeń, jakie rozgrywały się w tym czasie w mieście. Jak wiadomo, król nie miał wielkiej roli i władzy w rządzeniu krajem po II rozbiorze, mimo to starał się jak mógł żeby targowiczanie do cna nie zniweczyli dorobku Konstytucji 3 Maja, której był przecież jednym ze znacznych autorów. Trudna to była i niewdzięczna rola, ale Poniatowski przez lata klęsk i niepowodzeń był już odpowiednio zakonserwowany i mimo braku formalnej władzy w dalszym ciągu miał swoje wpływy na umysły licznej grupy szlachty. Jednak było coś, co przerażało nawet naszego wielokrotnie poniżonego wcześniej władcę. Król jak ognia bał się kolejnego powstania a już zupełnie, takiego na wzór Rewolucji Francuskiej, w której Jakobini zgładzili jego królewskiego odpowiednika. Zakładał, że kolejna przegrana wojna przyniesie zapewne całkowity koniec jego panowania. Strategia, jaką wówczas prezentował Poniatowski, to generalnie uległość i przetrwanie, czyli ułagodzenie carycy Katarzyny i jej urzędników, tak żeby w ogóle nie zaprzątali sobie głowy sytuacja w Polsce i spokojnie zajęli się „swoimi sprawami”. Król wiedział, że z grona zaborców tylko Rosja może być niezainteresowana całkowitym wymazaniem nas z mapy i tylko z Rosjanami można przeciwstawić się pruskiemu imperializmowi, który był motorem większości klęsk, jakie w II połowie XVIII wieku spadły na nasz kraj. Strategiczną postawą króla było, więc robienie dobrej miny do złej gry, przeczekanie burzy i troska o znaczny kawał kraju, który nam jeszcze pozostał, aby odbudować na nim upadłą gospodarkę i postawić tamę biedzie i głodowi, jakie nadciągnęły po ostatniej klęsce. Stąd oprócz standardowych zbytków, takich jak zabawa, nauka i sztuka, August najbardziej interesował się właśnie sprawami gospodarczymi i im poświęcał najwięcej swojej uwagi. Kiedy jednak sytuacja w Warszawie stawała się nieprzewidywalna i król świadomy niebezpieczeństwa kolejnej rewolucji, która zostanie z pewnością wykorzystana przez naszych wrogów, jako doskonały pretekst do całkowitego zrównania kraju z ziemią – starał się robić wszystko żeby nie dopuścić do wybuchu i zachować status quo. Wspólnie z Radą optował za zerwaniem stosunków z rewolucyjna Francją, wspierał cenzurę listów i blokadę informacyjną na temat wydarzeń nad Loarą oraz buntu brygady generała Antoniego Madalińskiego. 27 marca 1794 król w nocie do ambasadora Prus Buchholza skrytykował poczynania Madalińskiego i nazwał go nawet buntownikiem i gwałcicielem kraju. Przy okazji poprosił ambasadora, aby wojska Pruskie ścigające zbuntowaną polską brygadę na terenie Rzeczpospolitej płaciły gotówką za rekwirowane dobra i aby się nie zdarzały przypadki gwałtu i rabunku na polskiej społeczności. Dziwne to zachowanie, jak na króla, którego terytorium nachodzi obca armia ścigająca jego własnych żołnierzy. Chwały takie zachowanie królowi nie przynosi. To jednak nie wszystko, Stanisław August posunął się nawet do denuncjacji Rosjanom przebywających w mieście przywódców przygotowanego buntu. Jaka to musiała być trudna rola do odegrania, donosić na swoich rodaków i starać się sprawie „ukręcić łeb” ocalając swoją wizję przyszłości Polski. Król był zdania, że Polska ma jedynie szansę, jeśli będziemy z współpracować z Rosją a ta w wyniku zmiany rządów, które kiedyś musza przecież nastąpić - odpłaci nam za to i zmieni do nas swój stosunek. Król wiązał z tą myślą swoją przyszłość i liczył po cichu na rychły schyłek rządów Katarzyny. Ta ułuda powiązana z bliżej nieokreśloną w czasie zmianą na tronie w Petersburgu, trzymała króla w okowach i tą drogą podążał w czasie, kiedy w Polsce rozpoczęła się Insurekcja Kościuszkowska.

Tak, więc mamy z jednej strony rozważnego wojskowego, nieco wmanewrowanego przez okoliczności w przewodzenie rewolucji w nieprzygotowanym do tego kraju a z drugiej króla bez praktycznej władzy, który nauczony doświadczeniem nie wierzy już w powodzenie zbrojnych wystąpień przeciwko zaborcom i stara się być „przyjacielem” Rosjan. A jeszcze tak nie dawno byli po tej samej stronie barykady. Kościuszko, jako szlachcic wychowany w duchu wierności tradycji i krajowi i absolwent Szkoły Rycerskiej, której założycielem i możnym sponsorem był król polski – robił zawrotna karierę w armii królewskiej. Szybko dał się poznać, jako zdolny wojskowy a w rozkwicie jego kariery bardzo pomogła przyjaźń, jaką z wzajemnością darzył księcia Józefa
Poniatowskiego. Obaj wojskowi zostali wezwani w 1789 przez króla i Sejm, zostali wcieleni do rodzącej się wielkiej armii Rzeczpospolitej (wcześniej na emigracji, służyli w wojsku austriackim). Kościuszko razem z księciem Poniatowskim nie tylko dobrze bawili się i hulali w swoim towarzystwie, ale również byli towarzyszami broni i pracowicie przygotowali królewską armie do obrony kraju i Konstytucji 3 Maja. Podczas wojny z Rosja w 1791 roku obaj stawali dzielnie i zostali, jako pierwsi odznaczeni przez króla orderem Virtutti Militari. Książe Józef Poniatowski był bardzo przywiązany do swojego królewskiego stryja, a przez przyjaźń z Kościuszką również atencja tego generała do Stanisława Poniatowskiego była odczuwalna. Król z narodem, naród z królem – taka wówczas była sztama. Niestety to były ostatnie przyjemne chwile w stosunkach pomiędzy królem a jego wojskiem.  Kampania obronna w wojnie z Rosją nie szła zgodnie z oczekiwaniami i armia Polska pozbawiona dostaw i amunicji szybko ustępowała pod nacierającymi ze wschodu.  Jak wiadomo król w obliczu szeregu militarnych niepowodzeń, w wyniku politycznych negocjacji, omamiony obietnicami bez pokrycia, nie widząc innej możliwości na uratowanie kraju i korony, przystąpił do Targowicy. W praktyce oznaczało, że poddał się król a wraz z nim musiała bron złożyć również jego dzielna, choć rzeczywiście będąca w nieustannej defensywie armia. Kościuszko i Józef Poniatowski, którzy wówczas dowodzili na początku nie mogli uwierzyć w taki rozwój wypadków. Obrazy i wstydu, jaki spadł na dzielnie walczących w pocie czoła królewskich wojaków, trudno sobie nawet dziś wyobrazić. Po pierwszym szoku, jaki wywołała decyzja król, pomyślano o zbiorowym samobójstwie i honorowej śmierci podczas szarzy na wroga (książę Józef próbował nawet tego w bitwie pod Markuszowem).  Później już na „chłodno” uznano, że król jest nikczemnym zdrajcą i uknuto pomysł żeby go porwać i siłą zmusić do tego żeby stanął na czele armii i „zginął z godnością i honorem” z szablą w dłoni. Książe kierując się jednak miłością do krewnego, nie zgodził się na plan porwania stryja, co oddaliło go od Kościuszki i jak się później okazało już nigdy pomiędzy dawnymi towarzyszami nie „było jak dawnej”.  Nigdy też nie pogodzono się z tą zdradą. W oczach udającego się na emigracje Kościuszki, król jedną tchórzliwą decyzją z osoby godnej najwyższego szacunku zmienił swój status na „wróg publiczny nr 1”. Na emigracji Tadeusz Kościuszko znajdujący się często pod wpływem Kołłątaja, stale „pielęgnował” tą ranę na honorze i jedyne uczucie, jakie budził w nim jego król to odraza, z jaką traktuje się zdrajców bez honoru. Obok portret Stanisława Augusta Poniatowskiego w mundurze generała wojsk koronnych kawalerii narodowej. Ten galowy mundur, miał podkreślać honor władcy, jednak znów okazało się, że polityka to bagno nizależnie od czasów... i to nie szata zdobi człowieka...

Co ciekawe król osobiście, jako człowiek spokojny i o miłym usposobieniu, przeważnie nie miał względem udających się na emigracje patriotów tak negatywnych uczuć jak oni do niego. Powiem więcej, Poniatowski generalnie zawsze czuł się odpowiedzialny za wszystkich swoich rodaków i pomimo tego, że często nazywano go zdrajcą, (czego nie cierpiał i co odchorowywał) darzył ich szacunkiem. Całkiem możliwe, że czasem również zazdrościł im wolności wyboru i braku odpowiedzialności za kraj i koronę. W każdym razie, czy po Konfederacji Barskiej, czy teraz po przegranej wojnie z Rosją, król interesował się imigrantami i jak tylko mógł ochraniał ich od represji oraz wspierał w powrocie do kraju. Tak również było z Kościuszką. Kiedy Poniatowski dowiedział się, że jego były generał wraca w sławie z ameryki do kraju, to z jednej strony był mu rad jak każdemu ze swoich znacznych znajomych a z drugiej strony niepokoił go „charakter tego powrotu”, znał, bowiem republikańskie poglądy generała. Stąd wyjątkowo „zimno” przyjął Kościuszkę i nie spieszył się w umieszczeniu go w rodzącej się wówczas 100 tysięcznej armii. Za co późniejszy generał wojsk polskich i wódz insurekcji zapewne prywatnie nie był mu przychylny. Oliwy do ognia we wzajemnych stosunkach dolało również niefrasobliwe zachowanie króla zaraz po wybuchu Insurekcji Kościuszkowskiej, kiedy to wraz z Radą Nieustającą mnożył odezwy do szlachty, wojska i ludu, w których otwarcie szkalował Kościuszkę, nazywając go buntownikiem, który bezprawnie nazywa siebie „Najwyższym Naczelnikiem Narodu” a w rzeczywistości jest tylko rebeliantem, który namówiony przez Francje i Jakobinów spycha Polskę w przepaść kolejnej wojny. Król wielokrotnie występował do wojskowych z apelem, żeby nie dali się omamić ideami rewolucji i wciągnąć do tej z góry skazanej na porażkę rebelii przeciw prawowitej władzy Rzeczpospolitej i jej sojuszników. Za przykład niech posłuży fragment listu króla z dnia 9 kwietnia 1794 adresowanego do ks. Józefa Poniatowskiego, w którym przestrzega go przed przyłączeniem się do Kościuszki.

„Obecne przedsięwzięcie Kościuszki uczyniło wiele złego dla kraju przez zniszczenia z obu stron, ponieważ oddziały wojskowe maszerują w pośpiechu bez zaopatrzenia i bez furgonów, a utrzymują się tylko kosztem mieszkańców, nie płacąc w czasie przemarszów i zabierając zwierzęta, a nawet samych chłopów. Przerywa się prace w polu, tak, że po wielkiej biedzie w poprzednim roku, bieżący może doprowadzić do prawdziwego głodu. Jestem zmuszony działać w powiązaniu z Rosją przeciw Kościuszce, jako przeciw rebeliantowi, ponieważ nie uznaje on ani autorytetu mego, ani powagi obecnego rządu. Jestem też związany traktatem przymierza podpisanym w Grodnie, a trzymanie się tego przymierza jest jedynym sposobem zachowania pomocy Rosji wobec zachłanności Prus. Użyją one, bowiem wystąpienia Kościuszki, jako pretekstu, by powiedzieć imperatorowej: należy niespokojnych Polaków zgnieść, trzeba podzielić między nas resztę ich kraju aż do zniesienia imienia polskiego. Jest moim obowiązkiem trzymać się Rosji, gdyż ona gwarantuje wolę położenia tamy wszystkim uzurpacjom tamtej strony wobec naszych ziem, pod warunkiem, że pozostaniemy wierni naszemu traktatowi przymierza z nią. De Cache (ambasador Austrii – dopisek własny) złożył już notę oświadczającą, że cesarz w żaden sposób nie chce popierać tych nowych powstańców w Polsce ani im pomagać. Rosjanie i Prusacy maszerują już z dwóch stron przeciwko nim. Insurgenci nie mają żadnej innej pomocy obcej jak tylko trochę pieniędzy i wiele obietnic ze strony jakobinów. Otóż to stwarza dla mnie jeszcze jeden powód, by być przeciw insurgentom. Niech Bóg Cię strzeże, abyś nie dał się uwieść lub wszedł w jakieś związki z nimi. Działałbyś przeciw mnie samemu.”

Taką postawę przyjął król w dniu wybuchu ostatniego zrywu narodu w XVIII wieku. Jednak sprawy się działy, insurekcja warszawska wybuchła z duża mocą i król chcąc czy nie chcąc znów, jako „głowa narodu” został wmanewrowany w polityczną układankę. Ciekawe jest też to, że kiedy rewolucja już trwała i król zorientował się, że to nie tylko drobny bunt i „postawił na złego konia”, pospieszył z listem do Kościuszki, w którym było wiele słów pokory i poddania się nowej władzy oraz pochwały za podjęcie skutecznej walki o niepodległość. Kolejny zwrot w postawie naszego władcy, który to już raz – trudno zliczyć…a wszystko to, dla dobra narodu.

Tym razem rola, jaka została rozpisana dla króla nie miała wiele wspólnego w wojną. Kościuszko tak jak większość narodu obawiał się kolejnej zdrady i ucieczki władcy wraz z dworem do jego niedawnych wschodnich sojuszników, stąd istotą stała się obecność Poniatowskiego i „pokazywanie się na mieście”, co rodakom dodawało pewności siebie. Lud, nie w ciemię bity sądził wówczas, że jak by było źle to król by uciekał, a skoro jest w Warszawie i paraduje po ulicach zbierając pokłony, to znaczy, że sytuacja na wojnie jest OK i rychłe jest całkowite zwycięstwo. Druga funkcja, jako wyznaczono władcy było to…, że żyje. Pomimo jego wcześniejszej epizodu z targowicą i jawnej zdrady, jakiej się wówczas dopuścił wobec narodu i swoich poddanych, to pomimo dojścia tego „zdradzonego” ludu do władzy nikt się na życie monarchy nie porywa. Tym samym to „żywy” dowód na to, że insurekcja w Polsce jest inna od tej francuskiej, która była tak nie w smak szlachcie i możnym tego świata. Obecność żywego i uśmiechniętego króla, dawała światu świadectwo, że to nie motłoch doszedł do władzy i buntuje się przeciw świętemu porządkowi świata, tylko król razem ze szlachtą i społeczeństwem razem rzucili wyzwanie zaborcom i teraz ramię w ramie wspólnie walczą o odzyskanie niepodległości. Trzeba przyznać, że Poniatowski, mimo że pilnowany przez „społeczne patrole” na każdym kroku, to „trwanie przy życiu” znosił dzielnie i chętnie współpracował z władzami rewolucji. W ten sposób minął go styczek i nieszczęsny los, jaki na szubienicach i w licznych samosądach spotkał innych posądzanych o zdradę oficjeli poprzedniej władzy. Wypada w tym miejscu również wspomnieć o pozytywnej roli króla i realnym wsparciu, jakiego udzielał insurekcji. Na początku został nieco gwałtem przymuszony do oddania swojej ulubionej zabawki, czyli mennicy w ręce władz rewolucyjnych. Mennica był kluczem do władzy, lecz jako prywatna własność króla potrzebna była jego zgoda na przejęcie. Uczynił to wówczas bardzo niechętnie i pod przymusem, nie chcąc konfrontować się z nową władzą i realnie nie mając żadnych szans na zmianę swojego położenia. To, co wówczas najmocniej zabolało to projekty monet rewolucyjnych, jakie zamierzano bić w warszawie z których usunięto jego popiersie, imię i herb. Na to się nie zgodził i być może to właśnie jego wczesny opór przeciwko tym projektom, finansowe wsparcie, jakiego udzielił walczącym rodakom przeznaczając (między innymi) do przetopienia część ogromnej kolekcji medali oraz dobrze grana rola króla wspierającego powstanie – sprawiły, że w efekcie z monet nie zniknął i teraz możemy podziwiać roczniki 1794 z SAP na awersach.
Przejdźmy teraz do meritum i do tytułowej historii z mapą Polski w tle. Na początek proponuje wysłuchać tej historii wyśpiewanej przez Jacka Kaczmarskiego. Zapraszam na krótki film z nagranym utworem oraz z dodatkowym wstępem, jaki dodał sam autor.


Jak mogliśmy się przed chwilą przekonać, również u poety „ostatnia mapa Polski” jest pewnym symbolem i okazją do tego, żeby barwnie opisać schyłek rządów ostatniego króla i upadek Rzeczpospolitej Obojga Narodów. W dalszej części zapraszam na krótka analizę tekstu piosenki oraz na rozwinięcie historii i porównanie jej do rzeczywistych wypadków, które miały wówczas miejsce oraz roli w nich króla, mapy i Tadeusza Kościuszki. Najpierw jednak tekst i chwyty gitarowe z mojego osobistego, odręcznie napisanego śpiewnika, który pochodzi z roku 1989, który jest dla mnie ważny, bo jako nastolatek w ramach poboru, zasiliłem szeregi Wojska Polskiego. Zatem do gitar Panowie, do gitar J.


Tak jak określił to Jacek Kaczmarski w zapowiedzi przed utworem, cytuję „…Piosenka opowiada o autentycznym dialogu, jaki miał miejsce miedzy Tadeuszem Kościuszką a królem Stanisławem Augustem Poniatowskim w przeddzień bitwy pod Maciejowicami. Stawia ona następujące zagadnienie: czy Polska to symbol, czy rzeczywistość.”.

Co by tu można jeszcze dodać. Autor jednoznacznie opowiada się po stronie Kościuszki i za kolejną królewską fanaberie uznaje odmowę wydania (na pewne i wieczne zniszczenie) map z kolekcji królewskiej. Ocena poety jest wybitnie niekorzystana dla króla i w obliczu klęski całego narodu nie zważa zupełnie na kolekcjonerskie uczucia jednostki - władcy, który przez 30 lat swoich rządów poświęcił dla kraju już dostatecznie wiele, bez powodzenia prowadząc swój kraj i naród do zagłady. Teraz, symbolicznie poproszony o następne poświęcenie w kolejnej „przegranej sprawie”, stanowczo acz spokojnie odmawia dalszej pomocy. Król, jako bardzo sprawny polityk i wizjoner, którego dotychczasowe oceny i scenariusze sprawdzały się niemal dosłownie, stoi na rozdrożu wiedząc dobrze, jak zakończy się ta rewolucja. Czy wydać dzieło sztuki, jakim w II połowie XVIII wieku były odręcznie rysowane i malowane (przez wiele lat) mapy na niechybną ich zagładę, czy postawić się i nie pozwolić zniszczyć tych dzieł, ocalając je dla przyszłych pokoleń. Trudny wybór, który jednak nie jest zagadnieniem, na jakie autor był łaskaw zwrócić uwagę. W sumie to nie powinno nas dziwić, że Kaczmarski, sam nie mając kolekcjonerskich zapędów i doświadczeń na tym polu, nie poruszył w swoim utworze tej struny i nie poświecił większej uwagi emocji, jaką dla Poniatowskiego miała „jakaś tam mapa”. Kaczmarski jak większość „normalnych ludzi” uznał, że odmowa króla wynikała z niskich pobudek schlebiania swoim wysublimowanym gustom i zbytkom, które są przecież niczym w porównaniu z zagładą narodu i utratą państwa. Dodatkowym smaczkiem w tej historii jest negatywny wynik bitwy pod Maciejowicami, który wielu znawców wojskowości i historyków uznaje za oczywisty błąd naczelnika, który ponoć właśnie z… braku dobrej mapy, pomylił się znacznie w ocenie położenia swoich wojsk pozostających w odwodzie. Co przyczyniło się do klęski w walnej bitwie, jaką sam Kościuszko zainicjował i wydał Rosjanom a w efekcie do zdławienia i upadku Insurekcji. 

Zatem, czyżby znów wszystkiemu winien był pechowy król? Czy jeden drobny epizod mógł mieć aż tak ogromne znaczenie dla powodzenia całej wojskowej kampanii? Jak naprawdę wyglądało spotkanie z Kościuszką i dlaczego Stanisław Poniatowski dla świętego spokoju nie poświęcił swojego zbioru map i nie wydał ich wojskowym? Jaka była rola kartografii w II połowie XVIII wieku i co "ostatnia mapa Polski" rzeczywiście znaczyła dla króla? Na te i na inne pytania odpowiem w drugiej części wpisu. Z racji obszerności tematu i mojego gadulstwa, nawet ja nie byłem w stanie zaakceptować monstrualnych rozmiarów, jakie niespodzianie przyjmuje dzisiejszy artykuł. Zorientowałem się właśnie, że jestem w połowie historii więc szybko podjałem jedyna słuszna decyzję o I Rozbiorze mojego wpisu i podzieleniu go na dwa oddzielne byty. Zatem do zobaczenia już za kilka dni i zapraszam na dogrywkę J.

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem informacje i wiedzę z III tomu studiów nad historią ducha i obyczaju „Polska w czasie trzech rozbiorów 1772-1799” Józefa Ignacego Kraszewskiego, z wątków forum portalu www.historycy.org oraz artykuł „Tadeusz Kościuszko i Józef Poniatowski – przyjaciele czy rywale” z portalu historycznego www.histmag.org . We wpisie wykorzystałem film z utworem Jacka Kaczmarskiego „Ostatnia mapa Polski” udostępniony przez użytkownika @Encore na portalu Youtube, zdjęcia obrazów pochodzących ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie wyszukane dzięki digitalizacji części kolekcji oraz przeróbka zrobiona na portalu foteczka.net 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz