czwartek, 27 kwietnia 2017

11 Aukcja Antykwariatu Niemczyk, czyli z wizytą na targowisku plastiku.

Dawno nic ciekawego nie działo się w tej jakże istotnej części naszej pasji, jaką są aukcje numizmatyczne renomowanych wystawców. Antykwariat Michała Niemczyka jest jedną z takich instytucji na rodzimym rynku numizmatycznym, więc nic dziwnego, że od chwili, kiedy powstał mój blog zdecydowałem się na relacjonowanie każdego tych wydarzeń. Oczywiście sama opowieść będzie mocno okrojona tylko do monet ostatniego króla, które są moim głównym obszarem zainteresowania. Jakoś tak się złożyło, że w roku 2017 to dopiero pierwsza duża impreza aukcyjna w kraju. Poprzedni rok obfitował w liczniejsze okazje, ten jest odmienny, coś jakby pozwolono kolekcjonerom na kumulacje środków przeznaczonych na zakupy. U mnie niestety tak to nie zadziałało, rozliczenie PIT-u skutecznie spustoszyło mój budżet i wolnych środków zgromadziłem „jak na lekarstwo”. Jednak pomimo tego i tak z wielką ochotą zasiadłem do komputera w sobotnie popołudnie, że być blisko najciekawszych w tym dniu wydarzeń związanych z handlem monetami SAP. Nie bez znaczenia dla dzisiejszej relacji będzie „specyficzna” forma zgromadzonej do sprzedaży oferty. Nie od dziś, nie jest mi „po drodze” z gradingiem, do czego w dalszej części z pewnością niejednokrotnie jeszcze nawiąże, za co wielbicieli tej formy od razu przepraszam, bo przeważnie nie będą to miłe opinie. Oczywiście pomimo odczuwalnego niedoboru środków nie było jednak tak, że miałem zamiar być tylko widzem. Potencjalnie brałem pod uwagę wygranie którejś z ofert a w konsekwencji, uwolnienie wylicytowanej monety z plastikowego opakowania. Może nie jest to jakiś „sens mojego życia”, bo nie jestem talibem numizmatyki, ale zawsze pozostaje we mnie jakieś małe zadowolenie z dobrze wykonanej roboty, jeśli moneta dzięki mnie pooddycha trochę świeżym powietrzem. A co, niech patyna rośnie w siłę. Coś w stylu „Uwolnić Orkę” dla niesfornych amatorów numizmatyki królewskiej J. Przygotowałem w tym celu nawet drobną przeróbkę reklamy aukcji, którą prezentuje poniżej. Zatem zaczynamy zabawę!
Oczywiście zanim „nadejszła ta wiekopomna chwila” należało się zapoznać z ofertą, ocenić ją pod względem atrakcyjności i możliwości finansowych oraz ustalić strategie.  A jeśli znów okaże się, że nie stać mnie na większość numizmatów (jak to u Niemczyka, zwykle same rarytasy), to może nawet nie nazywać tego szumnie strategią, a raczej zwykłym założeniem. Ale zanim dojdę do tego wątku, a także skomentuje ofertę monet SAP oraz uzyskane wyniki podczas licytacji, to winny jestem kilka zdań wprowadzenia. Wprowadzenie dotyczyć będzie mojego osobistego stosunku do gradingu monet w świetle tego, co aktualnie dzieje się w tym obszarze numizmatyki.

Jak może pamiętacie z poprzednich wpisów, już wcześniej przy różnych okazjach nieco zahaczałem o ten temat. Dotychczas prezentowałem raczej stonowane stanowisko, twierdząc tylko tyle, że nie jestem zwolennikiem zamykania monet w plastikowe trumny i traktowania ich potem, jak zwykły produkt-towar, na którym łatwo można zarobić. Jednak z drugiej strony obiektywnie doceniałem również zalety standaryzacji ocen stanów numizmatów, ich potencjalne możliwości a nawet korzyści, jakie dla społeczności amatorów numizmatyki może nieść za sobą ten proceder. Miałem na myśli takie podstawowe zalety jak wprowadzenie wysokich standardów ocen stanów zachowania, utrudnienie pracy fałszerzom i ograniczenie liczby fałszywych monet, czy choćby zwiększanie zainteresowania rzesz potencjalnych nowych kolekcjonerów. Tak było wcześniej, od tego czasu moje myślenie o tym zjawisku bardzo się pogorszyło, dziś mogę to śmiało napisać, że jestem już jego zdeklarowanym przeciwnikiem. Jak to możliwe? To proste, wszystkie zalety, jakie wymieniłem w zdaniu powyżej, nawet jeśli kiedyś w jakimś stopniu rzeczywiście występowały, to w ostatnim okresie zdewaluowały się i ideał kolejny raz sięga bruku. Gdybym nie był obiektywny, to mógłbym napisać, że te zasady praktycznie w ogóle przestały już obwiązywać. Razem z rosnącym zainteresowaniem zbieraczy, na rynku pojawiły się większe pieniądze i możliwości niemałego zarobku. W krok za tym, w grze pojawiły się nowe firmy, rozpoczęła się konkurencja, która paradoksalnie nie przyczyniła się do poprawy, jakości świadczonych usług, ale poszła w zupełnie innym i niezrozumiałym dla mnie kierunku, to jest doszło tu do drastycznego obniżenia, jakości usług. Z tego co teraz obserwuję, firmy trudniące się gradingiem poszły drogą „dyskontów numizmatycznych”, czyli postawiły na mocny marketing, zadowolenie klienta za wszelką cenę przy jednoczesnym ograniczeniu kosztów wykonania usługi. Dla znacznej części osób przekazujących monety do opakowania w plastik, kluczowe jest uzyskanie jak najwyższych ocen. Jak mniemam po to, żeby dalej te numizmaty dobrze/drogo odsprzedać.  Idąc tym tokiem rozumowania, najbardziej popularne usługi zapewnia ten pośrednik, który świadczy swoje usługi tanio i ocenia monety na tyle wysoko, ze zadowala tym swoich zleceniodawców. Tak powstał zaklęty krąg, w którym wszystko jest ważne oprócz rzetelnej oceny.  Spowodowało to sytuację, której już na początku obawiali się dalekowzroczni kolekcjonerzy i znawcy numizmatyki (ja do nich nie należałem), czyli dramatyczne obniżenie, jakości ocen oraz wejście tej usługi w coraz to nowe obszary i nisze kolekcjonerskie. Jaki handlarz nie chciałby sprzedać drożej niż kupił? Jeśli wymaga to tylko przepakowania w plastik to jest to spora pokusa. Stąd, jeśli jeszcze nie tak dawno, za mocna stronę gradingu miałem wysoki standard oceny stanu zachowania numizmatów, to teraz już tak nie myślę. Jest wiele przykładów wystarczy tylko wejść na pierwsze z brzegu forum numizmatyczne (polecam TPZN.pl), żeby przekonać się, że wszędzie tam jest ogrom dyskusji, w których publicznie polemizuje się z tymi ocenami. To nie tak miało wyglądać. Oceny miały wyznaczać standard, a my maluczcy zbieracze mieliśmy się uczyć od najlepszych fachowców a nie podważać ich oceny. Pierwszym sygnałem, że sytuacja się pogarsza był podział na graiding „amerykański”, w domyśle ten dobry, co trzyma standard ocen oraz na ten drugi, „lokalny”, gdzie czasem dzieją się różne cuda i zdarzają nieciekawe wpadki. Jak się okazało, nie trwało to długo i sytuacja wyrównała się poziomem w dół. Dziś tajemnicą poliszynela jest już fakt, że wysłanie monet do firmy X daje szanse na uzyskanie lepszych ocen od firmy Y, co dodatkowo podzieliło grading na "stary" - w domyśle ten, kiedy obowiązywały jeszcze w miarę wysokie standardy ocen i „nowy”, tu się dzieje wiele i oceny są z reguły wyższe.  Doszło do kuriozalnej sytuacji, w której handlarze skupują monety w „starych” plastikowych trumnach (istotne są chyba numery) i po wyjęciu ich z pudełka wysyłają je ponownie do gradingu, w nadziej na uzyskanie wyższej oceny niż ta, która była pierwotnie. Standard ocen się na tyle obniżył, że podobno często udaje się im ta sztuka i od tego już tylko krok od wystawiania monet w „nowych” trumnach na aukcje i zrealizowaniu swojego ciężko zarobionego zysku.. I jak okazuję się na końcu, to przecież o to tak naprawdę w tym gradingu tylko chodzi. O ten zarobek uzyskany kosztem zbieraczy, nie o numizmatykę…

Idę dalej. Kolejną zaletą, przez którą kiedyś tolerowałem pakowanie monet w plastik, było w moim mniemaniu ograniczanie liczby fałszerstw na rynku numizmatycznym. Zasada była prosta. Wysyłamy monetę do oceny przez grono wybitnych specjalistów, który poświęcają swój czas i wiedzę na rzetelną analizę naszego egzemplarza. Byle fals się przez oko tej sieci nie przeciśnie, stąd miałem ten proces za jedną z podstawowych metod walki z coraz bardziej popularnymi fałszerstwami. Minęło jednak parę lat i co my tu mamy? Liczne przykłady monet fałszywych błędnie ocenionych przez „speców” i zamkniętych w plastikowe trumny opisanych, jak oryginały. To z kolei przyniosło odwrotny skutek od zamierzonego, nie dość, że nie ograniczyło liczby fałszerstw to jeszcze przyczyniło się do zalegalizowania niektórych z nich i powszechnego uznania ich za oryginały. To wielka szkoda dla numizmatyki oraz dla kolekcjonerów. Oczywiście można powiedzieć, że mylić się jest rzeczą ludzką i tylko ten się nie myli, co nic nie robi. To prawdy objawione, z którymi nie dyskutuje, jednak skala tych pomyłek jest na tyle duża, żeby nie powiedzieć ogromna. W dyskusjach pojawiły się szacunki mówiące, że w niektórych typach monet (weźmy tu na przykład gdańskie orty Zygmunta III Wazy) ilość falsów krążąca na rynku, w tym zapakowana w slaby i traktowana, jako drogo kupione oryginały dobiega już do 40%. Nie wiem czy jakiś amator numizmatyki nie poczułby się oszukany i rozczarowany swoim zbiorem wiedząc, że aż tak wielka cześć jego zbioru to nowoczesne falsyfikaty wykonane gdzieś tam na wschodzie na szkodę kolekcjonerów. Ale zaraz, przecież mamy certyfikat, zatem jakie falsy… skoro na opakowaniu napisali, że oryginał? Może dojść do tego, że minie kilka lat a te doskonałe falsyfikaty staną się tak „umocowane”, że zaczną być w katalogach opisywane, jako „dobre”- jeśli już tak nie jest. Skoro przechodzą grading, skoro są wystawiane do sprzedaży, jako oryginały, to dlaczego nie uwzględniać ich w katalogach? To ogromne zagrożenie, które może skutkować wymieszaniem się oryginałów z doskonale podrobionymi kopiami. Z tego, co wiem, świadomi zagrożenia kolekcjonerzy już podejmują kropki obronne, jednym z nich jest na przykład taki, że unikają „nowinek” i nie kupują monet z odmian, których proweniencja jest niejasna, czyli na przykład takich, które nie były znane w kolekcji już od minimum 10 lat. Jeśli znawcy wychodzą z założenia, że jakaś część monet dostępnych na rynku (szczególnie te droższe i w dobrych stanach, których ostatnio wysypało) to doskonale zrobione kopie, to radzą się na tym po swojemu zastanowić, z tematem bardziej zapoznać pod kątem własnych zbiorów. Oczywiście monety SAP sam będę poddawał analizie na tym blogu – numizmaty z innych okresów pozostają w gestii innych kolekcjonerów. Kolejną bronią na tego typu procedery są nieliczne, ale wartościowe fora internetowe skupiające miłośników „prawdziwej” numizmatyki. Tam społeczność skupiająca amatorów i zawodowców dyskutuje na te tematy, na własna rękę tropi fałszerstwa, poddaje analizie konkretne przykłady i wyciąga wnioski, które mogą przydać się każdemu zbieraczowi i może uchronić jego zbiory. Zatem zachęcam, link można znaleźć w zakładce LINKI na górze bloga. Poniżej jedynie próbka złożona ze zdjęć kilku monet z wielu (z dziesiątek/setek?) dostępnych na forum przykładów falsyfikatów ocenionych, zapakowanych w plastik jak oryginały.

Firmy od gradingu nie poprzestały jednak na tym i poszły krok dalej. W ogólnym pędzie za zarobkiem zaczęły przyjmować do oceny również falsyfikaty i kopie monet. I najnormalniej w świecie oceniają ich stan zachowania!. Szok, co się dzieje. Powoduje to dodatkowe zamieszanie. Nie dość, że zapakowali w plastik dobrze zrobione falsyfikaty i trzeba bardzo uważać, to dodatkowo są obecnie na rynku ogradowane kopie monet. Stąd, decydując się na zakup monety w plastikowym pudełku trzeba być czujny jak pies podwójny. I coś, co miało być proste i bezpieczne nawet dla poczatkującego amatora czy inwestora – stało się realnym zagrożeniem. I jeśli kiedyś można było powiedzieć, że grading „Firmy X” jest pewny i nawet amator może bez strachu kupić każdy zapakowany przez nią numizmat, to aktualnie nie rekomenduje już tego robić bez dokładnej analizy zawartości slabu. Można powiedzieć, że kolejną zaletę przemieniono w słabość. Poniżej przykład takiego slabu.
Kolejnym wątkiem jaki należy poruszyć są nieuczciwi sprzedawcy, którzy wyciągają oryginalne monety z zamkniętych slabów i w ich miejsce wsadzają przygotowane do tego celu kopie. Tak spreparowaną trumienkę sprzedają potem na aukcjach w internecie jak oryginał, bazując przy tym właśnie na większym zaufaniu kupujących do produktów opakowanych w plastikowe slaby renomowanych firm numizmatycznych. Poniżej jeden z przykładów, jakie można znaleźć na forum TPZN.pl.

Czarę goryczy przelało jednak umieszczanie w slabach również innych wyrobów niebędących numizmatami. Przyjęto zasadę, że grading, jako usługa, co do zasady jest zwykłą oceną stanu zachowania kolekcjonowanego przedmiotu. A jak „przedmiotu” to wcale nie monety i oceniać można, co się żywnie podoba i co się zmieści do plastikowej trumny. Niech poniższy przykład kapsla po piwie zapakowanego w plastikową trumnę będzie dowodem na to, że usługa tego typu już dawno „zeszła na psy”.
Od tego szaleństwa jeszcze tylko krok od budowania zbiorów najróżniejszych dziwactw, rzetelnie ocenionych w oryginalnej „skali dziwności” a na dodatek wszystko zapakowane w ładnym plastiku. Azjaci już niedługo zaleją nasz niewielki rynek trudnymi do odróżnienia podróbkami i nie będą to „tylko” kopie monet. Już są dostępne pierwsze oferty fałszywych monet od razu „oryginalnie” zapakowanych w fałszywych slabach. Przykład, jakich wiele na chińskich portalach aukcyjnych na zdjęciu poniżej.
To jest dopiero chamstwo, nie dość, że fals to jeszcze w podrabianej plastikowej trumnie. Walczmy z tym lokalnie jak się tylko da. To taka trochę „praca u podstaw”, pozytywistyczny trud żeby zrobić porządek na swoim podwórku. A jak porządek to i segregacja odpadów, akurat tę modę wspieram i rekomenduję trzymanie się poniższych zasad.
I jak się Wam teraz podoba grading? I właśnie w takiej nieco niekorzystnej atmosferze J… zaczynam opisywać 11 Aukcje Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka.

To, że ten uznamy aukcjoner nieco ślepo podąża za modą nie budzi mojej niechęci, raczej jest mi żal utraconych szans na odpowiedzialne kształtowanie lokalnego rynku numizmatycznego. Organizatorzy reklamowali swoją aukcję, jako wyjątkowe wydarzenie w skali Europy, pisząc że to druga w Polsce i krajach ościennych - aukcja, gdzie wszystkie numizmaty są w slabach.I to nie byle jakich plastikach, ale wyłącznie tych „najlepszych-amerykańskich”, cytuję: „WSZYSTKIE MONETY i BANKNOTY są ogradowane przez dwie najbardziej renomowane i bezstronne amerykańskie firmy gradingowe NGC i PCGS”. Ale to nie wszystko, gdyż jak okazuje się wszystkie te problemy i zagrożenia, które zaledwie lekko musnąłem w tekście powyżej krytykując plastikową modę, zupełnie nie przemawiają do organizatorów i nie zostały dostrzeżone przez antykwariat z ulicy Żelaznej. Jako dowód zaprezentuje kolejny tekst z reklamy aukcji, cytuję: Certyfikowanie monet stało się w ostatnich latach powszechne i uznane. Całkowicie zmieniło obrót wartościami numizmatycznymi. Grading umożliwia bezpieczny, nieobarczony ryzykiem, zakup numizmatów osobom o nawet niewielkim doświadczeniu numizmatycznym. Często okazuje się, że nawet pospolita moneta staje się rarytasem po uzyskaniu bardzo wysokiej noty gradingowej. Im doskonalszy stan, tym wyższa jest jej wartość. W znacznym stopniu poszerza się w ten sposób grono ludzi, którzy zaczynają swoją przygodę z monetami, będąc spokojni o swoje unikalne przedmioty. Grading to, jakość, bezpieczeństwo i prestiż.” Wiedziałem, że coś mi umknęło, kiedy pisałem o zaletach I teraz już wiem, to magiczne słowo „PRESTIŻ” J Kasa jednak musi się zgadzać i to jestem w stanie zrozumieć, szczególnie, że wyniki finansowe tego typu ofert są z reguły imponujące. Może to, więc nie problem plastikowej oferty i niecnych pośredników w sprzedaży, tylko samych klientów? Pewnie coś więcej „w tym jest”, kto kupuje opakowane monety po horrendalnych cenach? Bogaci biznesmeni, ministrowie, dyrektorzy, kierownicy średniego szczebla, feministki, polscy emeryci, inteligencja, rolnicy, robotnicy, renciści, kolekcjonerzy, przeciętny Kowalski za 500+, Misiewicz z ochroniarzem? Pewnie każda grupa po trochu i tylko patrzeć jak rynek się skomplikuje, podniosą się stopy procentowe, zmieni się moda na inwestowanie nadwyżek finansowych i… rozpocznie się wielka wyprzedaż. Ale to dopiero niepewna i niejasna przyszłość, skupmy się, więc na rzeczach pewnych i przewidywalnych, czyli na dniu dzisiejszym A teraz już bez wstawek i umoralniających gadek napisze o samej aukcji, bo to numizmatyka, tu zawsze jest, o czym pisać J.

Jak już pisałem na wstępie, pierwsza poważna aukcja w tym roku, więc termin jak najbardziej OK. Forma – tylko numizmaty w gradingu – to nie pierwszy raz, nie wzbudziło, więc już większych emocji. Oferta do przyjęcia zarówno dla koneserów numizmatyki, amatorskich zbieraczy jak i grup inwestorów.  Jak zwykle, już na wstępie wiadomo, że będzie drożej „niż normalnie”, ale czasem mimo tego warto coś ciekawego zakupić a plastikowy slab zawsze można otworzyć, monetę wyjąć i nic się nikomu nie stanie. Zatem na wstępie zobaczmy, jaką ofertę udało się zgromadzić organizatorom. Na reklamach chwalono się bardzo szerokim asortymentem i rzeczywiście wystawiono aż 1125 egzemplarzy, więc można było a priori założyć, że praktycznie każdy zainteresowany znajdzie tam coś dla siebie. Analizując komentarze o nadchodzącej aukcji, jakie pojawiły się na formach internetowych amatorów numizmatyki, nie spotkałem jednak zbyt wielu wyjątkowych zachwytów nad zaprezentowaną ofertą. Zawsze biorę to pod uwagę obiektywnie oceniając aukcje, gdyż sam koncentruję się mocniej jedynie na maleńkim wycinku oferty, jaką są srebrne monety SAP, najlepiej te obiegowe – stąd nie raz moja niepełna ekspertyza mogłaby zaciemnić obraz samej aukcji. W tym przypadku przed aukcją nie było wielkiego szumu i nie dało się wyczuć atmosfery oczekiwania na wielkie numizmatyczne święto. Ale może była to tylko „cisza przed burzą”? Ja sam nie odniosłem takiego wrażenia, ale pewne każdy zainteresowany amator monet ma na ten temat swoje zdanie. Przejdźmy, zatem do analizy monet SAP i później do strategii aukcyjnej, jaką tym razem zaprezentowałem J

Pisząc wyżej, że z ponad tysiąca numizmatów zwykle każdy zbieracz będzie mógł garściami wybierać oferty do wzbogacenia swojego zbioru, jednak nieco przesadziłem. Monet ostatniego króla było zaledwie 10, a jeśli odliczymy dwie próbne złotówki z 1771 roku oraz miedzianego trojaka z 1770, to okazało się, że monet będących mainstreemem mojego zainteresowania zostało zaledwie 7. Mało, dość powiedzieć, że trochę się zawiodłem, bo jakoś podskórnie spodziewałem się większej ilości ciekawych obiektów. OK, zatem 7 egzemplarzy, to niezbyt wiele, więc przejdźmy je wszystkie i opiszmy po kolei. Na początek mamy dwa talary „zbrojarze” z 1766 roku. Pierwszy, jako Lot.330 wystawiony za niebagatelna kwotę 10 000 złotych, zapakowany w slab z ocena MS 62. Moneta reprezentowała odmianę rewersu „ kropka po COLONIEN, bez kropki po 1766”. Została dokładnie opisana, w tym nawet według najnowszego katalogu Parchimowicz/Brzeziński, jako egzemplarz reprezentujący wariant 32.a11. Ten pierwszy talar to dla mnie bez wątpienia najładniejsza moneta Stanisława Augusta Poniatowskiego w całej ofercie aukcji. Menniczy stan zachowania, moneta bez defektów a do tego stara patyna, którą bardzo sobie cenię. Istne cudo do najlepszych kolekcji. Jednak, po pierwsze startowa cena 10 000 złotych sugerowała, że to moneta „z wyższej półki”, na która po prostu mnie nie będzie stać. Jednak zakładałem, że w trakcie aukcji może znaleźć swojego amatora, dla którego ta cena nie będzie stanowiła problemu. Dodatkowo muszę napisać, że posiadam już monetę w tej odmianie rewersu, więc oczywiste było, że swoja „artylerię” powinienem skierować, na co innego. Może na drugiego talara z 1766, oferowanego, jako Lot.331, który został wystawiony za kwotę 7 000 złotych? Moneta oceniona na AU 55, więc „spece” od graidingu z PCGS zakwalifikowali ją jako stan II, a te stany stanowią mój target. Egzemplarz może się podobać, ale przy tym majestatycznym talarze trudno by było inaczej. Niewielkie wady, jakie można dostrzec, to delikatny justunek, który jednak nie powodował u mnie negatywnych odczuć. Moneta opisana nieco skromniej, jako odmiana rewersu „bez kropek po COLONIEN i dacie” a konkretnie 32.a7. Uznałem, że ta pozycja jest dla mnie (na wstępie) interesująca, ponieważ nie mam tej odmiany i jej zdobycie jest w moich planach na tak zwaną „przyszłość”. Jedno, co mnie niepokoiło to cena. Początkowe 7 000 jakoś nie wróżyło mi powodzenia, ale od czegoś trzeba zacząć. Podsumowując monetka zdecydowanie dla mnie. Byłem na TAK J.
 Kolejnymi monetami z interesującego mnie zakresu były dwie dwuzłotówki, więc teraz kilka słów na ich temat. Pierwsza oferowana, jako Lot.334 to na pierwszy rzut oka „nie najładniejsza” sztuka z 1768 roku. Zamknięta w slabie NGC z oceną znawców AU DETAILS. Jako, że nie jestem wybitnym znawcą graidingu i nie mam raczej zamiaru rozwijać się w tym kierunku, to taka ocena to dla mnie nic innego tylko informacja o tym, że moneta została zdyskwalifikowana przez oceniających jej stan. Zwykle dzieje się tak ze względu na widoczne ślady czyszczenia lub inne istotne wady. Jak wiadomo monety nieumiejętnie czyszczone tracą wiele na swojej wartości i takich raczej nie rekomenduje dołączać do zbioru (no chyba, że rzadka i w promocji J). Dwuzłotówka w odmianie F.S. była reklamowana, jako „nieopisana” w najnowszym katalogu, co mogło stanowić jej jedną zaletę… Mim zdaniem monety wyczyszczone, w stanie obiegowym około II-, z widocznym justunkiem oraz brzydkim zabarwieniem na rewersie nie stanowią dla mnie interesującej oferty, na która chciałbym wydać wyjściowe 1000 złotych (o przebijaniu tej ceny nawet nie wspomnę). Zatem, jako domorosły poszukiwacz odmian i wariantów, nie skłamię, jeśli napisze, że w tym konkretnym egzemplarzu zainteresował mnie wyłącznie komentarz „nienotowana”. Sprawdziłem to, gdyż 1768 to niezwykle ciekawy rocznik dwuzłotówek, który już nie długo doczeka się swojego wpisu na blogu. Fakty są takie, że ten wariant rzeczywiście nie został opisany w katalogu duetu Parchimowicz/Brzeziński. Jednak nie jest to jakiś „biały kruk” i wiem, że pominiecie tej odmiany jest zwykłym przeoczeniem autorów, nie pierwszym i nie ostatnim. Dodam w tym miejscu, że udało mi się już wcześniej „odkryć” ten wariant a nawet zdobyć podobny egzemplarz oraz… zaobserwować kilka kolejnych na popularnych aukcjach. Stąd, musze napisać, że definitywnie nie jest to jakaś wyjątkowa moneta a do tego wyczyszczona i w średnim stanie, co definitywnie zniechęciło mnie do walki o jej zakup. Zapisałem sobie zdjęcia i wykorzystam je we wpisie, więc jakaś tam korzyść zawsze jest J. Druga moneta 8 groszowa reprezentowała popularny rocznik 1787, jednak już na pierwszy rzut oka było widać, że to naprawdę ładny egzemplarz. Moneta wystawiona, jako Lot.335, zamknięta w slabie PCGS z oceną AU 53, czyli stan oceniony na II -. Trochę ta niska ocena kłóciła mi się ze zdjęciem, na którym monetka wyglądała naprawdę pięknie. Coś akurat, czego szukam na tego typu aukcjach, popularne srebro w porządnym stanie zachowania, dostępnym dla większej grupy zbieraczy a nie tylko mennicze dla „najlepszych kolekcji”. To stawia mnie od razu po drugiej stronie barykady i zdradza dość przykry fakt, że mój zbiór do „najlepszych kolekcji” się obiektywnie nie zalicza J.Ważnym faktem przez pryzmat, którego dokonałem wstępnej oceny, było to, że akurat nie posiadam tego rocznika w zbiorze i czekam na interesujący egzemplarz z tego rocznika. Tu mogę napisać, że mimo tego, iż te dwuzłotówki występuję dość regularnie na rynku numizmatycznym, to wcześniej, kiedy rozważałem zakup tego rocznika zawsze coś „mi nie pasowało”, co daje podstawy sądzić, że być może czekałem właśnie na tą, jedną, jedyną, konkretną monetę. Co ciekawe nie tylko ja byłem zdania, że to interesujący numizmat. Egzemplarz był odpowiednio „doceniony” przez antykwariat organizujący aukcje, bo mimo najniższej z dotąd opisywanych ocen, cena startowa 2500 złotych budziła moje lekkie niedowierzanie. Może to nie srebro a platyna (coś mi mówiło J). Cena nieco pozwoliła mi ochłonąć i spokojniejszym okiem spojrzeć na ofertę. Czyżby kolejne rozczarowanie? Byłem ciekaw czy ktoś (a może ja) zdecyduje się przebić tak wywindowaną cenę wywoławczą. Ale o tym napisze już dalej w podsumowaniu.

Teraz przejdę płynnie do kolejnych a zarazem ostatnich trzech monet srebrnych SAP, które stanowiły złotówki. Na początek tego akapitu, trzeba wspomnieć o wyjątkowej jak dla mnie wpadce organizatorów, otóż jedna ze złotówek została wystawiona i opisana, jako zupełnie inny nominał. Trochę się teraz poznęcam J.  Pechową monetą okazał się Lot.336. Organizatorzy całkiem serio opisali ją jako „Dwuzłotówka (8 groszy”) z 1791 roku”. Nic to, że na slabie, w jakim egzemplarz został uwięziony jest jak BYK napisane „4 gros” oceniony na MS 62. Nic to, że na samej złotówce jak to ma ten nominał w zwyczaju jest jak WÓŁ napisane „4.GR.”. Jakoś umknęło i nie dało to do myślenia osobom przygotowującym ofertę do sprzedaży. Oni brnęli w to do końca, nawet opisując numizmat według najnowszego katalogu, jako odmianę 27.e, co jak ktoś się orientuje wskazuje na dwuzłotówkę z 1791 roku. Jak dla mnie to wyjątkowy niefart.  Tym sposobem jakoś nie bardzo byłem w stanie odnieść się do ceny wywoławczej ustawionej na całe 900 złotych. Nie byłem pewien czy to kolejna pomyłka i cena jest za dwuzłotówkę czy raczej wszystko gra i cena jest OK. Bardzo byłem ciekawy licytacji i generalnie, tego czy potencjalny i „mam nadzieję, że szczęśliwy” nabywca zwróci na to uwagę licytując, oraz to czy licytując chciał kupić złotówkę czy jednak 2 złote. Wiele pytań i możliwości z brakiem odbioru monety i wycofania się z zakupu włącznie. Ja posiadam w tym roczniku oba nominały, zatem nie „zaczaiłem się” na ten egzemplarz – dając szanse innym. Kusiło mnie nawet, żeby zgłosić ten błąd do organizatora prze aukcją, ale wydało mi się to tak oczywiste, że byłem pewien tego, że i bez mojej pomocy dostrzeżono błąd na stronie i w porę się go poprawi podczas licytacji. Kolejnym ciekawym faktem związanym z tym lotem jest ocena MS 62 – to jak dla mnie oznacza, że moneta jest mennicza, a prawdę mówić oglądając zdjęcia tego egzemplarza w sporym powiększeniu jakoś nie potrafiłem pozbyć się wrażenia, że to dalsza część tego żartu. Widziałem sporo ładniejszych złotówek w tym roczniku i jeśli ta była reklamowana, jako „druga najwyższa nota gradingowa”, to obawiałem się o wzrok fachowca, który dokonał tak spektakularnej oceny. Poniżej zdjęcia tej złotóweczki, dla mnie ten stan to cos koło II minus, który mógłby spokojnie kosztować coś około 400-500 złotych.
 Mając na uwadze własna ocenę tego egzemplarza, to cena wywoławcza na poziomie 900 złotych upewniała mnie, że organizatorom aukcji chodziło chyba jednak o dwuzłotówkę i dlatego tak drogo ją wycenili. Zaznaczyłem sobie monetę do obserwacji i byłem ciekaw czy siła „MS 62” będzie na tyle wielka, że ktoś przebije tę kwotę. Uśmiech na moich ustach powodowała świadomość, że ja z pewnością nie dotknę przycisku ‘LICYTUJ”.

Dwie kolejne monety opisze za jednym zamachem. Oba egzemplarze pochodzą z rocznika 1767, który dopiero co w marcu 2017 opisałem na blogu. Pierwsza z monet Lot.337 została oceniona przez NGC na AU 55 a druga, Lot.338 konkurencyjny PCGS ogradował na AU 53. Czyli ich stan według fachowców powinien być z grubsza podobny. Oba egzemplarze to bardzo popularne warianty, znane jako Parchimowicz/Brzeziński 19.b co „po polsku” znaczy, że należą do wariantu z wąskim zapisem daty. Czy faktycznie tak było, to była pierwsza czynność, jaką wykonałem i „nie chwaląc się” użyłem do tego swojego poprzedniego artykułu. Po sprawdzeniu uznałem, że dobrze to oceniono i mimo drobnych różnic stempla można uznać te dwie monety za egzemplarze z jednakowego wariantu. Co mogę jeszcze napisać, monetę z tego wariantu mam, chociaż jej stan nie powala i rozważam w przyszłości zakup lepszej i podmianę. Czy któraś z tych dwóch oferowanych monet mogła by być dla mnie intersująca. Napisze szczerze, nie. Oba egzemplarze noszą widoczne ślady obiegu, jeśli zostały ocenione na II to widocznie musza zawierać jakieś resztki lustra menniczego, które na zdjęciach nie jest dobrze oddane. Dodatkowo nie są zbyt dokładnie wybite, miejscami niedobite i na dodatek brzydko justowane. Szukam czegoś nieco lepszego, jak już wymieniać to jedynie na egzemplarz bez widocznych defektów. Oczywiście niedobicie i justunek nie dyskwalifikują tych monet, jako interesujące niższe stany II, jednak polecałbym je raczej poczatkującym. W tym roczniku, nominale i wariancie, ilość monet jest tak ogromna, że czasem nie warto iść na łatwiznę. Poniżej zdjęcie opisanych złotówek.
Podsumowując cele, jakie postawiłem sobie przed licytacją. Po pierwsze uznałem, że na monety, które mnie interesują, to raczej nie będzie mnie stać. Ok, może wykonam jakiś celny strzał jednak najpierw zobaczę jak ułoży się rywalizacja i do jakiej kwoty będziemy licytować. Do grupy monet interesujących dla mnie dodałem talary i dwuzłotówkę z 1787. Pozostałe cztery monety: dwuzłotówkę z 1768, „pomyloną” złotówkę z 1791 oraz dwie zetki z 1767 nie wzbudziły mojego zainteresowania i stawiałem się jedynie w roli obserwatora. Taki były moje założenia. Niewielka ilość interesujących mnie monet sprawiła, że mój plan był niezwykle prosty. A teraz kilka zdań o tym jak udało mi się ta strategię zrealizować. No nie poszło L Niestety nie wzbogaciłem się o żadną nową monetę i rozwój mojej „kolekcji” będzie musiał nieco poczekać. W pierwszego talara nie zdążyłem nawet wycelować, tak szybko jego cena powędrowała na poziomy dla mnie nieakceptowalne i wziąłem na wstrzymanie. Lot.330 sprzedał się aż za 18 000 złotych, do czego trzeba jeszcze doliczyć 15% prowizję, co wychodzi powyżej 20 tysięcy złotych. Drugi ten tańszy egzemplarz, Lot.331 poszedł za 9 i pół tysiąca + 15% prowizji. Być może będąc w ogniu licytacji, w chwili ekscytacji dałbym nawet te 7 tysięcy, chociaż zdroworozsądkowo talar w takim stanie jak dla mnie powinien kosztować maksymalnie 5-6 tysięcy. Czyli talary mi nie poszły. Mój ostatni cel, czyli dwuzłotówka z 1787 wystawiona za 2500 złotych został skreślony jeszcze przed rozpoczęciem licytacji. W pierwszej chwili chciałem pocieszyć się po niedawnej porażce i strzelić z biodra. Skalkulowałem sobie jednak to na chłodno. Doszedłem do wniosku, że mimo tego, że moneta odpowiada moim oczekiwaniom, to jednak na pewno nie jest warta więcej niż 2 tysiące złotych i odpuściłem. Okazało się, że moneta i tak znalazła nowych właścicieli i została sprzedana za 2,7 tysiąca, czyli około 3105 złotych licząc koszty pośrednictwa. Może to dziwne, ale cieszyłem się z zachowania rozsądku i z tego, że jej nie kupiłem. Jak zakończyły się licytacje srebrnych monet SAP można zobaczyć na zdjęciu, jakie zamieszczam poniżej.
Okazało się, że wszystkie monety SAP zostały sprzedane. Dwuzłotówka z 1768 roku, jako „jeszcze nienotowana” osiągnęła cenę końcową 2300 złotych. Pomylona złotówka z 1791 sprzedawana, jako dwuzłotówka została wylicytowana za bagatela 1800 złotych, co znaczy, że jeśli nowy właściciel się nie pomylił i odbierze numizmat będzie musiał za niego wydać ponad 2 tysiące złotych. Jak dla mnie to niemal astronomia. Ostatnie dwie złotówki, które wystawiono za zdecydowanie niższe kwoty uzyskały kilka przebić i zostały sprzedane odpowiednio za 600 i 510 złotych. Paradoksalnie jak dla mnie jedynie ceny uzyskane w licytacji tych dwóch ostatnich monet są w miarę akceptowalne.

Podsumowując, niestety nic nie kupiłem, ale też oferta monet SAP nie była zbyt imponująca. Nie żałuję udziału, zawsze lubię aukcje Antykwariatu Niemczyk, które są prowadzone bardzo sprawnie i na wysokim poziomie technicznym. Obserwując sobotnią aukcje przez dłuższy czas (byłem zalogowany od godzi porannych do południa) nie zauważyłem żadnych istotnych problemów technicznych i opóźnień obrazu/dźwięku/danych, co dla kupujących jest równie ważne jak sama oferta. Tu organizatorom na pewno należy się pochwała. Z cen, jakie zostały uzyskane zakładam, że był to nie tylko organizacyjny sukces, ale również i finansowy. To akurat dobrze i zapewne już niedługo możemy spodziewać się kolejnego rekordu. Oby tylko Aukcja 12, która odbędzie się w październiku bardziej obfitowała w monety Stanisława Augusta Poniatowskiego. Więcej SAP, mniej plastiku - o to chciałem zaapelować i tego życzę amatorom monet oraz sobie na sam koniec dzisiejszego wpisu. Dziękuje za doczytanie do tego miejsca i zapraszam po dłuuuugim weekendzie J.

We wpisie wykorzystałem zdjęcia z katalogu aukcji Antykwariatu Numizmatycznego Michał Niemczyk, z forum TPZN.pl Towarzystwa Przeciwników Złomu Numizmatycznego, z forum monety.pl oraz wyszukane za pomocą gogle grafika. 

4 komentarze:

  1. Dzień dobry.
    Z wielkim napięciem przeczytałem nowy wpis na blogu. Jak u Hitchcocka, zaczyna się od trzęsienia ziemi. Potem napięcie już tylko rośnie... Na szczęście finał wpisu był dla mnie uspokajający.
    Parę słów o mnie. Zaczynałem od zbierania popularnych 2zł, potem były monety kolekcjonerskie NBP aż w końcu zafascynowały mnie monety historyczne. Od dłuższego czasu zastanawiałem się nad kierunkiem mojej pasji i to właśnie ten blog ukazał mi piękno tego okresu oraz pomógł mi podjąć decyzję.
    Niestety stworzył Pan sobie konkurencję :). Ale prawda jest taka, że jestem dopiero na początku tworzenia własnego zbioru, więc moim kierunkiem będą raczej monety popularne z tego okresu.
    Był to mój pierwszy udział w tego typu aukcji i trochę niespodziewanie wygrałem obie złotówki z 1767r. Z wielką ulgą przyjąłem informację, że z moimi monetami jest wszystko OK oraz że nie przepłaciłem.
    Było dla mnie to dużym zaskoczeniem, że wygrałem obie aukcje, więc jeże jest osoba chętna na złotówkę z 1767 to z przyjemnością oddam jedną pozycję po cenach aukcyjnych.
    Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie Eleniaszu, gratuluję celnych spostrzeżeń i znakomitego tekstu! Mimo, iż zbieram tylko monety średniowieczne, bardzo lubię Pana blog, a najbadziej Pana relacje z aukcji :)
    Pozdrawiam i dziekuję za ciekawą lekturę
    Krzysztof

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za miłe słowa :-)
    Próbuje tu pisać to co myślę, chciaż mam świadomość, że czasem nieskładnie mi to wychodzi.
    Mennictwo SAP jest bardzo ciekawe, zatem nie dziwie się że szybko zyskuje grono nowych zwolenników.
    Co do konkurencji, to powiem tylko tyle, że juz to odczułem :-) ...ale nie zmaierzam zwalniać.

    Na temat fenomenu gradingu juz dawno chciałem coś napisać, jednak dopiero ta aukcja pozwoliła mi połaczyć oba tematy. Nie mam zamiaru zawracac Wisły kijem, ale czułem sie w obowiązku napisac co o tym myslę i zwrócić uwage na realne zagrożenia.

    Pozdrawiam i dziekuję za komentarze
    Mariusz

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń