poniedziałek, 27 listopada 2017

69 Aukcja WCN, czyli dowód na to, że numizmatyczny „black friday” nie istnieje.

Szał zakupów trwa nadal. Ostatnio regularnie, co dwa tygodnie zmieniamy adres i nazwę organizatora by podjąć kolejne wyzwanie w celu wzbogacenia swoich zbiorów. Taki wyścig z przeszkodami, gdzie obok wiedzy i doświadczenia, najważniejszym elementem sukcesu jest po prostu budżet. „Kasa, misiu kasa…” - jak zwykł mawiać zmarły w ubiegłym tygodniu były trener reprezentacji Polski w piłce nożnej, śp. Janusz Wójcik. Widocznie bez względu na dziedzinę, rynkiem rządzą uniwersalne prawa ekonomii.  Ciekawe, zatem co czeka miłośników monet na imprezie zorganizowanej przez Warszawskie Centrum Numizmatyki.  Czy ceny monet zgromadzonych do sprzedaży będą wybitnie „srogie”, do czego przyzwyczaiły mnie poprzednie aukcje, na których nic nie kupiłem? Czy też wyjątkowo, w ramach tygodnia promocji zwanego „black friday” będą czekały na mnie przeceny i załapię się na jakieś miłe kieszeni spektakularne obniżki? W tym właśnie duchu, na zdjęciu poniżej prezentuję małą wizualizację scenariusza z moich oczekiwań.
Nie będę się jednak dzisiaj wiele rozwodził. Tak aukcja była jakaś dziwna. Z kilku powodów była mi wyjątkowo obojętna i nie wyzwoliła we mnie większych wybuchów emocji. Po pierwsze primo, mój budżet był nieco nadszarpnięty po ostatnich zakupach… a tu święta „za pasem”, więc musze być rozważny i romantyczny, żeby nikt z domowników nie odczuł negatywnych skutków mojej pasji. Po drugie asortyment srebrnych monet SAP, jakie przygotowali fachowcy z WCN-u, jakoś wyjątkowo mi nie podpasował. Doszło nawet do tego, że po pierwszym, wstępnym przeglądzie oferty monet Poniatowskiego, stwierdziłem z niedowierzaniem, że nie ma tam absolutnie żadnej monety, którą z jednej strony chciałbym posiadać a z drugiej, na którą mógłbym sobie teraz pozwolić. Dopiero późniejsze, bardziej wnikliwe analizy, pozwoliły mi na wytypowanie dosłownie kilku egzemplarzy wartych uwagi, które pasowałyby do mojej skromnej kolekcji. I wreszcie po trzecie, w dniu aukcji, a właściwie o godzinie 3 w nocy, otrzymałem przykrą informację, że właśnie mój teść odszedł z tego świata. Toteż już 30 minut później, z awaryjnie spakowana rodzinką, prułem nocną autostradą w stronę Bydgoszczy. Nie w głowie mi wówczas były jakiekolwiek zakupy. Tym sposobem, chyba po raz pierwszy, lekko obojętnie podchodziłem do tego jak potoczy się sobotnia rywalizacja. Nie miałem „na oku” niczego konkretnego, do czego mocniej biłoby moje serce… no i na głowie miałem ważne sprawy rodzinne. Ponieważ organizacja i zarządzanie czasem jest raczej moją silną stroną, to wszelkie formalności w stolicy Pomorza i Kujaw zajęły mi jedynie sobotę do południa. Tym samym, bez problemu zdążyłem dołączyć i już od monet króla Sobieskiego obserwowałem licytację live, a nawet miałem okazję w niej zdalnie uczestniczyć. Zatem kolejna impreza została zaliczona. I teraz tradycyjnie przejdę do opisu srebrnych monet Stanisława Augusta Poniatowskiego wystawionych do sprzedaży oraz opisze swoje z nimi zmagania.

Jak pisałem wyżej, na 69 Aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego wystawiono do sprzedaży grupę 30 monet SAP. W tym 2/3, to srebrne monety koronne z mennicy w Warszawie, które są przedmiotem mojego uporczywego zbieractwa. Pierwszą zwartą grupę numizmatów stanowił najgrubszy nominał, czyli talary. Poniżej prezentuje zdjęcie pierwszych sześciu monet.
 Aukcja dla miłośników srebra SAP, zaczęła się od dwóch talarów z 1766. Te monety opisałem na blogu dwa tygodnie temu i te dwie sztuki były przez mnie uwzględnione w badaniu ilościowym, które wówczas opublikowałem. Pierwszy „zbrojarz” to średnio-popularny wariant 4.3, którego stopień rzadkości amatorsko oszacowałem na R3. To bardzo charakterystyczny stempel, który można odróżnić na pierwszy rzut oka po dwóch nadlewkach po lewej stronie korony. Wszystkie monety w tym wariancie mają dokładnie te same cechy, co świadczy, że wady wystąpiły na stemplu. Sama moneta bardzo ładna, której stan fachowcy z WCN ocenili na stopień II plus. Talar wyceniono wydawałoby się dość wysoko, bo aż na 4 tysiące złotych przy szacunkowej cenie większej o kolejny tysiąc. Jednak wylicytowana kwota przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Suma 12 tysięcy jak na ten rodzaj monety i stan, to wartość delikatnie mówiąc - niebagatelna. W najśmielszych wizjach, nie przewidziałbym licytacji na tak wysokim poziomie. Jednak to nie była jakaś pomyłka, bo z tego co zanotowałem to licytacja była prowadzona żwawo, co mogło sugerować, że numizmat trafił na kilku zdecydowanych chętnych kupców. Pierwsza moneta i od razu pierwsze zaskoczenie oraz jasny sygnał, że „czarny piątek” w numizmatyce to mit J.  Drugi talar z 1766 był widocznie słabszy, jednak stan III plus jest dla mnie jeszcze na granicy rozsądku i atrakcyjności. Tu mieliśmy do czynienia z wariantem 1.1, którego stopień rzadkości we wpisie na blogu oszacowałem na dokładnie takim samym poziomie jak poprzednio opisany egzemplarz. Tak się składa, że akurat mam już ten wariant, więc tylko „z reporterskiego obowiązku„ bliżej przyjrzałem się srebrnemu krążkowi.  Awers jak na trzeci stan wyglądał dosyć świeżo. Mógł być dawniej nieco przeczyszczony, ale wciąż całkiem atrakcyjny. Rewers, pomimo tego, że nosił niewielkie acz dobrze widoczne ślady obiegu, to w moim mniemaniu był nawet jeszcze lepszy. Powiem szczerze, że ocena stanu zachowania ze strony WCN-u była w tym przypadku dosyć surowa, co pewnie znaczy, że profesjonalna. Do tego dochodziła całkiem atrakcyjna cena wywołania ustawiona na poziomie 2,8 tysiąca złotych.  Tak jak można było się spodziewać, cena szacunkowa została szybko osiągnięta a w efekcie, nawet o 20% (czyli o 700 złotych) przekroczono estymowane 3,5 tysiąca. Spora kasa jak za ten stan, ale widocznie popularność mennictwa SAP wśród kolekcjonerów rośnie na tyle szybko, że teraz nawet słabsze stany osiągają ceny, jakie niedawno zarezerwowane były wyłącznie dla około menniczych sztuk. Moda to siła i z nią panie nie wygrasz. A że sam jestem również trochę odpowiedzialny za nakręcanie tej koniunktury, to muszę wziąć to „na klatę” i zaakceptować większy niż zazwyczaj ruch w interesie. Trzecim talarem była obiegowa moneta z rocznika 1775. Znów trafił się talar, o którym pisałem na blogu, czyli kolejny „dobry znajomy”. Mam jeden egzemplarz, więc nie jest to tylko znajomość z widzenia. Tu będzie kilka ciekawostek. Po pierwsze, dzięki temu, że chcąc dobrze odczytać ten egzemplarz wróciłem do swojego artykułu z lipca tego roku, udało mi się przy okazji znaleźć istotny błąd w opublikowanym tekście. Przez zwykłą nieuwagę pomyliłem zdjęcia i opisy dwóch wariantów tego talara, zamieniając je ze sobą. Kiedy rozpocząłem analizę sztuki oferowanej do sprzedaży, szybko okazało się, że na moim blogu nie ma takiego wariantu? To o tyle dziwne, iż jak zauważyłem jest to najpopularniejszy układ, jaki występuje w tym roczniku. A do tego, jest on dokładnie taki sam jak na monecie, którą sam posiadam J. Wówczas dopiero zauważyłem swoją lipcową pomyłkę, gdy w tekście zamieniłem ze sobą awersy 3 z 4. Tym sposobem, przy okazji naprawiłem stary wpis i teraz już wszystko tam się zgadza. Ale wracając do aukcji Sprzedawana moneta, to najczęściej spotykany wariant, który mam w zbiorze, więc nic dziwnego, że nie planowałem jej zakupu.  To, co zdziwiło mnie jednak najbardziej, to w moim mniemaniu wygórowana cena wywoławcza monety. Ustawiona jak dla mnie, nawet nieco powyżej hipotetycznej wartości tego rocznika zachowanego na granicy stanów II i III. Sądziłem, że nikt jej nie przebije i że egzemplarz „spadnie”. Jednak nie doceniłem pasji i kiesy miłośników okresu SAP. Z oporami, ale jednak pojawiło się kilka przebić i talar został sprzedany za kwotę niemal 5 tysięcy. Jak do tego doliczymy „młotkowe”, to moim skromnym zdaniem, zarówno organizatorzy jak i poprzedni właściciel powinni być mega zadowoleni.

Czwarty z kolei numizmat, to talar w ciekawym roczniku 1776, który jak warto zaznaczyć jest ostatnio „w gazie” i co chwile pojawia się gdzieś w sprzedaży. Jak mnie pamięć nie myli to trzeci kolejna impreza, na której oferowany jest jakiś egzemplarz z tego rocznika. Organizatorzy z WCN-u sprzedawali całkiem atrakcyjne sreberko, którego stan nie bez kozery oceniono na III z plusem. Niezły awers, który w tym roczniku często nie wytrzymywał obiegu i wycierał się niezwykle szybko, w tym przypadku był całkiem znośny. Król Poniatowski wyglądał na nim niemal jak młody Bóg na antycznej płaskorzeźbie. Jedynie tylko nieco przytarty, co dodawało mu nawet swoistego uroku. Szczęśliwie ominął go justunek, który skupił się na literach na obrzeżu. Rewers również niezły, dobrze wybity i ładnie zachowany mimo obiegu. Mój egzemplarz jest z innego wariantu stempla, więc potencjalnie byłby to dla mnie w pewnym sensie interesujący obiekt. Byłem w stanie powalczyć o niego na poziomie nieco powyżej 3 tysięcy złotych. Co zapisałem i ruszyłem dalej. No i wreszcie talar z 1784 roku. Moim zdaniem najlepsza moneta SAP wystawiona na aukcji i jedna z ozdób imprezy WCN. Nie idealna, ale wystarczająco pięknie zachowana by wpaść nad nią w zachwyt i delektować się jej wyglądem. Nie jest to wcale jakiś rzadki rocznik, jednak w takim stanie w sprzedaży pojawia się niezwykle rzadko. Mój ulubiony, „młodzieżowy” portret króla na tym egzemplarzu prezentował się zjawiskowo. Co prawda, trzeba zaznaczyć, że monety SAP z tym portretem posiadają nieco wyższy relief, przez co były bite troszkę głębiej a przez to wyraźniej. Porównując tą sztukę z talarem z roku 1776, (który i tak był zachowany powyżej średniej dla swojego rocznika), widzimy o ile lepiej prezentuje się portret królewski na monecie z 1784. Ten typ popiersia występował jedynie przez trzy lata w okresie 1783-1785, stąd być może był też nieco lepiej traktowany i więcej monet zostało wcześniej wyjętych z obiegu. Niektóre z nich, jak ta oferowana dzisiaj, przetrwały do naszych czasów w wyśmienitym stanie i teraz kuszą nas na aukcjach. Z tego, co już napisałem, mam nadzieję, że jasno wynika mój zachwyt nad tą sztuką. Stan zachowana, coś pomiędzy I a II, gwarantował najwyższą jakość numizmatu. Dokładne zdjęcia w każdym calu potwierdzały, że mamy do czynienia z moneta wyjątkowej urody. Na awersie drobne i charakterystyczne wady blachy oraz delikatny justunek w moim mniemaniu nie psuły ogólnego wrażenia. Włosy, usta, nos i oko wyraźne. Brew już nieco mniej, jednak to jeden z nielicznych elementów, na którym można było dostrzec drobne ślady obiegu. Jak dla mnie, stan II plus oddawałby lepiej rzeczywistość. Rewers, moim zdaniem bardziej idealny. Napisy na wstęgach i herby na tarczach „Pogoni” w stanie menniczym. Drobne ślady na najwyższych liściach wieńca i to wszystko. Osobiście, dał bym ocenę stanu na poziomie I minus. Tym samym amatorsko i ze zdjęć, oceniłem monetę „prawie” tak samo jak WCN. Jedynie zamieniłem strony, gdyż jak dla mnie rewers jest nieco lepiej zachowany od awersu. Cena wywołania ustawiona na poziomie 10 tysięcy, powoli przyzwyczaja nas do tego, że ładne sztuki nawet popularniejszych roczników przekroczyły już próg „jednocyfrowy” wyrażony w tysiącach. Rynek idzie na przód i chyba trzeba już przywyknąć do licytacji na poziomach dotąd niespotykanych przy obiegowych talarach. Ta moneta była dla mnie jak wyśniona, jednak za marzeniami nie szły w parze możliwości finansowe. Nie miałem tylu wolnych środków, które mógłbym przeznaczyć na zakup tak drogiej monety. Końcowa cena 18 000 dobiła do poziomu dukatów SAP, które licytowano na wstępie. To raczej nie „moja liga”, pozostaje przy stanach II minus J. No i ostania, szósta moneta z pierwszego zdjęcia to jeden z najpopularniejszych roczników najgrubszego srebra SAP, czyli rok 1788. To pierwszy talar, jaki opisałem na blogu, więc miłośników chcących dowiedzieć się czegoś więcej o wariantach w tym roczniku zachęcam do sięgnięcia po ten już nieco archiwalny wpis. Sama moneta nie zrobiła na mnie pierwszego pozytywnego wrażenia. Lubię bardzo starą patyną, jednak ta w moim odczuciu była na tyle niejednolita, że nie dodawała piękna monecie. Na zdjęciach wyglądało to tak, jakby ktoś dawno temu, wyczyścił starą rdzawa patynę, której drobne ślady nadal można było odnaleźć w wielu zakamarkach. O gustach się nie dyskutuje, jednak moim zdaniem wyglądało to brzydko i mało apetycznie. Nie licząc kolorów i plam tła, to stan zachowania numizmatu był niezły. Awers z wyraźnymi wytarciami jedynie na podstawie włosów, świadczy o pierwszym stopniu degradacji obiegiem. Stąd można wyciągnąć wniosek, że moneta była używana dość krótko. Jak dla mnie stan zachowania drugi. Rewers równie plamisty, z niejednolitym kolorem tła. Do tego wyraźny justunek w centralnej części nie dodawał mu uroku. Jednak pod względem stanu zachowania, trzeba przyznać, że również bardzo porządny stan II. Mimo tego, że akurat nie mam tego wariantu i drugie stany zachowania to zdecydowanie moja domena, moneta ogólnie mnie nie ujęła. Decydujący oczywiście był kolor patyny i tego, co po niej zostało. Być może gdybym miał okazję obejrzeć talara „na żywo” to zmieniłbym zdanie, jednak na teraz uznałem, że nie chcę mieć jej z zbiorze. Cena wywołania ustawiona na rozsądnym poziomie poniżej 3 tysięcy złotych. Cena szacunkowa również w moim mniemaniu wyliczona w oparciu o najlepszą praktykę. Za to cena końcowa zaskakująco wysoka. To nie pierwsze zaskoczenie, widocznie byli miłośnicy, którzy w tym kawałku srebra odszukali cechy i wartości, których ja nie dostrzegłem. Podsumowując monety na pierwszym zdjęciu, mieliśmy tam sześć talarów, z których jeden, ten z 1784 roku był dla mnie wyjątkowo interesujący. Pozostałe miały swoje plusy i minusy, co nie zmieniało sytuacji, że dla wielu amatorów mennictwa ostatniego króla elekcyjnego – były zapewne atrakcyjne. Teraz czas na kolejnego sześciopaka monet SAP.
I tak, znów opis zaczynam od pary monet z jednego rocznika. Tym razem to najpopularniejsze talary z 1794 roku, o których też już miałem okazję szczegółowo napisać na blogu. Jak wiadomo tych monet na rynku jest wiele, jednak trudno znaleźć monety ładnie wybite i zachowane oraz bez widocznych wad. Tym czasem organizatorzy zapewnili miłośnikom Poniatowskiego aż dwie takie sztuki. Pierwszy talar był zapakowany slab z notą AU 55 . Jak dobrze, że na tej aukcji pisze o plastikowych trumienkach tak rzadko, to dopiero pierwszy przypadek. Za to należy się szacunek dla WCN-u, że nie tylko obraca „numizmatycznym towarem”, ale potrafi pozyskać interesujące monety od kolekcjonerów. Tak, więc mamy monetę w slabie, bardzo dobrze zachowaną w stanie około II plus. Awers bardzo ładny, nawet mimo tych plam nierównej patyny, która jedynie częściowo pokrywała tą stronę krążka. Mnie szczególnie w tej monecie imponował jednak rewers. Cudownie wybity i zachowany, nie licząc poskrobanego tła w herbie „Ciołek”, to ta strona była praktycznie bez wad. Cena wywołania również była na atrakcyjnym poziomie zaledwie 2 tysięcy złotych, co gwarantowało przestrzeń na ciekawą licytacje. Druga moneta z rocznika 1794, była podobnie wyśmienicie zachowana. Niby identyczny stan, jednak zupełnie odmienny wygląd niż poprzedniczka. Awers jedynie z drobnymi wadami blachy i śladami obiegu w najwyższych partiach popiersia. Podobało mi się szczególnie tło awersu, które powoli pokrywa się naturalną patyną. Rewers może nieznacznie mniej świeży od poprzednika, również ujmował mnie naturalnością i brakiem śladów czyszczenia. Super moneta, prawdziwe spełnienie idei zbierania popularnych roczników wyłącznie w pięknym stanie. A do tego ceny wywoławcze i szacunkowe ustawiono niżej niż w tej sztuce zapakowanej w plastik. Gdyby nie to, że mam dokładnie ten sam wariant to z pewnością byłby to mój faworyt do kupienia w osiągalnej cenie. Po ośmiu talarach, kolejnym numizmatem na aukcji był obiegowy egzemplarz półtalara z rocznika 1777. Ciekawa moneta w niezłym stanie. Generalnie jak już kiedyś pisałem, półtalary są jednym z moich ulubionych nominałów, stąd z zainteresowaniem przystąpiłem do oglądania zdjęć. Nie będę ukrywać tego, że moneta mi się podobała. Stan III plus - jak najbardziej akceptowalny. Awers, na którym widnieje popiersie Poniatowskiego z włosami spiętymi opaską, prezentował się całkiem znośnie. Dla mnie prywatnie, to graniczny stan, który akceptuje i jakiego wymagam od posiadanych monet. Mimo wyraźnego zniszczenia obiegiem, popiersie zachowuje czytelność we wszystkich najważniejszych szczegółach rysunku. Trochę na minus po tej stronie należy uznać liczne rysy i drobniutkie wady blachy, które wraz z wytarciem pojawiły się dość licznie w górnej części awersu. Widać także, że moneta była czyszczona. Tło w okolicach obrzeża i liter ma wyraźnie ciemniejszy kolor. Rewers oglądało się jeszcze milej. Tam wad nie było i jedynie delikatne wytarcia związane z obiegiem nadawały naturalność tej stronie. Była to moneta zdecydowanie ciekawa i warta zainteresowania. Cena w okolicy 3 tysięcy, nie nosi cech przepłacenia. Jak na ten stan i jakość obu stron, można uznać ją za łakomy kąsek dla zbieracza SAP. Licytacja półtalara nie była wcale długa, co sugeruje, że brak cech menniczych i możliwości zarobku na ogrejdowaniu monety, znacznie poprawia jej atrakcyjność cenowa dla kolekcjonerów. I tak trzymać J.

monety, znacznie poprawia jej atrakcyjność cenowa dla kolekcjonerów. I tak trzymać J.
Drugim w kolejności półtalarem był egzemplarz z najpopularniejszego w tym nominale rocznika 1788. Pierwsze wrażenie, jakoś nie przekonywało mnie do szczególnego zachwytu nad tą monetą. Powiedziałbym, że dla mnie krążek znajdował się w średnim stanie i niczym szczególnym na plus się nie wyróżniał. Awers wyraźnie obiegowy, posiadał to, czego nie lubię w tym roczniku, czyli wytarcie wzoru podstawy fryzury i zrównanie jej z powierzchnią królewskiej twarzy. To zlanie obu płaszczyzn optycznie bardzo powiększa czoło króla i zawsze niemile kojarzy mi się z jakimiś, nienazwanymi wadami ludzkiej fizjonomii. Coś jakby mutant z kiepskiego horroru cierpiący na wodogłowie. Tak to widzę, jednak być może są osoby, którym podoba się takie popiersie i udowodnia to podczas licytacji. Kontynuując opis awersu, nie tylko król mi się nie spodobał. Do tego dochodziły stadami liczne wady blachy, które zniechęcały mnie nawet do spojrzenia na drugą stronę krążka. Jednak się przełamałem J. Rewers może nie był aż taki zły, jednak to nie jest zaleta, bo za to posiadał częste w tym roczniku cechy zdemolowania części herbowej. Na sam pierw przez justunek, potem przez częściowe niedobicie a na końcu rewers dotknęło wytarcie niedobitego elementu w wyniku obiegu. Podsumowując, ta oferta zupełnie nie dla mnie. Kolejne dwie monety ze zdjęcia, reprezentują już dwuzłotówki, których na aukcjach zwykle jest najwięcej. Tu jednak okazało się inaczej. Oba sreberka były z rocznika 1789, który często pojawia się w sprzedaży. Pierwsza sztuka, mimo że moim zdaniem obiegowa, była jednak dosyć ponętna. A może to właśnie ten nieznaczny obieg wpływał na to, że podobała się nie tylko mnie, ale i podczas licytacji zyskała liczne grono zwolenników. Awers bardzo ładny, lekkie wytarcia w najwyższych miejscach portretu Poniatowskiego. Do tego niestety dochodziły rysy koło królewskiego nosa, wyglądające jakby ktoś wykonał je tam umyślnie. Mimo tego awers był zachowany w moim mniemaniu w okolicy stanu drugiego z plusem. Rewers znów nieco lepszy od awersu. Lekkie niedobicia na koronie i w okolicy orderu, zupełnie bez wpływu na obniżenie atrakcyjności tego egzemplarza. Ceny wywołania rozsądnie ustawiona na kwocie niemal tysiąca polskich złotych. Tu organizatorzy nieco przegięli z estymacja ceny końcowej, nie doceniając potencjału drzemiącego w tej ośmiogroszówce. Jak okazuje się, nie tylko fachowcy z WCN-u nie mieli nosa do ceny, również licytujący moim zdaniem nieco „popłynęli”, dociągając zabawę aż do poziomu 4 krotnie wyższego niż pierwotnie zakładano. Ja prywatnie liczyłem, że cena ukształtuje około 2 tysięcy i też jak widać po cenie, trafiłem „kulą w płot”. Druga dwuzłotówka z 1789 była wyraźnie w gorszym stanie. Mimo oceny na poziomie II plus, w porównaniu do poprzednika ten egzemplarz był wizualnie bardziej zniszczony obiegiem. Na awersie już nie tylko na popiersiu władcy widać ślady wytarcia, ale dostrzegamy je również w literach otokowych, gdzie pierwotnie wolne obszary pomiędzy literami „zamykają” się tworząc srebrne jeziorka. Rewers również oceniam sporo słabiej niż poprzednia sztuka. Taki nieco standardowy, na poziomie około II minus. Organizatorzy wycenili obie monety podobnie, jednak rynek zareagował prawidłowo i końcowe ceny obu numizmatów już bardzo się od siebie różniły. Osobiście, tej drugiej monety bym nie kupił na aukcji WCN, gdyż kilka podobnych można zakupić „od ręki” w innych miejscach. Podsumowując monety z drugiego zdjęcia. Dwie z nich zainteresowały mnie najbardziej. Pierwsza to nieogrejdowany egzemplarz talara z 1794 a drugą był obiegowy półtalar z 1777.
I ostatnia pełna szóstka srebrnych monet SAP. Tym razem czeka nas ciekawy mix nominałów i roczników. Będą tam po dwie dwuzłotówki, złotówki i półzłotki z raczej popularnych lat bicia. Zaczynamy od kontynuacji ośmiogroszowej serii. Pierwsza z monet pochodzi z roku 1791. Przyznam, że miałem z nią drobny problem. Nie z sama monetą a raczej z dziwnie wysoką oceną jej stanu. Awers został oceniony na I minus, czyli stan menniczy. Mnie ze zdjęć wyglądała bardziej na dobrą II i to oczywiście pomijając fakt brzydkiego justunku, który dodatkowo okropnie szpecił facjatę władcy. Jak dla mnie awers miał tez zbyt wiele rys w tle, jak na menniczy okaz. Niezła dwójka byłaby bardziej sprawiedliwa. Rewers również bardzo odległy od ideału. Tu tez pracownik mennicy poznęcał się nad krążkiem i za pomocą pilnika przeskrobał go porządnie. Może i po tym zabiegu waga krążka się zgadzała, jednak później te działania mocno odbiły się na urodzie wybitej monety. Mnie się nie podobała. Możliwe, że to właśnie jej około menniczy połysk skusił kupców, którzy zdecydowali o cenie monety na poziomie prawie 2 tysięcy złotych (z młotkowym). Ja do tego ręki nie przyłożyłem. Ostatnia dwuzłotówka z czterech wystawionych sztuk na 69 Aukcji WCN wybita została w roku 1792. W tym roczniku mamy dwie podstawowe odmiany zdefiniowane przez inicjały intendenta mennicy w Warszawie. Wystawiona moneta miała E.B., czyli był to ten częściej spotykany skrót należący do Eiframa Brenna. Sama moneta pokryta kolorową patyną, która w połączeniu z mocnym justunkiem wykonanym na obrzeżu w sumie tworzyła dość niecodzienną kompozycje. Mnie to połączenie nie przypadło zbytnio do gustu. Na awersie Poniatowski wyraźnie wyłaniał się z tej rdzawej poświaty, która dodatkowo podkreślała linie włosów i wyostrzała rysy króla. Miejsce obok twarzy było lekko przeczyszczone, jakby ktoś podjął nierówną walkę z tą rdzą – jednak szybko pokonany – dał sobie spokój. Rewers moim zdaniem wyglądał jeszcze gorzej. Place z wyczyszczonym nalotem były bardzo widoczne i mocno odcinały się od obszarów, których nie czyszczono. Moneta została kiedyś skrzywdzona. Najpierw justunkiem a potem osoba, która zdecydowała się na jej przecieranie popsuła cały efekt. Jak już czyścić to profesjonalnie. Ja tego nie potrafię robić i monet niczym nie szoruje. Co szczerze polecam miłośnikom monet Starej Polski. Kolejny numizmat, którego nie kupię. Teraz czas na pierwszą ze złotówek. Popularny, ale bardzo ciekawy i zróżnicowany rocznik 1766, czyli pierwszy rok bicia tego nominału w Warszawie. Spory nakład i wiele stempli przełożyło się na liczne odmiany i warianty do zbierania. Nic dziwnego, zatem, że dobrze zachowane monety z 1766 zawsze cieszą się niesłabnącym powodzeniem. Oferowana złotówka oceniona została na drugi stan zachowania i trzeba przyznać, że moneta „odwdzięczała” się oceniającym ładnym blaskiem menniczym „bijącym po oczach” nawet ze zdjęcia. Oczywiście portret na awersie ruszony obiegiem, jednak nadal atrakcyjny i wyraźny. Orły na rewersie bardzo charakterystyczne, które występują często jednak ich stan, jak i całego rewersu również był ponadprzeciętny. Nieco szpecące niedobicie na górnej Pogoni, które zdarza się w tym roczniku regularnie i nie jest niczym dziwnym. Podobała mi się ta wystawiona za jedyne 400 złotych moneta. Jedna złotówka za czterysta złotych, jak widać opłaca się trzymać monety te ćwierć milenium by zyskały na wartości. To już jednak chyba nie dotyczy aktualnie obiegających polskich złotych, bo za 250 lat niewielu ludzi będzie pewnie wiedziało, do czego w naszych czasach służyły te dziwne metalowe krążki. Takie czasy są nieuniknione J.

Czwarta z monet na zdjęciu to druga ze złotówek. Bardzo ładny okaz z rocznika 1767, który jak wiadomo zdecydowanie najczęściej gości w sprzedaży. Ogromny nakład jak na początek okresu SAP, przełożył się na wiele zachowanych sztuk, które krążą jak komety po numizmatycznym niebie. Jak kupować takie roczniki, to polecam jak najlepsze stany zachowania. I właśnie taka niemal nieobiegowa i piękna moneta była obiektem licytacji na 69 Aukcji WCN. Pisałem o tym roczniku na blogu, więc można sobie dopasować ten rewers do konkretnego wariantu. Mam kilka monet z tego rocznika, ale mało, która dorównuje tej z dzisiejszej aukcji. Toteż delikatnie, ale jednak byłem nią zainteresowany. To, co szczególnie podobało mi się w tym egzemplarzu to idealnie czyste tło, jakie można podziwiać na zdjęciach. Pomiędzy królem a napisami otokowymi na awersie, blacha jest jednolita i nieskazitelna. Rewers równie połyskowy i świeży. Takie sztuki nie są wcale tak często spotykane. Obie czterogroszówki były, zatem zjawiskowe i godne polecenia. Dwie kolejne monety to nominały o połowę mniejsze, czyli jak sama nazwa wskazuje – półzłotki. Pierwsza z nich to bardzo dobrze zachowany pruski fals, wybity w latach siedemdziesiątych XVIII wieku w jednej z mennic Prus. Moneta oczywiście zawiera o wiele mniej srebra niż oryginał bity w Warszawie, co widać na pierwszy rzut oka. Data 1766 jest tez tylko jednym z istotnych ozdobników i nie jest związana z okresem jej produkcji. Wiele o tym pisałem na blogu, wiec nie będę się powtarzał, zapraszam do lektury archiwalnych wpisów. Ja bardzo lubię wszelkie falsyfikaty „z epoki” i je normalnie włączam do zbioru. Szczęśliwie mam równie ładny egzemplarz w tym wariancie… no może kapkę słabszy J. Zdziwiło mnie, że w opisie oferty nic o pruskim pochodzeniu tego egzemplarza nie zostało wspomniane przez organizatorów. Czy sprawiła to poprawność bazująca jedynie na wiedzy czerpanej ze „starych, dobrych katalogów”, czy tez zadziałała prosta nieznajomość meandrów okresu mennictwa Poniatowskiego - nie wiem i nie podejmuje się tego stwierdzić. Grunt, że moneta została opisana błędnie i być może Warszawę widziała pierwszy raz w dniu aukcji J. Mimo tych nieścisłości w opisie, mennicze stany zachowania, zawsze znajdują swoich wielbicieli i tak też było tym razem. Za tysiaka pruski fals „z epoki” wybity na szkodę I Rzeczpospolitej, powędrował do nowego właściciela. Oby docenił niezwykłość wylicytowanego krążka i chciał poznać historie jaka wiąże się z nowo nabytym numizmatem. Drugi i ostatni z półzłotków, prezentował dość rzadki rocznik 1776. Dwugroszówki z tego roku w handlu pojawiają się jedynie sporadycznie i próżno wśród nich szukać menniczych egzemplarzy. Zatem jak trafi się gdzieś jakiś w miarę sensowny egzemplarz to trzeba go rwać jak świeże wiśnie. W tym wypadku, jednak moneta wystawiona na aukcji była nie „pierwszej młodości”. Organizatorzy przyznali jej stan II z minusem, ja jednak uważam, że to drobna przesada i objaw nieuzasadnionego optymizmu. Trójka bardziej odpowiada temu egzemplarzowi. Awers jak to rocznik 1776 nosi pokaźne ślady obiegu, do tego był kiedyś agresywnie czyszczony, o czym świadczyły liczne, drobne purchle, jakie pojawiły się w tle monety. Rewers wyglądał za to zjawiskowo, jak żywcem wyjęty z horroru „Krąg”. Jak powstały te ślady, czy są naturalne i związane z przechowywaniem jej przez dłuższy czas w niekorzystnych warunkach, trudno mi dociec. W każdym razie moneta nie wyglądała zachęcająco. Z drugiej jednak strony należy przyznać, że była w pełni czytelna i zachowana na pewno powyżej średniej spotykanej w tym konkretnym roczniku. Byłem nieco rozdarty. Z jednej strony dość ciekawy rok bicia, z drugiej kontrowersyjny wygląd numizmatu. Postanowiłem rozważyć swój udział w licytacji, nie podejmując jednak decyzji o zapisaniu jej do grona monet „obserwowanych”. Podsumowując tą trzecią szóstkę monet, moim zdaniem na uwagę szczególnie zasługiwały obie złotówki. Półzłotki miały swoje mocne strony, natomiast najgrubsze w tym gronie dwuzłotówki wypadały na ty tle niezbyt atrakcyjnie. Przynajmniej u mnie w głowie powstała taka właśnie klasyfikacja.
 Ale to nie wszystko. Na deser będą dwie monety, które nie zmieściły się na poprzednich 18 zdjęciach. W ten sposób zamkniemy pełną 20 sreberek SAP z 69 aukcji WCN.  Te dwa brakujące krążki to 10-cio groszówki ze schyłkowego okresu rządów Stanisława Augusta Poniatowskiego. Pewnie sam król w roku 1792 i 1793 jeszcze nie przeczuwał rychłego końca swojego panowania, ale jasne jest że nie były to czasy łatwe. Przegrana wojna z Rosją w obronie Konstytucji 3 Maja, Konfederacja Targowicka, która dobiła Rzeczpospolitą i doprowadziła do II Rozbioru kraju są wystarczającą „czarną reklamą” tego mrocznego okresu w naszych dziejach. Może, więc by sobie tak kupić menniczą 10-cio groszówkę z 1792 roku w popularnej odmianie z inicjałami M.W. na awersie? Ciekawa możliwość. Oferowany egzemplarz na pewno odznaczał się menniczym połyskiem, jednak jak dla mnie nosił wyraźne ślady obiegu – i bardzo dobrze. Stąd decyzję o przyznaniu mu stanu zachowania I minus, przyjąłem, jako strategię potwierdzającą moim zdaniem wygórowana cenę wywoławcza wynosząca okrągły tysiąc złotych. Nie umniejsza to faktu, że 10-cio groszówka była naprawdę w wyśmienitym stanie. Gdybym nie miał tego rocznika, to być może skusiłbym się na jej zakup. Jedynie pod drobnym warunkiem, że „black friday” obowiązuje i będę mógł liczyć przy kasie na kilkadziesiąt procent rabatu J. Licytacja była nieciekawa, ot ktoś po drugim wywołaniu, wreszcie się zlitował i zadeklarował cenę wywoławczą, Zaraz po tym już mógł cieszyć się z zasłużonej wygranej. Jeśli był to kolekcjoner, który chciał wzbogacić swój zbiór o ciekawą i ładną monetę, to z pewnością był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Jeśli przebijającym był jej właściciel, to moneta wypłynie i już nie długo będzie można ją kupić w innym miejscu. Oby tym razem cena była bardziej przyjazna J. No i dochodzimy do ostatniego sreberka Poniatowskiego. Tym razem czekała na kupca znów 10-cio groszówka z opisywanego przeze mnie na blogu rocznika 1793. Ciekawy egzemplarz, który łączył w sobie porządny stan zachowania i ciekawostkę związaną z ostatnią cyfrą daty na rewersie. Cyfra „3” w dacie była wyraźnie poprawiana, czego zresztą użyłem w artykule na blogu, w którym prezentowałem zdjęcia właśnie dziś sprzedawanego egzemplarza. Stan zachowania monety oceniono na II plus i trudno było z tym dyskutować na podstawie zdjęć. Dziś znając jej nowego właściciela, wiem, że monetka trafiła w dobre ręce i będzie jej dobrze w nowym miejscu. Przed i podczas aukcji nie miałem tych danych, stąd byłem standardowo zainteresowany nabyciem tej ciekawostki. Bardzo podobało mi się tło monety. Na awersie widać wyraźnie pomiędzy literami i herbami bardzo ładnie zachowane mennicze lustro, które jest praktycznie bez wad, jakże częstych w tym roczniku. Jedynie górna cześć awersu wygląda na nieco przetartą lub niedobitą, co obniża moja subiektywną „ocenę za styl”. Rewers na górze ma również posiada cechy niedobicia, co pewnie potwierdza tezę, że akurat w tym miejscu po obu stronach stemple nieco lżej uderzyły w przygotowany krążek. Mnie jednak szczególnie interesowało to przebicie cyfry w dacie. Mam tezę, która mówi, że pod tą „3” jest jakaś starsza wersja „3”, która uległa defektowi i mincerze zdecydowali się nabić puncą nową cyfrę, żeby data była bardziej wyraźna. Czy to prawda, nie mam pojęcia, to jedna z bardziej prawdopodobnych możliwości. Być może nowy właściciel, odpali cyfrowy mikroskop sprzężony ze sprzętem w NASA i poznamy nieco więcej szczegółów J. Podsumowując obie 10-cio groszówki były pięknie zachowane, jednak mnie osobiście bardziej ciekawiła ta druga moneta.

Teraz kilka zdań o moim udziale i licytacji podczas imprezy. Internet dał mi tą szanse, że nawet będąc na wyjeździe po za domem miałem okazje kilkakrotnie na chwile zalogować się do aukcji i wziąć w niej udział. Tym samym doceniam tą funkcje, która jeszcze kilka lat temu była nowoczesnym ekscentryzmem a dziś jest praktycznie podstawowym wymogiem by aukcja trafiła „pod strzechy”. Jak pisałem na początku w noc poprzedzającą początek aukcji udałem się do Bydgoszczy.  Pomiędzy obowiązkami, jakie musiałem spełnić, bez większych przeszkód udało mi się być online podczas sprzedaży całej oferty monet SAP. Sama aukcja wydawała mi się być prowadzona bardzo szybko i sprawnie. Szczególnie w porównaniu z ostatnia imprezą, w jakiej brałem udział dwa tygodnie wcześniej. To właśnie dzięki temu, że organizatorzy trzymali się ustalonych wcześniej i ogłoszonych reguł czasowych, udało mi się zorganizować czas by wziąć zdalny udział w interesujących mnie licytacjach. Ogromnie cenie sobie przykładanie wagi do staroświeckiej punktualności i trzymania się agendy.  Zalogowałem się już na końcówkę Jana III Sobieskiego i śledziłem imprezę aż do ostatniej monety SAP.  Ostatecznie pomimo braku monet, które by mnie jakoś szczególnie ‘kręciły”, to jednak w gronie obserwowanych wylądowało ich aż 10. To polowa całej wystawionej oferty. Większość z nich była jednak dodana tak nieco „na wiwat” i wyjątkowo nie wiązałem faktu obserwacji z udziałem w staraniach by daną monetę kupić.  Pięć monet zaliczyłem do grona potencjalnych celów na aukcję. W tym gronie były dwa talary, jeden z 1784 (ot, tak jakby nikt jej nie przebił…) a drugi to nieograjdowany egzemplarz z 1794. Do tego dodałem obie złotówki i ostatnią 10-cio groszówkę z 1793. Oczywiście miałem swoje limity, których nie planowałem przekraczać. Zbliżają się kolejne aukcje w grudniu oraz idą Święta, więc jak się nie należy do elity finansowej, to trzeba być szczególnie rozsądnym w tym okresie.

Teraz po kolei o „moich” 5 celach. Talara z 1784 jednak przebili J, wic nie miałem tam nic do roboty. Więcej kasy niż 10 tysięcy bym za nią nie dał, jeszcze nie teraz. Drugą monetę, czyli talara z 1794 roku zalicytowałem odważnie i z ikrą. Mimo tego, że „położyłem” na wirtualnym stole niemałą przecież kwotę 1850 złotych, to jak się okazało nie wystarczyło to na kupno tego egzemplarza. Końcowa cena licytacji na poziomie 3200 złotych świadczy o tym dobitnie, że nie miałem najmniejszych szans. Teraz czas na złotówki. Pierwsza z 1766 roku, zeszła za 1250 złotych, co dokładnie o 500 przewyższało mój zakres. Nawet nie miałem okazji jej przebić. Druga sztuka z 1767 roku osiągnęła cenę 1700 złotych. I tu powtórzyła się historia, nie nacisnąłem guziczka „LICYTUJ”, rozważnie mierząc siły na zamiary. Ostatnia z monet, które mnie nieco zainteresowały to 10-cio groszówka z 1793. Byłem zdecydowany zagrać nieco ostrzej, jak to na koniec aukcji J. Nie pamiętałem o tym rozmawiając z nowym właścicielem monety, jednak sprawdziłem w systemie aukcyjnym i wyszło, że zalicytowałem nawet za kwotę 575 złotych, co wydawało mi się wówczas już drobnym szaleństwem z mojej strony. Zostałem jednak wielokrotnie przebity i ciekawa moneta przeszła mi koło nosa. Co prawda i tak nie przebiłbym kwoty 700 złotych jaką zakończyła się walka. I to nie z braku kasy, lecz z nadmiaru zasad, których staram się jakoś trzymać J. Jeszcze przyjdzie nie jedna okazja, teraz odpuszczę to może kupię coś fajnego na kolejnej imprezie. Tak jak napisałem, cieszę się, że egzemplarz trafił w ‘dobre ręce”, wiec nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mój udział najcelniej podsumuje ostatnie zdjęcie.
 Prawdę mówiąc to nie był koniec mojego udziału. Jeszcze wieczorem raz zalogowałem się, żeby zobaczyć jak będzie szła licytacja pozycji 783, którą stanowił ciekawy srebrny medal SAP. Zdjęcie wkleiłem obok dwóch 10-cio groszówek. Numizmat o niewielkiej średnicy odpowiadający ówczesnej złotówce, był medalem, który władca wręczał zasłużonym/ulubionym artystom i architektom, Spodobał mi się ten krążek, zainteresował monogram i sentencja, więc mimo tego, że leży to gdzieś na peryferiach moich głównych zainteresowań, to w przypływie odwagi postanowiłem spróbować go kupić. Nie poskąpiłem i przeznaczyłem na ten cel, okrągłą kwotę tysiąca złotych. Po 5 sekundach zorientowałem się jak mało wiem o cenach medali nagrodowych Poniatowskiego. Medal wylicytowano, za kwotę złotych polskich 3800, co ostatecznie dopełniło czarę goryczy. Zdecydowanie dla mnie nie był to udany dzień. Oby kolejne były bardziej szczęśliwe, czego sobie i wszystkim czytelnikom mojej relacji życzę. Do zobaczenia w grudniu.

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem informacje i zdjęcia z portalu aukcyjnego OneBid. strony WCN i wyszukane przez google grafika.

niedziela, 19 listopada 2017

3 aukcja GNDM, czyli z wizytą po drugiej stronie rzeki.

I tak, gorączka aukcyjnej „sobotniej nocy” trwa w najlepsze. Mam wrażenie, graniczące z pewnością, że dopiero, co skończyłem pisać o poprzedniej imprezie… a już siadam do kolejnego wpisu. Tym razem po raz trzeci zagościmy w progach Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka. Chciałem napisać „skromnych progach”, ale w porę się zorientowałem, że przecież standard i prestiż GNDM ostatnio bardzo wzrósł. To może, jako dzisiejszy wstępniak do artykułu, najpierw chwila o tym wiekopomnym wydarzeniu. Zmiana lokalizacji jest z pewnością jednym z elementów ogólnej strategii rozwoju firmy Pana Marciniaka. Bez wątpienia facet wie jak działa ten numizmatyczny biznes, stąd druga połowa bieżącego roku to wydaje się być najlepszym okresem w historii jego przedsiębiorstwa. Obserwując ten dynamiczny rozwój z boku, z perspektywy dostępnej dla przeciętnego klienta, szczególnie rzuca się oczy ciągły postęp i ogólna dynamika, z jaką GNDM zmienia swoje dotychczasowe oblicze. Prywatnie, również doceniam te działania, gdyż każdy kolejny krok wydaje się być całkiem dobrze przemyślany i spójny. Teraz tylko trzeba zarabiać na czynsz i ciężko pracować, żeby ten wysiłek był tylko jednym z wielu na drodze do potęgi. Słowem, tu rzadzi strategia a nie żywioł.

Zmiana lokalizacji firmy, od której kupuje się monety, to dla zdecydowanej większości miłośników numizmatyki decyzja zupełnie neutralna. Ot zwykła zmiana adresu z ulicy iksińskiego na igrekowskiego. Jednak dla osób chcących odwiedzić gabinet osobiście oraz dla sporego grona warszawiaków, to zmiana jak się okazuje, zawiera w sobie pewien pokład emocjonalny. Niektórym się „poprawi”, gdyż centrum stolicy jest doskonale skomunikowane i oprócz samolotu „staje tam” dosłownie wszystko… nawet samochody w korkach J. Prestiż nowej lokalizacji, znajdującej się w kompleksie bryły hotelu Marriott nie ulega wątpliwości ani nawet dyskusji. A do tego tuż obok mamy przecież inne ważne dla stolicy „zabytki” jak Dworzec Centralny, Złote Tarasy czy też Pałac Kultury (polecam zwiedzać póki jeszcze stoi J). Z tej prostej przyczyny, dotarcie do gabinetu numizmatycznego stało się o wiele łatwiejsze. Czy to specjalnie, czy też po drodze, zawsze można zahaczyć o ścisłe centrum miasta. Zresztą, nie piszę tego tekstu, jako teoretyk, bo sam już tam byłem i na własne oczy widziałem, że światowo się porobiło J. I było fajnie, klient zadowolony i uśmiechnięta obsługa, ale jak się okazuje…nie tak do końca, bo przecież wszystkim się nie dogodzi. Obiektywnie muszę dodać, że są grupy, dla których ta zmiana może nie być wcale aż taka wygodna. Chociażby, dlatego, że o wiele łatwiej i bezpłatnie, można było zaparkować w poprzednim miejscu stawiając samochód „pod blokiem”. I co gorsza, ja sam do tego grona niezadowolonych też przynależę, jednak „mój” powód jest nieco inny.

Uważam (i nie jestem w tym odosobniony), że MY mieszkańcy warszawskiej Pragi Południe jesteśmy szczególnie pokrzywdzeni i trzeba to wreszcie jasno wyartykułować. Protestujemy, bo straciliśmy ulubioną firmę numizmatyczną, która była z nami „po sąsiedzku” a do tego…pewnie płaciła podatki w naszym Urzędzie Skarbowym J. A teraz, co? Pozostała nam czarna dziura na mapie ulubionych miejsc na Pradze. Teraz to już naprawdę nie ma żadnego powodu żeby skręcić w ulicę Nizinną. Nie da się już podczas spaceru podejść w okolice Ronda Wiatraczna by na żywo obejrzeć niezwykłe monety trafiające do sprzedaży. Teraz trzeba zamienić adidasy na lakierki, dresik zdjąć, brodę zapuścić i drałować mostem przez Wisłę do centrum. A tam, wiadomo to już nie Praga, tylko „warsiawka” pełną wielkomiejską gębą. Tak, więc protestujemy! Bez „ukłonu” w stronę kolekcjonerów z prawobrzeżnej części miasta się nie obędzie. Żeby nie być gołosłownym, napiszę że fala protestu rozlewa się już po całej naszej okolicy. Ogromne demonstracje w przededniu 3 Aukcji GNDM widziane były w okolicy praskiego Stadionu Narodowego oraz jak przechodziły mostem Poniatowskiego (księcia nie króla) łączącym Pragę ze Śródmieściem wznosząc groźne hasła. Czy wszyscy oni to numizmatycy i szli w naszej sprawie, tego to nie wiem. Ale trzeba się z nami liczyć, bo w kupie siła. Poniżej mała fotorelacja.
 To oczywiście jedynie drobny żart. Marsz, jaki gościmy na Pradze od kilku lat, jest wielowątkowy i ma różne patriotyczno-narodowe oblicza, jednak do numizmatycznego buntu jeszcze mu daleko.  Prawdą natomiast jest to, że osobiście odczuwam pewne poczucie straty i normalnie po ludzku szkoda mi, że nie ma już GNDM na Pradze.

Ale wracając do tematu, żeby nie wyszło, że nawijam kwadrans bez sensu, czas już napisać coś o 3 aukcji. Więc od początku. Szykowała się największa impreza w krótkiej historii aukcji GNDM. Dwa dni licytacji, 1500 pozycji i spora promocja na wielu frontach, z pewnością przełożyło się na rekordowe zainteresowanie miłośników numizmatyki. Kolejne rekordy były gotowe do pobicia i tylko kwesta czasu oraz głębokości kieszeni kupujących było ile z nich padnie podczas tej imprezy. Jedyny problem, jaki zarejestrowałem rozważając swój udział w tym wydarzeniu to fakt, że dla normalnego krajowego zbieracza, który stara się zawsze „coś kupić” - dwa tygodnie pomiędzy imprezami to znaczny wysiłek dla budżetu. Inna sprawa gdyby pracodawcy w Polsce płacili tygodniówki, tak jak w innych krajach. Najlepiej takie jak płacą piłkarzom w lidze angielskiej, wyrażone w dziesiątkach tysięcy funtów tygodniowo. Wtedy to tak i nawet, co tydzień można by się było pościągać na oferty. Ale jest jak jest i tylko pomarzyć można J. W każdym razie po zakupach u Niemczyka, budżet był nieco uszczuplony, jednak jak obliczyłem na „Damiana” powinno jeszcze starczyć J. Oczywiście przy założeniu, że ceny będą w miarę rozsądne i coś się w ogóle da tam kupić. Ponieważ o samej aukcji napisano już sporo a nawet nagrano kilka podsumowujących ją filmików z pierwszej ręki, to nie będę powielał znanych informacji i bez zbędnej zwłoki przejdę do opisu oferty monet Poniatowskiego. Tradycyjnie na koniec wpisu zrelacjonuje swój udział i pochwalę się ewentualnymi zdobyczami lub też będę się żalił i narzekał, że nic nie kupiłem i jacyś źli ludzie mnie przebili. Zatem katalog w dłoń i startujemy z opisem największej imprezy w historii GNDM. Oj będzie się działo…w myśl poniższego fotomontażu J.
Organizatorzy zgromadzili rekordowo wiele numizmatów, nie inaczej było z oferta monet Stanisława Augusta Poniatowskiego. Już na wstępie trzeba napisać, że 39 monet SAP to zdecydowanie najliczniejszy zbiór wystawiony do sprzedaży przez GNDM w tym roku. Co szczególnie dla mnie było istotne, to fakt ze zgromadzone monety były akurat takie, jakie zbieram. Nie dość, że dominowało koronne srebro, którym się od dawna fascynuje, to jeszcze stany wystawionych numizmatów były w większości obiegowe acz przy tym, bardzo dobrze zachowane. To kwintesencja oferty, która szeroko trafia do miłośników numizmatyki polski królewskiej. Nieco mniej monet menniczych zapuszkowanych w slaby a więcej numizmatów naturalnych ze śladami obiegu, jest najlepszym świadectwem atrakcyjności aukcji dla kolekcjonerów monet - a nie plastiku i not grajdingowych. To było moje pierwsze wrażenie. Drugim było to, że oferta koncentrowała się na „średnim kalibrze” nominałów SAP, czyli dominowały dwuzłotówki i złotówki. To z kolei czyni ofertę bardziej dostępną dla kieszeni zbieraczy i rokuje ciekawe licytacje. Nie mniej jednak trzeba przyznać, ze organizatorzy zgromadzili pełną gamę monet, od złotego dukata, przez srebrne talary aż do monet groszowych i drobnych miedziaków. Dla każdego coś miłego, jednak ze sporym akcentem na monety bardziej popularne wśród kolekcjonerów. Oczywiście nie zabrakło w tak szerokiej ofercie również monet wybitnych, rzadkich i pięknych. Zachwyciłem się kilkoma z nich i dam temu świadectwo w dalszej części wpisu. Teraz przejdę do szczegółów oferty. Najpierw będzie zdjęcie a pod nim opis.
Na początek 5 monet srebrnych, od których zaczyna się dzisiejsza zabawa. Jak wprawne oczy miłośników monet króla Poniatowskiego zapewne dostrzegają, w tym zbiorze znalazły się cztery talary i jedna dwuzłotówka. Można napisać, że oferta srebrnych monet SAP zaczyna się tradycyjnie od talara „zbrojarza” z 1766 roku. Patrząc na historie najlepszych aukcji polskich monet, to jest to standard do tego stopnia, że aukcja bez pierwszego obiegowego talara wydaje się już teraz jakaś niepełna, by nie napisać „kulawa”. Na każdej dobrej aukcji jest przynajmniej jeden „zbrojarz” i basta. Na tej był, więc początek oferty istnie zawodowy. A ze o talarach z 1766 roku na moim blogu ostatnio było głośno, to oczywiście zainteresowałem się tym obiektem. Szczególnie, że kiedy aukcja była już ogłoszona i udostępniona do oglądania, ten talarek był jednym z 371 monet, które analizowałem pisząc dedykowany artykuł o tej monecie. Zatem mogę napisać, że pierwszą dzisiejszą monetę znałem całkiem dobrze. Szybki rzut oka na rewers dał mi pewność, że to talar reprezentujący GRUPĘ 5, która jak pamiętamy charakteryzuje się zupełnym brakiem kropek. Analizując układ prawej gałązki wieńca upewniłem się, że mamy do czynienia w WARIANTEM 5.3, co można było też dostrzec „na skróty”, bo tylko w tym jednym wariancie w koronie brakuje pałąków. Więcej o tym talarze można poczytać sobie w moim poprzednim wpisie. Wracając jednak do tego konkretnego egzemplarza, to była to moneta w stanie III, czyli zdecydowanie obiegowa i już nie pierwszej świeżości. Jednak z pewnością bardzo ładna, w pełni czytelna i nadająca się do kolekcji monet polski królewskiej. Szczególnie, że stosunkowo niska cena jak na talara, zachęcałaby jakiś poczatkujący kolekcjoner włączył ją do zbioru. Dla mnie osobiście, jednak jej stan był nieco za słaby i nie brałem jej pod uwagę, jako potencjalny cel. Kolejny talar to taki trochę „wyciruch” z ciekawszego rocznika 1776. Z uwaga przeanalizowałem sobie ten egzemplarz zwracając uwagę na wariant, gdyż ten rocznik ma kilka wariantów i czeka w kolejce na opisanie na blogu. Co ciekawe, zupełnie niedawno włączyłem do swojego zbioru monetę właśnie z tego właśnie rocznika, więc miałem w ręku materiał do porównań. Ten rocznik był bity wyjątkowo płytko, stąd obieg im niezbyt służył i większość talarów z 1766 nie wygląda najlepiej. Dlatego oferowany egzemplarz doskonale wpasowywał się właśnie w ten obraz. Awers słabszy, rewers zachowany lepiej – to też jedna z charakterystycznych cech dla tego rocznika. Dodatkowo mieliśmy do monety dołączoną karteluszkę, która mocno sugerowała pochodzenie monety ze starego zbioru. Z uwagi na niedawny zakup i stan monety, talar z 1766 nie był w zakresie moich zainteresowań.

Trzeci talarek to „Targowica” z roku 1793. Już kiedyś, przy okazji opisu jakiejś aukcji lub w dedykowanym tej monecie artykule, napisałem swoje przemyślenie dotyczące tego numizmatu. To historyczna pamiątka dawnych czasów, która powinna być elementem każdego „poważnego” zbioru monet Polski Królewskiej. Nie będę przytaczał tragicznych dziejów ani wymowy tej monety, jeśli ktoś jest ciekawy proszę poszukać na blogu wpisu o talarze z 1793. Oferowany egzemplarz prezentował się porządnie, został opisany, jako stan II, co czyniło go całkiem łakomym kaskiem dla kolekcjonerów, którzy wciąż czekają na „swój” egzemplarz. Zwykle taka moneta to wydatek w okolicy 10 tysięcy złotych, więc trzeba to sobie zaplanować. Czy ktoś zaplanował powalczyć? Miałem nadzieje, że tak, bo z całą pewnością była tego warta. Ja jednak mam to już za sobą, jestem bardzo zadowolony z mojego talara z 1793 roku i nie planuje zakup kolejnego egzemplarza. Ostatnim wystawionym talarem SAP była moneta z ostatniego rocznika bicia tego nominału, czyli z roku 1795. Tym razem był to zapuszkowany w slab okaz, który jednak okazał się być obiegowy, więc nie był to jakiś szczególnie wyselekcjonowany egzemplarz. I bardzo dobrze, bo ślady obiegu zdecydowanie dodawały mu uroku. Całkiem dobrze wybity, bez wad blachy, które często są prawdziwą zmorą dwóch ostatnich lat bicia monet Poniatowskiego. Zainteresował mnie wariant, który odnotowałem, jako długoterminowe przygotowanie do napisania w przyszłości artykułu na temat tego rocznika. Jest już w moich planach, więc zapewne za „jakiś czas” będzie okazja bliżej mu się przyjrzeć na blogu. Prezentowana moneta wyglądał bardzo naturalnie, co w moim mniemaniu podnosiło jej wartość. Zdecydowanie była warta zakupu i wyciagnięcia jej z pudełka. Piątym numizmatem była dwuzłotówka z 1766 roku. Ta odmiana ostatnio gości wyjątkowo czeto na aukcjach i w moich opisach. Akurat ten egzemplarz nie prezentował się zbyt korzystnie, jednak nie można mu było odmówić pewnego uroku, z jakiego słynie obiegowe srebro SAP. Dla poszukiwaczy odmian i wariantów ten rocznik dwuzłotówek jest ważny, więc zapewne ta grupa miłośników tak jak ja, bardziej wnikliwie przyglądała się szczegółom, które są kluczowe dla roku 1766. Organizatorzy określili stan na III z plusem i przy odrobinie dobrej woli można było to zaakceptować. Niska cena wyjściowa, wynosząca zaledwie 120 złotych zapewne miała bardziej zainteresować większą grupę drobnych zbieraczy. Osobiście zbieram monety w podobnych stanach, jednak roczniki bardziej popularne wolę gromadzić w stanach około drugiego. Stąd to nie była oferta dla mnie, jednak byłem pewien, że i ta „potwora znajdzie swojego amatora”. Podsumowując pierwsza grupę. Bardzo ciekawe monety w obiegowych stanach, które powinny zainteresować spora grupę miłośników. Dla mnie osobiście, ewentualnie talar z 1795 mógłby okazać się interesujący.
 Teraz czas na kolejną grupę, tym razem już jednorodną, składającą się z sześciu srebrnych dwuzłotówek Poniatowskiego. Już pierwsza moneta z tej grupy była dla mnie bardzo ciekawa. Ładnie zachowana dwójka z 1768 roku, była z pewnością wyróżniającym się egzemplarzem z grona tych niezapakowanych w plastik. Oceniona przez aukcjonera dość optymistycznie na niemal menniczą, czarowała potencjalnych klientów sporą świeżością. Na pewno nie był to egzemplarz idealny, bo zarówno na awersie jak i na rewersie widoczne były niedobicia oraz justunek, jednak moneta mogła się podobać. Oczywiście pod warunkiem uzyskanie rozsądnej ceny w okolicach max 1,5 tysiąca. Przygotowuje się już dość poważnie do opisania tego trudnego rocznika, pełnego odmian i wariantów, stąd moje zainteresowanie nie było tylko kolekcjonerskie, ale można powiedzieć, że też „zawodowe”. Jednak na zakupy się nie wybierałem, po pierwsze zakładając, że nota w okolicy „1” ściągnie handlarzy wszelkiej maści - amatorów menniczości, a po drugie sam krążek jakoś do mnie nie przemawiał. Moim zdaniem moneta w takim stanie, zasługuje na ocenę w okolicach stanu drugiego. Dodatkowo to strasznie popularny rocznik. Sam mam kilka dwójek z 1768, nawet dość podobnych do tej, stąd odpuszczałem temat uznając go za nie warty zachodu.. Druga ośmiogroszówka reprezentowała ciekawy rocznik 1774, który już kiedyś opisywałem na blogu. To opakowany w slab MS, z dość charakterystycznymi wadami blachy i szramami na obliczu królewskim. Sztuka z niezwykle intensywnym połyskiem, jakby dopiero, co opuściła mennicę. Aż szkoda, że akurat krążek trafił się felerny i brzydkie dziury zieją po obu stronach monety. Porównałem monetę z moim wpisem sprzed roku i dzięki temu odczytałem, ze to WARIANT 4 z, siedmiu jakie wówczas opisałem. Mam już monetę w tym wariancie w swoim zbiorze. Oczywiście moja nie jest mennicza, ale też niczego jej nie brakuje, więc nie planowałem licytować tej sztuki. Trzecia dwuzłotówka to rocznik 1783 z zawsze poszukiwanym typem fryzury Poniatowskiego. Stan III plus zdecydowanie nadaje się do zbierania, więc moneta już na starcie wydała mi się interesująca. Po bliższym zapoznaniu się ze zdjęciem, jak na dłoni widać było, że dwuzłotówka w swoim „życiu” już sporo przeszła. Do tego dochodziły fatalne wady blachy na awersie, które upodabniały króla do ofiary czarnej dżumy. Jakby tych nieszczęść było mało, to na rewersie królowały liczne niedobicia/wytarcia. Na pewno nie była to moneta dla każdego, jednak nie miałem wątpliwości, że nie zabraknie miłośników, którzy docenią jej piękno. Egzemplarz jaki posiadam pochodzi z tego samego stempla i mimo tego, że ma zdrową blachę to jednak jest co najmniej tak samo zmęczony obiegiem. Jeśli miałbym już go wymienić, to na zdecydowanie lepszy, stąd okazało się, że to niestety kolejna moneta nie dla mnie. 

Idziemy dalej. Teraz, nieco bardziej popularne roczniki. Czwarta dwuzłotówka pochodziła z ciekawego roku 1787. Organizatorzy wystawili bardzo ładna monetę zachowana w drugim stanie. Mimo tego, ze krążek nosił kolorowe ślady, które odczytałem, jako pozostałości po niedawno usuniętym grynszpanie, to musze przyznać, że moneta bardzo mi się spodobała. Oczywiście mam ten rocznik, jednak moja dwuzłotówka została pozyskana dość dawno, kiedy jeszcze nie miałem do końca wykrystalizowanych poglądów na stany zachowania, w jakich będę starał się zbierać numizmaty. Tym samym bez żalu podmieniłbym ją na jakiś „lepszy model”. Ta dwójka wydawała mi się idealna do zrealizowania tego scenariusza. Zapisałem ją w „obserwowanych” żeby mi nie umknęła. Piąta moneta z tej grupy to drugi egzemplarz z tego samego 1787 roku. Niebrzydka, lecz zdecydowanie mniej mi się podobała niż poprzedniczka. Niby tez stan drugi, ale jakoś do mnie nie przemawiała. Na plus można jej zapisać to, że nie odkryłem na niej śladów czyszczenia, na drobny minus niewielkie skazy blachy po obu stronach krążka. Już zdecydowałem się na pierwsza z monet, stąd ta druga nie była dla mnie opcją zapasową. W ogóle nie brałem jej pod uwagę. Ostatnia z tej grupy to dwuzłotówka z kolejnego rocznika 1788. Popularna, lecz nieźle zachowana moneta zdecydowanie warta sporo więcej od swojej wyjściowej ceny 300 złotych. Na awersie nieco „straszyło” zdeformowane REX, rewersowi piękna nie dodawał wyraźny justunek. Ot, średniak do wylicytowania dla osoby wchodzącej w okres SAP lub miłośnika polski królewskiej, który chciałby ja włączyć do zbioru. Ja mam to już za sobą. Podsumowując ten zbiór sześciu monet, jedynie pierwszy egzemplarz z 1787 roku był ofertą, która mnie bardziej zainteresowała i zamierzałem o nią powalczyć.
Kolejna grupa monet to kontynuacja dwuzłotówek, które jak pisałem na wstępie wraz ze złotówkami stanowiły rdzeń oferty monet Stanisława Augusta Poniatowskiego. Pierwsza z brzegu to ośmiogroszówka z roku 1789. Moneta w stanie drugim, dobrze wybita, z ponadprzeciętnie zachowanym wizerunkiem władcy na awersie. Niestety bardzo brzydki justunek, którego osobiście szczególnie nie lubię, gdyż niszczy całe fragmenty napisów otokowych. Oferta fajna, jednak nie dla mnie. Druga moneta to kolejny egzemplarz z tego samego rocznika. Oceniony identycznie jak poprzednia, jednak nie bez kozery na aukcji prezentowana, jako „ta druga”. Subiektywnie mniej mi się spodobał ten krążek, szczególnie awers moim zdaniem nie dorównywał pięknem zachowania portretu króla. Moneta na pewno prezentowała się OK, była zachowana zdecydowanie lepiej niż średnia egzemplarzy pojawiających się na portalach aukcyjnych, stąd stanowiła ciekawa ofertę. Byłem pewien, że znajdzie swojego amatora. Nie będę nim jednak ja. Następna po kolei była połyskująca plastikiem dwuzłotówka z rocznika 1790. Świetny egzemplarz, z jednej strony obiegowy a z drugiej naprawdę piękny i posiadający interesującą starą patynę. Nie podejmuje się oceny, która strona bardziej mi się podobała, chyba obie na równi przykuwały moją uwagę. Gdybym poszukiwał monety z tego rocznika, to z pewnością walczyłbym jak lew by pozyskać właśnie ten egzemplarz i uwolnić go z pudełka. Tak się jednak złożyło, ze mam równie fajną sztukę, stąd spasowałem. Jak widać coraz trudniej jest mi dogodzić J.

Kolejna dwuzłotówka to błyszczący MS z 1791 roku. Moneta zdecydowanie mennicza w każdym calu. Mieć taka sztukę to byłoby coś. Jednak mierząc siły na zamiary gdzieś pod skórą już czułem, że to nie jest oferta dla mnie. Moja dwójka z 1791 jest tez „niczego sobie”, stąd tylko jakiś nowoodkryty wariant mógłby mnie zachęcić do kupienia drugiej piękności z jednego rocznika. Nie znalazłem na niej niczego, co wychodziłoby ponad opisany w katalogu standard, tak więc było już niemal pewne, że następna piękna moneta przejdzie mi „koło nosa”. Kolejna moneta, kolejny rocznik i … kolejny zapakowany w slab MS. Pisałem o już dwuzłotówkach z 1792 na blogu, więc odświeżyłem sobie informacje i sprawdziłem, z którego wariantu pochodzi oferowana sztuka. Okazało się, że to popularniejsza z odmian, czyli ta z inicjałami E.B. należącymi do intendenta mennicy królewskiej Eiframa Brenna. Moneta została oceniona przez amerykańskich specjalistów, więc nie ma zbyt wiele miejsca do dyskusji o jej stanie zachowania. Ja posiadam podobną, stąd kolejny pas. Ostatni szósty egzemplarz z tej grupy, to dwuzłotówka ze zdecydowanie najciekawszego rocznika ośmiogroszówek z okresu schyłku SAP. Artykuły o monetach z 1794 roku na moim blogu są aż dwa, więc to już samo w sobie stanowi doskonałe świadectwo, że akurat w tym roczniku się dzieje sporo ciekawego. Zawsze z ciekawością identyfikuje odmianę, jaką reprezentuje badana przeze mnie moneta z 1794 roku. Nie inaczej było tym razem, chociaż celna podpowiedź speców z GNDM opisujących monetę znacznie ułatwiała sprawę. Okazało się, że to dość popularny wariant, więc pod względem unikalności nie stanowił jakiejś wyjątkowo interesującej oferty. Jednak jak nie napisałem na początku, był to kolejny z serii MS-ów w grajdingu PCGS, stąd o ile odmiana okazywała się pospolita, to już stan zachowania budził podziw. Wysoki numer na slabie oddawał w pełni menniczość krążka. Niespotykanie piękny egzemplarz, który zapewne osiągnie równie niespotykanie wysoka cenę. Tym samym nie może być obiektem moich poszukiwań, szczególnie ze moneta, która sam posiadam jest całkiem porządna. Oczywiście znacznie odstaje emitowanym blaskiem od oferowanego MS-a jednak ja nie używam monet do oświetlenia, wiec jakoś to przeżyję. Muszę J. Podsumowując ten sześcioelementowy zbiór, żadna z prezentowanych monet nie została przeze mnie dodana do grona „obserwowanych”, co niechybnie zawsze kończy się brakiem mojego udziału w licytacjach. Płyniemy dalej z nurtem aukcyjnej oferty.
Przechodzimy do złotówek SAP, zbioru monet, który już na pierwszy rzut oka prezentował się bardzo powabnie i kusił kilkoma pięknymi egzemplarzami. Co zresztą na górnym zdjęciu potwierdza sam organizator J.  Już pierwsza moneta była szczególna, bo to w końcu najniższy nakład w historii bicia złotówek SAP wynoszący zaledwie 5 201 sztuk!. Rocznik 1773 jest naprawdę rzadki i pozyskanie monety, w jako-takim stanie jest okazją, która zdarza się raz na „ruski rok”. Znam dosłownie kilka egzemplarzy. Jedną w kiepskim stanie z archiwum WCN oraz dwie inne, niewiele lepsze pochodzące z muzeów. Zatem stan IV i rzadkość R6 to wcale nie takie złe połączenie. Pomimo kiepskiego stanu, byłem nią wstępnie zainteresowany jednak nie byłem pewien czy będę licytować. Druga złotówka to całkiem ładna sztuka z roku 1777. Już nie taka rzadka jak poprzednia, lecz również niezbyt często pojawiająca się w sprzedaży. Te egzemplarze, które były kiedyś w handlu i są do obejrzenia w archiwach aukcyjnych były zdecydowanie gorsze. Stąd, stan II minus pasował mi jak ulał. Nie dawno pozyskałem złotówkę, z 1778, więc pomyślałem, że zakup jej „siostry” byłby dla mnie miłą odmianą po przegranych bojach na poprzedniej aukcji GNDM.  Tu podobał mi się zarówno nieco przejustowany awers, jak i lekko niedobity rewers. Zwróciłem oczywiście uwagę na przebicie daty w ostatniej cyfrze. Taki wariant jest notowany w najnowszym katalogu, nie ma na ten temat jeszcze danych, lecz z pewnością jest rzadszy od „normalnej” wersji daty. To uznałem za kolejny czynnik przemawiający na jej korzyść. No i w końcu moneta ujęła mnie również ładną patyną i resztkami menniczego blasku. Pomyślałem sobie, że oto druga złotówka w ofercie i obie chciałbym mieć. Trzecia moneta ze zdjęcia jest pozycja 287, którą była ogrejdowana na ocenę AU58 piękna złotówka z 1784 roku. Cudowny numizmat, w stanie, jaki spotyka się niezwykle rzadko. Byłbym ślepcem gdyby nie zakochał się w tym egzemplarzu. Jedynym problemem, jaki miałem był taki, że wszyscy moi konkurenci również mają oczy i zapewne wielu z nich przypilnuje by nie zeszła „za tanio”. Wątpiłem raczej w to, czy będzie mnie na nią stać, szczególnie, że kwota wywołania na poziomie 5 tysięcy złotych gwarantowała poważny wydatek.  Mierząc swoje siły na zamiary, nie uśmiechała mi się licytacja prowadzona na kilkutysięcznych poziomach. Odpuściłem, koncentrując się poważniej na kilku innych ofertach . Podsumowując, trzy monety na zdjęciu i wszystkie mogłyby być moje. Na pewno bym się nie obraził J.
Ale to nie wszystko. W ofercie 3 aukcji GNDM były inne piękne złotówki, które warto by pozyskać. I też kolejna bardzo interesująca trójca. Pierwsza z nich to czterogroszówka z roku 1779. Ten rocznik już nieraz wymykał mi się z rąk i jakoś nie miałem szczęścia (albo środków) by go pozyskać.  Jeśli mielibyśmy porównywać nakłady, to nie jest jakiś super niski a jednak trafić złotówkę z 1799 w dobrym stanie to prawdziwe wyzwanie. Oferowana moneta pojawia się kolejny raz w sprzedaży, stąd mogę napisać, że znam ją nawet nieźle. Charakterystyczne rysy w kształcie trójkąta na awersie obok loków króla zawsze zdradzają mi ten egzemplarz. Trzeba też przyznać, że zdjęcie monety w porównaniu do jej poprzednich fotek na konkurencyjnej platformie, było jakby lepszej jakości. Moneta prezentowała się całkiem zdrowo. Wiedziałem oczywiście, że moneta w 216 roku była na aukcji WCN sprzedana za prawie 6 tysięcy złotych, stąd cena ustawiona na 3 tysiącach, pozornie nie wydawał się straszna. Jednak czy na pewno? Za monetę w stanie II minus dawać aż sześć tysięcy to moim zdaniem lekka przesada. Nawet jej rzadkość nie skusiłaby mnie raczej do takich wydatków. Jednak i tak postanowiłem spróbować, bo w końcu to rocznik, który mi w dalszym ciągu brakuje. Dwie kolejne złotówki pochodziły z ciekawego rocznika 1785. Pierwsza w plastikowym slabie, oceniona na AU50 została wystawiona za jedyne 500 złotych. Cena bardzo promocyjna jak na ten rocznik i stan. Egzemplarz z pewnością mógł się podobać. Czupryna Poniatowskiego na awersie była całkiem w dobrej kondycji a drobne wady blachy nie wpływały na obniżenie atrakcyjności tego szczególnego wyobrażenia króla. Rewers, nieco przejustowany na orle, odwzajemniał się świetną kondycją pozostałej kompozycji, przez co trudno było mi oderwać wzrok od tego egzemplarza. Naprawdę zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Jednak wariant z przebitą 3 na 5 w dacie jest już w moim posiadaniu, stąd nie tracąc czasu przeniosłem swój wzrok na drugi egzemplarz z tego rocznika. Ta złotówka oceniona została na pełna dwójkę. W oko wpadał mi awers z naturalną patyną, ledwie dostrzegalnymi wadami blachy i pęknięciem stempla w napisach otokowych.  Uznałem, że jest ładniejszy od tego poprzedniego w slabie. Na rewersie niestety zemścił się jakiś pracownik mennicy, justując herby jakby chciał wymazać „ciołka”. Pewnie jakiś ukryty wróg króla J. Tu wariant okazał się być dla mnie ciekawy, gdyż cyfra „5” w dacie nie była przebita, co znaczyło, że nie posiadam takiej monety. Trzeba by to nadrobić i ją kupić – pomyślałem. Zatem z tej trójki, aż dwie złotówki zostały zapisane, jako potencjalne cele na licytacje.
Jednak nie był to koniec złotówek oferowanych na 3 aukcji GNDM. Tym razem prezentuje szóstkę monet z bardziej popularnych roczników. To jednak co wyróżnia te monety to bardzo dobry stan zachowania. Słowem były to wyselekcjonowane sztuki, których posiadania nie powstydziłoby się żadne muzeum. A ja też, niektóre z nich bym chętnie przygarnął do siebie. Ale po kolei. Pierwsza sztuka to rocznik 1787. Niby popularny, ale proszę spojrzeć, w jakim świetnym stanie. Fachowcy ocenili ja na II z plusem i moim zdaniem w pełni zasługiwała na ta wysoka notę. Obie strony pięknie wybite z delikatnym justunkiem na otoku, który zupełnie nie psuje urody tej złotówki. Gdybym szukał tego rocznika, powalczyłbym właśnie o ten egzemplarz. Druga moneta z roku 1788 w wariancie z przebita datą, który opisałem swego czasu na blogu. Wariant nie został odnotowany w najnowszym katalogu, co dla miłośników SAP zbierających takie „kwiatki” mogło mieć szczególne znaczenie. Stan nie powalał, mimo to ktoś kiedyś zdecydował się by zapuszkować to sreberko. Cena wywołania 200 złotych była bardzo atrakcyjna. Ja opisywałem na blogu swój egzemplarz, stąd nie byłem akurat zainteresowany i nie brałem udziału w licytacji. Trzecia złotówka z tej grupy to numizmat z rocznika 1788. Znów ograjdowany i na dobre zamknięty w pudle. Tym razem nie byle, co bo aż MS62, czyli mennicza sztuka. Bardzo ładna jak to mennicze sztuki maja być w zwyczaju. Jeśli miałbym napisać, co mnie w niej zainteresowało szczególnie, to byłby to niedobity kosmyk włosów króla na samym dole awersu. Nie spotkałem nigdy takiego i to w dodatku prosto z mennicy. Coś musiało dziać się ze stemplem, kiedy ta sztuka była produkowana, o czym dodatkowo świadczą liczne spękania widoczne na rewersie. Jako że MS był zbyt ładny, uznałem, że również będzie zbyt drogi dla mnie by ewentualnie rozpatrywać jego zakup w celu podmiany monety, którą posiadam. Tym samym nie moja bajka.

Czwarta sztuka pochodziła z rocznika 1790 i był to kolejny menniczy egzemplarz zapuszkowany w slabie. Wygląda na to, ze ktoś pozbywał się kilku swoich menniczych złotówek na tej aukcji. Akurat złotówkę z 1790 chętnie bym podmienił na nieco lepszą, więc zainteresowałem się bliżej ta ofertą. Spece z NGC nie pomyliły się dając jej notę MS, stąd moje szanse by akurat ta konkretna moneta został kupiona po rozsądnej cenie topniały niczym nadzieja, że dożyje kolejnego meczu Zawiszy w ekstraklasie. Zdecydowałem, że poczekam na ofertę z jakąś ładną dwójka, a tej monecie dam spokój. Niech się pocieszą miłośnicy menniczych blaszek, nie będę im stawał na drodze do szczęścia. I tak dochodzimy do kolejnej ciekawej oferty, zawierającej popularny rocznik złotówki SAP w ponadprzeciętnym stanie zachowania. Rocznik 1792 to monety, o których już dokładnie pisałem, więc nie będę się powtarzał.  Moneta bardzo ładna, nieco lepsza nawet od mojego egzemplarza mogłaby być ciekawym trofeum. Trudno było się do czegoś przyczepić. Awers z dobrze zachowaną fryzurą Poniatowskiego, która to jest zwykle używana do szybkiej oceny poziomu obiegu. Rewers niemal doskonały, pięknie i głęboko wybity. Nic tylko brać, nie grymasić. Zapisałem sobie numer tej oferty w nadziei, że gdyby cena nie była zbyt duża to spróbuje o nią powalczyć. Ostatnią złotówką w tej grupie był kolejny już menniczy model w plastiku. Tym razem był to MS czterogroszówki z roku 1793. To bardzo popularny rocznik, dla mnie szczególnie ciekawy ze względu na marną jakość krążków używanych do bicia. Jakoś tak jest, że wiele miłych sztuk, jakie trafiają na rynek numizmatyczny, prezentuje podobne do siebie, bardzo poważne wady blachy i niedobicia. Sam mam monetę kupioną na którejś z wcześniejszych aukcji, która ma wręcz masakryczne wady blachy i … lustro mennicze pomiędzy nimi. Jak oni wówczas w tej mennicy pracowali, co za materiał używali, skąd takie obniżenie jakości? Na te i na inne pytania będę szukał odpowiedzi pisząc artykuł o tym konkretnym roczniku. Wracając do oferty, złotówka z 1793 była zdecydowanie bliższa ideałowi niż monety z tego rocznika, które można oglądać w ofertach innych sklepów. O wadach blachy ni widu, ni słychu. Słowem, jakimś cudem ten egzemplarz uniknął losu wielu koleżanek, które nie miały tyle szczęścia. Przejustowana była porządnie po obu stronach, to fakt, który jednak nie ujmuje niczego z jej menniczości i wyjątkowo pięknego stanu. Pewnie jednak będzie miał wpływ na cenę i tu ewentualnie upatrywałem swojej szansy. Była to jednak tylko iluzja, gdyż nie miałem ciśnienia na kupno tego egzemplarza, bo chyba nie potrafiłbym się rozstać z moneta, z 1783 która posiadam w zbiorze. Jakoś polubiłem jej „dziobatość” i chyba zostanie ze zemną na dłużej. Umówiłem się z samym sobą, że kupię ją tylko pod warunkiem, że będzie tania i nikt jej nie będzie chciał. Co jak widać po cenie, nie nastąpiło J. I tu żegnamy się z wyjątkowo pięknymi złotówkami SAP, jakie organizatorzy przeznaczyli na sprzedaż. To jedna z najlepszych ofert tego nominału w tym roku. Chyba nawet najlepsza jak dotąd i cos trzeba z tego tortu sobie będzie uszczknąć. Ale czy się uda, o tym w dalszej części.
Ale za nim o przebiegu aukcji, to jeszcze zostały nam dosłownie trzy monety, które wypełniają założenie srebrnych monet koronnych, które zbieram. Teraz o najzwyklejszym z możliwych, półzłotku z 1766 roku. Kto powiedział, że na aukcjach muszą być oferowane same rarytasy. Jak dla mnie, to bardzo dobrze, że na takich imprezach pomiędzy drogimi numizmatami, do sprzedaży trafiają również, te tańsze i popularne. Grunt, że spełniają wymóg stanu zachowania, który w takich przypadkach powinien być ponadprzeciętny. Ten półzłotek oceniony został na II, wiec od biedy można uznać, że jego udział to nie foux pas ze strony aukcjonera. Mnie ta oferta nie zainteresowała, bo mam sporo monet z tego rocznika. Uznaje jednak, że zawsze znajdzie się jakiś miłośnik, któremu i taki dwugrosz SAP spodoba się na tyle, by o niego powalczyć. Drugi groszak to półzłotek z najciekawszego moim zdaniem rocznika 1769. To, co w tym roku wyprawiało się ze stemplami dwugroszy to prawdziwy kogel-mogel. Ile istnieje wariantów, chyba do teraz nikt jeszcze ich dobrze nie policzył. Sam, co chwila natykam się na jakiś nowy, nieopisany egzemplarz i moje notatki na ten temat puchną przybierając rozmiary maturalnego wypracowania. Kiedyś się z tym zmierzę, ten czas nadchodzi, ale jeszcze nie w tym roku J. Wracając do oferowanej monety, tez była nieco „inna” od tych opisanych, co sami organizatorzy nie wstydzili się przyznać w opisie. Moneta prezentowała się porządnie, obiegowo, ale z klasą. Moim zdaniem to bardzo interesująca oferta, gdzie można kupić nieopisany wariant w przystępnej cenie. To z ceną założyłem gdyż nie posądzałem ja o to, że będzie konkurowała z MS-ami, jakie opisywałem poprzednio. Ja monetę obejrzałem bardzo dokładnie i gdy okazało się, że mam już dokładnie taki sam wariant to zapisałem sobie zdjęcia. Tyle mogłem dla siebie z tego wycisnąć. Ostatnia moneta, jaką dziś prezentuje, to srebrny grosz z najpopularniejszego rocznika 1767. Egzemplarz znacznie zmęczony obiegiem, który zżerał przez 250 lat swojego istnienia spory bagaż rys i ran. Tu założyłem, że organizatorzy chcieli dociągnąć do 1500 pozycji i dlatego zdecydowali się ocenić stan tej monety na II minus i wystawić na sprzedaż. Chociaż z drugiej strony, jeśli GNDM nie sprzedaje teraz na Allegro, to gdzieś musi przecież wystawiać nawet te nieco słabsze egzemplarze. W każdym razie ja nie chciałem brać w tym udziału, szczególnie, że wariant tego srebrnika był jednym z najpopularniejszych, jakie znam.

Na koniec opisywania oferty 3 Aukcji GNDM, wspomnę tylko o dwóch próbach z 1771 roku. To nie jest główny nurt mojego zainteresowania, ale po serii artykułów o podróbach monet SAP napatrzyłem się na nie na tyle często, że teraz poświęcam im większą uwagę. Organizatorzy wystawili próbnego półtalara z piecem menniczym na awersie, który osiągnął rekordową w kategorii monet SAP cenę 22 tysięcy złotych. Moneta piękna i rzadka, stąd nie dziwiłem się, że będzie o nią mocna walka. Próbny półzłotek z salamandrą reprezentował nakład dobity już po śmierci Poniatowskiego w mennicy w Petersburgu, przez co można go traktować, jako „oryginał nie z epoki”. Ja te monety kwalifikuje, jako nieoryginalne, mimo że użyto do nich stempli z mennicy warszawskiej. Były na aukcji jeszcze dwa numizmaty z okresu SAP, które wzbudziły moje zainteresowanie. Medal koronacyjny Thomasa Pingo z 1764 roku, o którym nie tak dawno pisałem na blogu oraz żeton koronacyjny z 1764 roku wykonany w Toruniu. Oba numizmaty uznałem za interesujące.

Teraz czas na kilka zdań o przebiegu aukcji. Dwudniowa impreza okazała się „brazylijskim tasiemcem”, jakiego jeszcze nigdy w kraju nie obserwowałem. Na uczestnictwie w aukcji przeznaczyłem kilka godzin, podczas których z dużym zainteresowaniem śledziłem zarówno to jak „idzie sprzedaż” jak i podziwiałem monety z innych okresów, których, na co dzień nie mam okazji spotykać. W ten sposób, co jakiś czas włączałem się na godzinkę lub dwie, by pooglądać pracę prowadzących licytację oraz same numizmaty. Bardzo pouczający czas i dobrze spędzona niedziela. Z każdą godzina cieszyłem się, że nie zbieram medali czy monet antycznych, bo czas, kiedy rozpocznie się ich licytacja odsuwał się w czasie w raz z opóźnieniem, jakie nabierała cała impreza. Tłumaczenie, że to wina przeciągających się i zaciętych licytacji jest dla mnie wymówką. Po prostu aukcja na 1500 przedmiotów musi swoje potrwać i trudno było zakładać, że oferując do sprzedaży bardzo ciekawe numizmaty wszystko pójdzie szybko i sprawnie. Śledziłem aukcję nawet przed północą, kiedy to Pan Damian ogłosił koniec pierwszego dnia i zapraszał na dogrywkę w poniedziałek. Niestety nie udało mi się trafić w medale i nie miałem możliwości oglądać licytacji. Trochę nawet żałowałem, bo brałem pod uwagę możliwość kupienia którejś z wyżej wymienionych pamiątek koronacji. Ok, to tyle i teraz jeszcze kilka słów o licytacji monet SAP, bo w końcu o tym jest ten wpis. Zamiast tekstu niech przemówi fotka J.
 Jak widać tym razem udało się pozyskać dwie monety i dołączyć je do zbioru. A teraz kilka obiecanych zdań o moim udziale. Generalnie przeglądałem i analizowałem jeszcze cała ofertę SAP wielokrotnie i w efekcie do ewentualnej licytacji włączyłem aż 10 obiektów. Oczywiście miałem świadomość własnych zasad i ograniczeń budżetowych. Co przekładało się na to, że z tej dziesiątki nie każdą uda mi się zalicytować a już wygrać to może z jedną. Taki był plan minimum. Monetę, która chciałem kupić najbardziej była złotówka z 1777 roku. W drugiej kolejności były kolejne trzy złotówki z 1779, 1784 i 1785. Można, zatem uznać, że postawiłem na „złotówkowe żniwa”. Tak jak myślałem, większość monet, jakimi byłem zainteresowany szybko osiągała ceny ponad moimi założeniami i nawet nie zdążyłem włączyć się do walki.  Złotówki z 1777 mimo ceny na granicy rozsądku, nie odpuściłem i doprowadziłem sprawę do szczęśliwego finału. Potem mogło być już tylko lepiej, więc czekałem na jakąś okazję. Za taką uznałem cenę drugiej czterogroszówki, z 1785, która podobała mi się najbardziej. Teraz mając ja w rękach, wiem ze warta była tej ceny, bo obie monety, które wygrałem są naprawdę w rewelacyjnym stanie. Pozostałe monety, jakimi byłem zainteresowany, nie mieściły się w założeniach, stąd jeszcze tym razem nie trafiły do mnie. Ale nic na siłę, jestem za spokojnym budowaniem zbioru, bo w końcu, już za 2 tygodnie kolejna impreza w WCN. Generalnie ceny były bardzo zróznicowane. Niektóre oferty zaskakująco wysoko szybowały, inne zaś kończyły się całkiem rozsądnie. Nie było reguły i to bardzo dobrze dla kolekcjonerów i zbieraczy. Na medale się nie załapałem i to jedyna łyżka dziegciu w beczce miodu, jaką tu dziś wytoczyłem.

Podsumowując, jestem bardzo zadowolony ze swoich zakupów. Nie mam najmniejszych objawów „kaca cenowego”. Być może, dlatego, że oba sreberka „na żywo” okazały się rewelacyjne i teraz cieszą moje oczy, pięknie prezentując się w otoczeniu innych roczników. Az chce się czekać na kolejna imprezę organizowana przez Damiana Marciniaka i jego ekipę. A zgodnie z zapowiedziami, ma to być aukcja jeszcze bardziej niezwykła niż ta opisywana. Dam się miło zaskoczyć, a co mi tam szkodzi J. Na koniec napisze, że jednak przeprawiłem się z Pragi na drugi brzeg Wisły do Centrum i monety odebrałem osobiście. Trafienie do nowych biur GNDM, nie jest wcale jakieś intuicyjne, więc zamiast obchodzić wielki gmach dokoła, warto wejść do środka małego centrum handlowego, jakie tworzy bryła hotelu Marriott od strony ulic Nowogrodzkiej i Chałubińskiego. Gabinet znajduje się na 1 piętrze, więc warto mieć nieco zadarty nos krocząc nowoczesnym wnętrzem galerii handlowej. Jako gratis miałem okazję chwilkę porozmawiać z Panem Marcinem Żmudzinem z zaprzyjaźnionego bloga numizmatycznego „Spod Stempla”, do którego link możecie znaleźć obok tego tekstu w „Moja Lista Blogów”. Słowem przyjemne z pożytecznym i tak właśnie wyobrażam sobie kolekcjonowanie monet. Jeśli spełnią się zapowiedzi o dodatkowych atrakcjach czekających na miłośników numizmatyki na kolejnej aukcji, to wstępnie deklaruje, że pojawie się tam osobiście i kolejny wpis do imprezie GNDM napisze czerpiąc doświadczenia „z realu”. Pożyjemy, zobaczymy. J

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem zdjęcia i informacje z portalu aukcyjnego OneBid, ze strony Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka na facebooku oraz wyszukane za pomocą google grafika.