czwartek, 24 stycznia 2019

Półzłotek z 1769 część II, czyli pochwała różnorodności.


Witam wszystkich J. Po napisaniu „zaległych” tekstów o podsumowaniu roku 2018 i aukcjach za ostatnie 3 miesiące, przyszedł wreszcie czas by powrócić do rozpoczętego w grudniu wątku związanego z tytułowym półzłotkiem. Moja przerwa w pisaniu o tej monecie trwała równe 20 dni, podczas których zajęty byłem innymi sprawami i tematami, jednak od czasu do czasu rozmyślałem również o dwugroszach z 1769, a szczególnie o tym, jak „ugryźć” dalszy ciąg czekającego mnie wpisu. To w sumie kluczowa sprawa, by dobrze zabrać się do roboty i w jak najprostszy sposób postarać się pokazać ogromną różnorodność stempli tego półzłotka. Całą mrówczą pracę porównawczą konieczną do prawidłowego rozpoznania i szczegółowego rozpisania monet zebranych w próbie badawczej mam już za sobą. W efekcie, każdy zaobserwowany stempel został przez mnie rozpracowany na czynniki pierwsze i dokładnie opisany w Excelu. Teraz pozostało już „tylko” właściwie pogrupować te dane i przenieść je na zrozumiały język bloga. Celem na dziś będzie pokazanie wszystkich znanych mi stempli w taki sposób, aby każdy miłośnik okresu SAP posiadający monetę z tego rocznika, mógł ją sobie w tym wpisie zidentyfikować oraz dowiedzieć się o niej jak największej ilości informacji. W tym oczywiście i takich jak szacunkowy nakład i stopnień rzadkości posiadanego wariantu, czyli konkretnego połączenia stempli awersu i rewersu. Te 20 dni przerwy były mi potrzebne żeby ten ogromny temat nieco okrzepł i poukładał się w mojej głowie, jako kolejne kroki, które muszę wykonać żeby temu sprostać. Spojrzałem na problem z pewnej perspektywy i wydaje się, że znalazłem właściwy sposób by to zrobić. Mogę również zdradzić, że podczas tej 3 tygodniowej przerwy do grupy monet przebadanych dodałem kilka kolejnych egzemplarzy i dzięki temu znalazłem kolejne dwa nieznane mi wcześniej stemple awersu. Dlatego też już na wstępie muszę poinformować, że mimo zapewne znacznego postępu jaki dziś wykonam, to ten temat jest jednak bardzo złożony i całkiem możliwe, że nawet po publikacji wpisu nadal będą wypływały stemple, których mój tekst dziś jeszcze nie uwzględni. Cały wic polega na tym, żeby klasyfikacja, jaką obiorę była na tyle pojemna i przyjazna dla użytkownika, by te ewentualne nowe monety, które kiedyś wypłyną można było bez problemu dodawać do istniejącej grupy. To również w pewien sposób dyskryminuje metodę opisywania monet, jaką za chwilę zaproponuje.

Wiem, że kilku miłośników monet Poniatowskiego czeka na ten tekst i kibicuje moim wysiłkom. Jednak są i tacy spośród czytelników, którzy zdają sobie sprawę ze skali trudności i ogromu pracy do wykonania, jaką należałoby włożyć żeby taki tekst w ogóle powstał. Ta grupa zdaje się niedowierzać, że kiedykolwiek uda mi się ten materiał dobrze opisać na blogu. Takie głosy słyszałem, więc „uprzejmie donoszę”, iż podejmuje wyzwanie J.  Szczególnie, że wielkiej presji przecież nie mam, bo nawet jak polegnę i temat mnie przerośnie, to i tak dla zdecydowanej większości społeczeństwa nie będzie to miało wielkiego (żadnego) znaczenia. Dla przykładu, moi szanowni sąsiedzi z warszawskiej Pragi, których pytałem o wagę odkrycia nowej odmiany dwugrosza z 1769, nie mieli na ten temat żadnych swoich przemyśleń. Tą samą naukową obojętność do problematyki tytułowego półzłotka, podzielały również środowiska zbliżone do centrali na ulicy Targowej J.

No skoro i sama „centrala” nie jest przekonana, to marnie rysuje się mój los J. Świetne zdjęcie mojej okolicy, nie mogłem się oprzeć żeby go nie wykorzystać, jako drobny żart J. No dobrze, a teraz po tych kilku zdaniach wstępu i usprawiedliwienia na wypadek gdyby mi się jednak nie udało, przystępuję wreszcie do właściwego tematu.

Kiedy zastanawiałem się nad metodą jak najlepiej można by pokazać różnorodność występująca na stemplach awersów, to jako wzorce miałem dane od Rafała Janke oraz najnowszy katalog „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego”. W katalogu duet autorów Parchimowicz i Brzeziński opisali raptem 5 monet dwugroszowych z rocznika 1769. Awersy pokazanych tam monet, rozróżnili po ilości i kształcie listków lewego wieńca. Pokazując te najważniejsze elementy w przybliżeniu, na specjalnym zdjęciu, które prezentuje poniżej.

Podobną drogą poszedł Rafał Janke, tylko on to akurat zaszedł znacznie dalej J. Ten autor również zwrócił uwagę na różnice w listkach, jednak do opisu stempli używał również wielu innych zmiennych, charakterystycznych dla danego narzędzia. Takie podejście ma sens i potencjał bym je wykorzystał u siebie. Skoro uznane tuzy numizmatyki wskazały mi drogę, to uznałem, że istnieje całkiem dobry sposób do opisania monet i nie będę musiał „wymyślać prochu”. Muszę jednak być czujny tworząc opisy, gdyż samo określenie czy listki są długie, średnie, krótkie itd. na dłuższą metę z pewnością nie wytrzyma próby i ich wzajemne porównywanie stanie się zmorą dla kolekcjonerów. Tym samym z tych opracowań „kupuję” cechę główną, czyli zmienną ilość listków, jako podstawę do selekcji i segregacji. Jak się za chwile okaże stempli jest na tyle dużo, że jedna zmienna to dla nas stanowczo za mało. Nie pozostaje mi, więc nic innego niż powrót do  mojej ulubionej metody, którą wykorzystywałem w większości poprzednich wpisów o monetach z tego nominału. Tą drugą zmienną będzie sekwencja rozmieszczenia listków, według tradycyjnego wzorca, który prezentuję na ilustracji poniżej.
Jak widać znów podzieliłem lewy wieniec laurowy na cztery podstawowe obszary, w których będziemy te listki liczyć. I takie sekwencje będą drugą cechą pomocniczą, ale to też nam dziś nie wystarczy. Otóż jak napisałem we wstępie zamierzam pokazać wszystkie zaobserwowane stemple, co niestety owocuje tym, że spotkamy kilkanaście takich awersów, na których ilość listków i ich sekwencja rozmieszczenia będą identyczne. Różnić się one będą między sobą drobniejszymi cechami, między innymi, takimi jak odmienne ułożenie listków na gałęzi względem tarczy herbowej czy też względem liter z napisów otokowych. Niektóre z tych różnic trudno jest opisać słowami, stąd poszukiwałem również innych cech charakterystycznych i wyjątkowych dla danego stempla. Dlatego też, obok wyżej wspomnianych różnic lewego wieńca, pojawią się dodatkowe informacje, takie jak odmienne wiązania wieńców, specyficzny układ dolnych listków prawego wieńca, czy też w końcu swoisty kształt samych listków. Jak widać musze „odszczekać”, że kształt listków na nic się nam dziś nie przyda. Przeciwnie, dla niektórych stempli okaże się dość istotny, gdyż będzie bardzo łatwy do zastosowania i ułatwi nam właściwe rozpoznanie awersu.  Będą to jednak zawsze te trzecie, dodatkowe i najmniej istotne zmienne.

Podsumowując ten teoretyczny wywód, zdecydowałem się podzielić awersy według trzech zmiennych. Poczynając od najważniejszej cechy, czyli liczby listków lewego wieńca. Przez drugą zmienną, jaką jest sekwencja rozmieszczenia listków. Aż po cechę trzecią, która ma być charakterystyczna dla danego stempla. Przy czym ta trzecia cecha nie wystąpi w każdym stemplu i mogą zdarzyć się takie przypadki, że w celu odróżnienia stempli i tak będzie trzeba skorzystać ze zdjęcia. Można, więc uznać, że decydującą cechą oprócz samych opisów, będą także fotki każdego awersu, które garściami poupycham w dzisiejszym wpisie.

Teraz jeszcze chwila o nomenklaturze, czyli przyjętym przeze mnie systemie oznaczenia poszczególnych awersów. I tak, trzy awersy ODMIANY 1, które opisałem w pierwszej części wpisu o półzłotkach z 1769, otrzymały numerację 1.1, 1.2 i 1.3. Gdzie pierwsza cyfra „1” oznacza numer odmiany, a druga kolejny stempel w ramach tej odmiany. To prosty sposób pozwalający dodawać w przyszłości kolejne nowoodkryte stemple.  Jednak dla awersów ODMIANY 2, którym poświęcam zdecydowaną większość dzisiejszego tekstu, sytuacja jest bardziej skomplikowana, więc i oznaczenie musi być bardziej rozbudowane. Zdecydowałem się użyć podobnego systemu tylko bardziej go rozwinąć. I tak, można spodziewać się na przykład awersu oznaczonego, jako 2.8.2d. Gdzie pierwsza cyfra „2” oznacza drugą odmianę, druga cyfra „8” oznacza najważniejszą cechę, czyli ilość ośmiu listków, trzecia liczba „2” oznacza drugą w kolejności sekwencję rozmieszczenia listków (w tym przypadku będzie to 2,2,2,2) a ostatnia litera „d” oznacza piąty w kolejności (alfabetycznej) stempel, na którym jest 8 listków rozmieszczonych w sekwencji 2,2,2,2.  Żeby odróżnić od siebie awersy 2.8.2d od 2.8.2e - trzeba będzie użyć dodatkowej, trzeciej cechy i zdjęcia, lub jeśli stemple nie posiadają tych trzecich zmiennych, to samego zdjęcia. Tyle teorii na początek. Kto się nie zorientował lub zagubił w tej paplaninie, to będzie miał szanse nadrobić to w dalszej części tekstu i nauczyć się tego w praktyce. Uff, jak dobrze, że mam to już za sobą J.

Przystępujemy do zabawy. Zaczynamy od stempli awersu, na których mamy 7 listów na lewym wieńcu. W tej grupie udało mi się zaobserwować jedynie 3 stemple i jest to najmniej liczna z grup, więc dobra na początek. Jako pierwsza będzie tabelka z opisem, potem zdjęcie fragmentów awersów z powiększeniem obszaru lewego wieńca, a na koniec dodam zdjęcia całych awersów. Po takiej porcji danych chyba nikt już nie będzie miał wątpliwości, co i jak. Zaczynamy od zestawienia.


A teraz po detalach w powiększeniu, czas na zbiorcze foto całych krążków od strony awersu.

Mało tekstu, sporo zdjęć, gdyż wychodzę z założenia, że jeden obraz jest wart tysiąca słów. A to, gdybym chciał opisywać poszczególne stemple, mogłoby być naprawdę groźne w moim wydaniu J.  Więc królują obrazki i tak też będzie również w dalszej części. Mam nadzieję, że aplikacja Google Blogger to jakoś wytrzyma…

Żeby nie było za łatwo, przechodzimy do drugiej grupy stempli awersów, na których rytownicy na lewym wieńcu umieścili 8 listków w rozmaitych konfiguracjach. Jak ktoś się nudził na poprzedniej grupie, to teraz otrzyma dawkę…22 stempli awersu z ośmioma listkami. Na rozgrzewkę leci do was spora tabelka.

Teraz po kolei udostępnię szczegółowe zdjęcia pokazujące lewe wieńce w powiększeniu. Z uwagi na ilość, zrobię to w czterech transzach po 6 awersów każda.






A teraz grupowe zdjęcie tej różnorodnej gromadki, które dla lepszej czytelności podzieliłem na dwie grupy.



Lecimy dalej, teraz czeka na już ostatnia już grupa awersów ODMIANY 2, charakteryzująca się 9 listkami na lewym wieńcu. Ta grupa według moich obserwacji, składa się z 11 różnych stempli. Zaczniemy tradycyjnie od tabelki z opisem a potem będzie nas czekała kolejna sesja fotograficzna.

Fotografie zaczniemy od powiększenia detali lewego wieńca. Mamy 11 zdjęć, więc zrobię to w dwóch seriach po 6 i 5 awersów.
Jak widać jedno miejsce pozostało wolne i czeka na nowy stempel, jaki uda się mi kiedyś zaobserwować. Być może to twoja moneta? J  A teraz jeszcze na jednej ilustracji wszystkie znane mi na dzisiaj stemple awersu z 9 listkami w lewym wieńcu.

I tak, właśnie zapełniłem 17 stronę Worda. Dziś na blogu zdecydowanie królowały zdjęcia a tekstu, jak na mnie było tyle, co kot napłakał. Trzeba to będzie jeszcze kiedyś powtórzyć. Może w 3 części wpisu o dwugroszach z 1769 roku?

Zapewne tak się stanie, bo do opublikowania pozostało mi jeszcze naprawdę sporo materiału.  Mam wrażenie, że to, co mi się dziś stanowczo nie udało, to próba zmieszczenia wszystkiego w jednym tekście. Można sobie wyobrazić ile jeszcze czaka nas tabelek i zdjęć, gdy podliczy się ile udało mi się właśnie opisać stempli. W dwóch odmianach półzłotka wyznaczyłem już 3 warianty rewersu oraz w sumie aż 39 różnych stempli awersów. Zakładając, że część awersów łączy się z dwoma lub trzema rewersami, to wariantów do uwzględnienia w badaniu ilościowym będzie… na pęczki, albo i więcej J. Ale to już problem, z którym będę musiał się zmierzyć w kolejnym wpisie, w którym zaprezentuje dane na temat ilości wariantów tej różnorodnej monety. Uroczyście przysięgam, że tam już naprawdę postaram się oszacować nakłady poszczególnych stempli i określić, które połączenia są rzadkie a które bardziej popularne. Oczywiście wszystko zakończy się tradycyjnym opisem wariantów w sposób katalogowy oraz będzie okraszone czytelnymi zdjęciami. Jak sądzę, warto chwilę na to poczekać. Dziś już się żegnam i dziękuję za doczytanie do tego miejsca.

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem informacje i zdjęcia z n/w źródeł: katalog Janusza Parchimowicza / Mariusza Brzezińskiego „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego”, informacje przekazane mi przez Rafała Janke, Muzeum Archeologiczne i Etnograficzne w Łodzi, Muzeum Narodowe w Warszawie, archiwa aukcyjne Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka, Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka oraz portali aukcyjnych OneBid, Allegro i Violity oraz wyszukane za pomocą gogle grafika.

sobota, 19 stycznia 2019

Subiektywna relacja z aukcji monet SAP w okresie listopad 2018 – styczeń 2019.


Witajcie ponownie J. Dziś z reporterskiego obowiązku i z potrzeby zachowania ciągłości moich opisów, proponuje relację z ogólnopolskich aukcji numizmatycznych, jakie odbyły się w okresie od listopada 2018 do stycznia 2019 roku. Można z grubsza uznać, że wpis obejmie imprezy z ostatnich 3 miesięcy i to z reguły tylko te spośród nich, w których brałem udział. Przy okazji podzielę się z czytelnikami bloga swoimi refleksjami na temat poszczególnych aukcji i rynku numizmatycznego ogólnie oraz jeśli tylko będzie taka możliwość, to nie omieszkam pochwalić się nowymi nabytkami. Jednym słowem, standard. A jedyne, co się zmieniło w porównaniu z poprzednim tego typu tekstami na moim blogu, to zgodnie z moimi zapowiedziami, wydłużony został zakres czasu, jakiego dotyczy jeden tekst. Dlatego kolejny planuję napisać gdzieś pod koniec pierwszego kwartału.

Jednak zanim przejdę do meritum, nie byłbym sobą gdybym nie podzielił się aktualnym przemyśleniem na temat kierunku, w jakim rozwijał się rynek handlu numizmatami w Polsce. Szczególnie, że ostatnio zauważam na różnych forach, aukcjach i giełdach wzmożone zainteresowanie monetami wśród „młodzieży”. Oczywiście, moim pierwszym odruchem jest szczere zadowolenie, że tak liczne zastępy dołączają do grona osób „zarażonych” tą szlachetną pasją. Jednak doświadczenie mi podpowiada, żeby nie mieć wielkich złudzeń, co do szczerości zamiarów i założyć „słomiany zapał” większej części z nowych kolekcjonerów. Duża grupa nowych „numizmatyków” została tu, bowiem zwabiona rodzącą się szybko modą oraz rozgłosem, jaki wokół swoich aukcji roztaczają organizatorzy. I nie jest to w sumie nic dziwnego. Jednak, to na czym chciałem się teraz skoncentrować to fakt, że tak jak nowi gracze zasilają szeregi zainteresowanych monetami, to równocześnie daje się zauważyć wzmożony ruch po drugiej stronie mocy. Czyli aktywność handlarzy, pragnących na nich szybko i bez skrupułów zarobić. Mowa tu o dwóch typach naciągaczy. Po pierwsze, licznej grupie cwaniaków oferujących do sprzedaży coraz lepiej zrobione falsyfikaty. Moi koledzy z TPZN (Towarzystwo Przeciwników Złomu Numizmatycznego), którzy wyspecjalizowali się z tropieniu takich przypadków-gagatków, nie ukrywają, iż ostatnio nie nadążają ze zgłaszaniem platformom aukcyjnym tego typu podejrzanych ofert. Bezkarność, społeczne przyzwolenie oraz łatwość z pozyskaniu podróbek ze wschodu, ośmieliła liczną grupę oszołomów bezkrytycznie tworzących kolejne aukcje w interecie z najróżniejszymi śmieciami imitującymi stare numizmaty. Kto się nieco zna na monetach, to widzi, co się dzieje i omija takie aukcje. A kto się dobrze nie zna, to rekomenduję by zapytał społeczność na forum TPZN.pl lub na stronie monety.pl. I niech to uczyni zanim ruszy na okazyjne zakupy, a nie po fakcie. Tam wam pomogą zrobić pierwsze kroki.

Jednak z mojego punktu widzenia groźniejsza jest druga grupa handlarzy. To ta klika, która sztucznie generuje niestworzone opisy sprzedawanych przez siebie monet i winduje ich ceny w kosmos, licząc na złapanie niedoświadczonego ” jelonka”, który się na ten proceder nabierze i wyda niepotrzebnie kupę kasy. W tym przypadku, remedium by się na te zagrywki nie dać naciągnąć, jest rozsądek i doświadczenie. Cechy, których często brakuje nowym, aktywnie wchodzącym na rynek numizmatyczny.  I na tym właśnie żerują „rekiny biznesu”. Można to obserwować z boku i nic z tym nie robić, a można też to jakoś skomentować i postarać się wyciągnąć na światło dzienne przykłady takiego zachowania. Uznałem, że przy okazji tworzenia moich relacji, to dobry czas i miejsce żeby o tym procederze napisać coś więcej. I teraz żeby płynnie przejść do tematu, zaprezentuję pierwszy przykład na takie zachowanie i to od razu w formie graficznej.
Co my tu mamy? Cały szereg dziwnych działań. Zacznę od tego, czego nie można nie zauważyć, czyli od żonglerki nazwą tego numizmatu. Mamy tu ofertę sprzedaży srebrnego żetonu austriackiego z roku 1773, wybitego z okazji przyłączenia do cesarstwa obszaru Galicji i Lodomerii. To ciekawy numizmat z punktu widzenia osób interesujących się okresem SAP, gdyż przyłączenie tych dwóch prowincji zostało zrealizowane ze stratą dla naszego kraju w ramach I Rozbioru Polski. No i OK, żeton ciekawy, ale też dość popularny i całkiem często spotykany w bardzo dobrym stanie zachowania, więc z tego punktu widzenia numizmatycznej sensacji to on raczej nie budzi. Ale zanim o sensacyjnej cenie, to zwróćmy uwagę na opis tego przedmiotu. Od jakiegoś czasu na aukcjach WDA wystawianych na Allegro, a teraz już także na 10 aukcji WDA i MiM na OneBid, czyli w ofertach podmiotów kojarzących się już powszechnie z „podkręcaniem” opisów i wymyślaniu chwytliwych nazw, ten prosty żeton został „awansowany” do elitarnego grona „dukatów w srebrze?! Dukat w srebrze to bardzo duże uproszczenie. Nie znam osoby, która tak zatytułowałaby tą blaszkę w ten sposób. To, że coś zostało wybite w srebrze, ma średnice około 20mm  i waży w okolicach 2 gramów, nie znaczy przecież, że jest dukatem wybitym w odmiennym metalu. Nic tu przecież do dukata nie pasuje, ani też go nie przypomina. W licznych krajowych katalogach aukcyjnych, na których wcześniej sprzedawano podobne obiekty, ten numizmat określany był, jako okolicznościowy żeton. A nawet na 12 aukcji u Niemczyka, na której wycofano podobny numizmat o wadze 3,34g odlany w złocie, nazywano go też „jedynie” ŻETONEM. Jednak to dla Warszawskiego Domu Aukcyjnego, rzetelna nazwa nie ma wielkiego znaczenia, bo najważniejsze jest przecież chwytliwe miano. No, a „dukat w srebrze” to przecież robi już jakieś wrażenie. Uznano pewnie, że skoro sami Niemcy na aukcji TEUTOBURGER kilka lat temu, w celu korzystnej sprzedaży innego egzemplarza użyli już nazwy „Silberabschlag vom 3/4 Dukat 1773”, to oni pójdą o krok dalej. Wielkiego efektu zmiana nazwy jednak nie przyniosła. Żeton, który w stanie około menniczym wart jest moim zdaniem w granicach 1-1,5 tysiąca złotych, został sprzedany na 10 aukcji WDA i MiM za w miarę normalną cenę 1,6 tysiąca.  Jednak już tego samego dnia, w jakim skończyła się ta licytacja, ta sama blaszka została ponownie wystawiona na portalu Allegro. I tam, po kilku dniach aktywnego podbijania ceny, żeton uzyskał kosmiczną kwotę, większą o ponad 4 razy od tej, którą chwilę temu wylicytowano na aukcji WDA. Oczywiście żeton znów został nazwany „dukatem w srebrze”. Szlak został przetarty i ta nazwa pewnie się przyjmie, co znaczy, że będzie pojawiała się coraz częściej. Jednak wróćmy do naciągaczy. Strategia tego typu przekrętów jest taka, że oferta wygląda z pozoru na bardzo atrakcyjną i nie pozostaje bez odzewu, bo wystawiający już się o to postara, żeby sporo się wokół niej działo.  Na początku krążek wystawiono od 0 złotych i zakładam, że wówczas przebijali go normalni użytkownicy portalu, szybko dociągając jego cenę do poziomu kilkuset złotych. Potem sprawę w swoje ręce bierze już sam cwaniak-naciągacz, który posługując się różnymi kontami zarejestrowanymi na serwisie aukcyjnym, realizuje kilkanaście grubszych przebić ceny, sugerując otoczeniu, że oto toczy się zażarta licytacja a sam numizmat jest wart każdej ceny . W efekcie żeton o wartości około tysiąca złotych, sprzedany tydzień wcześniej na aukcji WDA za cenę 1,6 tysiąca, już kilka dni później uzyskał na Allegro cenę 6 755 złotych, czym od razu pobił nieoficjalny rekord świata wśród tego typu blaszek. Czy kupił go sam wystawiający, osoba przez niego podstawiona czy też trafił się im „jelonek”, tego to już niestety nie wiem. W każdym razie, już nie długo nikt nie będzie pamiętał, jak z tą licytacją było naprawdę i czy ktoś to kupił, czy tylko sprzedający podbijał mu cenę. Internet już to zapisał w swojej historii i aktualnie wyszukiwanie austriackiego żetonu z 1773 roku w stanie około menniczym, daje efekt „dukat w srebrze” z ceną dochodzącą do prawie 7 kawałków. Teraz jak ktoś wystawi podobny lub ten sam egzemplarz, za powiedzmy marne 3-4 tysiące, to przez mniej uważnych lub doświadczonych zbieraczy monet, ta oferta może zostać potraktowana, jako OKAZJA…I tak to z grubsza działa i dotyczy setek podobnych ofert sprzedaży monet z różnych okresów.

Przykładów na takie działania w ostatnim czasie jest bez liku. Wystarczy chwile poszukać ofert MS-ów na Allegro czy nawet na Numimarkecie. Byle szajs, zapakowany w slab z oceną MS (jak moneta poniżej) bywa wystawiony do sprzedaży z ogromnym przebiciem. Nie wiem, jak w ogóle można rozpatrywać zakup takiego błyszczącego złomu. Przecież nie ma niczego bardziej powszechnego w srebrze SAP niż półzłotek z 1766 roku. Tysiące z nich zostały zachowane w pięknym stanie i z reguły są o wiele lepiej wybite niż to, co prezentuje na ilustracji poniżej. Szczególnie, że za tego dwugrosza bez części napisów otokowych, trzeba było zapłacić „zaledwie” 4 900 złotych. Oczywiście oferta oficjalnie została sprzedana…

Następny przykład z irracjonalną ceną popularnej monety ocenionej, jako mennicza sztuka, pochodzi ze strony Numimarket, gdzie też całkiem często dochodzi do tego typu „licytacji”. Trafił się nam kolejny dwugrosz z 1766 roku. Tym razem jeszcze o poziom droższy od poprzedniego. Moneta na stronie widnieje, jako oferta sprzedana za bajeczną cenę kilku tysięcy złotych. Zobaczmy, czy było warto J.

Jak widać to MAX MAXÓW ŚWIAT to w praktyce połączenie błyszczącej blachy i kiepskiego bicia. A do tego krążek został przejechany pilnikiem oraz puknięty tu i ówdzie. To oczywiście nie są wielkie wady i moneta bezwzględnie reprezentuje bardzo dobry stan zachowania. Jednakże z uwagi na wielomilionowe nakłady półzłotków z rocznika 1766, sporo podobnych można spotkać w sprzedaży i to za normalne pieniądze. Myślę tu o poziomie ceny w okolicach 500-800 złotych, bo tyle moim zdaniem może być warty menniczy dwugrosz z pierwszego roku bicia. Jedynie dla koneserów półzłotków, którzy zbierają tego typu blaszki na odmiany/warianty i nie posiadają jeszcze sztuki z kropką po EX, to wartość teoretycznie mogłaby poszybować do 1-2 tysięcy. Jednak ta konkretna moneta na platformie Numimarket widnieje, jako sprzedana za szokującą cenę… 10 tysięcy złotych!!!. Ile w rzeczywistości dostał za nią sprzedający i czy w ogóle ją sprzedał, czy raczej swoją ofertę potraktował jak okno wystawowe żeby pokazać światu wysoką cenę, nie wiem i nie podejmuję się zgadywać. Dla mnie wygląda to jednak na działanie na szkodę kolekcjonerów i dlatego posłużyłem się tym przykładem. Mógłbym mnożyć i piętnować podobne zachowania, podając jeszcze kilkanaście aktualnych ofert, na których wystawiono monety po kosmicznie zawyżonych cenach. Jednak nie będę tego robił, bo przecież nie jest to główny temat mojego dzisiejszego tekstu. Nich każdy zdrowo rozumujący miłośnik monet, ogranie to sobie samemu i zobaczy, kto wystawia te oferty oraz ewentualnie doda firmę X czy Y do swojej „czarnej listy”. Ja tak robię na swój użytek. Dodaje tych sprzedawców do grupy osób/firm, z którymi interesu robić nie zamierzam i generalnie później staram się omijać ich oferty szerokim łukiem.  Nie są to przecież żadne dla rozsądnych ludzi arkana. A do handlarzy-megalomanów imitujących posiadanie w swojej ofercie wyjątkowych numizmatów, mam tylko jedno słowo. Wstyd! I to tyle, co mam na ten temat do powiedzenia.

Ok, a teraz po tym pobocznym wątku, przechodzę już do meritum, czyli do ogólnopolskich aukcji, które odbywały się w okresie listopad 2018 – styczeń, 2019 w których brałem udział. Na wstępie informuję, że nie zapisałem się do wszystkich imprez, które zostały zorganizowane w tym okresie, a powodem mojej wstrzemięźliwości była mizeria i posucha, jeśli chodzi o ciekawe monety z okresu Poniatowskiego.  Sporo szumu, trochę złomu i mało wartościowych pozycji – tak można by to scharakteryzować w jednym zdaniu. Pierwszą imprezą, jaką w ogóle warto opisać, jest 71 Aukcja Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, która odbyła się w połowie listopada. Mieliśmy tam w ofercie 21 monet z okresu SAP, z czego aż 16 zostało wybitych ze srebra, więc można było na czymś „zawiesić oko”. Na wstępie musze napisać, że wystawione do sprzedaży monety Poniatowskiego były całkiem urodziwe. Nie były to jakieś wymuskane mennicze krążki w slabach, ale ładne obiegowe sztuki, których zakup warto było rozważyć. Aż siedem spośród nich, stanowiły najgrubsze srebra, czyli talary. Ceny dość przystępne, co potwierdza tezę, że tam gdzie nie ma inwestorów silących się na „błyskotliwą” numizmatykę, można pozyskać monety w miarę normalnych stanach i nienapompowanych sztucznie cenach. Co prawda talary wystawione przez WCN były w najpopularniejszych rocznikach, ale jeśli ktoś szukał tego typu numizmatów do zbioru, to zapewne nie był zawiedziony. Tak się złożyło, że ja akurat posiadałem zdecydowaną większość z nich i jedyną teoretycznie ofertą była dla mnie, stanowił krążek z rocznika 1785. To właśnie moneta, która prezentuje poniżej.
Monety z tym portretem królewskim, niezmiennie i zawsze wzbudzają moje zainteresowanie. Jednakże tym razem jednak wyjątkowo nie skusiłem się żeby powalczyć o tego talara. I nie zaważyła na tym jedynie sroga cena, która była wypadkową sporej popularności tego talara wśród licytujących, co popchnęło wartość monety niemal do 5 tysięcy złotych. Bardziej zwróciłem uwagę na wyjątkowo szpetny, obustronny justunek na obrzeżu, który zdewastował sporą cześć napisów otokowych i odebrał jej w moich oczach 50% uroku. Uznałem, że tego fantastycznego talara będę się starał pozyskać w piękniejszym stanie. Pewnie nie menniczym, ale takim, który będzie mnie cieszył i do którego nie będę miał większych uwag. Odpuściłem więc licytację, dając większe szanse innym kolekcjonerom.

Na tej samej imprezie było jeszcze kilka drobniejszych monet z interesujących stanach zachowania i rocznikach, Moją faworytą była śliczna dwuzłotówka z 1772 roku w stanie II/II+. Wysokiej jakości zdjęcia zachęcały do zakupu, jednak równie dobrze widoczne były drobne wady blachy zlokalizowane po obu stronach monety. Szczególnie w okolicach korony na rewersie, wada blachy była dość pokaźna i trudna do jednoznacznej oceny bez wcześniejszego fizycznego zapoznania się z monetą. Tego typu wady nie są niczym wyjątkowym, dotyczą wielu roczników i typów monet, co świadczy o tym, że powstawały w stołecznej mennicy dość regularnie. Niedoskonałości procesów chemicznych w połączeniu z XVIII-wieczną technologią, dość często skutkowały nierówną jakością blachy przygotowywanej do bicia monet. Najczęściej było z tym lepiej, jednak nieraz wychodziło nieco gorzej i stąd liczne egzemplarze monet z wadami. Kontrola jakości opierała się głownie na zapewnieniu przestrzegania wymogów stopy menniczej i jeśli fejn przygotowany do produkcji monet spełniał te wymagania, to uznawano, że najważniejsza zmienna została osiągnięta. Dopiero drugim priorytetem stawało się przygotowanie blachy do bicia monet. Tu koncentrowano się na zachowaniu odpowiednich cech fizycznych. Kluczowa była grubość, której pochodnymi była ilość i waga krążków, jaką uzyskiwano do późniejszego bicia monet. Mennica to precyzyjny zakład produkcyjny i blacha musiała trzymać odpowiedni poziom techniczny, co wcale nie znaczyło, że musi być idealnie prosta i jednolicie błyszcząca, żeby potem wyszły z niej ładne monety. Biorąc to pod uwagę można uznać, że dwuzłotówka 1772 była całkiem udanym efektem produkcji przemysłowej. Była to moneta piękna, naturalna i z potencjałem, więc takie drobiazgi jak minimalne wady blachy/bicia nie były w stanie mnie do niej zniechęcić. No i do tego dochodził jeszcze ten trochę rzadszy rocznik, którego mi dotychczas brakowało... Planowałem o nią powalczyć. Poniżej prezentuję zdjęcie.
Moneta została wystawiona dość wysoko, bo licytacja miała wystartować od razu od kwoty 2 tysięcy złotych. Czasem to się na aukcjach zdarza i wysoki poziom ceny startowej tłumaczę sobie wówczas, specyficznym wymaganiem uzyskania ceny minimalnej dla osoby oddającej monetę do sprzedaży. W tym wypadku jednak jakoś nikt nie napalił się żeby tę cenę wywoławczą przebić. Moneta była blisko spadku z aukcji, więc z największą przyjemnością nacisnąłem guzik „LICYTUJ”. I w ten nieskomplikowany sposób, po jednym przebiciu, stałem się jej nowym właścicielem. Nic więcej tego dnia już nie licytowałam i nie kupiłem. Aukcja dla mnie się zakończyła. Kiedy odebrałem pozyskaną monetę w siedzibie WCN i włączyłem ją do zbioru, uśmiech długo nie znikał mi z twarzy. Podziwiałem w spokoju, jaka piękna z niej sztuka i doszedłem do wniosku, że zdecydowanie pasuje do charakteru mojej kolekcji. Równocześnie, w myślach życzyłem sobie więcej takich bezbolesnych licytacji.

Drugą imprezą, na która zwróciłem uwagę, była inauguracyjna aukcja Rzeszowskiego Domu Aukcyjnego. Wystawiono prawie 500 monet, z których ledwie 8 egzemplarzy reprezentowało okres panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego a jedynie 4 były bitych w srebrze. Nie było żadnych ekstremalnych rarytasów, stąd musiałem zadowolić się jedynie obserwacją by zaspokoić ciekawość na temat, jaką cenę uzyska ponadprzeciętnej urody talar z 1794 roku. Kto czyta tego bloga, ten wie, że rekomenduję pozyskiwanie jedynie ładnych egzemplarzy z najpopularniejszych roczników, więc tego typu moneta mogła być dla kogoś całkiem poprawnym celem do licytacji. Talar wyglądał, tak jak na ilustracji poniżej.

Jak widać moneta była w slabie. Prywatnie jej stan oceniłem na II minus, więc jak na ten typ talara to całkiem nieźle. Całe szczęście, że nie zamierzałem jej pozyskać, bo jednak cena 3 600 złotych + opłaty, to nawet pomimo opisanych przez mnie powyżej zalet, wydaje się jednak trochę przesadzona. Chciałem się przekonać, to się przekonałem i szybko mogłem powrócić do weekendowego wypoczynku. Na tej aukcji niczego nowego nie pozyskałem.

Trzecią i zdecydowanie największą imprezą w tym okresie była 18 aukcja Antykwariatu Michała Niemczyka. Była to porządna, trzydniowa aukcja z licznym materiałem, która pierwszego dnia odbywała się nie tylko w internecie, ale i w warszawskim hotelu. To wydarzenie interesowało mnie z kilku powodów. Głównym z nich było oczywiście to, że wystawiono do sprzedaży aż 120 monet SAP i nie pamiętam by na aukcji u Niemczyka kiedykolwiek była tak liczna reprezentacja z tego okresu. Dodatkowo, kiedy pobieżnie zapoznałem się z wystawionymi do sprzedaży monetami, to dość interesujący wydał mi się fakt, że zdecydowanie nie była to oferta kierowana do koneserów i inwestorów. Otóż zupełnie nieoczekiwanie, na tej aukcji miażdżącą przewagę nad wyselekcjonowanymi egzemplarzami, miały tym razem monety obiegowe. I to niektóre nawet… „bardzo obiegowe”, wystawiane za kilkanaście złotych lub zebrane w lotach po kilka sztuk. Uznałem, że to duża zmiana i ciekawostka rzadkiego typu. Dawno u tego sprzedawcy nie było tak bardzo dostępnej oferty dla przeciętnego miłośnika numizmatyki. Odnosiłem nawet wrażenie graniczące z pewnością, że spory procent wystawionych tu monet nie nadaje się do sprzedaży na takiej prestiżowej imprezie. Jednak w ślicznych dekoracjach hotelu zagościła na dobre numizmatyka popularna. Czy to źle? Nie wiem, ale normalne to raczej nie było. Za wstęp do mojej relacji, niech posłuży reklama imprezy z konkretnym podziałem na 3 sesje.
Miłośników monet Poniatowskiego interesował głównie pierwszy dzień handlu, czyli sobota, podczas której na 1 sesji handlowano monetami Polski Królewskiej. Z ogromnej oferty, do grona „obserwowanych” wybrałem aż 10% ofert SAP, czyli w sumie 12 obiektów. Tu muszę przyznać, że kilka monet pochodziło z mojego zbioru, więc robiłem to również, dlatego że po ludzku byłem zainteresowany, jakie uzyskają ceny. W poprzednim wpisie podliczyłem swoje handlowe wyczyny i ogólnie wiadomo, że na tej sprzedaży wyszedłem na przysłowiowe „zero”. Dlatego dziś nie będę zajmować czasu swoimi monetami, tylko skoncentruje się na egzemplarzach, na które miałem chrapkę w sensie pozyskania do kolekcji. Nie było ich wiele, jednak w tak ogromnej ofercie znalazło się tych kilka egzemplarzy, o których chciałbym teraz wspomnieć. Przede wszystkim muszę przyznać, że bardzo spodobał mi się talar targowicki z 1793 roku, który prezentuję na ilustracji poniżej.
Ten zapuszkowany kawał pięknego srebra, to jeden z ładniejszych egzemplarzy tego typu, jakie spotkałem w handlu w ostatnim czasie. To ważny numizmat dla każdej zaawansowanej kolekcji monet z okresu Polski Królewskiej, stąd ceny tych ładniejszych sztuk już od dawna przekraczają poziom 10 tysięcy złotych. Były, co prawda nie tak dawno do kupienia tańsze monety z tego rocznika oferowane na innych aukcjach, ale żadna z nich nie może równać się stanem zachowania, z tą piękną sztuką wystawioną na aukcji u Niemczyka. Jak widać w tym zalewie ofert monet SAP trafiały się perełki. Gdyby nie to, że posiadam podobny egzemplarz, to zdecydowanie postarałbym się by wygrać tą licytacje. Osobie, która kupiła tego talara za 11 tysięcy szczerze gratuluję i jestem ciekaw czy zrobi tak jak ja to kiedyś uczyniłem i uwolni swoją „targowicę” wyłamując ją ze slabu. Chętnie bym ją widział w takim stanie J.

A teraz już, przechodzę płynnie do monet, których zakupem byłem zainteresowany. W sumie wziąłem udział w czterech licytacjach, z czego trzy udało mi się wygrać. I teraz napiszę o nich po kilka zdań. Moim pierwszym nabytkiem był rzadszy wariant złotówki z końcówki 1794 roku, wybity już po III reformie monetarnej w okresie Insurekcji Kościuszkowskiej. Charakterystyczną cechą tych monet produkowanych w czasie kryzysu, jest obniżona stopa mennicza do poziomu 84 ½ sztuk bitych z grzywny kolońskiej srebra. Tych monet jest zauważalnie mniej niż odmiany 83 ½. Ten egzemplarz jednak nie tylko był ciekawy z powodu mniej popularnej odmiany, ale dodatkowo nie posiadał kreski ułamkowej w wyrażeniu ½ . Monety z tego typu błędem nie są aż tak powszechne, ale czasem zdarzają się w sprzedaży i można je zaobserwować. Dotychczas notowana była w katalogu jedynie moneta, na której brakuje kreski ułamkowej w wyrażeniu 83 1/2. Teraz jednak okazało się, że również i w drugiej odmianie istnieją takie monety. Na te chwilę ten wariant nie jest odnotowany w katalogu. Oto ren interesujący rewers.
Jak widać, nie jest to idealnie wybita moneta. Oprócz braku kreski w ułamku, to na pierwszym planie rzuca się w oczy koszmarny justunek w centrum krążka. Z herbami Rzeczpospolitej i „ciołkiem” króla Stanisława, co prawda nie cackano się zbytnio w mennicy nigdy. Jednak szczególnie w tym trudnym dla kraju okresie, kiedy kończył się czas wolności, spotykamy wiele przykładów monet, na których widnieją grube rysy zeskrobanego srebra.  Prawdopodobnie to właśnie oszczędność surowca odgrywała wówczas decydującą funkcję. W przypadku prezentowanej monety mogło być też tak, że krążek został przygotowany jeszcze według poprzedniej ordynacji menniczej i trzeba było z niego siłą i pilnikiem zedrzeć nadmiar materiału. W każdym razie waga monety w aktualnym stanie wynosi 5,32 g i jest niższa jedynie o 0,06 grama od standardu egzemplarzy, jakie powinny opuszczać mennicę. Na tym interesującym egzemplarzu „poznęcano” się także na portrecie Poniatowskiego zlokalizowanym na awersie, więc w tych okolicznościach naprawdę trudno jest uznać tą złotówkę za piękną sztukę. Jest to jednak doskonała przedstawicielka swojego okresu i w tym sensie ma dla mnie szczególną wartość. I to nawet pomimo tego, że prawdopodobnie brak kreski ułamkowej, którym kilka zdań temu tak się emocjonowałem, nie jest efektem błędu rytownika a jedynie zwykłą wadą bicia zapchanym stemplem. Uznałem, że ten nienotowany w literaturze wariant stempla jest dla mnie wart wyłożenia 500 złotych i z zadowoleniem włączyłem go do zbioru.

Kolejną interesującą monetą była złotówka z ostatniego rocznika okresu SAP, czyli opatrzona datą 1795. To moneta trudniej dostępna niż rocznik 1794, a już pozyskanie jej w ładnym stanie graniczy niemal z cudem. Na 18 aukcji u Niemczyka można było można wylicytować jeden egzemplarz, niestety była to moneta standardowa, czyli bardzo zmęczona obiegiem. O takie egzemplarze też nie jest łatwo, więc mimo jego niedoskonałości i tak byłem nim umiarkowanie zaciekawiony.
Jak widać awers tej złotówki był rzeczywiście niezbyt ciekawy. Nie dość, że bardzo wytarty to jeszcze w kilku miejscach mechanicznie pokiereszowany. Na uwagę zasługuje jedynie stara, naturalna patyna. Rewers był lepszy, jednak też bez rewelacji i nic dziwnego, że ogólnie stan monety oceniono na 3 z minusem. Przykry dla kolekcjonerów jest fakt, że to właśnie podobnie źle zachowane złotówki z 1795 są praktycznie jedyną w miarę dostępną opcją do pozyskanie tego rocznika. Taki trochę nieprzekonany i w rozterce, wziąłem udział w tej licytacji. Jednak przebiłem tylko raz i kiedy zostałem przelicytowany to dałem sobie na wstrzymanie. Cena bardzo przystępna, jednak w numizmatyce to nie o koszty chodzi. Nie ma sensu kupować monet, które później będzie trzeba wymienić na lepsze. A już na pewno nie ma warto tego robić świadomie. Tym samym nadal moim celem pozostaje ładnie zachowana złotówka z ostatniego rocznika.

No i na koniec jeszcze dwie licytacje, które wygrałem. Po pierwsze skusiłem się na lot złożony z 6 półzłotków w ciekawszych rocznikach. Niestety stan monet plasował je w okolicach dolnego poziomu moich oczekiwań, czyli od III do III plus. Tak się jednak fajnie złożyło, że z całego lotu aż 5 egzemplarzy reprezentowało warianty stempla, których jeszcze u siebie nie posiadałem. Zatem była to całkiem interesująca opcja, by za jednym razem pozyskać większą ilość monet. Oczywiście jak mógłbym wybierać, to wolałbym monety ładniej zachowane, ale zdecydowałem się nie wybrzydzać, bo przecież wszystkie były czytelne i uznałem, że jeśli cena pozwoli to postaram się tą szóstkę pozyskać. Poniżej tradycyjna ilustracja.
Udało się to uczynić, jednak walka o ten lot była dla mnie zastanawiająco długa i zacięta. Planowałem, że idealnie by było skończyć gdzieś na poziomie do tysiąca złotych. No ewentualnie do1200 złotych, czyli średnio po 200 złotych za sztukę. Jednak w trakcie licytacji musiałem zweryfikować swoje założenia i przebić trochę wyżej. Monety odebrałem i musze przyznać, że są dość ciekawe i prawdopodobnie było warto. A do tego okazały się ładnie i naturalnie spatynowane, bez niepotrzebnej ingerencji i upiększania na siłę. Coś, co lubię i czego szukam. Kilka z roczników czeka opisanie na blogu, więc będzie to dla mnie również dobry materiał do badań, który zamierzam kiedyś wykorzystać.

Ostatnim zakupem był srebrnik z rocznika 1782. Była to moneta, którą kupiłem na podmianę egzemplarza, którego kiedyś zakupiłem na Allegro w zdecydowanie słabszym stanie. Takich „błędów młodości” mam jeszcze paręnaście i pewnie jeszcze w niejednej relacji z aukcji będę się musiał przyznawać do tego typu praktyk.  Stan krążka u Niemczyka oceniono dość restrykcyjnie na trójkę, jednak mi ze zdjęć wydawało się, że moneta może być w rzeczywistości nieco lepsza. Kiedy analizowałem jej detale przed włączeniem do zbioru, doszedłem do wniosku, że z powodzeniem mógłbym uznać ją uznać za trójkę z dużym plusem. Egzemplarz ma bardzo ładnie i głęboko wybity rewers. Jest w pełni czytelny i nie posiada wad blachy ani uszkodzeń, które często „prześladują” niezbyt wartościowe ćwierćzłotki. Oto ta obiegowa sztuka z resztkami naturalnego połysku.
Srebrnik jak widać prezentuje się całkiem dobrze i jego pozyskanie było dla mnie dość ważne. Dlatego też cena na poziomie 610 złotych, nie była dla mnie żadną przeszkodą. Ogólnie podczas 18 Aukcji Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka wygrałem 3 licytacje i w efekcie pozyskałem 8 nowych monet. Muszę przyznać, że była to dla mnie bardzo udana impreza. Chyba jeszcze nigdy u tego organizatora nie zakupiłem tak dużej liczby monet wydając przy tym stosunkowo niewielkie kwoty. W sumie finansowo nie odczułem tych wydatków również z uwagi na to, że równocześnie trafiło na aukcję 6 moich monet SAP. Co prawda nie wystawiłem ich tam osobiście, a nawet nie planowałem, że się tam znajdą, więc nie mogę sobie zaliczyć, że był to efekt mojej przemyślanej strategii. W każdym razie takie aukcje, podczas których jednocześnie jest się komitentem i klientem w przyszłości mogą być dla mnie ważne, stąd zawsze to jakieś kolejne doświadczenie. Rok temu na aukcji PTN poniosłem lekka stratę, dziś u Niemczyka wyszedłem ”na zero”, aż się boję co będzie dalej i jaki biznes będę robił w przyszłości J. A tak na serio to nie wiem, czy trafi mi się kiedyś jeszcze podobna aukcja u Niemczyka, na której będę miał aż taki bogaty dorobek. Szczególnie, że jako klient, to na kolejnej imprezie życzyłbym sobie powrotu do klasyki, czyli monet w zdecydowanie lepszych stanach. Moim zdaniem te słabsze sztuki powinny trafiać na Allegro lub alternatywnie, można pokusić się o e-aukcje tygodniowe/miesięczne jak to od lat robi WCN.

W grudniu 2018 i styczniu 2019 miały miejsce jeszcze inne aukcje, w których jednak nie brałem czynnego udziału. Z reguły powód była taki, że wśród wystawionych tam monet nie znajdowałem niczego interesującego dla siebie. Szczególnie mocno zawiodłem się na ofercie sprzedawanej podczas 10 Aukcji WDA i MiM. Większość monet została wyczyszczona aż do granic szlifowania. A jak już niewyskrobana, to umyta w różnych specyfikach. A jak już nie myta, to tak jak rewers talara z 1766 - sztucznie spatynowana. Oceny stanu zachowania i estymacje cen w zdecydowanej większości zawyżone. Opisy jak zwykle bardzo plastyczne, pozostawiały sporo do życzenia. Kilka lepszych monet w poupychanych w slabach nie było w stanie przekonać mnie to tego żeby „ruszyć skarpetą” na koniec roku i się do tej aukcji zapisać. Jedyne monety, które chętnie bym pozyskał to dwa fałszerstwa półzłotków z epoki (prawdopodobnie). Szczególnie ciekawa była kiepsko wykonana moneta z pomyloną datą, gdzie niewprawiony fałszerz pomylił się tworząc stempel i wyprodukował monetę z 7671 roku J. Fajna ciekawostka dla maniaków okresu SAP warta moim zdaniem po 100-300 złotych. Jednak obie podróbki wystawiono zostały z ceną wywołania po 500 złotych, co uznałem za niepoważne traktowanie. Na dzień dzisiejszy posiadam ponad 20 podróbek półzłotków z roczników 1766-1767 i uznałem, że więcej w 2018 roku ich mieć nie będę.  U mnie prywatnie WDA trafiło na „czarna listę”. Zacząłem wpis od ich „dukata w srebrze” a zakończyłem krytykując całą resztę oferty. Jak nic nie zmienią, to moim zdaniem już wkrótce staną się firmą traktowaną z przymrużeniem oka, której oferty zapełnią jedynie wątki „humor” na forach dla miłośników numizmatyki.

Teraz, kiedy kończę ten wpis trwa właśnie cisza przed burzą, czyli okres oczekiwania na 7 aukcję Damiana Marciniaka oraz towarzyszące temu wydarzeniu imprezy.  Szykuje się znów święto numizmatyki klasycznej i to tym już powoli żyje społeczność kolekcjonerów. Dlatego coraz mniej istotne staje się to, co aktualnie dzieje się na rynku aukcji, szczególnie że tak prawdę mówiąc nie ma tam nic interesującego. Dziś prawdopodobnie miała miejsce aukcja firmy Bereska Numizmatyka, która z mojego punktu widzenia równie dobrze mogłaby się w ogóle nie odbyć. Za tydzień, w teorii została zaplanowana 36 Aukcja PTN, ale oferta nadal jest niedostępna, co może świadczyć o tym, że znów się nie odbędzie w terminie.  Idąc dalej, 27 stycznia u Karola Karbownika będzie królowała falerystyka i niestety zabraknie monet, więc tam nie pohandlujemy. Kolejna z zaplanowanych imprez, 1 Aukcja firmy Coinsnet zaplanowana na 2 lutego to jakieś nieporozumienie. Jej ozdobą w okresie SAP jest porysowany talar z rocznika 1785, który został wyjęty z oprawy, przez co jego stan zachowania oceniono na „znak zapytania”. Tak, to zdecydowanie adekwatna ocena, stąd estymacja ceny na poziomie 5 tysięcy jest żartem, jakim kończę dzisiejszy tekst J. Nie da się ukryć, że na naszych oczach materializuje się stara prawda i ilość imprez aukcyjnych zdecydowanie nie idzie w parze, z jakością oferowanego na nich materiału. Rynek numizmatyczny to nie supermarket, a stare monety na szczęście nie są dobrem FMCG i ich ilość jest zdecydowanie i nieodwołalnie ograniczona. To jest właśnie element odróżniający dobry temat do kolekcjonowania od tego, czego moim zdaniem nie warto zbierać. I nie pisze tu o „wartości” finansowej, ale o tej emocjonalnej. Dla wielu miłośników klasycznej numizmatyki, cała zabawa polega na tym żeby gonić króliczki a nie żeby je za każdym razem z łatwością łapać. W przeciwnym razie można by sobie było zakupić fermę takich królików i żyć dostatnio w jej smrodzie. Czego oczywiście nikomu z czytelników bloga nie polecam J.  

Spotkajmy się 8 lutego w stołecznym hotelu Marrott, na III sesji wykładowej z cyklu „W numizmatyce widzisz tyle ile wiesz”. Wczoraj oficjalnie opublikowano rozkład jazdy tego wieczoru i nie mam żadnych wątpliwości, że warto się tam pojawić. I to nie tylko po to, żeby wysłuchać z pewnością interesujących wystąpień zaproszonych prelegentów, ale również dlatego by spotkać innych miłośników starych monet. Każdy, kto był tam choć raz, dobrze wie o czym piszę. A kogo jeszcze z różnych powodów nie było, ten ma kolejną szansę by pojawić się w piątkowe popołudnie i spędzić czas w sposób, którego szybko nie zapomni. Jak tu nie skorzystać? Ja w każdym razie szczerze polecam to wydarzenie. Żegnam się wklejając harmonogram imprezy ściągnięty ze strony GNDM, na którym widnieje... potencjalnie moja nowa moneta J.
W dzisiejszym wpisie wykorzystałem informacje i zdjęcia z niżej wymienionych platform aukcyjnych: OneBid, aukcjamonet.pl, Numimarket i Allegro. Dodatkowo użyłem również zdjęć ze strony GNDM na facebooku oraz inne wyszukane przez Google Grafika. 

niedziela, 13 stycznia 2019

Bloggerskie i kolekcjonerskie podsumowanie roku 2018


Witam i zapraszam na moje tradycyjne podsumowanie minionego roku. Zakładam, że tym razem będzie to w miarę możliwości krótki i konkretny wpis. Głównie rzecz będzie o tym, jak w ciągu ostatnich 12 miesięcy rozwijała się moja strona oraz jak razem z nią, powiększał się mój zbiór srebrnych numizmatów z okresu panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego.  Oczywiście wszystko to będzie przedstawione na tyle szczegółowo, na ile pozwala rozsądek powszechnego dzielenia się prywatnymi informacjami w internecie. Dodatkowo, planuję żeby przy okazji tego wpisu, odnieść się do kilku aktualnych tematów związanych z szeroko pojętą numizmatyką, które subiektywnie uznałem za ważne dla mnie, lub za charakterystyczne dla poprzedniego roku. Jak widać, główne punkty programu pozostają niezmienne, co w sumie nie powinno dziwić, bo to to już przecież mój trzeci wpis w podobnym stylu.

I właśnie od tej trójki, chciałbym zacząć. Zaczynając w 2016 roku przygodę z pisaniem bloga nie wiedziałem jak to z tym pisaniem będzie, stąd nie miałem postawionego żadnego celu, jeśli chodzi o liczbę wpisów, czy czas prowadzenia strony. Dlatego kiedy mija każdy następny rok pisania, odczuwam prywatnie coś w rodzaju dumy, że znów udało mi się bez większych kryzysów, pociągnąć swojego bloga przez kolejne 12 miesięcy. Może z zewnątrz wydaje się Wam, że to żadne osiągnięcie. Jednak musicie wiedzieć, że nie samą numizmatyką żyje człowiek i akurat w moim przypadku, ta maksyma ma szczególnie mocne zastosowanie. To, co mnie w tym kontekście martwi, to wcale nie jest zmniejszająca się ilość pomysłów na kolejne wpisy, bo tych mam jeszcze bez liku i pewnie mogę liczyć w setkach, te czekające na swój moment na blogu. Za to, sen z powiek spędza mi odczuwalny brak czasu na tworzenie wartościowych tekstów o numizmatyce. Z jednej strony, nie chcę sztucznie podkręcać czy stymulować ich ilości przez ograniczanie objętości swoich testów. Wiadomo przecież, że preferuję dłuższe wypowiedzi niż kilkuzdaniowe njusy i nie zamierzam iść w tym kierunku. Jednak z drugiej strony, prawda jest taka, że numizmatyka jest dla mnie ważną pasją, ale jednak nie tą najważniejszą. Niestety tak się składa, że jest jedną z kilku dziedzin, jakimi zajmuje się w wolnym czasie. W mojej prywatnej klasyfikacji zainteresowań, pasja do monet SAP plasuje się gdzieś w okolicach 5-6 miejsca, na 10 dyscyplin, którym świadomie, codziennie poświęcam uwagę. I właśnie, to nie najwyższe miejsce numizmatyki powoduje, że nie jest moim najważniejszym priorytetem. Co oczywiście ma zdecydowany wpływ na ilość czasu, jaką mogę przeznaczyć na bloga.  Piszę o tym, bo wiele osób znających mnie tylko z klimatów numizmatycznych, może dojść do mylnego wniosku, że jestem jakimś domorosłym naukowcem, który poświęca badaniom monet SAP całe swoje życie. Prawda jest zupełnie inna. Na co dzień intensywnie kombinuje, jak to wszystko pogodzić, ale nawet pomimo wysokiego poziomu samoorganizacji często niewiele udaje mi się zaradzić. Przez to wszystko często działam jak automat, zaprogramowany tak by działać bez przerwy, który potrzebuje ciągle nowych bodźców by jego system operacyjny mógł rozwiązywać kolejne problemy. Tak, rozwiązywanie problemów, to z pewnością moja silna strona. Z żadnej pasji nie potrafię świadomie zrezygnować, gdyż są one istotną częścią mojego prywatnego życia. Niestety przez to wszystko, często zbyt wiele „mam na głowie” i jednego życia z pewnością nie wystarczy, żeby to wszystko idealnie ogarnąć. I jak tu nie wierzyć w życie po życiu, skoro aktualny poziom klonowania jest jeszcze mierny a innego racjonalnego wyjścia z tej sytuacji nie widzę…To tyle tytułem wstępu. A poniżej tradycyjny żart, doskonale nawiązujący do opisanej przeze mnie sytuacji. To jasny dowód, że są na świecie tacy, co mają jeszcze gorzej ode mnie J.
Doskonały pomysł twórcy rysunku, wart docenienia. Ja również bardzo lubię dobrego rocka, stąd zupełnie nie dziwię się Syzyfowi J. Wie chłop, co dobre. W moim przypadku jest podobnie i numizmatyka dość często musi poczekać, aż tu i ówdzie wybrzmi ostatnia nuta. Ok, a teraz już jedziemy z tematem, bo przypomniałem sobie, że miało być krótko…

Ok, skoro już wiadomo, dlaczego jestem dumny ze swojego bloga, to teraz zobaczmy, jakie wpisy były najbardziej popularne w 2018 roku. Na początek trochę statystyki a potem drobny komentarz z mojej strony. W poprzednim roku skutecznie zerwałem z kieratem pisania 4 tekstów w miesiącu, co zaowocowało pewną swobodą w tworzeniu nowych tekstów. Z perspektywy czasu oceniam, że to był znakomity ruch, który oddalił kryzys „zmęczenia materiałem”. W całym ubiegłym roku opublikowałem 37 wpisów, koncentrując swoje teksty na dwóch głównych obszarach. To jest, opisach konkretnych roczników monet SAP oraz na relacjach z aukcji numizmatycznych. Tekstów o monetach było łącznie 18, co stanowiło niemal 50% całości. W tle dwóch głównych zagadnień, które „zajęły” mi w sumie 28 wpisów, znalazły się pozostałe tematy około numizmatyczne. Były to takie dziedziny jak fałszerstwa monet, tematy historyczno-muzyczne, recenzje literatury oraz relacje z imprez i wykładów. Uważam, że to całkiem niezły mix tematów i każdy mógł znaleźć coś miłego dla siebie. Pod koniec roku poinformowałem również o planowanym ograniczeniu ilości tekstów o aukcjach. Dlatego też mam nadzieje, że struktura wpisów w roku 2019 będzie jeszcze bardziej zrównoważona. Ale wracając do wpisów, to zatrzymajmy się chwilę i zobaczmy, które spośród 37 tekstów cieszyły się największą popularnością? Oto TOP 5 bloga w roku 2018.

1) Nowe prawo o zabytkach, czyli czy zbieranie monet jest nadal legalne? – 3113 odsłon
2) Skarb z Brzezin, czyli niezwykłe źródła poznania monet SAP – 674 odsłon
3) 6 aukcja GNDM, czyli jak pokonałem swój pierwszy maraton… numizmatyczny – 451 odsłon
4) Wieczorek numizmatyczny, czyli miedzy innymi o tym, czy dobrze jest zbierać jagódki – 383 odsłon
5) Jacek Kaczmarski „Rokosz”, czyli o buntach szlachty w aspekcie melosemii – 332 odsłon

To, co mi osobiście rzuca się w oczy patrząc na te statystyki, to trzy informacje. Po pierwsze najwięcej odsłon nabili mi detektoryści oraz osoby zainteresowane kontrowersyjnymi zmianami w prawie dotyczącym poszukiwań zabytków. To liczna i nieźle zorganizowana grupa, więc nic dziwnego, że zapewne gdzieś w sieci pojawił się link do mojego tekstu i wywołał od razu żywą reakcje środowiska. Zresztą widać to również po 10 komentarzach pod tym wpisem. Z mojej perspektywy, nie był to jakiś szczególnie udany tekst. I to głównie z tego powodu, że pisał go autor (ja), który nigdy w życiu nie miał wykrywacza w rękach. Takie teoretyczne rozważania, nie są dla mnie z reguły zbyt wartościowe, nie mniej jednak pod wpływem impulsu zdecydowałem się wówczas zabrać głos w toczącej się dyskusji. Drugie, co widzę w tej statystyce, to spory rozrzut docenionych tematów. Widać jak na dłoni, że są wśród czytelników mojej strony, osoby zainteresowane numizmatyką w różnym zakresie. Co z kolei dowodzi, że tematyka poruszana na blogu musi być zróżnicowana i nie można ograniczać się tylko do suchego opisu kolejnych monet czy tez aukcji. No i trzeci wniosek. Liczby odsłon wcale nie „powalają na kolana”, co udowadnia, że nie ma w społeczeństwie zbyt wielkiego zapotrzebowania na tego typu strony i publikacje. Tu, jako ciekawostka dodam tylko, że wiosną 2018 dodałem swojego bloga do usługi Google Analitics i jeśli dotrwam do majowej 3 rocznicy założenia bloga, to z pewnością będę miał kilka ciekawych statystyk do pokazania. Zobaczymy czy mi się to uda J.

Osobiście najbardziej zadowolony jestem z tekstów, w których uda mi się zaobserwować i opisać coś nowego. Z tego powodu, z mojej perspektywy najciekawszym tematem 2018 roku była nowa odmiana półzłotka z 1769 roku. Jednak dla porządku muszę dodać, że tego typu istotnych z katalogowego punktu widzenia odkryć było w ubiegłym roku znacznie więcej. Zacząłem już w styczniu, gdzie dzięki udanej współpracy z czytelnikiem pokazałem piękną dwuzłotówkę z 1775 roku w odmianie M.D.G na awersie. W marcu udało mi się wypatrzyć i opisać niezwykłego orła na popularnej złotówce z 1767 roku, co poskutkowało nową odmianą. W kwietniu na światło dzienne wypłynęła kolejna sensacja, dzięki zdjęciu od innego czytelnika, pokazałem nienotowany awers półtalara z rocznika 1779. Maj był miesiącem, w którym na blogu królowały monety z rocznika 1768, w tym szczególnie dwuzłotówka we wszystkich swoich licznych wariantach, których próżno szukać w drukowanych katalogach.  Wisienką na torcie okazała się jednak moneta od Kolegi Karola (kolejna udana współpraca), czyli nienotowany wariant półzłotka 1768. Aktualnie jestem w trakcie pisania tekstu o dwugroszach z rocznika 1769 i dzięki temu już wiem, że ten awers nie był wcześniej notowany, ponieważ główny nakład monet bitych tym konkretnym narzędziem przypadł już w kolejnym roku. Można wiec uznać, że to moneta przełomu 1768 i 1769 roku. Wymieniając dalej, w czerwcu poszedłem w drugą stronę i mam nadzieję, skutecznie udowodniłem nieistnienie odmiany półzłotka z roku 1775 z inicjałami A.P., któremu katalogi przypisują stopień R8. Udało mi się odszukać taki egzemplarz ze zbioru hrabiego Sobańskiego i poddać go krytycznej ocenie, z której wynikło, że to dość pospolita przebitka daty 1772/3. Żeby jednak polska numizmatyka nie poniosła strat, to w tym samym miesiącu udało mi się w roczniku 1775 dodać nową odmianę związaną z nienotowaną puncą orła. W październiku z kolei odkryłem nieopisany i tajemniczy wariant popularnego półtalara z rocznika 1788. Tu po raz kolejny przełomowa okazała się dobra współpraca z instytucjami muzealnymi. Tyle cudów ile udało mi się w 2018 roku odszukać w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie i Muzeum Archeologicznym i Etnograficznym w Łodzi, że to po prostu szok. Już się cieszę na zapowiadaną w tym roku, pierwszą kwerendę w Muzeum Narodowym w Krakowie. Ciekawe, jakie tam ciekawostki czekają na odkrycie J. Na koniec wspomnę jeszcze grudniowy wpis o fałszywych srebrnikach SAP, który był dla mnie ważnym tekstem. Dzięki ponownemu opisaniu cech pruskich podróbek srebrnych groszy, zmieniło się moje wcześniejsze zapatrywanie na ten problem. Przy okazji wprowadziłem sporo zamieszania w stosunku do opisu w najnowszym katalogu monet Poniatowskiego duetu Parchimowicz/Brzeziński. Sporo tego się nazbierało. A przecież, to tylko te najważniejsze nowiki, bo było jeszcze kilkanaście nowych ustaleń mniejszego kalibru. Jak widać, coś mi tam jednak się udało i wstydu raczej nie ma J.


Dziękuję Panowie za ponowną wizytę na moim blogu. Szczególnie, że czytałem ostatnio w brukowcach, że pan panie Zenku, to ma teraz inne problemy na głowie. Nie zazdraszczam i korzystając z okazji, serdecznie gratuluje rekordowego „Sylwestra Marzeń” w Zakopanem. Ile to milionów było przed telewizorami? Tak pytam, bo dziś jeszcze nie słyszałem Jacka Kurskiego i wstyd mi przyznać, ale jakoś zapomniałem …

Teraz czas na drugie zagadnienie, któremu poświęcę „kilka” zdań, czyli porozmawiajmy o zbieraniu monet. Oczywiście miniony rok również był ważnym okresem w rozwoju mojej kolekcji sreber SAP, która powiększyła się o kilkadziesiąt nowych egzemplarzy. Zdecydowana większość z nich, w niezłych stanach zachowania i w ciekawych odmianach/wariantach. Zanim udostępnię kilka informacji związanych z moim pomysłem na powiększanie kolekcji, podzielę się jeszcze z czytelnikami ważną zmianą, do której wreszcie w końcu dorosłem. Mowa, o totalnej zmianie sposobu przechowywania swoich monet. Jak wiadomo, wybór odpowiedniej metody przechowywania, to jedna z podstawowych spraw dla każdego kolekcjonera. Nie inaczej było z tym u mnie. Przez ostatnie 4 lata, wszystkie monety Poniatowskiego „trzymałem” w kapslach „Quadrum”, Byłem z tego systemu umiarkowanie zadowolony. Szczególnie w początkowym okresie, po przejściu na tą metodę z tradycyjnego albumu numizmatycznego w postaci książkowej. Jako główne zalety tego sposobu, przemawiały do mnie dwie jego cechy. Po pierwsze niezwykła estetyka srebrzystych krążków w otoczeniu czarnego tła, jakim charakteryzują się te kapsle. Srebrne monety w „Quadrum” prezentują się w naprawdę zacnie. Nawet te niezbyt dobrze zachowane egzemplarze, zamknięte w tym kapslu, bardzo zyskują na uroku. A kto by nie chciał mieć pięknie wyglądającej kolekcji? J.   Drugą zaletą była łatwość przechowywania tak opracowanego zabioru. Stosowałem do tego trzy standardowe kasety „Presidio” o pojemności po 100 „Quadrum”, które idealnie pasowały mi do wynajętej skrytki w banku. Ta metoda długo się sprawdzała, gdyż nie miałem ambicji by swoje monety jakoś specjalnie eksponować, czy też często je przeglądać. Oczywiście raz na jakiś czas miałem z nimi kontakt, szczególnie przy badaniach do wpisów na blogu, czy też podczas uzupełniania kolekcji o nowe egzemplarze. Jednak z reguły bazowałem na posiadanych zdjęciach. Poniżej jedna z takich fotek z monetą opakowaną w kapsel „Quadrum”.
I po co to zmieniłem, skoro było tak fajnie? Napisałem wyżej, że byłem umiarkowanie zadowolony, gdyż dostrzegałem równocześnie minusy tego systemu. I nie jest nim wcale cena kapsla, która przy wartości średniej monety SAP ma jedynie symboliczną wartość, którą można zupełnie pominąć. Minusy były gdzie indziej. Głównym, który był dla mnie nieznośny było samo dość szczelne zamykanie swoich sreberek. Uznałem, że przeszkadza to monetom w swobodnym patynowaniu. Ja akurat uwielbiam monety z wiekową patyną i jako działanie niekorzystne, odbieram wszelkie próby sztucznego blokowania tego naturalnego procesu.  No, bo jak to można pogodzić, jeśli z jednej strony na blogu krytykuje się puszkowanie numizmatów w slaby a z drugiej, sam swoje monety w trzyma się w podobnym plastiku?  Oczywiście „Quadrum” można łatwo i wielokrotnie otwierać, ale zawsze jest to jakaś nienaturalna bariera, która z czasem zaczęła mi coraz mocniej psuć przyjemność. Zdałem sobie również sprawę, że potrzebuję innego sposobu przechowywania, by częściej swoje monety bez skrępowania pomacać i poobracać J. Długo szukałem czegoś nowego, co połączyłoby swobodny dostęp do monet, z zachowaniem integralności całej kolekcji. Lubię mieć wszystko ładnie poukładane i w jednym miejscu, stąd nie wcale nie było łatwo mi zdecydować się na rewolucyjne zmiany. Na dobry pomysł nakierował mnie sam Damian Marciniak, kiedy podczas jednej z wizyt w jego gabinecie numizmatycznym, zwierzyłem się ze swoich rozterek. Podsunął mi wówczas ideę wykorzystania kasety numizmatycznej firmy SAFE, której szuflady można z łatwością dopasować do charakteru swojego zbioru i która prawdopodobnie spełni wszystkie moje oczekiwania. Wspomnę też, iż dodatkowo zadeklarował mi swoją pomoc w korzystnym zakupie takiego sprzętu za granicą. To kolejny dowód na to, że Pan Damian jest nie tylko świetnym biznesmanem, który z powodzeniem rozwija potęgę swojego gabinetu, ale również coraz częściej staje się prawdziwym mecenasem i to nawet dla drobnych zbieraczy, takich jak ja. W każdym razie mam nadzieje, że nie zdradzam żadnych tajemnic opisując tą sytuacje i chciałem jeszcze raz podziękować za okazaną pomoc. Idea trafiła na podatny grunt J. Jako dość samodzielny kolekcjoner zdecydowałem, że nie będę nadużywał „gościnności” i sam sobie ogarnę ten temat. Zorientowałem się w sieci, jakie są dostępne opcje i w efekcie sprowadziłem kasetę „BEBA” z firmy SAFE prosto z Niemiec. Rozpisuje się o tym w takich szczegółach, gdyż po kilku miesiącach od zmiany, jestem z nowej metody bardzo zadowolony. Oczywiście związane są z tym pewne koszty, które należy mieć na uwadze. Okazało się, że to nie tylko sama cena kasety wraz z wyposażeniem, która do tanich nie należy, ale również potrzebna była większa skrytka bankowa. Co z kolei znalazło swoje odbicie w cenie usługi. Jednak, jako mieszkaniec stolicy mam to szczęście, że w Warszawie „pod ręką” są centrale banków, które mają w swojej ofercie usługi tego typu i można coś sobie w miarę sprawnie zorganizować. Poniżej prezentuje poglądowe zdjęcie mojej nowej kasety.
Kończąc ten wątek, warto wspomnieć, że kompaktowa struktura kasety BEBA jest przeze mnie aktualnie wykorzystana mniej niż w 50% i mam jeszcze sporo miejsca na to, aby dalej spokojnie i bez pośpiechu budować swój zbiór.

No skoro już wiadomo jak aktualnie przechowuję monety, to teraz czas na informacje o rozwoju kolekcji. Co powoli staje się regułą, w minionym roku nie tylko pozyskałem nowe egzemplarze do zbioru, ale również kilka moich monet trafiło na rynek. Zacznę od tych sprzedanych przedmiotów. Monety, które zdecydowałem się puścić dalej to duble, czyli egzemplarze, które z reguły kupiłem sobie kilka lat temu, a teraz udało mi się pozyskać lepiej zachowane sztuki. Tym samym nie były to jakieś numizmatyczne rarytasy, ale standardowe numizmaty SAP z popularniejszych roczników w obiegowych stanach zachowania. Żadnych „kokosów” z tytułu sprzedaży się nie spodziewałem, stąd nie zawiodły mnie uzyskane wyniki. Sprzedałem w sumie 9 monet, które zostały wylicytowane na łączną kwotę 2 478 złotych. Zarobiłem na tym interesie brutto 263,97 złotego, co można określić, jako około 12 % zysku. Jednak po odliczeniu prowizji dla sprzedających wyszło, że nic nie zyskałem… a być może nawet parę złotych do tego dopłaciłem. Oczywiście zysk nie był motorem moich działań i dobrze się stało, że moje monety poszły dalej i cieszą teraz innych kolekcjonerów. Jednak prawda jest taka, że nie jestem z tego do końca zadowolony, bo uważam, że na jakieś symboliczne „lody” to jednak powinienem był zarobić. To dobry przykład na małych kwotach, który pokazuje ewentualnym inwestorom w numizmatykę ile procent muszą zyskać wasze monety by pokryć około 15% prowizje, jakie zapłacicie dwukrotnie przy zakupie i sprzedaży. I stąd dwie rady, szczególnie dla tych, co muszą na numizmatach zarabiać. Po pierwsze nie pchajcie się w licytacje monet w obiegowych stanach. Kupujcie tylko mennicze MS-y w slabach, najlepiej te z komentarzem MAX ŚWIAT albo coś w tym stylu. Druga jest taka, rozważcie to sobie raz jeszcze i dobrze policzcie czy warto pchać się w coś tak niepewnego, co jak łaska pańska, na pstrym koniu jeździ... Z pewnością bezpieczniejsze i bardziej przewidywalne są inwestycje w monety bulionowe i/lub nawet fizyczne sztabki metalu. Decyzja należy do Was, ja tylko ostrzegam, bo ceny na rynku na niektóre tematy wydają mi się być już mocno napompowane. A to nigdy nie jest dobry moment na inwestycje.

Ok, a teraz zobaczmy ile monet pozyskałem w 2018 roku, bo na tym polu zdecydowanie mam się czym pochwalić. Mnogość aukcji i piękny materiał, który na nie wypłynął sprawiły, że w ciągu ostatnich 12 miesięcy wyjątkowo często wybierałem się na zakupy. A to z kolei pociągnęło za sobą spore (jak na mnie) kwoty, które bez wahania wyłożyłem, by choć ułamek tych numizmatycznych cudowności dołączyć do mojego zbioru. W efekcie udało mi się wzbogacić kolekcję o 69 numizmatów, na co wydałem aż 3 i pół razy więcej kasy niż w poprzednim roku. Było o sprzedaży, o kupnie to teraz czas na oszustwa, które jak to w handlu zdarzają się też najlepszym. W minionym roku sparzyłem się tylko jeden raz. Zostałem oszukany na ponad 1,5 tysiąca złotych przez pewnego użytkownika na serwisie Allegro. Jednak tu od razu muszę pochwalić i zareklamować Program Ochrony Kupujących działający na tym serwisie, który bez zbędnych formalności wypłacił mi pełną kwotę i w efekcie nie poniosłem żadnej dotkliwej straty. Warto też napisać, że od chwili oficjalnego zgłoszenia problemu ze sprzedającym, do podjęcia decyzji przez Allegro o uznaniu moich roszczeń, minęła może… godzina! A po kolejnym kwadransie miałem już pieniądze z powrotem na koncie. Takie sprawnie działanie z pewnością zasługuje na wyróżnienie i podziękowania. To już moje drugie pozytywne doświadczenie z tym programem na Allegro, co sprawia, że uważam ten portal za rzeczywiście bezpieczne miejsce do robienia zakupów. Oczywiście, rozsądku nic nie zastąpi i w dalszym ciągu zawsze przed licytacją warto sprawdzić swojego kontrahenta. Podsumowując rok 2018, sprzedałem 9 monet, kupiłem 69 i raz zostałem oszukany, ale mnie uchroniono od negatywnych konsekwencji. W porównaniu do poprzednich lat, w których prowadzę bloga, dobrze oddaje to poniższe zestawienie.

Podsumowanie budowy kolekcji SAP w roku 2018
                               2018     2017     2016
Kupione                  69          52         94
Sprzedane               9            3           0
Skradzione              1            1           0

Teraz poświęcę chwilę źródłom pozyskania nowych monet. Być może w porównaniu z poprzednimi latami nastąpiły jakieś zmiany i któreś sposoby stały się dla mnie ważniejsze a inne straciły na znaczeniu. To dobry monet by to sobie policzyć i uzmysłowić. Dzięki prowadzeniu bardzo ścisłej klasyfikacji swojej kolekcji i szczegółowym opisom, mam do dyspozycji wszystkie potrzebne dane.  Zebrałem je razem i oto, co mi wyszło.

Podsumowanie źródeł pozyskania numizmatów SAP w roku 2018

                                        2018     2017     2016

Aukcje Polskie                  49         13         10
Aukcje Zagraniczne          2           1            1
Allegro                             10         33          67
e-Bay                                0           1            4
OLX                                 0            0           1
Numimarket                     1           2           10
e-Sklepy                           0           2            1
od czytelników                 7            0           0
RAZEM                          69         52          94

Jak widać potwierdza się ogromna siła rynku aukcji ogólnopolskich, które skutecznie zbierają z rynku najlepszy materiał i stały się dla mnie głównym źródłem pozyskania obiektów. To dobra informacja dla sprzedających i… Urzędu Skarbowego. Dla sprzedających, dlatego że ich monety z pewnością uzyskują ceny rynkowe. Co eliminuje tak zwane „okazje” i wspiera osoby, które nie zawsze dobrze znają się na tym, co posiadają. Zadowoleni powinni być też urzędnicy, bo transakcje są odpowiednio udokumentowane i transparentne. Dla kolekcjonerów te informacje już nie są takie korzystne, szczególnie jeśli chodzi o ceny, które trzeba zapłacić. Jednak nowoczesne aukcje mają również swoje plusy, takie jak większa dostępność dobrego materiału oraz zdecydowana poprawa pewność tego, że kupi się monety oryginalne i bez wad prawnych. Oczywiście nie ma 100% gwarancji, jednak zawsze można reklamować monetę kupioną na aukcji, jeśli nawet w przyszłości okaże się być doskonale podrobionym falsyfikatem. Przynajmniej tak słyszałem, bo doświadczenia w tym nie mam.

W moim zestawieniu bardzo tracą platformy aukcyjne. Jeszcze jakoś trzyma się Allegro, ale dwie pozostałe, to już zupełna „kaplica”, jeśli chodzi o ładne monety SAP. Marginalizują się również wszelkiego rodzaju sklepy internetowe, gdzie jeszcze nie tak dawno, z reguły po zawyżonych cenach można było czasem zakupić coś ciekawego. Teraz wszystko, co najlepsze odpływa na aukcje ogólnopolskie, a ten przebrany towar, który zostaje zalega tam przez lata. No i na koniec, nowym źródłem, które na dobre otworzyło się dla mnie w tym roku były zakupy od czytelników mojego bloga. Czasem wraz z informacjami czy pytaniami na temat monet Poniatowskiego, otrzymuję też ich zdjęcia i oferty kupna. Nie na wszystkie ceny przystaję, ale często można się ze mną szybko dogadać. W końcu nie mam zamiaru nikogo oszukać i jeśli moneta jest dla mnie interesująca, to chętnie zapłacę cenę, którą obiektywnie uznam za jej rynkową wartość. Tu od razu prywatny apel. Jeśli macie coś ciekawego z okresu SAP na sprzedaż i nie chcecie czekać kilka miesięcy na kasę, co jest normą jeśli wystawicie ją na aukcje renomowanych sprzedawców – to zawsze możecie mnie nią zainteresować. Być może sprawnie dobijemy targu i będzie jakiś nowy wpis na blogu J.

To chyba na tyle, jeśli chodzi o podsumowanie minionego roku. W obecnym roku mój zbiorek również czekają drobne zmiany, więc jak dociągnę bloga do kolejnego Sylwestra to z pewnością będzie, o czym napisać. Kolekcjonerów już niedługo czekają kolejne ciekawe aukcje, więc szykują się zacięte licytacje, a być może i nawet zakupy nowych sreberek. Oby tylko czasu wystarczyło, żeby to wszystko jakoś pogodzić i upchnąć te wszystkie pasje w 24 godzinnym dniu. Czego sobie i wszystkim czytelnikom mojego bloga życzę. Więcej o zakupach będzie w kolejnym wpisie, bo przecież muszę jeszcze podsumować aukcje od listopada 2018 w których brałem aktywny udział. Nie było tego aż tak wiele, ale okolicznościowy tekst i tak musi powstać. Na dziś to koniec, zachęcam do komentowania i pochwalenia się swoimi wynikami w 2018 roku oraz oczywiście zapraszam do przesyłania mailem ofert na numizmaty SAP, których chcecie się pozbyć J. monetysap@gmail.com to mój adres.

W tekście wykorzystałem zdjęcia wyszukane za pomocą usługi Google Grafika.