wtorek, 12 września 2017

Aukcja GNDM nr 2, czyli inauguracja sezonu numizmatycznej Ekstraklasy.

Nie, nie zapomniałem o wydarzeniu aukcyjnym, jakie rozegrało się 2 września nieopodal mnie, na warszawskiej Pradze Południe oraz we wszechobecnym internecie. Ruszyła Ekstraklasa, każdy kibic to dobrze wie J.Zresztą jak mógłbym zapomnieć, skoro od lipca organizator „rozgrywek” skutecznie emitował zajawki tego wydarzenia, czym skutecznie podgrzewał ciekawość amatorów numizmatyki prezentując coraz to nowe okazy, które będzie można sobie wylicytować. Zabierając się za ten temat, na wstępie pomyślałem, że w obliczu wzmożonej komunikacji i naprawdę licznych relacji płynących od samego organizatora z ulicy Nizinnej, przed, w czasie i po samej aukcji, moja blogerska pisanina nie będzie już żadną wartością, ot kolejny „odgrzewany kotlet” podawany w podrzędnym barze mlecznym II kategorii. Jednak zaraz zreflektowałem się, że przecież i wcześniej jej wartość też była raczej mocno dyskusyjna, więc w sumie nic się nie stanie jeśli będę kontynuował swoją serię wpisów bez względu na to co się wokół tych imprez publikuje w innych mediach. A że publikuje się to przecież nawet lepiej, bo każdy miłośnik zawsze chętnie przeczyta jakiś nowy i ciekawy artykuł o pasji, jaką wspólnie podzielamy. Zatem pójdźmy tym torem i załóżmy wstępnie, że im więcej się mówi i pisze, tym lepiej dla propagowania numizmatyki oraz dla samej imprezy też. I tego się trzymam, zapraszając oczywiście „po sąsiedzku” na materiały o 2 Aukcji GNDM publikowane na stronie formowego facebooka LINK oraz na blogi GNDM.pl i „Spod Stempla”, które z racji tego, że tworzone są przez członków zespołu organizującego aukcję, to z pierwszej ręki relacjonowały to numizmatyczne święto otwarcia sezonu. Linki do obu blogów znajdziecie po prawej stronie, w sekcji o znamiennym tytule „Moja Lista Blogów” J.


OK, a teraz już zabieram się do swojej roboty. W dzisiejszym artykule jak zwykle skupię się na dwóch aspektach, czyli przede wszystkim na ofercie srebrnych monet koronnych Stanisława Augusta Poniatowskiego, jakie może było wylicytować. A po drugie, na swoim udziale i odczuciach, jakie towarzyszyły mi w czasie aukcji. Na wstępie trzeba przyznać, że aukcyjny okres jesienno-zimowy w tym roku zapowiada się naprawdę bogato, gdyż z licznych zapowiedzi wynika, że wiele firm postawiło właśnie na tę formę sprzedaży. Dodatkowo należy wspomnieć, że sezon imprez rozpoczął się wyjątkowo szybko, bo w końcu data 2 września to jakby się uprzeć była jeszcze „końcówka wakacji”. Jak słyszałem z kilku źródeł, termin ten spowodował nawet pewien popłoch wśród amatorów numizmatyki. Do tego stopnia, że część z uczestników pędem wróciła z wakacji, z gór, z lasów, z plaż… by zaszyć się w jakimś spokojnym miejscu wyposażonym w porządny dostęp do sieci i powalczyć o nowe monety do kolekcji. Trochę to dziwne, bo przecież podobno „internet jest wszędzie”, ale okazuje się, że w naszym kraju nie ma to jednak, jak dobre, domowe wi-fi. Poniżej drobny dowód na takie zachowanie, które nieco z przymrużeniem oka odnotowałem nad polskim morzem J
Jak widać na ilustracji, ludzi „wymietło” i tylko nieliczni zbieracze bursztynu oparli się imprezie Pana Damiana J. Reklama z pewnością zadziałała. Gdzie mi tam z blogiem mierzyc się do tych wszystkich filmików, prezentacji i konkursów umilających czas oczekiwania. Ale nic, jadziemy z tematem.

Więc, tak – kolega Poniatowski i numizmaty (jak już nas do tego przyzwyczaił) – jest zwykle ważnym i poważnym elementem oferty, jaką Gabinet przeznacza na swoje aukcje. Ilościowo znów mieliśmy do czynienia z całkiem okrągłą liczbą 31 egzemplarzy. Niby sporo jednak na tle rekordowej ilości 1142 obiektów, jakie zgromadzili organizatorzy, wcale znów nie tak dużo. Nawet nie „końcówka” i trzeba obiektywnie podsumować, że oferta SAP nieco ginęła w tłoku innych ciekawostek. Jak się z tej liczby odsieje dwa piękne medale z suity królewskiej, których niestety (na szczęście dla budżetu) nie zbieram. Jak się o tego odejmie monety próbne, miedziane i gdańskie, których również nie kolekcjonuje, a które zostały wystawione w ilości dziesięciu sztuk - to każdy pełnosprawny matematycznie czytelnik stwierdzi, że zostaje zaledwie grupka 19 potencjalnych obiektów zainteresowania. Jak dla mnie niezbyt wiele. Tu dochodzimy do plusów/minusów konkretnego ukierunkowania i kształtowania zbioru. Ja po latach zbierania „wszystkiego”, jakoś przyzwyczaiłem się do tego ograniczenia i każdemu, kto rozmyśla nad uporządkowaniem swoich zainteresowań, będę polecał ten prosty model. Pewnie to już pisałem, ale gdybym jeszcze raz dokonywał wyboru, to prawdopodobnie wybrałbym to samo lub nawet ograniczył się jeszcze „o krok” mocniej, na przykład, jedynie do konkretnego nominału. Zatem dziś będzie opowieść, krótka jak 19 srebrnych monet koronnych Stanisława Augusta Poniatowskiego wystawionych do licytacji na 2 aukcji GNDM.

Teraz przejdziemy do prostego opisu monet okraszonych moim drobnym komentarzem każdego krążka, prowadzącym do wyboru obiektów, jakie uznałem za interesujące. Od razu powiem, że nie było ich tym razem wiele. Zacznijmy od „grubasków”, na których zakup zwykle trzeba wysupłać najwięcej biletów NBP, czyli od talarów i półtalarów, poniżej zdjęcia monet należących do tych nominałów.
Jak widać było ich sześć, z czego gołym okiem widać, że pięć z nich znalazło swoich nabywców. Pierwszy w ofercie był poszukiwany i popularny wśród kolekcjonerów talar typu „zbrojarz” z 1766. Ciekawa moneta, o której artykuł na blogu się jeszcze nie ukazał. Tym bardziej zawsze zwracam uwagę na ten rocznik przy okazji zbierając materiał do wpisu, który jest zaplanowany w bliżej nieokreślonej przyszłości. Odmiana prawdopodobnie „bez kropki po COLONIEN i dacie”, jednak nawet z doskonałych zdjęciach, jakie udostępnił organizator można było mieć pewne wątpliwości, co do dokładnej atrybucji. Powodem niestety była, przeciętna, jakość krążka, który akurat w miejscach po COLONIEN i po dacie nosił jakieś defekty, które po bliższym zbadaniu mogły okazać się być „dawną kropką”. Organizatorzy ocenili stan monety na 3+/2 dodając informacje o nierównomiernej patynie. Ja mimo tego, że nie mam tej odmiany jakoś nie zapałałem uczuciem do tego talarka. Z doświadczenia wiem, że taka nierównomierna patyna oznacza często nic innego, jak fakt, że moneta została po prostu przeczyszczona. Ja tam się akurat na czyszczeniu zbytnio nie znam, więc tym bardziej jak mogę to staram się unikać tego typu numizmatów. W tym przypadku akurat mogłem, więc po zapisaniu zdjęć nie zatrzymałem się na niej dłużej. Kolejny taral, to popularny rocznik, 1788 o którym już kiedyś pisałem. Wpis do odnalezienia po prawej stronie bloga w obszarze „Opisane Monety”.  Trochę to dziwne, ale musze przyznać, że w takich przypadkach właśnie wracam do swoich starych artykułów i porównuje zdjęcia w aukcjach z tekstem by określić konkretną odmianę lub wariant. Nawet jak nie chcę kupić, robię to dla treningu oka, żeby się opatrzyło z monetami. W końcu „mieć dobre oko” to ważna cecha, która bardzo przydaje mi się w codziennym zbieractwie, gdyż często jedno spojrzenie wystarcza żeby określić czy mam przed sobą jakiś ciekawszy egzemplarz. Więc przy okazji, polecam taki trening. Ale wracając do monety, to AWERS1/REWERS1 składający się na WARIANT 1, który oceniłem na R2. Nawet dość ciekawa kombinacja stempli, która nie trafia się zbyt często, bo z moich zgrubnych szacunków wynikało, że stanowi tylko około 10% nakładu. Nie mam tego wariantu, jednak wygląd monety odstraszył mnie od tego, żeby poważniej pomyśleć o dołączeniu jej do zbioru. Nie lubię jak na awersie talarów w tym typie popiersia, włosy króla są wytarte w ten sposób. Mam swoje preferencje codo stanu królewskiej fryzury. Niestety większość obiegowych monet, nie spełnia mojego minimum stąd na swój egzemplarz jeszcze musze poczekać. Dodatkowo „zmęczony” rewers z brzydkim justunkiem na herbach upewnił mnie w postanowieniu.

Kolejne dwie sztuki to niezwykle efektowne i ciekawe Tary Targowickie z 1793 w odmianie, która akurat posiadam. Nie mniej jednak ta efektowana moneta zawsze zbudza mój zachwyt i ciekawość rozbudzona jeszcze bardziej artykułem, który na temat tego talara napisałem na blogu (do odszukania, tam gdzie poprzednia). Moneta niezmiernie interesująca, opowiadająca niezwykła i tragiczna historię upadku I Rzeczpospolitej, Jakiej trzeba więcej reklamy. Gdzieś nawet czytałem lub słyszałem, że każdy „poważny” kolekcjoner monet okresu polski królewskiej powinien mieć swój egzemplarz tego talara. Ja mam, ale czy „każdy powinien mieć” to raczej nie sądzę. Z przekory buntuje się zawsze przed takimi stwierdzeniami, gdy ktoś definiuje, co inny powinien mieć żeby „BYĆ PRAWDZIWYM” kimkolwiek. Prawdziwy Polak to to, prawdziwy warszawiak to tamto… prawdziwy kolekcjoner to Talar z 1793 roku. Moneta nie jest tania, dyskusyjna jest również ilość wybitych sztuk, miejsce i czas powstania. Znane są historie z dobijaniem kolejnych talarów w XIX wieku za pomocą oryginalnych stempli, jakie pozostały po produkcji. Tak, że moneta intersująca a do tego tajemnicza J. Dwa egzemplarze jak widać na zdjęciu zostały sprzedane praktycznie za kwoty wywołania. To oczywiście trochę pozorne, bo do doliczeni jest jeszcze prowizja organizatora. Jednak ceny około 15 tysięcy złotych za mocne II stany zachowania, to moim zdaniem adekwatna kwota za tego typu pamiątkę z epoki. Swoje trzeba zapłacić i to się raczej tak szybko nie zmieni. A jak już to raczej nie w ta stronę, której oczekują polujący na nią amatorzy monet SAP. Trzeba też dodać, że moneta bez slabu, która oceniona została przez organizatorów na I-/II+ „wygrała” pojedynek cenowy z trumną AU 58. Niby normlane, ale zawsze warte odnotowania.

Idąc dalej, dochodzimy do niesprzedanej sztuki z 1794 roku. Moim zdaniem trudno się temu jakoś bardzo dziwić, bo ostatnimi czasy mamy prawdziwy wysyp talarów z tego rocznika. Co prawda przeważnie, co jeden, to brzydszy a ten z aukcji, nawet niczego sobie, ale widocznie nie zauroczył. Moneta i rocznik, o której pisałem na blogu stosunkowo niedawno, więc z reporterskiego obowiązku sprawdziłem tylko, co o tym konkretnym wariancie napisałem. WARIANT 1 to średnio popularny numizmat, oceniony przeze mnie na R2, więc całkiem „spoko”. Jednak ja osobiście od tego talara wymagam jednak nieco, więcej niż stan III. Jako absolutne minimum założyłem sobie, żeby moneta nie miała defektów. Z 6 wariantów, jakie opisałem, posiadam zaledwie jedną, ale jakoś nie mam parcia do nierozsądnego powiększania kolekcji o sztuki lekko-pół-średniej jakości. Na mennicze mnie pewnie nie będzie stać, jednak pewne standardy chciałbym zachować. W tym egzemplarzu nie podobała mi się plama przy twarzy króla na awersie, sugerująca zapewne wcześniejsze zabiegi higieniczno-porządkowe. Dodatkowo błędy blachy występujące po obu stronach, dopełniły reszty. I wreszcie rodzynek w swoim rodzaju, czyli półtalarek z 1788 roku. Nie odkryje tajemnicy, jeśli napiszę, że to najpopularniejszy rocznik tego nominału. Dal mnie jednak wyjątkowo ciekawy, bo niebawem mam zaplanowany wpis na ten właśnie miły sercu temat. Stąd zdjęcie zapisane powędrowało do zasobów komputera, a ja nieco wnikliwiej przyjrzałem się tej sztuce. Co trzeba było to sobie zanotowałem i zapisałem, jednak jako potencjalny nabywca stwierdziłem, że akurat tak się złożyło, że posiadam już ten wariant. O szczegółach związanych z wariantami będzie można poczytać już niebawem, więc nie będę zgłębiał tematu. Napisze tylko, że moneta mi się bardzo podobała. I nawet odnotowałem to sobie w notatkach na stronie aukcji. Jest w zdecydowanie lepszej formie niż egzemplarz, jaki ja posiadam. Mój półtalar to jednak efekt dość odległego zakupu, kiedy moje standardy nie były jeszcze dostatecznie wykrystalizowane. Stąd uznałem, ze oferta jest ciekawa i na wymianę mógłbym go nawet postarać się kupić. Warto odnotować także, że ocena stanu III+, jaką przyznali temu egzemplarzowi organizatorzy była moim zdaniem dolną granicą i przynajmniej na zdjęciach moneta podobała mi się jak II-, a to już całkiem interesująco J.

Tyle o sześciu najgrubszych monetach Poniatowskiego. Czy zawalczyłem o którąś z nich oraz jaki był tej walki ewentualny efekt o tym napiszę dopiero na końcu. Teraz lecimy dalej i przechodzimy do kolejnej ciekawej grupy złożonej z ośmiu dwuzłotówek i złotówek SAP. Nominały znane i lubiane, więc zapowiada się ciekawa zabawa. Na początek zdjęcie tej grupy ofert.
Już na pierwszy rzut okaz widać, że wszystkie monety znalazły swoich nowych właścicieli. Drugie spostrzeżenie, to rozrzut cen, jaki charakteryzował ten niezbyt równy i dobrany zbiór numizmatów. Od ceny 2900, jaka uzyskała dwuzłotówka z 1794 roku do kwot 200 i mniej, jakie osiągnęły popularne roczniki w słabych stanach zachowania. Aż nasuwa się pytanie, czy czasem rekordowa ilość obiektów nie mogłaby być nieco mniejsza, to pracy by było przy tym mniej a zadowolenia pewnie podobne. Ale jak to mówią, nie mój cyrk nie moje małpy, stąd zakładam, że to może być jakieś kolejne doświadczenie do ewentualnej korekty w przyszłych imprezach. Pierwsza moneta z tej grupy to ciekawa dwuzłotówka z 1769 roku. Słowo „ciekawa” oznacza oczywiście jedynie rocznik, tak rzadko spotykany w sprzedaży. Zaledwie 5 notować w archiwum WCN, musiało odpowiednio zadziałać na wyobraźnię gdyż pomimo „trudnego” stanu zachowania moneta okazał się być całkiem atrakcyjną ofertą. Ja tez nie mam tego rocznika, zatem i dla mnie była to nie lada ciekawostka. Cena wywołania przystępne, jednak ten stan. O któż to… jakiż to Saracen bez serca, jakiż to„ vice-miszcz” czyszczenia, jakiż „Paganini-saperki” wśród poszukiwaczy - potraktował Cię tak okrutnie, o moneto moja! Można by tak za „wieszczem: jeszcze długo lamentować, dość powiedzieć, że ktoś naprawdę okrutnie popsuł rzadką i cenna monetę. Byłbym pewnie w stanie zapłacić naprawdę niezły grosz (nawet kilka) za ten egzemplarz w stanie „przed”. Czasu jednak nie cofniesz. Moneta w slabie oceniona na „AU details” była dla mnie z jednej strony niezwykle ciekawa a z drugiej serce się kraje jak ktoś ją potraktował. Cóż zdjęcie zapisane a moneta zanotowana, jako potencjalny cel niskiej licytacji J

Kolejne dwie sztuki to dwuzłotówki z ciekawego rocznika 1772. Bardzo zainteresowały mnie te sreberka i dłuższa chwile spędziłem podziwiając je każda z osobna oraz porównując między sobą. Pierwsza z nich, której stan organizatorzy ocenili na pełne II, była nawet reklamowana, jako „atrakcja” aukcji, więc zapisałem zdjęcie i dokładnie przenalizowałem obie strony w poszukiwaniu śladów tej prawie menniczości. Niestety moim zdaniem, ze zdjęcia dwuzłotówka wygląda zdecydowanie gorzej niż na II i według mnie ocena została znacznie przesadzona. Awers nawet OK, jednak to, co mnie najbardziej uderzyło i odepchnęło od rozważania zakupu tego egzemplarza znajdowało się na rewersie. Ślady starej patyny widoczne w zagłębieniach oraz zakamarkach rysunku i napisów, kontra całkiem świeży metal na pozostałej części.  Na myśl przyszły mi wykopane w strasznym stanie monety starożytnego Rzymu, które wydłubuje się z wiekowych złogów patyny i żłobi w nich ręcznie poprawiając rysunek i napisy. Czasem mam przyjemność oglądać monety rzymskie na forum TPZN.pl. i wiem, że takie działanie nie zyskuje sympatii znawców mennictwa tego okresu. Z tego, co słyszałem, tak ryjąc i żłobiąc, to czasem niechcący można „wyprodukować” zupełnie nie to, co w oryginale zawierała poprawiana w ten sposób moneta, więc naprawdę słabo. Pierwsze skojarzenie powędrowało, więc w tym kierunku i wyobraziłem sobie właściciela, który śrubokrętem ryje w rewersie wydobywając z grudy patyny tarcze z herbami. Każdy z herbów na monecie wydawał się potwierdzać, tą moją wizję. Ich nieregularne kształty odznaczały się z patynowego tła, jakby stwarzając tylko pozory podobieństwa do oryginałów. Odeszła mi ochota na zakupy i skupiłem uwagę na drugiej monecie z tego samego rocznika. Od razu wydała mi się sympatyczniejsza i ciekawsza od bardziej reklamowanej „siostry”.  Awers nieco wytarty, ale tylko minimalnie poniżej stanu „do przyjęcia”. Za to rewers, tak jakoś „romantycznie niedobity”, ale świeży, połyskujący menniczo. Nie zauważyłem tez śladów kombinacji i czyszczenia, co w mojej ocenie bardzo podniosło wartość tej konkretnej oferty. Poszukuje dwuzłotówki z tego rocznika, stąd uznałem, że o ten egzemplarz będzie warto powalczyć. Zatem pierwszy zdecydowany obiekt do licytacji.

Kolejna monetą była zapuszkowana dwuzłotówka z ostatniego roku bicia tego nominału, czyli z feralnego 1795. Pisałem o tym roczniku już dwukrotnie, przy okazji opisywania ciekawostek związanych z dwuzłotówkami z 1794, stąd zawsze interesują mnie ładnie zachowane egzemplarze z tych lat. Rzuciłem też oko na rant, bo kto czyta moje „wypociny” ten wie, że są takie roczniki, w których trzeba być wyjątkowo czujny i zorientowany. Ja jestem J. Nic ciekawego (czytaj, odmiennego) nie zaobserwowałem. Prywatnie ten rocznik uważam za mocno przereklamowany, jeśli chodzi o stopień rzadkości. Monet z 1795 roku jest na rynku sporo i oszacowanie poczynione przed laty przez Edmunda Kopickiego nie broni się w obecnym czasie. W moim artykule, przydzieliłem stopień R i zdania do teraz nie zmieniłem. Jednak sama moneta była bardzo ładna, włosy króla takie jak lubię a delikatny justunek na rewersie jest standardem dla tego nominału w 1795 roku. Spece z PCGS ocenili stan na AU 58, stąd z pewnością mieliśmy do czynienia z wyjątkowo dobrze zachowanym egzemplarzem. Ja mam już swoja dwuzłotówkę w tym roczniku z przebitą datą z 4 na 5 jak w tym wariancie, stąd nie planowałem zakupu tego krążka. Moneta jak najbardziej warta grzechu, nie dziwiło mnie, zatem, to, że walczono o jego zakup. Jednak osiągnięta cena 2 900 złotych plus opłaty, to jak dla mnie stanowczo zbyt wiele. Nie chcę gasić zapału nowego właściciela, więc uznajmy, że to tylko moja opinia, niepoparta dogłębną analizą J. Teraz przechodzimy do złotówek.  Pierwsza z brzegu była brzydka czterogroszówka z 1766 roku. Oryginał, wariant z dużymi orłami, jakich wiele, opisany przez organizatorów, jako Parchimowicz 19.a6. Niech to będzie dowód ile pracy włożono, żeby odszukać poprawna odmianę/wariant monety. Stan III/III+ nie powalał, Zdecydowanie moneta dla poczatkujących amatorów mennictwa ostatniego króla. Cena wywołania 100 złotych, przebicie 160 % - brawo, jest się czym pochwalić J.

Dalej natknąłem się na ładnie zachowaną monetę w dość popularnym roczniku. W końcu 1787 to rocznik szczególny, pierwszy bity według II reformy menniczej za czasów panowania Poniatowskiego.  Egzemplarz około menniczy, zapakowany w plastik z ocena AU 55. Ja tam fanem slabów nie jestem i na te ichnie numerki patrzę z mocnym przymrużeniem oka, stąd postanowiłem się po swojemu rozejrzeć i sam ocenić jej stan. Oczywiście urzekły mnie włosy króla na awersie, to chyba jakiś fetysz, ale zauważyłem, że fryz Najjaśniejszego Pana kolejny raz przesłonił mi inne cechy moniaka. Trzeba przyznać, że moneta jest atrakcyjna, a do tego nieco lepsza od tej, jaką posiadam, stad uznałem, że o ile cena nie będzie zaporowa to powinienem postarać się o ten egzemplarz i podmienić dwuzłotówkę z 1787 będącą w moim posiadaniu na „nowszy model”. Nawet mimo tego, że akurat rewers już nie był taki wyjątkowy, żeby nie powiedzieć „zwykły”. Posiadał zwykłe dla tego nominału monet SAP defekty, jak justunek, niedobicie, defekt blachy a nawet brzydkie brązowawe przebarwienia. Skusiła mnie cena wywołania, ustawiona odpowiednio nisko żeby takich „Cześków” jak ja zachęcić do wzięcia udziału w zabawie. A co, a jak – ja się nie zabawię? J Po tej ładnej sztuce pozostało już tylko mgliste wspomnienie, bo gdy przeniosłem się na kolejna monetę to cały czar mennictwa SAP prysł w jednej chwili. Złotówka z 1790 roku z stanie III, na aukcji nie powinna mieć racji bytu. Rozumie, że „alejaktudrogo” jest teraz „BE”, ale za 100 złotych to już lepiej było ją tam wystawić. Tak się mądrze trochę, sam nie mając wiele lepszych „okazów”, ale takie prawo posiadacza bloga. W każdym razie, za te „okazy” dziękuje, nie skorzystam. Jednak początkujący amatorzy monet Poniatowskiego mogą sobie na nich poużywać. Ostatnia moneta z grupy dwu i jednozłotówek była jeszcze gorsza… Rocznik 1793 w ogromnie optymistycznie ocenionym stanie na III+. Myślę, że i III minus w tym konkretnym przypadku to i tak o stopień za dużo. Pisać nie ma tu, o czym. Emocje jak na w kolejce do magla. Brak.

Końcówka powyższego zbioru nie była zbyt ciekawa, ale jak mówi jeden mój znajomy „coś tam Panie drgnęło w pończochach”, stąd rokowania, co do końcówki aukcji monet SAP są pomyślne i pozytywne. Na tyle żeby przejść dalej do ostatniej grupy, jaką stanowić będą srebrne groszaki, ale nie jakieś zwykłe „wycieruchy”. Popatrzmy na te cuda.
I tak, pięć z pozoru zwykłych groszaków Poniatowskiego, już po zdjęciach i cenach można uznać za swoistą ozdobę aukcji nr 2, a jeśli nawet nie całej imprezy - to oferty SAP już zdecydowanie.

Pierwsze dwie monety stanowiły półzłotki w doskonałych stanach zachowania. Tą grupę rozpoczyna najpopularniejszy z możliwych rocznik 1767, ale za to mennicza sztuka, zapakowana w plastik z napisem MS 62. Nie często w kupie dwugroszy SAP z tego rocznika, jaka jest oferowana na każdym możliwym rynku zbytu, spotyka się taki wysoko oceniony stan. Może nie ideał, bo trochę niedobita i przejustowana, jednak posiada tą menniczą świeżość i połysk, za którą wielu jest w stanie zapłacić a nawet i przepłacić. Ja do tej grupy nie należę, pościg za menniczymi sztukami w slabach pozostawiam wyspecjalizowanym w tym kierunku kolekcjonerom. Mam monet z tego rocznika mam dokładnie 13 i jedynie wypatrzenie jakiegoś nowego wariantu może mnie skusić do powiększenia zbioru. I teraz przechodzimy do ozdoby aukcji, która została sprzedana najdrożej. Nie często spotyka się sytuacje, gdy półzłotek schodzi za kwotę powyżej 10 tysięcy złotych. Ten z 1785 roku, szedł za grubo powyżej tej granicy. Nie bez kozery Pan Damian reklamował ta sztukę na facebooku i prezentował na filmiku niezwykłe walory i idealny stan, w jakim się moneta znajduje. To w końcu „PÓŁZŁOTEK E.B. jak LUSTRZANKA”, co musiało wpłynąć na fantazje i wyobraźnie licytujących amatorów. Czy byli to amatorzy półzłotków, mennictwa SAP czy „jedynie lustrzanek” to już jest inna kwestia, jakiej na tych łamach nie będę rozstrzygał. Nie tylko sam stan zachowania, w jakim znajdowała się numizmat był mega, bo i rocznik 1785 również jest bardzo interesujący. Napisałem nawet o nim kiedyś coś już na blogu. Link do wpisu obok, tam gdzie zawsze. Można sobie sprawdzić, jaki to konkretnie wariant trafił na aukcję GNDM. Miłym akcentem (dla mnie) było użycie w opisie tej oferty odniesienia do bloga. Jak już piszemy o mnie, to dodam, że łatwiej jest o czymś napisać niż to mieć… i niestety jeszcze nie posiadam tego rocznika w sporym zbiorze dwugroszy, jaki udało mi się dotąd zgromadzić. Tym samym jest ogromna wyrwa w kolekcji, którą można by teraz zalepić. I to nie byle jaką monetą, ale menniczą, zapewne jedną z pierwszych odbitek stempla. Kusiła mnie ta perspektywa, oj kusiła J. Cena 13 000 złotych przerosła oczekiwania większości znawców, czy jednak dla mnie okazała się do przyjęcia? O tym na końcu wpisu J

Kolejne trzy monety to 10-cio groszówki z okresu obowiązywania II reformy menniczej. Zawsze chętnie zbierane, posiadają liczne grono swoich wielbicieli. Na wstępie opisu tego małego zbiorku muszę oświadczyć, że naprawdę wyjątkowo piękne stany udało się zgromadzić organizatorom. Wszystkie trzy monety były piękne i doskonale zachowane. Znacznie przewyższały średnią, jaka spotyka się regularnie w ofertach sprzedaży. Pierwszy egzemplarz z 1787 roku. A jakże, zapakowany w slab PCGS z oceną MS 64. Pisałem o tym roczniku całkiem niedawno i nieco żałowałem, że ta sztuka ujawniła się dopiero teraz, bo z pewnością zasługiwała na zdjęcie na blogu. Awers w dwukropkiem po POL i z delikatnym dwukropkiem po KROL prezentował się naprawdę zacnie. Rewers również bez zarzutów, nic tylko zamawiać, kupować i płacić. Problem w tym, że takich, co chcieli płacić z pewnością będzie kilkunastu, zatem szybowała się walka. Byłem nią wstępnie zainteresowany. Kolejna dziesięciogroszówka pochodziła z rocznika 1790, który jest chyba najpopularniejszy, jeśli chodzi o występowanie w sprzedaży. Mam kilka sztuk z tego roku, więc generalnie, jako potencjalny kupiec nie jestem nim aż tak intensywnie zainteresowany. Niemniej jednak zawsze warto sprawdzić, jaki wariant prezentuje każda oferowana moneta, bo w tym roczniku jest kilka ciekawostek. Poświęciłem temu zagadnieniu swój pierwszy wpis na blogu, stąd mam do nich pewien sentyment. Linka nie daje, bo do 1 artykułu łatwo trafić. Ale wracając do numizmatu, sreberko całkiem dobrze zachowane. Nie mennicza sztuka, ale również warta zainteresowania. Szczególnie takie popularne roczniki, warto zbierać w dobrych stanach, stąd byłem pewien, ze oferta znajdzie swoich amatorów. Po sprawdzeniu z spisie zbioru, stwierdziłem, że posiadam już ten wariant, więc z czystym sumieniem przeszedłem do analizy ostatniej srebrnej monety koronnej Poniatowskiego oferowanej na aukcji. Ta moneta to 10-cio groszówka z 1793 roku, również opakowana w plastik, tym razem z innym skrótem - NGC i oceną MS 62. Z pewnością numizmat był menniczy, jednak to słabe bicie i spowodowane tym niedobicia na sporych powierzchniach obu stron krążka, bardzo osłabiają dobre wrażenie, jakie tak zachowana moneta powinna wywierać w miłośnikach numizmatyki ostatniego króla. Tu, myślę o sobie J. Dodatkowo obraz dopełniają liczne wady blachy, jakże charakterystyczne dla tego rocznika. Mam mennicza złotówkę z 1793 roku i jest tak upstrzona tymi wadami, że wygląda jakby rój meteorów przechodził przez mennice w chwili wybicia krążka. Podobnie było z tą 10-cio groszówką. Z jednej strony połyskliwa sztuka, a z drugiej taka niepozbawiona defektów. Ot, coś dla prawdziwego miłośnika błyszczących monet polski królewskiej zorientowanego na mennicze sztuki. Do mnie niestety nie trafiała ta oferta.

To już koniec warstwy opisowej. Dostęp do katalogu aukcyjnego jest otwarty, więc każdy może sobie sam pooglądać i własnoocznie ocenić ofertę monet SAP oraz wylicytowane ceny. Na 19 egzemplarzy, 18 zostało sprzedanych, wiele uzyskało znaczne przebicia, stąd zakładam, że sama aukcja była finansowanym sukcesem. Czy była sukcesem organizacyjnym, to przyznam, że nie wiem… i nie powiem. Tak się, bowiem dziwnie złożyło, że nie śledziłem na żywo przebiegu imprezy gdyż w tym dniu od rana byłem w podróży a potem uczestniczyłem w rodzinnej uroczystości, zatem byłem offline. Jednak z relacji samych organizatorów wynika, że aukcja generalnie poszła szybko i sprawnie, mimo ogromnej ilości obiektów oraz początkowych problemów z transmisją live. Nawet Pan Damian napisał, że liczne grono uczestników (przypomnijmy sobie opustoszałe plaże z początku wpisu) nieco zatkały system i wydolność łączy internetowych była zagrożona. To w każdym razie kolejne cenne doświadczenie dla organizatorów i sukces, że mimo drobnych kłopotów natury technicznej potrafiono się z nimi szybko uporać bez większego wpływu na imprezę. To, co mnie szczególnie zaciekawiło, to „nieoczekiwana zamiana miejsc”, jaka miała miejsce podczas aukcji. Miła odmiana, którą ilustruje poniżej.
Nie byłbym sobą gdybym nie skorzystał z okazji by przerobić nieco informacje ściągnięte ze strony Gabinetu. Mam nadzieje, że właściciel nie będzie miał mi tego żartu za złe, szczególnie ze noty za styl maił całkiem poprawne i nawet dodatek „za wiatr” wiejący w oczy otrzymał większy niż jego sympatyczna zmienniczka. Pozwalam sobie na takie wycieczki, ponieważ ostatnio mając przyjemność rozmowy z Panem Damianem, gdy odbierałem wylicytowane monety z 1 Aukcji, zwracałem mu właśnie uwagę na trudności jakie napotkał z „pracą głosem” podczas pierwszej imprezy. Mówił, że zna temat i cos zaradzi. I jak ładnie zaradził J. Takiej numizmatyki oczekujemy J.

No dobra teraz, kiedy zbliżam się do końca wpisu nadszedł wreszcie czas żeby pochwic się zdobyczami. Zanim jeszcze o tym, nieco tła związanego z budżetem. Otóż remont i związana z tym częściowa wymiana umeblowania oraz krótkie acz intensywne wakacje we Lwowie (tylko długi weekend) mocno nadszarpnęły stanem moim finansów osobistych. Prawie trzy Talary Targowickie pieniędzy poszły na zmarnowanie w ściany, podłogi, meble i inne udogodnienia – stąd na zawodowe podejście do licytacji, "tak po ludzku" nie starczyło mi środków. Jednak nie poddałem się bez walki i leżąc ranny oddałem jeszcze salwę w stronę wroga. Co „po polsku” znaczy, że ustawiłem limity na 4 monetach, którymi byłem najbardziej zainteresowany a których ceny końcowe szacowałem w zakresie moich aktualnych możliwości. Wyruszyłem w podróż pełen niepewności, jednak przekonany, że posiadam wystarczające argumenty by zgarnąć, chociaż część wygranej. Jak mi poszło, pokazuję „filmowo” na ilustracji poniżej…

Kilka drobnych przeróbek, żeby nie pokazać zbyt wiele. W końcu i tak w swoich tekstach odkrywam sporo „intymnych” informacji, stąd limity aukcyjne pozostawiam dla siebie i organizatorów. Nie były to kwoty małe, ale jak się okazało niewystarczające by odnieść jakieś choćby drobne zwycięstwo. W kilku przypadkach nie zabrakło mi wiele, raz byłem „tym drugim”.  No cóż nie poszło tak jak miało, nauka na przyszłość.

Podsumowując, impreza, jako całość wygląda na kolejny sukces Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka, który rozwija własny biznes i rośnie w siłę. Platforma aukcyjna One Bid jak widzę sprawdza się w boju i wzbudza zainteresowanie nowych podmiotów. Monety króla Poniatowskiego wystawione do sprzedaży były ciekawe, choć niezbyt liczne, jednak z drugiej strony wiele z nich oferowano w wyjątkowo pięknych stanach zachowania. Na te z oceną MS mnie osobiście nie było stać, więc sobie tą przyjemność odpuściłem. Po za pewnymi wyjątkami, uważam, że uzyskane ceny były całkiem OK. Szczególnie dotyczy to 4 obiegowych egzemplarzy, w które sam celowałem. Z perspektywy czasu uważam, że mogłem się nieco bardziej postarać, ale co się odwlecze to nie ucieknie, bo to w końcu numizmatyka, czyli pasja, która wymaga czasu i uczy pokory. Jak w przyszłości budżet i czas dopisze, to sobie to jeszcze nie raz odbiję. A okazji będzie, co nie miara, bo to w końcu dopiero inauguracja sezonu aukcyjnego i już kolejne imprezy czekają w kalendarzu. Na koniec, najbardziej żałuję tego, że nie będę miał powodu, aby szybko pokazać się na Nizinnej i zagadać z właścicielem i jego sympatyczną załogą. Jednak to też z pewnością da się w niedalekiej przyszłości „zmenadżować” (jak mówimy u nas, w robocie) i stan ten nie potrwa zbyt długo. Ja teraz mam błogi urlop i spore plany związane odpoczynkiem i… dalszym rozwijaniem pasji, stąd nie mówię „żegnaj” a jedynie „do zobaczenia niebawem”. J

W dzisiejszym blogu, „co złego to nie ja”, pisałem wyłącznie o swoich prywatnych opiniach związanych z aukcją. Jeśli amatorów monet interesują bardziej oficjalne informacje, to odsyłam na stronę GNDM na facebooku oraz na blogi „Blog GNDM.pl” oraz „Spod Stempla”, do których link znajduje się po prawej stronie tekstu w sekcji „Moja Lista Blogów”. We wpisie wykorzystałem dane i zdjęcia związane z imprezą oraz ilustracje wyszukane przez google grafika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz