I tak, trzeba jeszcze dziś rozprawić się z zeszłoroczną
przeszłością i zamknąć na dobre szyjkę sylwestrowej flaszki z napisem „Aukcje w
roku 2017, w których brałem udział”. Impreza, o której dziś będzie „skrócona
relacja”, zorganizowana była w na tyle ekstremalnym terminie pomiędzy Świętami
a Nowym Rokiem, że nie miałem ani czasu ani ochoty by swoją relacją zakłócać
ustalony bieg spraw. Uznałem, że z dużym prawdopodobieństwem nic się nie stanie,
jeśli nieco poczekam i opublikuje ten tekst zaraz na początku przyszłego roku.
I właśnie w ten sposób już w nowym roku 2018 zabieram się z kopyta do roboty.
Najpierw ten zaległy wpis o aukcji a potem już jedynie nowe i ekscytujące obszary
do rozpoznania. Nie skłamie, jeśli napiszę, że już się na to cieszę J.
Pierwszą informacją, jaką chce się podzielić, jest
miły fakt, że całkiem niespodziewanie, kilka dni przed Świętami otrzymałem
drobną przesyłkę od organizatorów. W naddartej paczuszce, która musiała przejść
naprawdę wiele, zanim do mnie trafiła, skrywały się dwa lśniące nowością
katalogi aukcyjne. Pierwszy dotyczył poprzedniej Aukcji nr 5, którą niedawno
opisywałem na łamach bloga, a „druga księga” dotyczyła już aktualnej imprezy nr
6. Mimo tego, że już wielokrotnie podkreślałem, że nie zbieram papierowych
wersji katalogów i nie traktuje ich jak obiektów kolekcjonerskich lub pamiątek,
to muszę przyznać, że jednak kilka razy już mi się przydały. Może, więc taka
forma, rzeczywiście ma jakiś potencjał? Po krótkim zdziwieniu wynikającym z
tego, że nie kupiłem żadnej monety na poprzedniej aukcji i tym samym, nie
miałem okazji podawać organizatorom swojego adresu, przyszła szybka refleksja,
że z pewnością moje dane są dostępne na platformie aukcyjnej OneBid. Dopiero
później dowiedziałem się od innych uczestników, że również i oni otrzymali
gratisowe katalogi. Musze przyznać, że zanim zorientowałem się, że to jakaś
większa akcja, to w przypływie megalomanii uznałem, że aukcjonerzy skierowali
tę paczkę indywidualnie do mnie. A to, dlatego żebym znów się nie męczył i nie
wymyślał ilustracji na bloga z okładką katalogu aukcyjnego – jak to zrobiłem poprzednio.
Pewnie te starania niezbyt trafiły w gust właścicieli obu podmiotów gdyż na
„mojej autorskiej okładce” nieco zbyt mocno i z przymrużeniem oka, epatowałem
napisami typu „MAX NOTA” J. Pomyśleli pewnie „nie męcz się
chłopie, bo Ci to zdecydowanie nie idzie – masz i się ciesz”. Przyjąłem, więc
te dwa katalogi jak niegdyś pod Grunwaldem król Jagiełło dwa nagie miecze od
Krzyżaków i w bojowym nastroju szykowałem się na mającą nastąpić rzeź J.
Nie może zabraknąć tradycyjnej ilustracji.
To oczywiście jedynie drobny żart, bo za oba katalogi
serdecznie dziękuję. Oby tylko późniejsza klęska krzyżowców nie zadziałała jak
jakaś złowieszcza przepowiednia. Niech znów wygrają nasi J.
A teraz już powoli przechodzę do aukcji, który zacznę tradycyjnie od kilku zdań
związanych z oceną atrakcyjności oferty monet Stanisława Augusta Poniatowskiego
wystawionych na sprzedaż.
Pierwszym wspomnienie, jakie mam jest cyfra 37,
którą zobaczyłem w internetowej wersji katalogu przy nazwisku mojego ulubionego
króla. Zawsze na początek, gdy po raz pierwszy zabieram się do jakieś aukcji to
moim pierwszym odruchem jest właśnie rzucenie okiem na tą podstawową dla mnie
informację. Na podstawie liczby, „która stoi” obok nazwiska Poniatowski,
odpowiednio nastawiam się do oglądania całości oferty. Ot, taka procedura,
która weszła mi w krew. I właśnie 37 skojarzyło mi się w mig, bo zacna ilość
monet SAP już zdarzyła się w grudniu, a było to dokładnie kilka dni wcześniej
na imprezie u Michała Niemczyka. Tamta aukcja bardzo mi przypasowała, miałem
dobre wspomnienia, więc czyżby końcówka roku miałaby okazać się wyjątkowo obfita,
jeśli chodzi o srebra Poniatowskiego. Mógłbym spodziewać się, że asortyment
interesujących mnie monet zgromadzonych na aukcji WDA i MiM będzie zacny,
chociażby po plakacie, którym reklamowali i przypominali o aukcji
organizatorzy, który był rozsyłany mailem. Pech chciał, że maila odczytałem
dopiero kilka dni po imprezie, gdyż adres mailowy, na który wysłano te
remaindery akurat w moim przypadku był nieaktualny (chyba z czasów jak
zakładałem konto na OneBid) i jedynie
przez przypadek natknąłem się na tą informacje. Żeby nie być gołosłownym
poniżej jeszcze raz ta fajna ilustracja, którą wykorzystano też jako okładka katalogu. Proszę zwrócić uwagę jak na tym plakacie cudownie
prezentowały się „wszystkie 3” dukaty SAP, które prężą się na zdjęciu w
pierwszym szeregu pośród pozostałych przedstawicieli „złotej szlachty”
numizmatów 6 Aukcji.
Na ilustracji nie ma niestety żadnej srebrnej monety
Poniatowskiego, bo przecież medalu z suity królewskiej wybitego w czasach SAP mimo
szczerych chęci do tej grupy zaliczyć nijak nie mogę. Okazało się, że brak
sreber króla Stanisława z mennicy koronnej w Warszawie na reklamie, to był znak
początku moich problemów. Już po chwili ogromnie się zawiodłem, kiedy zorientowałem
się, że z szumnie zapowiedzianych 37 ofert, zostało zaledwie 14 akurat tych,
które zbieram. Cała reszta, na którą złożyły się 3 dukaty, 3 medale, 10
miedzianych groszy oraz 7-mio elementowy zestaw monet Gdańsko-Toruńskich, które
tłumnie zajęły znakomitą większość przestrzeni przeznaczonej przez
organizatorów na „moje monety”. Pozostało tylko mieć nadzieję, że mimo tego
ograniczenia uda się jednak wybrać coś konkretnego, przy czym serce mocniej
zabije.
Lustracje interesującego wycinku oferty aukcyjnej
rozpocząłem od początku, czyli od najgrubszych srebrnych nominałów. Na pierwszą
grupę złożyły się 4 talary i 2 półtalary. Niestety pośród tych sześciu
flagowych monet Poniatowskiego nie znalazłem żadnej, która byłaby dla mnie
interesująca. Co więcej z każdą przeanalizowana monetą miałem coraz więcej
znaków zapytania i uwag do ocen stanów zachowania monet na aukcji. Po wnikliwej
analizie zdjęć, zauważyłem niepokojące symptomy na to, że noty zostały znacznie
podkręcone, co mnie już na wstępie nieco rozczarowało i ustawiło w pewnej
opozycji do całości imprezy. Jakoś podskórnie uważałem, że tacy znawcy MAX NOT,
obeznani w tysiącach monet w grajdingu, z łatwością ogarną temat obiektywnych
ocen a nawet być może będą wzorcem do naśladowania. Nic z tego, stany były
bardzo optymistyczne i nie były to moim zdaniem jakieś dyskusyjne nieścisłości.
Napisze szczerze, byłem tym przerażony. Uważam obiektywnie jak tylko potrafię,
że na podstawie zdjęć, które zostały zamieszczone w katalogu, nie pomylę się
pisząc o wyjątkowo luźnym podejściu organizatorów do ocen, czyli można napisać,
do jakości informacji, jakie przekazują swoim klientom. Nie będę podawał
szczegółów, bo przyczepić można się praktycznie do połowy monet Poniatowskiego
a katalog jest dostępny online i każdy może sobie sam potrenować ocenianie i dojść
do własnych wniosków. Weźmy choćby pierwszego z brzegu półtalara SAP z 1788,
którego stan oceniono na notę 2 z minusem.
To, na co ostatnio zwracam szczególną uwagę, to bardzo
częste, żeby nie napisać nachalne, podciąganie ocen do tej „symbolicznej
dwójki”, która okazuje się być optymalna. Oczywiście cel jest znany - takie
monety są jeszcze bardzo piękne a co za tym idzie mają wielu miłośników, którzy
gotowi są za nie słono zapłacić. „STAN 2”, do którego tak chętnie nawiązywali organizatorzy
w katalogu 6 Aukcji WDA i MiM, to przecież powinny być monety minimum niezniszczone
obiegiem, żeby nie napisać - około mennicze. Dla polskich monet królewskich na
swój użytek przyjmuję, że w tej grupie mogą znajdować się egzemplarze, które co
prawda były kiedyś w obiegu, jednak tylko przez drobną chwilę. Akurat do czasu,
kiedy jeszcze obieg nie odcisnął na nich piętna, bo zostały z niego wyłowione i
odpowiednio zabezpieczone. Nijak nie pasowało mi to jednak do sporej grupy
numizmatów ze zdjęć w katalogu aukcji. Uważam, że to efekt niezbyt świadomej
społecznie strategii, która mówi, że większość ludzi „ i tak się na tym nie zna”.
Żeby być pewniejszym, że uda się dobrze sprzedać, to trzeba towar odpowiednio
zareklamować i wysoko wycenić. W każdym razie uwagi miałem nie tylko do grupy
monet o najwyższych nominałach, ale także do innych numizmatów Poniatowskiego. Fakt,
że pomimo tego wszystkie i tak zostały sprzedane za niemałe kwoty, można już
różnie interpretować. W każdym razie towar poszedł „do ludzi”, znalazł swoich
miłośników, wiec być może niepotrzebnie wkładam kij w szprychy i koncentruje
się na minusach. Szczególnie, że prawda jest, że zapoznałem się jedynie z
wycinkiem oferty i nie mogę pisać o całej aukcji. Może reszta była lepsza?
Pozostaje mieć taka nadzieję, ale sprawdzał nie będę J.
Ale dość tych smutków. Szczególnie przecież, że w
zapowiedzi o zmianach, jakie zajdą w relacjach z aukcji w 2018 roku mówiłem, że
od teraz będę pisać tylko o tych monetach, które mnie jakoś mocniej zainteresowały.
Więc koniec z dowalaniem się do poziomu ocen i teraz rozpocznę opis tych kilku
sztuk, na których skupiła się cała moja uwaga. Tak naprawdę były to tylko monety.
Pierwsza z nich to złotówka z 1767 w slabie z oceną MS63. Odmiana, co prawda
najpopularniejsza z możliwych, jednak sam numizmat był naprawdę zacny. Jak to
się mówi „na bezrybiu i rak ryba” J. Szczególnie spodobał mi się awers, z
widocznymi detalami, na którym króla otaczało coś jakby aureola z patyny, jaka
zdążyła pokryć monetę przed zapuszkowaniem jej w plastik. Na rewersie zwróciłem
uwagę na niedobitą hrabiowską koronę nad herbem „ciołek”, co stanowiło spory
kontrast, bo reszta detali rewersu wydawała się być na swoim miejscu. Te
złotówki często bywały niedobite i mocno justowane. Oferowany egzemplarz był
wolny od tych wad. Tak dobrej złotówki w tej odmianie nie posiadam, stąd, jeśli
miałem się na czymś fajnym skoncentrować, to z pewnością mogła być to właśnie ta
srebrna czterogroszówka. Poniżej prezentuje zdjęcie monety.
Na mój wybór miała oczywisty wpływ rozsądna cena
wywoławcza, ustalona na poziomie 800 złotych, która wydaje się dawała jeszcze
margines na licytacje. Szczególnie, że estymacja, w jaką wyposażyli mnie
organizatorzy zawierała się w granicach kwot 1500 – 2500. Uznałem, że przy
odrobinie szczęścia i mniejszym zainteresowaniu, kupienie jej w dolnej granicy
powyższego szacunku byłoby dobrym krokiem. Z takim pomysłem, zapisałem monetę
do wąskiego grona „obserwowanych”.
Druga oferta, jaka szybko przykuła moja uwagę to
pozycja 317, na która składał się lot ciekawych półzłotków. Jako autor wpisów o
pruskich fałszerstwach od razu dwa z nich zakwalifikowałem do tej właśnie grupy
podrobionych monet. Sprawdziłem od razu, czy warianty, jakie będą sprzedawane
na aukcji zostały przez mnie wcześniej zidentyfikowane i opisane na blogu.
Trzeci dwugrosz również był interesujący, gdyż był to bardzo efektowny przykład
destruktu. Poniżej ten interesujący lot na nieco większych zdjęciach by
wychwycić interesujące szczegóły.
Lustracja pruskich falsików wypadła pozytywnie, bo oba
widnieją w artykule na blogu. Zatem tu nie było przełomu. Trzeba jednak
przyznać, że wyglądały na zachowane bardzo poprawnie i nawet na tych grupowych
zdjęciach prezentowały się interesująco. Na pewno ich stan był lepszy niż III,
na jaki oceniali je organizatorzy (taka drobna niekonsekwencja). Dałbym sobie
włosa uciąć, że na zdjęciach dostrzegałem resztki menniczego połysku, co mogło
świadczyć o wyjątkowo zdrowej powierzchni. Zwracam na to uwagę zawsze przy
pruskich podróbkach, gdyż obniżona zawartość srebra i dużo miedzi, powodują
przeważnie, że po 250 latach, jakie upłynęły od produkcji, źle zabezpieczone
egzemplarze nie wytrzymują tej próby czasu. Najczęściej mamy do czynienia ze
złomem numizmatycznym. W drugim etapie, na monety spojrzałem pod kątem
posiadania w swojej kolekcji. Okazało się, że mam te warianty, jednak trzeba od
razu dodać, że stany oferowanych półzłotków wydawały mi się, co najmniej „równie
dobre” i wcale nie odstawały na tle moich egzemplarzy. Zatem, podsumowując
ciekawa okazja na nabycie za jednym zamachem od razu dwóch roczników pruskich
fałszywek w porządnym stanie zachowania.
Idąc dalej, trzeci dwugrosz w tym zestawie również
był dla mnie interesujący. Można nawet napisać, że był szczególnie ciekawy, z
prostego powodu gdyż na pierwszy rzut oka było widać, że to bardzo efektowny
destrukt. Znam kilkanaście podwójnie bitych dwugroszy SAP i z czystym sumieniem
mogę napisać, że nie pojawiają się one często w sprzedaży. Świadczy to
oczywiście o wysokim poziomie pracy mennicy warszawskiej oraz o sprawnej
kontroli jakości monet wypuszczanych do obiegu. W efekcie tego typu błędy
bardzo rzadko opuszczały zakład, co teraz widzimy na rynku. Co prawda nie ma
wielu amatorów na tego typu numizmaty, więc same monety nie są przesadnie
cenne, jednak zawsze to jakaś ciekawostka. Ja osobiście posiadam jednego półzłotka
z błędem bicia i raczej świadomie nie szukam tego typu sensacji. Zapisałem
sobie zdjęcia wszystkich monet, bo artykuł o destruktach SAP jest dopiero w
planach i zawsze miło jest mieć dobry materiał. Szczególnie, że ten destrukt
był niezwykły, gdyż na awersie spowodował spore zamieszanie w napisach
otokowych, którego efektem było niemal pełne zdublowanie imienia STANISLAUS.
Uznałem na koniec, że będę obserwował licytacje tego lotu. Szacowałem jego
potencjał na poziomie 500-600 złotych. No chyba, że znajda się jacyś wcześniej
mi nieznani poszukiwacze destruktów i zapragną mieć to sreberko, to może nawet
i cena powędruje wyżej.
No i czas na trzecią i zarazem ostatnią monetę SAP,
jaką byłem bardziej zainteresowany. To najzwyklejsza 6-cio groszówka z 1794.
Jednak, ta taka zwykła wcale nie była. Po pierwsze mennicza sztuka,
niespotykanie pięknie wybita i zachowana. Po drugie niezwykła proweniencja,
której pochodzenie z kolekcji Henrego Karolkiewicza. To był mocny magnes i mój
„czarny koń” podczas imprezy WDA i MiM. Popatrzmy na to cudo.
Idealna sztuka, jakiej pomimo ogromnych nakładów rocznika
1794 próżno szukać na rynku. Czasem trafiają się ładne monety w tym wariancie,
jednak chyba nigdy żadna z nich nie spodobała mi się jak ta od Karolkiewicza.
Tu warto dodać, że w dedykowanym tym szóstakom artykule na moim blogu,
oszacowałem nakład tego wariantu aż na 3,5 miliona sztuk. Co jak na srebrne
mennictwo SAP jest ilością niespotykaną i z dużą dozą pewności można uznać, że
jest to najliczniejszy wariant obiegowej monety, jaki kiedykolwiek wybito ze
srebra podczas całego, 32-letniego panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Tak, więc mamy z jednej strony MEGA „populares” a z drugiej MEGA piękny stan i
zacne pochodzenie. Uznałem, że to bardzo ciekawe zderzenie i moneta powinna trafić
do jakiejś miłej kolekcji. Najlepiej zlokalizowanej gdzieś w stolicy, nad Wisłą
J.
Wracając do samej monety, to pamiętam, że nie mogłem się wówczas zdecydować,
która strona jest lepsza. Zarówno rewers jak i awers były zjawiskowe. Teraz,
kiedy analizuje to już „na spokojnie” to uznaje, że to jednak awers był tym
idealnym. Żadnej skazy, bez defektu i ten połysk. Marzenie J.
Bardzo poważnie podszedłem do tego, żeby to marzenie spełnić.
Teraz przejdę do krótkiego opisu swojego udziału w
licytacji. Termin aukcji przypadł w czas między świąteczny, stąd impreza zastała
mnie w rozjazdach. Nie jest zbyt wygodnie w trakcie wojaży i kolędowania „po
rodzinie” koncentrować się na kupnie nowych monet. Mimo to, stanąłem w szranki
i byłem zalogowany w godzinach popołudniowych, na które podczas aukcji przypadła
sprzedaż oferty monet SAP. Dziwna godzina rozpoczęcia, przypomniała mi dawno
minione czasy z PRL-u, kiedy to właśnie od godziny 13, zgodnie z prawem można było
kupić sobie pierwszą flaszkę. Ja może jeszcze w tych czasach alkoholu za dużo nie
piłem, jednak skojarzenie było na tyle silne, że trzy oferty, jakie mnie zainteresowały,
które można było kupić na aukcji „czynnej” po godzinie 13.00 jawiły mi się właśnie,
jako trzy flaszki „do wypicia”. A sama 6 Aukcja WDA i MiM jak…coś w ten deseń J
Taki mały żarcik. Tak, wiem, że już kolejny J.
Jednak czy to nie jest ciekawe, który z tych „uczestników” wylicytował ten lot?
J.
A teraz już w „dobrych humorach” przejdźmy w końcu do szczegółów licytacji tych
3 ofert. Pierwsza w zasięgu pojawiła się
mennicza złotówka z 1767 roku. Licytacja była wartka, system sprawnie dodawał kolejne
przebicia. Z ceny wywoławczej 800 złotych, w mgnieniu oka zrobiło się 2
tysiące. I tu już definitywnie odpadłem. Licytacja zakończyła się na dla mnie
wciąż jeszcze niezrozumiałym poziomie 3 900 złotych. Uznałem, że za tą
cenę, to ja tej flaszki na pewno nie kupię. Bom w końcu chłop nie w ciemię bity
i swoje wiem. A już na pewno to, że w bramach obok na Żelaznej, Hożej czy też Jezuickiej…
mogę mieć za tą kasę kilka wcale niezłych flaszek J.
Drugą ofertą, jaką obserwowałem z ciekawością był
lot złożony z trzech półzłotków. Jeszcze przed rozpoczęciem licytacji uznałem
jednak, że nie będę go licytował, bo na jakiś czas mam już dość dubletów i
lepiej bym skoncentrował się na monetach, których mi brakuje. Byłem ciekaw jak
potoczy się sprzedaż. Czy ktoś zauważy niezłe stany pruskich falsików oraz czy znajdą
się jacyś zdeterminowani wielbiciele destruktów. Jak się szybko okazało, nic z
tych rzeczy nie nastąpiło. Kto miał wiedzieć, to wiedział i trzy monety za
jedyne 340 złotych kupił. Dawno nie widziałem tak niedocenionej przez rynek
oferty. Z tego co wiem, monety trafiły
znów w ‘dobre ręce” i cieszą już nowego właściciela. Nie pozostaje mi nic
innego jak pogratulować dobrego oka J. Ja już w tym
czasie wstrzymywałem oddech i zbierałem siły na wypicie tego szczególnego
trunku, jakim okazał się być najpopularniejszy wariant szóstaka SAP w
zjawiskowym stanie. Pozycja 319 nie dala na siebie długo czekać. Limit miałem
ustawiony naprawdę wysoko, jak na szóstaka, więc jedyne, co mnie teraz
interesowało, to to czy ten limit wystarczy. Organizatorzy byli tak mili i dali
uczestnikom sporą przestrzeń na rywalizacje, gdyż wystartowaliśmy z bardzo
niskiego pułapu, od ceny wynoszącej zaledwie 300 złotych. Szacunkowe 700-1000
peelenów pękło szybko jak pół litra na czterech - to była chwila J.
Byłem w stanie zapłacić sporo więcej, więc brałem udział w zabawie. Niestety
dla mnie, jak okazało się 6-cio groszówka SAP ex. Karolkiewicz nie zasili
mojego zbioru. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Nie zalicytowałem nawet,
ograniczając się do roli widza i obserwując zmieniające się kwoty i przebicia.
Czekałem na swoja szansę, które nie nadeszła. Ostateczna kwota znacznie przekroczyła
mój poziom. Nie byłem chętny wydać tych kilku dodatkowych setek by pozyskać ten
zjawiskowy numizmat. Uznałem, że nie jestem aż tak zdesperowany by ją mieć. A,
że nie jestem również Czapskim XXI wieku, dałem sobie spokój. Uznając, że w
tych okolicznościach, jedyne to, co mogę wygrać to rozwaga w wydawaniu ograniczonego
budżetu. Bo w końcu ciekawych i kosztownych ofert w tym roku z pewnością nie
zabraknie. I wtedy właśnie pojawie się ja, cały na biało J.
I tyle, jeśli chodzi o 6 Aukcję WDA i MiM. To
kolejna impreza, na której nie udało mi się pozyskać żadnej monety. Jednak nie
żałuje swojego udziału, bo zawsze jest miło poobcować z pięknymi numizmatami.
Gratuluje organizatorom sprawnie przeprowadzonej imprezy i już wpraszam się na
kolejne aukcje. Tytuł dzisiejszej relacji, jak to mam w zwyczaju jest „wariacją
na temat” tego, co mi się akurat skojarzyło, gdy pisałem ten tekst i raczej z
samą imprezą nie ma większego połączenia J. Na koniec
chciałem jeszcze zwrócić uwagę na zmiany, które zaszły na blogu w zakładce „AUKCJE”.
Każdy je zauważy jak tam kliknie. Generalnie zrezygnowałem z wklejania całych
postów, na rzecz posegregowanej tabelki zawierającej wszystkie wpisy z imprez,
w których brałem udział oraz linki by do nich trafić. Mam nadzieje, że taka
forma będzie bardziej przyjazna dla użytkowników.
W
dzisiejszym wpisie wykorzystałem dane i zdjęcia z platformy aukcyjnej OneBid
oraz wyszukane za pomocą Google grafika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz