poniedziałek, 31 grudnia 2018

Półzłotek z 1769, czyli stosujemy w praktyce hasło „w numizmatyce widzisz tyle, ile wiesz”.


Cześć J. Mimo natłoku innych zajęć, jakimi w ostatnim czasie musiałem poświęcić więcej czasu, cieszę się bardzo, że jakoś udało mi się w końcu wyrobić i zgodnie z obietnicą publikuje na blogu wpis o moim ulubionym roczniku dwugrosza z okresu SAP. Jak już nie raz wspominałem, to bardzo interesujący rocznik, który ujął mnie już dość dawno swoim bogactwem, rozumianym jako wyjątkowa różnorodność stempli. Szczególnie, jak na ten dość prosty w formie nominał, to wyjątkowo właśnie w roku 1769 warszawscy rytownicy dali prawdziwy pokaz swojej fantazji. Jednak rozpoczynając to swoje pisanie, jestem jeszcze bardziej podekscytowany niż pierwotnie zakładałem. Oczywistym tego powodem jest nowa odmiana półzłotka 1769, tak zwana „odmiana Brzezińska” , którą wypatrzyłem wiosną podczas kwerendy w Muzeum Archeologicznym i Etnograficznym w Łodzi, właśnie w skarbie z pobliskich Brzezin. Od tego czasu, co zrozumiałe, chęć zmierzenia się na blogu z nowym podejściem do opisania tego rocznika dwugrosza jest u mnie jeszcze większa. Szczególnie, że mam w tym obszarze jeszcze drobną niespodziankę dla czytelników, o której wcześniej nie wspominałem, trzymając ją właśnie na taką okazję.

Może to trochę dziecinne i głupie, ale zaczynając dziś ten wpis czuję się tak jakbym rozpoczynał jakąś daleką podróż i udawał się tam, gdzie czekają mnie nowe przygody. Odpowiedzialny jest za to nie tylko ciekawy temat, ale i styl, w jakim tworzę tego typu katalogowe teksty. Otóż zdradzę, że na tym etapie jest jeszcze wiele niewiadomych, których odkrywanie będzie dla mnie niezłą zabawą. Nie mam przygotowanego żadnego sztywnego planu ani scenariusza, którego muszę się kurczowo trzymać. Szczerze mówiąc, to na tym etapie tworzenia tekstu, nie mam bladego pojęcia ile będzie wariantów półzłotka do opisania, a nawet nie zdecydowałem jeszcze, po jakich elementach zdecyduję się by w ogóle te warianty zacząć wyznaczać. Oczywiście, dobrze wiem jak do tego podeszli autorzy katalogu, panowie Parchimowicz i Brzeziński. Znam, również nieopublikowaną pracę Rafała Janke na ten temat. Jednak nie wiem jeszcze, jakie będą moje główne wnioski po przebadaniu kilkuset egzemplarzy, które zamierzam poddać analizie. Dopiero po wykonaniu tej pracy, będzie czas na ustalenie planu działania i wyznaczenie własnej ścieżki. To jest dla mnie zawsze najciekawszy element pisania bloga, a przy tak różnorodnym roczniku jak 1769, szykuje się całkiem przyjemny tydzień analiz. W sumie, to po to właśnie powstał ten blog, by nie tylko kolekcjonować srebra Poniatowskiego, ale również bawić się tymi monetami i w miarę możliwości odkrywać w nich to, co jeszcze nie zostało opisane. Zacznę pewnie do swoich monet z 1769 roku, których mam dokładnie 9 i żadnej z nich nigdy nie udało mi się odnaleźć w najnowszym katalogu. Zakładam, że w końcu uda mi się ta sztuka, kiedy na końcu tego tekstu postawię ostatnią kropkę. Ale, teraz jeszcze tego nie wiem i to jest dla mnie najfajniejsze. Jaram się tym trochę jak dzieciak lizakiem. Może podzielę się teraz z Wami tym łakociem J.
Sorrki, trochę mi to obleśnie wyszło, więc może lepiej zostańmy dziś przy numizmatyce J.

Zajrzyjmy na chwile do warszawskiej mennicy, gdyż rok 1769 to ciekawy okres również pod względem tego, co działo się w stołecznym zakładzie. A działo się nie najlepiej. Piotr Gartenberg vel Sadogórski, który w tym okresie miał kontrakt na bicie polskich monet przezywał trudne chwile. A razem z nim „cierpiała” jego mennica. Problemy były generalnie dwa. Po pierwsze, cisnęły go Komisje Mennicza i Skarbowa, które zabraniały mu bić więcej sztuk monet miedzianych, zanim nie wybije umówionych w kontrakcie nakładów monet złotych i srebrnych. Pech polegał na tym, że przedsiębiorca bijąc monety według ustawy z 1766 roku – tracił na monetach złotych 5 groszy na sztuce, na monetach srebrnych wychodził z trudem „na zero” a zarabiał jedynie na biciu miedzi. Tym samym dość szybko wyprodukował 6 z zakontraktowanych 12 milionów w miedzi, na których dobrze zarobił, jednak w tym samym czasie jego mennica wybiła jedynie mniej niż 1/3 ze 100 milionów złotych w srebrze. Komisja Skarbowa obawiała się, że pracując w taki sposób, kontraktu na złoto i srebro nigdy nie uda się Gartenbergowi wypełnić. Coś było na rzeczy, bo rzeczywiście biznesman już w 1768 roku imał się najróżniejszych pomysłów na to, aby tylko uzyskać zgodę na większą ilość monet miedzianych. Polscy urzędnicy byli jednak dosyć konsekwentni i zgadzali się jedynie na drobne ustępstwa, powodowane najczęściej przestojami w mennicy, która z braku kruszców (oprócz miedzi) często stała bezczynnie a jej pracownicy nie otrzymywali uposażenia. I tu właśnie pojawia się drugi problem, nazwijmy go obiektywnym. Otóż rzeczywiście bardzo brakowało surowców do bicia srebra i złota. Zapaść była na tyle duża, że w latach 1766 i 1767 wybito po ponad 12 milionów złotych w monetach srebrnych, zaś w roku 1768 wytworzono już znacznie mniej monet, których wartość oscylowała około 4,8 miliona złotych. Kumulacja problemów nastąpiła właśnie w roku 1769, w którym do 31 lipca mennica wyprodukowała srebrnych monet wartości zaledwie około 842 tysięcy złotych. W takim tempie trudno było oczekiwać wypełnienia kontraktu. Zdecydowano by srebro zakupić i sprowadzić z Holandii. Gartenberg obiecał, że tego dokona i na pokrycie kosztów sprowadzenia surowca pozwolono mu wybić znów pół miliona w miedzi. Jednak już wkrótce okazało się, ze jest to kolejna obietnica bez pokrycia i bicie srebra już do końca kariery przedsiębiorcy w stolicy było zdecydowanie mniejsze niż zakładały kontrakty. Może zbierał na przelew dla Wisły Kraków? Tego jednak źródła nie podają J. Ale tu zahaczamy o kolejny rok i o tym napiszę już przy okazji opisu jakiejś monety z 1770.

Pewnie tymi problemami po części spowodowany jest dość dziwny nakład półzłotków z 1768 i 1769. O monetach z poprzedniego rocznika już napisałem w dedykowanym wpisie TU LINK W katalogu Parchimowicza określono nakład dwugroszy 1769 na okrągłe 1,5 miliona sztuk. Według raportu menniczego dyrektora Puscha wychodzi, że w 1769 roku wydano z mennicy półzłotków wartości 754 616 złotych i 15 groszy, co w sztukach przelicza się na 1 509 233 egzemplarze. Zakładając jednak, że moje wcześniejsze tezy o zaniżonym nakładzie półzłotka z 1768 maja racje bytu, to od tej ilości należałoby odjąć około 90 tysięcy sztuk, które zostały wybite stemplami z 1768 roku. Tym samym nakład monet z rocznika 1769 w dalszym ciągu nie jest konkretnie znany, jednak moje szacunki kręcą się gdzieś w okolicach 1 420 000 egzemplarzy. I tyle przyjąłem w dalszej części badania. Na ten ważny detal światło może rzucić przyszła publikacja Rafała Janke, gdyż ten autor posiada konkretne dane z raportów o produkcji mennicy w ujęciu miesięcznym i być może w przyszłości podzieli się z nami swoimi ustaleniami na ten temat. Na koniec tego wątku, warto wspomnieć, że w roku 1769 nie wybito w ogóle półtalarów i srebrników, a nakłady talarów, dwuzłotówek i złotówek były jedynie symboliczne. Zdecydowanie najliczniejszą srebrną monetą SAP z rocznika 1769 jest właśnie dość niepozorny półzłotek.

I tak, zanim zacznę własne analizy to najpierw warto zobaczyć, co na ten temat napisali już zawodowcy. Analizie poddam jedynie najnowsze dwa źródła, które wymieniłem już powyżej, gdyż w starszych katalogach przy dwugroszu z datą 1769 jest opisana z reguły tylko jedna moneta. Taki poziom ogółu mógł być akceptowalny w minionych latach, jednak w XXI wieku mamy nowe możliwości i stać już nas na więcej. W najnowszym katalogu „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego” autorzy wykonali śmiały krok w kierunku wyznaczenia większej ilości wariantów. Dzięki temu zostało opisanych i pokazanych na ładnych zdjęciach aż 5 monet, które różnią się między sobą detalami awersu, takimi jak ilość i wielkość listków lewego lauru oraz dodatkowo również zmienną interpunkcją na rewersie. To daje nam już jakieś pojęcie, z czym będziemy mieli do czynienia. Poniżej przykładowa moneta, wybita parą dość popularnych stempli.
Akurat moneta z ilustracji została wykorzystana we wspomnianym katalogu i opisana, jako podstawowy wariant półzłotka z 1769, określony numerkiem16.d. Oczywiście, jeśli ja na blogu piszę „wariant”, to wiadomo, że w katalogu Parchimowicz/Brzeziński, te bądź, co bądź, drobne różnice potraktowano z reguły, jako „odmiana”. Ja oczywiście się z tym nie zgadzam, więc w każdym wpisie przekręcam to nazewnictwo po swojemu.

Inaczej do tematu tego dwugrosza podszedł drugi ze znawców, czyli pan Rafał Janke. W materiałach, które był łaskaw mi niegdyś przekazać, bardzo mocno skoncentrował się na porównaniu awersów. W swoich badaniach odkrył aż 24 sztuki różnych stempli awersu.  Jednocześnie twierdząc, że jest całkiem możliwe, iż nie widział jeszcze wszystkiego i całkowita liczba narzędzi, jakich użyto do wybicia awersów tego rocznika może spokojnie przekroczyć liczbę 30. Oczywiście rewersy też posiadają wiele stempli, ale po za jednym wyjątkiem, uznał, że są to nieistotne różnice polegające na przesunięciu liter i cyfr względem siebie. Finalnie Rafał Janke wyznaczył jedną odmianę półzłotka z 1769, w której jest dziesięć wariantów w zależności od układu listków gałązki oliwnej, stanowiącej lewy wieniec awersu oraz układu dwóch dolnych listków prawego wieńca. Lubię ten naukowy poziom szczegółowości i jednocześnie takie podejście, w którym zauważa się jedynie istotne, acz drobne różnice, które nazywa się po imieniu, czyli „wariantami”. Oczywiście z drugiej strony, pochwalam również to, kiedy nie zwraca się zbyt wielkiej uwagi na przesunięcia liter/cyfr względem siebie i nie robi się z takich mikro-różnic wielkiego zagadnienia jak mamy do czynienia w II RP czy PRL-u. W ten sposób u Pana Rafała nie spotkamy wariantów z szeroką datą i wąską datą, tak bardzo rozpowszechnionych w katalogu Parchimowicz/Brzeziński. Jeśli data jest zapisana na wielu stemplach niezmiennie, jako 1769, to żadne przesunięcia cyfr względem innych elementów rewersu nie były w stanie skłonić badacza do uznania ich za na tyle istotne, by przydzielić im oddzielny wariant. Tego nauczyłem się właśnie od Rafała J. Podsumowując ten fragment, mam już na wstępie dość bogatą wiedzę o stemplach awersu, które zostały wyznaczone korzystając z podobnych zmiennych jak w katalogu. Oba podejścia różni oczywiście jakość i głębokość analizy.

OK, dysponując dobrym materiałem teoretycznym nie pozostaje mi nic innego niż zderzyć te informacje z rzeczywistością, rozumiana jako własna analiza około 200 monet jakie udało mi się zebrać do zbadania. W dalszej części postaram się uzupełnić ustalenia zawodowców i dodać od siebie szereg, mam nadzieję, jedynie istotnych uwag. Tak żeby po publikacji tego wpisu można było łatwo zidentyfikować i odróżnić posiadane monety. Od razu też zapowiadam, że z danych z katalogu monet SAP i od Rafała Janke wybiorę tylko te informacje, które uznam za przydatne i najistotniejsze. Co znaczy, że wcale nie będę forsował szczególnie wielkiego poziomu szczegółowości. Ale o tym nieco więcej napisze już za chwilę.

Zacznijmy nasze analizy od rewersów. Jak można się domyślać, to zdecydowanie prostsza w analizie strona półzłotka. No i w końcu to na tam właśnie znajduje się data 1769, która w tym typie monet jest kluczowym czynnikiem kwalifikującym krążki do danego rocznika. Tak, rewersy na początek będą w sam raz...

Rewers półzłotka, jaki jest każdy widzi J. Pozornie nic się przez lata nie zmienia i nic ciekawego nas tam nie czeka. Ale, czy na pewno?  Mamy tam standardowo napis „2.GR.” określający nominał. Łacińską informacje o stopie menniczej, zapisanej w formie „CLX. EX/ MARCA/PURA.COL.” co po polsku znaczy nic innego niż „160 sztuk z czystej grzywny kolońskiej”. Dalej jest data zapisana po arabsku 1769. A w najniższej linii znajdują się inicjały intendenta mennicy warszawskiej „I.S.”, które informują nas, że był to nikt inny a sam Justyn Schröder. Jak widać sporo ważnych informacji, upchnięto na tej stronie krążka. Popatrzmy na przykładowy rewers w znacznym powiększeniu.
 No właśnie, po bliższym zapoznaniu zawsze znajdzie się jakaś interesująca cecha. W roczniku 1769 takimi zmiennymi będą interpunkcyjne kropki. Otóż, w licznych stemplach, jakich użyto do produkcji rewersów tego rocznika, pojawiają się nam aż trzy warianty zapisu. Mamy monety gdzie tak jak na powyższym przykładzie znajdują się wszystkie maksymalnie możliwe kropki oraz takie, na których brakuje jednej po wyrażeniu PURA albo nawet dwóch, po CLX i po PURA. Żeby o tym się przekonać i uzyskać pewność, należy tak jak w moim przypadku obejrzeć naprawdę sporo monet w dobrym stanie. Nie jest, bowiem żadną tajemnicą, że ta interpunkcja bardzo lubi płatać figle i w trakcie obiegu lub nadmiernego zużycia stempla, monety z czasem tracą swoje kropki. Na wielu egzemplarzach, jakie widziałem dodatkowo nie było jeszcze widać kropki po wyrażeniu COL. Jednak zawsze były to najczęściej „monety po przejściach” i po porównaniu tych przypadków z monetami dobrze zachowanymi wybitymi tym samym stemplem, okazywało się, że kropki kiedyś tam jednak były. Nieocenioną skarbnicą informacji były dla mnie oczywiście dwa zbiory, do których miałem dobry dostęp. Pierwszy ukłon jak zwykle, wędruje w stronę kustoszy z Gabinetu Monet i Medali Muzeum Narodowego w Warszawie, gdzie znajduje się aż 28 egzemplarzy badanych dziś półzłotków.  Drugie nieocenione źródło wiedzy, to słynny skarb z Brzezin znajdujący się w zbiorach Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi. W ramach tej grupy monet mamy aż 39 dwugroszy z 1769. Co ważne skarb z Brzezin, do którego jeszcze wrócę w dalszej części wpisu, ma w tym przypadku jeszcze kilka innych zalet. Jak ta, że w 99% zawiera monety zachowane w niemal menniczych stanach, gdyż zostały one ukryte właśnie w 1769 i nie zdążyły się jeszcze zużyć w obiegu. Wszystkie jak jeden maż, błyszczą piękną i świeżą blachą. Właśnie uzmysłowiłem sobie, że sama świadomość istnienia takiej grupy monet może być koszmarem dla inwestorów i wielbicieli MS-ów zamkniętych w plastikowych slabach. Wyobrażam sobie właśnie, jak Piotr Chabrzyk, Kierownik Działu Numizmatycznego z Łodzi, znany ze sporej fantazji w rozwijaniu niestandardowych ekspozycji oraz rozbudzaniu pasji numizmatycznych wśród okolicznych mieszkańców… wysyła je wszystkie hurtem do gradingu. W efekcie, jeszcze w styczniu otrzymuje prawie 40 gustownie zapakowanych półzłotków z rocznika 1769 z notami „MAX ŚWIAT MS65…a NAWET LEPIEJ”. Kusząca wizja J. A potem już tylko ceny lecą w dół i jak bańka pękają marzenia o bogactwie. Ale odbiegłem od tematu. Proszę mnie bardziej pilnować, bo jest jeszcze sporo do napisania J.

Skończyłem na tym, że na rewersach mamy trzy warianty interpunkcyjne. Ciekawe jest w nich jeszcze to, że nie jestem do końca pewny, który z nich jest poprawny a które dwa maja w sobie błędy. Zawsze wydawało mi się, że w XVIII wieku kropki stawiało się w skrótach, gdzie użyto ostatniej litery skracanego wyrazu. W przeciwnym razie, powinien być dwukropek. Na przykład po AUG: na 10-cio groszówkach SAP mamy z reguły dwukropki i to jest prawdopodobnie właśnie poprawna forma. W każdym razie na półzłotkach w początkowych latach bicia te zasady zupełnie nie obowiązywały i interpunkcje stosowano intuicyjnie. Stąd szczególnie dziwne są te znaki przystankowe, jakie rytownicy zdecydowali się umieszczać po CLX czy po PURA, które przecież nie są żadnymi skrótami. Z drugiej strony po GR i COL powinien być dwukropek a nie ma i kto za tym nadąży... Tak, tylko zwracam na to uwagę, bo nawiązując do łacińskiego PURA…może znajdzie się wśród czytelników bloga jakiś PURYSTA, który zna lepiej te zasady i podzieli się z nami swoją wiedzą w komentarzu, żeby w końcu stało się jasne, jak poprawnie należałoby to ówcześnie zapisać. My w każdym razie w całym roczniku 1769 mamy trzy warianty rewersu, które opisuję i pokazuję poniżej.

REWERS 1 – są kropki po CLX. oraz po PURA.
REWERS 2 – jest kropka po CLX., brak kropki po PURA
REWERS 3 – brak kropek po CLX oraz po PURA

Obserwując liczbę badanych monet i połączeń stempli rewersów z awersami, mogę już teraz wstępnie podać, że najbardziej popularnym wariantem jest bezwarunkowo REWERS 2, który reprezentuje styl interpunkcji, który zdecydowanie dominował na dwugroszach w roku 1769.

Teraz czas na to, co tygryski lubią najbardziej J. Na awersach będzie się działo wiele i nie będą to działania interpunkcyjno-kosmetyczne. Tu będziemy strzelać z grubej rury. Zacznijmy od tego, że bazując na odkryciu, jakie opisałem pół roku temu badając skarb z Brzezin, czas na oficjalne wprowadzenie na numizmatyczna scenę nowej odmiany dwugrosza 1769. Jak ktos jeszcze tego nie czytał to  TU LINK Odmiana, którą wstępnie nazwałem „Brzezińską” (oczywiście od skarbu, a nie z innych powodów J) ma, bowiem wyjątkowe znaczenie dla późniejszych klasyfikacji i katalogowym opisie. Jako, że główną cechą tej odmiany jest wykorzystanie do produkcji monet z 1769 roku, starych stempli awersów z roku 1767, to na początek, określmy sobie tą najistotniejszą różnicę na awersach. Poniżej ilustracja z porównaniem dwóch odmian awersów, jakie spotkamy w dwugroszach 1769.
Jak dobrze widać na zdjęciu, różnic jest tak wiele, że moim zdaniem w zupełności zasługują na opisanie ich, jako osobna odmiana. Numerologicznie, ta starsza i za razem rzadsza otrzymuje numer 1, a jej popularna "siostra", znana już od monet z 1768 roku i stąd „młodsza” odmiana uzyskuje numerek 2. Sprawiedliwie, ale to nie wszystko i przechodzimy do niespodzianek J.

Przez okres pół roku, jakie już minęły od odkrycia pierwszego egzemplarza odkrycia ODMIANY 1, udało mi się uzyskać całkiem sporo nowych informacji, którymi teraz się podzielę z czytelnikami.  Tym samym osobno opisze dwie odmiany awersu i już teraz przechodzę do odmiany z awersem typowym dla monet 1767. Pierwszą informacją niech będzie fakt, że aktualnie znam już 4 egzemplarze tej nieopisanej w katalogach odmiany. Wyczuliłem oko na poszukiwanie tego typu monet i efekt przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Szczególnie biorąc pod uwagę, że okazało się, iż takie monety istnieją obok nas a nikt nigdy nie zwrócił na nie swojej uwagi. No to teraz opowiem gdzie można takie egzemplarze spotkać. Oczywiście pierwszy i za razem najładniejszy niezmiennie znajduje się w muzeum w Łodzi. Ale to już powszechnie wiadomo, więc teraz przejdę do kolejnych monet i ich tajemnic. Drugi egzemplarz zaobserwowałem pośród zbioru Muzeum Narodowego w Warszawie. Śmieszne jest to, że będąc kilka miesięcy temu na kwerendzie w Gabinecie Monet i Medali MNW miałem tą monetę w ręku, jednak dopiero przygotowując się do tego wpisu i analizując materiał zdjęciowy z tamtego okresu, zwróciłem uwagę, że jedna z 28 monet jest wyraźnie inna J. To pierwszy dowód na to, że hasło, jakim Damian Marciniak promuje swoje numizmatyczne wieczorki w hotelu Marriott ma swój praktyczny wymiar. Teraz po opisaniu monet z Brzezin, dobrze wiedziałem, czego szukam. I oto, bach! Znalazłem ją obok siebie, we własnym komputerze, do którego wcześniej przerzuciłem zdjęcia z telefonu J. Trzeci egzemplarz dostrzegłem w archiwum aukcji na ukraińskim portalu aukcyjnym Violity. Otóż gdzieś w 2017 roku, za grosze został sprzedany dość kiepsko zachowany egzemplarz dwugrosza 1769 w odmianie 1. Moneta sama w sobie nie jest piękna, stąd być może fakt, że ktoś w ogóle przebił ja podczas aukcji świadczy o tym, że kupujący miał świadomość, co licytuje. Jeśli tak, to ja w 2017 roku jeszcze tego nie wiedziałem, więc gratuluje nieznajomemu koledze.

Czwarty egzemplarz jest mi najbardziej bliski. Pewnie dlatego, że aktualnie znajduje się w moim posiadaniu. I to właśnie TA moneta przyczyniła się do zatytułowania dzisiejszego tekstu. Całkiem niedawno udało mi się wypatrzyć swój egzemplarz na jednej z licznych aukcji Allegro. Być może moje wpisy miały jakiś wpływ na to, że stoczyłem o ten egzemplarz krótką bitwę z innym użytkownikiem i musiałem wysupłać z kieszeni ponad 300 złotych by stać się jej szczęśliwym właścicielem.  Zrobiłem sobie nawet pamiątkową ilustrację z tej aukcji, którą prezentuje czytelnikom poniżej.
Jak można zauważyć, trafił mi się całkiem ładny i czytelny egzemplarz z naturalną, kolorową patyną. Widać też, dlaczego dzisiejszy tekst ma taki tytuł. Otóż moneta została błędnie opisana, jako pruski fals z 1769 roku. To mnie właśnie przyciągnęło do tej aukcji, bo przecież… nie znam żadnej pruskiej podróbki z tego rocznika J.  Kiedy okazało się, że to „Złoty Graal wśród dwugroszy z 1769” a do tego, sprzedawany przez gabinet Damiana Marciniaka, uznałem, że nie trafi mi się już lepsza okazja do użycia tytułowej maksymy.  Zdecydowałem, że musze tą aukcję wygrać, monetę zdobyć a później to wydarzenie opisać na blogu. Kiedy po wylicytowaniu udałem się do siedziby GNDM i odbierałem półzłotka z rąk Marcina, zdradziłem mu ten sekret i obaj uśmialiśmy się z takiego obrotu sprawy. W każdym razie coś w tym haśle jest na rzeczy, bo to już nie pierwszy raz, kiedy zdarzyło mi się wypatrzyć coś ciekawego w pozornie zwykłej monecie. A tak na poważnie, to prawda jest taka, że gdyby była to aukcja stacjonarna to zapewne bym to normalnie zgłosił do gabinetu, z prośbą by poprawili opis, ale skoro puścili złomka na Allegro - uznałem, że „hulaj dusza, piekła nie ma”. Czy ja się z tego musze teraz wyspowiadać? Skoro tak, to poproszę o wybaczenie Świętego Eligiusza. On, jako patron numizmatyków powiem mnie jakoś zrozumieć J.

Tak, więc mamy już dostępne 4 egzemplarze, ale to jeszcze nie koniec ciekawostek. Można by uznać, że takie monety powstały przypadkowo, kiedy podczas procesu bicia nagle zabrakło nowych stempli awersu i mincerze zmuszeni byli wykorzystać stary stempel z poprzednich lat, jaki akurat „był pod ręką”. Można by tak uznać, gdyby nie drobny, ale ważny fakt, że wcale nie mamy do czynienia z jednym pomyłkowo użytym stemplem! Otóż spośród tych czterem sztuk, jakie znam, zaobserwowałem aż 3 różne stemple awersu z 1767 roku. Dodatkowo połączono je z dwoma różnymi wariantami rewersu. To oczywisty dowód na to, że nie był to jakiś jednostkowy i przypadkowy wypadek, ale działanie, które można uznać zapewne za standardową sytuację w mennicy warszawskiej. W końcu to nie pierwszy znany nam przypadek, kiedy wykorzystuje się zdatne do użytku stemple z poprzednich lat. I taka to właśnie ciekawa historia.

No, więc teraz już czas na pokazanie tych trzech stempli awersu. Uznałem, że skoro ta odmiana jest jeszcze nieopisana w literaturze, co dla mnie znaczy „rzadka i ważna”, to ja wyjdę naprzeciw przyszłym publicystom i oznaczę każdy znany stempel, jako osobny wariant. Tym samym mamy 3 warianty awersu w ramach ODMIANY 1, które wyglądają tak jak na poniższej ilustracji.

AWERS ODMIANA 1/WARIANT 1 – dwa górne listki lewego wieńca obok litery „L”
AWERS ODMIANA 1/WARIANT 2 – dwa górne listki lewego wieńca obok litery „P”
AWERS ODMIANA 1/WARIANT 3 – dwa górne listki lewego wieńca obok litery „O”

Zdjęcie mozna sobie powiększyć. Jak widać w opisie i na zdjęciu, do odróżnienia stempli użyłem dobrze widocznej cechy, usytuowania dwóch górnych listków lewego wieńca względem napisu otokowego. To moim zdaniem dobry przykład na to, kiedy w mennictwie okresu SAP warto zwracać uwagę na drobne przesunięcia elementów względem siebie. Tu jest to jak najbardziej uzasadnione.

Zobaczmy teraz jak łączą się ze sobą poszczególne stemple awersu z rewersami. Te zależności dla monet ODMIANY 1 opisuje poniższa tabelka.
Cztery znane monety ODMIANY1 po połączeniu ich stempli awersów z rewersami utworzyły nam 3 warianty monet do zebrania. Jak widać do opisu tych wariantów użyłem podwójnego kodowania i określiłem 1.1., 1.2. i 1.3. Ten sam typ zapisu wykorzystam podczas wyznaczania monet z drugiej odmiany, na którą będą się składać 3 znane nam już dobrze warianty rewersów w połączeniu z… jeszcze nieokreśloną, ale naprawdę sporą ilością „standardowych” stempli awersów. Tam warianty będą zaczynać się od cyfry 2, czyli wystartujemy od 2.1. i tak dalej…

Ale, moje podejście do opisania monet ODMIANY 2 oraz tradycyjne zestawienia badań ilościowych opublikuje w drugiej części tekstu. Uznałem, że zajmie mi to jeszcze trochę miejsca i czasu, a że już zapisałem 12 stronę, więc nie będę nadwyrężał siebie i czytelników w ten ostatni dzień roku. A przy okazji dzieląc wpis na dwie części, będę mógł opublikować dziś wpis na blogu i (co ważniejsze) złożyć moim czytelnikom noworoczne życzenia. Grzechem byłoby z tego nie skorzystać J.

Wszystkim czytelnikom mojego bloga, życzę:
Zdrowia, Szczęścia
i Spełnienia Marzeń w Nowym Roku.
Do zobaczenia i usłyszenia już niebawem w 2019 roku. Dziś muszę kończyć, bo trzeba schłodzić szampana J.

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem informacje z n/w publikacji: Mieczysław Kurnatowski „Przyczynki do historyi medali i monet Polskich bitych za panowania Stanisława Augusta”, katalog Janusza Parchimowicza / Mariusza Brzezińskiego „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego” oraz informacje przekazane mi przez Rafała Janke. Zdjęcia monet pochodzą  z publicznych archiwów aukcyjnych Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka, Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka oraz portali aukcyjnych Allegro i Violity. Pozostałe ilustracje zostały wyszukane za pomocą gogle grafika. 

środa, 26 grudnia 2018

O Konfederacji Barskiej opowieść multimedialna, czyli nie dajmy się powtórzyć tej historii.


Dzień dobry wieczór. Mam nadzieję, że macie czas J. Chciałbym dziś wreszcie nieco napocząć kolejny niezwykle burzliwy okres w dziejach Rzeczpospolitej pod panowaniem Stanisława Augusta Poniatowskiego. Niezwykły czas, po którym już nic nie było takie same…Ten tekst nie będzie jednak żadnym (nie daj Boże) wykładem. Zresztą, ja żadnym znawcą nie jestem i „wykładać” to mogę najwyżej towar na półki w Biedronce. Ta historia została już wielokrotnie opowiedziana przez artystów i historyków, więc nie będę im zabierał chleba, tylko posłużę się tymi sprawdzonymi źródłami. Dzisiejszy tekst ma być w zamyśle miłą w odbiorze składnicą podstawowych informacji o Konfederacji Barskiej i ma stanowić specyficzny wstęp do kilku kolejnych (zaplanowanych już dość dawno) wpisów, gdzie rzecz będzie o srebrnych monetach SAP wybitych właśnie w tym niespokojnym czasie. Nie byłbym oczywiście sobą gdybym czasem jakiegoś komentarza od siebie nie dodał, jednak chcę uniknąć przydługiego bajdurzenia i zanudzania czytelników setkami istotnych dat czy faktów. Gdybym zaczął pisać o tym „po swojemu”, to zapewne nie skończyłbym tak szybko i tak bym namieszał, że polska szlachta miałaby do końca szanse na zwycięstwo. Szczególnie, że temat do opowiedzenia jest wielowątkowy, dość skomplikowany i wcale nie taki jednoznaczny, jeśli chodzi o oceny. Moim celem na ten wpis jest zainteresowanie czytelników tematem, na tyle by sami sięgnęli po bardziej szczegółowe materiały, które zresztą też im dziś zarekomenduje. A wszystko to po to, gdyż uważam, że podstawowy (szkolny) poziom wiedzy na temat tytułowej konfederacji, jaki nie dawno jeszcze sam reprezentowałem, zdecydowanie różni się od tego, co należy wiedzieć by wyrobić sobie zdanie o tym, jak było naprawdę. Dlatego uważam, że warto bliżej poznać najistotniejsze zagadnienia, bo w tym temacie w narodzie panuje wiedza na bardzo powierzchownym poziomie. I każda próba zbliżenia się do poznania obiektywnej prawdy jest uzasadniona i warta drobnego wysiłku. I właśnie głównie, dlatego powstaje dziś ten artykuł.

W ciągu ostatnich 250 lat, ogólna ocena Konfederacji Barskiej, jej uczestników, przebiegu i skutków, zwykle zależała od okresu, w jakim akurat była prowadzona analiza oraz w znacznym stopniu również od aktualnego kontekstu społeczno-politycznego. Bardzo często podczas tych wszystkich dywagacji i rozdrapywania narodowych ran, przy okazji rykoszetem obrywało się wszystkiemu niepasującemu do bieżącej mody i oceny opinii publicznej. Najczęściej jednak, bez względu na czas i miejsce, „dostawało się” ostatniemu królowi, jako dyżurnemu, głównemu czarnemu charakterowi ówczesnych wydarzeń. Osobiście mam na ten temat zdecydowanie odmienne zdanie. Uważam, że Poniatowski po raz kolejny na początku swojego panowania został postawiony miedzy młotem a kowadłem i jakby się w tej sytuacji nie wyginał to i tak stał na z góry straconej pozycji. To oczywiście nie tylko moje zdanie, ale opinia dominująca, gdy poddać wydarzenia Konfederacji Barskiej obiektywnej i wolnej od uprzedzeń ocenie. Jednak ja nie lubię narzucania jednego punktu widzenia i wolę jak każdy dochodzi do swoich własnych wniosków.  Dlatego też stojąc na straży obiektywnego przekazu, zdecydowałem się wykorzystać w tym celu istniejące już źródła i publikacje. Sięgnę dziś nawet po zdobycze techniki XXI wieku, czyli krótkie filmiki z kanału Youtube, w których zacne i uznane autorytety w przystępny sposób podzielą się z czytelnikami bloga własnym punktem widzenia. W ten sposób chciałbym podać dziś czytelnikom bloga lekkostrawną porcję wiedzy, w nadziei, że jeśli kogoś ten niezwykły temat bardziej zainteresuje, to znajdzie dziś odpowiednie źródła by pogłębić wiedzę i wyrobić sobie własne zdanie. A możecie mi wierzyć na słowo, że losy kraju w okresie od roku 1768 do 1772, są pełne interesujących wydarzeń i aż kipią od zaskakujących zwrotów akcji. Znamienne jest również to, że nie tylko same fakty historyczne są tu ciekawe, ale również nie mniej ważne są intencje osób „zamieszanych” w te wydarzenia. Był to, bowiem czas, gdy wzniosłe hasła w stylu: wiara, wolność, niepodległość, nie dla wszystkich znaczyły to samo i na każdym kroku mieszały się z bieżącą polityką, karierą i zwykłą ludzką zawiścią - plącząc wszystko ze sobą w misterny węzeł. Ale taki porządnie poplątany, z którego nawet sam Salomon by nie nalał J.

Ale zanim utoniemy w wirze walki zbrojnej i politycznej Rzeczpospolitej drugiej połowy XVIII wieku, to najsampierw chciałbym poddać krótkiej analizie, sam fakt potrzeby publikowania tego typu wpisów na blogu o monetach. Czy warto się aż tak wymądrzać i powielać podstawowe informacje, które są przecież ogólnodostępne i możliwe do przyswojenia z wielu źródeł? W sumie to nie wiem, czy warto, ale zawsze można spróbować. Ja w każdym razie mam taką potrzebę, by do tekstów o starych monetach dodawać nieco tła historycznego. Bo przecież, jak ktoś się na tym dobrze zna, to nic mu się nie stanie jak sobie jeszcze raz o tym poczyta. A jak ktoś o tym jeszcze nie słyszał, to zawsze warto go zainteresować. Powszechnie znana jest definicja, w której numizmatykę określa się, jako dziedzinę pomocniczą historii. I chociażby z tej prostej przyczyny można uznać, że skoro obiektem naszych zainteresowań są dawne monety, to wypadałoby poznać nieco lepiej okres, w którym one obiegały. To prawdy oczywiste. To jednak, co mnie interesuje najbardziej, to obserwacja jak taki proces przebiega i to nie tylko na własnym przykładzie, ale również na przykładach innych znanych mi amatorów monet.  Bo przecież kolekcjonowanie to hobby i żadnego przymusu nie ma. To, czy miłośnik numizmatyki zgłębia historię, pozostaje jedynie w ramach jego własnego wyboru. Z tej perspektywy, praktyka wskazuje, że najczęściej pasja zaczyna się od monet i dopiero w późniejszym okresie przeradza się w coś bardziej złożonego. Sprzyja temu procesowi nabieranie doświadczenia, które przychodzi z czasem a które wzmaga konieczność przyswojenia odpowiedniej porcji informacji oraz samodzielne poszukiwanie źródeł, które w obecnych, cyfrowych czasach, nie jest przecież znowu niczym skomplikowanym. Z zadowoleniem obserwuję jak z niedoświadczonych amatorów i zbieraczy monet po pewnym czasie kształtują się osoby dobrze zorientowane w temacie swojej kolekcji oraz przy okazji, lekko poruszające się również w jej historycznym kontekście. By się o tym przekonać, nie trzeba od razu pisać mądrych książek, należeć do PTN (choć, to nie zaszkodzi), czy prowadzić specjalistycznego bloga. Wystarczy choćby poobserwować to, co się dzieje na forum TPZN.pl, które jest doskonałym inkubatorem dla rozbudzania zainteresowań związanych z naszą pasją. A takich miejsc wymiany wiedzy i poglądów w sieci jest znacznie więcej i większość z nich to miejsca bardzo wartościowe.

Kiedy przypomnę sobie jak to u mnie było, to musze przyznać, iż moja początkowa wiedza o okresie SAP była bardzo powierzchowna. Niby słyszałem, że gdzieś dzwonią, ale nie miałem pojęcia, w którym kościele J. Coś na granicy potencjalnego ośmieszenia się przy pierwszym lepszym pytaniu. Wstyd to dziś przyznać, ale praktycznie nie miałem bladego pojęcia o 90% najważniejszych faktów, które sam dziś uważam za absolutne minimum. Poziom nauczania o historii Polski podczas mojej szkolnej przygody był niestety mierny a i sam okres nauki nie był długi i można uznać, że cała moja bazowa wiedza to jedynie zapamiętane strzępy informacji ze szkoły podstawowej. Tym samym można uznać, że z historii swojego kraju byłem zupełnie zielony. W każdym razie żadnym konkretem bym się wówczas nie popisał. Skąd my to znamy? Nikt nie rodzi się profesorem i często trzeba zaakceptować swoje braki, zdać sobie z nich sprawę, po to by w sprzyjających okolicznościach postarać się je uzupełniać we własnym zakresie. Zauważam, że przy okazji dość intensywnego uprawiania pasji numizmatycznej, te wszystkie „historie” związane z okresem panowania Stanisława Poniatowskiego wchodzą do głowy „przy okazji” i zupełnie nie wymagają długotrwałych studiów nad każdym tematem z osobna. To dowód, że praktycznie każdy miłośnik, dłużej i poważniej zainteresowany historycznymi monetami, ma szansę by po pewnym czasie obcowania z rozlicznymi źródłami, „obudzić się” nagle, jako osoba świadoma posiadania nowej porcji wiedzy. A stąd już tylko krok od decyzji podzielenia się nią ze znajomymi, czy w dyskusjach na forach, publikacjach na blogach i tak dalej... Położę talara SAP przeciwko fałszywemu półzłotkowi z epoki, że zdecydowana większość czytelników tej strony, miała kiedyś podobnie i zna to z własnego doświadczenia. Ta nowa wiedza, to zdecydowany bonus od numizmatyki, o którym zawsze warto pamiętać, na przykład wtedy, gdy zmieniamy swoje zainteresowania na zbieranie numerków w plastikowych slabach.  

Mnie tego w szkole nie mówili….Ale dzięki Bogu dorastałem w czasach PRL-u wraz z Kajko i Kokoszem, którzy żywotnie i w 100% odpowiadali za moje powierzchowne wówczas zainteresowania dawną historią kraju. I żeby jakoś zilustrować te młodzieńcze przebłyski przyszłej pasji, wrzucam pierwszą ilustrację J
Janusz Christa rządzi! To bardzo ważne postacie z moich młodzieńczych lat, więc wykorzystam je bardziej i Kajko, Kokosz oraz ich wrogowie - niecni zbójcerze, zagoszczą jeszcze w dalszej części wpisu.

A teraz przejdźmy do analizy tematu wpisu, czyli do tego, czym była Konfederacja Barska i jak zmieniał się punkt widzenia i ocena tego okresu w zależności od czasów i źródeł. Konfederacja z roku 1768 to sprawa skomplikowana. Oskarżana w XVIII wieku o sprowadzenie na Polskę rozbiorów, opiewana przez Romantyków w czasach zaborów - jako wzór niezłomnej walki o wolność, marginalizowana w okresie Pozytywizmu za małostkowość i nieszczere intencje magnatów, wykorzystywana przez propagandę socjalistyczną w czasach PRL-u itd. A dla nas dzisiaj, będzie to jedynie materia, którą poddamy analizie by postarać się poznać obiektywną prawdę, bez tych wszystkich naleciałości i wpływów. I na początek, jako baza wyjściowa do dyskusji, najlepszy będzie okres nauki w szkole podstawowej. Zacznijmy od tego, co rzeczywiście „było w szkole”, a więc od lekcji języka polskiego z okresu Romantyzmu, który „odkurzył” konfederatów, nadał im nadludzkie cechy i postawił na piedestale. Idąc tym tropem i z tej perspektywy poznając Konfederację Barską, otrzymujemy wyidealizowany obraz ludzi i wydarzeń, który trzeba to sobie jasno powiedzieć – niestety niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Jednak takie to były „romantyczne czasy” i należy docenić wyjątkową rolę, jaką ówcześni artyści nadali opisywanym dziś wydarzeniom. Konfederacja Barska stał się symbolem walki o wiarę, honor i niepodległość kraju, co z pewnością w obliczu tych wszystkich lat zaborów, pozwoliło zbudować etos powstańca i podtrzymywać wiarę w słuszną walkę o odzyskanie wolności. I teraz przejdźmy do przykładów opiewania konfederacji w malarstwie, poezji i pieśni romantycznej.



Malarstwo miało zawsze szczególną rolę, bo jak wiadomo nie od dziś,  jeden obraz zastępuje milion słów. A jeszcze jak to jest dobry obraz, namalowany przez utalentowanego artystę, to często zwykłe symbole urastają do miana tych narodowych. Poniżej trzy XIX-wieczne przykładowe dzieła malarskie. Obraz nr 1 to „Pułaski w Barze” pędzla Kornelego Szlegla, przedstawiający artystyczną wizję początków zawiązania konfederacji.


Drugi obraz to dzieło Józefa Chełmońskiego „Kazimierz Pułaski pod Częstochową”. Piękna scena batalistyczna przedstawiająca epizod z okresu walk o stolicę polskiego kościoła, czyli jasnogórski klasztor. Na pierwszy planie sam generał Pułaski a obok sztandar maryjny w barwach narodowych.
Obraz numer 3 to bardzo realistyczne i oszczędne dzieło „Konfederaci Barscy” Józefa Brandta, który nie bez powodu jest uznawany za najlepszego polskiego malarza scen batalistycznych XIX wieku. Obraz powstał w 1885 roku i dziś znajduje się w zbiorach Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie.

Jak widać obrazy przekazują nie tylko artystyczną wizję wydarzeń, ale kreują również bohaterów tych czasów. Między innymi dzięki takim zabiegom, Kazimierz Pułaski stał się dla potomnych najjaśniejszym, niemal świętym symbolem konfederacji. Symbolem narodowym czczonym w czasach zaborów na równi z Tadeuszem Kościuszko, który reprezentował Insurekcję 1794. Obaj bohaterowie zostali zmuszeni do emigracji z kraju i sławili polski oręż w walkach o wolność Stanów Zjednoczonych. Swoje ewentualne przewiny związane z niepowodzeniem krajowych powstań, którym przewodzili pokryli późniejszymi bohaterskimi czynami a resztę zrobił czas.  Tak to już jest, że o bohaterach narodowych mówi się tylko dobrze i pamięta tylko ich chwile chwały. Jednak warto w tym miejscu napisać, że nie ma ideałów i mimo ogromnego szacunku do żołnierskich dokonań malowanego bohatera - nie był nim również Kazimierz Pułaski. Ale, o tym warto dowiedzieć się samemu, choćby z kolejnych źródeł, jakie podsunę w dalszej części wpisu.

Jeśli obrazy trafiają głęboko do duszy nielicznych, to literatura ze względu na swoją popularność i powszechną dostępność, jest pożywką dla ogółu społeczeństwa. Bardzo często te najbardziej udane
obrazy rozbudzały później wyobraźnię poetów i pisarzy, stając się przyczynkiem do powstawania utworów literackich. Bywało też odwrotnie. Dobrym przykładem z okresu Romantyzmu jest słynny dramat Juliusza Słowackiego „Ksiądz Marek”. Poemat w trzech aktach wydany z 1843 roku w Paryżu. Lektura jest dostępna w ramach wolnego dostępu online. Akcja rozgrywa się na początku konfederacji, podczas upadku Baru w 1768 roku.  To właśnie tam tytułowy duchowny przywódca szlacheckiej konfederacji (jak to dziś dziwnie, islamsko brzmi) karmelita Marek Jandałowicz podniesiony został przez Słowackiego do rozmiaru romantycznego symbolu Bożego rycerza i proroka. Ten słynny w XIX wieku utwór ogromnie wpłynął na postrzeganie konfederacji w społeczeństwie żyjącym pod zaborami. Poeta w swoim utworze ukazał bohaterskich republikańskich barzan na tle „dawnej Polski” w postaci magnaterii i monarchii ukazanych w negatywnym świetle. Należy pamiętać, że poematy rządzą się swoimi prawami i jest to taka nieco artystyczna wariacja na temat. Szczególnie, że autor wcale nie stawiał sobie za cel pokazania realnego przebiegu wydarzeń. W każdym razie na potrzeby okresu Romantyzmu i podsycania patriotycznych postaw w narodzie bez państwa, utwór celnie trafił w gusta. Szczególnie znamienna jest ofiara życia, jaką w poemacie złożył ksiądz Marek, który jak Mesjasz, poświęcił się dla słusznej sprawy. Nic to, że tak naprawdę ksiądz Marek wcale nie zginął podczas upadku Baru w 1768, a dożył swoich lat we względnym spokoju i zmarł dopiero w 1799 roku. A skoro już wywołaliśmy duchownego przywódcę konfederacji, to zobaczmy jak wyglądał ten cudotwórca i uważany przez wielu za świętego męża (jeszcze za życia). Dzięki nieznanemu malarzowi, który namalował domorosłego proroka pod koniec XVIII wieku, wiemy jak ksiądz Marek wyglądał.

A teraz od poezji Słowackiego, przejdziemy płynnie do kolejnych artystycznych dokonań, które rozsławiły etos konfederatów. Jako, że bunt szlachty miał mocne podłoże religijne, czas pokazać kolejne artystyczne przykłady. Pierwszy z nich to słynny obraz, który znakomicie ilustruje nam ten wątek. Artur Grottger w 1860 roku stworzył dzieło zatytułowane „Modlitwa konfederatów barskich przed bitwa pod Lanckoroną”.  Autor to jeden z najwybitniejszych polskich artystów Romantyzmu, więc nic dziwnego, że i w jego dziele dominuje mistycyzm zaklęty w wątek religijnym. Modlitwa przed bitwą to polska klasyka.
W centrum obrazu artysta umieścił oczywiście księdza Marka, którego nie było wówczas w Lanckoronie. Wizje same w sobie są piękne i podniosłe, jednak przy okazji warto wspomnieć o wydarzeniach, które rzeczywiście rozegrały się w roku 1771. Twierdza w Lanckoronie była jednym z ostatnich miejsc, w których dzielnie bronili się konfederaci. Tym razem czoła Rosjanom stawiała załoga pod dowództwem francuskiego pułkownika De la Serre. Sceny spod Lanckorony równie dobrze mogłyby być kanwą do kolejnego filmu z cyklu „300”. Tak, bowiem liczna była bohaterska załoga zamku, którego umocnieniem i przygotowaniem do obrony zajął się francuski inżynier-pułkownik De la Serre wraz ze sporą ilością swoich rodaków przybyłych do Polski na pomoc konfederatom. Liczba 300 pojawia się raz jeszcze, gdyż właśnie tylu poległych konfederatów pochowano po bitwie we wspólnym grobie.

I teraz znów zataczamy koło wracając na chwile do Juliusza Słowackiego, a właściwie do utworu muzycznego „Pieśń konfederatów barskich” z pierwszego aktu „Księdza Marka”. O ile sam poemat nie był grywany zbyt często, to wyjątkową popularność zyskał fragment utworu, który jako osobna pieśń przez 150 lat żyje swoim życiem. Tekst tej pieśni to manifest głębokiej wiary katolickiej, miłości do ojczyzny oraz przekonania o słuszności walki o niepodległość. Dla licznego pokolenia emigrantów, którzy musieli opuścić kraj z powodu prześladowań zaborców, słowa te przez lata miały szczególną wartość. Nowy wymiar utwór zyskał w latach siedemdziesiątych XX wieku, kiedy na potrzeby inscenizacji poematu, muzykę skomponował Marek Kurylewicz. O dziwo pieśń okazała się na tyle lotna i uniwersalna, że już jako „Nigdy z królami nie będziem w aliansach” zyskała popularność wśród ruchu oporu w okresie PRL-u. Przez pewien czas stanowiła nawet nieoficjalny hymn solidarnościowej opozycji. Najpopularniejsze wykonanie to oczywiście duet Jacek Kaczmarski & Jacek Kowalski z programu „Dwie Sarmacje”. Posłuchajmyż J.


Pieśń Konfederatów barskich

Nigdy z królami nie będziem w aliansach
Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi
Bo u Chrystusa my na ordynansach
Słudzy Maryi!

Więc choć się spęka świat i zadrży słońce
Chociaż się chmury i morza nasrożą
Choćby na smokach wojska latające
Nas nie zatrwożą

Bóg naszych ojców i dziś jest nad nami!
Więc nie dopuści upaść żadnej klęsce
Wszak póki On był z naszymi ojcami
Byli zwycięzcę!

Więc nie wpadniemy w żadną wilczą jamę
Nie uklękniemy przed mocarzy władzą
Wiedząc, że nawet grobowce nas same
Bogu oddadzą

Ze skowronkami wstaliśmy do pracy
I spać pójdziemy o wieczornej zorzy
Ale w grobowcach my jeszcze żołdacy
I hufiec Boży

Bo kto zaufał Chrystusowi Panu
I szedł na święte kraju werbowanie
Ten de profundis z ciemnego kurhanu
Na trąbę wstanie

Bóg jest ucieczką i obroną naszą!
Póki On z nami, całe piekła pękną!
Ani ogniste smoki nas ustraszą
Ani ulękną

Nie złamie nas głód ni żaden frasunek
Ani zhołdują żadne świata hołdy
Bo na Chrystusa my poszli werbunek
Na Jego żołdy

Ciekawie na temat nagrania tego duetu pisze Jacek Świrski na stronie salon24.pl, cytuję: „Jacek Kaczmarski nagrał pieśń konfederatów w konkretnej sytuacji – w jakimś sensie jako polski lewicowiec, demonstrujący chęć zawarcia ugody z polską prawicą. Płyta, odtworzona podczas obchodów drugiej rocznicy smoleńskiego zamachu, jest bowiem rejestracją koncertu „Dwie Sarmacje” z roku 1994, kiedy to Kaczmarski wystąpił w dialogu z Jackiem Kowalskim (salonowym „Korabitą”). Był to swoisty pojedynek na piosenki i idee: za i przeciw Sarmacji, za i przeciw tradycji. Kowalski wysławiał i bronił, Kaczmarski obnażał i lżył. Ale na zakończenie obaj przeciwnicy oraz obecna na koncercie publiczność wykonali solidarnie, jednogłośnie - właśnie „Pieśń Konfederatów” Słowackiego.”

Jak było widać i słychać Konfederacja Barska to z całą pewnością była również wojną religijną. Kolejne pokolenie polskich patriotów znów broniło bram Jasnej Góry. Często te lokalne konflikty, których setki składają się na pięć lat konfederacji funkcjonowały niczym dawne krucjaty rycerzy krzyżowców na Jerozolimę. Kto zginie zyskuje dozgonną wdzięczność i chwałę a jego dusza idzie prosto do nieba. W tamtych czasach inne były podstawowe wartości dla człowieka, więc nic dziwnego, że ludzie przez wieki bez zastanowienia decydowali się ginąć za wiarę swoich przodków. Aktualnie trudno sobie to teraz wyobrazić. Teraz znamy „te klimaty” w wersji wykrzywionej islamskim terroryzmem. Allah akbar! wykrzyczany gdzieś w centrum europejskiego miasta z reguły nie wróży nam nic dobrego… Takie mamy czasy, tradycyjnych wartości ubywa z każdym pokoleniem.
I teraz po tych wszystkich artystycznych uniesieniach, gdzie wybrane momenty i wydarzenia Konfederacji Barskiej zostały wyrwane z kontekstu i przedstawione w świetle pasującym do ówczesnych potrzeb, zajmijmy się poszukiwaniem obiektywnej prawdy. Jest sporo wydawnictw opisujących ten okres w dziejach Polski. Jednak bezapelacyjnie jednym z najlepszych źródeł, jest dwutomowe „dzieło życia” profesora Władysława Konopczyńskiego pod zbiorczym tytułem „Konfederacja Barska. Przebieg, tajemne cele i jawne skutki.”. Te dwie książki mogę z czystym sercem polecić każdemu, kto chciałby poznać „jak było naprawdę”.
Dwa dość „opasłe” tomy są mi najbliższe, głównie z racji ogromu źródeł z epoki i naocznych relacji, do jakich dotarł autor, chronologicznego układu opisanych zdarzeń oraz obiektywnego i zrozumiałego języka. Nie jest to jakaś naukowa rozprawa dla jajogłowych, ale pozycja dla zainteresowanych tematem ludzi, którą czyta się z zapartym tchem jak przygodową powieść. Mogę napisać, że dopiero przyswojenie tej wiedzy dało mi pojęcie, czym była Konfederacja Barska, jak była skomplikowana i wielowątkowa w swoim przebiegu. Zupełnie się tego nie spodziewałem i wieloma informacjami byłem rzeczywiście zaskoczony. Weźmy choćby trzy „pierwsze z brzegu” przykładowe zagadnienia, o których istocie nie miałem większego pojęcia zanim nie doczytałem tego u Konopczyńskiego. Po pierwsze, zaskoczyło mnie ogromne zagadnienie związane z dyplomacją i polityką zagraniczną, od których w 99% zależało ewentualne powodzenie konfederacji oraz czym głównie zajmowało się ścisłe kierownictwo, tak zwana Generalność. To dopiero był węzeł gordyjski do rozwiązania i „sprawa Polski” zawisła na szali widzimisię Europy. Pokładanie płonnych nadziei w delikatnych aliansach na europejskich dworach, okazało się gwoździem do trumny i zawiodło na całej linii. Ponoć prawdą jest, że cesarzowa Austrii Maria Teresa szczerze płakała nad naszym losem, jak z obrzydzeniem podpisywała akt I Rozbioru Polski… Po drugie, dowiedziałem się, że Konfederacja Barska to nie było to powstanie ogólnonarodowe w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Uczestnicy przystępując do walk w ramach konfederacji mieli najróżniejsze pobudki i często nie była to wcale walka o niepodległość narodu. Dużo było w tym wszystkim polityki, lokalnych układów, które często brały górę na patriotycznymi postawami. Jednak największe zdziwienie wywołał u mnie sam przebieg walki zbrojnej. Miałem w głowie zupełnie inny obraz, a tu okazało się, że tak naprawdę była to pięcioletnia wojna podjazdowo-partyzancka prowadzona i kierowana przez drobną szlachtę w dość przypadkowy sposób, w wielu miejscach kraju, ale w różnym czasie. Najdziwniejszy był dla mnie właśnie ten brak koordynacji działań zbrojnych oraz wyjątkowo mizerna siła wojskowa, jaką dysponowali patrioci. Jeśli ktoś się spodziewa, że było to pospolite ruszenie na panoszących się u nas Moskali, to bardzo się zdziwi. A być może również zasmuci, kiedy uświadomi sobie, jak to wówczas beznadziejnie wyglądało. A przecież mieliśmy wówczas jeszcze teoretycznie wolny kraj i granice niemal od morza do morza. Uderzyła mnie w serce ta ogólna bezsilność w obliczu niezbyt licznego wroga, którego ni jak nie udawało się naszym pokonać. Być może dla wielu z czytelników są to dobrze znane zagadnienia, ale dla mnie wcale wszystko nie było takie jasne. Rozumiem, że czasem można było sobie lokalnie nie dać rady z zawodowym oddziałem kilku tysięcy Rosjan. Ale żeby tyle razy z nimi przegrywać i nie potrafić zebrać liczniejszego wojska by ich w końcu rozbić. Trudno mi było to sobie wyobrazić jak to w ogóle było możliwe i zdałem sobie sprawę jak wiele wysiłku i krwi poszło wówczas na marne. Dla tych wszystkich zaskoczeń, polecam przeczytać dzieło Konopczyńskiego ze zrozumieniem i pomyśleć trochę o tym, by wyrobić sobie własne poglądy. Jest tam naprawdę wiele obszarów, które mogą okazać się niezwykle interesujące dla miłośników historii szukających powodów późniejszego upadku Rzeczpospolitej. W dwutomowej publikacji, wszystkie te zagadnienia oraz „milion” innych, zostały porządnie zbadane, dobrze udokumentowane i szczegółowo opisane. Wiem, że nie wyrobiłem się z wpisem „na gwiazdkę”, ale i tak polecam zakup tego dzieła. Szczególnie, że niedawno odbył się dodruk i nowa szata graficzna prezentuje się imponująco. Jak widać na ilustracji, znów wykorzystano znane nam obrazy. Jednak tym razem otrzymujemy do rąk nie tylko kolorową okładkę do podziwiania, ale również setki stron wartościowego tekstu. Gorąco zachęcam do włączenia tej pozycji do swojej biblioteczki. Poniżej mapa pokazująca skalę działań wojskowych podczas konfederacji.
I skoro już wskazałem i poleciłem dobre źródło wiedzy na tematy związane z konfederacją, to wypada mi również wskazać inne alternatywne możliwości. W XXI wieku dysponujemy przecież internetem, a tam również można znaleźć sporo wartościowych materiałów z rzeczową charakterystyką omawianego okresu.  Teraz właśnie chciałbym zachęcić czytelników bloga do obejrzenia i wysłuchania dwóch krótkich filmików, na których uznani specjaliści w interesujący sposób opiszą jak oni widzą wydarzenia w okresie 1768-1772. Warto tego posłuchać, by wyrobić sobie wstępny pogląd. Pierwszy z nich to, krótki fragment programu Portalu Muzeum Historii Polski, w którym w ciągu 5 minut, profesor Zofia Zielińska przekazuje najważniejsze informacje o konfederacji i formułuje moim zdaniem obiektywne tezy, na temat roli króla oraz konsekwencji przegranej walki. Szczególnie wartościowe jest spojrzenie na rolę średniej szlachty.


A teraz drugi materiał. Tym razem będzie to 15-minutowa produkcja Grzegorza Gajewskiego pod tytułem „Za wiarę i niepodległość – Konfederacja Barska”. To nieco szersze i bardziej szczegółowe spojrzenie na sytuacje początkowych lat rządów Stanisława Augusta Poniatowskiego, w którym dr. Krzysztof Bauer w interesujący sposób rzuca silny snop światła na przyczyny, przebieg i skutki konfederacji. Będzie fragment o królu i jego nowych monetach, więc bardzo polecam J.

Mam nadzieje, że czytelnikom bloga spodobały się te relacje i przy okazji sięgną po któreś ze wskazanych źródeł by już we własnym zakresie pogłębić wiadomości na ten niezwykły temat. Zanim zakończę dzisiejszy tekst, to mam jeszcze dwie niespodzianki. Pierwsza z nich to komiks. Gatunek, który dawniej był kierowany do najmłodszych czytelników, jednak przez 30 lat świat się zmienił i dziś ta forma przekazu trafia już raczej jedynie do nieco starszych. Generalnie taki komiks o Konfederacji Barskiej rzeczywiście istnieje. Oto ilustracja z okładką na dowód.
Niestety nie znam tej pozycji, ale z tego, co widzę na okładce, to autor skupił się na epizodzie krakowskim. Znam te dzieje dość dobrze z książki Konopczyńskiego. To w gruncie rzeczy jedna z najdramatyczniejszych historii, w której obok bohaterstwa konfederatów i patriotycznych postaw mieszkańców Krakowa,  mamy ogromny dramat ludności cywilnej, która zapłaciła ogromną cenę za upadek zbuntowanego miasta. Barbarzyństwo, jakim popisali się Rosjanie w zdobytym Krakowie, jest moim zdaniem jednym z wielu przykładów na to, że są między naszymi narodami sprawy, których nie sposób zapomnieć. Ale, żeby nie było tak poważnie. To odchodzę od wątku krakowskiego i na potrzeby bloga, sam zmajstrowałem komiks. Oto 1 cześć J.
Będą uczniem szkoły podstawowej nr 15 w Bydgoszczy uwielbiałem komiksy i dobrze pamiętam jak wielokrotnie stałem w kolejkach do kiosku RUCH-u na ulicy 11 Listopada (dawniej 22 Lipca) by zakupić nowy zeszyt z obrazkami. Teraz dość swobodnie połączyłem obrazki z Kajko i Kokosza dostępne w internecie i dopasowałem je do tego, żeby z grubsza opisywały przebieg Konfederacji Barskiej. Trochę to nieudolne, ale na potrzeby mojej strony uznałem, że …się nada J.  Teraz obrazek z drugą częścią historyjki.
Z tym Kościuszką na koncu komiksu, to oczywiście taki skrót myslowy. Przyszły bohater spod Racławic nie brał udziału w tej konfederacji, gdyż w tym okresie dopiero studiował w Szkole Rycerskiej i wiekszość czasu trwania konfederacji spedził akurat na stypendium za granicą. Mam oczywiście świadomość niedoskonałości mojej historyjki i tego, że korzystając z ilustracji Janusza Christy można by pokusić się by z tego materiału zrobić „zawodowy” komiks. Może ktoś z czytelników ma więcej czasu i talentu, i pokusi się o lepszą wersję. Jeśli tak, to z chęcią użyje jej w którymś z kolejnych wpisów o monetach bitych w okresie trwania konfederacji.

Ostatnim wątkiem tego wpisu jest powrót do rzeczywistości. Dzisiejszym tekstem chciałem pokazać, że polscy patrioci w II połowie XVIII wieku nie mieli łatwego życia. Walczyli z potężnym i okrutnym wrogiem, nie byli dość dobrze do tej walki przygotowani i zorganizowani a dodatkowo, znikąd nie mogli liczyć na realną pomoc. W dzisiejszych czasach pozornego dobrobytu, trudno o podobną refleksję. Jednak, kto zna dobrze historię naszego kraju, to dostrzega cienie podobnych zagrożeń również obecnie. Można odnieść wrażenie, że szczególnie w ostatnich latach otrzymujemy dość jasne przesłanki na to, że oto znów budzi się rosyjski imperializm i nadchodzą niespokojne czasy. Jak to się wszystko skończy trudno wieszczyć, jednak wiedząc, że historia lubi się powtarzać można sobie wyobrazić pewne scenariusze… Dopóki jest względny spokój, to uważam, że warto sobie podstawowe sprawy związane z tym zagrożeniem rozkminić i rozważyć we własnym sumieniu. Główne pytanie brzmi - co zrobię, jeśli dojdzie do zaognienia sytuacji na wschodzie i realnego zagrożenia niepodległości Polski? Sadzę, że warto sobie zadać takie pytanie i przy okazji okresu świątecznego dobrze przemyśleć odpowiedź. Wydaje się, że są dwie dominujące możliwości. Czy nie dbam o to i wyjadę gdzieś na zachód chroniąc życie, rodzinę, majątek? Czy zostanę na miejscu i stawię czoła ewentualnemu zagrożeniu? A jeśli tak, to jak się do tego dobrze można przygotować?

Zawsze chciałem poruszyć ten wątek na blogu i dzisiejszy wpis o patriotycznym zrywie szlachty dał mi wreszcie odpowiedni powód. Ja rozpatrzyłem ten dylemat w swoim sumieniu i deklaruję, że zostanę w kraju by go bronić. Mam zresztą już gdzieś w Wesołej przydzielonego Leoparda 2 A5 wraz z załogą, więc nie wypada mi nawet myśleć inaczej. Jednak wszystkim młodszym patriotom, którzy nie mieli okazji służyć w wojsku chciałbym bardzo zareklamować nowe możliwości. Biorąc między innymi przykład z Konfederacji Barskiej, ale również z innych zrywów narodowych i walk partyzanckich, bliska jest mi idea obronna bazująca na silnych, dobrze zorganizowanych i licznych punktach oporu lokalnej społeczności. Tego zabrakło konfederatom w 1768 roku, tego również nie było ostatnio na Ukrainie i tajemnicze „zielone ludziki” krok po kroku, bez większego oporu opanowały im newralgiczne miejsca. To nie może się powtórzyć u nas. Jestem zwolennikiem Wojsk Obrony Terytorialnej, które aktualnie formują się w naszym kraju. Młodzi, dobrze wyszkoleni i wyposażeni obrońcy, znający teren i lokalne warunki będą ogromnym wsparciem dla zawodowej armii i …realnym ”wrzodem na dupie” dla każdego najeźdźcy. Nie zapomnijmy również o licznych możliwościach, jakie daje służba w wojsku i zadaniach WOT w okresie pokoju. To idealne miejsce dla osób chcących w życiu czegoś więcej niż tylko konsumpcja.   Blog o monetach to może nie jest idealne miejsce do budowania patriotycznych postaw społeczeństwa, ale nie mam nic innego i jak partyzant użyje tego, co akurat mam pod ręką. Rekomenduję by bez względu na płeć, poglądy czy wykształcenie, rozważyć swój udział w nowej formacji. A jako, że mamy wiek 21 to oczywiście pod tekstem, poniżej znajdzie się i drobna reklama J.


Trwa nabór do WOT, więcej informacji znajdziecie w swoim WKU lub alternatywnie na stronach https://terytorialsi.wp.mil.pl/ oraz http://mon.gov.pl/obrona-terytorialna 

I tym optymistycznym akcentem, kończę dzisiejszy tekst. Wpis, w którym chciałem zainteresować czytelników Konfederacją Barską, jako niezwykłym i złożonym wydarzeniem z początkowego okresu panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego. Idąc na skróty, z dzisiejszych informacji można by wywnioskować, że to właśnie król był głównym powodem buntu szlachty z roku 1768.  Niepokoje rozpoczęły się przecież przy jego udziale na sejmie repninowskim, gdzie Rosjanie swoim traktatem o protektoracie nad Rzeczpospolitą, chcieli ukrócić niezależność króla i robili wszystko żeby skłócić go z poddanymi. A powstanie szlachty praktycznie upadło również przez niego, gdyż dał się porwać, co oburzyło sąsiednie dwory królewskie, które wycofały się z milczącego poparcia dla konfederatów. Taka ocena, to oczywiście ewidentna ściema i dopiero po zapoznaniu się z obiektywnymi źródłami każdy będzie w stanie wyrobić sobie własne zdanie. A kto chce poznać ten okres naprawdę dobrze, to jeszcze raz zachęcam do sięgnięcia po Konopczyńskiego. Do wybranych wydarzeń będę jeszcze czasem wracał podczas opisu monet bitych w tym okresie.

Niech jak najdłużej panuje pokój na świecie i dobrobyt w kraju nad Wisłą. Zróbmy wszystko żebyśmy nie musieli jeszcze raz przezywać tego, co nasi antenaci. Jak by nie było, to jednak zawsze warto być gotowym i mieć wyrobione zdanie oraz przygotowane procedury, gdyby miało się to zmienić. To tyle na dziś, dziękuję tym, którzy wytrwali aż do tego momentu. Życzę wszystkim czytelnikom: Zdrowych i Rodzinnych Świąt oraz Spełnienia Marzeń w Nowym Roku. Kolejny wpis dla kontrastu, będzie wyłącznie o monetach J.

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem informacje, dane i zdjęcia ze źródeł wymienionych w tekście oraz wyszukanych w internecie.