sobota, 23 grudnia 2017

Aukcja Niemczyk nr 13, czyli co pewien bałwan przyniósł mi pod choinkę.

I tak okazuje się, że grudzień jest jednym z najbogatszych miesięcy w imprezy aukcyjne. Po PTN, dziś czas na Antykwariat Numizmatyczny Michała Niemczyka. Ciekawe, co znawcy numizmatyki i handlu z ulicy Żelaznej, przygotowali miłośnikom monet tym razem i czy będzie, co włożyć pod choinkę? Impreza numer 13 nazwana została w mediach szumnie, „aukcją świąteczną” stąd oczekiwania w postaci prezentu od organizatorów nie były wcale wygórowane. Szczególnie, że byłem przecież przez cały rok w miarę grzeczny, to nie będę wcale ukrywał, że liczyłem po cichu na jakiś mały rewanż od losu. Świąteczna aukcja idealnie wpisywała się w moje marzenia o numizmatycznym prezencie. Ale, nie zawsze jest niedziela i nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem. Czasem nie zagra jakiś jeden drobny szczegół i cała impreza idzie w rozsypkę a z nowych monetek do kolekcji pozostaje jedynie wspomnienie. Jak będzie tym razem? Pisząc te słowa, jeszcze nie wiem. Ale przekonam się już za kilka godzin, więc aktualnie biorę pod uwagę obie możliwości J. Na dobry początek swoje świąteczne przemyślenia zaprezentuje na ilustracji, poniżej…Zatem, tradycyjne „amerykańskie”: Ho, Ho, Ho i życzmy sobie udanej imprezy!J.
Aukcja nr 13 u Niemczyka, była wydarzeniem na miarę początku XXI wieku, czyli imprezą na wskroś odbywającą się wirtualnie. Organizatorzy z rozmysłem dobrali grudniowy termin, stąd na każdym kroku w materiałach promujących imprezę pojawiały się jakieś świąteczne akcenty. Marketingowo, to na pewno był strzał w dziesiątkę. Jednak dla mnie najważniejsze było to, że po ubogo-postnej ofercie monet Poniatowskiego, jaką proponowano na poprzedzającej opisywaną dziś imprezę, aukcji PTN, tym razem zdecydowanie było na czym „oko zawiesić”. I ten fakt, najbardziej utkwił mi w pamięci, jeśli miałbym przywołać swoje pierwsze wrażenia po zapoznaniu się z ofertą monet przeznaczonych na sprzedaż. Impreza szykowała się „na bogato” a ciekawych monet było jak bombek na świątecznym drzewku. Zanim wejdę od ogółu do szczegółu i zafiksuje się na opisywaniu kolejnych sreber SAP, zaprezentuje wizję świątecznej aukcji z udziałem… bałwanka, którym mogę okazać się na końcu dzisiejszego artykułu jak znów nic mi się nie uda kupić J.
I tak, organizatorzy zadbali o szerokość oferty monet Stanisława Augusta Poniatowskiego i na sprzedaż przeznaczyli pokaźną ilość 37 obiektów. Z tego srebrnych/koronnych, które zbieram było aż 29, co jest chyba rekordem pośród wszystkich aukcji opisywanych przez mnie w drugiej połowie 2017 roku. I to właśnie ta większa ilość a jak się później okaże i również spora różnorodność, olśniła mnie na początku i sprawiła, że aukcja u Michała Niemczyka jawiła mi się, jako idealna okazja na zdobycie nowej monety. No przecież coś z tych 29 potencjalnych celów, musi udać mi się pozyskać. Ale oczywiście nie każda z wystawionych monet była dla mnie interesująca. Były tam monety popularne i rzadsze, te w świetnym stanie jak i mocno obiegowe, takie które widzi się co chwila oraz te na które czeka się latami… Stąd, żeby nie generować dodatkowych „okrągłych” zdań o niczym, przechodzę już do analizy oferty SAP.

Na pierwszy ogień idzie ciężka artyleria, czyli zaczynamy od talarów króla Stasia. Tradycyjnie, na dobrej aukcji zawsze jest jakiś „zbrojarz” z 1766 roku. I tu dobra wiadomość, na 13 Aukcji u Niemczyka były nawet dwa J. Oba ciekawe, ale po kolei. Na początek niech przemówi zdjęcie.
I tak, pod pozycją 338 widzimy pierwszego talara z królem w zbroi. Opisywałem te monety dokładnie w listopadzie, więc teraz tylko wspomnę, że był to przedstawiciel GRUPY 1. Talary z tej grupy posiadają na rewersie „wszystkie kropki”, czyli po jednej po wyrazie COLONIEN, dacie i inicjałach Fryderyka Sylma. Pierwszą ciekawostką związaną z aukcją jest to, ze organizatorzy zdecydowali się podkreślić ten fakt i nad monetą umieścili stosowny napis. Na początek się trochę się z tego powodu zdziwiłem, bo co w tym niezwykłego, że talar SAP z 1766 posiada kropki. Dopiero po jakimś czasie zajarzyłem, co autorzy tej sentencji mieli na myśli. Z pewnością nie chodziło im o pokreślenie tego oczywistego faktu, tylko o odróżnienie tej monety od kolejnego talara z tego samego rocznika, który tych kropek w takiej ilości już nie posiadał. Ot, taka „rozkminka” na początek opisu – sugerująca, że oferta talarów skierowana była do osób, które raczej nie czytają mojego bloga, bo „my” przecież takie „sensacje” mamy już w małym palcu J. Wracając do numizmatu… Talar oceniono na notę 3 plus, i w opisie podkreślono ciemną patynę. Do oceny nie mam uwag, ale patyna wydała mi się jakaś dziwna. Ciemniejsze plamy sąsiadowały z obszarami jaśniejszymi, co mogłoby sugerować jakieś próby czyszczenia w przeszłości. Jeśli byłbym nim zainteresowany to z pewnością chciałbym go zobaczyć i dotknąć „na żywo” przed licytacją. Drugi talar z 1766 był za to naprawdę wyjątkowy. Pamiętam dobrze tę monetę, bo właśnie jej zdjęcie wykorzystałem do ilustracji WARIANTU 2.4 we wpisie na blogu. Ten wariant talara to zdecydowanie jeden z najrzadziej występujących, co udowodniłem w listopadzie. Z tego powodu byłem ciekaw jak będzie przebiegała licytacja i jaką cenę osiągnie ta moneta. Szczególnie pod kątem tego, czy opisanie na blogu będzie miało jakiś wpływ na jej popularność, bo przecież stan tego talara raczej nie zachęcał do zakupu. Organizatorzy ocenili go pobłażliwie przyznając „trójkę”, jednak miedzy Bogiem a prawdą, moneta była zdecydowanie słabsza. Zdeformowane obrzeże i rant, świadczyło o wyjęciu z oprawy a dodatkowy ślad po zawieszce o tym, że talar był noszony, jako ozdoba. Z całą pewnością było to bardzo ciekawe połączenie. Z jednej strony mamy jeden z najrzadszych wariantów „zbrojarza”, który w badanej próbie 371 monet spotkałem zaledwie w 5 razy – w połączeniu ze stanem zachowania monety poniżej akceptowalnego do większości zbiorów. W każdym razie numizmat został sprzedany, a cena dla kolekcjonera odmian/wariantów może wydawać się nawet atrakcyjna. Ja nie ścigałem się po te dwie monety. Pierwszy wariant już szczęśliwie posiadam a stan drugiej monety nie był taki, jakiego bym oczekiwał po talarze Poniatowskiego kupionej za kilka tysięcy złotych.

Jednak to nie wszystkie „grubasy” SAP. Był jeszcze jeden talar a u jego boku sprzedawano samotnego półtalara. I to właśnie teraz do komentarza na ich temat przechodzę po zdjęciach.
 Trzeci talar na 13 Aukcji u Niemczyka to dla odmiany numizmat z ostatniego roku panowania króla Poniatowskiego, czyli 1795. Stan III plus, ale zdrowa blacha i stara patyna zdecydowanie dodawała uroku monecie. Co prawda widoczne były też niebieskawe ślady, coś jakby pozostałość po usunięciu ognisk gryszpanu. Co mogło sugerować przyszłe trudności w dalszym zachowaniu jej piękna. Zwróciłem również uwagę na mocno popękany stempel rewersu, co w moim mniemaniu mogło świadczyć o tym, że był to jeden z ostatnich egzemplarzy wybitych w okresie SAP. W każdym razie, moim zdaniem była to bardzo ciekawa moneta, która jednak z pewnością znajdzie swojego amatora i zmieni właściciela. Ja akurat posiadam tego talara, stąd zostawiłem pole do popisu dla licznej rzeszy miłośników polski królewskiej. A teraz jedyny półtalar i to od razu w ciekawym roczniku 1779. Stan, co prawda nie był idealny i na zdjęciach było widać, że moneta była długo w obiegu a później jej przechowywanie do naszych czasów też nie obyło się bez jakiś trudności. W każdym razie mnie osobiście niczym nie zauroczył i to mimo tego, że nie mam jeszcze tego rocznika. To, co mnie hamowało to nienaturalne ślady na awersie, które od razu skojarzyły mi się z czyszczeniem. Nie wiem w sumie, czym takie regularne linie mogły zostać wykonane i… nie zamierzałem się tego dowiedzieć. Rewers podobał mi się bardziej, jednak i tu zwróciłem uwagę na widoczne ślady ciemnego nalotu w zakamarkach pomiędzy literami i liczbami w otoku. Co w porównaniu z wolną od tego koloru „cała resztą” monety, mogło świadczyć o przebytej kuracji upiększającej. Niby to nie grzech i nie zbrodnia, ale w tym przypadku takie niuanse zaważyły o braku zainteresowania numizmatem z mojej strony. 

A teraz przechodzimy do najliczniejszej grupy monet SAP, które na 13 Aukcji Niemczyka stanowiły dwuzłotówki. Sporo fajnych monet w dobrych stanach i ciekawych rocznikach. Ale po kolei, najpierw zdjęcie dwóch sztuk otwierających opowieść o ośmiogroszówkach w świątecznym nastroju..
I tak, proszę zwrócić uwagę na ciemne serduszko na zdjęciu pierwszej z monet, które świadczy, że zapisałem ją do grona „monet obserwowanych”. Czyli powoli zaczynamy mówić o numizmatach, które uznałem za ciekawe dla siebie i swojego zbiorku. Pozycja 344 to dwuzłotówka z bardzo ciekawego rocznika 1769, który akurat dla tego nominału jest mniej popularny, stąd jak już się pojawi to zawsze wzbudza spore zainteresowanie. Moneta oceniona została na pełną trójkę, więc można się było po niej spodziewać, że jest to egzemplarz obiegowy, ale z pewnością w pełni czytelny. I tak było w istocie. To, co rzuciło mi się w oczy, to dość niezwykły kolor tła obu stron, który przypominał mi nieco wyżej opisywanego talara, który w moim odczuciu był, co najmniej wymyty. Ponieważ takie deja vu podczas tej imprezy miałem znacznie częściej, to uznałem to za znak tego, iż sporo z monet z okresu SAP wystawionych dziś do sprzedaży pochodziło z jednego źródła. Ktoś sprzedaje swoją kolekcję i dlatego podobne ślady spotkamy jeszcze w niejednym egzemplarzu w dalszej części wpisu. W każdym razie ośmiogroszówka z 1769 to moneta, której nie posiadam stąd poważnie zaciekawiła mnie możliwość jej nabycia. Zaznaczyłem, więc guzik „OBSERWUJ”, żeby mi nie uciekła w ferworze akcji. Druga z monet reprezentuje rocznik 1772. To też jeden z rzadszych a przez to zawsze interesujących srebrnych dwójek. Dodatkową wskazówką ze strony organizatorów był napis „NIENOTOWANY”, który witał wszystkich oglądających i obiecywał szczególne doznania. W opisie okazuje się, że „pies pogrzebany” jest w tak zwanej kropkologii. Oferowana moneta nie ma kropki po cyfrze „8”, którą posiada egzemplarz notowany w najnowszym katalogu, stąd z pewnością jest to warty odnotowania wariant stempla rewersu. Stan awersu niestety nie był najlepszy. Niby oceniona też na III, jednak mnie jakoś nieszczególnie przypadła do gustu. Oczywiście zdjęcie zostało zapisane i jak przyjdzie czas opisu dwuzłotówek z 1772 to zostanie wykorzystane, jednak sama moneta mnie nie zachwyciła. Byłem ciekaw jak to, że wariant nie został odnotowany w katalogu zostanie zmonetaryzowany i przełoży się na końcową cenę. Ja zdecydowałem się nie walczyć o ten egzemplarz. Może to nieco dziwne, ale jak okaże się później na tej aukcji miałem i tak pełne ręce roboty, bo oferta monet SAP była dziś naprawdę niezwykła.

Teraz przyspieszamy i przechodzimy na wersje po 3 monety na zdjęciu i w opisie. Pierwsza trójka dwuzłotówek na fotce poniżej.

Jak widać na zdjęciu, dwie monety mają zaznaczone niebieskie serca, co w nomenklaturze platformy aukcyjnej u Niemczyka znaczy, że zainteresowały mnie bardziej niż reszta oferty. Pierwsza z analizowanego teraz tercetu sreber SAP, jest ośmiogroszówką z rocznika 1773. To bez wątpienia jedna z monet, które spodobały mi się najbardziej. Interesujący rocznik a do tego całkiem nieźle zachowana z obu stron. Moneta zdecydowanie wyróżniała się na plus spośród innych obiegowych egzemplarzy. Na awersie można zauważyć jedynie drobne wady blachy, które są jednak bez znaczenia dla oceny stanu zachowania. Kolor tła znany z poprzednio opisywanych monet, bez wątpienia ten sam właściciel. Rewers bardzo dobry, pełna czytelność i całkiem dużą świeżość poszczególnych elementów. I to zarówno w herbach jak i również na wieńcach oraz w napisach. Naprawdę chciałbym być jej nowym właścicielem, myślałem sobie lekko nastawiając się właśnie na zakup tej konkretnej dwuzłotówki. Druga moneta również była wyjątkowa. Tym razem jej odmienność stanowił głównie plastikowy slab, w jakim była zamknięta. Rocznik 1774 nie jest już tak rzadki jak trzy poprzednie egzemplarze. Niemniej jednak z wpisu na moim blogu, czy z najnowszego katalogu monet SAP autorstwa duetu Parchimowicz/Brzeziński można zorientować się, że co prawda nie jest rocznik rzadki, ale i tak ciekawy poprzez sporą różnorodność, jaka w nim występuje. Tym samym, moneta z innych względów wydawała mi się warta sprawdzenia i porównania jej z kilkoma sztukami, jakie już posiadam. Napis na trumnie UNC DETAILS wskazuje jednak na pewne problemy, które odkryli grejdujący ją fachowcy, które nie pozwoliły ocenić jej stanu. Z numizmatycznego punktu widzenia, moneta została podniszczona czyszczeniem i to fakt, który widoczny był gołym okiem na bardzo dobrych zdjęciach, o które jak zwykle zadbali organizatorzy. Z drugiej strony atrakcyjna menniczość była całkiem dobrze widoczna i nie dawała raczej szans na jej zakup w normalnej cenie. Pomyślałem, że to zdecydowanie oferta dla łowców monet menniczych, do których się nie zaliczam. I w końcu trzecia dwuzłotówka z pierwszej trójki, to następny rocznik, czyli 1775. Kolejna mniej popularna moneta ze zbioru, jaki trafił dziś do sprzedaży. To, co wyróżniało ten egzemplarz to całkiem przyzwoita cena wywołania ustawiona na poziomie zaledwie 300 złotych. Ciekawy rocznik w takiej cenie przyjemnie byłoby pozyskać, jednak z pewnością będzie kilkunastu chętnych. Ja się do tego grona również zaliczyłem, gdyż jakoś tak się złożyło, że nie mam jeszcze żadnej ośmiogroszówki z 1775. Wracając do samej monety, to awers zdecydowanie mógłby być lepszy. Stan III plus moim zdaniem to maksymalna ocena, jaką można było wystawić temu egzemplarzowi. Król Poniatowski nieźle widoczny, jednak widać jak w wyniku szorowania obiegiem powoli stapia się z tłem. Rewers w podobnym stanie w kolorze, do jakiego zdążyłem się już na tej aukcji przyzwyczaić. Interesujące niedobicie prawego dolnego wieńca i niepewna kropkologia po inicjałach mincmajstra Brenna sprawiła, że zainteresowałem się nią trochę mocniej i porównywałem ją ze znanymi mi zdjęciami by upewnić się, z jakim wariantem mamy tu do czynienia. Ogląd wypadł pomyślnie i zapisałem tą dwuzłotówkę do grona monet na które „mam oko”.

A teraz kolejna trójka monet. Poniżej zdjęcie, na którym dwa egzemplarze znów posiadają niebieskie serca J.
Zapowiada się dalszy ciąg ciekawej oferty monet Stanisława Augusta Poniatowskiego. Pierwsza ośmiogroszówka od razu zwróciła moją uwagę. Głównie z powodu rzadkiego rocznika 1779, który w handlu pojawia się sporadycznie i jego zakup zawsze jest wyzwaniem dla zbieraczy. Niestety awers sporo słabszy niż zdążyliśmy już przywyknąć. Oceniono go na pełna „trójkę” i po chwili wahania byłem w stanie zgodzić się z tym punktem widzenia. Trudno pozyskać gdzieś taką monetę w lepszym stanie. Marzyłaby mi się taka słabsza II, ale gdzie marzenia a gdzie rzeczywistość… Dzięki Bogu, że rewers okazał się nieco lepszy. Mocno obiegowy, ale jednak w pełni czytelny a momentami nawet ładny J.  Nie pozostało mi nic innego, niż naciągnąć nieco moje standardy i cieszyć się, że w ogóle będzie okazja powalczyć o kolejny rocznik, którego nie mam jeszcze w kolekcji. No i wreszcie dochodzimy do pozycji 350, która skrywa kolejną lepiej zachowaną i rzadką dwuzłotówkę SAP. Rocznik 1780 to zdecydowanie jedna z ciekawszych monet w tej ofercie. Bardzo szybko moneta spodobała mi się do tego stopnia, że było przesądzone, iż muszę o nią się postarać. Oczywiście wszystko w ramach rozsądku, ale taki prezent to chętnie przyjąłbym od Gwiazdora. Takie monety lubię chyba najbardziej, czyli zdecydowanie obiegowe sztuki, które poosiadają jeszcze na tyle swojego naturalnego piękna, że zachwycają i powodują szybsze bicie serca. Prawdziwe małe dzieła sztuki. Opisywane sreberko było justowane, jednak nawet to, co czasem degraduje inne sztuki, tej monecie wyjątkowo dodawało uroku. Co prawda akurat tak się złożyło, że bardziej justowana była ta strona krążka, która później stała się rewersem monety, stąd na postaci królewskiej nie było to aż tak widoczne jak na herbach i ich obrzeżu. Dobra koniec zachwytów, to po prostu kolejna moneta zdecydowanie zasługująca na to by ją sobie kupić na prezent.  Trzecia dwuzłotówka Poniatowskiego w tym gronie, to mniej mnie interesujący rocznik 1792. Sama moneta była spoko, zapakowana w plastik, ale nie takie monety się z tego pudla już wyjmowało, więc akurat nie to stopowało mój zapał. Ładne monety w drugich stanach są z reguły towarem bardzo poszukiwanym i cenionym przez miłośników polskich monet królewskich, stąd nie obawiałem się o to, że egzemplarz nie zostanie sprzedany. Ja mam dwójkę w podobnym stanie, więc tu nie planowałem żadnych działań. Dodatkowo król na awersie był jakiś taki zmęczony jak na towarzyszącą mu menniczość tła. Oka i powieki prawie już nie miał a i włosy były jakieś „nie ten tego”, w sam raz na ocenę bliżej stanu trzeciego. Rewers mocno skaleczony justunkiem, stanowi dobry punkt odniesienia do tego, co napisałem kilka zdań wcześniej, że często justunek demoluje monetę na tyle skutecznie, iż praktycznie degraduje jej piękno. Taki przypadek obrazuje właśnie ten egzemplarz. Niby stan OK, ale jednak zbyt dużo mankamentów i jak na popularny rocznik, zdecydowanie warto pokusić się o coś lepszego. Oczywiście to tylko moja subiektywna ocena i każdy może (a nawet powinien), spoglądać na monety ze swojej indywidualnej perspektywy. Na koniec jeszcze zdanie o napisie „RZADKIE”, jaki umieszczono na zdjęciu tej popularnej monety. Zastanawiałem się, co autor miał na myśli. A ponieważ nie mogło to dotyczyć prezentowanej monety, to uznałem to za zwykły wypadek przy pracy opisującego. A może opisujący ten obiekt znawca, akurat jadł jakąś postną „cieniutką” zupkę i mu się tak jakoś skojarzyło i pomyślał…, że za „rzadkie”? Kto wie, czym się kierowano, jedno jest pewne z numizmatyką to raczej nie miało związku. Oczywiście nieco się nabijam, bo w opisie oferty ktoś był łaskaw napisać swoja opinię, że moneta z 1792 z inicjałami E.B. stanowi bardzo rzadką ofertę. To oczywiście opinia jak każda inna i można się z nią nie zgadzać. Pewnie nawet wypadałoby tak zrobić, szczególnie jak się znajdzie 20 podobnych monet na allegro, e-Bay i wszędzie gdzie się tylko nie spojrzy. Dla mnie wpadka, warta komentarza utrzymanego w komediowym stylu – dostosowanego do żartu opisującego monetę.

Bez zwłoki przechodzę teraz do kolejnej trójki, czekającej na mój komentarz. Tym razem będziemy mieli do czynienia z „końcówką” dwuzłotówek i pierwszą monetą w nominale o połowę mniejszym. Na początek zdjęcia.
Dwuzłotówki na 13 Aukcji Michała Niemczyka, to z pewnością ozdoba oferty monet z panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego. Nawet te popularniejsze roczniki mogły się podobać. Na dowód tego przejdźmy do kolejnej monety z rocznika 1792. Co ciekawe, tu już opisujący nie zażartował sobie na zdjęciu a jedynie w opisie kontynuował swoją wcześniejszą tezę o wyjątkowej rzadkości odmiany E.B. w tym roczniku. Ciekawe i zabawne, szczególnie w odniesieniu, że sprzedaje się akurat dwie tak „niezwykłe monety” i to zaraz obok siebie na jednej imprezie J.  Dobra nie ma, co się dłużej pastwić, ten się nie myli, kto nic nie robi. Ten egzemplarz był bardzo podobny do poprzednika. No może odróżniało go tylko to, że był ogrejdowany, jako kolejny UNC DETAILS, co sugeruje tą samą „stajnie” przeczyszczonych monet. Dla mnie to nie była interesująca oferta, więc przechodzimy dalej. Drugą monetą z tej grupy była ostatnia dwuzłotówka na aukcji, czyli moneta z rocznika 1794. Te dwuzłotówki zwykle porównuje z wpisem na blogu. W końcu wespół z GNDM odkryliśmy tu już dwie nieznane wcześniej odmiany, stąd zawsze warto mieć się na baczności analizując ten rocznik. Tym razem lustracja wypadła bez rewelacji. Moneta w standardowej odmianie, bita po zmianie ordynacji menniczej w trakcie roku. Patrząc na slab i ocenę stanu można by skomentować jednym słowem - „ standard”. Jednak to, co wyróżniało ten egzemplarz w moim odczuciu to wyjątkowo duże wady blachy, które zaatakowały Poniatowskiego na awersie niczym rój natrętnych, tłustych much. Niewiele pięknej przestrzeni pozostało po ich owadzim nalocie. Trudne czasy, w jakich bito te egzemplarze można poznać między innymi właśnie po takich „popsutych” monetach. Stop, jaki użyto do bicia zapewne nie był standardowy i zawierał jakieś cenne ozdoby ofiarowane przez społeczeństwo podczas Insurekcji Kościuszkowskiej. Takie właśnie ozdoby, po przetopieniu stanowiły znaczny składnik fejnu, który potem formowano i z którego bito. Stąd właśnie „takie” z tego wojennego surowca wychodziły potem monety. Król Poniatowski w iście rewolucyjnej odsłonie. Nikomu to wówczas nie przeszkadzało, a sam władca nie miał już też nic do powiedzenia i powoli szykował się do kapitulacji. Moneta jak widać, może być też niemym świadkiem czasów, w których obiegała. Egzemplarz, który sam posiadam również nie jest idealny i pewnie kiedyś będę chciał go wymienić na lepszy model, jednak ta moneta nie nadawała się do tego celu, stąd przeniosłem swoje zainteresowanie na złotówki. Pierwsza z tego nominału reprezentowała początkowy rocznik bicia - 1766. Czyli wracamy do początku rządów Poniatowskiego, kiedy to jeszcze można było mieć nadzieje, że młody i ambitny król znajdzie w sobie i swym politycznym otoczeniu tyle sił i środków by oprzeć się sąsiadom wyciągającym łapy po nasze ziemie. Znów charakterystyczny slab, z oceną bezbłędnie wskazująca na jedno źródło dzisiejszej oferty SAP. To, co ciekawe w tej monecie to popękany stempel i małe niedobicia po obu stronach monety. Reszta to standard znany z setek monet z tego rocznika pojawiających się w sprzedaży. Oczywiście, ta złotówka była mennicza, jednak mnie to akurat to zupełnie nie ruszyło. Nie zbieram błyskotek tylko, dlatego, że się błyszczą. Moneta zdecydowanie nie w moim guście. Liczyłem, że wzorem dwuzłotówek, po roku 1766 nastąpią teraz inne ciekawsze roczniki, o które jest znacznie trudniej.

Zobaczmy czy się nie przeliczyłem. Na zdjęciu poniżej kolejne trzy egzemplarze z tego nominału.
I jak widzimy, dwie złotówki z trzech zaznaczone zostały niebieskim sercem. Wiadomo już, co to oznacza i, że z pewnością znów będzie ciekawie J. Paradoksalnie pierwsza czterogroszówka, która akurat „nie zasłużyła” sobie na niebiskie serce była również interesująca. Opisywałem już złotówki z 1767, które jak wiadomo są zdecydowanie najbardziej popularnym rocznikiem w tym nominale. Jest to jednak rok interesujący, bo ma odmiany i warianty, stąd zwykle zalecam czujność w analizie. I właśnie z taką ciekawszą odmianą mieliśmy tutaj do czynienia. Po pierwsze to charakterystyczne, nieco inne niż sztandarowe popiersie królewskie. Po setkach monet, które widziałem jest to dla mnie cecha, która od razu nieomylnie wskazuje mi tą odmianę. Co ciekawe popiersie to jest na tyle zbliżone do standardowego, że oficjalnie nie odróżnia się go spośród innych w tym roczniku. Sam bym pewnie nie potrafił określić i opisać tej odmienności. W każdym razie „coś jest na rzeczy” i być może kiedyś wrócę jeszcze do tematu tego nieco odmiennego awersu. Jednak to rewers jest widocznie inny niż większość monet z tego rocznika. Małe orły w herbie Rzeczpospolitej są bardzo charakterystyczne, dobrze opisane i znane miłośnikom okresu SAP. A ponieważ całkiem trudno jest spotkać ładną monetę w tej odmianie, stąd trzeba uznać, że pierwsza z oferowanych złotówek w tej grupie również była warta uwagi. Nie mojej, bo ja taką złotówkę posiadam, ale dla licznego grona zbieraczy to fajna propozycja. Mnie bardziej wciągnęła druga z monet, czyli czterogroszówka z roku 1775. Ładny, obiegowy egzemplarz rzadszego rocznika od razu wpadł mi w oko. Awers znośny, rewers nieco lepszy, ale w sumie stan zachowania, bardziej III plus niż II minus. Mimo tego na rewersie można było odnaleźć resztki menniczego lustra, co mogło mieć znaczenie dla oceniających. W każdym razie chciałbym posiadać taką monetę i z zadowoleniem przyjąłem fakt, że ktoś chciał się jej pozbyć. A nóż, uda się kupić w rozsądnej cenie? Takie było założenie, jednak po cenie na zdjęciu widać, że to życzenie się nie spełniło i kwota, jaka została położona za ten krążek z rozsądkiem ma raczej mało wspólnego. Trzecia złotówka to kolejny ciekawy rocznik, który w sprzedaży nie pojawia się zbyt często. Rok 1776 to czas, w którym złotówek nie bito zbyt wiele, stąd ich pozyskanie jest nie lada wyzwaniem. A już zdobycie takich, których stan nadawałby się do włączenia do kolekcji jest prawdziwym wyzwaniem. Oferowany egzemplarz spełniał oba warunki. Stan III to w tym roczniku zdecydowanie ocena ponadprzeciętna. Jak trafi się już jakąś monetę z 1776 to najczęściej będzie to „złomek”, gdzie odcyfrowanie daty przychodzi z trudem. Tu było wyraźnie lepiej. Awers rzeczywiście nienajlepszy, jednak zupełnie wystarczający, jeśli ocenić go obiektywnie w porównaniu do innych monet z tego roku. Justunek zrobiono centralnie, stąd wyszedł akurat na Poniatowskim. Jednak tło awersu i napisy zdecydowanie powyżej średniej. Rewers sporo lepszy, choć i tu justunek, obieg oraz niedobicia dały o sobie znać. Mnie to nie zraziło i zdecydowanie byłem zainteresowany tym sreberkiem.

Czas na kolejną dawkę złotówek Poniatowskiego. Posuwamy się z rocznikami w kierunku końca rządów i upadku rzeczpospolitej. Trzy czterogroszówki wchodzą na scenę, która prezentuje się jak poniżej.
Pierwsza moneta z rocznika, który moim zdaniem stanowi umowną granicę ciekawszych monet w tym nominale. Rok 1786 jest tym, w którym nie bito ich jeszcze zbyt wiele, później przez kilka lat była to już spora masówka. Złotówka przeznaczona do sprzedaży nie była idealnym numizmatem, jednak mnie osobiście spodobała się na tyle, by rozważać wstępnie jej zakup. Stosunkowo wysoka cena wywołania nieco hamowała mój zapał, jednak pod warunkiem niższego zainteresowania uznałem, że teoretycznie mógłbym ją nawet przebić. Bardzo pasował mi obiegowy awers, który miał liczne slajdy długiej historii, jaką przeszła ta monetka od chwili, kiedy opuściła mennice w Warszawie do dziś. Co prawda Antykwariat Numizmatyczny Michała Niemczyka znajduje się w przybliżeniu po drugiej stronie ulicy, na której mieściła się mennica i można by uznać, że monecie przez 250 lat udało się jedynie „przejść przez ulicę”. Jednak to oczywiste uproszczenie i jak wiadomo monety za czasów Poniatowskiego bito w mennicy zlokalizowanej przy ulicy Bielańskiej, a to już jest jakaś tam odległość J. Rewers był również nieźle zachowany i z czystym sumieniem zapisałem sobie ten krążek i dołączyłem go do grupy monet obserwowanych, które domyślnie mogą być moimi przyszłymi celami podczas licytacji. Druga złotówka to już populares z 1788 roku. Dodatkowo w stanie widocznie gorszym niż ocena na poziomie 2 minus, jaką zdecydowali się wystawić jej organizatorzy. Jakoś nie dostrzegałem w niej cech, jakich oczekiwałbym po stanie około menniczym. Z pewnością, dlatego, że ich… nie posiadała J.  Jedyną ciekawostką związaną z tym krążkiem była przebitka daty z 1787 na 1788. To zawsze warto podkreślać, gdyż akurat ten wariant opisałem kiedyś na blogu, jako ten, który z nieznanych mi przyczyn nie został uwzględniony w najnowszym katalogu. Jak widać, takie monety nie są niczym niezwykłym i nawet dość regularnie pojawiają się w sprzedaży. Rewers był znacznie lepszy, co w jakiś sposób refundowało szkody moralne, jakie mogły nastąpić u miłośników monet SAP po zderzeniu oceny organizatorów ze stanem faktycznym awersu. Moja złotówka w tym wariancie jest sporo słabsza, ale akurat na ten egzemplarz nie zamierzałem jej wymieniać. Poczekam na jakiś ładniejszy, bo przecież z monetami nigdzie nie powinniśmy się zbyt spieszyć. Ostatnia złotówka z tej grupy monet to menniczy numizmat w slabie NGC. Moneta jak to mennicza sztuka, miała wszystkie cechy, jakie zwykły mieć bardzo dobrze zachowane srebra Poniatowskiego. Lustro mennicze, którego blasku nie przyćmiły nawet liczne acz drobne ryski, prezentowało się bardzo przyjemnie. Słowem, moneta jak wzorzec. Tak dobrze wybite egzemplarze powinny być wszystkie monety Poniatowskiego. Nie planowałem się jednak starać o tak wyśmienity egzemplarz, uznając, że moja sztuka mimo tego, że niepozbawiona wad – jest jak dla mnie jeszcze całkiem wystarczająca.

Jak widać oferta monet SAP była naprawdę szeroka, stąd idziemy dalej, bo za chwile ten opis będzie najdłuższy spośród wszystkich moich wpisów o aukcyjnych uniesieniach i przygodach. Kolejna trójka złotówek wkracza do akcji.
 Pierwsza to obiegowy egzemplarz z 1790 roku. Popularny rocznik w średnim stanie. Mimo to zamknięty w plastikowym pudle z oceną AU 55. Jakoś nie pasowała mi ta ocena do stanu, jaki widziałem na zdjęciach. Ani to ona około mennicza, ani też ładna. Stąd nie zdziwiło mnie dość chłodne przyjęcie i niezbyt wartka licytacja. Cena, jaka została osiągnięta całkiem OK, bo moim zdaniem te popularne złotówki więcej niż 400 złotych nie są dziś warte. Druga złotówka utrzymana w tym samym stylu. Też slab NGC, jednak tym razem moneta była mennicza. MS-y z 1792 roku nie są niczym szczególnym, jednak zawsze znajdują grono swoich wielbicieli. Mnie, osobiście ten egzemplarz nie przypadł jakoś do gustu. Lustro mennicze niby OK, ale jednak liczne wady bicia, justunek i ciemne plamy nie pasowały mi do obrazu monety w menniczym stanie zachowania. Uznałem, że nic tu po mnie. Trzeci egzemplarz z zapakowanej w plastik trójki był moim zdaniem najciekawszy. Rocznik 1794 nie jest już tak często spotykany jak kilka poprzednich roczników. Awers taki sobie, rewers bardzo ładny. Nie mam wariantu z takim zapisem daty, stąd chętnie bym nadrobił to niedopatrzenie. Uznałem, że ocena MS UNC DETAILS zdyskwalifikuje ją wśród znawców i poszukiwaczy tego typu numizmatów. W tym widziałem swoja ewentualną i iluzoryczną szansę. Zdecydowałem, że warto ją zaznaczyć i zainteresować się nią podczas licytacji.

Po złotówkach, organizatorzy wystawili do sprzedaż trzy egzemplarze srebrnych 10-cio groszówek i teraz czas na krótki opis tej oferty. Zaraz po zdjęciu.
Pierwsza sztuka to moneta z 1789 roku oznaczona specjalnym dopiskiem „RZADKIE”. Ta niezbyt piękna moneta zamknięta w trumience okazała się kolejnym menniczym egzemplarzem. I to właśnie było „rzadkie” zdaniem organizatorów. Trudno się z tym nie zgodzić w końcu dopisek nie mógł dotyczyć rocznika, który jest dosyć popularny i często znajdujemy go w sprzedaży. Mnie ta sztuka nie uwiodła. Szczególnie nie podobał mi się rewers, na którym widać było bąble, które mi akurat kojarzą się z czyszczeniem monet metodą termiczną. Nie lubię monet z tymi bąblami i jak mogę to unikam takich egzemplarzy. Ten omijałem szerokim łukiem. Kolejna 10-cio groszówka reprezentowała najpopularniejszy rocznik 1790, który opisałem w swoim historycznym, pierwszym wpisie na tym blogu. Stąd pozostał mi mały sentyment do tego rocznika. Moneta, która była do sprzedania okazała się być całkiem poprawna. Ani wyjątkowo ładna, ani też wytarta, jakich wiele aktualnie znajduje się w sprzedaży. Egzemplarz w stanie drugim, z notą i opisem, który jak ulał nadaje się do tego by ją z tego pudła wyciągnąć. Nieco ciekawszą ofertą była kolejna dziesięciogroszówka z roku 1793. Nie żeby ten rocznik był jakiś wyjątkowy, jednak tak się ładnie złożyło, że sprzedawany wariant był wyjątkowy. Moneta dokładnie z tego samego stempla została sprzedana niedawno na konkurencyjnej 69 Aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego. Wówczas walczyłem o jej zakup do pewnego momentu, stąd z zaciekawieniem podszedłem do analizy tego egzemplarza. Moim zdaniem moneta z WCN, którą sprzedano za 700 złotych była nieco lepsza od tego MS-a w slabie. To oczywiście moje subiektywne zdanie, które jednak zawarzyło na tym, że nie zamierzałem jej licytować. Może jeszcze przebolałbym ten stan, bo w końcu nie mam wariantu z uszkodzoną „3” w dacie i wypadałoby ją kiedyś pozyskać. To, co mnie wykluczało, to nie tyle sam stan zachowania monety – a cena wywoławcza ustawiona na tysiąc złotych, która nie pozostawiła mi żadnego marginesu na licytacje. Nie dałbym pewnie za nią nawet tego początkowego 1000 złotych. Tym bardziej kwota, którą uzyskała w wyniku licytacji była dla mnie nie zupełnie do przyjęcia. Podsumowując, żadna z trzech oferowanych 10-cio groszówek nie zdobyła mojego „niebieskiego serca” ani też… portfela.

Czas na dwie ostatnie srebrne monety koronne. Tym razem obok siebie spotkały się samotny półzłotek ze srebrnikiem, też singlem. Czy coś z tego wyniknie? J.
Obie monety to nie były jakieś rarytasy. Pierwsza z nich, dwugrosz z 1786 roku mimo tego, że nie należy do dwóch początkowych roczników, które są najczęściej spotykane, to również można nazwać ją dość popularną. Rocznik 1786 miałem okazje opisać już dokładnie na blogu, stąd zainteresowanych szczegółami związanymi z licznymi wariantami zachęcam do zerknięcia do tego wpisu. Moneta nie przedstawiała sobą niczego szczególnego. Była to średnio zachowana blaszka do tego w popularnym wariancie. Jedyne, co mnie szokowało, to cena wywoławcza. Nie potrafiłem sobie wyobrazić powodu by ją w tej cenie przebić. Moneta w efekcie „spadła”, co potwierdza jedynie fakt, że podobnie myślących miłośników okresu SAP było więcej. Zdecydowanie wystawienie jej w takiej cenie, to „strzał kulą w płot” ze strony organizatorów. Ostatnia moneta to również popularny przedstawiciel srebrnego grosza z rocznika 1768. Nic niezwykłego w nim nie dostrzegłem. Moneta często spotykana w sprzedaży, stan w miarę poprawny, za to moim zdaniem cena… zupełnie „od czapy”. Tyle miałbym do powiedzenia na temat dwóch monet kończących bardzo ciekawą ofertę monet Stanisława Augusta Poniatowskiego. Kiedyś ktoś powiedział, nie ważne jak się zaczyna, ale ważne jak się kończy. Trudno zgodzić się z tym punktem widzenia, bo akurat końcówka 13 Aukcji monet w okresie SAP była jedynie przeciętna.

Ok, a teraz dosłownie kilka zdań o moim prywatnym udziale w licytacji. Jak ktoś policzył wszystkie niebieskie serca z prezentowanych zdjęć, to aż 9 monet z oferty aukcyjnej trafiło do mojego notatnika. To spora odmiana, szczególnie w porównaniu z poprzednią aukcją w której nie znalazłem dla siebie niczego ciekawego. Budżet był całkiem spory i gotowy do rozsądnego użycia. Trzy spośród wszystkich monet chciałem kupić najbardziej i stanowiły one moje główne cele w imprezie. Do tego „wąskiego grona” zaliczyłem dwuzłotówki z 1773 i 1780 oraz złotówkę z roku 1775. Pozostałe sześć monet, były dla mnie jedynie „Opcją B”. Sama licytacja przebiegała bardzo sprawnie. System aukcyjny na imprezach Michała Niemczyka działa szybko i bez zarzutów. Miałem wrażenie, że aukcje prowadzone w formie elektronicznej „idą” znacznie sprawniej niż te, w których decydującą rolę odgrywa człowiek. Jeśli miałbym w tym momencie przekazać jakieś uwagi do poprawy, to jedynym minusem, jaki odczułem był całkowity brak specjalnego oznaczenia monet obserwowanych, jaki objawił mi się w trakcie licytacji. A raczej powinienem napisać, „jaki mi się nie objawił”, bo nie udało mi się znaleźć żadnego znaku. Obserwowałem przecież aż 9 monet i tylko dzięki temu, że w trakcie imprezy korzystałem z wydrukowanej wersji katalogu aukcyjnego zawdzięczam fakt, że nie pogubiłem się w tym, którą monetę mam licytować w pierwszej kolejności a która stanowi dla mnie jedynie opcję zapasową lub tło. Przydałoby się jakieś graficzne oznaczenie lub sygnał dźwiękowy, choćby tak jak to jest rozwiązane w konkurencyjnym w systemie aukcyjnym OneBid.

Wracając do licytacji, to okazało się, że akurat te moje trzy ulubione monety są niezwykle popularne wśród całych hord licytujących. Tym sposobem ich ceny pikowały bardzo szybko pokonując moje maksymalne założenia. Rocznik 1773 „poszedł” za 3 600 złotych, dwuzłotówka z 1780 sprzedano za 3 800 złotych a złotówka z 1775 osiągnęła kwotę aż 5 150 złotych. Mimo naprawdę mocnego nastawienia by je wszystkie zakupić, jakoś nie byłem w stanie wykładać za nie aż tak poważnych kwot. Bardzo szybko okres SAP zyskuje na popularności i dościga II Rzeczpospolitą, jeśli chodzi o ceny. Z jednej strony to trudny moment dla miłośników monet Poniatowskiego, którzy mogą zostać dość skutecznie ekonomicznie „odcięci” od lepiej zachowanych egzemplarzy. Jednak może to tylko czasowa sytuacja, jak moda, która wkrótce przeminie? Kto wie, jak zachowa się rynek, kiedy inwestycje znów wrócą do banków i na giełdy. W każdym razie jakoś trzeba sobie radzić i starać się nie przebijać ofert ponad pewien poziom rozsądku. Kilka spektakularnych „spadów” zawsze pozwoli otrzeźwić nieco handlarzy i skalibrować ich oczekiwania. Wracając jednak z tych ogólnych rozważań do imprezy u Niemczyka, musze przyznać, że nie wróciłem z pustymi rękoma. Dwie monety, które prezentuje na ostatnim dziś zdjęciu wzbogaciły mój zbiorek J.
Teraz, kiedy analizuję to na spokojnie, to sam nie wiem czy czasem nie okazałem się bałwanem, który co prawda postarał się o swój prezent na Święta, jednak osiągnął ten "sukces" sporym kosztem. Pozyskałem pozycje 348 i 349, czyli zadziałałem prawem serii i kupiłem dwie monety jedna po drugiej. O ile dwuzłotówka z 1775 roku to moim zdaniem fajna okazja, o tyle z drugiego zakupu nie jestem już taki dumy. Rocznik 1776 rzeczywiście jest bardzo rzadki, niemal niespotykany w handlu jednak i tak uważam, że w tym stanie monety nie powinny przekraczać pewnych progów.  Od poziomu tysiąca złotych miałem wrażenie, że walczę już jednie z jakimś „upartym” kolekcjonerem, który nie chce mi jej taniej odpuścić J. Budżet pozwalał mi na pewne odstępstwa od standardów i postanowiłem jej nie wypuścić z rąk. Szczególnie po tym jak licytacja dwuzłotówki z 1773 skończyła się wcześniej na poziomie, do jakiego nie chciałem się dzisiaj zbliżać. Postanowiłem brać, co tańszego uda się chwycić i uciekać nie oglądając się za siebie. Tym sposobem pobiłem chyba rekord świata przebicia ceny wywoławczej na polskiej aukcji. Aż dziw bierze, że na facebookowej stronie Gabinetu Numizmatycznego Michała Niemczyka nie pochwalono się jeszcze, że jakiś „amator-napaleniec” przebił cenę wywoławczą aż o… 1936%!!! Tak się kaszle J. Nie pochwalam i proponuje nie wzorować się na moich poczynaniach… bałwan jak nic, Bałwan J.

Ok, na dziś to koniec. Nie jestem pewien czy kogoś interesują jeszcze te przydługie wpisy w moim wykonaniu. Mnie coraz mniej i planuje już niedługo coś z tym zrobić. Nie zrezygnuje z relacjowania udziału w aukcjach, ale postaram się je sporo skrócić. Mam wrażenie, ze opisując takie imprezy jak ta, w których monet SAP jest nieco więcej – powtarzam się i to, w co drugim zdaniu. Tak dłużej być nie może i w nowym roku już takich wpisów nie będzie. To tyle, jeśli chodzi o opis imprezy, która z pewnością była jedną z najlepszych szans na kupno ciekawej monety Stanisława Augusta Poniatowskiego w tym roku.

Korzystając z okazji, pragnę na sam koniec złożyć wszystkim czytelnikom mojej strony życzenia Zdrowych i Szczęśliwych Świąt Bożego Narodzenia. Niech te najbliższe dni każdy z miłośników monet SAP spędzi w rodzinnym gronie, doceniając niezwykłe ciepło domowego ogniska. Nawiązując jeszcze do tytułu dzisiejszego wpisu oby Gwiazdor/Mikołaj/Dzieciątko/Aniołek/Santa Claus/Bałwan lub…inna niezwykła postać, która przynosi prezenty w Waszym regionie… pamiętała o numizmatycznych zainteresowaniach i przyniosła Wam upragniony prezent pod choinkę. Wiadomo, że to nie podarunki są najważniejsze w tym szczególnym czasie, jednak blog rządzi się swoimi prawami i jakaś klamra na koniec artkułu być musi J. Zatem, wszystkiego dobrego i Ho, Ho, Ho!!!!

A jako prezent, przyjmijcie ode mnie linki do dwóch (z wielu) moich ulubionych kolęd Zbigniewa Preisnera z płyty „Moje kolędy na koniec wieku”, które od wielu lat towarzyszą mnie i mojej rodzince w ten wspaniały czas.  „Kolęda dla nieobecnych” i „Całą noc padał śnieg”, obie śpiewa oczywiście Beata Rybotycka.  



W dzisiejszymi wpisie wykorzystałem informacje i zdjęcia ze strony Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka oraz wyszukane za pomocą google grafika.

3 komentarze:

  1. Świetna relacja! Dziękuję że kontynuuje Pan "tradycję" opisywania aukcji. Bardzo lubię te wpisy.
    Pozdrawiam
    krzysiek

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku i udanych łowów numizmatycznych :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję bardzo za komentarze i za życzenia.
    Nie pozostaje mi nic innego, niz tylko napisać - na wzajem i niech nam ten Nowy Rok sypnie miłośnikom monet, pięknymi zdobyczami, które bedą prawdziwą ozdobą ich kolekcji.

    Pozdrawiam
    @eleniasz

    OdpowiedzUsuń