środa, 30 sierpnia 2017

„Ostatnia mapa Polski 2”, czyli ciąg dalszy historii

Dziś kontynuuje swoją opowieść, którą rozpocząłem od charakterystyki ciężkich czasów w roku 1794 oraz postaw i relacji dwóch wielkich postaci polskiej sceny z tych lat, czyli dyktatora powstania Tadeusza Kościuszki z królem Stanisławem Augustem Poniatowskim. W poprzedniej części oparłem się na poezji Jacka Kaczmarskiego, który zinterpretował epizod z mapą, jako znamienny symbol słabości charakteru ówczesnego władcy, który swoim uporem przybił kolejny gwóźdź do upadku Rzeczpospolitej. Tak jak zwykle zgadzam się z poetą, tak tym razem mam nieco odmienny pogląd na tą sprawę. I dlatego aby szerzej przedstawić i uzasadnić swoją opinie a przy okazji upewnić się, że nie błądzę jak dziecko we mgle – postanowiłem dokładniej zbadać to złożone zagadnienie. W ten właśnie sposób powstał niniejszy wpis na blogu. Celem dzisiejszej, drugiej części jest w miarę możliwości obiektywna ocena epizodu z mapą oraz jego wpływu na przegraną bitwę pod Maciejowicami a w konsekwencji, na upadek rewolucji i doprowadzenie do III Rozbioru Polski.

Plan na artykuł jest prosty i składa się z 4 głównych punktów. Pierwszym będzie krótka charakterystyka przedmiotu sporu, czyli map. Ze szczególnym fokusem na kartografię w Polsce w II połowie XVIII wieku. To zagadnienie będzie przydatne w celu lepszego poznania tematu i wyrobienia sobie zdania na to jak powstawały mapy, kto i dlaczego je tworzył, czy każdą z ówczesnych map można traktować, jako przydatną militarnie oraz na końcu dla sprawdzenia jak mogła wyglądał mapa, o która zabiegał naczelnik Kościuszko i co ta prośba znaczyła dla króla. Drugim punktem będzie w miarę precyzyjne przedstawienie sceny, jaka odegrała się w Pałacu w Łazienkach w 1794 i odtworzenie przebiegu rozmowy pomiędzy Stanisławem Augustem Poniatowskim a wodzem insurekcji oraz ustalenie, co z tej rozmowy konkretnie wynikło.  Trzeci punkt dzisiejszego programu to relacja z bitwy pod Maciejowicami i próba znalezienia odpowiedzi na pytanie, co było przyczyną klęski wojsk polskich i czy była to ta „zła mapa” lub jej brak. I wreszcie punkt czwarty, który w zamierzeniu ma być podsumowaniem tych wszystkich ustaleń i w domyśle powinien zakończyć się sformułowaniem „oficjalnej opinii” na temat: jak to naprawdę z tymi mapami było oraz próbą odpowiedzi na pytanie czy król po raz kolejny zawiódł swój naród i jest winny upadku państwa. Nie powiem, ambitne mam dzisiaj cele, więc zacznijmy bez zbędnej zwłoki od pierwszego wyżej wymienionego tematu. Jednak na sam początek, tradycyjnie drobna satyra, czyli ilustracja, jako wstęp do dzisiejszego wpisu.

Zacznę od kilku zdań o mapach i o kartografii, jako nauce pomocniczej geografii, zajmującej się generalnie teorią i praktyką sporządzania map. Za pierwszego kartografa uznaje się Klaudiusza Ptolemeusza, który w II wieku naszej ery, swoim dziele „Geografia”, jako pierwszy postarał się „narysować świat” i przedstawić go za pomocą map. Pokazał tam jak w przybliżeniu wyglądają lądy i morza, jak się nazywają krainy i ludy je zamieszkujące. Generalnie było to ówcześnie wynalazek równie ważny i przełomowy jak dla późniejszych pokoleń przysłowiowy „proch”. Naszą część świata Ptolemeusz nazwał wówczas Sarmatia i tak już nam to zostało, praktycznie aż do czasów Poniatowskiego J. Niestety prace Ptolemeusza długo nie znajdowały godnych następców i kontynuatorów. Można rzecz, że w Europie, praktycznie aż do XV wieku niewiele się na tym polu zadziało. Sądzi się nawet czasem, że to sprawa Kościoła Chrześcijańskiego, który „położył łapę” na tych zagadnieniach, bo miał drobny problem z tym, że „podobno ….Ziemia jest podobno okrągła” a nie noszą jej na grzbietach dwa spasione hipopotamy… czy coś z tym stylu J. Do znacznego rozwój kartografii przyczyniły się XV wieczne wyprawy i podróże w celu odkrywania ”nowych światów”. To właśnie wówczas powstały słynne portolany, czyli mapy-szkice przedstawiające szczegółowo ukształtowanie wybrzeży oraz wyznaczające drogi, jakie pokonywały ówczesne żaglowce. W roku 1482 znów przypominano sobie o Ptolemeuszu i wydano mapy wzorując się na jego dziełach tworząc przy tym wspaniałe, ozdobne karty przedstawiające ówczesną wizją świata. Potem już poszło „z górki”, naszą częścią Europy pierwsi na poważnie zajęli się uczeni niemieccy, z którymi podobno współpracował sam Jan Długosz. Generalnie mapy, które powstawały w tamtych czasach były to dzieła sztuki inżynierskiej, malarskiej a potem i drukarskiej, do których stworzenia trzeba było znacznie więcej niż tylko inwencja artysty, tu potrzebna była konkretna, trudna do zdobycia wiedza i
umiejętności. Przez długi czas mapy były domeną kleru i królów, którzy z racji wykształcenia i sprawowanych urzędów byli zainteresowano wielkością, kształtem i bogactwem ziem, którymi władają oraz granicami swoich włości. Dla królów były państwa, dla duchownych były parafie i biskupstwa, generalnie każdy był zadowolony…. Przez długi czas najważniejszą dla naszych antenatów mapą było dzieło bawarskiego biskupa Mikołaja z Kuzy, który jako pierwszy sporządził dokładniejszą mapę Europy Środkowej, w której padają takie znajome nazwy jak Polonia, Lithuania oraz Russia. W wieku XVI stolicą kartografii była Italia, w której to wiele warsztatów wyspecjalizowało się w rysowaniu map, w kolejnym wieku na czoło tej sztuki wysunęły się Niderlandy. I tak to trwało aż do XVIII wieku, jednak co do zasady zbiory map tworzone były w dalszym ciągu na wzór Ptolemeuszowskiej „Geografii”, jako luźny zbiór pięknie zdobionych kart. Jednak z każdym nowym wydaniem dzieł, mapy były nieco dokładniejsze i powoli rodziły się reguły i standardy, szczególnie, jeśli chodzi o skalę oraz sposób oznaczania poszczególnych jej elementów. Tak działo się w Europie zachodniej, a co w bardziej zacofanej części świata, czyli… u nas. Początki nie były łatwe i jak to zwykle w naszych dziejach, to potrzeba zrodziła w nas kartograficzny zaczyn. Pierwsze oficjalne odwzorowanie części terenu naszego kraju to (zaginiona) mapa poselstwa w Rzymie z roku 1421, podczas którego starano się udokumentować Papieżowi nasze prawa do ziemi, o które toczono spór z zakonem krzyżackim. Potem długo nie działo się nic… to jest, korzystaliśmy z map naszych ziem pochodzących z warsztatów włoskich, niemieckich lub holenderskich. Mogę tu dodać, że czasem dostrzegam pewną analogię do tworzenia katalogów numizmatycznych, gdyż ówcześnie mapy też bardzo często przepisywano (kopiowano) bez dokładnego badania terenu. Czyli, jak ktoś dawno temu popełnił jakiś błąd (a trzeba dodać, że te mapy to na nasze standardy, głównie składały się z błędów) to ta pomyłka „żyła” jeszcze przez dziesiątki (setki) lat powielana przez kolejnych twórców. Ot taka dygresja J. Bywały, zatem mapy poglądowe, jak ta obok tekstu autorstwa Simona Marniona z 1460 roku. Jednak, co do zasady przeważały te wzorowane na dziele Ptolemeusza, jak ta nieco późniejsza, ale nadal XV wieczna Nicolusa Germanusa, na zdjęciu u dołu.

Tak, więc mapy w początkowych czasach były bardziej dziełami sztuki malarskiej niż rzeczywistym odwzorowaniem w ujęciu matematycznej dokładności. Jednak i tak trzeba przyznać, że spełniały swoja rolę, bo dawały ludziom jakieś ogólne pojęcie o świecie, jaki nas otacza.. Nieco inaczej było z kartografią wojskową. Za twórcę polskiej kartografii wojskowej uważa się powszechnie króla Stefana Batorego, który dostrzegając jej potencjał dla celów militarnych, jako pierwszy władca w naszej historii utworzył stanowisko kartografa królewskiego. Ten dzielny król doceniał nie tylko ilość wojska i jego uzbrojenie, ale również zauważał przewagę, jaką można osiągnąć w walce znając choćby takie dane jak ukształtowanie terenu, kierunki i odległości. W 1579r. ukazuje się mapa „Descriptio Polocensis” w skali 1: 700000, bardzo szczegółowa, choć równie mocno niedokładna, która zawierała między innymi sieć wodną (rzeki i jeziora), obszary leśne oraz nazwy miejscowości. W tym okresie pojawiają się także rozprawy traktujące o kartografii m.in. księgi o gotowości wojennej Stanisława Łaskiego z roku 1599. Prawdziwy wysyp szczegółowych map topograficznych nastąpił w czasach Władysława IV Wazy. Inicjatorem i głównym wykonawcą tych map był królewski kartograf Wilhelm Le Yasseur De Beauplan. Potrzeba podczas wojen ze Szwecją przynosi dalsze zwiększanie szczegółowości podejścia do rysowania terenowego wybranych regionów, jednak nie było tych map znów aż tak wiele i była to wiedza dostępna jedynie dla nielicznej garstki wojskowych i innych wybrańców narodu. Trudno mówić, więc o jakimś wyjątkowym rozpowszechnieniu wiedzy geograficznej wśród społeczeństwa. Już powoli dochodzimy do „naszych czasów”. Niestety wiek XVIII okazał się na początku niezbyt szczęśliwy dla rozwoju tej dziedziny nauki i sztuki. Zastój w kartografii, jaki nastąpił za panowania Sasów, Augusta II Mocnego i Augusta III wynikał z tego, że władcy ci popierali jedynie prace kartograficzne prowadzone na terenie Saksonii. Tytuły geografów królewskich otrzymywali cudzoziemcy za prace kartograficzne niezwiązane z naszym krajem, na przykład Adam Fredrich Zurner za atlas Saksonii, a znany kartograf francuski Gilles Robert de Vaugondy – za mapę Lotaryngii. Można zaryzykować tezę, że przez 100 lat (w latach 1650-1750) nie powstała żadna ważniejsza mapa Polski. Korzystano z wcześniejszych prac, a europejskie oficyny chętnie przedrukowywały i publikowały dawne (niedokładne a często też już zupełnie nieaktualne) mapy Polski. Godny odnotowania jest jednak fakt, że koronowane głowy już wówczas traktowały mapy szczególnie, coś jak legitymizacja swojej władzy oraz dokumentacja historii swoich poprzedników. Stąd bardzo ceniono sobie te działa i szybko te artefakty stały się poszukiwanym elementem do kolekcjonowania. Dla przykładu, taki August II posiadał kolekcję 1400 map krajów europejskich. Zakupione w Amsterdamie u najlepszych ówczesnych kartografów dzieła posłużyły do stworzenia 19-tomowego „Atlasu Royal”. Porównując tą sytuację do innej dziedziny życia i sztuki Rzeczpospolitej Obojga Narodów, na jakiej znamy się pewnie lepiej, czyli do mennictwa i medalierstwa, mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że kartografia w tym porównaniu wypada niezwykle korzystnie, jako „prawdziwa sztuka” a „dobre mapy” jawią się, jako obiekty unikalne. W Polsce w tych czasach mapa to domena królów, szlachty, kleru i wojskowych, przez co była to wiedza praktycznie niedostępna dla tak zwanego normalnego społeczeństwa. Inaczej było z monetami, na których przecież każdy „normalny” obywatel w jakiś tam sposób musiał się znać. Nie może nas ta sytuacja dziwić, gdyż monety nasi władcy bili od wczesnego średniowiecza, kruszcowy pieniądz rządził światem, wiele różnych monet obiegało na terenach Rzeczpospolitej, stąd „mus” zgłębienia wiedzy na ten temat był większy i jakoś sobie z tym wszyscy radziliśmy. Dobrze wiemy, że za króla Poniatowskiego mennica koronna w Warszawie była nowoczesnym zakładem na tle Europy, działała prężnie i posiłkując się głównie niemieckimi specjalistami słynęła, z jakości i piękna wyrobów. O kartografii polskiej jednak tak nie można powiedzieć. Byliśmy w lesie…

Do czasów Poniatowskiego w naszym kraju sami nie stworzyliśmy nawet jednej dokładnej mapy całości naszego terytorium, stąd nie istnieje żadna skala, na której można by porównać znajomość mennictwa i kartografii. Dopiero II połowa wieku XVIII przynosi zmianę, do czego z znacznym stopniu przyczynił się możny mecenat polskiego króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Jednym z większych hobby Stanisława Augusta Poniatowskiego (żeby nie powiedzieć „jego obsesją”), które po trochu wynikało z mody, jaka wówczas panowała na królewskich dworach a po trochu z „otwartej głowy i nowoczesnego podejścia do władzy” było właśnie zbieranie map. Jego zainteresowanie dziedziną kartografii nie ograniczało się tylko do gromadzenia gotowych prac. Król pragnął także te mapy tworzyć i upowszechniać. Planował przeprowadzić pomiary kraju i sporządzić atlas całej
Polski, który składałby się z map poszczególnych województw. W tym celu zorganizował nawet biuro kartograficzne na Zamku Królewskim w Warszawie. Zatem po raz pierwszy doczekaliśmy się władcy, który nie tylko interesował się tą dziedziną, ale również stworzył własną kolekcję map oraz wspierał wszelkie prace kartograficzne. Poniatowski głęboko wierzył, że stworzenie dokładnej mapy kraju będzie ważnym elementem wzmocnienia państwa i poczucia przynależności jego obywateli. Stąd nie szczędził ekspensów i własnego zaangażowania by szybko i dokładnie stworzyć szczegółowe mapy Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Pierwsze, było dzieło wyrytowane przez Bartłomieja Folino, które zostało wydane w 1770 roku w Warszawie przez Michała Grölla. Egzemplarz tej mapy, odbitej na jedwabiu specjalnie dla króla, zdobiący niegdyś królewski gabinet, przechowywany jest obecnie w Zakładzie Zbiorów Kartograficznych Biblioteki Narodowej w Warszawie i należy do jej cymeliów. Cymeliów, czyli artefaktów o szczególnej wartości i znaczeniu dla dziedzictwa kultury narodowej. Podkreślam to raz jeszcze, cymelium jest historyczna mapa kraju - a nie cenny medal czy rzadka moneta. W biurze kartograficznym zorganizowanym przez Poniatowskiego, skupili się i działali najlepsi kartografowie epoki – płk Jan Bakałowicz, płk Karol de Perthées i kpt. Franciszek Florian Czaki. W rezultacie powstało wiele map rękopiśmiennych, wśród których szczególnie należy wyróżnić słynne mapy województw Karola de Perthéesa w skali 1:225 000. To zdaniem wielu największe dzieło polskiej kartografii w czasach stanisławowskich. Herman Karol Perthhsa był Niemcem francuskiego pochodzenia, który zadziwił króla kunsztem wykonywanych map na tyle, że wkrótce Poniatowski mianował go swoim osobistym kartografem i zaraził go misją stworzenia serii map, które pokryją cały kraj. Nie było jednak w ówczesnej sytuacji politycznej i finansowej metody na przeprowadzenie szeroko zakrojonych badań kartograficznych na tak rozległym terenie jak Rzeczpospolita. XVIII wiecznym standardem było kreślenie map na podstawie pomiarów sytuacyjnych prowadzonych wzdłuż dróg i szlaków wodnych. Pomocne okazywały się również współrzędne geograficzne większych miast. Jednak to był tylko kręgosłup przyszłej mapy, a problemem do pokonania było opomiarowanie terenów „mniej ucywilizowanych”, jakie przeważały w naszym kraju. Wzięto się, więc na nieco niekonwencjonalny sposób, bo w końcu Polak potrafi J. Metoda, jaką obrano to podzielenie pracy na etapy i stworzenie oddzielnych map każdego z województw, które po złożeniu ich w całość pozwolą na uzyskanie pełnej mapy kraju. Jednak i województwa były wtedy ogromne i nie łatwo było uzyskać odpowiednio wysoką dokładność danych. Jakość była dla króla i kartografów elementem kluczowym po to, aby uniknąć wcześniejszych błędów, z których istnienia i ilości doskonale zdawano sobie wówczas już sprawę. Jednak i na to znalazł się domowy sposób. Prace rozpoczęto w 1768 r., a posiłkowano się przy tym materiałami rękopiśmiennymi oraz opisami parafii zebranymi za pomocą ankiety wypełnianej przez proboszczów. Co ciekawe ankieta ta była obowiązkowa, bowiem rozpisana została przez brata króla, czyli samego Prymasa Michała Poniatowskiego. Jak widać bracia potrafili działać wspólnie i ówczesny kler niejednokrotnie wspierał nowoczesne pomysły króla. Ankieta, będąca podstawą opracowywanych map, składała się z kilku punktów. Po pierwsze opisywano ogólne położenie kościoła parafialnego i okolicznych osad według podziału administracyjnego państwowego oraz kościelnego. Należało także podawać odległości pomiędzy kościołem parafialnym a tymi miejscami. Wymieniano także informacje o wszystkich drogach oraz o ich jakości w sensie… „czy da się po nich wiosną wozem przejechać”.

Znamiennym przykładem popierającym królewska akcję i wsparcie kościoła, jest fragment listu biskupa wileńskiego Ignacego Massalskiego do wiernych diecezji wileńskiej z 1784 roku, cytuję : „[...] ułożona Karta Geograficzna Diecezji Naszej większą część Xięstwa Litewskiego zajmującej, do wiela pożytków byłaby zdatną. [...] Znajome są najszczególniej Jego Królewskiej Mości Panu Naszemu Miłościwemu, który kraju od siebie ukochanego radłby mieć zawsze obraz przed oczami dobra powszechnego zamiarowi wszystkie szczególnych miejsc własności doprowadzał”. Czego nie robi się dla króla J. Przed rozbiorami Perthées zdołał opracować mapy prawie wszystkich województw zachodniej Polski; część z nich wydano drukiem w Paryżu, reszta pozostała w rękopisie. Pułkownik de Perthées był również autorem kilku wersji przeglądowej mapy Rzeczypospolitej, z których ostatnia rękopiśmienna 48-arkuszowa, zwana „Polonia Secundum Legitimas”, datowana na 1770 r. jest najważniejszą pracą tego kartografa. Wykonana w skali około 1: 934 000, była największym osiągnięciem przedrozbiorowej kartografii polskiej. W latach 1770-1773 ukazało się również wiele innych map Polski, m.in. mapa Polski kapitana artylerii Bartłomieja Folina wydana na papierze, a dla króla Stanisława Augusta Poniatowskiego – jako wersja specjalna do kolekcji, wykreślona na jedwabiu, 16-arkuszowa mapa Polski w skali 1:675 000, wykonana przez Jana Bakałowicza, a wydana przez Jakuba Kantera. Dalej powstały 25-arkuszowa „Regni Poloniae... Mappa Geographica...” Theodora Philippa von Pfaua w skali 1:525 000 (na której ustalono I rozbiór Polski) z 1770 r. i suplement do tej mapy opracowany w skali 1:175 000, wydany w latach 1776 i 1787. Zatem naprawdę „się działo”. Obok, w dużym pomniejszeniu, jedna z ogromnych map wykonanych przez pułkownika de Perthées, przedstawiająca województwo podlaskie. Mapa w oryginale nazywa się tak: „Mappa szczegulna Województwa Podlaskiego zarządzona z wielu innych mapp miejscowych tak dawniey jak y swiezo odrysowanych, tudzież goscincowych y niewątpliwych wiadmosci. Wszystko według regul geograficznych y obserwacyi astronomicznych. Przez Karola de Perthees Pułkownika y Geografa J.K.Mci.”  Poniżej drobny fragment z tej samej mapy, przedstawiający dedykacje autora pracy dla swojego królewskiego mecenasa. Do końca XVIII wieku Karol Perthées wykonał wiele map prezentujących olbrzymie bogactwo treści osadniczej. Zostały one opracowane bez użycia specjalistycznych metod kartografii wojskowej (np. triangulacji, którą francuzi wynaleźli nieco później) i uznawane są do dziś za jedno z najważniejszych osiągnięć polskiego Oświecenia.

Generalnie kartografia cywilna i wojskowa za Poniatowskiego miała się bardzo dobrze, chociaż trzeba przyznać, że inżynierom w mundurach zwykle i tak brakowało czasu na sporządzanie dokładnych map i planów miejsc o strategicznym znaczeniu. W 1776r. Sejm utworzył urząd „pułkownika do kart geograficznych” działający w strukturach Komisji Wojskowej. Biuro Kartograficzne króla funkcjonowało niezależnie od działającego w wojsku Korpusu Inżynierów. Na początku oficerowie korpusu w czasach stanisławowskich wykonywali prace mniej ważne, często na polecenie króla kopiowali wcześniej wykonane mapy, toteż wojsko jako takie nie posiadało stosownych materiałów do celów obronnych. Dlatego w 1783 r. Departament Wojskowy zwrócił się do Stanisława Augusta z prośbą o wypożyczenie mapy, „ponieważ nasza mapa nie jest tak dokładna, jak WKMci”. Mamy, zatem już pierwszy udokumentowany przypadek, w którym król wspomaga wojskowych nie tylko w finansowaniu i organizacji, ale również spełnia konkretną prośbę swoich generałów i mapy udostępnia. W lutym 1790 r. wobec zagrożenia wojną z Austrią Sejmowa Komisja Wojskowa wysłała kilku oficerów z Korpusu Inżynierów Koronnych na pogranicze małopolsko-galicyjskie z zadaniem rozpoznania pogranicza między Wisłą a Bugiem i sporządzenia mapy militarnej. W kwietniu paru z nich odkomenderowanych do województwa krakowskiego i sandomierskiego wykonywało mapy przygraniczne. Sporządzono wówczas obraz kartograficzny całego lewobrzeżnego pasa nadgranicznego. Do naszych czasów zachowała się, wykonana dla króla, kopia publikacji „Mappa części Woiewodztwa Sandomirskiego położoney nad R. Wisłą począwszy od wsi Trzebicy aż do Rzeczki Ławy, robiona i wymierzona przez F. Podolskiego Por. Kor. Inż. w skali 1:43 000”. Ponadto opracowano „Mappy Militarne” dla części powiatu wiślickiego i sandomierskiego. Zdjęcia (ówcześnie nazywano tak odręczne rysunki) topograficzne nie były jednakże zbyt dokładne, ponieważ wykonywano je za pomocą busoli i okomiaru, a do przedstawienia rzeźby terenu używano cieniowania i kreskowania. Dopiero w 1791 roku Tadeusz Czacki, członek Komisji Skarbu Koronnego, na podstawie naukowego projektu pomiaru kraju Jana Śniadeckiego, opracował plan mapy generalnej. Niestety przedsięwzięcie nie doczekało się realizacji z powodu upadku I Rzeczypospolitej. W kwietniu 1792 r., przed wkroczeniem wojsk rosyjskich w granice Rzeczypospolitej Komisja Wojskowa, ze względu na brak potrzebnych map w wojsku, skierowała kilkudziesięciu oficerów i kandydatów na oficerów Korpusu Inżynierów na wschodnie obszary kraju w celu opracowania planów sytuacyjnych miast planowanych, jako punkty oporu. Miały to być plany bardzo dokładne plany w skali 1: 12 000; mapy pozostałych terenów miały być opracowane w skali 1:57 000. Oficerowie mieli na nie wnosić „to wszystko, co tylko w celu militarnym wiedzieć należy, a więc gościńce, drogi i drożyny, wszystkie mosty lub groble, parowy, wąwozy, dalej rzeki, przewozy, brody, miejsca zdatne do rzucenia pontonów, lasy, błota stałe, wsie, dwory, miasteczka”. Poza tym polecono im sporządzić bardzo szczegółowe opisy militarne terenów wyznaczonych do rozpoznania. Na wykonanie zdjęć i opisów trzeba było kilku lat, tymczasem inżynierowie korpusu przybyli na wyznaczone miejsce dopiero w drugiej połowie maja 1792 r. i zaledwie przystąpili do prac, gdy musieli cofać się pośpiesznie przed wkraczającymi do Rzeczypospolitej wojskami Katarzyny II. Do oficerów Korpusu Inżynierów najbardziej zasłużonych w wykonywaniu prac kartograficznych należeli pułkownicy Karol Sierakowski i Jakub Jasiński. I tak dochodzimy powoli do map i kartografii czasów insurekcji. Tadeusz Kościuszko przed powstaniem polecił oficerowi artylerii koronnej Sewerynowi Bukarowi wykonać mapę ogólną wszystkich posterunków przygranicznych z zaznaczeniem liczby żołnierzy stacjonujących w poszczególnych garnizonach. Gen. Zajączek, pragnąc zaopatrzyć się w mapy, w maju 1794 r. wysłał podoficerów korpusu w teren z zadaniem sporządzenia map militarnych i rozpoznania „miejsc ważnych”. Jednak jak to zwykle bywa, kiedy sytuacja wojskowa zmienia się dynamicznie, znów zabrakło czasu na porządne wykonanie tego zadania. Z tego okresu zachował się bardzo oryginalny, opracowany przez Freskowa, plan oblężenia Warszawy, na którym dokładnie, w wielkiej skali, zobrazowano większość elementów terenowych, za pomocą znaków taktycznych przedstawiono też rozmieszczenie wojsk. W czasie Insurekcji kościuszkowskiej powstała jedna z najbardziej interesujących pozycji wojskowych schyłku XVIII wieku – mapa wykonana przez pruskiego majora Jana Bogusława Brodowskiego w skali 1:20 000. Składała się z 34 arkuszy i była zatytułowana „Karte von Krakau und Sandomirz, welche während des Polnischen Krieges unter der Direktion des Major von Brodowski”, która dokładnie i w kolorach przedstawiała szlaki komunikacyjne, pokrycie terenu, wody i bagna. Poniżej przykładowa mapa wojskowo-topograficzna z 1794 pokazująca okolice XVIII wiecznej Warszawy.

 Po co te wszystkie informacje? Ano po to, żeby pokazać, że wojskowe mapy topograficzne dzięki wsparciu króla i nadaniu kartografii odpowiedniego znaczenia, powstawały jak „grzyby po deszczu” i trudno zakładać, że w obliczu starcia pod Maciejowicami to akurat król mógł dysponować dokładniejszą mapą tych terenów niż „jego” wojskowi inżynierowie. Ok, niech nawet pocisk trafił w sztab, to i tak nie istniało nic takiego jak „ostatnia mapa Polski”, która można by wypożyczyć Kościuszce. Były za to szczegółowe, często wieloformatowe i kilkustronicowe mapy, będące częścią królewskich zbiorów, tworzących coś na kształt atlasów. Istniały także kopie tych map i ich odpisy, które w chwili potrzeby można było uzyć zamiast oryginałów. Mapy w epoce stanisławowskiej tworzyli wojskowi, więc z pewnością oprócz standardowych map przeznaczonych dla celów wojskowych, tworzono egzemplarze specjalne (jak ten na jedwabiu), przeznaczone do kolekcji królewskiej. Te pojedyncze i zdecydowanie bardziej ozdobne dzieła sztuki kartograficznej przeznaczone a często nawet dedykowane władcy, to karty o historycznym znaczeniu dla kraju i jego przyszłych pokoleń, prawdziwe cymelia. Trudno sobie, więc wyobrazić, że właśnie te ozdobne mapy z kolekcji Poniatowskiego dla wojskowych były by skutecznymi narzędziami, na których rzeczywiście można by opierać walkę i to będąc w trudnym położeniu militarnym. No chyba rzeczywiście jedynie przy założeniu, że wojskowe mapy topograficzne zostały stracone lub, że sztab nie dysponuje żadnym materiałem kartograficznym terenu, na którym akurat przyszło mu prowadzić działania wojenne w wyniku, czego oddziały gubią się w lesie podczas długich marszów. Jednak i tak wydaje się, że o wiele łatwiej można było skorzystać z istniejących kopii map zgromadzonych w stolicy lub nawet wysłać na te tereny wojskowych specjalistów. Te metody wydają się znacznie bardziej intuicyjne niż nachodzenie i proszenie się znielubionego króla. Ale o tym jeszcze będzie czas napisać. Na koniec drobny przykład XVIII wiecznej mapy wojskowej, jako wzór na to, co można było wtedy stworzyć, jeśli ma się czas i zasoby oraz gdy nie działa się „na szybko, pod ogniem wojsk przeciwnika”. Poniżej fragment wojskowej mapy topograficznej Zamościa z 1772 roku. Dzieło austriackich kartografów wojskowych stworzone po I Rozbiorze Polski.

Przejdźmy, zatem do kluczowego momentu, czyli wizyty Kościuszki w pałacu w Łazienkach. Wracając na chwilę do utworu Kaczmarskiego, dowiadujemy się z niego, że król odmówił „pożyczenia” mapy i w ten sposób ocalił „ostatnią mapę Polski”, którą zwinął zabierając w ostatnią ze swych dróg do Grodna. Jak wiadomo poezja rządzi się czasem swoimi prawami i często nie można jej traktować dosłownie, lecz jedynie, jako cenną wskazówkę. Jak to mówił Bareja istnieje „prawda czasu i prawda ekranu” J. W tej sytuacji również mamy do czynienia z taką półprawdą, która powtarzana uzyskuje czasami status faktu. Skąd, więc możemy czerpać wiedze o tym jak przebiegała rozmowa króla i naczelnika. Są dwa źródła, jakie pierwsze przychodzą mi do głowy. Pierwsze to pamiętniki króla, który miał manierę zapisywania swoich losów i przemyśleń a drugie to wspomnienia „z epoki”, dla przykładu te Juliana Ursyna Niemcewicza, który jako literat a do tego wierny przyjaciel był z Kościuszką najbliżej. Zacznijmy od wersji króla, która pochodzi z książki Zbigniewa Góralskiego „Stanisław August w insurekcji kościuszkowskiej” cytuję:

„Koło połowy lipca odwiedził mnie Kościuszko znowu, tym razem w Łazienkach. Oświadczył, że rozwój operacji wojskowych w kilku naraz częściach kraju wymaga dobrych map, których on u siebie nie ma. Dowiedział się, że w moich zbiorach posiadam ich komplet, i prosi wypożyczyć go dla sztabu. Aż mnie zatkało, gdym to usłyszał! Nad tymi mapami pracowano kilkanaście lat! Wiedziałem, że w całej Europie niewiele znajduje się podobnych arcydzieł kartograficznych. Dać je w ręce powstańców. znaczyłoby skazać na zniszczenie. Ledwo panując nad wzburzeniem, odrzekłem, że wolałbym ofiarować brylanty, gdybym miał jeszcze takie, aniżeli mapy, unikaty w swoim rodzaju. Niemcewicz zaraz się nadął, ale czekał, co powie jego naczelnik.
- Wobec tego, wasza królewska mość, racz je przynajmniej wypożyczyć. A ja każę skopiować w obozie.
Omal nie wybuchnąłem śmiechem, słysząc taką brednię z ust wojskowego inżyniera.
- Wypożyczyć? Ależ na podobną robotę, mości generale, trzeba by dwóch albo trzech miesięcy! Zresztą na pewno nie znajdziesz w obozie zdatnego do niej kopisty.
Wtedy Niemcewicz napomknął półgębkiem, że prawo stanu wojennego, pozwala rekwirować rzeczy potrzebne wojsku. Nie mogłem dłużej ścierpieć tej gadaniny:
- A więc rekwirujcie, panowie, co posiadam! Przyślijcie żołnierzy, niech zabiorą moją garderobę, meble i zbiory obrazów. Może i to wam się przyda!
- Gdybyśmy tę wojnę przegrali, wszystko się stanie łupem nieprzyjaciela - zaperzył się Niemcewicz.
- Dziwię się, że poeta jak pan nie ma szacunku dla dzieł sztuki. To nie są zwyczajne mapy.
- Kiedy trzeba opatrzyć ranę, a bandaży braknie, człowiek koronki drze dla opatrunku!
Kościuszko przytakiwał adiutantowi. Więc oświadczyłem, że wypożyczę bruliony map, jeżeli da słowo zwrócić je za kilka dni. Na tym stanęło. Gdy odeszli, zabierając pełne teki, z politowaniem pomyślałem o naczelnym wodzu, który prowadzi wojnę, nie mając planów z terenu. I niech nie straszą mnie, że będę złupiony przez nieprzyjaciół, gdyby ci zwyciężyli. Ja tej wojny nie zaczynałem, nie mają powodu mścić się na mnie.”

Zatem wynika z tego, że król, choć niechętnie i z manierą, zgodził się jednak na pomoc i wsparł naczelnika potrzebnymi materiałami. W tym przypadku sformułowanie „bruliony map” dotyczy zapewne oryginalnych i detalicznych rysunków, jakie służyły kartografom królewskim do narysowania mapy. Stąd, można założyć, że była to pomoc wystarczająca i w pełni spełniająca potrzebę Kościuszki. Z drugiej strony, Niemcewicz w dziele wydanym pośmiertnie „Pamiętniki czasów moich” niestety nie wspomina w ogóle o sprawie z mapami i królem. Autor pisał, że nie pamięta zbyt wiele, bo w niewoli potracił swoje zapiski, a z pamięci nie jest w stanie wiernie odtworzyć wypadków. Tym samym opisując insurekcje i swoje kontakty z naczelnikiem Kościuszką, skupia się tylko na tematach o najważniejszym znaczeniu. Pewne jest natomiast to, co wiemy z innych relacji „z epoki” pochodzących ze źródeł historii kartografii wojskowej. Według tych informacji, rzeczywiście w okresie powstania kościuszkowskiego brak map stał się bardzo poważnym problemem utrudniającym dowodzenie wojskami. Kościuszko, próbując temu zaradzić, zwrócił się do króla Stanisława Augusta o wypożyczenie map Polski. Król ponoć odpowiedział: „gdybym jeszcze miał diamenty, tobym wolał ich darować niżeli te mapy, które są owocem dwudziestoletniego starania mojego”. Mimo to Poniatowski udostępnił je powstańcom. Takie są fakty i trudno tu doszukać się przewiny króla. Ponieważ spotkanie to odbyło się w apartamentach królewskich pałacu w Łazienkach, na zdjęciu poniżej widok na wspaniałą sypialnie Stanisława Augusta Poniatowskiego.

 Skoro Kościuszko mapy otrzymał, więc, o co ten cały krzyk? Otóż trzeba pamiętać, że po utracie państwowości nasz naród dla przetrwania i podtrzymywania ducha potrzebował zarówno bohaterów jak i wrogów. Kościuszko został nominowany na bohatera narodowego i odtąd trwa kult jego osoby. Ostatniemu królowi przydzielono rolę zdrajcy, stąd przez lata podkreślano wszystkie te momenty, w których nie sprawdził się w swojej roli. Tak tłumaczę sobie właśnie opinie, jakie pojawiły się, że przegrana 10 października walna bitwa pod Maciejowicami, która de facto oznaczała koniec powstania – to jawna wina króla Poniatowskiego, który w lipcu 1794 złośliwie nie chciał rozstać się ze swoimi mapami. A już najdłużej nie chciał oddać, tej słynnej i najważniejszej „ostatniej mapy Polski. Rozumiem kontekst i ówczesną potrzebę dziejową i nie mam nawet do tego uwag, jednak po latach pokoju warto pokusić się o prawdę historyczną. W ten sposób moim zdaniem zupełnie zdejmuje się odpowiedzialność z wojskowych patriotów i ich wodza Tadeusza Kościuszki, który nie dość, że sam tą bitwę sprowokował, który podczas niej samodzielnie dowodził i którego serie błędów w ocenie sytuacji w jakimś stopniu przyczyniły się do znanego dziś efektu.  Ta prawda przebiła się do świadomości dopiero niedawno. Wcześnie, niemal wyłącznie znane były teksty oczerniające Poniatowskiego. Dla przykładu międzywojenna publikacja Karola Zbyszewskiego, który w 1936 roku w poczytnym piśmie „Prosto z Mostu” (taki nasz „Fakt” z początkowych lat swojej agresywnej działalności) mocno przejechał się po królu, odtwarzając w tekście zatatuowanym „St. August przegrał bitwę maciejowicką” (a jakże J), prześmiewczy sposób jego spotkanie z Kościuszką (link do całego artykułu na końcu). Spójrzmy tylko na fragment tej satyry: 

„Kościuszko idzie do Łazienek i spotyka wygrzewającego się na słońcu Stanisława Augusta. Kościuszko kłania się uprzejmie, całuje króla w rękę i mówi:
– Dąbrowski mi donosi, że wyparł załogę pruską z…
– Tak, tak, to bardzo szczęśliwe, ale ja…
– Sierakowski posunął się pod Kobryń, Suworow następuje i…
– Wybacz, mości Naczelniku, ale tak rzadko cię widuję, a siła arcyważnych spraw mam ci do zakomunikowania, może wpierw o nich porozmawiamy, a później o tych drobiazgach.
– Słucham Waszą Królewską Mość!

I Stanisław zaterkotał: dlaczego jego ex-adiutanci Kirkor i Deskur nie awansują – to nieprzyzwoite; podobno przyszła z Paryża rycina, wyobrażająca Kościuszkę, wznoszącego miecz z napisem: „nigdy się nie splamię obroną monarchów” – trzeba czym prędzej zniszczyć to paskudztwo; umarł biskup lubelski – niechże Naczelnik nie desygnuje tam nikogo, bo on – Stanisław – już obiecał beneficja swemu kapelanowi; żona jednego z jego kamerdynerów jest w Kozienicach w niewoli rosyjskiej – czy nie można by ją wymienić na jakiegoś moskiewskiego generała; rodzina królewska chciałaby uciec z Warszawy -trzeba jej to ułatwić; Rada Najwyższa Narodowa nie okazuje jemu – Stanisławowi – należytego szacunku, nie zasięga jego opinii – to niedopuszczalne; szkatuła królewska jest pusta, wszystkie pieniądze idą na wojsko – więc więcej się dba o byle żołnierza, niż o niego – Stanisława!!”
„….. Na zakończenie rzekł:
– Mam i ja jedną wielką prośbę do Waszej Królewskiej Mości, właśnie z nią tu przyszedłem.
– No…
– Wasza Królewska Mość ma znakomite mapy kraju. Przy obrotach wojennych dokładne mapy, to połowa zwycięstwa, a my posługujemy się starymi śmieciami. Dla dobra ojczyzny usilnie proszę o pożyczenie mi tych map.
– Waszmościny jeniusz więcej znaczy niż moje mapy. W obozie pobrudzą się, zniszczeją, będziecie je szpilkami nakłuwać. 20 lat zabiegałem o nie, jeometrom płaciłem. Podczas podróży są mi niezbędne, bo nimi kieruję się gdzie na obiad, gdzie na nocleg zajechać.
– Rozumiem Waszą Królewską Mość, ale od dobrych map wygranie bitwy, los ojczyzny może zależeć…
– Dam ja waćpanu co innego, ale map naprawdę nie mogę.
I Kościuszko wrócił do swego obozu na Mokotowie z próżnymi rękoma.”

Może to ma być śmieszny tekst, ale niewyrobionemu i nieświadomemu żartu społeczeństwu może dostatecznie namieszać w głowie i być opoką do wyrobienia sobie własnych opinii. Nie pokazuje tego w cytacie, ale autor w celu wzmocnienia tezy, trąbiącej wszem i wobec, że to król jest winien upadku insurekcji - nad każdym z tekstów dodaje miesiąc opisywanego wydarzenia. I tak, wizyta Kościuszki u króla przedstawiona jest we wrześniu (rzeczywiście miała miejsce w lipcu) a upadek powstania na październik, jako prosta konsekwencja niecnego czynu Poniatowskiego. Przejdźmy, zatem do ostatniego punktu, czyli do feralnej bitwy pod Maciejowicami. I tu dopiero będzie ciekawie, bowiem za chwile okaże się, że w czasach „zaraz po bitwie” wcale to nie król Poniatowski był uznany za winnego. Powiem więcej, ustępującego króla w drodze do Grodna w styczniu 1795 roku żegnały tłumy wiwatujących ludzi. Jak nie król, no to, kto? Jak to kto, winien jest generał Poniński, syn tego zdrajcy z targowicy – taka była ówczesna oficjalna linia, która dzielnego żołnierza karała za grzechy ojca a jednocześnie ocalała wizję dzielnego i nieomylnego wodza rewolucji. Poniżej jako drobny żart, wizja kultu Tadeusza Kościuszki w dalekiej przyszłości. 
Nie będę opisywał wszystkich szczegółów tego starcia, skupie się jedynie na wątku wybranych błędów, jakie zostały popełniony przez nasze wojsko oraz późniejszych ich konsekwencji. Sytuacja taktyczna była trudna, zaborcy szybko zdobywali kolejne pozycje działają w 4 dużych grupach dowodzonych przez doświadczonych w wielu wojnach rosyjskich generałów. Próby zatrzymania tego pochodu okazywały się nieskuteczne i zachodziła realna groźba połączenia tych sił w okolicach Warszawy, czego żadna powstańcza armia by już nie potrafiła „odkręcić” i sprawa była by przesądzona. Kościuszko przyjął taktykę szybkiej walki i rozbicia tych grup zanim jeszcze uda im się połączyć. Stąd właśnie to naczelnik wyjechał ze stolicy i sam stanął na czele swojego wojska. Druga grupa naszych wojsk, mniej liczna i składająca się głównie z „chłopstwa i pospolitego ruszenia” dowodzona przez generała-majora Adama Ponińskiego działała nieopodal głównych sił i strzegła linii Wisły uniemożliwiając przeprawę i połączenie się Rosjan. Było to tylko teoretyczne „uniemożliwianie”, bowiem Kościuszko zdawał sobie sprawę, ze Poniński ze zbieraniną licząca około 3 tysięcy wojska nie ma szans powstrzymać 14 tysięcznej armii Ferensa a dodatkowo miał „na głowie” operujący nieopodal 5 tysięczny korpus wojsk austriackich. Było to, więc taki manewr odstraszający. Oddział polski rozlokował swoje posterunki na odcinku 200 kilometrów biegu Wisły i oczekiwał na to, w którym miejscu Rosjanie zdecydują się na przeprawę. Żeby dać obraz beznadziejnej sytuacji, mały przykład. W miejscu najbardziej zdaniem wojskowych zagrożonym przeprawą, czyli w Tyrzynie, udało się nam zgromadzić siły w liczbie 175 kosynierów z okolicznych wsi oraz 200 osobowy oddział jazdy schowany w pobliskim zagajniku. Takie były realia.  Trzeba tez pamiętać, że generalnie liczba naszych wojsk była mniejsza od armii okupantów, jednak teraz szły na nas 4 rosyjskie armie, jednak naczelnik nie zdecydował się wesprzeć swoje wojska grupa około 25 000 powstańców stacjonujących w obronie Warszawy (prusacy się wycofali i w sumie nie było, przed kim jej bronić). Kościuszko zdecydował, że działając nawet mniej liczną siłą wojska, to szybkością działania i kunsztem wyboru pozycji (inżynier pełna gębą) wygra szybko te potyczki, rozbije Rosjan i dopiero wówczas stolica będzie w pełni bezpieczna. Z Warszawy wyszły posiłki w ilości zaledwie 2000 doświadczonych żołnierzy i to one stanowiły jedyna realne wsparcie dla dywizji Kościuszki. Niestety nasz wódz, choć jak zwykle ostrożny i rozważny, jednak po raz kolejny nie doceniał (jak to miał w zwyczaju) atakujących go rosyjskich armii, które maszerowały znacznie szybciej niż to zakładał i nie dość, że się połączyły, to jeszcze zrobiły to na tyle nieoczekiwanie, że stanęły naprzeciw naszych wojsk niemal „z zaskoczenia”. Kościuszko miał tylko wieczór i noc na umocnienie swoich pozycji w okolicy Maciejowic, które były wówczas jednym z licznym majątków rodu Zamojskich. Jednak nawet wówczas sądził, że nie ich atak Rosjan będzie jak zawsze, czyli słaby i nieskoordynowany, jednak tu srogo się przeliczył…. Trzeba tez jasno stwierdzić, że naczelnik nie miał odpowiedniego wsparcia w doświadczonych dowódcach, na których mógłby liczyć w trudnych chwilach. Jedynie Jan Henryk Dąbrowski i książę Józef Poniatowski mieli kunszt i doświadczenie, żeby bić się na poziomie, jakiego oczekiwała od nas ta chwila dziejowa, niestety pierwszy wtedy walczył udanie w Wielkopolsce a drugi były w niezręcznej sytuacji i zniechęcony „zimnym traktowaniem jego osoby” również on nie wspierał radą swojego dawnego przyjaciela. Wszystko spadało, więc na Kościuszkę, sława bohatera, ale i ogromna odpowiedzialność za los kraju.

Ale wracając do bitwy pod Maciejowicami, Kościuszko miał na nią nieco skomplikowany plan, który z grubsza wyglądał ta: żeby Rosjanie zaatakowali go wszystkimi siłami a on odpowiednio okopany, wytrzyma to uderzenie i przeprowadzi kontrę spychając przeciwnika w stronę Wisły. W tym czasie dotrze wezwany na odsiecz oddział generała Ponińskiego, który od tyłu rzuci się na wycofujących Rosjan i rozniesie ich w pył, wtedy i on ruszy by dobić niedobitki Rosjan i wyrzucić ich aż za linię Wisły. Plan zacny, cechujący taktycznego geniusza jednak z drugiej strony bardzo optymistyczny i bez marginesu na odstępstwa. Zakładający w każdym z kluczowych punktów, że wszystko pójdzie zgodnie z założeniami. Tak się jednak nie stało. Poniżej plan bitwy, na którym można przekonać się o dysproporcji sił i pozycji podczas tego starcia.

Rosjanie jakoś wyjątkowo nie zwlekali z podjęciem działań i już o bladym świcie zaatakowali z pełną determinacją. Na początku wszystko wyglądało jakby szło zgodnie z planem. Ogień polski był groźny i celny, dziesiątkujący nacierających i zmuszający ich do odwrotu. Jednak tego dnia Rosjan było wielu i ich dowódcy zdecydowanie nie przejmowali się stratami w ludziach. Nacierali ciągle, z wielka determinacją i pomysłowością, jakiej wcześniej nie przejawiali. Szybko straciliśmy przewagę sytuacyjną a najeźdźcy zdobywali po kolei dobre pozycje do dalszych działań. Siedem tysięcy wojska, jakimi dysponował Kościuszko było zaledwie połową sił rosyjskich. W tym czasie wsparcie w postaci dywizji Ponińskiego było jeszcze daleko od naszych sił głównych. Poniński stał około 40 kilometrów od Kościuszki, stąd zakładając forsowany marsz, niewyćwiczonego wojska, w nocy, po rozmokłych leśnych drogach, to „niemal bieg” musiałby potrwać około 10 godzin. Niespodziewający się tak szybkiego działania Rosjan Kościuszko nie spieszył się z wyjawieniem swojego planu Ponińskiemu i wezwaniem posiłków. Naczelnik wysłał gońca z rozkazem do generała Ponińskiego dopiero w nocy przed bitwą, co nie dawało szans na szybkie wkroczenie tych sił do akcji, ale tak zakładał plan Kościuszki i tego się wódz trzymał. Często pisze się o jawnym błędzie naczelnika, który z racji „złych map” miał się pomylić i mylnie sądzić, że wsparcie jest o wiele bliżej i że spokojnie zdąży zrealizować jego plan. Jednak pamiętajmy, mamy do czynienia ze zdolnym inżynierem wojskowym a nie z jakimś salonowym generałem. Trudno jest, zatem zakładać, że Kościuszko mógłby popełnić tak prostą i techniczną pomyłkę. Dysponując odpowiednią wiedzą, mapami i doświadczeniem wojennym zapewne zdawał sobie doskonale sprawę z wszelkich aspektów swoich rozkazów. Problem był jednak taki, że rano, kiedy zaatakowali Rosjanie, to dywizja Ponińskiego wcale nie maszerowała w celu wsparcia głównych sił. Ona się w ogóle nie ruszyła ze swoich pozycji nad rzeką Wieprz, gdyż póki, co żadnych rozkazów od Kościuszki nie otrzymawszy, generał wcale nie był świadomy ambitnych planów swego wodza. To nie wszystko. Pierwszy rozkaz wysłał Kościuszko dopiero o 1.30 w nocy 10 października a miejscem gdzie miał maszerować Poniński wcale nie były Maciejowice a miejscowość Życzyn. To dowodzi tezy, że naczelnik został zaskoczony pod Maciejowicami nieoczekiwanym atakiem Rosjan, bo oryginalnie to on planował ich atakować i zakładał, że Rosjanie nie sprostają i wycofają się w pośpiechu a właśnie wtedy wpadnie na nich Poniński. Nic takiego się jednak nie stało. Kiedy Kościuszko stanął pod Maciejowicami był już wieczór 9 października, okazało się, że w okolicy już operują wojska przeciwnika i wcale nie zamierzając się wycofywać, stąd szybka decyzja o okopaniu się na wzgórzu i przyjęciu bitwy. Jednak nawet teraz wódz był optymistą, co do jej przebiegu i nie zamierzał zmieniać planu akcji.

Ok, zatem mamy rozkaz wysłany do Ponińskiego o 1.30. Czyli kurier po 40 kilometrowym galopie dotarł do celu w środku nocy. Ponieważ rozkaz wcale nie wskazywał na nagłą lub kryzysową sytuację, generał wraz z oddziałem wyruszył skoro świt i skierował się w stronę Życzyna, do którego miał minimum 8 godzin marszu. Wracamy do Kościuszki. Nieoczekiwanie Rosjanie atakują o świcie i szybko zdobywają przewagę, Kościuszko orientuje się w swojej beznadziejnej sytuacji, wysyła kolejnych gońców z ponagleniem do Ponińskiego (dziś wiemy, że żaden z nich nie dotarł, co celu) oraz ze zmianą miejsca spotkania na pobliska miejscowość o nazwie Oronne. Pozostało tylko czekać. Walcząc zapewne modli się żeby wytrzymać do czasu nadejścia posiłków. Jednak czas tego dnia nie stał po stronie polskiej rewolucji. Rosjanie zapewne przechwycili wysłanych kurierów i znali rozkazy Kościuszki, stąd zaatakowali go jeszcze zacieklej, pełnymi siłami, bez zabezpieczania się na ewentualny kontratak Ponińskiego, którego oddział był wówczas znacznie za daleko żeby im zagrozić. Rosjanie używając znanej nam taktyki, nie zważania na straty w ludziach, parli naprzód zostawiając pola, lasy i bagna otaczające Maciejowice zasłane ciałami swoich poległych. W południe obrońcom brakowało już amunicji a wrogie wojska raziły je mocniej i celniej zbliżając się z każda chwilą. Sytuacja stawała się krytyczna. Dowódcy oddziałów prosili Kościuszkę by się wycofał, kiedy była jeszcze taka możliwość, niestety wódz odrzucił ten pomysł słowami „Nie masz tu miejsca do rejterady, tu się zagrzebać albo zwyciężyć potrzeba”. W momencie, kiedy bitwa dogorywała dywizja Ponińskiego miała jeszcze około 5 kilometrów do Życzyna. Do Oronnego, w które wysyłał ich naczelnik w późniejszych rozkazach było jeszcze dalej, bo około 12 kilometrów, co znaczyło bite 3 godziny marszu. To był wyrok śmierci. Posiłki nie nadeszły. Zginęło około 4 tysięcy powstańców a 2 tysiące wzięto do niewoli, w tym rannego naczelnika Kościuszkę. Poniński jedne, co mógł zrobić, to zebrał niedobitki polskich wojsk, którym udało się ujść z zżyciem i wycofał się na Warszawę. Tak seria zadziwiających błędów naczelnika doprowadziła do irracjonalnej bitwy, która miała być jedynie kolejną drobną potyczką a okazała się decydującą batalią o losach Insurekcji Kościuszkowskiej. Poniżej moment zranienia i pochwycenia naczelnika pędzla Jana Bogumiła Plerscha.


Po klęsce, nikt znaczny tematu „złych map” nie podejmował i winy króla w tej sytuacji nie stwierdzono. Jednak kozłem ofiarnym został generał Poniński. Aresztowany przez następcę Kościuszki, był sądzony o zdradę i nie wykonanie rozkazu. Jednak z braku dowodów winy, szybko oczyścił się z zarzutów. Nie przeszkadzało to jednak opinii publicznej skazać go „zaocznie” i obarczyć całą winą za porażkę. Przecież, „jaki ojciec, taki syn”. Niestety do całej sytuacji przyczynił się sam Tadeusz Kościuszko, który nigdy nie przyznał się do popełnienia żadnego błędu i skutecznie omijał tematy mogące zmienić postrzeganie bitwy oraz oceniać negatywnie jego w niej rolę. Poniński długo zabiegał u Kościuszki przebywając na emigracji w Paryżu o oficjalne „odszczekanie” i publikację sprostowania mówiącego, że nie ma do swojego generała żadnych zastrzeżeń i uwag, co do jego zachowania w feralnej potyczce, jednak z tego, co wiem Tadeusz Kościuszko nigdy oficjalnie tego nie przyznał. Cóż taka widocznie była potrzeba i polityka. Dzięki temu, nic nie przeszkodziło mu zostać bohaterem narodowym i być może nasz naród zawdzięcza mu przetrwanie tych wielu lat ponad zaborów.

Czy mieliśmy wtedy, w 1794 roku jakieś szanse? Otóż wydaje się, że tak i to nawet całkiem realne. Wojskowi często mówią, że najprostsze rozwiązania są najlepsze. Jednym z taktycznych rozwiązań tej sytuacji było wezwanie pełnych posiłków ze stolicy i połączenie wszystkich wojsk polskich, co dałoby nam siłę sporo ponad 20 tysięcy. Wówczas można by nie czekać i kryć się po lasach, tylko frontalnie przejść do kontry i z powodzeniem zaatakować przeprawiających się Rosjan zmuszając ich do powrotu na linię Bugu. Mądry Polsk po szkodzie. Wódz jednak wierzył w swój geniusz i kreślił bardziej skomplikowane i śmiałe scenariusze. Nie chciał ryzykować walnej bitwy, jednak sam nie będąc tego świadomy się niechcący w taką bitwę wplątał i to dysponując ułamkiem możliwej do zgromadzenia siły. W efekcie dał się pobić i pojmać, czym zdusił moc i entuzjazm swojego powstania, które od tego wypadku zaczęło dogorywać. Na koniec „bardzo kwaśna wisienka na torcie”. Przed bitwą pod Maciejowicami, Caryca Katarzyna wydała swoim generałom tajny rozkaz, w którym zaleciła zaprzestać dalszych ataków na wojska polskie, wycofać się i umocnić swoje pozycje oraz przeczekać do wiosny 1795 na linii Bugu. To dałoby nam pół roku względnego pokoju. Niestety naczelnik nie wiedział o tych rozkazach i wydał Rosjanom bitwę będąc w niekorzystnym położeniu. A ci kiedy zorientowali się jaką szansę otrzymali, działają nieco „w brew” Katarzynie ten błąd wykorzystali i zakończyli polską kampanie znacznie przed czasem… Za co rzecz jasna zalśniły im wkrótce złote ordery.

Dobra już kończę, czas na wnioski. Tadeusz Kościuszko był utalentowanym inżynierem wojskowym i dzielnym żołnierzem. Udowodnił to niejednokrotnie walcząc w USA, pokazał to nie raz i w kraju dzielnie stając przeciwko przeważającym siłom wroga i tak ustawiając teatr walki by różnice w ludziach i uzbrojeniu zniwelować lub nawet przesunąć na swoją korzyść. Nie był to jednak dowódca obdarzony strategicznym geniuszem, czy chociażby szczęśliwie nieomylny a już na pewno nie był wodzem totalnym, pod którego silnym dowództwem mielibyśmy szanse pokonać ogromne armie naszych wrogów. Ani król Poniatowski ani zwłaszcza generał-major Andrzej Poniński nie ponoszą winy za upadek powstania. Poniński walczył dzielnie całe życie chcąc zmazać hańbę swego ojca. Król Stanisław August Poniatowski wspierał rewolucję lub chociaż jej nie przeszkadzał pełniąc swoją rolę i służbę. Oddał mennicę, oddał kolekcje medali, przetapiał kosztowności, darował cegły na fabrykę armat no i …. „pożyczył” potrzebne mapy kraju. Oryginałów map nie dał, bo zbyt je sobie cenił i chciał je zachować dla przyszłych pokoleń. Niestety mapy w większości przepadły za naszą wschodnią granicą, a te nieliczne, jakie mamy w kraju stanowią teraz muzealne cymelia. Po bitwie w Maciejowicach, jak przystało na przegraną potyczkę, pozostał jedynie niezbyt okazały pomnik.

To już naprawdę koniec J. Temat jest ogromny i można by o nim opowiadać w 100 odcinkach i jeśli ktoś ma ochotę zgłębić go bardziej to jest wiele ciekawych pozycji na ten temat zarówno w internecie jak i publikacjach książkowych. Poniżej podam tylko te, z których korzystałem, ale jest to tylko kropla w morzu… Dziękuję za doczytanie do końca i zapraszam na kolejne wpis, tym razem będzie o monetach (w większości) J

W dzisiejszym artykule wykorzystałem następujące źródła: Józef Ignacy Kraszewski „Polska w czasie trzech rozbiorów 1772-1799” tom III, Romuald Romański „Największe błędy w wojnach polskich”, Zbigniew Góralski „Stanisław August w Insurekcji Kościuszkowskiej”, Eugeniusz Sobczyński „Wojskowa służba kartograficzna” z portalu geoforum.pl, Tomasz Związek „Nieukończony atlas Polski” z portalu historiaposzukaj.pl, Stanisław Zbyszewski „St.August przegrał bitwę maciejowicką” z portalu retropress.pl, Kazimierz Sawicki „Hobby króla Jego Mości” z portalu wilanow-palac.pl, Aleksandra Niedźwiedź „Tadeusz Kościuszko i Józef Poniatowski – przyjaciele czy rywale” z portalu histmag.org, Marek Gałęzowski „Bitwa pod Maciejowicami – błąd Kościuszki przesądził o upadku powstania” z portalu superhistoria.pl, dr. Kazimierz Kozica „Historia Kartografii: obraz świata na przestrzeni wieków” z portalu biblioteki uniwersyteckiej KUL, wypowiedzi z wątków z forum historycy.org „Schyłek RON” i „Sąd na Poniatowskim” oraz z portalu Wikipedia.pl. Zdjęcia pochodzą z wyżej wymienionych źródeł oraz dodatkowo ze stron starenowemapy.pl, mazowieckie.fotopolska.eu, dawnemapy.com, foteczka.net oraz wyszukane przez google grafika.



sobota, 26 sierpnia 2017

„Ostania mapa Polski” Jacka Kaczmarskiego, czyli rzecz o trudnych relacjach ostatniego króla z Tadeuszem Kościuszko.

Wreszcie udało mi się zasiąść do pisania i zmierzyć z kolejnym tematem, który jest mi szczególnie bliski i który wyjątkowo budzi moje zainteresowanie. Suche fakty są z reguły łatwe do interpretacji, jednak nic tak mnie nie ciekawi w analizie trudnych czasów okresu SAP, jak postawy ludzkie w zwrotnych punktach naszej historii. I te postawy właśnie, te trudne wybory oraz związana z nimi odpowiedzialność, będzie dziś głównym bohaterem wpisu. Żeby podnieść wartość mojej pisaniny, użyłem prawdziwej sztuki, jako temat przewodni, wokół którego będę budował swoją opowieść. W tym celu proza moich słów otrzyma miłą sercu oprawę w postaci kolejnej porcji poezji Jacka Kaczmarskiego zaklętej w niezwykle dramatycznym utworze muzycznym. Czasy dramatyczne, wymagają widocznie odpowiednio dopasowanego anturażu. Na moim przykładzie to się doskonale sprawdziło, gdyż musze przyznać, że w mej świadomości cała ta dzisiejsza historia żyje od dawna właśnie za sprawą znajomości tej konkretnej piosenki. Mogę nawet powiedzieć, że to analiza jej tekstu tak naprawdę sprawiła, że zainteresowałem się nieco głębiej tym zagadnieniem i dziś postanowiłem podzielić się swoimi przemyśleniami na ten temat. O czym więc dziś będzie? Będzie to krótka??? historia o postawach liderów w czasach kryzysu oraz o ich wzajemnych, trudnych relacjach. Dla dodania tematowi nieco wigoru, zacznę tradycyjnie od ilustracji. Oto, jaki „fotomontaż” udało mi się sklecić na kolanie (dosłownie).
Na początku, zarysuje nieco tło historyczne oraz charakter relacji pomiędzy ostatnim królem a Tadeuszem Kościuszką - jednym z generałów armii królewskiej i naczelnikiem insurekcji. W tym celu krótko scharakteryzuje sytuację w kraju w roku 1794, w którym doszło do tytułowego wydarzenia oraz rolę, jaką w tej dziejowej chwili odgrywali obaj dzisiejsi bohaterowie.

Znajdujemy się, więc w roku 1794. Polska jest już po zdradzie Targowicy i zaprzepaszczeniu dorobku, jaki przyniósł czas Sejmu Wielkiego i Konstytucja 3 maja. Pobita w wojnie obronnej przez przeważające siły obcych armii, zdradzona na wszystkich możliwych kierunkach polityki międzynarodowej, „obudziła się z ręką w nocniku”, co skończyło się kolejnym upokorzeniem na sejmie w Grodnie i II rozbiorem kraju. To ostatnie bolesne doświadczenie miało ogromny wpływ na atmosferę w kraju. Znaczna część patriotów (w tym Tadeusz Kościuszko) wybrała emigracje, natomiast w kraju pod rządami moskali został ten, co chciał lub musiał. Nastał trudny czas nie tylko politycznie, ale i ekonomicznie. Polska była bankrutem, upadły banki a z nimi chyliły się przemysł i gospodarka, bieda zaglądała w ludziom w oczy a tym wszystkim, co zostało na dodatek rządził rosyjski ambasador przy wsparciu wojska okupacyjnego oraz sprzedajnej części naszych rodaków.
Narastał terror nowych władz okupacyjnych, których polityka wywoływała w społeczeństwie ogólne niezadowolenie i wzburzenie. We Francji trwała Wielka Rewolucja, której idee i echa docierały nad Wisłę, polaryzując dodatkowo ludność i niepokojąc szlachtę. Na Litwie rządzili się Kossakowscy, targowiczanie, którzy jawnie przyczynili się do obecnego stanu rzeczy zdradzając Rzeczpospolitą i działając wespół z Rosjanami. W Koronie wszystkie istotne decyzja podejmowała Rada Nieustająca, w której król nie miał nic do powiedzenia. Tak trwała „cisza przed burzą”, jaką od dłuższego czasu organizowano w tajemnicy, dążąc do narodowego powstania i jeszcze jednego wysiłku w celu odzyskania kontroli i uzyskania niepodległości. W rewolucję zaangażowanych było wielu Polaków, jednak to Hugo Kołłątaj był jej najsilniejszym inspiratorem. Nazywany polskim Robespierre, miał ogromny wpływ na przygotowanie rewolucji, a poprzez bezpośrednie relacje z Ignacym Potockim i
Kościuszką, z którymi planował przyszłe działania na emigracji w Dreźnie. Tadeusz Kościuszko został „namaszczony” do roli przywódcy powstania. Lud go uwielbiał, szlachta szanowała a wojskowi poszliby za nim w ogień. Był naturalnym i jedynym wówczas wyborem jednoczącym idee niepodległościowe i nowe prądy społeczne mówiące „Wolność, Całość, Niepodległość”. Jednak trzeba dodać, że Kościuszko prywatnie wcale nie był typem lidera, który pociąga za sobą tłumy wiernych wyznawców. Był zrównoważonym, szlachetnym i prawym człowiekiem a przy tym całkiem sprawnym wojskowym, który w obliczu dziejowego wyzwania podjął się roli naczelnika. Nigdy sam nie był przesadnie ambitny i nie bawiły go polityczne rozgrywki, jakże popularne w tych czasach i ważne dla zjednania sobie szerokiego poparcia opinii publicznej. Kościuszko, jako doświadczony żołnierz-republikanin i sławny generał amerykańskiej wojny o niepodległość, nigdy nie zamierzał prowadzić swojego wojska „na pewną śmierć”. Ideologia nie przesłaniała mu praktycznych możliwości działania, co miało wpływ na szereg przygotowań, jakie jego zdaniem trzeba przeprowadzić by zryw narodu dał pożądany efekt. Robił tedy wszystko żeby powstanie miało szanse i bardzo chciał w nie wierzyć. Główna idea, na jakiej oparł swoją strategię było podburzenie i pozyskanie „dla sprawy” prostego ludu, to jest mieszczan i chłopstwa, które miał zamiar przeprowadzić poprzez poprawę stosunków społecznych w kraju i nadaniu tym dwóm licznym grupom odpowiednich praw, których w Rzeczpospolitej Szlacheckiej dotąd nie mieli. Nie było to jednak działanie agresywne na wzór Rewolucji Francuskiej, a raczej praca u podstaw, nad świadomością prostego ludu i szlachty, której „ciche przyzwolenie” na reformy było kluczowe by w obliczu wyższej konieczności zjednoczyć cały naród. Kościuszko jako szlachetnie urodzony, nie zamierzał gwałcić prawa i dlatego właśnie tak jak o zapał ludu, tak samo usilnie zabiegał o zgodę szlachty na zamierzone przez niego kroki. Dość powiedzieć, że w chwili, kiedy rekrutowano chłopów do piechoty (kosynierzy) to z każdego „z 5 dymów” miano dostarczyć 1 chłopa wyposażonego w kosę – jednak i tak była do tego potrzebna… zgoda jego Pana. Kościuszko bardzo wierzył w rozsądek szlachty, która jako warstwa wykształcona i posiadająca większą świadomość sytuacji, nie będzie robiła problemów w aktywacji ludu miast i wsi. Nie było tajemnicą, że tylko przewagą ilości wojska można było wyrównać szanse walki z regularnymi, dobrze uzbrojonymi i wyszkolonymi armiami okupantów. Tym samym Kościuszko, jako człek prosty i szczery w swoich zamiarach, w okresie poprzedzającym wybuch niejednokrotnie osobiście zabiegał o przychylność ludu, czego późniejszym symbolem był ubiór, czyli chłopska sukmana, w jakiej podczas całej Insurekcji chadzał jej wódz.

Różne są opinie, co do kunsztu wojskowego wodza insurekcji. Spotyka się nawet te jawnie krytykujące Kościuszkę i obarczające go odpowiedzialnością za klęskę powstania. Ja podzielam zdanie Józefa Ignacego Kraszewskiego, który znany jest z tego, że raczej obiektywnie pisał o czasach schyłku Rzeczpospolitej. W swoich publikacjach, Kościuszkę widział, jako człowieka mężnego w boju a przy tym wybitnego inżyniera i artylerzystę. Cechy te miały wybitne znaczenie w potyczkach, w których siły Insurekcji z powodzeniem ścierały się z regularnym wojskiem rosyjskim i pruskim (a czasem z oboma tymi armiami na raz).  Generalnie przeważa zdanie, że był to człowiek równie waleczny, co ostrożny, który nie szafował życiem swoich wojsk i nie porywał się na wroga, jeśli nie miał szansy odniesienia zwycięstwa. Dlatego też poświęcił wiele energii na wzniecenie odpowiednio silnej rewolucji gdyż chciał być pewien, że naród jest gotowy i powstanie, jako liczna i spójna całość. Tym można uzasadnić fakt, że kilkakrotnie przekładano datę wybuchu powstania, bowiem Kościuszko nie był pewien odpowiedniego przygotowania i uzyskania oczekiwanego efektu. I pewnie ostrożny wódz by tak zwlekał jeszcze jakiś czas, jednak został postawiony przed faktem dokonanym, kiedy to brygada generała Madalińskiego nie godząc się na redukcje i wcielenie w skład armii zaborców, zmuszona była wykonać jakiś ruch i wybrała działanie zbroje przeciw wojskom zaborców. Zdecydowano się, więc na szybki marsz z Wielkopolski wprost do Krakowa w celu połączenia z wojskami generała Wodzickiego. Po drodze dotkliwie bijąc napotkane wojska pruskie, co jak się później okazało, było doskonałym powodem by sam król Prus stanął na czele swojej armii i poprowadził ją na Warszawę. Jednak zanim to się stało, sytuacja zmusiła Kościuszkę do przyspieszenia tempa powrotu do kraju i oficjalnego stanięcia na czele zaczętego już powstania, które jednak jego zdaniem nie było jeszcze dostatecznie gotowe. Co niestety już chwilę później okazało się faktem, gdyż jedynie w województwie krakowskim rewolucja szła dobrze i to właśnie tam Polacy bili się z największym powodzeniem. Jednak w innych częściach kraju opór wybuchał w różnym czasie i ze zmienną siłą i częstotliwością, co jawnie przeszkadzałoby Insurekcja objęła cały kraj i wszystkie stany. Nawet najlepiej zorganizowane krakowskie nie było jednak w stanie spełnić ambicji wodza, co do liczebności rewolucyjnej armii, jaka jest konieczna do skutecznej walki na wielu frontach. Chłopi w krakowskim stawili się w połowie planowanej przez Kościuszkę liczebności (kosynierów było około 8 tysięcy). Niestety w innych częściach kraju lud wiejski nie był wystarczająco uświadomiony lub też jego dążenia nie zyskiwały poparcia lokalnej szlachty, do której w praktyce należało i pole, i ówczesny człowiek. Skala, zatem nie była taka, jaką wymarzył sobie Kościuszko i z tym faktem boleśnie musiał zmagać się do końca powstania. Po pierwszym zwycięstwie nie przyszły kolejne. Wódz był naciskany przez wzajemnie ścierające się frakcje polityczne, na zwiększenie tempa działań i pójście „za ciosem”. Jednak wyważony i rozsądny Kościuszko nie miał takich sił i takiej ich mobilności żeby szybko oswobodzić kraj i przygotować go do spodziewanej kontry ze strony wojsk okupantów. Powstanie postępowało na tyle wolno, że zaborcy zdążyli zacząć działać wspólnie i zgromadzić odpowiednie siły, które wysłano do kraju w celu zdławienia zarzewia buntu.

Na tej fali sukcesów w województwie krakowskim, szczególnie dzielnie spisała się Warszawa, która własnymi siłami wyzwoliła się spod okupacji rosyjskiego garnizonu. W stolicy urzędował wówczas Stanisław August Poniatowski, który był naocznym świadkiem wydarzeń, jakie rozgrywały się w tym czasie w mieście. Jak wiadomo, król nie miał wielkiej roli i władzy w rządzeniu krajem po II rozbiorze, mimo to starał się jak mógł żeby targowiczanie do cna nie zniweczyli dorobku Konstytucji 3 Maja, której był przecież jednym ze znacznych autorów. Trudna to była i niewdzięczna rola, ale Poniatowski przez lata klęsk i niepowodzeń był już odpowiednio zakonserwowany i mimo braku formalnej władzy w dalszym ciągu miał swoje wpływy na umysły licznej grupy szlachty. Jednak było coś, co przerażało nawet naszego wielokrotnie poniżonego wcześniej władcę. Król jak ognia bał się kolejnego powstania a już zupełnie, takiego na wzór Rewolucji Francuskiej, w której Jakobini zgładzili jego królewskiego odpowiednika. Zakładał, że kolejna przegrana wojna przyniesie zapewne całkowity koniec jego panowania. Strategia, jaką wówczas prezentował Poniatowski, to generalnie uległość i przetrwanie, czyli ułagodzenie carycy Katarzyny i jej urzędników, tak żeby w ogóle nie zaprzątali sobie głowy sytuacja w Polsce i spokojnie zajęli się „swoimi sprawami”. Król wiedział, że z grona zaborców tylko Rosja może być niezainteresowana całkowitym wymazaniem nas z mapy i tylko z Rosjanami można przeciwstawić się pruskiemu imperializmowi, który był motorem większości klęsk, jakie w II połowie XVIII wieku spadły na nasz kraj. Strategiczną postawą króla było, więc robienie dobrej miny do złej gry, przeczekanie burzy i troska o znaczny kawał kraju, który nam jeszcze pozostał, aby odbudować na nim upadłą gospodarkę i postawić tamę biedzie i głodowi, jakie nadciągnęły po ostatniej klęsce. Stąd oprócz standardowych zbytków, takich jak zabawa, nauka i sztuka, August najbardziej interesował się właśnie sprawami gospodarczymi i im poświęcał najwięcej swojej uwagi. Kiedy jednak sytuacja w Warszawie stawała się nieprzewidywalna i król świadomy niebezpieczeństwa kolejnej rewolucji, która zostanie z pewnością wykorzystana przez naszych wrogów, jako doskonały pretekst do całkowitego zrównania kraju z ziemią – starał się robić wszystko żeby nie dopuścić do wybuchu i zachować status quo. Wspólnie z Radą optował za zerwaniem stosunków z rewolucyjna Francją, wspierał cenzurę listów i blokadę informacyjną na temat wydarzeń nad Loarą oraz buntu brygady generała Antoniego Madalińskiego. 27 marca 1794 król w nocie do ambasadora Prus Buchholza skrytykował poczynania Madalińskiego i nazwał go nawet buntownikiem i gwałcicielem kraju. Przy okazji poprosił ambasadora, aby wojska Pruskie ścigające zbuntowaną polską brygadę na terenie Rzeczpospolitej płaciły gotówką za rekwirowane dobra i aby się nie zdarzały przypadki gwałtu i rabunku na polskiej społeczności. Dziwne to zachowanie, jak na króla, którego terytorium nachodzi obca armia ścigająca jego własnych żołnierzy. Chwały takie zachowanie królowi nie przynosi. To jednak nie wszystko, Stanisław August posunął się nawet do denuncjacji Rosjanom przebywających w mieście przywódców przygotowanego buntu. Jaka to musiała być trudna rola do odegrania, donosić na swoich rodaków i starać się sprawie „ukręcić łeb” ocalając swoją wizję przyszłości Polski. Król był zdania, że Polska ma jedynie szansę, jeśli będziemy z współpracować z Rosją a ta w wyniku zmiany rządów, które kiedyś musza przecież nastąpić - odpłaci nam za to i zmieni do nas swój stosunek. Król wiązał z tą myślą swoją przyszłość i liczył po cichu na rychły schyłek rządów Katarzyny. Ta ułuda powiązana z bliżej nieokreśloną w czasie zmianą na tronie w Petersburgu, trzymała króla w okowach i tą drogą podążał w czasie, kiedy w Polsce rozpoczęła się Insurekcja Kościuszkowska.

Tak, więc mamy z jednej strony rozważnego wojskowego, nieco wmanewrowanego przez okoliczności w przewodzenie rewolucji w nieprzygotowanym do tego kraju a z drugiej króla bez praktycznej władzy, który nauczony doświadczeniem nie wierzy już w powodzenie zbrojnych wystąpień przeciwko zaborcom i stara się być „przyjacielem” Rosjan. A jeszcze tak nie dawno byli po tej samej stronie barykady. Kościuszko, jako szlachcic wychowany w duchu wierności tradycji i krajowi i absolwent Szkoły Rycerskiej, której założycielem i możnym sponsorem był król polski – robił zawrotna karierę w armii królewskiej. Szybko dał się poznać, jako zdolny wojskowy a w rozkwicie jego kariery bardzo pomogła przyjaźń, jaką z wzajemnością darzył księcia Józefa
Poniatowskiego. Obaj wojskowi zostali wezwani w 1789 przez króla i Sejm, zostali wcieleni do rodzącej się wielkiej armii Rzeczpospolitej (wcześniej na emigracji, służyli w wojsku austriackim). Kościuszko razem z księciem Poniatowskim nie tylko dobrze bawili się i hulali w swoim towarzystwie, ale również byli towarzyszami broni i pracowicie przygotowali królewską armie do obrony kraju i Konstytucji 3 Maja. Podczas wojny z Rosja w 1791 roku obaj stawali dzielnie i zostali, jako pierwsi odznaczeni przez króla orderem Virtutti Militari. Książe Józef Poniatowski był bardzo przywiązany do swojego królewskiego stryja, a przez przyjaźń z Kościuszką również atencja tego generała do Stanisława Poniatowskiego była odczuwalna. Król z narodem, naród z królem – taka wówczas była sztama. Niestety to były ostatnie przyjemne chwile w stosunkach pomiędzy królem a jego wojskiem.  Kampania obronna w wojnie z Rosją nie szła zgodnie z oczekiwaniami i armia Polska pozbawiona dostaw i amunicji szybko ustępowała pod nacierającymi ze wschodu.  Jak wiadomo król w obliczu szeregu militarnych niepowodzeń, w wyniku politycznych negocjacji, omamiony obietnicami bez pokrycia, nie widząc innej możliwości na uratowanie kraju i korony, przystąpił do Targowicy. W praktyce oznaczało, że poddał się król a wraz z nim musiała bron złożyć również jego dzielna, choć rzeczywiście będąca w nieustannej defensywie armia. Kościuszko i Józef Poniatowski, którzy wówczas dowodzili na początku nie mogli uwierzyć w taki rozwój wypadków. Obrazy i wstydu, jaki spadł na dzielnie walczących w pocie czoła królewskich wojaków, trudno sobie nawet dziś wyobrazić. Po pierwszym szoku, jaki wywołała decyzja król, pomyślano o zbiorowym samobójstwie i honorowej śmierci podczas szarzy na wroga (książę Józef próbował nawet tego w bitwie pod Markuszowem).  Później już na „chłodno” uznano, że król jest nikczemnym zdrajcą i uknuto pomysł żeby go porwać i siłą zmusić do tego żeby stanął na czele armii i „zginął z godnością i honorem” z szablą w dłoni. Książe kierując się jednak miłością do krewnego, nie zgodził się na plan porwania stryja, co oddaliło go od Kościuszki i jak się później okazało już nigdy pomiędzy dawnymi towarzyszami nie „było jak dawnej”.  Nigdy też nie pogodzono się z tą zdradą. W oczach udającego się na emigracje Kościuszki, król jedną tchórzliwą decyzją z osoby godnej najwyższego szacunku zmienił swój status na „wróg publiczny nr 1”. Na emigracji Tadeusz Kościuszko znajdujący się często pod wpływem Kołłątaja, stale „pielęgnował” tą ranę na honorze i jedyne uczucie, jakie budził w nim jego król to odraza, z jaką traktuje się zdrajców bez honoru. Obok portret Stanisława Augusta Poniatowskiego w mundurze generała wojsk koronnych kawalerii narodowej. Ten galowy mundur, miał podkreślać honor władcy, jednak znów okazało się, że polityka to bagno nizależnie od czasów... i to nie szata zdobi człowieka...

Co ciekawe król osobiście, jako człowiek spokojny i o miłym usposobieniu, przeważnie nie miał względem udających się na emigracje patriotów tak negatywnych uczuć jak oni do niego. Powiem więcej, Poniatowski generalnie zawsze czuł się odpowiedzialny za wszystkich swoich rodaków i pomimo tego, że często nazywano go zdrajcą, (czego nie cierpiał i co odchorowywał) darzył ich szacunkiem. Całkiem możliwe, że czasem również zazdrościł im wolności wyboru i braku odpowiedzialności za kraj i koronę. W każdym razie, czy po Konfederacji Barskiej, czy teraz po przegranej wojnie z Rosją, król interesował się imigrantami i jak tylko mógł ochraniał ich od represji oraz wspierał w powrocie do kraju. Tak również było z Kościuszką. Kiedy Poniatowski dowiedział się, że jego były generał wraca w sławie z ameryki do kraju, to z jednej strony był mu rad jak każdemu ze swoich znacznych znajomych a z drugiej strony niepokoił go „charakter tego powrotu”, znał, bowiem republikańskie poglądy generała. Stąd wyjątkowo „zimno” przyjął Kościuszkę i nie spieszył się w umieszczeniu go w rodzącej się wówczas 100 tysięcznej armii. Za co późniejszy generał wojsk polskich i wódz insurekcji zapewne prywatnie nie był mu przychylny. Oliwy do ognia we wzajemnych stosunkach dolało również niefrasobliwe zachowanie króla zaraz po wybuchu Insurekcji Kościuszkowskiej, kiedy to wraz z Radą Nieustającą mnożył odezwy do szlachty, wojska i ludu, w których otwarcie szkalował Kościuszkę, nazywając go buntownikiem, który bezprawnie nazywa siebie „Najwyższym Naczelnikiem Narodu” a w rzeczywistości jest tylko rebeliantem, który namówiony przez Francje i Jakobinów spycha Polskę w przepaść kolejnej wojny. Król wielokrotnie występował do wojskowych z apelem, żeby nie dali się omamić ideami rewolucji i wciągnąć do tej z góry skazanej na porażkę rebelii przeciw prawowitej władzy Rzeczpospolitej i jej sojuszników. Za przykład niech posłuży fragment listu króla z dnia 9 kwietnia 1794 adresowanego do ks. Józefa Poniatowskiego, w którym przestrzega go przed przyłączeniem się do Kościuszki.

„Obecne przedsięwzięcie Kościuszki uczyniło wiele złego dla kraju przez zniszczenia z obu stron, ponieważ oddziały wojskowe maszerują w pośpiechu bez zaopatrzenia i bez furgonów, a utrzymują się tylko kosztem mieszkańców, nie płacąc w czasie przemarszów i zabierając zwierzęta, a nawet samych chłopów. Przerywa się prace w polu, tak, że po wielkiej biedzie w poprzednim roku, bieżący może doprowadzić do prawdziwego głodu. Jestem zmuszony działać w powiązaniu z Rosją przeciw Kościuszce, jako przeciw rebeliantowi, ponieważ nie uznaje on ani autorytetu mego, ani powagi obecnego rządu. Jestem też związany traktatem przymierza podpisanym w Grodnie, a trzymanie się tego przymierza jest jedynym sposobem zachowania pomocy Rosji wobec zachłanności Prus. Użyją one, bowiem wystąpienia Kościuszki, jako pretekstu, by powiedzieć imperatorowej: należy niespokojnych Polaków zgnieść, trzeba podzielić między nas resztę ich kraju aż do zniesienia imienia polskiego. Jest moim obowiązkiem trzymać się Rosji, gdyż ona gwarantuje wolę położenia tamy wszystkim uzurpacjom tamtej strony wobec naszych ziem, pod warunkiem, że pozostaniemy wierni naszemu traktatowi przymierza z nią. De Cache (ambasador Austrii – dopisek własny) złożył już notę oświadczającą, że cesarz w żaden sposób nie chce popierać tych nowych powstańców w Polsce ani im pomagać. Rosjanie i Prusacy maszerują już z dwóch stron przeciwko nim. Insurgenci nie mają żadnej innej pomocy obcej jak tylko trochę pieniędzy i wiele obietnic ze strony jakobinów. Otóż to stwarza dla mnie jeszcze jeden powód, by być przeciw insurgentom. Niech Bóg Cię strzeże, abyś nie dał się uwieść lub wszedł w jakieś związki z nimi. Działałbyś przeciw mnie samemu.”

Taką postawę przyjął król w dniu wybuchu ostatniego zrywu narodu w XVIII wieku. Jednak sprawy się działy, insurekcja warszawska wybuchła z duża mocą i król chcąc czy nie chcąc znów, jako „głowa narodu” został wmanewrowany w polityczną układankę. Ciekawe jest też to, że kiedy rewolucja już trwała i król zorientował się, że to nie tylko drobny bunt i „postawił na złego konia”, pospieszył z listem do Kościuszki, w którym było wiele słów pokory i poddania się nowej władzy oraz pochwały za podjęcie skutecznej walki o niepodległość. Kolejny zwrot w postawie naszego władcy, który to już raz – trudno zliczyć…a wszystko to, dla dobra narodu.

Tym razem rola, jaka została rozpisana dla króla nie miała wiele wspólnego w wojną. Kościuszko tak jak większość narodu obawiał się kolejnej zdrady i ucieczki władcy wraz z dworem do jego niedawnych wschodnich sojuszników, stąd istotą stała się obecność Poniatowskiego i „pokazywanie się na mieście”, co rodakom dodawało pewności siebie. Lud, nie w ciemię bity sądził wówczas, że jak by było źle to król by uciekał, a skoro jest w Warszawie i paraduje po ulicach zbierając pokłony, to znaczy, że sytuacja na wojnie jest OK i rychłe jest całkowite zwycięstwo. Druga funkcja, jako wyznaczono władcy było to…, że żyje. Pomimo jego wcześniejszej epizodu z targowicą i jawnej zdrady, jakiej się wówczas dopuścił wobec narodu i swoich poddanych, to pomimo dojścia tego „zdradzonego” ludu do władzy nikt się na życie monarchy nie porywa. Tym samym to „żywy” dowód na to, że insurekcja w Polsce jest inna od tej francuskiej, która była tak nie w smak szlachcie i możnym tego świata. Obecność żywego i uśmiechniętego króla, dawała światu świadectwo, że to nie motłoch doszedł do władzy i buntuje się przeciw świętemu porządkowi świata, tylko król razem ze szlachtą i społeczeństwem razem rzucili wyzwanie zaborcom i teraz ramię w ramie wspólnie walczą o odzyskanie niepodległości. Trzeba przyznać, że Poniatowski, mimo że pilnowany przez „społeczne patrole” na każdym kroku, to „trwanie przy życiu” znosił dzielnie i chętnie współpracował z władzami rewolucji. W ten sposób minął go styczek i nieszczęsny los, jaki na szubienicach i w licznych samosądach spotkał innych posądzanych o zdradę oficjeli poprzedniej władzy. Wypada w tym miejscu również wspomnieć o pozytywnej roli króla i realnym wsparciu, jakiego udzielał insurekcji. Na początku został nieco gwałtem przymuszony do oddania swojej ulubionej zabawki, czyli mennicy w ręce władz rewolucyjnych. Mennica był kluczem do władzy, lecz jako prywatna własność króla potrzebna była jego zgoda na przejęcie. Uczynił to wówczas bardzo niechętnie i pod przymusem, nie chcąc konfrontować się z nową władzą i realnie nie mając żadnych szans na zmianę swojego położenia. To, co wówczas najmocniej zabolało to projekty monet rewolucyjnych, jakie zamierzano bić w warszawie z których usunięto jego popiersie, imię i herb. Na to się nie zgodził i być może to właśnie jego wczesny opór przeciwko tym projektom, finansowe wsparcie, jakiego udzielił walczącym rodakom przeznaczając (między innymi) do przetopienia część ogromnej kolekcji medali oraz dobrze grana rola króla wspierającego powstanie – sprawiły, że w efekcie z monet nie zniknął i teraz możemy podziwiać roczniki 1794 z SAP na awersach.
Przejdźmy teraz do meritum i do tytułowej historii z mapą Polski w tle. Na początek proponuje wysłuchać tej historii wyśpiewanej przez Jacka Kaczmarskiego. Zapraszam na krótki film z nagranym utworem oraz z dodatkowym wstępem, jaki dodał sam autor.


Jak mogliśmy się przed chwilą przekonać, również u poety „ostatnia mapa Polski” jest pewnym symbolem i okazją do tego, żeby barwnie opisać schyłek rządów ostatniego króla i upadek Rzeczpospolitej Obojga Narodów. W dalszej części zapraszam na krótka analizę tekstu piosenki oraz na rozwinięcie historii i porównanie jej do rzeczywistych wypadków, które miały wówczas miejsce oraz roli w nich króla, mapy i Tadeusza Kościuszki. Najpierw jednak tekst i chwyty gitarowe z mojego osobistego, odręcznie napisanego śpiewnika, który pochodzi z roku 1989, który jest dla mnie ważny, bo jako nastolatek w ramach poboru, zasiliłem szeregi Wojska Polskiego. Zatem do gitar Panowie, do gitar J.


Tak jak określił to Jacek Kaczmarski w zapowiedzi przed utworem, cytuję „…Piosenka opowiada o autentycznym dialogu, jaki miał miejsce miedzy Tadeuszem Kościuszką a królem Stanisławem Augustem Poniatowskim w przeddzień bitwy pod Maciejowicami. Stawia ona następujące zagadnienie: czy Polska to symbol, czy rzeczywistość.”.

Co by tu można jeszcze dodać. Autor jednoznacznie opowiada się po stronie Kościuszki i za kolejną królewską fanaberie uznaje odmowę wydania (na pewne i wieczne zniszczenie) map z kolekcji królewskiej. Ocena poety jest wybitnie niekorzystana dla króla i w obliczu klęski całego narodu nie zważa zupełnie na kolekcjonerskie uczucia jednostki - władcy, który przez 30 lat swoich rządów poświęcił dla kraju już dostatecznie wiele, bez powodzenia prowadząc swój kraj i naród do zagłady. Teraz, symbolicznie poproszony o następne poświęcenie w kolejnej „przegranej sprawie”, stanowczo acz spokojnie odmawia dalszej pomocy. Król, jako bardzo sprawny polityk i wizjoner, którego dotychczasowe oceny i scenariusze sprawdzały się niemal dosłownie, stoi na rozdrożu wiedząc dobrze, jak zakończy się ta rewolucja. Czy wydać dzieło sztuki, jakim w II połowie XVIII wieku były odręcznie rysowane i malowane (przez wiele lat) mapy na niechybną ich zagładę, czy postawić się i nie pozwolić zniszczyć tych dzieł, ocalając je dla przyszłych pokoleń. Trudny wybór, który jednak nie jest zagadnieniem, na jakie autor był łaskaw zwrócić uwagę. W sumie to nie powinno nas dziwić, że Kaczmarski, sam nie mając kolekcjonerskich zapędów i doświadczeń na tym polu, nie poruszył w swoim utworze tej struny i nie poświecił większej uwagi emocji, jaką dla Poniatowskiego miała „jakaś tam mapa”. Kaczmarski jak większość „normalnych ludzi” uznał, że odmowa króla wynikała z niskich pobudek schlebiania swoim wysublimowanym gustom i zbytkom, które są przecież niczym w porównaniu z zagładą narodu i utratą państwa. Dodatkowym smaczkiem w tej historii jest negatywny wynik bitwy pod Maciejowicami, który wielu znawców wojskowości i historyków uznaje za oczywisty błąd naczelnika, który ponoć właśnie z… braku dobrej mapy, pomylił się znacznie w ocenie położenia swoich wojsk pozostających w odwodzie. Co przyczyniło się do klęski w walnej bitwie, jaką sam Kościuszko zainicjował i wydał Rosjanom a w efekcie do zdławienia i upadku Insurekcji. 

Zatem, czyżby znów wszystkiemu winien był pechowy król? Czy jeden drobny epizod mógł mieć aż tak ogromne znaczenie dla powodzenia całej wojskowej kampanii? Jak naprawdę wyglądało spotkanie z Kościuszką i dlaczego Stanisław Poniatowski dla świętego spokoju nie poświęcił swojego zbioru map i nie wydał ich wojskowym? Jaka była rola kartografii w II połowie XVIII wieku i co "ostatnia mapa Polski" rzeczywiście znaczyła dla króla? Na te i na inne pytania odpowiem w drugiej części wpisu. Z racji obszerności tematu i mojego gadulstwa, nawet ja nie byłem w stanie zaakceptować monstrualnych rozmiarów, jakie niespodzianie przyjmuje dzisiejszy artykuł. Zorientowałem się właśnie, że jestem w połowie historii więc szybko podjałem jedyna słuszna decyzję o I Rozbiorze mojego wpisu i podzieleniu go na dwa oddzielne byty. Zatem do zobaczenia już za kilka dni i zapraszam na dogrywkę J.

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem informacje i wiedzę z III tomu studiów nad historią ducha i obyczaju „Polska w czasie trzech rozbiorów 1772-1799” Józefa Ignacego Kraszewskiego, z wątków forum portalu www.historycy.org oraz artykuł „Tadeusz Kościuszko i Józef Poniatowski – przyjaciele czy rywale” z portalu historycznego www.histmag.org . We wpisie wykorzystałem film z utworem Jacka Kaczmarskiego „Ostatnia mapa Polski” udostępniony przez użytkownika @Encore na portalu Youtube, zdjęcia obrazów pochodzących ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie wyszukane dzięki digitalizacji części kolekcji oraz przeróbka zrobiona na portalu foteczka.net