Witam czytelników mojej strony spragnionych nowych
tekstów J.
Również Wy, którzy weszliście tu przez pomyłkę, też jesteście mile widziani J
J
J.
W kilku ostatnich wpisach, zapraszałem na zeszło piątkowy wieczorek
numizmatyczny nie gorzej niż sami organizatorzy z GNDM, więc teraz, kiedy
emocje związane z tym spotkaniem już opadły, to wypada mi napisać kilka zdań
podsumowania z mojego punktu widzenia. Nie będę się jednak porywał na szczegółową
relacje, bo przecież jak było wiedzą nie tylko Ci, co byli obecni w warszawskim
hotelu Marriott, ale również każdy, kto ma ochotę może wysłuchać wykładów w
formie filmików umieszczonych na kanale Youtube. Dla potomności, link do
nagranego materiału, który przenosi nas do ponad 4 godzinnego nagrania,
znajdzie się na końcu dzisiejszego tekstu, jak już organizatorzy go udostępnią.
No i wreszcie dożyłem do czasów, że znalazło się coś dłuższego od moich wpisów J.
Cały poprzedni tydzień byłem bardzo zajęty, mimo
tego gdzieś z tyłu głowy żyłem już czekającym mnie wydarzeniem i z wielkimi
nadziejami czekałem na piątkowy wieczór. Wiele obiecywałem sobie po spotkaniu innych
miłośników numizmatyki, szczególnie tych, których znam jedynie za pośrednictwem
internetu lub z którymi jeszcze nie miałem przyjemności się poznać. Po kilku
tego typu imprezach, bardziej doceniłem możliwość bezpośredniego kontaktu i wymiany
opinii z osobami, które dzielą moją pasję. To dla mnie dość nowy obszar życia
kolekcjonera, który ukształtował się dopiero w ostatnim czasie i zdecydowanie
ożywczo wpłynął, na jakość doznań związanych z pasją do numizmatyki. Wykłady
miały być w tym wszystkim jedynie „wisienką na torcie”, która zwieńczy dzieło,
czyli dobrym powodem do tego żeby się spotkać i podyskutować w szerszym gronie.
Można nawet uznać, że tak naprawdę to miałem cele wyłącznie towarzyskie J.
Oczywiście nie ulega wątpliwości, że przyciągnęły
mnie tam również znane nazwiska, od początku wielokrotnie goszczące na łamach
bloga. Szczególnie wielką wartość udziału w piątkowym wydarzeniu miała dla mnie
możliwość spotkania dwóch wykładowców, którzy niezaprzeczalnie wywarli wpływ na
moje zbieractwo. Mam tu oczywiście na myśli Janusza Parchimowicza, autora mojego
ulubionego (jak dotąd) katalogu monet Stanisława Augusta Poniatowskiego oraz z
Rafała Janke, który wspierał mnie na początku mojej bloggerskiej drogi i cały
czas pozostaje dla mnie autorytetem w badaniach nad mennictwem okresu SAP.. Na
koniec wstępu, jedynie wspomnę, że miałem również drobne oczekiwania, co do
poziomu czekających mnie wykładów. W końcu miało to być dla mnie też lekkie
przetarcie przed czekającą mnie nazajutrz aukcją. Coś w ten deseń J
Okazało się, że ludzi związanych z badaniem
mennictwa okresu Polski Królewskiej było nawet więcej niż na wstępie
zakładałem. Każda nowopoznana osoba i każda wymiana poglądów była dla mnie
miłym bonusem oraz co tu ukrywać - przyjemnością. Już się tego nauczyłem, że
najważniejsze podczas takich imprez są właśnie spotkania i rozmowy odbyte w
kuluarach. Na stronie „Zbierajmy Monety”, Pan Jerzy Chałupski w swojej relacji
z tego wydarzenia (link znajdziecie obok, w sekcji MOJA LISTA BLOGÓW) już
zaznaczył, że pod pewnym względem było to spotkanie integracyjne bloggerów
piszących o monetach. Ja miałem to szczęście, że do grona poznanych na
wieczorku osób, jako pierwszego włączyłem właśnie… Pana Jurka. Już po
zamienieniu kilku zdań wiedziałem, że to zdecydowanie „bratnia dusza” i liczę,
że jeszcze kiedyś będzie okazja na dłuższą pogawędkę, bo interesujących tematów
z pewnością nam nie zabraknie. A, że całkiem dobrze znam Bory Tucholskie, to
mogę porozmawiać nawet o poziomie wody w na jeziorze w Męcikale, czy o dobrych
miejscach na grzyby w okolicach miejscowości Małe Swornegacie J.
Pozostałych bloggerów/youtuberów już znałem. Tomek,
Marcin i Krzysztof to barwna i wesoła kompania, w której wyśmienitym
towarzystwie nie można się nudzić J.Miło mi było też
znów spotkać kolegę Marka Folwarniaka, którego całkiem niedawno poznałem
podczas wizyty w łódzkim PTN. To ciekawy rozmówca a do tego zacny kompan, w
którego towarzystwie miło upłynął mi czas większej części piątkowych wykładów.
Do grona osób, które znam mogę też już dodać Janusza Parchimowicza, z którym
miałem okazję zamienić kilka zdań na stronie. Zgodnie z planem, zapytałem go o
tajemnicę nie ujęcia w katalogu, zdjęcia ostatnio opisywanego u mnie półzłotka
1775 z inicjałem A.P. Jak wiadomo ta moneta o stopniu rzadkości R8, spoczywa od wielu lat w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie i była dostępna do fotografowania
również podczas tworzenia katalogu. Liczyłem, że autor publikacji potwierdzi
moje obawy, co do niewłaściwego odczytania daty przez Gumowskiego i późniejszego
powielenia tego błędy przez muzealników. Niestety Pan Janusz nie był w stanie
mi wiele pomóc i wymówił się niepamięcią tego konkretnego szczegółu. Nie
wyglądał mi na osobę z amnezją (wręcz przeciwnie), jednak ilość monet, którą
musi przyswajać zbierając materiały do swoich katalogów ma z pewnością swoje
minusy i po jakimś czasie wszystko się nieco zlewa. Ja przynajmniej tak właśnie
mam J.
Okazało się również, że nie jest czytelnikiem blogów w interencie. Mojego „blogaska”
zupełnie nie kojarzy i nie zdaje sobie sprawy z tego, co tu czasem „wyprawiam”
w kontekście krytyki i uzupełniania jego publikacji. Może to i lepiej J.
W każdym razie wyraził umiarkowane zainteresowanie nowymi ustaleniami na temat
monet SAP a nawet zająknął się, że jest szansa by w przyszłości uzupełnić te dane
w reedycji katalogu. Myślę, że to całkiem ciekawy wątek, który być może kiedyś
znajdzie jakąś kontynuacje. O Panu Januszu będzie jeszcze kilka zdań w dalszej
części, bo to przecież bardzo barwna postać J.
W końcu poznałem również osobiście Pana Rafała
Janke, co było moim drugim celem do zrealizowania na tym spotkaniu. Było miło i
sympatycznie, jednak dopiero na koniec imprezy wpadliśmy w dłuższą dyskusję, w
której poruszyliśmy jedynie kilka z „miliona” interesujących tematów i której z
braku czasu już nie dokończyliśmy L. Kiedy
zabraliśmy się za ożywione debatowanie wieczorek przeradzał się powoli w noc i
czas na spotkanie zdecydowanie dobiegał końca. No cóż, mówi się trudno.
Wszystko, co dobre szybko się kończy. Mam w planie na jesień wybrać się do
krakowskiego Muzeum Czapskich, to być może wówczas otworzy się szansa na
kontynuacje rozpoczętych dyskusji. Pierwszy krok jest podobno najtrudniejszy, a
to już za nami, bo kontakt został nawiązany i wymieniliśmy się telefonami. Skoro
już wiadomo jak się wieczorek dla mnie zakończył, to teraz już czas na kilka
refleksji związanych z konkretnymi wykładami. Nie będę oryginalny i na początek
wstawię program piątkowego wieczoru, który przebiegał pod bardzo zgrabnym tytułem
„W numizmatyce widzisz
tyle, ile wiesz”.
Na pierwszy ogień poszedł Pan Jerzy Miliszkiewicz, który
w swoim wykładzie–pogadance poruszył wiele interesujących tematów i przytoczył
sporo ciekawych anegdot związanych z kolekcjonowaniem dzieł sztuki. Wykładowca,
którego wcześniej nie znałem, okazał się być genialnym narratorem, który snuł
opowieść bazując na swoim bogatym doświadczeniu oraz szerokich kontaktach w
środowiskach elit intelektualnych. Z tezy, jaką przez cały wykład forsował
prowadzący wychodzi na to, że w naszym hobby najważniejsze są nie monety (obiekty)
a człowiek, który je gromadzi. Zdaniem prelegenta, w dzisiejszych czasach kluczowe
jest udokumentowane pochodzenie przedmiotu oraz przechowanie i przekazanie tej wiedzy/historii
przyszłym pokoleniom. Trudno się z tym nie zgodzić, w końcu numizmaty
pochodzące ze znanych zbiorów od lat cieszą się niesłabnącą popularnością wśród
miłośników historii. Zdecydowanie gorzej jest z dostępem do informacji i zbiorów
gromadzonych aktualnie. Takie czasy, niemal każdy ceni sobie anonimowość i nie
wyrywa się na afisz. To, co szczególnie zapamiętałem z tego wykładu, to apel do
miłośników monet o większą wspólnotę, bliższy kontakt osobisty oraz o dzielenie
się swoimi emocjami związanymi z kolekcjonowaniem. Wychodzi na to, że każdy
świadomy miłośnik sztuki dawnej powinien dołożyć starań, żeby jakoś udokumentować
swoją pasję. Można to robić bardzo prosto, na przykład biorąc przykład ze mnie
i… zakładając swojego bloga J. W wszystko po to, żeby coś po nas
zostało oprócz przedmiotów. Szczególnie, gdy nie będziemy mieli szczęścia
przekazać pasji najbliższym i nasze zbiory zostaną rozproszone. Staną się
wówczas tak naprawdę bezimienne, bez śladów naszej wcześniejszej z nimi zażyłości,
znów będą jedynie „zwykłymi” monetami z epoki. Po mnie to już z pewnością „coś”
zostanie i teraz to już chyba tylko czas na refleksję, czy nie za wiele J.
Drugi temat to domena Janusza Parchimowicza, który zaprezentował
nam swój kolejny katalog, tym razem ogromną księgę o próbach okresu PRL-u. Nie
znam się na tym wcale. Wiele pokazanych na ilustracjach monet widziałem po raz
pierwszy i pewnie ostatni J. Od samych numizmatów bardziej interesowało
mnie podejście autora do tworzenia katalogu oraz procesu zbierania informacji, materiału
zdjęciowego i jego analizy. Było podczas tego wykładu kilka zdań na ten temat i
to właśnie te fragmenty uważam za cenne doświadczenie dla mnie. Pan Janusz to
bardzo kontaktowa osobowość, która świetnie radzi sobie podczas takich imprez i
to nie tylko w roli prelegenta. Było widać, że dysponuje ogromna wiedzą i
trzeba być naprawdę dobrze przygotowany merytorycznie by wejść z nim w jakąś
bardziej szczegółową dyskusję. To dla mnie oczywisty plus, bo ja również nie
lubię zbyt „miękkiej gry” i chętnie ścieram się na poglądy. Czasem nawet nie
szczędząc drugiej stronie emocjonalnych wycieczek osobistych, z czego rzecz
jasna wcale nie jestem dumny. Teraz może mniej sobie na to już pozwalam, bo
czuje pewną presję i odpowiedzialność za słowo, ale natury przecież nie
zmienisz i zdarza mi się czasem „ryknąć” J. Piszę o tym jedynie po to, by wykazać praktyczne
korzyści, jakie wynikają czasem z braku bezpośredniej dyskusji „trudnych”
rozmówców. W każdym razie ja o wiele
bardziej komfortowo będę się teraz czuł, wskazując na blogu mankamenty katalogu
Pana Janusza wiedząc, że oto właśnie omija mnie natychmiastowa i nieunikniona cięta
riposta z jego strony J.
Wracając na chwile do samego katalogu monet próbnych
PRL-u, to ogromnie zdziwiło mnie to, że ktoś może chcieć wydać jeszcze większą
knigę niż posiadany przez mnie katalog monet SAP. Ciekawe czy taki ogromny
format w praktyce jest użyteczny dla czytelników. Osobiście uważam, że katalog
monet Poniatowskiego jest maksimum tego, czym mogę w miarę swobodnie operować. Jeśli
robi się to bardzo często, jak w moim przypadku, to łatwo jest o jakąś awarię. Żeby
nie być gołosłownym przyznam, że po dwóch latach intensywnego użytkowania
publikacji „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego”, dokładnie trzy dni przed
opisywanym właśnie wieczorkiem, mój egzemplarz „odmówił posłuszeństwa” i był
się zepsuł L.
Dzięki temu płynnie przejdziemy do
kolejnego wykładu, a na pamiątkę tego smutnego wydarzenia, prezentuję zdjęcie uszkodzonego
katalogu.
Z rozwaloną książką jawnie związany jest następny
wykład, czyli prezentacja Pani Dominiki Świątkowskiej na temat jej przygody ze
sztuką introligatorską. Ja niestety nigdy nie byłem fanem „prac ręcznych”.
Pewnie, dlatego, że nie mam ku temu ani talentu ani cierpliwości. Majsterkowicz
ze mnie marny i robię wyłącznie to, co zrobić/naprawić muszę. Wracając do
introligatorstwa, to trzeba przyznać, że prezentacja była nawet interesująca. Uważam,
że każdej aktywności człowieka, z której można zrobić sztukę należy się
szacunek. Przez pół godziny dowiedziałem się więcej na ten temat niż przez
ponad 40 lat życia. Wielkiego zainteresowania z mojej strony jednak nie było,
gdyż książki traktuje raczej instrumentalnie. Jednak osobowość prowadzącej, jej
narracja oraz zgromadzony na sali warsztat był na tyle ciekawy, że zrezygnowałem
z wcześniejszego pomysłu, by wyrwać się w tym czasie na szybką kolację.
Zostałem i nie żałuję. A dzięki temu moja dieta zyskała i zapewniłem
organizmowi tak oczekiwany niedobór kaloryczny J. Pod wpływem wykładu, doszedłem do wniosku, że
dam szanse specjalistom i z uszkodzonym katalogiem zgłoszę się do okolicznej
pracowni introligatorskiej. Zobaczymy, jacy na warszawskiej Pradze są
introligatorzy i czy dorównają poznanym na wieczorku wysokim wzorcom Pani
Dominiki. Nie ukrywam też, że przy okazji liczę na promocyjną, „praską” cenę za
wykonaną usługę J.
Jako czwarty wystąpił Pan Dariusz Jasek i
opowiedział ciekawe historie o największej złotej monecie okresu Polski królewskiej.
To nie był mój okres, ale jako miłośnik pięknych monet nie mogłem przejść
przecież obojętnie obok tak cudownego przykładu. Dodatkowo, jako zdeklarowany bydgoszczanin
czułem dumę z tego, że dość regularnie bywam w okolicach miejsca gdzie powstało
to dzieło sztuki. Na początek napiszę, że zdziwiło mnie to, iż autor otwarcie wychwalał monety pochodzące z bydgoskiej mennicy za ich wybitną jakość. Jakoś dotychczas
miałem zakodowane, że bydgoskie monety to były twory raczej II- ligowe, żeby
nie napisać niechlujne i na przykład taki Kraków to miażdżył nas swoim stylem
jak bocian stonkę. Okazało się, że nie do końca i wiele zależało od fachowców,
jacy akurat pracowali w mennicy. Jak w życiu J. Zawsze to coś
nowego i dodatkowe +20 punktów do szacunku dla miasta nad Brdą. Co do samej
100-dukatówki, to wykład ograniczył się do pokazu przykładów kilku egzemplarzy oraz
do pytań i uwag z nimi związanych. Trochę zastanowił mnie brak dokładnego rozpoznania
tematu, co do powodów wybicia takiego nominału i jemu podobnych egzemplarzy oraz
szacunków ich nakładu, czy też znajomości losów poszczególnych monet. Szczególnie,
że było widać, że Pan Dariusz poświęcił dokładnemu zbadaniu tego tematu wiele energii
i pasji, której jednak jakoś brakowało mi w jego wystąpieniu. Nie chcąc
wyciągać pochopnych wniosków, co do stopnia zgłebienia problematyki monet wielodukatowych przez wykładowcę, skoncentruje się znów na
sobie i swoich doświadczeniach J.
Dla mnie to taka pułapka jednowymiarowości, której czasem doświadczam i której się trochę
obawiam. Pisząc o srebrnych monetach koronnych okresu SAP staje się „znawcą”
bardzo wąskiej dziedziny i czasem mnie samego przeraża moja indolencja w
stosunku do podstawowej wiedzy kolegów po pasji, którzy gromadzą szersze
spektrum numizmatów. Może nadchodzi dobry czas by ze swoim zbieractwem pójść
nieco szerzej i przy okazji dowiedzieć się więcej? Czuję, że warto się nad tym
zastanowić…
Oczywistym gwoździem programu, był szeroko
zapowiadany wykład Pana Rafała Janke pod intrygującym tytułem „Mennictwo epoki
stanisławowskiej - widzisz tyle ile wiesz, czy wiesz, że…”. Zamysłem organizatorów
i prelegenta było opowiedzenie historii monet SAP w bezpośrednim nawiązaniu do
kolekcji monet Poniatowskiego, która będzie przedmiotem jutrzejszej licytacji.
Pomysł w gruncie rzeczy logiczny, jednak do wykonania można by się trochę
doczepić, szczególnie jeśli o tym okresie mennictwa wie się już, co nie co.
Jednak poziom wykładu ustawiony był tak, aby pasował dla wszystkich chętnych, stąd
trudno się dziwić przytaczaniu w nim tak zwanych oczywistych oczywistości,
czyli faktów powszechnie znanych. Ja z niecierpliwością czekałem na ciekawostki
i „smaczki”, które miały nadejść po nużącym wstępie i odklepaniu wszystkich
standardowych wydarzeń i dat. Poniżej zdjęcie, na którym prowadzący omawia III
reformę mennictwa SAP z czasów Insurekcji Kościuszkowskiej.
Tak jak myślałem, najciekawszy fragment nastąpił dopiero
po przebrnięciu przez wiedzę encyklopedyczną. Pan Rafał pokazał i opisał, co
ciekawsze monety wystawione do sprzedaży na 5 aukcji GNDM a przy okazji starał
się wskazywać na ciekawostki widoczne tylko dla znawców tematu. Czyli wiedza
tajemna, dla tych, co znają już te miejsca na monetach, na które warto patrzeć J.
Z mojej perspektywy, wyszło to całkiem nieźle i z reguły nawiązania były
interesujące, przez co dobrze pasowały do obranej formuły wykładu.
W tym miejscu warto nieco więcej wspomnieć o
interesującej dyskusji, jaka wywiązała się pomiędzy Panem Januszem Parchimowiczem
a prowadzącym opisywany wykład. Wyglądało to trochę jak atrakcja zaplanowana przez
organizatorów na koniec spotkania, w postaci burzliwego starcia dwóch autorytetów.
Pan Janusz w swoich pytaniach kierowanych z sali w stronę Pana Rafała, już w
trakcie wykładu wskazywał na mankamenty prezentowanych tez oraz podkreślał brak
pewnych źródeł, doszukując się przy okazji w prowadzącym drobnych oznak
megalomanii. Głownie szło o to, że Pan Rafał podczas swojego wykładu często używał
wyrażenia „na pewno”, co w stosunku do odległej, XVIII-wiecznej tematyki mogło zastanawiać.
Naukowe podejście raczej nie toleruje stawiania arbitralnych stwierdzeń bez poparcia
źródeł z epoki. I to nawet tych poczynionych na podstawie wieloletnich badań,
empirycznych obserwacji oraz… zdrowego rozsądku. Obiektywnie patrząc, to w krótkim wykładzie Pana
Rafała rzeczywiście nie było zbyt wiele miejsca na wskazywanie źródeł, przez co
można było dojść do mylnego przekonania, że wielu stawianych tu tez nie da się udowodnić.
Trochę dziwne wydało mi się publiczne podnoszenie tego zagadnienia, gdy większość
osób obecnych na sali z pewnością miała świadomość, że akurat, co do źródeł z
epoki to Pan Janke jest znany z tego, że jako nieliczny aktywnie bada je od
wielu lat. W końcu nawet wydał na ten temat osobną publikację i jego wiedza w
moim przekonaniu nie podlega dyskusji. Ale to jakoś zupełnie umknęło
pytającemu. Pan Janusz Parchimowicz za wszelką cenę starał się udowodnić własną
tezę, że jeśli chodzi o mennictwo stanisławowskie, to rzeczywistości, „na
pewno” wiemy bardzo niewiele. Z braku dobrych źródeł, większość stawianych tez jest
jedynie naszymi przypuszczeniami, bardziej lub mniej zasadnymi i zawsze warto o
tym pamiętać wyciągając „jedynie słuszne” wnioski. Z tego, co wiem, to dobre źródła,
które mogły rzucić nowe światło na mennictwo okresu SAP jednak w znacznej części
istnieją, ale są z reguły trudnodostępne oraz trzeba by je było odczytać (pismo ręczne) i
przetłumaczyć z kilku używanych ówcześnie języków. A to wymaga lat benedyktyńskiej pracy, przez co nie jest to
popularny temat badan naukowych. Przy okazji przyznam się bez bicia, że i ja się
czasem na tym łapię pisząc bloga, że mając własne wnioski wynikające z
obserwacji, „uderzam w ton” absolutnej pewności i traktuję je niemal jak fakty,
którymi przecież nie są. Znak to niechybny, że muszę też się pilnować i uważać
na słowa, by nie zmyła mnie fala zasłużonej krytyki J.
Mimo wszystko forma dyskusji pomiędzy adwersarzami czasem
była dość gwałtowana, co zaniepokoiło niektórych uczestników spotkania.
Dobrze się stało, że z obu stron była to jedynie walka na argumenty i nikt na
tego typu numizmatyczne spotkania, nie przynosi zabytków znanych z tego, że
pomagają by „sprawiedliwość zawsze była po naszej stronie” J.
Wtedy właśnie, podczas burzliwej wymiany poglądów, pojawił się temat
nieszczęsnych, „tytułowych” jagódek J. Pan Janusz na
potrzeby akademickiej dyskusji nieco prowokacyjnie założył, że ilość jagódek w
wieńcu miedzianego grosza równie dobrze mogła być znakiem charakteryzującym
urobek danego mincerza i z braku dowodów trudno jest taką tezę jednoznacznie
wykluczać. Prowadzący wykład nie dał się jednak zbić z pantałyku i sprawnie
przytoczył liczne przykłady innych stempli miedziaków, które żadnej jagódki nie
posiadają, wskazując na brak konsekwencji i niskie prawdopodobieństwo takich
działań. Uwagi obu ścierających się stron były celne, a ja musze przyznać, że
sam się często nad tym „na brudno” zastanawiam, obserwując zadziwiającą
różnorodność stempli w ramach jednego rocznika. Dlatego też, nie robiłbym z poziomu
tej dyskusji problemu. Ba, uważam nawet, że właśnie taka intensywna forma była
potrzebna, bo pokazała, jakimi drogami podążają myśli u takich tuzów numizmatyki
jak panowie Janke i Parchimowicz. W końcu spór o runo leśne to normalna rzecz,
która towarzyszy ludzkości od wieków. Przecież już nie raz jagody i inne maliny
były przyczyną znacznie większych tragedii niż ta, przyznajmy to, całkiem
niewinna acz głośna wymiana poglądów. Kto pamięta choćby historię niejakiej
Balladyny, ten wie, do czego teraz tu piję J. A na poważnie,
trzeba wszystkim wiedzieć, że dyskusja zakończyła się miłym gestem, którego
byłem świadkiem. Po zakończonym wykładzie, kiedy rozmawiałem z Panem Rafałem,
podszedł do nas Pan Janusz Parchimowicz i obaj niedawni oponenci podali sobie
rękę na zgodę, zapewniając przy tym, że nie żywią do siebie żadnej urazy. Czy
tak jest w istocie, tego nie wiem, ale tak się właśnie poznaje klasę osób. Czy
nie można by tak czasem w polityce? J.
Na koniec sesji Pan Rafał zapytał mnie, czy
dowiedziałem się podczas jego wykładu, czegoś, czego wcześniej nie wiedziałem?
Odpowiedź brzmi, tak. Zrobiłem nawet szereg notatek, zapisując sobie kilka
interesujących szczegółów, które wzbogaciły moją wiedzę. Jak na przykład powód
niższego nakładu dwuzłotówki z 1767 roku czy informacja, do kogo w mennicy należały
punce a do kogo stemple. Generalnie temat organizacji pracy w mennicy i
planowania działań rytowników i medalierów bardzo mnie ostatnio zajmuje gdyż uważam
go za kluczowy w lepszym zrozumieniu niuansów mennictwa epoki stanisławowskiej.
Coś jak prosta zasada – dopóki nie pojmiesz jak i dlaczego dana moneta została
wytworzona, to nie masz szans na poznanie wszystkich jej tajemnic. A ja tak bym
chciał wiedzieć więcej i więcej, dlatego każdy moment na naukę uważam za dobry J.
Były też i inne ciekawostki, które w
przyszłości wykorzystam w artykułach na blogu. Pan Rafał Janke jest ogromną
kopalnią wiedzy o okresie SAP i jak to zgrabnie wyraził Pan Parchimowicz próbując „uszczypnąć”
swego adwersarza podczas gorącej dyskusji - były na sali „nawet takie osoby" jak ja, które uważają go za autorytet w tej dziedzinie. To akurat mnie
rozbawiło i dlatego zapamiętałem ten inteligentny pstryczek właśnie z nadzieją,
że uda mi się go przytoczyć na blogu J.
Na koniec mojej przydługiej opowieści, kilka zasłużonych
zdań podziękowania dla załogi Gabinetu Numizmatycznego, która zorganizowała to
spotkanie. Pamiętam dobrze jak Pan Damian zapowiedział chęć stworzenia w
przyszłości panelów dyskusyjnych i mini giełdy przy okazji swoich aukcji. Było
mi niezwykle miło uczestniczyć w inauguracyjnym spotkaniu, w którym te plany
się zmaterializowały i do teraz jestem pod jego wrażeniem. Dlatego też teraz
mogę w imieniu wszystkich obecnych na sali oraz tych, którzy wysłuchali relacji
w internecie powiedzieć – Panie Damianie dziękujemy i prosimy o jeszcze J.
A, że opłaca się na takie imprezy przychodzić, niech zaświadczy fakt, że
organizatorzy postarali się nie tylko o ciekawą oprawę, tematykę i dobrą
atmosferę, ale również każdy uczestnik otrzymał niezwykły prezent J.
Bibliofilską wersję katalogu aukcyjnego ograniczoną jedynie do oferowanej kolekcji
numizmatów Stanisława Augusta Poniatowskiego, którą prezentuje obok. Miłym gestem skierowanym bezpośrednio w moją stronę,
którym mogę się podzielić, było wręczenie mi egzemplarza z numerem 50. Jak to
był łaskaw przy okazji powiedzieć Marcin – „w podzięce za pomoc” przy
opisywaniu pozycji Poniatowskiego do katalogu aukcji. Muszę przyznać, że była
to pomoc minimalna i jestem pod ogromnym wrażeniem postępu oraz staranności,
jakie załoga GNDM wkłada, w dostarczenie odpowiedniej, jakości opisów
sprzedawanej oferty. Wiem, że również i inni miłośnicy monet zwracają na to
uwagę, więc jest to już fakt powszechnie znany. Katalogi z aukcji u Damiana, są
nie tylko doskonałą ofertą handlową, ale stają się również całkiem użyteczną
formą szerzenia wiedzy o numizmatyce. Brawo Panie i Panowie z Gabinetu
Numizmatycznego i jeszcze raz bardzo dziękuję za ten niezwykły wieczór J.
Ps. Nie wymieniłem w tekście wszystkich poznanych w piątek osób, za co z góry prosze o wybaczenie. Uznałem jednak, że nie będe zdradzał wszystkiego, bo w końcu nie o to chodzi, żeby rejestrować na blogu każdy szczegół. O wrażeniach z 5 Aukcji GNDM oraz o swoich
ewentualnych osiągnięciach, napiszę już niebawem w osobnym wpisie.
LINKI DO FILMÓW Z WYKŁADÓW:
• Janusz Miliszkiewicz "Polski rynek antykwaryczny po 1989 roku oczami dziennikarza branżowego" LINK 1
• Janusz Parchimowicz "Katalog Monet Próbnych PRL - zwieńczenie długoletnich prac" LINK 2
• Dominika Świątkowska (Librarium) "Introligatorstwo - sztuka starsza niż druk" LINK 3
• Dariusz Jasek "Moja przygoda ze studukatówką" LINK 4
• Rafał Janke "Mennictwo epoki stanisławowskiej. Czy wiesz, że..." LINK 5
• Janusz Miliszkiewicz "Polski rynek antykwaryczny po 1989 roku oczami dziennikarza branżowego" LINK 1
• Janusz Parchimowicz "Katalog Monet Próbnych PRL - zwieńczenie długoletnich prac" LINK 2
• Dominika Świątkowska (Librarium) "Introligatorstwo - sztuka starsza niż druk" LINK 3
• Dariusz Jasek "Moja przygoda ze studukatówką" LINK 4
• Rafał Janke "Mennictwo epoki stanisławowskiej. Czy wiesz, że..." LINK 5
W
dzisiejszym tekście wykorzystałem dane i zdjęcia ze stron Gabinetu
Numizmatycznego Damiana Marciniaka oraz wyszukane za pomocą google grafika.
Czemu w tym wpisie prawie każde zdanie kończy się wielką literą "J"? :D
OdpowiedzUsuńJa tego tak nie widzę... Co nie znaczy, że być może z tym uśmiechem nieco przesadziłem :-)
OdpowiedzUsuńJednak nie mam z tego tytułu żadnego "kaca", bo tym symbolem chciałem przekazać czytelnikom pozytywne wibracje, jakie związane są z naszym hobby, a których pokaźną dawkę sam otrzymałem uczestnicząc w opisywanym spotkaniu :-)
W każdym razie, pielęgnuje w sobie tą chwilę, bo jak zaczne pisac o aukcjach to... mina może mi zrzednąć :P
ja też rozpocznę od J - jeśli to daje pozytywne wibracje :)
OdpowiedzUsuńCo do jagódek, "które rządzą" - nie ma możliwości by na podstawie jagódek rozliczyć pracownika wybijającego monety - kontroler spędziłby z lupą (a bez niej już kompletnie bez szans) kilkakrotnie więcej czasu sprawdzając jagódki niż ów mincerz wybiłby swoje monety, co więcej w mennicy krakowskiej jagódek nie było w 1768 ( a już w większej liczbie od 1767) a w mennicy warszawskiej od 1767 (ostatnia odmiana, która przetrwała do 1794) było zawsze 6 jagódek. Stąd też użyje wyrażenia "na pewno" ilość jagódek nie świadczyła o pracy mincerza. Powód - banalny - rytownik stempli wykonywał od 2 do 5 stempli jednocześnie i w ten sposób czasami dał 4 jagódki czasami 6 w jeden sposób ułożony, później w drugi sposób, ale każdorazowo jak wykonywał stemple to były one podobne. Dobry przykład półgrosz 1786 - 6 stempli czyli 2 x 3 i te dwie trójki są zgoła odmienne od siebie, natomiast trójka jest bardzo podobna do siebie... Talar 1766 (jeszcze raczej nie opisany tutaj, co odradzam prowadzącemu bloga ze dwa lata temu, twierdząc, że najpierw lepiej opisać talary 1788, 1794 i 1795 i porządnie przygotować się do talarów 1766)jest także znany w odmianach kropek(dotychczas)jak "trójki" - 4 x po 3 stemple i w jednym przypadku jest 1 x 2 i 1 x 1 (rytownik mógł popełnić błąd)rewers znany (mnie) w 15 stemplach, a w tym są połączenia stempli - daje niezły mix J ( ;) )
pozdrawiam serdecznie
rj
sorry, miało być półzłotek 1786
OdpowiedzUsuń