wtorek, 2 października 2018

Wrześniowe aukcje, czyli wpis o zombiakach, monetach i kocie w worku.

Koniec lata ma dla mnie chyba tylko jeden pozytywny wymiar. Pewnie nie będę oryginalny, jeśli na blogu o monetach napiszę, że to oczywiście zbliżający się nowy sezon aukcji numizmatycznych. Jednak zanim bardziej szczegółowo zacznę pisać o wrześniowych imprezach, to jeszcze na chwilkę chciałbym się zatrzymać i podzielić ogólnymi spostrzeżeniami na temat swoich obserwacji rynku numizmatycznego. W końcu coraz mądrzejsze głowy zastanawiają się nad jego fenomenem i próbują zidentyfikować, w czym tak naprawdę tkwi jego siła. Niestety z tego, co widzę większość tych analiz skierowanych jest wyłącznie w stronę inwestycyjną. Napędzają to oczywiście same domy aukcyjne, szeroko reklamując swoje usługi i marketingowo ogrywając kolejne rekordowe kwoty. To działa na wyobraźnie publicystów piszących o inwestycjach, szczególnie na rynku, na którym stagnacja miesza się z ryzykownymi opcjami. Zaraz za tym „złotym orszakiem” podążają tłumnie normalni ludzie, szukający alternatyw dla ochrony swoich oszczędności. To właśnie dla nich, jak grzyby po deszczu powstają sponsorowane artykuły, a ostatnio nawet i specjalistyczne raporty o stanie rynku numizmatycznego. Raport, za który trzeba zapłacić by dowiedzieć się, co by tu kupić by dobrze zarobić a może nawet… ile to będzie. W sumie nic w tym dziwnego, ani też nagannego, ale jednak nieco kłóci się to z pasją miłośników historii i starej numizmatyki. Krzyżują się, zatem na aukcjach drogi inwestorów i kolekcjonerów, tworzy się sztuczna rywalizacja, a ceny rosną do poziomów niespotykanych w innych krajach. A potem słychać tłumaczenie, że to dlatego, bo Polacy są wyjątkowym narodem i bardziej interesują się swoją historią niż inne nacje, gdzie numizmaty są o wiele tańsze. Przecież nasz kraj przechodził przez ciężkie próby czasu i to niby teraz uzasadnia, że swoje muszą kosztować, bo są przecież bardzo cenne dla dziedzictwa narodowego. Kowalski namówiony do inwestycji, „na której, nie można stracić”, stara się mieć monetę z Piłsudzkim czy z jakimś innym „dawnym królem”. Najlepiej oczywiście żeby udało się kupić, te ładnie zapakowane w plastik z numerkami.

Tego właśnie się czepiam. Obserwuje już nawet podobne przejawy w swoim anty-numizmatycznym środowisku, w jakim się, na co dzień obracam. Za głowę się łapie, gdy coraz to nowe, przypadkowe osoby zostają zachęcone do bezstresowych zakupów i inwestowania w numizmaty. Piszę to na starcie sezonu, dlatego że prawda nie jest taka prosta i warto o tym wspomnieć. A nóż, ktoś przeczyta początek tego wpisu. Ja osobiście mam nieco inne doświadczenia i nie raz, jako mniej doświadczony zbieracz przekonałem się na własnej skórze, że można się na tej całej numizmatyce nieźle sparzyć. Głównie dotyczy to egzemplarzy, które kupowałem kiedyś bez podstawowej wiedzy pod wpływem impulsu. W efekcie, niejednokrotnie później sprzedałem te same monety sporo taniej. Być może nawet nie raz ucierpiała przy tym moja kolekcjonerska duma. Jednak ekonomicznie mnie to nie dotknęło, bo miałem sporo szczęścia a tam gdzie mi go zabrakło, to akurat kwoty nie były wielkie. Jednak nie zawsze musi być tak, że spadniemy na cztery łapy. Z resztą kolekcjonerzy w swojej numizmatycznej pasji najczęściej nie szukają łatwego zarobku, więc to zagrożenie praktycznie nas nie dotyczy. Nie chciałbym być źle zrozumiany i gasić powszechnego zapału, bo z tej mody może powstać wielu nowych miłośników, którzy przy okazji tej mody głębiej zainteresują się tematem. Dopływ świeżej krwi, zawsze jest zbawienny. Już oczyma wyobraźni widzę te tłumy, które w piątkowe popołudnie szturmują wejście do Marriotta by zając lepsze krzesło na konferencji Damiana Marciniaka J. Sam się tam wybieram, więc chciałbym spotkać żywych kolekcjonerów, a nie pochód MS-zombiaków rodem z „Walking Dead”,  zbierających numerki na trumnach. Świetnie ujął to Kolega @modsog, który w wątku „Stany zachowana” na forum TPZN.pl, (LINK DO FORUM) podzielił się ze społecznością fajną ilustracją na ten temat, którą prezentuję poniżej J.
Czyż to nie słodkie MS-zombiaki J Doświadczenie mi podpowiada, że jeszcze w ten piątek inwazja żywych trupów w centrum stolicy nam zdecydowanie nie grozi. Może lepiej będzie, jeśli na początek zakupią sobie „Fakt” z wyjątkowym numizmatem rodem z bliżej niezidentyfikowanej Skarbnicy. To ponoć też da się zapuszkować, kto podejmie wyzwanie? J.

Z góry przepraszam za ten monolog na wstępie. Jednak, uważam, że warto zacząć wpisy o startującym sezonie pełnym kuszących imprez numizmatycznych, od ogólnego apelu o rozwagę, której przecież nigdy nie za wiele. A teraz już przechodzę do opisu wrześniowych aukcji ogólnopolskich. Po pierwsze, sezon wystartował „z kopyta”, bo było ich w minionym miesiącu naprawdę sporo. Szaleńcze ożywienie ogarnęło cały rynek numizmatyczny, czyli nie tylko wyżej wspomnianych inwestorów, ale również i ich „dilerów” J. Oprócz imprez renomowanych i sprawdzonych organizatorów, szeregi sprzedawców zasiliły kolejne zastępy nowych firm. Generalnie liczba chcących skubnąć swój kawałek numizmatycznego tortu przyprawia o czasem zawrót głowy, a nie jest to pewnie jeszcze ostatnie słowo. Na platformach takich jak Ebay, Allegro czy Numimarket aż zaroiło się od zupełnie nieznanych mi wcześniej sprzedawców, chcących wykorzystać dobrą koniunkturę i zrobić szybki biznes. Miałem niemal wrażenie pospolitego ruszenia. Coś w stylu:

Larum grają
Na rynek numizmatyczny Mości Panowie, kto w szybki (i pewny) zysk wierzy. 
Na rynek!

Obserwuję sobie z boku jak rośnie liczba ofert i na tym tle dostrzegam działania kolejnych znawców monet z żyłką handlowca. Faktem jest przecież, że różne media prześcigają się w propagowaniu korzyści z samozatrudnienia. Często natykam się na materiały, w których zawodowi doradcy, żeby nie użyć słowa „kołczowie” – wkładają ludziom do głowy „sprawdzone metody” mówiące jak żyć w XXI wieku by osiągnąć sukces. Scenariusz jest zwykle podobny. Zajmij się tym, co lubisz robić. Rzuć pracę w biurze, fabryce czy gdzie tam „robisz” i stań się wolnym człowiekiem, swoim szefem i panem własnego losu. Mniej stresu, więcej czasu. Wrzuć na luz, a się na swojej pasji dorobisz i na starość będziesz zamożny jak emeryt w RFN-ie. Przyznam, że to kusząca perspektywa J. A co najważniejsze, obserwując rynek numizmatyczny wygląda mi na to, że ta reklama jest naprawdę skuteczna. Przykłady? Proszę bardzo. Pisze początek tego tekstu z Bydgoszczy, czyli miasta, w którego ścisłym centrum w ostatnim czasie powstało 6 nowych stacjonarnych sklepów numizmatycznych. Było 0 jest 6. Nie ma kolejek, ale klienci zachodzą całkiem licznie, a dodatkowo dochodzi handel przez internet, który jest najczęściej większą częścią tej działalności. Bo przecież żeby handlować monetami w sieci, wcale nie potrzeba zaraz otwierać stacjonarnego punktu. Drugi przykład - we wrześniu więcej monet pozyskałem z tak zwanej „ręki”, dzięki kolekcjonerskim znajomościom czy blogowym kontaktom, niż… z licznych aukcji, o których, zaraz zacznę pisać J. Ludzie czynu znów biorą sprawy w swoje ręce i idą ciekawe czasy. W każdym razie, ja będę się temu przyglądał, a czasem sobie pozwolę na komentarz, z punktu widzenia osoby, która chętnie kupi coś nowego w dobrej cenie. Kończąc ten wątek, jako ilustrację, pozwolę sobie wkleić kolejny drobny żarcik utrzymany w podobnym stylu J.
A teraz już naprawdę wracając do wrześniowych imprez. Ilość aukcji, zdecydowanie nie szła w parze, z jakością oferowanych na nich przedmiotów. Wyglądało to nawet czasem, jakby cześć monet, została po prostu wygarnięta z szuflady i wystawiona na handel w nadziei, że na chłonnym rynku, wszystko się sprzeda. Zdecydowanie brakowało „petard”, które wbiłyby mnie głęboko w fotel i zaparły dech. Przynajmniej, jeśli chodzi o mennictwo z okresu Stanisława Augusta Poniatowskiego, to we wrześniu nie odnotowałem zbyt wielu interesujących egzemplarzy. Po takim wstępie pewnie nikogo nie zdziwi, że nie w każdej organizowanej aukcji dostrzegałem sens swojego uczestnictwa. Czas, zatem na chronologiczny przegląd imprez, w których zdecydowałem się jednak coś zalicytować.

Pierwszy w kolejności był Antykwariat Numizmatyczny Michała Niemczyka, który już 8 września wystartował z ogromną, dwudniową imprezą. 16 Aukcja ANMN odbyła się w całości w internecie, na platformie aukcjamonet.pl. Monety SAP sprzedawano pierwszego dnia, więc to sobota była dla mnie pierwszym licytacyjnym przetarciem w tym sezonie. Prawda jest jednak taka, że 16 aukcja Niemczyka, która ponoć, jako całość była bardzo udana, zupełnie nie rozpieściła mnie ofertą monet Poniatowskiego. W innych okresach numizmatycznych było „grubo”, jednak dobrych monet Stanisława Augusta … nie było wcale. Dla mnie prywatnie, to spore rozczarowanie i chyba najsłabsza oferta w historii moich startów na imprezach tego renomowanego sprzedawcy. Do tego stopnia, że długi czas po odsłonięciu oferty w internecie, zastanawiałem się czy warto się tam w ogóle rejestrować. Do czego to doszło żeby jakiś drobny zbieracz wybrzydzał na numizmaty w Antykwariacie przy Żelaznej. Ale, takie są niestety fakty i szczerze zazdrościłem miłośnikom innych okresów polski królewskiej, które nawet mnie laika, zainteresowały swoim bogactwem. W efekcie, kiedy otrzymałem katalog i przeanalizowałem wszystko dokładnie, to jednak po namyśle postanowiłem wystartować. Zrobiłem to bez jakiś szczególnie ambitnych celów, jeśli chodzi o numizmatykę SAP. Oto, jakimi monetami reklamowano tą imprezę.
Jak widać, nawet w licznych reklamach nic o królu Poniatowskim tym razem nie było słychać. Co jedynie potwierdzało, że monety mojego ulubionego władcy nie będą głównym daniem dla licznej hordy MS-zombiaków. Fakty były takie, że spośród 28 monet SAP, trudno mi było wybrać coś dla siebie. Przykro to pisać, ale nawet monety wyróżnione w ofercie, jako RZADKI ROCZNIK, 2MAX NOTA czy RZADKA MENNICA TORUŃ, to nie były numizmaty warte specjalnej uwagi, a już na pewno nie takie, do jakich przyzwyczaił mnie ten sprzedawca. Ok, ale dość utyskiwania, bo już zapewne wszyscy zrozumieli, że byłem nieco rozżalony, więc mogę przejść do kolejnego punktu programu J.

W efekcie pogłębionych analiz i poszukiwań dobrego celu do licytacji, niestety poniosłem porażkę. Ze zdumieniem stwierdziłem, że nie jestem zainteresowany ani jedną monetą Poniatowskiego z mojego głównego obszaru zbieractwa, czyli srebrnych monet koronnych z mennicy warszawskiej. I tu się pojawia koło ratunkowe, powszechnie znane w przyrodzie, jako „opcja B”. Mam przecież jednak i „inne pasje”, o których nie prowadzę bloga i właśnie tam przekierowałem swoje zainteresowanie. Tak się złożyło, że był u Michała Niemczyka taki jeden złocistej barwy numizmat, na który szczególnie polowałem. W tym celu nawet poważnie zwiększyłem swój limit zakupowy, jednak mimo tego i tak, nie udało się go pozyskać. Kosztował dziesiątki tysięcy złotych, a ja odpadłem gdzieś w drugiej połowie licytacji. To tyle na temat, dlaczego w ogóle zapisałem się na 16 Aukcję. Jednak z braku laku i żeby nie wrócić z pustymi rękoma, zdecydowałem się rozszerzyć swoje spektrum monet Poniatowskiego o inne mennice. Już od jakiegoś czasu się tym zagadnieniem mocniej interesuje. Na razie tylko czytałem i zbierałem materiały, gdyż w niedalekiej przyszłości planuję wpis na blogu poświęcony mennictwu miejskiemu w czasach stanisławowskich. Uznałem, że to dobry moment żeby z teorii przejść do praktyki i postarać się o jakiś interesujący obiekt, który zilustrowałby moje szersze zainteresowania. Traf sprawił, że akurat na znalazła się tam drobna moneta, która mi się spodobała. Oto, egzemplarz, o który zamierzałem się postarać.
Jak widać na zdjęciu, to ładny szeląg gdański z rocznika 1766. Ciekawy przykład mennictwa miejskiego w początkowych latach panowania Stanisława Augusta, bity według „nieaktualnej” ordynacji saskiej. Krążek został zapakowany w „gustowny” slab NGC z oceną AU55, jednak to nie plastikowa obudowa mnie w nim tak ujęła. Spodobał mi się jej naturalny wygląd i porządne, centralne bicie, bez niedoróbek jakże licznych na tym typie monet pochodzących z obiegu. Jednak najbardziej w tym konkretnym egzemplarzu zainteresowała mnie zdrowa blacha i to jej wyraźne, powierzchniowe pobielenie. Doskonale widać jak spod delikatnej srebrzystej warstwy, wyłaniała się miedź, z której przecież w głównym stopniu wykonane były gdańskie szelągi. Srebra w nich jest tyle, co kot napłakał. Autorzy w najnowszym katalogu monet SAP podają, że domieszka argentum w gdańskich szelągach wynosi zaledwie 6,25% wagi. Tym sposobem traktowanie jej przeze mnie, jako monety srebrnej, jest lekkim dziwactwem i nadużyciem. Ale, kto matce zabroni, kochać swoje dzieci, szczególnie, kiedy teraz już moneta znajduje się w moim zbiorku i cieszy mnie jej widok.  Dla mnie jest srebrna J. A przy okazji, wracając do wyglądu i inwestycji, to ten konkretny egzemplarz został już raz (co najmniej) sprzedany u Niemczyka. Miało to miejsce dwa lata temu na Aukcji nr 9, gdzie wówczas osiągnął cenę 420 złotych, czyli o 100 więcej niż dzisiaj. Takie to się czasem trafiają inwestycje… Prawdopodobnie wyższa cena dwa lata temu, to efekt „podkręconego” zdjęcia, które wspierało wówczas jego sprzedaż. Podobno klienci lubią bardziej intensywne kolory, a już szczególnie tą rudą barwę miedzi. Poniżej, jako przykład prezentuje „stare” zdjęcie szeląga.
Ładniutki, co nie. Jest różnica? Oczywiście to kwestia gustu, jednak warto napisać, że moneta w rzeczywistości wygląda jak na zdjęciu z aukcji w 2018 roku i wcale nie jest tak bardzo „miedziana”, jak ją wcześniej prezentowano. Podsumowując mój udział, mimo że tym razem na imprezie ANMN w moim ulubionym okresie mennictwa nie było specjalnych „wodotrysków”, to i tak udało się pozyskać całkiem ciekawy egzemplarz. Już czekam na kolejną aukcję, bo z tego, co widzę, sytuacja wraca do normy i znów będzie, o co kopie kruszyć. Ale o tym, to już w październiku J.

Idąc dalej, w kolejnym tygodniu czekały mnie dwie aukcje na platformie OneBid. W sobotę 15 września ze swoją drugą aukcją startował Salon Numizmatyczny Mateusza Wójcickiego, zaś dzień później odbyła się kolejna impreza firmowana przez twórców portalu Numimarket. Wziąłem udział w obu, nawet pomimo tego, iż okres SAP znów nie był szczególnie nad reprezentowany. Jednak dało się z tej oferty coś wybrać i teraz opowiem po kolei, co mi się spodobało i jakie były efekty licytacji. We wrocławskim salonie Wójcickiego jak zwykle królowały banknoty, jednak znalazło się tam miejsce również dla miłośników bardziej brzęczącej monety. Oferta monet SAP była przekrojowa. Obejmowała 17 sztuk od talarów do miedzianych groszy. Mnie grubsze monety jakoś szczególnie nie zainteresowały. Talary wyglądały nawet znośnie, ale akurat posiadam te roczniki i nie rozpatrywałem licytacji. Pierwszą ciekawostką była miedziana odbitka próbnej dwuzłotówki z 1771 roku. To, co prawda „nie moja bajka”, jednak takie monety zawsze interesują mnie z punktu widzenia działalności samej mennicy. Zastanawiam się zwykle nad powodami ich powstania oraz szacuję kiedy i jak powstały. Na początek rozważań, oto ten interesujący egzemplarz.
Główną zagwozdką, jaką miałem z tym krążkiem było to, że trudno mi było znaleźć praktyczny sens odbijania w miedzi monet, których szczególną cechą miało być to, że będą wybite z czystego srebra. Jakoś mi się to kłóci z sensem planowanej w 1771 reformy i nie uważam też, że takie sztuki mogły powstawać z powodów procesów technologicznych w mennicy. Zwykle szczególnie dokładnie przyglądam się jak wygląda blacha takiej odbitki i staram się wypatrzeć w tle, cechy i niedoskonałości świadczące o późniejszym wykorzystaniu starego stempla. Jedyny logiczny powód, jaki znajduje dla odbijania w innych metalach prób z tego rocznika, to władnie powtórne użycie stempli z mennicy warszawskiej do wybicia kilkunastu monet dla bogatych kolekcjonerów oraz generalnie „na handel”.  Ten proceder był nader popularny w XIX wieku, co zresztą potwierdził dobry opis aukcyjny.  Na oferowanej monecie tło było zdecydowanie niejednorodne i bardzo podejrzane. Można było mieć zastrzeżenia, do jakości przygotowania krążka oraz do jakości użytego stempla, na którym widać wyraźne ślady po trawiących go już ogniskach korozji. W każdym razie, to ciekawostka dla koneserów, jakim ja nie jestem. I jak się okazało wcale nie taka tania J.

Mnie bardziej zainteresowały dwa inne srebra Poniatowskiego. Pierwsze z nich, to mennicza złotówka z 1767 roku. Jak już kiedyś udowodniłem na blogu, to bardzo popularna moneta z okresu stanisławowskiego, którą stosunkowo często można spotkać w doskonałym stanie zachowania. Sam mam jednak zdecydowanie gorszy egzemplarz i z chęcią wymieniłbym go na sporo lepszy. Oczywiście pod stałym warunkiem, że cena będzie atrakcyjna. Tu licytacja starowała od 800 złotych, więc uznałem, że warto się zainteresować. Poniżej ten egzemplarz.
Złotówka w slabie NGC oceniona na MS62 nie mogła być zła, a do tego numer wydawał mi się dość niski, więc była nadzieja, że się nią MS-zombiaki jakoś mocniej nie zainteresują. Jak widać na zdjęciu, złotówka została bardzo ładnie wybita z obu stron. Żadnych niedobić na napisach otokowych i brak defektów tła. Naprawdę świetna sztuka. Podczas licytacji naprawdę bardzo się starałem, jednak nie udało mi się jej pozyskać. Cena na poziomie ponad 4 tysięcy, za popularna złotówkę jest dla mnie jeszcze wciąż nie do zaakceptowania. Wycofałem się z gry z żalem, ale nie było innego wyjścia. Uparli się żeby mnie przebijać i co Pan zrobisz? Nic Pan nie zrobisz J.

Przeniosłem swoje zainteresowanie na kolejną złotówkę z tego samego rocznika, ale tym razem było to pruskie fałszerstwo. Moneta wyraźnie obiegowa i nie tak idealna jak jej poprzedniczka z Warszawy. Jednak całkiem poprawnie zachowana, a dodatkowo był to egzemplarz w identycznym wariancie, jaki onegdaj zaprezentowałem na blogu we wpisie dedykowanym tym podróbkom. Poniżej zdjęcie tego metalicznie połyskującego prusaka.
Monetę wystawiono za jedyne 200 złotych. Po krótkiej licytacji kupiłem ją za trzykrotność tej kwoty. Szczęście mi dopisało, bo akurat taki miałem maksymalny limit. Przed laty za zachodnią granicą, miałem szansę zakupić menniczy egzemplarz monety z takiego wariantu. Wtedy jeszcze nawet nie wiedziałem, że to pruskie fałszerstwo. Rozważałem jej pozyskanie, jako monety oryginalnej. Jednak cena liczona w euro była dla mnie wówczas na tyle „kosmiczna”, że mimo szczerych chęci nie było mnie stać na ten luksus. Teraz mam nieco gorszą sztukę, ale nadal przecież bardzo ładną i to kupioną w kraju za ułamek kwoty, jaką życzył sobie Pan Polski-Niemiec. Opłacało się poczekać i uznaje ten zakup na zdecydowany plus J. Jak zresztą jak cala impreza Mateusza Wójcickiego, na której dokupiłem jeszcze parę innych przedmiotów, o których nie pisze bloga. To, na co warto zwrócić uwagę, to porządna jakość opisów monet SAP, z użyciem najnowszego katalogu okresu Poniatowskiego oraz obiektywne oceny stanów zachowania. To zdecydowanie wyróżnia się na plus i za to chciałem organizatora bezinteresownie pochwalić. Będę dalej obserwował rozwój wrocławskiego salonu i z chęcią wezmę udział w kolejnych imprezach firmowanych przez Mateusza Wójcickiego.

Teraz kolejna aukcja, która odbyła się w ten sam weekend. Zaczynająca się w niedzielę, dwudniowa impreza Domu Aukcyjnego Numimarket.pl była również drugą aukcją z kolei zorganizowaną przez poznańsko-toruńskich numizmatyków. Tu akurat nie trudno było zauważyć progres w porównaniu do poprzedniej edycji. Organizatorzy zafundowali nam dwa dni handlu i ponad 1000 obiektów, co gwarantowało szeroką ofertę i spore zainteresowanie ze strony kolekcjonerów. Monet Stanisława Augusta Poniatowskiego było w tym wszystkim jedynie 15. Jednak w tej grupie królowało srebro, więc dało się coś wybrać. Mnie zaciekawiły 2 monety, o których napisze teraz kilka zdań. Pierwszym srebrem SAP, na które zwróciłem uwagę był talar z 1770 roku. Obiegowy, ale ładnie zachowany i w pełni czytelny egzemplarz, który pokazuje poniżej.
Bardzo ciekawy rocznik, niskonakładowy a przez to dość trudny do pozyskania do kolekcji, a już szczególnie, jak ktoś chce kupić go w normalnych cenach. Uznałem, że obiegowy stan będzie bardziej przyjazny dla mojej kieszeni. Stan zachowania w okolicach III+ to moje minimum, stąd była to dla mnie interesująca oferta. Niestety cena wywoławcza była ustawiona bardzo wysoko i plan był taki, ze uda mi się go kupić jedynie, jeśli nie będzie zainteresowania. Nic z tego nie wyszło. Znaleźli się chętni i tym sposobem nadal mam brak w tym roczniku. A dzięki temu, będzie co robić w przyszłości J.

Druga moneta, którą byłem realnie zainteresowany to pozycja 396, pod którą kryła się świetnie zachowana dwuzłotówka z rocznika 1788. Tu znów musze napisać, że mam już podobny egzemplarz w zbiorze, jednak uznałem, że awers oferowanej na aukcji ośmiogroszówki jest po prostu fenomenalny. I jako taki, warty jest by o niego powalczyć, a po ewentualnym sukcesie, podmienić posiadaną monetę na lepszą.
Oczywiście moneta nie była idealna. Nawet na epicko zachowanym awersie dostrzegałem kilka niepokojących rys, które z pewnością eliminują ten egzemplarz, jeśli ktoś będzie chciał wysłać go do zapuszkowania w plastik i uzyskać MAX NOTĘ ŚWIAT. Ja takich planów nie miałem J. A wyraźne kosmyki włosów króla wywierały na mnie magiczny wpływ, powodując, że byłem w stanie naprawdę sporo za te dwa złote zapłacić. Jak się okazało zahipnotyzowanych miłośników srebra SAP było więcej i cena poszybowała ponad 4 tysiące złotych, co było więcej niż mój najwyższy limit, jaki chciałbym za nią zapłacić. Nic z tego nie wyszło. Podsumowując II Aukcję Domu Aukcyjnego Numimarket.pl, to niestety nie udało mi się niczego u nich kupić. Mimo tego oceniam, że oferty były ciekawsze niż poprzednio i liczę na sukces w kolejnej edycji.

Czwarta impreza, do której zapisałem się we wrześniu została zorganizowana pod koniec miesiąca i była to oczywiście 9 Aukcja Warszawskiego Domu Aukcyjnego we współpracy z firmą Monety i Medale. Po tych sprzedawcach zawsze można się spodziewać interesującego materiału z dużą ilością MAX-ów w opisach i slabów. Taki widać profil i jeśli to się sprawdza to nie mam podstaw by krytykować takie podejście. Szczególnie, że zawsze mogę się przecież odwrócić, obrazić i nie licytować. Byłem jednak bardzo ciekaw, co tam nam zaproponują organizatorzy i na jakie rekordowe HIPER-SUPER błyszczące monety SAP będę mógł liczyć J. I tak, jeśli chodzi o liczbę było całkiem OK, w końcu 28 egzemplarzy zwykle wystarcza innym renomowanym sprzedawcom żeby zbudować ofertę typu „przegląd mennictwa Poniatowskiego”. No i tak trochę było. Start od medalu, przez dukaty i talary, po monety średniej wielkości, a potem coraz mniejsze nominały aż do miedziaków. Podobnie można powiedzieć o stanach zachowania. Oczywiście były MS-y w plastiku, ale również można było pokusić się o obiegowe sztuki o zróżnicowanym wyglądzie. Słowem, na wstępie wydawało mi się, że dla każdego znajdzie się coś miłego. Jednak, kiedy nieco dokładniej przyjrzałem się sprzedawanym monetom, to już nie wyglądało to aż tak różowo. Głównie miałem sporo uwag, do opisów, które zdecydowanie odstawały od średniej, jaką aktualnie można spotkać na platformie One Bid. Pierwszym numizmatem z okresu SAP był medal upamiętniający Konsytuację 3 Maja, jakiś taki podniszczony w tle, jakby kolejny dobity egzemplarz. Jego stan nie doczekał się jednak żadnej wzmianki od organizatorów. Monety SAP opisane zostały jedynie „po łebkach”, według 100-letniego katalogu Karola Plage. No chyba, że były w grajdingu to wówczas opis momentalnie pęczniał od MAX-ów i wykrzykników. Chociaż też nie wszędzie, bo dla przykładu opis pozycji 328, czyli podniszczonej dwuzłotówki 1771 w slabie, w sumie nie wskazywał na żadne wady. Zapewne w myśl zasady, wstawiamy dobre zdjęcia i „widziały gały, co brały”. Zastosowałem się do tego i dokładnie oglądałem zdjęcia. Musze przyznać, że nawet niektóre noty grajdingu ogromnie mnie zadziwiały. Niech przykładem będzie pozycja 334, pod która krył się dość rzadki srebrnik z rocznika 1779. Zastanawiałem się jak można było, tak poskrobanej na rewersie monecie, z licznymi śladami po czyszczeniu, dać notę MS 63? Uważam, że pomimo pięknych detali, to jaskrawe ślady czyszczenia powinny eliminować egzemplarze z ich menniczości. Ja tam się na slabach dobrze nie znam, ale osobiście mocno bym się zastanowił zanim wyłożyłby kasę i włączyłbym do zbioru, jako menniczą sztukę. I takie to właśnie były liczne niedoskonałości poukrywane pośród 28 oferowanych numizmatów SAP. Miałem swoje uwagi. Być może, dlatego spośród potencjalnie licznej oferty, wybrałem jedynie dwa cele.

Pierwszym srebrem Poniatowskiego, na widok, którego mocniej zabiło moje serce był wyśmienity półzłotek z rocznika 1767. Nie to żebym się nagle zasadzał się na mennicze MS-y, ale musze przyznać, że akurat ten przedstawiciel jednego z popularniejszych wariantów z wielomilionowego nakładu, zrobił na mnie spore wrażenie. Jednak abstrahując od opiewania „niezwykłych zasług” dwugrosza, do jakiego sprowadzał się cały opis, przyznaję, że z przyjemnością go sobie pooglądałem. Rzeczywiście był doskonały, co dla potomnych, wklejam poniżej.
Obie strony mają bajeczną świeżość po obu stronach, no i ta blacha, która wygląda jakby moneta dopiero, co została wybita. Co prawda na awersie uderzona niecentralnie, ale i tak znakomita sztuka. Sporo jest menniczych półzłotków w tym roczniku, więc pomyślałem, że chociaż spróbuję ją kupić. A jak się nie uda, to zapiszę sobie zdjęcie do wpisu, jaki pewnie powstanie gdzieś tam, w przyszłym roku. Zdjęcie zapisałem J.

Druga moneta SAP, która mnie zainteresowała, wyglądała na bardziej realny cel. Tym razem w oko wpadł mi szóstak z rocznika 1795. Od dłuższego czasu poluję na ładną monetę z tego roku, więc w sumie nic dziwnego, że akurat ta wydawała mi się atrakcyjna.
Według opisu z aukcji, ten szóstak podobno na żywo prezentuje się lepiej niż na zdjęciach. Jako jego nowy właściciel, trzymam za słowo J. Cena nie była zbyt przyjazna i musiałem o nią stoczyć dłuższy pojedynek, ale postanowiłem zbyt łatwo nie odpuścić. Niestety złotówki z 1767 nie udało mi się rozsądnie kupić, więc ta 6-cio groszówka okazała się dla mnie jedyną pamiątką po 9 Aukcji WDA i MiM. Dobra passa trwa i ostatnio udaje mi się coś tam ustrzelić. Oby tylko w kolejnych ofertach było jeszcze więcej gołej i świecącej blachy, na którą jestem tak łasy, to z pewnością jeszcze zahandlujemy na MAXA J.

Tu mógłbym już skończyć opowieść o moich wrześniowych sukcesach i porażkach. Gdyby nie jedna nowość, którą uznaję za wartą odnotowania. Czynię to jednak nieco z przymrużeniem oka J.
Otóż firma Bereska Numizmatyka, również we wrześniu przeprowadziła swoją aukcje na platformie One Bid. Żadnych ciekawych monet SAP tam nie było, więc normalnie bym o tej imprezie nie napisał ani słowa. Jednak przełomowy pomysł na sprzedaż większej ilości zapakowanych monet, nazwany „Aukcja w ciemno”, na tyle mnie zaszokował, że jednak nie wytrzymałem i wspomniałem J.  Są na rynku monet tacy sprzedawcy (nieliczni), gdzie rzeczywiście w ciemno, po samym opisie mógłbym zaryzykować i coś u nich kupić. To ta grupa, która przykłada odpowiednią wagę do jakości tworzonych zdjęć i opisów. Przy okazji pisząc otwarcie o wadach, jeśli mają znaczenie lub są słabo widoczne na ilustracjach. W końcu, to nic dziwnego, że kilkusetletnie numizmaty posiadają jakieś niedoskonałości. I ja osobiście cenię tych sprzedawców, którzy mimo wszystko obiektywnie podchodzą do zachwalania swojego towaru, robiąc swój biznes z szacunkiem dla swoich klientów.  Jednak ogromna większość ofert wciąż wydaje mi się sztucznie przypucowana i tego typu „nowinki” są kupowaniem przysłowiowego „kota w worku”. Akurat właśnie w workach sprzedawano monety w ciemno na aukcji Bereska, więc jak najbardziej widzę tu analogię. Dziękuję, ale ja w to nie wchodzę J.

Podsumowując, napisałem dziś o 5 ogólnopolskich imprezach aukcyjnych, jakie odbyły się we wrześniu. Uznałem, że warto wystartować w maksymalnie „gdzie się da” i zapisywałem się do imprez, nawet pomimo tego, że oferta monet SAP nie powalała swoją jakością.  W efekcie kupiłem 3 monety i jestem z nich zadowolony. A przecież o to właśnie chodzi w pasji, żeby niosła relaks i radość. Prawda jest jednak, że była to tylko przygrywka do tego, co wydarzy się w październiku. Tam już nie będzie „zmiłuj się”, ale o tym w kolejnym wpisie J. Kończąc zapraszam w piątek po południu do hotelu Marriott na II odsłonę sesji wykładów „W numizmatyce widzisz tyle, ile wiesz”. Nie ma tym razem tematów bezpośrednio dotykających monet Poniatowskiego, ale z pewnością Pan Tomasz Bylicki nie przepuści okazji żeby przy okazji opowieści o nowożytnych medalach, wspomnieć o interesujących ciekawostkach z mennictwa okresu SAP. Dodatkowo będzie okazja spotkać starych znajomych, poznać nowych i obejrzeć na żywo monety przed aukcją. Same plusy J.

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem zdjęcia i opisy monet pochodzące z portali aukcyjnych Aukcjamonet.pl i OneBid.pl, oraz ilustracje autorstwa kolegi @modsog z forum TPZN.pl i inne wyszukane za pomocą google grafika.

4 komentarze:

  1. Witam serdecznie,
    O szóstaka z rocznika 1795 w nocie AU58 stoczył Pan pojedynek zapewne ze mną. Niestety tym razem poddałem się, ale dzięki temu na wspomnianej aukcji kupiłem inny walor tzn. grosz srebrny 1768 AU58. Bardzo przyjemna moneta, która prezentuje się „na żywo” o wiele lepiej niż na zdjęciach. Mam nadzieję, że Pana również taka będzie. Tak, jak kiedyś już pisałem, lubię grading jako formę przechowywania walorów i z tego powodu wcale nie czuję się „gorszym kolekcjonerem”. Oczywiście należy we wszystkim zachować umiar i trzeźwą ocenę sytuacji.
    Pozdrawiam
    Darek

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie Darku,
    Dziękuje za komentarz i "przepraszam" za tego szóstaka :-)
    Z moich wpisów nie bez kozery wynika, że osobiście uważam grading za zjawisko, które niezbyt sprzyja numizmatyce.
    Sam tak swoich monet nie trzymam, do tego stopnia, że wspomnianą 6-cio groszówke juz dawno wydłubałem z plastiku i wymacałem paluchami. Oczywiście daleki jestem od oceny pasjonatów i grupowania ich na tych lepszych/gorszych po sposobie przechowywania kolekcji. Podzielam zdanie, że do wszystkiego warto podchodzić z umiarem i nie mam oczekiwań co do tego, że każdy musi sie ze mną we wszystkim zgadzać.
    Pozdrawiam i do usłyszenia :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń