Cześć, macie czas? J. Tak pytam, bo zakończyła się wielka impreza
numizmatyczna, to i tekst z pewnością krótki nie będzie. A znając mnie, może
być nawet monstrualnie długi, szczególnie, że mam Wam dziś sporo do
opowiedzenia. Siadamy głęboko w fotelach, zapinamy pasy i… lecimy z tematem J. W każdym razie nadszedł w końcu ten czas, kiedy
emocje po aukcji opadły i myśli poukładały się w zdania, którymi mogę się z
Wami podzielić. Jak zwykle zapraszam na relację widzianą z mojego punktu
widzenia, która z uwagi na 5-cio dniową imprezę, tak naprawdę ograniczy się
jedynie do komentarza na temat małego wycinka z ogromnej ilości przedmiotów
oferowanych na 5 Aukcji Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka. Można
odnieść ostatnio wrażenie, że sporo miejsca i czasu poświęcam na blogu tej
imprezie, jednak trzeba obiektywnie ocenić, że sama aukcja na to w pełni zasługuje
i nie jest to z mojej strony żadna forma nie daj Boże promocji, czy też reklamy
konkretnego podmiotu handlującego monetami, które zbieram. Zresztą po tych
„igrzyskach” dla miłośników numizmatyki, które przy okazji tej imprezy zorganizował
Pan Damian z zespołem, to oni już raczej żadnej promocji na blogu nie
potrzebują. Wracając do niezwykłości aukcji, to zanim przejdę do konkretnego opisu
licytacji monet Poniatowskiego, zwrócę tylko uwagę na kilka istotnych
czynników, które odróżniały tą imprezę od innych, jakich przecież mamy sporo w
ostatnim czasie.
Jak powszechnie wiadomo, na 5 Aukcji GNDM
zaoferowano do sprzedaży ogromną ilość pięknych monet z praktycznie wszystkich
okresów. Słowem dla każdego z pewnością znalazło się tam coś ciekawego. Jednak
nie jest żadną tajemnicą, że tym głównym czynnikiem, jaki mnie osobiście skusił
żeby wziąć w tym udział, była niezwykła kolekcja monet Stanisława Augusta
Poniatowskiego, która przy okazji była flagowym produktem i „koniem pociągowym”
całej imprezy. Wiele na ten temat było już napisane w reklamach na portalach
społecznościowych i forach dla kolekcjonerów, czy nawet pokazane na filmikach
promujących ofertę na stronach internetowych organizatora, czy nawet
powiedziane podczas wieczorku numizmatycznego czy choćby powielone w specjalnie
wydanej edycji katalogu aukcyjnego. Dlatego też w dalszej części tekstu,
postaram się nie powtarzać zbyt często stwierdzeń, które już wcześniej padły,
choć nie da się tego całkowicie wykluczyć. Nie przypominam sobie by jakaś inna
oferta monet SAP w XXI wieku wzbudziła takie zainteresowanie środowiska
kolekcjonerów. O samej ofercie jeszcze napisze bardziej szczegółowo w dalszej
części, teraz tylko kilka ogólnych stwierdzeń dotyczącej tej wspomnianej wyżej
„wyjątkowości”. Do sprzedaży trafiła kolekcja, której korzeni można doszukiwać
się w XIX wieku. Niemal kompletna i pełna niezwykłych monet, których rynek
numizmatyczny nie widział nie tylko w tym wieku, ale sporo numizmatów jeszcze
nigdy nie było oferowanych na krajowych aukcjach. To dla mnie i dla wielu
miłośników okresu SAP była ogromna szansa na uzupełnienie zbiorów o okazy,
których próżno szukać „u konkurencji” i które prawdopodobnie przez
kilkadziesiąt kolejnych lata nie trafią do ponownej sprzedaży. W każdym razie,
na pewno nie w takiej skali jak to miało miejsce podczas 5 Aukcji GNDM. Trudno,
więc się dziwić, że impreza w moim kalendarzu została zaznaczona, jako najważniejsza
w tym roku… a może i w całym moim dotychczasowym zbieractwie. Dlatego też bardzo
mocno skoncentrowałem się na swoim udziale, dobrze się do niej przygotowałem i
zasadniczo zamierzałem obkupić się jak nigdy. To duża zmiana versus poprzednie
imprezy, na których głównie szukałem dobrych okazji cenowych i często
narzekałem na efekt moich zmagań. Czy odniosłem sukces, czy raczej poszło mi
jak zwykle… o tym opowiem już za chwilę, ale najpierw jeszcze podkreślę efekt
WOW!, który udało się osiągnąć organizatorom imprezy z GNDM.
Moje przygotowania do aukcji były bardzo poważne, gdyż
miałem wielkie plany zakupowe i w dniu aukcji postało już jedynie tylko stawić
się na „ubitym placu” sali hotelu Marriott by powalczyć o swoje. Niemal w
ostatniej chwili zdecydowałem się na udział osobisty, mimo że niemal do końca biłem
się z myślami, ponieważ wole licytować w skupieniu oraz nie chciałem się
zbytnio rzucać w oczy potencjalnej konkurencji. W końcu czasem dobrze jest
zaatakować z drugiej linii, z zaskoczenia. Jednak uległem atmosferze, jaką
stworzyli organizatorzy wzmocnionej jeszcze po piątkowym wieczorku i tak jak
poprzednio, tak i na tej aukcji zdecydowałem się na licytację z sali. Pierwszy
problem pojawił się zupełnie nieoczekiwanie i związany był z dotarciem do
Marriottu.
Na imprezę postanowiłem wybrać się tramwajem, bo w
sumie to niedaleko a i pogoda przecież ostatnimi czasy taka piękna. Często w
takich warunkach zostawiam auto i poruszam się po stolicy komunikacją miejską
lub nawet spacerem. Udałem się na przystanek z ponad godzinnym wyprzedzeniem by
odbyć około 15 minutowy kurs do ścisłego centrum. Pierwsza refleksja, że coś
jest „nie tak” przyszła, gdy drugi kolejny tramwaj nie stawił się o ustalonej w
rozkładzie porze. Pomyślałem, że takie coś się w stolicy raczej często nie zdarza
i zacząłem szukać informacji w telefonie. Nie trzeba było długo poszukiwać, gdy
okazało się, że aktualnie w centrum Warszawy odbywa się tak zwana „Parada Równości”,
która blokuje moją trasę, przez co nic aktualnie tam nie kursuje i raczej
szybko się to nie zmieni. Straciłem już dobre 20 minut, dlatego szybkim marszem
udałem się do garażu, przeprosiłem samochód i skierowałem się do centrum. Nie
pognałem za długo, bo zaraz po przejechaniu linii Wisły trafiłem na korek
zdezorientowanych kierowców. Nie udało się przejechać dalej, gdyż policja
blokowała dostęp do mojej trasy, ochraniając manifestujących przed takimi jak
ja, groźnymi typami wyposażonymi w niebezpieczne pojazdy. Nie miałem czasu
czekać, zawróciłem naginając nieco przepisy i szukałem alternatywnego dojazdu
od drugiej strony miasta. Niestety tam wpadłem w jeszcze większy zator, który poruszał
się w tempie tak powolnym, że spacerujący tłumnie emeryci i renciści mijali
mnie szybko, niczym bolidy formuły 1. Czas upływał, presja rosła a ja zamiast
wyluzować się przed czekającymi mnie licytacjami byłem już nieźle zirytowany
takim obrotem spraw. Po kilku kolejnych próbach przebicia się bocznymi
uliczkami, uznałem realnie, że szans na dojazd w tej chwili nie ma i trzeba szybko
gdzieś „porzucić” pojazd i dalszą drogę na aukcje odbyć piechotą. Na szczęście
nie było daleko, bo stojąc na tych wszystkich blokadach, wielki wieżowiec
hotelu Marriott był doskonale widoczny niemal z każdego miejsca. W efekcie,
zamiast być pół godziny przed czasem i spić kawę w miłej atmosferze oczekiwania,
to… spóźniłem się kwadrans. Na szczęście na pierwszy ogień licytacji monet
Poniatowskiego poszła oferta drobnych monet miedzianych i zdążyłem na swoje główne
danie tego wieczoru. Jednak nerwy towarzyszyły mi od początku i po sobotnim luzie
pozostało jedynie wspomnienie. I tak oto „podpadły” mi te wszystkie kolorowe osoby,
które maszerując wolnym krokiem z tęczowymi ozdobami, zablokowały centrum
miasta. Na pamiątkę tego frustrującego momentu przygotowałem nawet specjalną
ilustrację, którą prezentuję poniżej J.
Skoro temat mojego dobrnięcia na imprezę mamy już za
sobą, to teraz już czas na kilka zdań o kolekcji monet SAP, która trafiła pod
młotek. Uznałem, że należy się jej krótka zapowiedź, bo przecież nie była to
zwykła oferta i warto mieć tą świadomość zanim przejdziemy do opisu konkretnych
numizmatów. Po pierwsze, należy nieco przybliżyć jej niezwykłą proweniencję.
Wystawione do sprzedaży numizmaty były częścią wielkiego zbioru monet,
tworzonego na przełomie wieków XIX i XX, którego właścicielem onegdaj był znany
warszawski antykwariusz Gustaw Soubise-Bisier. Dawny właściciel tego zbioru to
bardzo barwna postawać, która wryła się w historię numizmatyki polskiej okresu
międzywojennego oraz dzięki słynnym „notatkom” często przywoływana jest
aktualnie przez miłośników monet okresu II RP. Uznałem, że warto napisać parę
zdań by poznać lepiej tego kolekcjonera oraz by ustalić, w jakich
okolicznościach powstawał jego zbiór.
Otóż Gustaw Wilhelm Ludwik Bisier, to urodzony
warszawiak, którego ojciec był francuskim cukiernikiem, który przeniósł się do
naszej stolicy z Berlina, by w 1847 roku założyć swój zakład na ulicy
Krakowskie Przedmieście. Gustaw od młodych lat przejawiał zainteresowanie
polską historią i sztuką. Był zdolnym młodzieńcem. Studiował między innymi
malarstwo, a jego obrazy znajdują się nawet w zbiorach Muzeum Narodowego
w Warszawie. Jednak największa sławę zdobył dzięki pasji do gromadzenia przedmiotów
i talentowi biznesowemu. W 1883 roku nabył prywatne muzeum zwane Wystawą
Starożytności i udostępnił je publiczności, pobierając niewielkie kwoty od
zwiedzających. W tym czasie samowolnie dodał sobie pierwszy człon do nazwiska,
powołując się przy tym na rodzinne powiązania z francuskim rodem książęcym.
Jednak w dokumentach oficjalnych, nigdy ten pierwszy człon nie był
uwzględniany. W każdym razie już, jako Gustaw Soubise-Bisier rozwijał swoje
zainteresowania i gromadził pokaźne zbiory dzieł sztuki. Z tej pasji zrodziły
się kolejne projekty, takie jak otwarty w 1894 roku antykwariat czy liczne wystawy
sztuki i zabytków, które realizował w różnych lokalizacjach stolicy. W tym
czasie jego zbiory rosły głównie poprzez zakupy antykwaryczne oraz aktywny
udział w licznych akcjach. Był kolekcjonerem „totalnym” i nie zbierał jedynie
monet. Znane są jego wielkie kolekcje, które budował w między innymi takich
dziedzinach jak: ryciny w tym dzieła Norblina, exlibrisy, polskie druki i tajna
prasa, znaczka i stemple, tkaniny, hafty, ornaty, fajans, porcelana, medale,
militaria, ordery i odznaczenia, karty do gry, a także cenne pamiątki muzyczne
w tym listy Chopina oraz wiele innych niezwykłych zabytków archeologicznych.
Jak możemy się domyślić, Bisier miał bardzo szerokie zainteresowania, ogromna
wiedze praktyczną i liczne pasje, które wypełniały mu czas i w których się
spełniał. Można by nawet z tego opisu wywnioskować, że kolekcjoner był
owładnięty manią zbieractwa, co wydaje się potwierdzać choroba psychiczna, na
jaką zapadł w późniejszym czasie. Jak wiadomo śmierć dopadła antykwariusza w
roku 1937 już, jako do pensjonariusza szpitalu psychiatrycznego w stolicy. Jednak
w okresie zdrowia i dużej aktywności, Pan Gustaw bardzo chętnie dzielił się
swoją wiedzą o zabytkach, publikował liczne artykuły w prasie branżowej oraz
chętnie udzielał pomocy mniej doświadczonym miłośnikom historii i sztuki. Był również
aktywnym członkiem Towarzystwa Numizmatycznego w Krakowie a później, został nawet
prezesem sekcji numizmatycznej w Towarzystwie Numizmatycznym Warszawskim. Pod
koniec życia, kiedy zapadł na zdrowiu, zaczął rozprzedawać swoje zbiory. Jednak
dopiero jego spadkobiercy zrobili to na masową skalę i wiele obiektów trafiło wówczas
do prywatnych kolekcji, stołecznych muzeów a nawet bliżej nieznana ilość numizmatów
została uznana za skradzioną. Część z wielotysięcznego zbioru monet polskich trafiła
do Muzeum Narodowego w Warszawie i są tam przechowywane do dzisiaj, co jako
stały bywalec mogę potwierdzić. Poniżej prezentuje zdjęcie wybitnego
kolekcjonera na tle swojego zbioru broni dawnej z fotografii, jaka ukazała się
w międzywojennej prasie oraz powojenny medal, wybity w 80 rocznicę jego urodzin.
Kolekcja monet Stanisława Augusta Poniatowskiego,
która trafiła na 5 Aukcję Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka, pochodzi
właśnie z części zbioru Gustawa Soubise-Bisiera, który w latach międzywojennych
trafił w prywatne ręce, a konkretnie do kolejnego znanego kolekcjonera -
Stanisława Jarzębowskiego. Po jego śmierci w roku 1980, monety trafiły do
kolejnej kolekcji i tak właśnie przetrwały do dzisiejszej aukcji. W ten sposób
organizatorzy znają pełną proweniencję zbioru, udokumentowaną w jego ponad 100
letniej historii. To nie zdarza się znowu aż tak często. Dlatego też warto
podkreślić fakt, że udokumentowane pochodzenie kolekcji, stanowi oprócz ilości
oraz jakości zbioru, trzecią ważną cechą tej oferty, którą należało odpowiednio
docenić. Ja w każdym razie uznałem to za jasny sygnał do zakupów J.
Teraz już czas przystąpić do analizy tej niezwykłej
kolekcji. To, co oprócz ogromnej liczby monet Poniatowskiego, rzuca się w oczy,
to oczywiście niższe nominały, głównie miedź i srebro oraz zróżnicowany stan
zachowania monet. Widać, że jest to zbiór gromadzony typologicznie, czyli
kompletny pod względem roczników i odmian oraz nastawiony na ciekawostki, czy błędy
mennicze. Głównym języczkiem uwagi były piękne i rzadkie monety miedziane oraz
srebrna drobnica od groszy do dwuzłotówek. Wydaje się, że stan monet był dla
budującego ten zbiór Bisiera zdecydowanie sprawą drugorzędną i dlatego obok
numizmatów menniczych trafiły doń monety mocno zużyte obiegiem. Oczywistym
przykładem, który to potwierdza są popularne roczniki monet SAP zebrane w
średnich stanach, a które z pewnością przy minimalnym wysiłku kolekcjonera mogły
być podmienione na lepsze egzemplarze. Jednak do tego nie doszło i zbiór miał
ten swój „starodawny” charakter. Co ciekawe takie podejście zdecydowanie różni
się od aktualnej mody gromadzenia, której przyznam, sam czasem hołduję.
Aktualnie zdecydowanie większą wagę przykłada się do wyglądu monet i co do
zasady, wymienia się je z czasem na lepiej zachowane egzemplarze. Dlatego też dla
miłośników mennictwa SAP ceniącym sobie klasyczne piękno obiegowych monet, przydarzyła
się ogromna gratka, bo do sprzedaży trafił liczny zbiór pięknych egzemplarzy,
które z reguły nie były mennicze i dzięki temu nie zanosiło się na szczególną
konkurencje w zakupach z fanami MS-ów i plastikowych slabów. To niezwykła
okazja do uzupełnienia kolekcji o rzadsze roczniki, naturalnie wyglądające egzemplarze
oraz ciekawostki, których próżno szukać w archiwach aukcyjnych. I to właśnie była
uczta, na którą zdecydowanie czułem się zaproszony J.
Organizatorzy uzupełnili starą kolekcję Gustawa Soubise-Bisiera
o kilkanaście monet Poniatowskiego zebranych z rynku i zaproponowali nam do
sprzedaży w sumie 216 egzemplarzy. Tak bogatej oferty monet SAP nie pamiętam i
obym dożył jeszcze kilku takich aukcji. Już, kiedy kilka tygodni przed aukcją
analizowałem monety srebrne pomagając w opisach, uznałem, że będzie to dla mnie
doskonała okazja do zakupu rzadszych roczników oraz być może pokuszę się nawet
by powalczyć o jakąś większą rzadkość, by moja kolekcja zyskała nie tylko
ilościowo, ale również i na jakości. W końcu to właśnie te najcenniejsze i
najbardziej poszukiwane numizmaty wytyczają „wagę” gromadzonego zbioru, stąd
proszę się nie dziwić, że zareagowałem jak przeciętny klient i z przyjemnością
dałem się złapać na lep doskonałego marketingu aukcji, jaki zaprezentował Pan
Damian i jego załoga. Dość powiedzieć, że do grona monet, na które wstępnie „miałem
chrapkę”, po pierwszym przeglądzie trafiło prawie… 50 sztuk! To ogromna liczba,
która raczej bardziej przystawała do zakupu hurtowego niż pojedynczej walki o
każdy z egzemplarz. Niestety nie było możliwości zakupu większej ilości numizmatów
„pod ladą” i jeśli chciało się być ich nowym właścicielem, to każdą z pozycji
trzeba było sobie wywalczyć J. Planując realnie swoje możliwości
finansowe, zmniejszyłem nieco liczbę monet, do których chciałem „wystartować”.
Jednak to i tak w dalszym ciągu była ilość, której wyświetlenie na komputerze
zajmowało kilka stron J. Tym sposobem przechodzimy już do
licytacji. Na koniec tego fragmentu, jeszcze zapraszam na ogólne spojrzenie na
grupę wybranych przeze mnie monet, które powodowały przyspieszone bicie serca.
Jeśli ktoś sobie nie policzył z obrazka, to
informuję, że ostatecznie jako cel wybrałem 37 monet SAP. Jak widać na
ilustracji, były wśród nich praktycznie wszystkie srebrne nominały koronne a
dodatkowo znalazło się tam także kilka ciekawostek z innych, pokrewnych
dziedzin. Liczyłem po cichu, że z tak wielkiej liczby egzemplarzy, jakimi byłem
poważnie zainteresowany, z pewnością trafi do mnie kilka monet. Planowałem, że moje
minimum to 3 sztuki i jeśli je osiągnę, to będzie dla mnie udana aukcja. Zważywszy
na ubogą historię moich zakupów na imprezach GNDM, to w tym przypadku miałem
wyjątkowo optymistyczne podejście. Podejście, które jednak postanowiłem
podeprzeć solidnymi fundamentami. Wszystko po to, żeby nie okazało się, że
dobry nastrój pryśnie wraz z zakończeniem imprezy, na której znów nic nie
kupię…. To tym razem to w ogóle nie wchodziło w grę. Byłem niebezpiecznie zdesperowany
i gotowy na twarde licytacje J.
Taktyka, jaką obrałem była prosta – to kombinacja
dwóch dobrze znanych wszystkim powiedzeń, które są przecież mądrością narodów J.
Zmixowałem ze sobą „mierz wysoko” i „mierz siły na zamiary”. Dodałem je do
siebie, w czym wydatnie pomógł mi ich wspólny mianownik. Po pierwsze
zgromadziłem nieco większy budżet niż mam zwykle w zwyczaju. Uznałem, że na
„takie monety” nie warto szczędzić kosztów, bo drugi raz mogą mi się szybko nie
przytrafić J.
Dodatkowo, wcześniej udałem się do
przyjaznych biur gabinetu numizmatycznego i dokładnie obejrzałem osobiście wszystkie
interesujące mnie egzemplarze, notując sobie przy okazji, co ciekawsze
spostrzeżenia. Dopiero po tym kroku, ostatecznie wybrałem cele do licytacji,
przydzielając im na własny rachunek priorytety w zależności od tego, jak bardzo
mi na danej pozycji zależało. Pozycji jednak było na tyle dużo, że obawiałem się,
iż nie zapamiętam wszystkiego dobrze i w ferworze walki mogę popełnić jakiś
błąd, więc zaradziłem i na to. Wszystkie informacje zawierające dane monet,
nadany im wcześniej priorytet oraz moje limity licytacyjne wyrażone w PLN, wbiłem
do prostej tabelki w Excelu, żeby mieć te informacje dostępne w formie
podręcznego pliku na aukcji i móc z niego sprawnie korzystać w trakcie
licytacji. Po piątkowym wieczorku numizmatycznym, na którym dodatkowo omówiłem
niektóre pozycje z innymi specjalistami wsłuchując się w ich komentarze, uznałem,
że jestem dobrze przygotowany do akcji. Teraz pozostało mi już tylko postarać
się o to by za rozsądne kwoty kupić jak najwięcej brakujących mi roczników oraz
pokusić się o kolejna ozdobę mojej kolekcji. Jak zaplanowałem tak zrobiłem i teraz
powoli przechodzę do konkretów. A jest tym razem, o czym pisać J.
Zacznę chronologicznie. Kiedy lekko poddenerwowany,
bo przecież spóźniony o kwadrans wpadłem w końcu na salę i zająłem miejsce,
okazało się, że jedna z monet, którą byłem zainteresowany została już
sprzedana. W ten sposób próba dwugrosza z 1771 przeszła mi „koło nosa”. Jednak ta
moneta „na szczęście” miała u mnie niski priorytet, więc po chwili uznałem, że
w sumie to nic się nie stało i skoncentrowałem się na kolejnej pozycji na
liście „do kupienia”.. A była to moneta niezwykła, którą bardzo chciałem zdobyć.
Tak się złożyło, że jeśli chodzi o srebro, to pierwszą monetą, jaka „poszła pod
młotek” po moim przybyciu na salę była potencjalna, przyszła ozdoby mojej
kolekcji, czyli niezwykle rzadka odbitka grosza 1767 w srebrze z mennicy
krakowskiej. Istnie szatańska oferta, oznaczona nie inaczej niż numerem 666.
Tak ją widziałem J.
Uznałem, że nabycie egzemplarza monety, która jest
tak rzadka, że nie ma nawet jej zdjęcia w najnowszym katalogu Parchimowicz/Brzeziński,
a dotychczas znana jest jedynie z jednej sztuki pochodzącej ze słynnej kolekcji
hrabiego Emeryka Hutten –Czapskiego trzymanej w Muzeum Narodowym w Krakowie,
„trochę rozszerzy” moje zbieractwo. Miałem zamiar zacząć ostro J.
Licytacja był długa i burzliwa, w każdym razie na tyle, że pozwoliła od kwoty
wywołania na poziomie 4 tysięcy złotych przejść do sum znacznie poważniejszych.
Coś mnie podkusiło żeby nie zdradzać swoich zamiarów i poczekać na sam koniec
licytacji, na moment aż wszystkie strony się wystrzelają i dopiero wtedy odkryć
karty. Ta strategia okazała się skuteczna. Coś mnie podkusiło… i podniosłem
rękę składając decydującą ofertę. Dziś sądzę, że to numer oferty 666 okazał się
być znamienny. Szatan kazał mi zatańczyć i stąd właśnie tytuł dzisiejszego
wpisuJ.
Jeden zaprzyjaźniony znawca kina twierdzi, że film „Szatan
kazał tańczyć” w reżyserii Katarzyny Rosłaniec, to najgorsza produkcja w historii polskiej kinematografii. Ja
tam się na kinie aż tak dobrze nie znam, ale tytuł do mnie trafia, więc dam mu
kiedyś szanse a dziś jedynie wykorzystałem sam plakat. Jakoś mi tak podpasował J. I to był właśnie mój pierwszy zakup tego
wieczora. Jak by co, to już teraz
zamiast do Krakowa, to zapraszam do mnie J. A na poważnie,
do czasu przerwy, jaka nastąpiła po zakończeniu sprzedaży wszystkich miedzianych
monet SAP, nie podniosłem już ręki ani razu. Dałem szanse innym kolekcjonerom,
wiedząc przecież dobrze, że dla mnie to dopiero początek aukcji. Czekałem już
na to, co wydarzy się po przerwie, kiedy do sprzedaży trafią sreberka Poniatowskiego
i zacznie się dziać naprawdę intensywnie.
Oferta sreber była bardzo szeroka, więc żeby nie
zanudzać będę pisał o niej zbiorczo. Pierwsze były 6-cio groszówki w ilości 4
sztuk, których nie planowałem licytować. Stany obiegowe, ale jeszcze ładne, ceny
maksymalnie po 200 złotych, czyli całkiem dobra okazja do uzupełnienia zbiorów
tańszym kosztem. Kolejnym nominałem był reprezentowany przez 13 egzemplarzy
zbiór srebrników. Tu było ciekawiej i zatrzymam się chwilę dłużej, bo zdecydowanie
trafił się nam niezły materiał od Bisiera. Po kilku standardowych rocznikach,
pierwszą monetą, o którą bardziej powalczyli uczestnicy był egzemplarz z roku
1774 z puncą własnościową kolekcji Potockich. Nie był to piękny grosz, jednak
znak przynależności do zbioru magnata sprawił, że stan zachowania w tym wypadku
schodził na plan dalszy. Odnotowuję to jedynie, jako ciekawostkę, bo akurat ja
sam nie byłem tym krążkiem zainteresowany. Nie mniej jak już wielokrotnie
wspominałem, proweniencja bardzo liczy się w numizmatyce. Szczególnie ta
„stara”, bo z „nową” to już ludzie jakoś się nie chcą wychylać J.
Ale wracając do groszy, obserwowałem trwające licytacje i czekałem już na
pięknego oraz rzadkiego srebrnika z rocznika 1775. Ta moneta miała u mnie
bardzo wysoki priorytet, bo nie widziałem nigdy tak pięknego egzemplarza.
Rzadko ten rocznik trafia do sprzedaży, dlatego też powalczyłem o nią twardo i w
efekcie sporym kosztem ją wylicytowałem. Znaczny wysiłek finansowy już na samym początku. Kolejne
roczniki również były bardzo ciekawe, ja jednak zasadziłem się na monetę z roku
1779. W efekcie udało mi się ją wygrać i tym samym wreszcie skompletowałem
obydwa warianty korony opisane u mnie na blogu. Do monety z gładkim wnętrzem
korony, którą już wcześniej posiadałem, dodałem egzemplarz, w którym korona
jest wypełniona skośnym karbowaniem. Byłem zadowolony, wpadły mi dwa nowe
srebrniki i już w tej chwili osiągnąłem mój cel minimum, czyli 3 zakupione egzemplarze.
Poniżej prezentuje oba srebrniki, które wylicytowałem.
Idąc dalej, dochodzimy do jak zwykle licznej
grupy dwugroszówek. Pisze „jak zwykle”, bo jest to z pewnością
najpopularniejszy nominał srebra SAP. Sam mam ich już 60 i cały czas szukam
kolejnych. Niech nas jednak ta pozorna łatwość kupna półzłotków nie zwiedzie,
bowiem są wśród nich takie, na które zawsze poluje wielu miłośników tego okresu
mennictwa Polski królewskiej. Nie inaczej było na 5 Aukcja Gabinetu
Numizmatycznego Damiana Marciniaka. Na mojej „krótkiej” liście monet, które
warto by posiadać było ich aż 8. Wspomnę teraz o kilku z nich. Po pierwsze warto było zwrócić szczególną
uwagę na egzemplarz z rocznika 1767 oznaczony puncą. To jak zwykle menniczy
przykład fałszywego półzłotka z Prus, który został oznaczony puncą probierza
generalnego „PG” i jako taki, egzemplarz służył, jako przykład porównawczy do
wyłapywania podróbek. Teraz takie monety są bardzo poszukiwane, stąd nic
dziwnego, że o ten egzemplarz bój był zażarty. Mam już złotówkę z puncą „PG”,
więc teraz chętnie dodałbym do niej o połowę mniejszy nominał. Jednak niestety nie
tym razem. Odpadłem, ale dopiero gdzieś pod koniec licytacji L. Drugą monetą, na jaką pragnę zwrócić uwagę był
z kolei bardzo obiegowy, brzydki i niedobity półzłotek z rocznika 1773 z błędem
w inicjałach intendenta mennicy. To znany jedynie z najlepszych kolekcji stempel,
w którym zamieniono kolejność liter i zamiast prawidłowego inicjału wyszło z
mennicy P.A. O dziwo, moneta z błędem jakoś przeszła przez kontrolę jakości i niewielka
ilość trafiła do obiegu. Stąd dziś monety z tym błędem są ekstremalnie rzadkie i
poszukiwane przez wielu kolekcjonerów. Nie pamiętam aukcji, na której oferowano
by takiego dwugrosza, stąd i ten egzemplarz mimo swoich licznych niedoskonałości
był dla mnie ważnym celem. Licytacja była bardzo zacięta, co można zobaczyć
choćby na filmiku na Youtube na kanale GNDM, gdzie akurat ją w całości uwieczniono.
Mimo postawienia przeze mnie naprawdę dużej kwoty
zostałem przebity i to przez 2 innych licytujących, więc tego celu niestety nie
osiągnąłem. Mimo ceny, jaką przyszło zapłacić zwycięscy, jest to jedna z tych monet,
której niekupienia żałuję najbardziej. Na zdjęciu poniżej prezentuje oba cenne
dwugrosze, które teraz cieszą innych miłośników monet SAP. Szacunek
Panie/Panowie, którzy mnie wówczas przebili i gratuluję udanych zakupów J.
Ale to nie wszystko i zabawa z dwugroszami trwała
nadal. Do kupienia były rewelacyjnie zachowane egzemplarze z roczników 1777,
1778 i 1779. Rzadkie i piękne monety znalazły liczne grono wielbicieli, którzy
zdecydowali się zapłacić krocie. Ja bardzo chciałem dotrzymać im kroku, jednak niestety
znów odpadłem i nie znalazłem się w grupie tych kilku szczęśliwców. Każda z tym
trzech monet zasługiwała na dobry zbiór i pozostaje mieć tylko nadzieję, że tak
się stało. Sądząc po kwotach, nie będą to przypadkowe kolekcje. A teraz po
porażkach, porozmawiajmy wreszcie o licytacjach, które zakończyły się
powodzeniem. Udało mi się wygrać dwie monety. Pierwsza, to bardzo ładny egzemplarz,
z 1768, który wzbogacił mój zbiór opisanych na blogu wariantów. To jak wiemy rzadki
rocznik z oficjalnym nakładem 170 sztuk, na który zawsze zwracam uwagę. Teraz
mam już dwa warianty, więc coraz mniej pozostało mi do zebrania kompletu stempli J.
Drugi półzłotek, który trafił w moje ręce to moneta z również już opisanego na
blogu rocznika 1785. Bardzo ładne detale, które wydawały mi się trochę
niedocenione w katalogu, pewnie z uwagi na drobne wady blachy, które nieco
psuły obraz monety. Ja jednak oglądając ją przed aukcją, widziałem dokładnie, w
jak dobrym jest stanie i byłem bardzo rad, kiedy już stała się moim łupem.
Podsumowując ten nominał, z ośmiu zaplanowanych monet udało mi się wygrać dwie.
Uważam, że to całkiem dobry wynik, poniżej prezentuję zdjęcia moich monet.
Kolejnym nominałem były 10-cio groszówki. Tu
interesowały mnie jedynie dwie monety. Pierwsza to zaslabowany, menniczy MS z
1787 roku. Mam już jeden egzemplarz z tego roku i tę monetę potraktowałem, jako
próbę wymiany na ładniejszą sztukę. Zwykle w takich przypadkach moja desperacja
nie jest wysoka i podświadomie liczę na jakaś okazję. Tu się jej nie
doczekałem, stąd planowa porażka. Druga dziesięciogroszówka, jaką miałem na
celowniku, to rzadsza odmiana z rocznika 1792, chrakteryzująca się z inicjałem mennicy
zapisanym, jako M.V. Tu dodatkowo mieliśmy kumulację rzadszej odmiany oraz
menniczego stanu zachowania. Celowałem wysoko, jednak jak się okazało niedostatecznie
i nic nie wyszło z moich starań. W sumie szkoda, ale to dopiero początkowa faza
aukcji i jeszcze będę miał wiele celów by poprawić statystyki.
Teraz przechodzę do opisu złotówek, które były
jednym z głównych dań w srebrnej uczcie wystawionej dla kolekcjonerów monet
Poniatowskiego. Było tych złotówek aż 23 sztuki. Praktycznie niemal kompletny
zestaw o bardzo podobnych cechach i zbliżonym wyglądzie, wskazujący na
pochodzenie z jednego zbioru. Interesowało mnie aż 8 z nich, więc szykowało się
dla mnie na tym nominale sporo emocji. Pierwsza moneta, na którą moim zdaniem
było warto zwrócić uwagę to ekstremalnie rzadka odbitka złotówki 1767 w miedzi.
Niby nie „mój metal”, ale jednak duża ciekawostka i kolejna odbitka, która może
wylądować na Pradze. Znam kilkanaście podobnych
miedzianych odbitek złotówek, głównie te zgromadzone w Muzeum Narodowym w
Warszawie. Jednak są to z reguły bardzo płytko bite i źle zachowane
egzemplarze, wykonane na cienkich krążkach przypominających te od groszy. Na
aukcji jednak mieliśmy do czynienia z egzemplarzem wyjątkowym. Po pierwsze
uroda monety była niezwykła. Widać było, że złotówka została wybita jednostkowo,
być może nawet kolekcjonersko i po wytworzeniu, trafiła do zbioru. A dodatkowo mamy
tu gruby krążek od trojaka, z widocznym zdobieniem na rancie, co znacznie
podnosi atrakcyjność oferty, bo takich monet nawet w MNW nie uświadczysz. Dla
potomnych moneta ląduje poniżej na zdjęciu.
Planowałem o nią powalczyć i można nawet uznać, że
dzielnie stanąłem do rywalizacji. Jednak egzemplarz okazał się być jednym z droższych
monet Poniatowskiego, jakie sprzedano na 5 aukcji u Damiana i niestety nie
miałem szans na powodzenie w tym starciu. Odpadłem zaraz na początku i w jej
dalszej części ograniczyłem się jedynie do obserwacji. Przed aukcją brałem pod
uwagę ewentualność, w której to kolejne muzea będą stawać do licytacji
najciekawszych numizmatów i być może będzie to właśnie jedna z takich monet.
Jednak stało się inaczej, tym razem instytucje nie dopisały i cenna moneta trafiła
w prywatne ręce. Szczere gratulacje dla nowego właściciela J.
A my przechodzimy dalej, do standardowych złotówek
SAP wybitych w srebrze. Miałem jeszcze kilka sztuk na celowniku i teraz o tym
napiszę. Czaiłem się na rzadsze roczniki i to właśnie na nie, się teraz nastawiłem.
Udało mi się kupić monetę z roku 1769. To niezbyt piękna sztuka, ale w tym
roczniku trudno o cokolwiek lepszego. Raz na kilka lat wypływa jakiś egzemplarz
i najczęściej znajduje się w opłakanym stanie. Fajna jest, do kompletu mi
pasuje i nie grymaszę J. Drugim nabytkiem był egzemplarz z 1774
z przebitkami w dacie i inicjałach mincmajstra. To bardzo ciekawa odmiana,
która jest cenna również z numizmatycznych względów dowodowych, bo doskonale
dokumentuje wykorzystanie starych stempli do produkcji kolejnych roczników.
Myślę, że ten rocznik, rychło doczeka się dedykowanego wpisu na moim blogu. Ale
to jeszcze nie wszystkie moje sukcesy w tym nominale. Trafiły do mnie również
dwie inne monety, których dotąd bezskutecznie poszukiwałem. Trzecia złotówka,
jaką wylicytowałem była egzemplarzem z roku 1776. Za w sumie niewielkie pieniądze wszedłem w
posiadanie monety o bardzo pięknym rewersie, który z nawiązką rekompensował mi
dość wyeksploatowaną stronę z wizerunkiem króla. Uśmiechałem się włączając ją
do zbioru, bo na rewersie w dalszym ciągu widać resztki blasku rodem z koronnej
mennicy i generalnie moneta prezentuje się OK. Podobna historia dotyczy
ostatniego zakupu w tym nominale, czyli egzemplarza z 1781. Tu również awers
zdecydowanie słabszy od rewersu. Jednak i tu strona z herbami bardzo ładna,
powodująca u mnie czystą, niezmąconą radość z jej posiadania. Podsumowując, ten
fragment aukcji okazał się dla mnie pomyślny. Z ośmiu czterogroszówek, do
jakich startowałem, trafiła do mnie połowa. Niezły wynik J.
Poniżej zbiorcze zdjęcie rewersów moich nowych nabytków.
Po ogromnych emocjach, jakie dostarczyła mi walka o
złotówki, czas na przejście do gwoździa programu, jakim zdecydowanie była oferta
dwuzłotówek. Nie dość, że „kręciła” mnie ich ogromna liczba, zawierająca aż 27
monet, to również stany zachowania jawiły mi się w większości egzemplarzy
bardzo pozytywnie. Te monety były zdecydowanie ozdobą części kolekcji Gustawa Soubie-Bisiera, która trafiła dziś do sprzedaży. Niemal kompletny zbiór
roczników oraz stany zachowania w okolicach II sprawiły, że w efekcie zainteresowało
mnie „jedynie” 10 monet J. Zobaczmy teraz, czy udało mi się coś
wygrać, a jeśli tak, to ile J.
Pierwszą moneta, na którą zwróciłem uwagę był
egzemplarz z 1771 roku. Kilka razy próbowałem już kupić monetę z takiego
rocznika, lecz zawsze coś stawiało mi na przeszkodzie. Co ciekawe obiegowe
dwuzłotówki z tego rocznika trafiają się w sprzedaży o wiele rzadziej niż
monety próbne w tym nominale z 1771 wybite z czystego srebra. To jedynie moja
obserwacja, ale zawsze mnie to dziwiło i kiedyś zgłębię ich tajemnicę. Tym
razem „nie brałem jeńców”. W ten oto sposób, zjawiskowa i naturalnie piękna ośmiogroszówka
trafiła właśnie do mnie. To był dobry początek, po którym jednak nie było już
tak różowo i szybko przyszło kilka licytacyjnych porażek. Jednak wybór był na
tyle spory, że tylko kwestą czasu było kolejne trafienie. Drugim egzemplarzem,
jaki zdobyłem była moneta z 1776. Ten rocznik również już niedługo doczeka się
swojego wpisu na blogu, więc byłem tym sreberkiem bardzo mocno zainteresowany. Piękny
egzemplarz ze świetną, starą patyną, który zdecydowanie zyskuje przy bliższym
kontakcie. Dla mnie to moneta na wymianę. Mam teraz dubel, w postaci nieco
gorszego egzemplarza, który pewnie kiedyś pójdzie na handel. W tej chwili
jeszcze nie zdecydowałem czy chce się z nią rozstać, ale to pewnie jedynie
kwesta czasu. Poniżej zakupione „dwójki” Stasia.
Po drugiej wygranej znów nastąpiła seria porażek, w
tym tych bardzo dotkliwych, bo na monetach, na których bardzo mi zależało.
Jednak nie można mieć wszystkiego, trzeba się zawsze liczyć z porażkami i w ten
sposób dzielić monetami z innymi zbieraczami. Dopiero moneta z rocznika 1782 okazała
się trafić w moje ręce. To świetny egzemplarz. Co prawda na awersie, oprócz
bardzo ładnego popiersia Stanisława Augusta Poniatowskiego znalazły się dwie
wady blachy, które jednak po 236 latach od wybicia pokryły się już gustowną
patyną i teraz wcale nie umniejszają piękna tej dwuzłotówki. Pisze o tym już z doświadczenia,
bo włączając to srebro SAP do zbioru, bardzo dokładnie obejrzałem te wady i
sporządziłem sobie dokładne zdjęcia tych fragmentów. Uznałem nawet, że te
blizny bardzo pasują do pękniętego stempla awersu, które jest dobrze widoczne,
gdy spojrzymy na litery w otoku. Rewers już bez zarzutu, silny stan drugi,
słowem moneta jak marzenie J. Siłą rozpędu postanowiłem zafiniszować
i sprawiłem sobie również kolejną ośmiogroszówkę, której mi brakowało. Bardzo
udany egzemplarz rocznika 1784 od teraz jest już w moim posiadaniu. Napisać, że
wyjątkowo lubię to przedstawienie postaci króla z roczników 1783-1785 to jakby nic
nie napisać. Ja je po prostu uwielbiam J. Zawsze jak z nim obcuję, na myśl przychodzą mi
lata młodości, a w nich moja stara skóra nabita ćwiekami, ozdobiona niezdarnie
wykonaną gębą z irokezem oraz odręcznym napisem „Punks not dead”. Oj oj oj! Stanisław
August na roczniku 1784 wygląda naprawdę niemal jak „Kiki”, wokalista bydgoskiego
Abaddonu, stawiający ważne pytania, KTO? Posłuchajmy chwilkę tego utworu, bo
warto J.
kto - wojnami orze lądy
kto - zawiązał ludziom oczy
kto - wynalazł grzyb jądrowy
kto - jest sprawcą nowej grozy
nie ma winnych, są tylko
zadziwieni,
nie ma winnych, są tylko zaskoczeni
kto - przewidzi przyszłe lata
kto - wykuje miecz na brata
kto - obejmie rolę kata
kto - osądzi sędziów świata
nie ma winnych, są tylko zadziwieni
nie ma winnych, są tylko zaskoczeni
To były inne czasy, jednak 100 lat niepodległości
powinno wzmóc naszą czujność. Ok a teraz po tych ważnych punkowych pytaniach,
które jak się wydaje są cały czas aktualne, wracamy do numizmatyki. Proszę
tylko spojrzeć na te dwie monetki i podziwiać J.
Piękności wy moje J. Podsumowując
dwuzłotówki, na 10 podjętych prób, udało się zakończyć powodzeniem 4 licytacje.
Dalej pozostały już tylko grube nominały, które prawdopodobnie nie pochodziły
ze zbioru Bisiera. Cztery półtalary, wszystkie bardzo ładne. Dwie monety z
popularnego rocznika 1788 były poprawne i sprzedały się za normalne ceny, czyli
nieco powyżej tysiąca złotych. Dwa kolejne półtalary okazały się być niezwykle
cenne dla licytujących. Ciekawy rocznik 1772 sprzedał się moim zdaniem dość
drogo, jednak dodatkową „atrakcją” był fakt, że to właśnie ta moneta jest znana
z ilustracji w katalogu Parchimowicz/Brzeziński. Ja celowałem jedynie w
czwartego półtalara. Był to kolorowo spatynowany egzemplarz, zamknięty w slabie
PCG. Szanse miałem iluzoryczne, bo w końcu o tej monecie organizatorzy
nakręcili dedykowany jej film promocyjny, co stawiało mnie raczej na przegranej
pozycji. Liczyłem po cichu na cenę w okolicach mniejszych niż połowa tego, jaka
w efekcie została osiągnięta. Kto jest dobry z matematyki, to sobie to jakoś
obliczy, a dla słabszych napiszę, że poniżej 10 tysięcy J.
Jednak „nos mnie zawiódł”, cena
poszybowała i okazało się, że żaden z półtalarów nie wyląduje w moim
przepastnym worku (po ziemniakach) wypchanym numizmatami zakupionymi na tej
aukcji L.
Ostatnim nominałem srebrnej oferty monet koronnych z
okresu SAP, były jak zwykle talary. Do sprzedaży trafiły 4 obiegowe sztuki, jednak
bardzo poprawne i z pewnością warto się było o nie postarać. Ja dzięki temu, że
oglądałem te monety osobiście przed aukcją, miałem dobre rozeznanie i zakochałem
się w egzemplarzu z rocznika 1795. Wyjątkowo pięknie wybity i zachowany,
zdecydowanie odcinał się jakością od całej reszty. Co prawda nie jest to rzadki
rocznik, jednak i tak zdecydowałem się powalczyć o ten nieco lepszy egzemplarz
niż aktualnie posiadam. Tym samym, nie licytowałem ogóle talarów z roczników
1766, 1776 i 1794 oczekując na kulminacje mojego udziału w aukcji. Kwota, jaką
chciałem przeznaczyć na tą piękną monetę była jednak zdecydowanie niższa niż cena
osiągnięta podczas licytacji. Mimo słabości, jaką czułem do tego konkretnego
egzemplarza, to jednak po szybkiej kalkulacji, postanowiłem nie kupować go za
wszelką cenę. To nie była łatwa decyzja, ale cena, jaką osiągnął numizmat zrobiła
swoje. Jednak i tak doceniam piękno tego krążka i uważam go za jeden z tych,
które zrobiły na mnie największe wrażenie z pośród wszystkich oferowanych monet
SAP. Takich monet zawsze szukam, dlatego
nawet mimo tego, że jej nie kupiłem to dla potomnych zamieszczę jej zdjęcie. To
się dopiero nazywa piękny talar J.
I to już prawie wszystko. Jako ostatnia srebra
moneta SAP na licytacje trafił ładny trojak z mennicy toruńskiej. Nie jestem (jeszcze)
ekspertem od tych monet, jednak szkoleniowo zainteresowała mnie ta oferta i
byłem ciekaw, czy ktoś przebije tak drogo (moim zdaniem) wystawionego trojaka.
Obawy okazały się słuszne, bo menniczy Toruniak prawie spadł i tylko dzięki
pojedynczemu litościwemu przebiciu, nie został jedyną monetą SAP, która nie
znalazła nowego właściciela. W każdym razie ja się tu uczyłem i nie byłem nią zainteresowany,
jako nabywca. Po tej licytacji aukcja potrwała jeszcze pół godziny, podczas,
której sprzedano żetony i medale związane z tym okresem. Dość zaskakująca dla
mnie była dynamiczna licytacja żetonu barona Piotra Gartenberga. Jak pewnie
większości czytelników mojej strony dobrze wie, Gartenberg to przedsiębiorca,
który był pierwszym zarządcą mennic w okresie stanisławowskim, więc osoba
blisko związana z numizmatyką okresu SAP. Widać było od razu, że w szranki o ten
egzemplarz stanęli prawdziwi koneserzy i znawcy tematu, bo walka o niepozorny żeton była niezwykle zajadła i długa. Potyczkę wygrał mój faworyt. Osoba, z
którą miałem przyjemność dzielić stolik podczas aukcji i to dobra nowina na sam
koniec J.
Warto wejść na stronę OneBid i sobie ten żeton spokojnie obejrzeć.
Teraz już czas na podsumowanie, czyli ostateczne
odliczenie/wyliczenie. Nie będę aż tak wyrywny i nie zaprezentuje żadnych
zestawień i tabelek z finansowym aspektem mojego udziału. Po magicznym
piątkowym wieczorku numizmatycznym, również sobotnia aukcja okazała się być dla
mnie prawdziwym świętem. Napisze tylko tyle, że impreza była kosztowna, ale też
i bardzo udana pod względem rozwoju mojego zbioru. Chyba nawet najbardziej w
mojej dotychczasowej „karierze” kolekcjonera. W sumie nic dziwnego. Do
sprzedaży trafiła niezwykła grupa monet, dlatego też w moich zakupach nie było
przypadku i naprawdę mocno się postarałem żeby coś z niej trafiło do mojego
zbioru. Jak ktoś już pewnie dobrze policzył, ogółem kupiłem w sobotę aż 13
monet. Co pozwoliło mi nieoczekiwanie uzyskać miano największego zakupoholika
numizmatów SAP, za co z kolei zostałem wynagrodzony dodatkowym egzemplarzem
bibliofilskiego katalogu wraz ze stosowną dedykacją od Pana Damiana. Miły
drobiazg na zakończenie najbardziej udanej imprezy, jaką pamiętam. W grupie monet,
jakie pozyskałem znalazło się aż 12 numizmatów z rdzenia moich zainteresowań,
czyli wybitych w stołecznej mennicy koronnej. Jedynym skokiem w bok było
szatańskie pokuszenie, o którym wspomniałem na początku tekstu, robiąc sobie
„jaja” z niezwykłej monety, która stała się teraz jedną z ozdób mojej kolekcji.
Niepozorna srebrna odbitka krakowskiego grosza z 1767 roku, bardzo dobrze
dopasowała się do kapsla Quadrum 23mm od półzłotków i pięknie się teraz w nim prezentuje.
Mam nadzieję, że zasłużyłem na słowa, jakie po jej wylicytowaniu padły na sali od
moich konkurentów walczących ten sam numizmat, którzy gratulując mi zakupu,
stwierdzili, że „dobrze się stało, bo moneta trafiła w dobre ręce”. Było mi
ogromnie miło to usłyszeć… i do teraz brak mi słów gdy to sobie wspominam J.
Po wyczerpujących dwóch dniach, czułem się wypompowany
emocjonalnie, stąd niedzielę spędziłem w domowym zaciszu zupełnie nie zajmując
się numizmatyką. Tym samym umknęły mi te wszystkie dalsze wydarzenia związane z
licytacjami banknotów i monet z innych okresów, o których było tak głośno. Wiem
tylko tyle, że okres SAP nie był jedynym, na którym wiele się działo. Jaka
oferta i organizacja, taka aukcja – zawsze warto to podkreślać, bo samo nic się
nie zrobiło i za wszystkimi tymi atrakcjami, z jakimi mieliśmy do czynienia
przez bite 5 dni, stoją konkretni ludzie i ich wytężona praca. Pięknie to się
Wam, załogo Gabinetu Numizmatycznego udało, dziękuję za emocje i fanty.
Zakładam, że praca się opłaciła. W każdym razie, ja zakupione monety odebrałem
osobiście po kilku dniach i kolejny wolny weekend poświęciłem na te wszystkie miłe
czynności, które składają się na włączanie ich do zbioru. Wtedy właśnie jest
dla mnie ten najlepszy czas na dobre zapoznanie się z nowymi nabytkami,
pomacanie każdej z monet i zachwycanie się jej detalami. Po tym wszystkim dobrze
wiem, że było warto i teraz już zdjęcia moich nowych nabytków cieszą oczy,
ilekroć wracam myślami do tamtych chwil. Mam nadzieję, że i Wy coś na tej
aukcji kupiliście. Tym, którym się udało, serdecznie gratuluję, a wszystkim
miłośnikom monet, polecam wejść w posiadanie katalogu z 5 Aukcji Gabinetu
Numizmatycznego Damiana Marciniaka. Ten pięknie wydany katalog, to nie jest
zwykła handlowa oferta, ale również bardzo ciekawe źródło informacji z uwagi na
pogłębione opisy monet. Poniżej fragment okładki mojego katalogu, przed i po aukcji, w wersji: „znajdź
1 różnicę” J.
To już naprawdę wszystko, Mam nadzieję, że Pan
redaktor Miliszkiewicz będzie zadowolony z tak rozbudowanej relacji, pełnej
emocji związanej z życiem i pasją drobnego kolekcjonera. Kolejne fajne aukcje,
warte mojej pisaniny i Waszego czasu będą dopiero na jesieni. Mamy, zatem kilka
miesięcy odpoczynku od zorganizowanych zakupów monet SAP oraz …od tego wątku.
Nie mówię żegnajcie, tylko do widzenia J.
W dzisiejszym wpisie
wykorzystałem informacje z Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka, z
platformy aukcyjnej OneBid, z Internetowego Polskiego Słownika Biograficznego LINK oraz
wyszukane za pomocą google grafika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz