piątek, 5 sierpnia 2016

Pruskie fałszerstwa monet SAP, cześć 1 - geneza.

Wstęp, czyli Houston mamy problem.

Kiedy kilka lat temu zdecydowałem się na ograniczenie moich zbiorów i ukierunkowanie pasji na kolekcjonowanie srebrnych monet koronnych Stanisława Augusta Poniatowskiego byłem pewien, że temat będzie wymagający ale z drugiej strony w miarę jasny i dobrze opisany. Dodatkowo była to przemyślana decyzja a ja byłem do niej nienagannie wyposażony i przygotowany. Miałem fachową literaturę, na studiowanie, której poświęcałem wiele czasu. Miałem wartościowy katalog Plage, posiadałem katalogi Kamiński/Kopicki i Parchimowicza – wszystko tam było ładnie narysowane, czytelnie opisane, więc sądziłem, że wiem, jakie i ewentualnie ile monet należy do ścisłego kręgu mojego zainteresowania. Dodatkowo pocieszałem się, że jest przecież internet z całą swoja ogromna wiedzą, więc nic nie mąciło mojego dobrego samopoczucia i radości z podjęcia tej kluczowej dla mojej pasji decyzji…

Pamiętam dobrze moment, kiedy to zorientowałem się i „odkryłem”, że istnieje takie zagadnienie jak fałszerstwa pruskie. I to nie tylko, że „sobie kiedyś tam istniało”, ale także to, że paradoksalnie może mieć to dzisiaj dla mnie ogromne znaczenie. A wszystko to za sprawa wydawałoby się niewinnie wyglądającej broszury (w rzeczywistości bardzo dobrej) Narodowego Banku Polskiego z cyklu „Polski pieniądz przez wieki”, w której przeczytałem takie zdanie dotyczące monet Poniatowskiego: „ Celowali w tym Prusacy, którzy wywozili dobra polska monetę, a zalewali kraj małowartościowym pieniądzem pruskim. Oblicza się, że do 1787 roku na 43 mln zł wybitych w srebrze aż 40 mln zł wywieziono za granicę” (w domyśle, przetopiono te miliony w pruskich mennicach). Zelektryzowała mnie ta informacja i jak to mówią dziś marketingowcy „wyprowadziła mnie ze strefy komfortu”… Pomyślałem sobie, jak to - a moje katalogi?  To po co ja dnie całe studiowałem nakłady poszczególnych roczników srebrnych monet, po co po tych nakładach oceniam ich rzadkość i ewentualna wartość, – jeśli te dane powielane w każdym z katalogów nijak się maja do rzeczywistości. Wyobraziłem sobie to tak: zostało nam w kraju 3 miliony „dobrych” złotych wyprodukowanych w mennicy w Warszawie a reszta, to pewnie wszystko są pruskie falsy. Jak je teraz zidentyfikować? Jak sprawdzić, czy i ile już mam w swoim zbiorze?  Jak je odróżnić i omijać szerokim łukiem na aukcjach? Nie są to przecież jakieś chińskie, koślawe kopie, które można odróżnić na pierwszy rzut oka, ale całkiem „oryginalne falsyfikaty” z epoki. Wtedy właśnie pojawiło się w moim życiu wiele ważnych pytań i wątpliwości, na które nie znajdowałem odpowiedzi. Odpowiedzi ważnych nie tylko dla mnie, ale także z punktu widzenia każdego miłośnika mennictwa SAP. Poniżej prezentuje jak w tym czasie wyobrażałem sobie pruskiego talara z 1766 roku J


Nie wiedząc jeszcze wtedy, „z czym to się je” zdecydowałem się jak najszybciej zapoznać z tematem żeby czasem nie zapłacić frycowego i nie nadziać się na jakiś podejrzany fejk. Od tej chwili minęło już sporo czasu a ja ciągle aktywnie szukam informacji na temat tych fałszerstw. Informacji, które z reguły są rozproszone i porozrzucane po wielu publikacjach. Na początku trudno mi było zdobyć na ten temat jakieś użyteczne dane. Niestety najczęściej były to informacje również bardzo ogólne, które nie wyczerpywały tematu i nie wgryzały się w szczegół. Można powiedzieć, że praktycznie w każdej publikacji opisującej początki mennictwa w czasach SAP jest wzmianka na ten temat, ale nie wiele z nich wnosi coś nowego. Większość to powielanie utartych faktów, tez i sądów. Istnieje oczywiście dedykowana publikacja Mariana Gumowskiego z 1948 roku „Fałszerstwa monetarne Fryderyka II” gdzie na 70 stronach autor zmierzył się z tematem. Ale po pierwsze, istnieje raczej „tylko teoretycznie”, bo informacji o niej nie ma zbyt wiele a zdobycie tej książeczki jest też niezmiernie trudne i kosztowne. Po drugie z relacji wiem, że autor raczej nie koncentrował się na najbardziej interesującym mnie okresie i też nie podał zbyt wielu szczegółów o fałszerstwach w czasach Poniatowskiego. No a po trzecie wygląda na to, że może nie być zbyt aktualna wiedza w świetle najnowszych badań monet SAP. Więc jak widać - wszystko ładnie pięknie, niby wiemy, że gdzieś dzwoni ale nie wiemy w którym kościele. Powszechne informacje na ten temat są raczej ogólne i mętne. Niektóre dane są nawet ciekawe, ale niestety nie pozwalają na konkretne i obiektywne zdefiniowanie, która moneta jest „pruskim falsem” a która nie jest. Jako osoba, która zbiera numizmaty z tego okresu, ta informacje jest dla mnie kluczowa i pewnie dla innych amatorów monet Stanisława Augusta też okażą się ważne. Brak podstawowej wiedzy na ten temat jest widoczny na każdym kolekcjonerskim kroku. Obserwując aukcje, oferty sklepów internetowych, katalogi oraz rozmawiając z innymi kolekcjonerami dostrzegam potrzebę rzucenia światła na to zagadnienie.  Zakładając tego bloga, jedną z moich myśli przewodnich było właśnie opracowanie swoich ustaleń i podzielenie się wiedzą by w efekcie odróżnić „ziarno od plew” w naszych kolekcjach. Liczę się też z ewentualnym wywołaniem szerszej dyskusji…

Ostatnio nastąpił postęp i pojawiły się trzy iskierki nadziei, że temat zostanie definitywnie wyjaśniony. Otóż po pierwsze w najnowszym katalogu Parchimowicza/Brzezińskiego temu tematowi poświęcono cały, niewielki rozdział. Pojawiło się w nim wiele ciekawych danych, faktów i informacji, które dotychczas nie były mi znane i zdecydowanie stanowią krok w dobra stronę. Napisałem już zresztą na tym blogu w recenzji tego katalogu, że moim zdaniem to jedna z bardzo mocnych stron tej pozycji … i zdania nie zmieniam. W treści tego katalogu po raz pierwszy oficjalnie oznaczono i pokazano na wysokiej klasy zdjęciach monety opisane jako pruskie fałszerstwa. To był dla mnie przełom. W dalszej części będę czerpał z tych danych pełnymi garściami. Drugą wielką iskrą są badania, jakie przeprowadził alternatywnie Pan Rafał Janke, który w nieco odmienny sposób podszedł do zagadnienia, ale w efekcie również doszedł do wielu interesujących wniosków. Mamy, zatem kolejny mocny punkt zaczepienia. Trzecim, nieco skromniejszym źródłem są moje własne ustalenia i dane, jakie udało mi się przez te klika lat szczególnego zainteresowania tematem zanotować, ustalić lub sformułować. Wiele z nich ma swoje potwierdzenie w wyżej wspomnianych źródłach, ale tez kilka jest odmiennych i może, gdy je przytoczę, to rzucą jakieś nowe światło na zagadnienie. Ponieważ dane zawarte w wyżej wspomnianych źródłach nie są powszechne oraz ze względu na to, że traktowane każde z osobna nie dają pełnego obrazu, to dziś postaramy się temu zaradzić.  W serii artykułów postaram się rozwinąć i usystematyzować ten temat, korzystając z wielu dostępnych źródeł i materiałów. W dalszej części rozbije główny temat pruskich fałszerstw srebrnych monet okresu SAP na mniejsze zagadnienia, które się z im wiążą i miały na nie wpływ. Ponieważ temat jest raczej rozległy a ja nie zamierzam pisać jakiś epopei (wiem, wstęp o tym nie świadczy J) stąd postaram się możliwie krótko scharakteryzować każdy z obszarów. Moim celem głównym jest oczywiście powszechne udostepnienie materiałów oraz stworzenie szeroko dostępnego narzędzia, które pozwoli każdemu zainteresowanemu tym tematem w łatwy sposób porównać i odróżnić monety koronne bite w Warszawie od „pruskich fałszerstw”. Ok., zatem do dzieła!

Fryderyk II, czyli jak zostać kryminalistą.

Jak to w ogóle możliwe żeby w czasach bądź, co bądź Oświecenia, kiedy świadomość społeczna i wiedza o ekonomii warstw rządzących była już na tyle powszechna – mogło dojść do tak szeroko zakrojonego procederu fałszerstw monetarnych. Wiemy, że była to działalność masowa, długotrwała i nastawiona na całkowite wyniszczenie systemu monetarnego sąsiedniego państwa (w tym przypadku naszego). Z drugiej strony to była operacja trudna do przeprowadzenia pod względem skomplikowanej logistyki i potrzebnego zachowania poufności w długim okresie. Z drugiej, dająca ogromne zyski, które nakręcały koniunkturę w Prusach i były jednym z liczących się źródeł dochodów tego państwa. Można nawet powiedzieć, że dzięki zyskom z fałszerstw królestwo Prus było w stanie konkurować z większymi sąsiadami i liczyć się na skale europejską w wielu dziedzinach ówczesnej gospodarki, wojskowości i polityki. Pytania, na które chciałbym na początku odpowiedzieć w dalszej części tego wpisu są dwa: jak do tego procederu w ogóle doszło oraz jak to się stało, że przy takiej skali procederu i jego szkodliwego wpływu dla naszego kraju - mógł on być praktycznie bez przeszkód przez tyle lat kontynuowany?...

Fryderyk II Wielki, obraz pędzla XIX-wiecznego niemieckiego malarza Wilhelma Camphausena

Wszystko zaczęło się w I połowie wieku XVIII, czyli w czasach saskich na wiele lat przed okresem Stanisława Augusta Poniatowskiego. Wtedy to w roku 1740 król Prus Fryderyk II wstąpił na tron i rozpoczął swoje rządy, które później historia doceni i określi nadając mu pseudonim „Wielki”. Fryderyk generalnie był osobą, która od dziecka „posiadała plan”. Już, jako młodzieniec przyszły władca dał się poznać, jako osoba, która potrafi skutecznie wcielać w życie zarówno swoje pomysły jak i wielkie idee. Okropnie zdolny i wszechstronnie utalentowany Fryderyk był władcą prawdziwie oświeconym. Wykształcony, poliglota, czynny muzyk, poeta, prozaik, filozof, żołnierz, ekonomista… itd. itd. Słowem władca z zupełnie innego wymiaru. Pozostawił po sobie znaczny dorobek pism, utworów muzycznych, poetyckich, a zwłaszcza prozatorskich i filozoficznych. Szczególnie cenny jest jego dorobek na polu historycznym, na którym ujawnił pełnię kunsztu literackiego. To on, jako pierwszy podjął próbę napisania historii Prus. Do tego przyjaciel Woltera i osoba, z którą liczyła się sama Katarzyna II.  A teraz druga strona natury.  Znał się na wszystkim, wszystko kontrolował, nic nie działo się bez jego wiedzy, cenił skromność, srogo karał niesubordynację – istny „Robocop”. Chyba to pierwszy prusko-niemiecki władca nowożytny, u którego widać ogromne tendencje do dyktatury. Nie dziwi, zatem, że nasz dzisiejszy bohater był jednym z największych idoli Adolfa Hitlera…

A teraz krótka charakterystyka Fryderyka rodem z Wikipedii. „Wychodząc od teorii umowy społecznej, doszedł do wniosku, że rządy jednostki – oświeconego absolutysty – są optymalną formą władzy. Władca miał identyfikować się tylko z państwem i jemu miał służyć. W jego przekonaniu, król jest pierwszym sługą i pierwszym urzędnikiem państwa, a osobiste rządy króla są jego moralnym obowiązkiem. Sprowadzało się to do wprowadzenia gabinetowych rządów jednostki, opartych na zdyscyplinowanej administracji i biurokracji. Już od pierwszych dni panowania większość uprawnień Fryderyk koncentrował we własnych rękach. Chociaż sprawował władzę w sposób absolutny, to wierzył, że celem polityki jest dobrobyt jego obywateli. Na tym właśnie miała polegać idea absolutyzmu oświeconego, zakładająca, że władca, kierujący się oświeconym rozumem, podejmuje świadome decyzje na rzecz dobra swoich poddanych i rozwoju państwa (Fryderyk ściśle wiązał jedno z drugim). Tą też retoryką uzasadniał swoje działania. Siebie uważał, więc za sługę Prus i tego wymagał też od obywateli, w myśl dewizy, że czasem trzeba poświęcić szczęście i wygodę w imię dobra całego kraju.” Porównajmy ten opis w myślach z opisem naszych miłościwie panujących w tym okresie: Augusta III czy Stanisława Augusta Poniatowskiego. Widać istotne różnice.  Ok. więc właśnie „z kimś takim” i z jego polityką będziemy mieć teraz do czynienia przez prawie 50 lat w których rządził Prusami.

Fryderyk II Wielki daje koncert na flecie w pałacu Sanssouc
Swoje rządy rozpoczął z przytupem i z powodzeniem zakończył kilka lokalnych konfliktów zbrojnych, wprowadził nowe prawa i podatki oraz umocnił system władzy. Jednym ze źródeł dochodów, jakie zdefiniował sobie Fryderyk był dochód z działalności menniczej. Ale nie takiej zwykłej, tylko można dziś powiedzieć exportowej. Otóż na początku, wymyślił sobie Fryderyk chytry plan, aby otwierać jak najwięcej mennic na terenie swoich ziem i wybijać monety na potrzeby polskiego rynku. Nie była to oczywiście działalność charytatywna. W tych czasach w Polsce nie działały mennice, powszechnie brakowało w obiegu rodzimej monety a te, które były w obiegu pochodziły głównie „z zagranicy”. Tym samym Fryderyk postanowił, że jak już Polacy nie chcą/nie potrafią zarabiać na mennictwie to on osobą swoją i działalnością wypełni nam tę rynkową niszę. Począł tedy wybijać monety pruskie najpierw pełnowartościowe a potem z każdym rokiem obniżał zawartości kruszcu (tu zajmujemy się z zasady srebrem, więc srebra) i wprowadzał je furmankami w ilościach hurtowych na nasz rynek. Była to działalność przynosząca wysoki stały zysk, sprzeczna z obyczajami i z prawem, ale „tylko trochę” i w porównaniu do następnych ruchów to było przedszkole… Świetnie się Fryderykowi ten system sprawdzał, zatem gdzie się dało otwierał w Prusach liczne (naprawdę liczne) mennice i bił, bił, bił aż się dymiło J



W tym czasie w Polsce król August III zdecydował (głosem swych doradców), że on również zacznie wybijać polska monetę i otworzył w tym celu mennice w stolicy Saksonii, z której władał.  August nie miał formalnej zgody polskiego sejmu na wybijanie monet, ale jako ukochany władca polskiej szlachty (za króla Sasa jedz i popuszczaj pasa) nikogo o zdanie nie pytał, nie bez podstaw licząc, że nikt mu w kraju skutecznie tego przecież nie zabroni. Okazało się, że to dochodowy interes a i ładnie się August na nowych monetach prezentuje. Wtedy to nasz król uruchomił drugą „starą i porządną” mennice w Lipsku, w której bił polskie monety srebrne i złote.

Nie spodobało się to bardzo Fryderykowi II. Ktoś śmiał robić mu konkurencje na rynku polskim, który był wtedy już praktycznie opanowany przez pruskie produkty. Fryderyk II zakazał obiegu monet Augusta III na swoim terytorium a po chwili poszedł dalej i nakazywał skupować i dostarczać je do mennic, jako doskonały, pełnowartościowy surowiec do przetopienia. Rozpoczął się okres „zimnej wojny” gospodarczej i handlowej pomiędzy Prusami a Saksonią. Pruskie monety z nikczemną próbą srebra zaczęły powoli przegrywać walkę o klienta na polskim rynku. Monety wybijane w Lipsku niemal od razu zyskały dobra renomę „dobrych” środków płatniczych i stąd w tym czasie ich duża popularność w handlu. Rynek powoli uwalniał się od pruskiej dominacji. Wtedy to między innymi Fryderyk II zakazał transportu monet z mennicy z Lipsku do Polski przez terytorium Prus (a przez pruski wtedy Śląsk było do Polski najbliżej). To jednak nie był koniec. Wykonał kolejny znamienny krok na drodze do fałszerskiej sławy, otóż wtedy właśnie w 1755 roku po raz pierwszy posunął się do fałszerstwa. Nakazał mennicom we Wrocławiu i Królewcu w tajemnicy rozpoczęcie bicie polskich tymfów z podobizna Augusta III. Nie wystarczyło to jednak Fryderykowi, chciał skutecznie „wyrwać chwasta” i już rok później w 1756 militarnie zaatakował Saksonię rozpoczynając wojnę 7-letnią. Prusacy byli agresorami ambitnymi i aktywnymi. Mimo tego, że dopiero raczkowali w praktykowaniu „blitzkrieg” to jednak od razu odnieśli kilka istotnych zwycięstw nad Saksoniami. Zajęli między innymi Drezno i Lipsk – a z nimi mennice Augusta III. Kiedy saskie mennice wpadła w ręce pruskie to Fryderyk II nie zarządził ich zamknięcia i likwidacji, co to to nie. On jak zwykle miał swój własny plan – ze zdwojoną siłą rozpoczął w tych mennicach wybijać monety Augusta i wprowadzał je bez przeszkód na rynek finansując z zysków swoje dalsze działania militarne. Wtedy doszło do kolejnego „numizmatycznego” wydarzenia a mianowicie Fryderyk wydzierżawił zajęte mennice i za 200 tysięcy talarów wynajął je przewodniczącemu wspólnoty żydowskiej w Berlinie niejakiemu Veitel Heine Ephraimowi. Żyd ów za w/w kwotę nabył prawo do wybicia sfałszowanych polsko-saskich monet srebrnych i złotych.  Bardzo obrazowo opisał ten okres Tadeusz Kałkowski w dziele „Tysiąc lat monety polskiej”, na stronie 313 pisze autor „ Drugi etap fałszerskiej działalności Fryderyka, teraz już jawnie kryminalnej, przypomina rozbójnicze metody krzyżackie. Za setki tysięcy talarów czynszu wydzierżawia on mennice pruskim spekulantom, wśród których do szczególnie nędznych kreatur należeli bankierzy berlińscy Icek i Efraim. Za te wygórowane do ostateczności czynsze Fryderyk dawał im prawo bicia coraz podlejszej fałszywej monety, teraz już jawnie polskiej, bitej stemplem Augusta III nie tylko w mennicach pruskich, ale i w Lipsku po zajęciu Saksonii w toku wojny siedmioletniej. Przebiegły fałszerz każe na falsyfikatach bić przezornie wsteczna datę 1753 i kilkakrotnie zaniża ich stopę….”. To fakt, dukaty bite były ze złota 7-karatowego podczas gdy oryginalne emitowane były ze złota 23 i pół karatowego a talary wybijano ze srebra czterokrotnie gorszej próby od oryginału. Monety 8-groszowe i orty oraz inne mniejszej wartości „sreberka” wykonywał przeważnie tylko z posrebrzanej miedzi. Dobre monety polsko-saskie Augusta III wyławiali w Rzeczypospolitej dla mennic Ephraima kupcy i agenci. Emisja fałszywych monet pokrywała wówczas znaczną część budżetu wojennego Królestwa Prus. Wywóz dobrej monety i zalew fałszywej gorszej, jakości spowodował wzrost cen w Rzeczypospolitej. I tak powstały właśnie słynne „efraimki” (zdjęcie poniżej), fałszywe monety wybite podczas wojny 7 letniej.


Okres saski, czyli gra w pozory.

Jednak po początkowych sukcesach w Saksonii i Austrii (bitwa pod Pragą) Prusy zostały zmuszone do wycofania się z Czech po przegranej bitwie pod Kolinem18 czerwca 1757. Nastepnie do wojny przystapiła tez Rosja i zaatakowała prusaków z drugiej flanki. Gdy wydawało się, że sukcesy wojsk rosyjskich całkowicie pogrążą Prusy, zmarła caryca Elżbieta Romanowa a jej następca Piotr III nieoczekiwanie zawarł pokój, ogłaszając się nawet sprzymierzeńcem Prus. Nie był to jednak koniec fałszowania monet i produkcji marnej, jakości tymfów zwanych powszechnie „bąkami”. Prusacy wycofując się z Saksonii zabrali zdobyczne stemple polsko-saskich monet, przetransportowali je do swoich innych mennic i tam jeszcze przez wiele lat bezkarnie bili fałszywą monetę o podłej próbie. Tak właśnie w czasch saskich Fryderyk II stał się fałszerzem na dużą skalę. Ok. ale na jak dużą skalę ? Dość powiedzieć, że z danych zawartych w książce Rafała Janke „Źródła z dziejów mennicy Warszawskiej” możemy między innymi dowiedzieć się, że August III w latach 1756-1756 wybił i wprowadził do obiegu swoje pełnowartościowe monety o wartości ponad 123 milionów złotych polskich, natomiast prusacy za przyzwoleniem Fryderyka II wyprodukowali fałszywych tymfów na kwotę minimum 400 milionów złotych polskich. I tak można spokojnie założyć, że w tym okresie na 10 tymfów aż 9 było fałszywych (te dobre zostały dodatkowo skupione z rynku i przetopione). Dodatkowo żeby zrozumieć jak wyglądały realia monetarne w kraju po panowaniu dynastii Wettinów, przytoczmy cytat z nieśmiertelnego katalogu Karola Plage „ Okres Stanisława Augusta w historii numizmatyki polskiej”. Tam Pan Karol pisze tak „ Za panowania dwóch Augustów Polska zalana została podłą saska monetą na kolosalna sumę przeszło 600 milionów zł. Jeżeli dodamy do tego pieniądze austryjackie, rosyjskie i francuskie, które napłynęły do Polski i wynosiły 240 mil.zł, to będziemy mieli całkowity obraz ruiny finansowej…”.

Jak za Sasów Polska walczyła z fałszerstwami z Prus? Reakcje jeśli w ogóle jakieś były, to raczej spóźnione i  z reguły nieskuteczne. Brak było spójnej idei, która przełożona na przepisy i procesy byłaby ratunkiem dla naszego rynku i handlu. Podejmowane działania były pozorne i tylko jedynie starały się „gasić pożary”. W całym kraju brak było odpowiednio wykształconej kadry, która mogłaby skutecznie wyłowić fałszywe monety z rynku. Dość powiedzieć, że flagowym działaniem ówczesnego Podskarbiego Wielkiego Koronnego Teodora Wessela było sprowadzenie do Polski zagranicznych probierzy menniczych. Osoby te zostały zaprzysiężone a ich głównym zadaniem było zbadanie ilości kruszców zawartych w obiegających w tym czasie monet i wycenienie ich realnej wartości. W wyniku tych działań saskie tymfy, których fałszerstwa bite oryginalnymi stemplami były praktycznie niemożliwe do odróżnienia podczas obiegu – zostały zredukowane o połowę swojej nominalnej wartości do 15 groszy. Nie było to z zasady działanie sprawiedliwe, bo przecież w wśród wielkiej ilości tymfów obiegających na rynku polskim były monety legalne oraz te z pierwszego okresu fałszerstwa warte jeszcze po około 20-25 groszy. Doprowadziło to znów do uaktywnienia grup lokalnych cwaniaków, którzy znali się na rzeczy lepiej niż pospólstwo i spośród zredukowanych tymfów 15 groszowych wyławiali te, w których kruszec był wart znacznie więcej. Powodowało to dodatkowe zamieszanie i niepokoje społeczne. Drugą metodą były komory celne, które miały zapobiegać wpływowi fałszerstw przez granicę. Rekwirowanie fałszywych monet w drodze z mennicy na rynek polski nie było prowadzone jednak na wielka skalę a i siec polskich komór celnych była dziurawa jak sito… Zarekwirowane monety fałszywe były przetapiane i z braku czynnej mennicy – przekazywane do klasztorów i kościołów na wota. Trzecia metoda wyprzedzała swoje czasy i była raczej instrukcją niż realnie skuteczną bronią na fałszerzy. Otóż sam Podskarbi Wessel napisał i wydał w 1762 roku swoim sumptem broszurkę o znamiennym tytule „Żal uspokojony, niewinność obroniona, rozmowa dwóch przyjaciół“ – rzecz o tymfach bąkami zwanych - która miała za zadanie uświadomić jak radzić sobie z problemem fałszywek w obiegu. Tak właśnie walczono z fałszywkami i trzeba jasno stwierdzić, że nie była to żadna przeszkoda dla fałszerskiej działalności. Nie podjęto na przykład, żadnych skutecznych kroków politycznych lub nacisków międzynarodowych. 

W latach 1760 – 1763 polski rynek monetarny sięga dna. Wprawdzie mieszczanie i szlachta jakoś sobie w tym wszystkim radzili (a niektórzy nawet osiągają zyski ze spekulacji), to nieuczeni, prości chłopi i biedota była oszukiwana na monetach na każdym kroku, co spychało ich w spiralę biedy. Na fałszywe pruskie monety ludność miała kilka czysto słowiańskich określeń.  I tak Polacy nazywali je: bąkami, efraimkami, berlinkami, tymfami saskimi, wrocławskimi, małymi główkami. Po kilku kolejnych akcjach skupowania z rynku fałszywych monet pruskich oraz kolejnych redukcjach menniczych ich wartości, ceny dóbr poszybowały do góry i nastał okres wysokiej inflacji. Wtedy to na przykład za bochenek chleba płacono najczęściej kilkoma kilogramami miedzianych szelągów…To wszystko doprowadziło nawet do zbrojnych wystąpień chłopskich przeciwko szlachcie.  W 1761 roku chłopskie bunty odnotowano na Kujawach oraz województwach Lubelskim i Sandomierskim. Zatem kraj popadał w ruinę i reforma systemu monetarnego stała się palącą koniecznością zyskując powszechne poparcie. 

Podsumowując część 1, sytaucja była podobna jak na poniższym obrazie Józefa Chełmońskiego. Prusacy fałszowali nasze monety i rujnowali nam gospodarkę, a w Polsce? A w Polsce w tym czasie bociany leciały… leciały...leciały... J

I właśnie z takim bagażem niecnych dokonań, z pomysłem na dochodowy interes oraz ze stosunkowo dużym znaczeniem w polityce międzynarodowej wchodził Fryderyk II fałszerz „do gry”, kiedy to w 1764 roku w Polsce swoje rządy rozpoczynał nasz ulubiony Stanisław August Poniatowski. Ale o fałszowaniu monet w okresie SAP napiszę już w kolejnej części. Dziękuję za doczytanie do tego momentu J i zapraszam na kolejne części.
Cdn…

We wpisie wykorzystałem zdjęcia z archiwum WCN, zdjęcie obrazów wyszukane funkcja google oraz cytaty z biblioteki numizmatycznej bedaacej w moim posiadaniu.




1 komentarz:

  1. Trafiłem na ten ciekawy artykuł tropem sprawy redukcji monety przez Teodora Wessela. Sprawa z punktu widzenia numizmatyki może i wydaje się być trudna, ale myślę, że punktu widzenia fizyki i matematyki niekoniecznie taka jest. Rozwiązanie problemu należy do Archimedesa. Miał on sprawdzić czy korona królewska jest wykonana z oryginalnego kruszczu, czy też nie. W związku z tym Archimedes wprowadził pojęcie gęstości. Wzór fizyczny jest dość dobrze znany: masa= gęstość x objętość. Aby zmierzyć objętość ciała Archimedes zanurzał ciało w wodzie. Wyparta ilość wody odpowiadała objętości ciała (dziś np. 1dm sześcienny odpowiada litrowi- można to przeliczyć na metry sześcienne, pomiar można przeprowadzić w zlewce z podziałką w ml). Następnie podobnie jak Archimedes monety należałoby zważyć. Tutaj trzeba się być może posiłkować wiedzą jakie metale czym fałszowano. Porównać należy gęstości oryginalnych materiałów np. złota z gęstością np. tombaku. W tym wypadku przydaje się Pana wiedza z zakresu numizmatyki (w jaki sposób fałszowano monety, jakie materiały, czym zastępowano). Następnie przez porównanie gęstości monet można dość łatwo (przypuszczam) dojść, co jest falsyfikatem, a co nie. Jeśli to nie jest wystarczające podparłbym się dość ogólnodostępną wiedzą z zakresu statystyki. Powiada Pan, że na 43 mln złotych 40 mln zostało wywiezionych za granicę. Jeśli dobrze rozumiem 3 mln z 43 mln są więc prawdziwe. To ok. 7%. Jeśli ma Pan np. ok 50 monet z tych czasów to statystycznie mniej więcej trzy będą te dobre. Sprawdziłbym gęstość wszystkich monet z kolekcji porównując ich masy (np. ze zwykłej wagi kuchennej) z objętością (zlewka z podziałką). Można porównać, czy dla ok. 7% wyniki odstają od przeciętnej. Myślę, że w ten prosty fizyczny sposób być może łatwiej jest odróżnić falsyfikaty od oryginałów niż śledząc niuansy w biciu monety.

    OdpowiedzUsuń