niedziela, 8 lipca 2018

Skarb z Brzezin, czyli niezwykłe źródła poznania srebrnych monet SAP.

Dziś zapraszam na tekst szczególny. Przy okazji opisu ciekawego zagadnienia związanego badaniem starych monet SAP, odsłonię w nim nieco swój „warsztat” i zaręczam, że nie będzie to samo bleblanie o niczym, gdyż wpis zakończy się szokującym odkryciem. Jak sądzę, warto przez to przebrnąć by zobaczyć, o co się rozchodzi. Zapraszam do lektury J.

Tak to już życie badacza-poszukiwacza jest poukładane, że najczęściej to człowiek szuka informacji o interesujących go zagadnieniach, a nie odwrotnie. Niektórzy z tego poszukiwania robią swoją profesję, dla kolejnych staje się ono pasją życia, jeszcze inni widzą w tym swoje hobby i relaks, a jeszcze inni zupełnie je lekceważą i jedynie czerpią z gotowych wyników. Zajmijmy się dziś tymi, co czegoś poszukują. Każdy z nich z racji wykształcenia, wiedzy lub doświadczenia, posiada swoje ulubione miejsca, źródła i kanały, w których brodząc po pas poszukuje i łowi nowe informacje. Ja też takie mam i niemal codziennie szukam nowinek, które dostarczą mi odpowiedzi na dręczące mnie pytania i wątpliwości, a przy okazji, które będzie można wykorzystać na blogu. Ot, w sumie nic ciekawego, nie są to żadne dla badacza numizmatów arkana J. Czasem jednak zbieg kilku okoliczności sprawi, że wychodzi się ze swoich utartych ścieżek i odkrywa zupełnie nowe drogi i nowe źródła. Niektóre z nich okazują się być dziewicze, nieprzetarte i niewydeptane a inne… były tam zawsze, tylko poszukiwacz był tak zafiksowany, że ich latami nie dostrzegał i nimi nie podążał. Właśnie czymś takim nieodkrytym dla mnie przez lata, były skarby monet będące w zbiorach muzeów. Teraz, gdy to się już zmieniło, chciałbym Wam o tym trochę więcej opowiedzieć, by na fajnym przykładzie pokazać plusy takiego podejścia i zachęcić do wykorzystania tej ścieżki. A wszystko po to, by znajdować własne odpowiedzi, rozwiewać swoje wątpliwości i odkrywać nieznane. Czego chcieć więcej? J.

Kto z nas słyszał o skarbach? Pewnie niemal każdy zna je z bajek i jako dzieciak sam nie raz marzył, aby wejść w posiadanie jakiegoś magicznego przedmiotu, niezwykłej mocy super bohatera, czy też pociągu ze złotem lub innymi fantami, które łatwo można by spieniężyć i przeznaczyć na lody. A najlepiej to na…dużo lodów J. Ja nie chwaląc się też czasem tak miałem. Jednak będąc młody i gotowy na nowe doznania, nic szczególnie niezwykłego mi się nie przytrafiło, no może oprócz końca PRL-u i powszechnej służby wojskowej, której jako jedyne dziecko pracowników Wojska Polskiego z mojego wieżowca – z rozmysłem nie uniknąłem. Będąc już podobno dorosły (tak stoi w papierach) marzenia o skarbach bardziej uciekły w stronę ekonomiczną. Pasja numizmatyczna, w jaką się dawno wkręciłem, przełożyła te mrzonki na szkatuły niezwykłe cennych numizmatów, które jak już je znajdę, to z miejsca staną się ozdobą mojego zbioru. Ot, zwykłe marzenia każdego pasjonata, który gromadzi dzieła sztuki, jakimi bez wątpienia są stare i piękne monety. W tym całym bajkowym podejściu do skarbów, zupełnie nie dostrzegłem tego, że one istnieją tuż obok mnie i wcale nie musi to zaraz być wielka góra złota, by okazała się niezwykle cennym znaleziskiem. A co o skarbach myślą ci, co je ukrywają? Oto żartobliwe spojrzenie z różnych perspektyw, na dobry początek J.
Jako użytkownik kilku forów dla poszukiwaczy oraz bywalec wszelkiego typu antykwariatów, przez lata napatrzyłem się na setki monet SAP, które jedynie dla znalazców i posiadaczy były cennymi skarbami. W takich sytuacjach starałem się być pomocny, jeśli chodzi o identyfikację, jednak muszę przyznać, że z reguły podchodziłem do tych znalezisk raczej sceptycznie. Ot, rejestrowałem sobie zdjęcie, jeśli moneta była ciekawsza, jednak miałem świadomość, że z punktu widzenia zbioru numizmatycznego, to w 99% tych obiektów, zupełnie nie nadaje się do poważnej kolekcji. Trudno, więc mi było myśleć o nich w kategoriach skarbu. O wielkich odkryciach monet Poniatowskiego oficjalnie nie słyszałem. Jeżeli już coś się trafiło, to zwykle ograniczało się jedynie do kilku podniszczonych sztuk. I tak interesowałem się tematem SAP, zupełnie nieświadomy faktu istnienia ciekawych skarbów monet Stanisława Augusta Poniatowskiego.

Jak to przeważnie bywa, o zmianie zadecydował przypadek. Opisywałem już na blogu swoją podróż do Łodzi na interesujący odczyt Tomka Poniewierki „Kolekcjonowanie monet Poniatowskiego krok po kroku”, który obył się w ramach comiesięcznych wykładów łódzkiego oddziału Polskiego Towarzystwa Numizmatycznego. Tak się złożyło, że te odczyty odbywają się w gościnnych progach Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi. I to jest właśnie klucz, nowe muzeum i to archeologiczne, które nigdy nie wydawało mi się „atrakcyjne”, jako obiekt do poznawania monet nowożytnych z II połowy XVIII wieku i które wcześniej z reguły omijałem szerokim łukiem. Drugi zbieg okoliczności był taki, że planując podróż do Łodzi, akurat byłem w trakcie pisania tekstu o półzłotkach 1768 i jak kania dżdżu potrzebowałem kolejnych egzemplarzy do stworzenia próby badawczej. Rocznik rzadki, pojawia się nieczęsto, stąd miałem ich zaledwie 19 sztuk i usilnie starałem się to zmienić. Pomyślałem, że nic nie kosztuje grzecznie zapytać, czy przypadkiem akurat w tym muzeum, nie posiadają jakiegoś zapomnianego egzemplarza poszukiwanego przez mnie dwugrosza. Okazało się, że owszem mają w swoich zbiorach takie monety i to aż TRZY SZTUKI!!!! Wszystkie pochodzące ze skarbu monet SAP z Brzezin. Byłem w szoku, bo to znacznie poprawiało mój stan wiedzy i stwarzało nadzieje, że artykuł na bloga, który piszę będzie lepszej jakości. Do Łodzi wybrałem się trochę wcześniej, by jeszcze przed odczytem, mieć czas na zapoznanie się z monetami i wykonanie potrzebnych mi fotek. Nie sądziłem nawet, że ten skarb będzie tak interesujący, że poświęcę mu dedykowany wpis. Jak się okazało, wtedy jeszcze niewiele wiedziałem...

Teraz już przechodzę do meritum. Zbaraniałem, kiedy zobaczyłem ile miejsca w muzeum zajmują monety Poniatowskiego, które odkryto ponad 50 lat temu w Brzezinach, a które ja będę mógł za chwilę zbadać. Było tego aż 7 pełnych palet, z reguły dobrze zachowanych numizmatów ze srebra. Same mniejsze nominały, wszystkie z początkowych lat mennictwa w Poniatowskiego. Nie będę pokazywał zdjęć wszystkich monet, jednak żeby pokazać skalę znaleziska - przygotowałem stosowną ilustrację.
Zanim wrócę do tych pięknych 309 monet SAP, przytoczę kilka zdań o samym odkryciu, by rzucić światło na fakty, w jakich okolicznościach do niego doszło. Generalnie opisy skarbów zarejestrowanych „po Bożemu” przez archeologów, zawierają zwykle ciekawe wzmianki na ten temat. W tym przypadku rejestrację skarbu z Brzezin przeprowadził znany łódzki archeolog, późniejszy dyrektor Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi, nieżyjący już Andrzej Mikołajczyk. Szczegółowa relacja i opis znaleziska zostały opublikowane przez niego po opracowaniu skarbu, które zajęło długie 17 lat. Stało się to w numerze Wiadomości Numizmatycznych z 1978 roku, w którym możemy przeczytać bardzo barwny opis odkrycia. Proszę tylko przeczytać kilka zdań z poniższej ilustracji, żeby poczuć ten klimat J.
Dalsze zdania, których nie pokazuję na ilustracji, koncentrują się już tylko na samym naczyniu, w którym znaleziono monety. Widać, jak te skorupy są dla archeologów ważne i ile energii poświęcają na ich prawidłową identyfikację. Nic dziwnego, datowanie znalezisk archeologicznych jest kluczowe do ułożenia kontekstu. Ten skarb otrzymał numer 1614 i teraz możemy go z łatwością odszukać w publikacji Andrzeja Mikołajczyka i Marty Męclewskiej „Skarby monet z lat 1650-1944 na obszarze Polski”. To ważna książka, zawiera między innymi skarby monet Polski Królewskiej i polecam ją w miarę możliwości włączyć do swojej biblioteczki.

Ale wracając do samego odkrycia z 1961 roku, warto zadać sobie serię pytań i pomyśleć skąd wzięło się tyle monet Poniatowskiego w Brzezinach, kto je ukrył i dlaczego skrywane były tak głęboko. Żeby na te zagadnienia krótko odpowiedzieć, pewnie wystarczyłoby zajrzeć do starych kronik miejskich i sprawdzić, kto w roku 1769, na który datuje się ukrycie skarbu, zamieszkiwał w okolicach gdzie go znaleziono. Ja aż tak detalicznie do tego nie podszedłem. Jednak przy okazji dowiedziałem się sporo ciekawego o historii tego miasta. Brzeziny, których największy rozkwit przypadał na wiek XV i XVI położone były na dawnych szlakach handlowych, dziś są już jednak nieco zlokalizowane na uboczu. Miałem okazję wielokrotnie bywać tam przejazdem, kiedy remontowano trasę nr 2 z Warszawy do Poznania i właśnie przez Brzeziny wiódł mnie mój ulubiony objazd tego remontu. W ten sposób często wjeżdżałem do powiatu Brzezińskiego, w którym nic dziwnego, czułem się niemal jak u siebie J.  Wówczas Brzeziny wyglądały mi, na małe senne miasteczko, jakich wiele w okolicach dużych aglomeracji, dziś wiem, że się znów zaczynają dynamicznie rozwijać. Ale wracając do historii, to miasto w epoce renesansu było sławne na całą Rzeczpospolitą z produkcji sukna, tkanin i krawiectwa. Jednak prosperita nie trwała wiecznie, szereg wojen przetoczyło się przez ten teren i w efekcie, w połowie XVII wieku nastał kryzys, który z prężnego ośrodka produkcyjnego zrobił miasteczko o charakterze rolniczo-rzemieślniczym. I tak było aż do II połowy XIX wieku, kiedy to Brzeziny znów stały się ważnym ośrodkiem produkcyjnym, głównie dzięki ogromnemu rozwojowi żydowskiego krawiectwa. Nas dziś jednak interesuje okres około roku 1769, a wówczas w mieście nie działo się najlepiej i było tam jedynie zlokalizowanych, około 80 aktywnych warsztatów sukienniczych. I to właśnie z jedynym tych warsztatów rzemieślniczych łączę znaleziony skarb. Poniżej dzisiejsze Brzeziny, z uwzględnieniem miejsca wykopania skarbu.
Jak widać, monety ukryte były na obrzeżach ścisłego centrum miasta, w pobliżu rzeki. To pasuje do lokalizacji warsztatu rzemieślniczego. Kiedy zsumujemy ilość gotówki, jaką ukryto w glinianym garnku, to okaże się, że w monetach SAP było tego wszystkiego około 765 groszy. Co licząc 4 grosze na złotówkę, możemy przeliczyć na kwotę 191 ¼ złotych. Jak widać nie była to jakaś wielka fortuna rodem ze szlacheckich pałaców, gdzie wszystko liczono w dukatach i talarach. Taką kwotę, zebraną w drobnych nominałach, wypada traktować, jako pokaźną sumę gotówki dla osób niższego stanu. Oczywiście nie chłopów, którzy ówcześnie byli jedynie niewolnikami, operującymi w najlepszym przypadku grubszymi miedziakami. To wskazuje na mieszczański lub rzemieślniczy charakter depozytu. A ile to było warte było w 1769 roku? Dla normalnych ludzi pracy, była to całkiem porządna kasa. Skoro krawiec za uszycie spodni szlachcicowi inkasował wówczas 3 złote, pensja wykwalifikowanego rzemieślnika wynosiła około złotówki dziennie, a za łokieć (ok 60 cm) materiału trzeba było zapłacić jedynie półzłotka, to jak widać był to spory utarg. Można się było na pewno z tego utrzymać przez kilka dobrych miesięcy. Szczególnie, skoro funt (0,43kg) schabu można było kupić zaledwie za srebrnika, czyli ¼ złotego. Jak widać trochę grosza to jednak było, stąd nic dziwnego, że ktoś postanowił to ukryć w „banku ziemskim”. Zwykle tego typu zachowanie wiązane było z zagrożeniem bezpieczeństwa spowodowanymi na przykład wojną, okupacją czy nawet przemarszem wojsk. Jednak tezę tą przed laty podważył już profesor Mikołajczak, który twierdził, że z jego badan wynika, iż większość skarbów ukryto w czasach pokoju. Jak widać możliwości jest wiele. Rok 1769 wskazuje nam jednak, że mogło to mieć jakiś związek z lokalnym zamieszaniem, jakie w różnych miejscach kraju wywołały akty zbrojne Konfederacji Barskiej. To skomplikowany czas, który z pewnością nie sprzyjał bezpieczeństwu życia i mienia.

Innym ciekawym aspektem jest staranne ukrycie skarbu, bo w końcu robotnicy odkopali go w 1961 roku na głębokości około 1 metra. I tu z pomocą przychodzi nam właśnie archeologia. Każdy wykształcony w tym kierunku wie, a doświadczony życiem poszukiwacz ma tą świadomość, że co do zasady w miastach, warstwy ziemi z powiedzmy XVIII wieku znajdują się aktualnie średnio na poziomie kilku metrów w głąb obecnego poziomu lądu. To tajemnica poliszynela, że nawet super nowoczesnym wykrywaczem metalu to można sobie pochodzić po polach i lasach, gdzie jak gleba się dobrze ułoży a rolnik od lat głęboko ją orze, to czasem coś przeniknie do wierzchniej warstwy i się to coś znajdzie. Drobniaki, które ktoś zgubił podczas pracy w polu to zdecydowanie inna liga, niż depozyt zakopany wieki temu z rozmysłem w mieście. Tu trzeba kopać naprawdę głęboko, stąd właśnie skarby znajdowane są najczęściej przy poważnych pracach gruntowych, jak wszelkiego typu budowy, roboty kanalizacyjne czy inne głębokie wykopy związane z miejską infrastrukturą. Nie inaczej było właśnie ponad 50 lat temu w Brzezinach. Kopano głęboko na poziomie fundamentów, jednak osoba, która ukryła naczynie z monetami w 1769 roku, zrobiła to normalnie, czyli płytko. Być może po to żeby łatwo ukryte monety znaleźć i szybko je wykopać. W chwili odkrycia, po 200 latach naczynie znajdowało się już na głębokości metra, dziś pewnie byłoby to około 1,5m. Są takie miasta, gdzie z tego, co słyszałem, czasem kopie się i na 8 metrów w głąb, tylko po to żeby dojść do poszukiwanej warstwy gleby. Warto zdać sobie z tego sprawę. Ale to tylko tak na marginesie. Powtarzam, co usłyszałem od znajomych archeologów, bo sam żadnej tajemnej wiedzy w tym kierunku nie mam. A skoro już o wspomniałem o kolegach-archeologach… to czas na drobny żarcik w ich kierunku J.
Jednych to śmieszy dla innych jest pasją życia J. Pasjonatów nigdy dość i ja ich bardzo szanuję. Teraz przejdźmy do samych monet SAP z Brzezin i mojego badania. Dlaczego uważam, że ten skarb jest szczególnie ważny? Otóż jest ku temu, co najmniej kilka istotnych powodów. I teraz właśnie będzie o tym, co doprowadziło mnie do odkrycia skarbu w…skarbie J.

Po pierwsze, tak jak napisałem już na wstępie, dzięki analizie tego znaleziska wszedłem w posiadanie zdjęć trzech rzadkich dzisiaj półzłotków z rocznika 1768, co znacznie podniosło jakość tekstu na blogu dedykowanego tym właśnie monetom. To była dla mnie główna inspiracja stanowiąca wartość samą w sobie, którą z resztą wykorzystałem już po dwóch dniach od czasu wizyty w Łodzi, publikując wpis. Jednak materiału z kwerendy miałem więcej i później przyszedł czas na analizę pozostałych zdjęć oraz głębsze przemyślenia, które popchnęły mnie do kolejnych wniosków.

Drugą korzyścią okazał się sam skarb. Głównie dlatego, że monety nie zostały w żaden sposób wcześniej dobrane i spreparowane, a odpowiadały losowej próbie srebrnej gotówki obiegającej w 1769 roku. To otwierało możliwość porównania rozkładu poszczególnych roczników w skali każdego nominału oraz odmian/wariantów w skali każdego rocznika. Oczywiście porównaniu do rozkładów, które sam wcześniej już opublikowałem na blogu lub takimi, których jeszcze nie opisałem, ale co, do których mam już swoje zdanie. Dla przykładu, w takich złotówkach SAP z 1767 roku, ciekawiło mnie bardzo, ile tam znajdzie się monet z dwóch rzadszych odmian z mniejszymi orłami. We wpisie na blogu z marca, wyszło mi w analizie dostępnego wówczas materiału, że mniejszych orłów występuje około 9,5%, a cała ogromna reszta, to standardowa odmiana z dużym orłem. Teraz miałem okazję ocenić tą estymację i zobaczyć jak ten szacunek sprawdzi się w mniejszej skali na losowych monetach z tego rocznika. Wynik jest taki, że w ramach skarbu, na 52 złotówki wybite w 1767 roku, znalazłem jedynie 2 sztuki rzadszych odmian, co stanowi około 4%. Jak widać jest różnica, jednak nie jest jakaś spektakularna i cały czas potwierdza rzadkość wyznaczonych przeze mnie odmian, więc nie ma wstydu. Nie mniej, bardzo byłem ciekaw tego wyniku i właśnie ten skarb dał mi możliwość by to obiektywnie sprawdzić.

Ale to nie wszystko. Największym handicapem z obcowania z grupą ponad 300 drobnych monet SAP wybitych w początkowych latach, jest moim zdaniem ich analiza pod kątem zawartości fałszerstw. Jak można przeczytać w serii wpisów, jakie poświęciłem na blogu tej tematyce, pierwsze pruskie fałszerstwa na masową skalę zaczęto wprowadzać do naszego obiegu w roku 1770. Tym samym w skarbie z Brzezin, którego ukrycie datuje się na rok 1769 – nie powinno być żadnej pruskiej podróbki. Uznałem, że to niewiarygodnie szczęsliwa okazja, aby po pierwsze to sprawdzić, a po drugie i nawet ważniejsze – przeanalizować stemple monet SAP, które na 99,9% powinny być oryginalne. To dało mi wiele przemyśleń i materiału, który będę w przyszłości wykorzystywał do tworzenia bloga. Teraz mogę powiedzieć tylko tyle, że żadnych fałszywek w skarbie nie stwierdziłem, co potwierdza tezę o początku pruskich podróbek monet SAP. Dodatkowo, dzięki tej analizie udało mi się zweryfikować kilka własnych wątpliwości. Dla przykładu, teraz już jestem pewien, że półzłotki z 1766 z „dziwnym” orłem, do których oryginalności wcześniej miałem pewne wątpliwości, są na 100% produktem z mennicy koronnej. Dwugrosze z 1766 jeszcze w tym roku doczekają się swojego tekstu, więc teraz tylko pokażę zdjęcie awersu odmiany, która z całą pewnością jest oryginalna.
To może nie jest jakieś wielkie odkrycie, bo przecież już w katalogu monet Poniatowskiego Parchimowicz/Brzeziński ta odmiana jest opisana, jako „dobra”.. Lecz ja osobiście już wiele razy zawiodłem się na ustaleniach duetu autorów, więc wcale nie byłem do tego przekonany i wolałem to sobie sam jakoś potwierdzić.  Dziś po moich wątpliwościach nie ma już śladu, moneta na zdjęciu jest oryginałem.

Jednak większego przełomu w myśleniu o pruskich podróbkach dokonałem na srebrnikach SAP z 1766 roku. Nie publikowałem na blogu tekstów dotyczących początkowych roczników tego nominału, gdyż miałem kilka poważnych wątpliwości, co do oryginalności poszczególnych odmian i wariantów. Wolałem się z tym wstrzymać i lepiej rozgryźć temat zanim coś o nich napiszę. Teraz właśnie dzięki skarbowi z Brzezin, zmieniłem zdanie w kilku ważnych kwestiach. Żeby to zobrazować - już wiem, że jako absolutne minimum, będę musiał poprawić wpis na blogu o pruskich fałszerstwach srebrnych groszy, gdyż jak się okazuje, nie wszystkie z monet, jakie wówczas tam pokazałem….są podróbkami L. Szok! To dla mnie była ogromna zmiana w myśleniu o początkach mennictwa w stolicy.  Dziękuję Brzeziny za naukę J. Ale to nie wszystko, co można było „wycisnąć” z tego jednego, jak na warunki SAP, to całkiem licznego skarbu. Powoli finiszujemy, więc za chwilę wyjmę „królika z kapelusza”, bo nadchodzi czas na zapowiedzianą numizmatyczną sensację J.

Co powiecie na fakt, że analizując monety ze skarbu, odkryłem nową, nigdzie dotąd nie opublikowaną odmianę półzłotka. Nie żaden kolejny drobny wariant stempla, ale dużą i POWAŻNĄ ODMIANĘ, którą już nawet na cześć skarbu określiłem przydomkiem - „Brzezińska” J. Więc po kolei było tak… Jak już kilkakrotnie wspominałem we wcześniejszych tekstach, powoli przygotowuje się do opisania na blogu bardzo trudnego i wielowariantowego rocznika dwugroszy z 1769 roku, więc nic dziwnego, że bardzo dokładnie przyjrzałem się wszystkim 39 egzemplarzom, jakie ukryto w naczyniu. Kiedy analizowałem zdjęcia jakie wykonałem podczas pierwszej wizyty w Łodzi, znalazłem monetę, która nie powinna istnieć. No w każdym razie ja się z takim półzłotkiem z rocznika 1769 nigdy jeszcze nie spotkałem. Żeby mieć absolutna pewność, czy nic mi się nie pomyliło i nie pomieszało w zdjęciach, pojechałem drugi raz do muzeum by to zweryfikować. Jak się okazało, mój warsztat pracy był OK i zdjęcie przedstawiało egzemplarz, który rzeczywiście istnieje. Skoro to już pewne, to czas by podzielić się swoja radością z czytelnikami. Oto po raz pierwszy ogląda świat, nowa odmiana dwugrosza SAP z 1769 pochodząca bezpośrednio ze skarbu z Brzezin, co podkreśla oryginalne opakowanie muzealne z numerem 10714.
Piękny egzemplarz „odmiany Brzezińskiej”, co nie? J Dla tych miłośników monet Stanisława Augusta Poniatowskiego, którzy nie zorientowali się, na czym polega niezwykłość zaprezentowanej monety – mała podpowiedź. Awers, czy czegoś on Wam nie przypomina? Oczywiście, to typ awersu wybity stemplem półzłotka, jaki był używany w roku 1767. Od roku 1768, więc i w całym 1769, kompozycja awersu dwugroszy została zmieniona. Zdecydowanie inna jest tarcza herbowa, inne są orły i oba wieńce. Lepiej to będzie widać, na dokładniejszym zdjęciu, które zamieszczę pod spodem. I będzie można je sobie na własną rękę porównać, czy to z katalogiem, czy też z pierwszą lepszą monetą z dowolnego archiwum aukcyjnego. Stawiam żołędzie przeciwko talarom, że każdy sam po chwili dojdzie do wniosku, że oto na jednej monecie spotkał się ze sobą rewers z roku 1769 i awers znany z rocznika 1767. I pewnie takie połączenie stempli widzicie po raz pierwszy. Nie będę się na ten temat zbytnio rozpisywał, bo rocznik czeka na osobny wpis na blogu. Teraz zamieszczę tylko obiecane, nieco lepsze zdjęcie awersu, na którym dobrze widoczne są wszystkie najważniejsze elementy. 
Dla mnie to naprawdę wielkie przeżycie, które mam nadzieje także przysporzy zasłużonej sławy Działowi Numizmatycznemu Muzeum Archeologicznemu i Etnograficznemu w Łodzi, kierowanemu przez Piotra Chabrzyka, który można powiedzieć - jest ojcem chrzestnym tego odkrycia. W końcu to on wpuścił mnie do swojego gabinetu, przytachał mi te wszystkie palety z monetami z Brzezin do analizy oraz wsparł mnie na miejscu potrzebną literaturą, z której dowiedziałem się więcej o szczegółach tego odkrycia. Serdecznie dziękuję za poświęcony mi czas i polecam się na przyszłość J. Mega, co? J. A takich skarbów, które warto poddać analizie jest znacznie więcej. Może z okresu SAP nie tak znów wiele, ale kilka muzeów mam wynotowanych i pewnego dnia zjawię się w ich progach by się bliżej zapoznać ze znaleziskami. Z góry proszę o pozytywne przyjęcie J.

Jeśli mógłbym coś na koniec wpisu zarekomendować miłośnikom innych okresów mennictwa Polski Królewskiej, Prus czy Śląska – to Panie i Panowie, w muzeach jest ogrom licznych skarbów z Waszych okresów, które dotychczas nie zostały przeanalizowane przez znawców tematu. Kto lepiej wie, co w monetach piszczy, jak doskonale wyspecjalizowany w danym temacie miłośnik numizmatyki. Nie liczmy na to, że skarby zostały porządnie opisane, a nawet, jeśli tak było, to najczęściej zrobiono to na podstawie „wiekowych” źródeł, które nie dotrzymują poziomem szczegółowości dzisiejszym publikacjom i możliwościom, jakie dają nowoczesne bazy danych. Zatem, nowe odkrycia czekają tam na Was, wystarczy tylko po nie sięgnąć. I do tego właśnie zachęcam. Mam nadzieje, że moja historia będzie do tego dobrą motywacją. Na dziś to tyle i do zobaczenia na muzealnym szlaku J.

W dzisiejszym artykule wykorzystałem niżej wymienione źródła: monety ze zbiorów Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi LINK , mapy i dane ze strony Brzeziny.pl LINK , fotografie wyszukane za pomocą narzędzi google grafika i mapy google. Czerpałem również wiedzę z następujących publikacji: Marta Męclewska i Andrzej Mikołajczyk „Skarby monet z lat 1650-1944 na obszarze Polski” Inwentarz II; Andrzej Mikołajczyk „Brzeziny woj. Skierniewice. Skarb monet Stanisława Augusta” Wiadomości Numizmatyczne zeszyt (85-86) 1978 rok; Krzysztof Filipow „Od ukrycia do odkrycia. Skarb – nie skarb na pograniczu Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego XVI-XVIII w.; Borys Paszkiewicz „Pojedyncze znaleziska monet, interpretacja” oraz Jarosław Dutkowski „Drobna moneta w Gdańsku od XV do połowy XIX wieku w świetle nieopisanego zespołu z kanału Raduni i znalezisk luźnych” – obie z XII Ogólnopolskiej Sesji Numizmatycznej w Nowej Soli 2002r. 

poniedziałek, 2 lipca 2018

2 gr 1775, czyli o tym jak krakowskim targiem, dwa minusy dały plus.

Cześć, dziś planuję, że to nie będzie zbyt długi tekst, więc zapraszam bez obaw i zobaczymy jak mi to wyjdzie J. Jako pierwszy wpis w lipcu, proponuję zakończyć temat, który zacząłem w poprzednim miesiącu i doprowadzić do szczęśliwego finału wątek poprawnego opisania półzłotka z rocznika 1775. Jak mam nadzieję pamiętamy, w poprzednim wpisie skoncentrowałem się niemal w całości na polemice z autorami katalogów monet okresu SAP, w celu pokazania argumentów na to, że najprawdopodobniej nie istnieje odmiana dwugrosza z inicjałami A.P., którą oni tak ochoczo uwzględniają w swoich publikacjach, nadając jej dodatkowo, niespotykany stopień rzadkości w obiegowym srebrze SAP, jakim jest R8. Mam nadzieję, że dobrze uzasadniłem swoje wywody i nie umknął nikomu fakt, że egzemplarz w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie, na który wszyscy się powołują, a który zdaniem kustosza pochodzi ze zbioru hrabiego Sobańskiego, jest jedynie monetą z rocznika 1773 z przebitką daty z 1772. To podstawa dzisiejszych rozważań i w drugiej części oprócz wstępu, już nie będę wracał do tego zagadnienia, co zaowocuje tym, że w na końcu tekstu z premedytacją zupełnie nie uwzględnię takiej odmiany, gdy będę opisywał konkretne warianty monety możliwe do zebrania. To wydaje się jasne.

Jednak jak się okazuje, nie jest to jasne dla wszystkich i wciąż istnieją tacy, którzy aktywnie starają się zmienić ten bieg wydarzeń. Żeby nie być gołosłownym za chwilę przedstawię przykład takiego chorobliwego dążenia do posiadania mega-rzadkiego numizmatu. Nie istnieje taki w rzeczywistości? To nic nie szkodzi – sami sobie zrobimy swój egzemplarz półzłotka 1775 z inicjałami A.P. Albo pójdziemy jeszcze dalej, nie dość, że go sobie podrobimy, to jeszcze go później z powodzeniem ogrejdujemy a następnie sprzedamy jakiemuś mniej zorientowanemu zbieraczowi. Istna paranoja numizmatyczna. A skoro już wspomniałem o paranoi, to mam po ręką adekwatny obrazek na dobry początek wpisu J
Taki żarcik J. Jednak na serio, ta jedna nieistniejąca odmiana z inicjałami A.P., to w dalszym ciągu nie wszystko, co napisano w katalogach, a co należałoby „wyprostować”, jeśli chcemy poprawnie opisać ten rocznik. Otóż w tak z pozoru nikczemnym i nieistotnym z punktu widzenia mennictwa okresu Poniatowskiego roczniku dwugrosza jest jeszcze jeden mit, który należy obalić. Tym sposobem zakładam, że na końcu wpisu dojdziemy do wspólnego wniosku, że półzłotek z 1775 roku był przez minione lata, monetą traktowaną wyjątkowo z trudnych do zaakceptowania dzisiaj powodów. Prosta przebitka dat, jakich wiele na stemplach okresu stanisławowskiego z mennicy koronnej, traktowana była, jako okaz o rzadkości R8 ze zbioru Sobańskiego. Zatem nie może dziwić, że paranoja w wynajdowaniu możliwych odmian dotknęła go jeszcze bardziej.

Zanim przejdziemy do opisu istniejących monet, zajmijmy się od razu sprostowaniem informacji na temat kolejnej „wirtualnej” odmiany uwzględnionej w katalogu Parchimowicz/Brzeziński. Mowa tu o monecie opisanej, jako odmiana 16.j4, chrakteryzującej się zdaniem autorów, kompletnym brakiem inicjałów zarządcy mennicy. To wyrażenie „zadaniem autorów”, jest kluczem do rozwiązania tej zagadki. W zbiorach Muzeum Narodowego w Krakowie znajduje się jeden, dokładnie tak opisany egzemplarz, który jak zakładam, był przez publicystów analizowany zanim umieścili jego zdjęcie w swoim katalogu. Tym samym, jeśli okaże się za chwile, że to błąd, to będzie to już kolejny kamyczek wrzucony do ogródka zawodowych numizmatyków. Coś się wszyscy na te inicjały intendentów mennicy w roczniku 1775 szczególnie uparli. Zanim odseparujemy ziarno od plew zobaczmy ilustrację, tak jak to przedstawili autorzy najnowszego katalogu.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłem stan monety, na jaką powołali się autorzy publikacji wieszcząc nam nową odmianę, intuicyjnie byłem pełen obaw. A było to jeszcze zanim miałem zamiar na blogu publikować swoje komentarze, więc były to można rzec, zwykłe rozterki kolekcjonera na temat, jakości posiadanych źródeł. No, ale żeby na tak widocznie podniszczonej monecie opierać tak istotną tezę? Byłem tym mega zaskoczony i zdziwiony. I nawet powiększenie najistotniejszego fragmentu rewersu, jakim uraczyli nas panowie Parchimowicz i Brzeziński tylko pogłębiało moje rozterki. Ja tam w każdym razie widziałem mechaniczną ingerencje, żeby nie powiedzieć, że majaczyły mi zarysy po zeskrobanych literach. 

Patrząc na ten problem od strony teoretycznej, to brak inicjałów mincmajstra na dwugroszu z 1775 roku, mógł oczywiście mieć miejsce i to, z co najmniej kilku powodów. Jako pierwszy z nich, nasuwa się mi wielbłąd lub zaniechanie rytownika stempli, który nie umieścił inicjałów na stemplu. W tym obszarze rozważań na czoło wysuwa się oczywiście błąd rytownika, ale równie dobrze powód może leżeć w tym, że narzędzie do bicia rewersu wykonane było w poprzednim roku, w którym następowały zmiany na stanowisku intendenta w mennicy i akurat nie było wiadomo, jakie nowe inicjały należy wykonać. Mało to prawdopodobne, ale przecież możliwe. Kolejny zdroworozsądkowy powód to dramatyczne zapachnie/awaria stempla, która w efekcie powodowała, że inicjały mimo tego, że były na narzędziu, to jednak nie zostały przeniesione na monetę. Trudno mi sobie, co prawda wyobrazić taki defekt, a nawet, jeśli by wystąpił, to raczej nie ma mowy o nowej odmianie półzłotka a jedynie o destrukcie menniczym. Jednak najwięcej szans na uzyskanie efektu jak na zdjęciu w katalogu, daje temu, co spotyka się najczęściej i jest najbardziej prawdopodobne. Mowa o zwykłym zniszczeniu krążka spowodowanym obiegiem lub nawet, o umyślnym działaniu człowieka. W naszych dzisiejszych rozważaniach nie opuszcza nas szczęście, bo tak się miło złożyło, że akurat ten konkretny egzemplarz dwugrosza został zdigitalizowany i jego wizerunek jest powszechnie dostępny na stronie MNK. Popatrzmy, zatem na lepsze zdjęcia niż te w katalogu, egzemplarza bez inicjałów.
Co widzimy? Każdy pewnie ma swoje zdanie. Jednak nie ulega wątpliwości, że pod datą, w miejscu gdzie powinny być inicjały E.B. intendenta Brenna widnieje wyraźny wytarty pas. To miejsce jest newralgiczne, stąd należy je poddać pogłębionej analizie by nasza ocena była w miarę możliwości obiektywna. Większe przybliżenie w tym przypadku się jednak nie sprawdziło. Widać, co prawda jakieś cienie na wytartej powierzchni, ale jak dla mnie to nic pewnego. Autosugestia zwykle pozwala nam dostrzec, to co aktualnie chcemy znaleźć, a nam przecież chodzi o poprawny odczyt, a nie o obalenie teorii o dwugroszu bez inicjałów za wszelka cenę. Żeby temu zaradzić proponuje „wrzucić drugi bieg”, czyli pójść krok dalej. Zastosujmy metodę podstawową w tego typu badaniach, której używam zawsze by potwierdzić swoje obserwacje i wątpliwości, zanim ogłoszę światu na blogu kolejny nowy wariant. Czyli, po prostu poszukajmy monety z tego samego stempla, będącej w lepszym stanie zachowania i dopiero wówczas ją oceńmy. Ta prosta metoda jest szczególnie użyteczna, do analizy wszelkich kropek, czy też innych drobnych punc występujących masowo na monetach SAP. Jak to zwykł wyliczać uznany spec od monet SAP pan Rafał Janke, do wybicia rocznika monet o nominale półzłotka z reguły wytwarzano w mennicy kilka stempli. Przeważnie było ich trzy lub wielokrotność tej liczby, jeśli emisja miała być liczniejsza. Nakład monety z 1775 wynosi delikatnie ponad 350 tysięcy sztuk, co w porównaniu do innych roczników, jakie już opisałem na blogu, gwarantuje nam znalezienie minimum po sześć stempli z każdej strony. Do dzisiejszego badania dysponuje zdjęciami pokaźnej grupy 63 monet, stąd nie zakładam trudności w odnalezieniu drugiego egzemplarza z identycznym rewersem.

Tak jak myślałem, po krótkiej analizie zebranego materiału okazało się, że akurat ten rewers występuje dość licznie, nawet na tyle często, że łączy się z różnymi awersami. Próba egzemplarzy okazała się na tyle udana, że udało mi się odnaleźć półzłotki z dokładnie takiego samego wariantu, czyli identycznych stempli awersu i rewersu. Popatrzmy na kilka wyszukanych przykładów. Dla osiągnięcia lepszego efektu, wklejam jedynie fotki rewersów i to w sekwencji obrazującej postępujące wytarcie związane z obiegiem.
Jak widać, już od egzemplarza oznaczonego, jako „b) „ zaczyna się postępująca degradacja inicjałów intendenta mennicy Brenna. Na monetach „c” i „d” można zaobserwować już tylko jego szczątki. Teraz mając już dane z obserwacji, możemy pokusić się o obiektywny osąd tego problemu. Mój wniosek jest taki, że na rewersie krążka ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie, który został wykorzystany w najnowszym katalogu do wyznaczenia odmiany 16.j4 – oryginalnie były inicjały E.B. Wyraźne ślady wytarcia w newralgicznych miejscach monety, jakie widzimy na fotografiach z muzeum i z publikacji Janusza Parchimowicza, w połączeniu z zamieszczoną przez mnie sekwencją udowadniają, że monety wybite tym stemplem mają wybitną tendencję do zatracania cen interpunkcyjnych i inicjałów intendenta w trakcie obiegu. To nic dziwnego, bo badając wiele monet SAP, szczególnie tych najdrobniejszych nominałów, dość często doświadczam takich obserwacji. Nie wiem jeszcze jak to działa, ale bardzo wyraźnie można zauważyć, że pewna grupa monet ma wyjątkowe tendencje do wycierania się w obiegu określonych miejsc a inne takich cech nie przejawiają. W dziś analizowanym przypadku akurat jest to prawa-dolna część monety, co jest najczęściej spotykanym efektem, ale znam również przykłady monet z okresu SAP, w których stopniowej degradacji ulegają inne części krążków.

Ok, podsumowując ten fragment. Z pięciu „odmian” półzłotka 1775 wyznaczonych i opisanych w najnowszym katalogu monet Stanisława Augusta Poniatowskiego, po usunięciu nieistniejącego egzemplarza z inicjałem A.P., który okazał się przebitką dat oraz odmiany bez inicjałów, która okazała się być wycieruchem – zostały nam już jedynie trzy. Takie są fakty, a przy okazji doskonały przykład na to, ile precyzji i rozwagi trzeba mieć biorąc się za pisanie katalogów, bo to praca równie precyzyjna i niebezpieczna jak robota sapera J. Wyjaśniły się też przy okazji tytułowe „dwa minusy”. Rzadko zdarza mi się taki kierunek analiz, w którym eliminuje wcześniej opisane odmiany i dlatego też chciałem to dzisiaj jakoś specjalnie podkreślić. Z reguły przecież uzupełniam katalog o nowe obserwacje, a tu taka wpadka i to podwójna w jednym roczniku. To dla mnie nowe doświadczenie J.

Idziemy dalej. Skoro mamy już „z głowy” dwie monety z katalogu i w efekcie uszczupliliśmy opisane warianty dwugrosza 1775 aż o 2 pozycje, to teraz możemy już spokojnie zobaczyć, czym się od siebie różnią realnie istniejące krążki i czy czasem, przy okazji nie uda nam się wyznaczyć nowych wariantów, które jakoś „zalepią” ten wyłom w numizmatycznym murze. Zatem zabierzmy za analizę monet z próby 63 sztuk, jakie udało mi się zgromadzić do dzisiejszego badania. Zacznijmy od rewersów, jako strony o łatwiejszej do analizy i do dzieła J.

Na rewersie nie będzie zbyt wielu fajerwerków, takich jak brak inicjałów Brenna, ale też i bez tego nie będziemy się nudzić. Jak to zwykle w drobniejszych nominałach monet okresu SAP, zaobserwowałem kilkanaście stempli, które różnią się od siebie drobiazgami. Jedne różnice, jak wzajemne przesunięcia liter/cyfr i wyrażeń, są z naszego punktu widzenia zupełnie nieistotne, jednak występują tam również takie zmienne, które warto wskazać. Co ważne, we wszystkich stemplach napisy na rewersie są identyczne i o tym, że mamy do czynienia z monetą wybitą innym narzędziem bardzo często informują nas jedynie delikatne różnice, szczególnie widoczne dopiero wówczas, gdy mamy do jednoczesnej analizy kilka rewersów położonych obok siebie. Jak wiadomo, ja również jestem zdeklarowanym wrogiem aptekarstwa w analizie monet polski królewskiej i skłaniam się ku głosom mówiącym, aby jako odmiany/warianty nie wyznaczać wszystkich stempli po kolei, a jedynie wybrać te spośród nich, które rzeczywiście posiadają powtarzalnie odmienne i istotne z punktu widzenia numizmatyki cechy, pozwalające je od siebie odróżnić bez użycia mikroskopu J. Szczególnie, gdy nakład monety nie jest niski – jak w dzisiejszym przypadku, to nie zamierzam pokazywać czytelnikom wszystkich stempli, które zaobserwowałem dokładnie analizując monety, a jedynie te, które są moim zdaniem warte uwagi. Tym sposobem zapraszam na prezentacje trzech wariantów, na jakie się natknąłem po tej stronie dwugrosza.

Zmienne do analizy rewersu będą tylko dwie. Pierwszą z nich jest występowanie kropki po wyrażeniu COL. Tak się, bowiem złożyło, że istnieje jeden stempel, który takiej kropki wyraźnie nie posiada. Drugą cechą jest odmienna punca cyfry „5” w dacie, która powiązana jest przy okazji z występowaniem kropki po dacie. Kiedy mamy rewers z „małą 5” – kropka po dacie występuje, a kiedy na rewersie jest „duża 5”, to żadnej kropki nie uświadczysz. Zapisując te zmienne w sposób, do jakiego przywykliśmy na blogu, uzyskujemy następujący zapisy. Cecha oznaczona, jako „a) „ to obecność kropki po wyrażeniu „COL”, która może przyjąć wartość: „kropka po COL” lub „brak kropki po COL”. Druga zmienna, jako „b) „ to informacja o rodzaju cyfry „5” w dacie oraz kropce po niej, która może przyjąć dwie wartości: „mała 5 i kropka po dacie” lub „duża 5, brak kropki po dacie”. Proste, pozostaje teraz pokazać te cechy na przykładach w większych przybliżeniu.
Z tych dwóch zmiennych, bezpośrednio wynikają trzy warianty rewersów, które teraz po kolei wymienię i pokażę przykładowe zdjęcia.

REWERS 1 -> a) kropka po COL; b) mała 5, kropka po dacie.
REWERS 2 -> a) brak kropki po COL; b) mała 5, kropka po dacie.
REWERS 3 -> a) kropka po COL; b) duża 5, brak kropki po dacie.
Tyle o rewersach, teraz czas na druga stronę monety. Awersy jak to mają w standardzie, z reguły są bardziej skomplikowane do analizy. W półzłotkach przeważnie należy zwracać baczna uwagę na oba wieńce oplatające tarczę herbową. Zwykle to ilość listków na lewym i prawym motywie roślinnym wyznacza nam kolejne warianty. Rocznik 1775 będzie pod tym względem nieco inny, co jest z jednej strony ciekawsze a z drugiej nieco komplikuje mi proste i dawno wypracowane podejście.

Najistotniejszą różnica, jaka możemy zaobserwować na awersie dwugrosza w tym roczniku są dwa warianty orła, czyli herbu Polski. Akurat pod tym względem ten rocznik okazuje się przejściowym, pomiędzy wyobrażeniem z „małym orłem”, które znamy z wcześniejszych roczników a „dużym orłem”, który króluje na tym nominale niepodzielnie do końca produkcji w 1786 roku. Tym sposobem mamy pierwszą i to od razu bardzo istotna zmienną. Poniżej prezentuję porównanie dwóch orłów w powiększeniu.
Różnica pomiędzy herbami jest dobrze widoczna gołym okiem nawet bez powiększenia, stąd nic dziwnego, że jest to najważniejszy element na awersie. Niestety przy okazji warto wspomnieć, że ta jakże istotna zmienna nie została zauważona i uwzględniona przez autorów najnowszego katalogu monet Poniatowskiego, co wydaje się kolejną sporą wpadką w tym roczniku. Pewnie zadziałało prawo serii.

Teraz czas na standardowe działanie w analizach dwugroszy SAP, czyli ocenę obu wieńców. Jak zwykle posłużę się na początku zdjęciem, które wklejam do każdego tekstu by wyjaśnić czytelnikom, na co zwracam uwagę i jak po kolei liczę listki i liście. Oto i wspomniana ilustracja.
Najpierw zajmiemy się lewym wieńcem. Tu spotka nas ciekawostka, otóż na wszystkich stemplach rewersu półzłotka w tym roczniku, występuje niezmiennie tylko jedna sekwencja (2,2,2,2). Jedyne różnice, które można zaobserwować po tej stronie herbu, koncentrują się na budowie samych listków. Jedne są długi i smukłe a inne z kolei, krótsze i bardziej przypominają zwykłe liście, jakich wiele dokoła. Być może znaczy to, że na stemplami pracowało dwóch rytowników i każdy miał swoje punce oraz własne wyobrażenie rośliny, która oplata tę część tarczy. Poniżej przykładowe różnice w powiększeniu.
Jak dla mnie, to widać zdecydowaną różnicę. Niestety nie można jej powiązać z odmiennymi wariantami orłami, gdyż różne listki występują na stemplach awersu bez widocznego związku z wcześniej pokazanym herbem Polski. Wspominam o tym jedynie, jako ciekawostka, gdyż nie rekomenduje użycia tej cechy do wyznaczania wariantów. Już kiedyś zdeklarowałem się, że jedynie łączna ilość listków lub różnice w poszczególnych sekwencjach mogą mnie jedynie skłonić do „zabawy” w wyznaczanie wariantów za pomocą tej zmiennej. Kształt, ułożenie czy nachylenie są różnicami tak subtelnymi i trudnymi do jednoznacznego opisania, że nie idę tą drogą i nikogo do tego nie zachęcam. Nie da się przecież ukryć, że każdy stemple wykonywany ręcznie jest inny i tylko od nas zależy jak nisko zawiesimy sobie poprzeczkę J. Dziś, zatem uznaję, że lewy wieniec na każdym wariancie ma jednakową sekwencję listków w układzie (2,2,2,2) i nie wykazuje cech zmiennych, które można by uznać za istotne dla analizy. Przenieśmy się teraz na drugą stronę awersu.

Po prawej stronie różnorodność „niestety” występuje. Piszę „niestety”, gdyż prywatnie drażni mnie to ślęczenie nad liśćmi po tej stronie, gdyż uważam ten wieniec za cechę dodatkową, skuteczną jedynie wówczas, gdy pomaga w klasyfikacji wariantów, gdy oba wieńce równocześnie wykazują różnice. Lewy wieniec i jego listki jest dla mnie ważniejszy, a prawy traktuje jedynie, jako wsparcie. Ma to swój związek nie tylko z moim „widzi mi się”, ale również jest pochodną problemów z praktycznym użyciem prawego wieńca, gdyż to właśnie prawa strona awersu jest zwykle zdecydowanie mocniej wytarta obiegiem, co jawnie utrudnia wszelkie analizy a czasem nawet je po prostu uniemożliwia. Potrzebne są egzemplarze pięknie zachowane, żeby doliczyć się tych wszystkich liści i nie popełnić prostego błędu, który będzie miał dalsze konsekwencje. Tym razem znów Święty Eligiusz miał mnie w swojej życzliwej opiece i udało się pozyskać do badania piękne egzemplarze rodem z Muzeum Narodowego w Warszawie. To oczywiście również zasługa tego, że tolerują tam jeszcze moje wizyty i tamtejszy kustosz, Pan Jerzy Rekucki z właściwą sobie łagodnością reaguje na moje liczne prośby o przytachanie kolejnych tac ze srebrem SAP. Po tym wyjaśnieniu, czas na podzielenie się moimi obserwacjami.

Prawy wieniec awersu wykazuje sporą różnorodność. Nie jest to jednak związane z ogólną ilością liści, jakie rytownik nabił na stempel po tej stronie, a jedynie z ich układem, czyli z sekwencjami. Poniżej na zbiorczej ilustracji prezentuje przykłady zaobserwowanych przez mnie układów, które wykorzystałbym, jeśli chciałbym „na siłę” wyznaczyć warianty awersu.
Dzięki takim drobnym różnicom w wieńcach po obu stronach tarczy herbowej, naliczyłem aż 9 stempli awersu! Narobiłem się przy tym, Wy się tego naczytaliście a teraz stwierdzę, że to wszystko było bez sensu J. Wyjątkowo nie rekomenduję używania tej zmiennej w wyznaczaniu wariantów awersu. Po pierwsze jak już wyżej wspomniałem, prawa strona jest dla mnie dodatkiem do analizy lewego wieńca – a ten, w roczniku 1775 nie wykazuje istotnych różnic. Po drugie, stan niemal połowy monet, jakie miałem dostępne do analizy nie pozwala mi na choćby 90% pewności, że moje dopasowanie do poszczególnych układów prawego wieńca jest zawsze prawidłowe. Po trzecie, skoro nie jestem pewien czy dobrze klasyfikuję tą cechę, to nie widzę sensu publikowania tych obserwacji, bo mogę niechcący wprowadzić kogoś w błąd. Zatrzymam się dziś jedynie na pokazaniu istniejących różnic i tu powiem STOP. Ten tramwaj dalej nie pojedzie J.

Tym samym zdecydowałem się, że w roczniku 1775 dwugrosza, warianty awersu wyznaczy nam jedyna istotna cecha zlokalizowana po tej stronie krążka. Będą to opisane już wyżej orły wyrażające herb Polski. To założenie znacznie uprości dzisiejszą analizę, a dodatkowo pozwoli mi na udowodnienie, że w badaniu monet SAP nie jestem „aptekarzem”. A to już coś J. Podsumowując awersy - mamy dwa warianty, jeden z „małym orłem” a drugi, ze znacznie większym od niego ptakiem, zwanym przez mnie „dużym”. Przejdźmy do opisu katalogowego i zdjęć.

AWERS 1 -> mały orzeł;
AWERS 2 -> duży orzeł;
Dla większej wiedzy, dodam tylko, że mały orzeł z AWERSU 1 został zaobserwowany na 6 stemplach, a AWERS 2 z dużym orłem, posiada 3 różne stemple. Oczywiście w ramach każdej z grup, gdy się dobrze przyjrzeć to istnieją drobne różnice pozwalające na identyfikacje, które związane są z oboma wieńcami, układem liter w otoku, czy miejscem nabicia poszczególnych herbów względem tarczy. Jednak nie są one istotne z punktu widzenia tego badania, przez co nie będą podmiotem mojej dalszej analizy.

Ok, skoro wiemy ile wyznaczyłem wariantów po obu stronach półzłotka z 1775, to teraz zestawmy je razem w tabelkę by zobaczyć, jaką to da nam ilość wariantów monety do potencjalnego kolekcjonowania. Poniżej pierwsze zestawienie.
Jak widać po złożeniu „do kupy” mamy 4 warianty. Główna w tym zasługa awersu z małym orłem, który występuje w połączeniu ze wszystkimi trzema rewersami. To oczywiście minimalna ilość, wyznaczona bez wchodzenia w detale ułożenia wieńców. Teraz zobaczmy, jaki jest rozkład procentowy każdego z wariantów w próbie 63 egzemplarzy. Na to pytanie odpowie nam kolejna tabelka.
Dla mnie to było małe zaskoczenie, gdy okazało się, że w zestawie monet, jakie zgromadziłem najwięcej egzemplarzy na rewersie posiadało większą cyfrę „5” bez kropki po dacie. Na ten wariant złożyły się kombinacje aż 6 stempli, po 3 z każdej strony monety. Z drugiej strony, podczas analizy spotkałem tylko jeden egzemplarz monety z WARIANTU 2. To trochę mało, żeby potwierdzić z całą pewnością, czy rzeczywiście istnieje rewers bez kropki po COL. Jednak moneta, która tak „namieszała” i jest odpowiedzialna za ten wariant jest zachowana w bardzo dobrym stanie, pochodzi z jednej z aukcji WCN i na wyraźnym zdjęciu nie ma kropki. Ten stempel rewersu okazał się bardzo rzadki i mimo specjalnego baczenia, nie udało mi się odnaleźć drugiego egzemplarza. Ciekawe J.

Ok, a teraz już odnieśmy nakład rocznika wynoszący dokładnie 351 884 sztuki do rozkładu procentowego, jaki uzyskaliśmy w badanej próbie. To czysta matematyka i nie ma tu miejsca na moją interpretacje. Jedynie dobrze jest pamiętać, że są to dane przybliżone i bardzo zależne od próby monet, jakie akurat zgromadzimy. Nie ulega wątpliwości, że gdybym posiadał takich półzłotków z 1000, to wyniki mogłyby być nieco inne. Jednak uważam, że rząd wielkości i proporcje byłyby podobne. Zobaczmy jak to wyszło.
Dzieląc nakład przez ilość stempli, jakie zaobserwowałem, otrzymujemy średnią dla rewersu w granicach 58 tysięcy a dla awersu około 39 tysięcy. Jednak stempel rewersu bez kropki po COL, który zaobserwowałem na zaledwie jednym egzemplarzu musiał być wybity w zdecydowanie mniejszym nakładzie niż średnia. Taka obserwacja, przy okazji.

Teraz już czas, żeby powyższym nakładom przydzielić stopnie rzadkości, zgodnie ze skalą hrabiego Emeryka Hutten-Czapskiego dla monet okresu Polski Królewskiej oraz założeniem, że drobnych monet z okresu SAP zachowało się do naszych czasów maksymalnie 10% pierwotnego nakładu. Poniżej ostatnie zestawienie w dzisiejszym tekście.
Stopnie rzadkości, jakie zaprezentowałem, zostały przez mnie delikatnie „podrasowane” w ramach doświadczenia, jakie zyskałem badając te wszystkie roczniki. WARIANT 1 matematycznie kwalifikował się na granicy R2, jednak biorąc pod uwagę stosunkowo sporą ilość monet w przebadanej próbie, zdecydowałem się na to by zaliczyć go do grupy R1. Odwrotnie zrobiłem z WARIANTEM 2, w który zaliczyłem do R5. Mimo tego, że obliczając go, jako 10% oszacowanego nakładu, wyszłoby nam o stopień mniej. Jednak w takich sytuacjach, gdy podczas analiz okazuje się, że mamy do czynienia z bardzo rzadko spotykaną monetą, to warto to dodatkowo zaakcentować. Skoro trafiliśmy tylko 1 na 63 sztuki, to równie dobrze moglibyśmy nie spotkać kolejnej, jeśli dysponowalibyśmy nawet nieco większa próbą.

Przejdźmy już teraz do końcowego fragmentu, jakim będzie pokazanie przykładów każdego z wariantów i opisanie go w nomenklaturze najnowszego katalogu monet SAP Parchimowicz/Brzeziński. Jak przypomnę autorzy w swojej publikacji opisali 5 „odmian” w tym roczniku. Na blogu udało się obalić dwie z nich, zatem z tego, co opublikowano zostały jedynie 3. Dziś dodałem do tego jeden wariant, gdyż autorzy nie wzięli pod uwagę odmiennych punc orła na awersie. W ten sposób krakowskim targiem, doszłyśmy do 4 wariantów i tyle przykładów znajdzie się poniżej. 

PÓŁZŁOTEK Z 1775

16.j1 – WARIANT 1 – > REWERS 1/AWERS 1
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis w 6 liniach 2.GR./CLX.EX/MARCA/PURA COL./1775./E.B.
Nakład łączny rocznika = 351 884
Szacowany rozkład wariantu 1 w roczniku = 34,9% = 122 880 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R1

16.j2 – WARIANT 2 – > REWERS 2/AWERS 1
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis w 6 liniach 2.GR./CLX.EX/MARCA/PURA COL/1775./E.B.
Nakład łączny rocznika = 351 884
Szacowany rozkład wariantu 1 w roczniku = 1,6% = 5 585 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R5

16.j3 – WARIANT 3 – > REWERS 3/AWERS 1
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis w 6 liniach 2.GR./CLX.EX/MARCA/PURA COL./1775/E.B.
Nakład łączny rocznika = 351 884
Szacowany rozkład wariantu 1 w roczniku = 47,6% = 167 564 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R1

16.j5? – WARIANT 4 – > REWERS 1/AWERS 2
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis w 6 liniach 2.GR./CLX.EX/MARCA/PURA COL./1775./E.B.
Nakład łączny rocznika = 351 884
Szacowany rozkład wariantu 1 w roczniku = 15,9% = 55 855 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R2

Na dziś to tyle. Wyjątkowo dużo miejsca zajęło mi zbadanie tego drobnego rocznika. Zaczynając ten temat nie brałem pod uwagę nawet takiej możliwości, że poświęcę temu zagadnieniu dwa pełne wpisy. Jak to można się w numizmatyce czasem zdziwić wchodząc w problem nieco głębiej niż minimum dostępnej wiedzy z katalogów.  To, co szczególnie mnie martwi, to fakt, że rocznik 1775 był całkiem ciekawy w wydarzenia, jakie miały miejsce w Rzeczpospolitej i miałem w planie jedno z nich przytoczyć przy okazji. Jednak z uwagi na ilość tekstu, jaką musiałem poświęcić badanej monecie, odkładam te ciekawostki na kolejną okazję. Z pewnością już niedługo wrócę ponownie do tego rocznika przy okazji badania kolejnego srebrnego nominału i wówczas postaram się dodać coś ciekawego z historii kraju.

Podsumowując, kończę tekst zadowolony z uzyskanego efektu. Nie często udaje mi się aż w takim stopniu polemizować z informacjami opublikowanymi w katalogach przez uznanych fachowców oraz korygować ich wcześniejsze ustalenia. Jednak w tym wypadku nie miałem wyjścia i ktoś to musiał kiedyś opisać. Padło na mnie, taka karma J. Nie przedłużam, dziękuję za doczytanie do tego miejsca. Zdeklarowanym miłośnikom monet Poniatowskiego, życzę zebrania kompletu wariantów półzłotka z 1775 i do zobaczenia niebawem J.

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem dane i zdjęcia pochodzące z niżej wymienionych źródeł: katalogu autorstwa Janusza Parchimowicza i Mariusza Brzezińskiego „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego”, Muzeum Narodowego w Krakowie, Muzeum Narodowego w Warszawie, archiwów aukcyjnych Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka, Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka, archiwum Allegro, Numimarket.pl, oraz innych miejsc wyszukanych w internecie za pomocą wujka Google.