I tak, zgodnie ze świecką tradycją tego bloga,
nadchodzi czas, w którym wypadałoby coś więcej napisać aukcjach, w jakich było
mi dane brać udział w tym kolejnym miesiącu. Wpis ograniczę jedynie do dwóch
największych imprez, jakie w kwietniu miały miejsce na krajowym podwórku. Te najważniejsze
aukcje dla monet Stanisława Augusta Poniatowskiego to chronologicznie: 8 Aukcja
Warszawskiego Domu Aukcyjnego & Monety i Medale oraz już 70 z kolei impreza
Warszawskiego Centrum Numizmatycznego. Zatem stolica monetami w kwietniu stała
i mimo tego, że większość tych działań odbywała się w internecie to i tak
powszechnie wiadomo, że faktycznie na warszawskim podwórku skupia się niemal
cały handel polskimi numizmatami. Gromadząc srebrne monety koronne SAP a za
razem mieszkając w stolicy, chcąc nie chcąc jest się w centrum tych wydarzeń.
Jest z tym związanych kilka ważnych, „fizycznych” benefitów, choćby takich jak
możliwość obejrzenia przedmiotów przed imprezą, licytowanie na sali czy też w
końcu odbiór osobisty. Nie da się ukryć, że w dłuższej perspektywie tego typu
korzyści przekładają się na możliwość poznania osób trudniących się handlem. Co
prawda w przypadku opisywanych dziś aukcji, obie imprezy toczyły się jedynie w
sieci, więc nie wszystkie stołeczne „super moce” można było w pełni
wykorzystać. Ale o tym będzie za chwilę.
Weźmy na tapetę pierwszą korzyść z mieszkania w
miejscu gdzie handluje się numizmatyką. W ramach ćwiczenia, zapytajmy się teraz
siebie: „jak często korzystamy z możliwości zapoznania się z monetami przed
licytacją?”. Odpowiedzi zapewne będą różne, tak jak my się od siebie różnimy, jednak
na potrzeby dzisiejszego tekstu zakładam, że większość z nich brzmi „nigdy lub
prawie nigdy”. Ja mam niestety tak samo L. Mimo praktycznie
nieograniczonych możliwości – bardzo rzadko korzystam z tego benefitu. Jakby
się tak nad tym zastanowić i poszukać powodu tego jawnego zaniechania, to
dzieje się tak głównie dlatego, że nie widzę już takiej potrzeby, gdyż
standardem niemal każdej aukcji stały się dobrej jakości zdjęcia monet. Ale w
głębi duszy wiem, że problem tkwi także we mnie. Bo czasem „po ludzku”, po
prostu brak mi wolnego czasu by takie badanie przeprowadzić i/lub (najczęściej)
ochoty. To jednak nie jest rozsądne zachowanie, godne naśladowania. Pewnie
każdy kolekcjoner się z tym spotkał, że czasem po odebraniu zakupionej monety był
mocno zdziwiony jej wyglądem i stanem zachowania. Często rozczarowany, ale
pewnie też były takie sytuacje, że pozytywnie zaskoczony. Też tak miałem kilkanaście
razy i jak widać nie wyciągnąłem z tego właściwych wniosków. Dość powiedzieć,
że także w dziś opisywanych aukcjach nie pokusiłem się o wcześniejszą lustracje
na żywo wystawionego do sprzedaży materiału. A jak się okaże w dalszej części
wpisu, wówczas naprawdę było warto to zrobić. Jednak na swoje szczęście znałem
relacje znajomych kolekcjonerów, którzy „byli i widzieli” oraz równocześnie poddałem
dokładniejszej analizie załączone do aukcji zdjęcia. Szczególnie często
korzystając z możliwości obejrzenia ich w dużym powiększeniu. O swoich
wrażeniach powiem tak: włos mi się na głowie zjeżył. Tak niepoważnie ocenionych
i opisanych monet (w moim przeświadczeniu), nie sprzedawano już dawno. To tylko
tytułem wstępu, bo będę pisał o tym dokładniej w dalszej części wpisu. A teraz
już pierwszy krok w relacji z wiosennych aukcji w postaci ilustracji z
najważniejszymi informacjami, okraszonymi ładnym obrazkiem.
Dla mniej zorientowanych miłośników sztuki (jestem
jednym z nich), pragnę jedynie dodać, że ten „kolorowy obrazek” upiększający
ilustrację powyżej, to nie taki zwykły, pierwszy z brzegu bohomaz. Wpisując w
google dwa słowa „wiosna” i „monety”, jako pierwsza opcja odpowiedzi otrzymałem
właśnie ten obraz Claude’a Moneta zatytułowany „Wiosna w Giverny”.
Potraktowałem ten fakt jak dobrą wróżbę J.
W dalszej części zobaczymy czy moje wiosenne
podejście do numizmatyki, przełoży się na jakieś konkretne osiągnięcia. Zacznijmy
po kolei, bo w końcu pierwszą porządną imprezą w kwietniu była kolejna już aukcja
połączonych sił WDA i MiM. Pan Mariusz Walendzik jak to ma w zwyczaju
przygotował szczególne atrakcje dla wielbicieli błyszczącej blachy i
plastikowych slabów. Może sprzedawany materiał nie był tak doskonałej jakości jak
zwykle, jednak i tak proporcjonalnie, liczba oferowanych błyskotek była bardzo poważna.
Zwykle w tak skonstruowanej ofercie, na imprezach firmowanych przez Warszawski
Dom Aukcyjny znajduje się kilka interesujących monet Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Tym razem monet SAP było 24 sztuki, jednak na wstępie muszę zaznaczyć, że pod
względem moich preferencji to niestety „szału nie było”. Zaledwie połowa z nich
okazała się być srebrnymi monetami koronnymi, z których z wyraźnym trudem
wybrałem dla siebie kilka egzemplarzy, którymi wstępnie byłem zainteresowany. I
teraz napiszę kilka zdań o tych właśnie monetach, by na koniec przejść do podsumowania
efektów moich starań.
Jak w starej piosence, „było ich trzech”, a
właściwie to nawet… czterech. Bo do trójki monet wybitych w mennicy
warszawskiej doszedł jeden falsyfikat, który jak to zwykle bywa pochodził z
nieokreślonego warsztatu i miał w sobie tą „dziką niepowtarzalność” cechującą
podróbki klepane na kolanie w ciemnej bramie. Jednak pierwszą w kolejności
monetą SAP, jaką wybrałem do obserwacji był talar z nieco ciekawszego rocznika
1777, która prezentuje na zdjęciu poniżej.
Trzeba przyznać, że jak stan zachowania oceniony na
III+, to ten talar prezentował się nawet zachęcająco. Mocno obiegowe tło monety, nie raziło aż tak jakby mogło. Głównie z uwagi na to, że liczne ryski prezentowały się mi, jako „stare”, które pokrywała interesująca patyna. A
dodatkowo ani ich ilość ani też rozmieszczenie nie wskazywały na czyszczenie.
Moneta sporo przeszła, jednak w tym wszystkim prezentowała się interesująco.
Awers dobrze wybity i zachowany z wyraźnym „biustem” Poniatowskiego odcinającym
się od tła. Rewers równie udany. Nic tylko kupować i gromadzić J.
Cena wywołania na poziomie dwóch tysięcy wydawała się również OK. Jednak już
znacznie gorzej prezentowała się szacunkowa cena sprzedaży autorstwa
organizatorów. Jakoś trudno mi było przejść do porządku dziennego, nad tym, że
ta moneta może osiągnąć cenę na poziomie maksymalnym 9 tysięcy złotych. W
każdym razie ja nie byłem w odpowiednim stanie umysłu, by za nią tyle zapłacić.
Połowę, to może bym wyłożył, ale w ostateczności.
Druga moneta, to kolejny talar. Tym razem trafił się
dość ładny „populares” z 1794 roku zapakowany w slab z oceną AU 50. Jak mogę,
to staram się jednak unikać kupowania monet zapuszkowanych w plastik. Często
podchodząc do takiej oferty czuję, że jestem robiony w bambuko. Mam nieodparte
wrażenie, że wszyscy, co mieli na niej zarobić to już swoje zarobili. Zarobił
jej pierwotny właściciel, zarobił ten, co od niego kupił i wysłał ją do
grejdingu, zarobili spece od pakowania w slaby i teraz już tylko został jeden
krok, by także zarobił aukcjoner jak znajdzie miłośnika-napaleńca, który za nią
sporo zapłaci. W takich właśnie przypadkach bardzo często jak te przysłonione „jelenie”,
wystawiamy się na strzały. Ale taki jest handel i takie jest kolekcjonowanie.
Oba procesy charakteryzują się sporym pokładem pasji i emocji, więc warto mieć
to na uwadze, kiedy pod nos podsuwa się nam coraz to nowe błyszczące sreberka w
slabach. Popatrzmy teraz na błyskotkę, na której zakup sam chciałem dać się „im”
ustrzelić.
Zdjęcie może nie najwyższej jakości, ale wszystko,
co ma się błyszczeć - lśni z daleka J. Opisałem tego talara na blogu, stąd
powszechnie widomo, że ten rocznik charakteryzuje się aż 6 wariantami. Mimo
tego, że posiadam już dwa z nich, to myśl o trzecim „do pary” wydawała mi się
całkiem kusząca. A niech tam, pomyślałem, w końcu to właśnie takich monet
szukam. Talarów ładnie wybitych i zachowanych, bez widocznych wad. Zapisałem ją sobie do ewentualnej licytacji.
No i wreszcie trzecie srebro koronne SAP. Pod
pozycja 225 na 8 Aukcji WDA i MiM skrywała się mennicza dwuzłotówka z 1794 roku
w odmianie 41 ¾. To jak już kiedyś dowiodłem na blogu, bardzo popularny
rocznik, którego rzadkość jest tylko legendą nieznajdującą żadnego poparcia w
badaniach. Nie mniej jednak, sama moneta była bardzo piękna, co jak mniemam doskonale
widać na zdjęciu.
Fenomenalny detal po obu stronach krążka, zawrócił
mi w głowie i mimo tego, że nie zbieram menniczych sreber, (bo mnie na to po
prostu, w długim okresie nie stać) byłem gotów złamać tą niepisaną regułę. Jak
to mówią, z ładnej dziewczynie to i grzech odmówić J. Patrząc na ocenę MS 63+ nie liczyłem na
rozsądną cenę, ale i tak postanowiłem zaznaczyć to srebro by sprawdzić, na
jakim poziomie skończy się licytacja. Jak będzie „tanio” to chciałbym przy tym
być J.
Ostatnia moneta z tej aukcji, jaka zainteresowała
mnie to falsyfikat. Uważam, że nie warto płacić za falsy monet SAP jakiś
horrendalnych kwot, jednak za ciekawe podróbki z epoki, czasem jestem w stanie
wysupłać te „parę złotych”. Czy to fałszerstwo było warte mojego zachodu,
oceńcie sami korzystając z niżej zamieszczonej fotki.
Jak widać „szału nie ma”. Ciekawostką wydał mi sie fakt, że organizatorzy o tą nielegalną produkcje posądzili Prusaków i zawarli swoją tezę w opisie monety. Moim zdaniem nic bardziej mylnego. Z żadnej porządnej mennicy naszych ówczesnych sąsiadów nie wyszedłby taki "koszmarek". To zdecydowanie indywidualna inicjatywa jakiegoś cwaniaka z epoki. Ten podrobiony półzłotek z 1766, to jeden z wielu
jakie trafiają się z tego rocznika. Mam nawet kilka takich „brzydali”, z których część już
kiedyś opisałem w odpowiednim wątku na blogu, ale zawsze chętnie wypatruje
kolejnych przykładów. To spory kontrast w porównaniu do menniczej dwuzłotówki,
ale tak to już jest, że nawet w tak "konkretnej" kolekcji monet SAP jak moja,
często trafia się jakiś odmieniec. Ta podróbka nie była jakaś wybitna i
spektakularna, stąd do tematu pochodziłem na chłodno. Ot, kolejna „pokraka”.
Jak będzie okazja to mogę ją przytulić.
Podsumowując, na 8 Aukcji WDA i MiM planowałem
pokusić się o cztery monety. Budżet był gotowy by ten plan „udźwignąć”, jednak
muszę szczerze przyznać, że nie podpalałem się tym zbytnio. Analizując historię
poprzednich imprez WDA, na których już dawno nic nie udało mi się kupić, raczej
nisko oceniałem szanse na to by akurat teraz udało się je pozyskać po
rozsądnych cenach. Ciśnienia nie miałem i mimo zachwytu nad kilkoma pozycjami,
to jednak nie zamierzałem przepłacać. Taki był plan, który (uprzedzę), udało mi
się zrealizować w 100% J. Podstawowe założenie by nie stawiać
zbyt wysokich kwot w licytacji wyszło mi szczególnie dobrze. W przeddzień
imprezy okazało się, że w czasie trwania aukcji monet Poniatowskiego z dużą
dozą prawdopodobieństwa będę przebywał „w terenie”. Zdalny dostęp do aukcji był
niepewny, stąd bez cienia żalu wybrałem złożenie limitów. Na tym etapie zrezygnowałem
z ubiegania się o talara 1777. Na początku jeszcze nawet chciałem położyć na
szali 4 tysiące, jednak oceniłem, że moneta jest warta nieco więcej i bardzo
możliwy jest scenariusz, w którym moneta będzie licytowana wyżej. Ponieważ nie
będzie mi dane przekonać się o tym na żywo i podjąć decyzji, to odpuściłem
całkowicie. Jak się okazało cena przebiła 6 tysięcy, więc nawet gdybym był
online to prawdopodobnie odpadłbym gdzieś „po drodze”. Tym samym postanowiłem złożyć limity na trzy
wyżej opisane monety, którymi były talar z 1794, dwuzłotówka z 1794 oraz fals
półzłotka. Sprawa nie jest warta budowania napięcia, więc od razu poniżej
prezentuje skan z efektami mojego udziału.
Jak wynika z miłego
maila od organizatorów, nie udało mi się „wygrać żadnej pozycji”. Zakryłem
kwoty limitów, jednak nie całkiem i można wyrobić sobie zdanie, że byłem w
miarę blisko talara i podróbki dwugrosza. Przy czym, tego falsa jednak byłem zdecydowanie
bliżej J.
Zupełnie nie doceniłem tego, jak rynkiem wstrząśnie oferta menniczej
dwuzłotówki. Jak widać z punktu widzenia handlu zupełnie niepotrzebnie badałem i
opisywałem wysokie nakłady tego rocznika, bo i tak nikt nie bierze tego pod
uwagę. A chyba teraz tylko ja zbyt nisko go doceniam i…wyceniam, co nie pozwala
mi powiększać zbiorów dwuzłotówek z 1794 roku. Dość powiedzieć, że „pomyliłem”
się więcej niż dwukrotnie J. Pozostał tylko uśmiech i nadzieja, że
już niedługo kolejna aukcja i tym razem nikt mi raczej nie przeszkodzi by
uczestniczyć w niej na żywo. Na koniec jeszcze warto pochwalić organizatorów i
zaznaczyć, że miłym faktem był dobry opis monet SAP oraz obiektywne (moim
zdaniem) oceny stanu ich zachowania. Rzadko nie mam uwag w tych dwóch
obszarach, więc tym samym przyznaję duży plus dla WDA i spółki. Tak trzymać
Panowie, tylko dajcie jeszcze czasem mi coś u Was kupić J.
========================================================================
OK i teraz przechodzimy dalej. Tydzień po mojej
kolejnej porażce na imprezie Pana Walendzika, szybko nadchodził czas możliwej
rehabilitacji. Wielkimi krokami nadciągała, bowiem 70 Aukcja Warszawskiego
Centrum Numizmatycznego, która zapowiadała się jeszcze ciekawiej niż ta wyżej
opisana. Byłem podekscytowany głównie z tego powodu, że na imprezach WCN
sprzedawanych jest zwykle kilkadziesiąt monet z okresu panowania Stanisława
Augusta Poniatowskiego oraz dodatkowo, że z poprzednich aukcji tego sprzedawcy
zwykle wracałem z jakimś trofeum. Nastawiłem się więc mega pozytywnie i
zamierzałem się „obkupić” za wszystkie czasy J.
Te moje pierwsze optymistyczne myśli, jednak bardzo
szybko zostały zmącone, kiedy bliżej przyglądałem się kolejnym sreberkom SAP
wystawionym do sprzedaży. I tu wracam do wątku, jaki zacząłem już we wstępie do
dzisiejszego tekstu, czyli do wcześniejszego dokładnego zapoznania się z monetami,
jakie zamierza się później licytować. Już na pierwszy rzut oka okazało się, że
kilkanaście z oferowanych monet prawdopodobnie pochodzi z tego samego źródła, o
czym świadczyły powtarzalne, koszmarne rysy, które zdecydowanie i definitywnie
psuły moją wiosenną sielankę. Byłem tym nawet lekko zszokowany. W końcu nie tak
często spotyka się na aukcji zniszczone czyszczeniem cenne monety polski królewskiej.
Wówczas z kilku powodów, o których wspomnę dalej, sytuacja wcale nie wydawała
mi się wesoła. Jednak na blogu wystarczająco często jęczę i narzekam, więc jako
kontra do tych czarnych myśli, proponuje ilustrację tej nieciekawej sytuacji z
przymrużeniem oka. Porównajmy sobie dwa zdjęcia by sprawdzić, jak reagujemy na
pewne kluczowe różnice w rysach. J
Dla mnie, co prawda góry i monety SAP wyglądają
pięknie niemal w każdych warunkach. Jednak, jeśli chodzi konkretnie o „takie
rysy”, to zdecydowanie wybieram te tatrzańskie, które w porównaniu z nieudolnie
przeczyszczonymi i podniszczonymi półzłotkami i srebrnikami z kwietniowej
aukcji WCN są bezkonkurencyjne. Co jak widać po ilości miejsca ile temu
poświęcam, bardzo mnie rozczarowało i zaniepokoiło. Szczególnie, że znany
sprzedawca o tych istotnych wadach nie raczył ani jednym słowem wspomnieć w opisie
monet. Zresztą opisie bardzo staromodnym, bo w całości opartym na już ponad
100-letnim katalogu Karola Plage. Nic, absolutna cisza. Jakby tych rys na
monetach w ogóle nie było. Co więcej, specjaliści-zawodowcy z WCN nie wzięli
tego faktu również pod uwagę oceniając stany zachowania. Porysowane bezmyślnym
czyszczeniem krążki, uzyskały dzięki temu zawyżone oceny, na zasadzie „wszystko
OK, nic się nie stało”. Jak dla mnie to niemal podręcznikowy przykład psychologicznego
wyparcia J.
Jak się nie przyznamy, to może większość na to nie zwróci uwagi i jakoś to będzie.
No właśnie, „jakoś” to ewidentnie nie „jakość”. Czegoś takiego nie spodziewałem
się po tak poważnej i szanowanej firmie. Wiadomo wpadki zdarzają się każdemu,
ale tu jednak skala błędów przechodzi ludzkie pojęcie. Jako stały klient
chciałbym oświadczyć, że tego typu praktyki uważam za szkodliwe. I to zarówno
dla potencjalnych klientów „nabitych” w źle opisane monety jak i dla renomy
przedsiębiorstwa. Zdecydowanie temat do poprawy na przyszłość, bo w dłuższej
perspektywie na konkurencyjnym rynku, jakim na naszych oczach staje się handel
monetami, jedynie jakość oferty daje realne szanse się obronić. Kto to szybko
zrozumie i będzie potrafił wykorzystać, ten przetrwa i będzie się rozwijał.
Amen, koniec kazania J.
W wyniku wyżej opisanej, niezrozumiałej strategii
sprzedawcy, już na samym początku wykluczyłem z grona monet „wartych
posiadania” niemal wszystkie półzłotki i srebrne grosze. Na stronie aukcji
każdy może sprawdzić we własnym zakresie, że były to z reguły ciekawe roczniki
i gdyby nie fakt, że zostały z podniszczone nieumiejętną „konserwacją” zapewne
mogłyby zainteresować szerokie grono miłośników SAP. Dzięki Bogu nawet po takim
zabiegu eliminacji, oferta WCN okazała się na tyle szeroka i porządna, że mimo
to było, na czym „oko zawiesić” i o co powalczyć. Z pośród licznej grupy
liczącej aż 49 monet Stanisława Augusta Poniatowskiego, wyselekcjonowałem sobie 5 ładnych egzemplarzy, którymi byłem zainteresowany. Teraz w dalszej części wpisu
skoncentruję się właśnie na nich. Pierwsza monetą, która zrobiła na mnie
pozytywne wrażenie była dwuzłotówka z 1780 roku. Trafił się ciekawy, bo
zdecydowanie rzadziej spotykany rocznik a do tego moneta w ponadprzeciętnym
stanie zachowania. Takie duety cech to ja lubię J. Oto mój
pierwszy cel.
Jak widać na skanie, obie strony dwuzłotówki
prezentują się zacnie. Cechuje je widoczny blask menniczej świeżości tła,
któremu nie straszny nawet drobny justunek. Prywatnie oceniłem ją na stan II, a
takie monety zdecydowanie wchodzą w obszar mojego zainteresowania. Byłem
zdecydowany by licytować ten egzemplarz.
Drugie srebro SAP z 70 Aukcji WCN, które mnie
zauroczyło to złotówka z rocznika 1779. Podobnie jak wyżej miałem do czynienia
z rzadkim i ładnie zachowanym egzemplarzem, który prezentuje na zdjęciu
poniżej.
Stan zachowania jak widać nie był idealny, jednak i
tak trzeba przyznać, że dawno nie widziałem tak ładnej monety z 1779 w
sprzedaży. Stan pomiędzy III plus a II minus to moja liga J.
Kilka razy próbowałem kupić czterogroszówkę z tego roku, zawsze jednak cena
okazywała się ponad moje limity. Jak będzie tym razem? Byłem zdecydowany się o
tym przekonać w boju J.
Trzecia moneta Poniatowskiego, to jakby powielenie
dwóch poprzednio zaznaczonych ofert. Tym razem to złotówka z 1780 roku, czyli
kolejny rocznik złotówki a za razem druga moneta wybita w 1780, jaką byłem
zainteresowany. Bardzo poważnie zainteresowany, gdyż był to egzemplarz wyjątkowej
urody i nawet w muzeach trudno jest spotkać lepszą sztukę. Proszę zresztą ocenić
ją samemu na załączonym zdjęciu.
Stan zachowania około menniczy, nie wymaga wielu
dodatkowych komentarzy z mojej strony. Byłem nią zachwycony i już w głowie
układałem set trzech pięknych monet SAP, jakie z tej aukcji WCN mogą trafić do
mojego zbiorku. Na awersie zaciekawiła mnie poprawiona litera „S”
rozpoczynająca imię króla. Szczególnie, że moneta ilustrująca rocznik 1780 w
katalogu Parchimowicz/Brzeziński akurat nie ma takiej cechy. Ciekawe w oferowanej
monecie były również charakterystyczne spękania dobrze widoczne po obu stronach
krążka, które świadczyły o tym, że nie jest to z pewnością odbitka zrobiona
świeżym stemplem. Co jeszcze bardziej podkreśliło w moich oczach doskonały stan
zachowania tego numizmatu. Zdarzają się czasem przecież piękne egzemplarze
popularnych roczników wybite nowym, niezużytym stemplem. Jednak taki rocznik i taki
stan nie trafiają się często. Co jeszcze bardziej skłoniło mnie do tego, aby „na
poważnie” przymierzyć się do zakupu tej pozycji.
Idąc dalej, kolejnym egzemplarzem, który trafił do
mojego „notesu” był menniczy półzłotek z 1769 roku. Przyglądam się temu
rocznikowi bardzo dokładnie od dłuższego czasu. Jak już chyba kiedyś zapowiadałem,
niedługo będę zabierał się za pisanie tekstu poświęconemu temu zróżnicowanemu
rocznikowi dwugrosza bitego w czasie trwania Konfederacji Barskiej. To ogromny
nakład, stąd duża różnorodność stempli, jakie trzeba sobie wynotować by dobrze
go opisać. Ale wracając do oferowanego półzłotka, muszę zaznaczyć, że mimo znacznej
popularności rocznika 1769 i sporej częstotliwości występowania w handlu,
to jednak bardzo rzadko trafia się na
mennicze egzemplarze jak ten na zdjęciu poniżej.
Egzemplarz bliski ideału. To, co urzekło mnie
najbardziej to nieskazitelne tło monety po obu stronach. Dodatkowo
niespotykanie pięknie zachowały się wszystkie elementy awersu, w tym listki i wieńce,
które w tym roczniku mają największe znaczenie do wyznaczania kolejnych
wariantów. Oj będzie to moneta, której zdjęcie z pewnością użyję do planowanego
wpisu. Kiedy dodam, że odetchnąłem z ulgą, kiedy na tej monecie nie
stwierdziłem śladów szorowania w postaci świeżych rys, jakie dyskwalifikowały
inne egzemplarze tego nominału, to oddam w pełni radość, jaką miałem zapisując ją,
jako kolejny cel do licytacji. Co prawda mam kilkanaście niezłych półzłotków z
tego rocznika, ale obiektywnie rzecz ujmując żaden nie może się równać tej
monecie.
No i czas na ostatni egzemplarz. Piątym srebrem
koronnym Poniatowskiego, jakie planowałem zakupić, okazała się… trzecia moneta
wybita w 1780 roku. Co za wspaniała kumulacja numizmatów z tego rzadkiego
rocznika. Całości dopełnił kolejny, całkiem ładny półzłotek.
Co prawda, kilka drobnych rysek ta moneta jednak posiadała,
ale nie były to aż tak spektakularne zadrapania jak na innych rocznikach, które
odrzuciłem na początku aukcji. Przynajmniej ja nie wiązałem ich z nieudolnym
szorowaniem powierzchni monety. Do pełnego obrazu niedoskonałości dochodziły jeszcze
drobne wady blachy lub resztki czarnej patyny na awersie. Gdybym był w
siedzibie WCN przed aukcją by naocznie sprawdzić monetę, mógłbym być pewien, z
czym mam do czynienia. A tak muszę jedynie bazować na tym, co widzę na
zdjęciach. Na plus trzeba odnotować ładne, jednorodne tło świadczące o dobrym,
„gabinetowym” pochodzeniu tego egzemplarza. Podsumowując moje wywody, moneta
okazała się nie być idealna, a to coś akurat dla mnie bo i ja mam swoje wady J
. Nie znalazłem w niej niczego, co by ją zdyskwalifikowało do poważnej
licytacji. Szczególnie, że to jeden z niewielu roczników dwugrosza, którego mi
jeszcze brakuje.
I właśnie takich 5 sreber Stanisława Augusta
Poniatowskiego maiłem na celowniku na 70 Aukcji Warszawskiego Centrum
Numizmatycznego. Spodziewałem się twardej walki i wysokich cen, więc teraz czas
na kilka zdań o licytacji i jej efektach. Po pierwsze byłem obecny live i uczestniczyłem
w aukcji w trakcie sprzedaży wszystkich monet SAP. Jako osoba na tyle
doświadczona, co wygodna, wcześniej zadbałem o dobre warunki socjalne, w jakich
będę licytował a miłym bonusem okazała się piękna, wiosenna pogoda. Licytowałem
zdalnie ze swojej ulubionej starej kanapy stojącej na skąpanym w słońcu
balkonie, przez co sama aukcja była dla mnie niezwykle miłym doświadczeniem J. Kiedy jednak zaczęła się sprzedaż monet SAP ze
srebra, skończyłem relaks i zwarty-gotowy oczekiwałem na swoją kolej by włączyć
się do gry. Oczywiście wszystko miało rozegrać się w ramach limitów maksymalnych
cen, jakie sobie wewnętrznie narzuciłem przed imprezą. Jakieś zasady muszą
obowiązywać J.
Zgodnie z kolejnością, pierwsza do sprzedaży trafiła
dwuzłotówka z 1780 roku, na którą miałem ogromna chrapkę. Może to wyda się dziwne,
ale w efekcie nie zalicytowałem jej ani razu. Okazało się, że takich uczestników
jak ja było wielu i moneta miała ogromne powodzenie. A ja przyglądałem się temu
z niemym przerażeniem i nawet nie dotknąłem przycisku „licytuj”, cały czas czekając
aż licytacja się nieco uspokoi. Poziom ceny, na którym tempo składania ofert na
jej zakup opadło pokonał barierę 6 tysięcy złotych, by w efekcie dojść do
sześciu i pół tysięcy. Nie mówię, że nie było warto za nią tyle zapłacić. Każdy
decyduje za siebie. Ja jednak już w tym czasie byłem myślami przy kolejnych
ofertach, które zamierzałem kupić. Można by użyć znamiennego wersu z mojej
ulubionej pieśni Jacka Kaczmarskiego: „generale Sowiński, ten
okop jest stracony!”.
Może ze złotówkami pójdzie lepiej. Moneta z rocznika
1779 w stanie pomiędzy III+ a II- , pasowałaby idealnie do mojego nie
najwyższych lotów zbioru. Jednak i tu podobna strategia licytacyjna jak w
przypadku dwuzłotówki nie zakończyła się dla mnie sukcesem. Znów nie
zalicytowałem, dając się wyszaleć harcownikom. Moneta mi się bardzo podobała,
cena już niestety nie za bardzo. Zdecydowałem się odpuścić. To takie ćwiczenie
z ascezy i odmawiania sobie przyjemności kupowania monet po „każdej cenie”.
Jestem w tym mistrzem J. Teraz czas na kolejną „zetkę” z 1780
roku. Podobna strategia, siła spokoju, relaks na balkonie i oczekiwanie na
stosowny
moment. Czekam, czekam, czekam…. myśląc, kiedy ONI wreszcie skończą. Skończyli. Nacisnąłem „licytuj”. Kupiłem. Wyszło dość drogo, ale ja przecież nie jestem materialistą. Chciałbym tylko gospodarować swoimi środkami, podejmując w miarę rozsądne decyzje. Monetkę odebrałem osobiście na Hożej i się na niej nie zawiodłem. Ślicznotka, pięknie się prezentuje na karcie mojego zbioru, którą pokazuję obok J. Ale to nie koniec, zostały przecież jeszcze dwa półzłotki. Po menniczej sztuce z 1769 zostanie mi tylko jej zdjęcie. Nie byłem w stanie zmusić się, żeby wydać na nią aż tyle kasy. Może gdybym chciał ja kupić żeby oddać do grejdingu i zarobić na sprzedaży MS-a w slabie, to bym ją przebił. Ale ja się tak z monetami nie zabawiam, więc uznałem, że dobre zdjęcie to też korzyść a do tego fajna pamiątka. Druga moneta, czyli dwugrosz z 1780 roku mimo tego, że był obiegowy, to jednak osiągnął cenę jakby dopiero, co opuścił mennicę. Znając już moje podejście, pewnie nikogo nie zdziwi fakt, że nawet nie zastanowiłem się czy wziąć udział w tej licytacji. Zdecydowanie to był dla mnie ostatni akord 70 imprezy WCN.
moment. Czekam, czekam, czekam…. myśląc, kiedy ONI wreszcie skończą. Skończyli. Nacisnąłem „licytuj”. Kupiłem. Wyszło dość drogo, ale ja przecież nie jestem materialistą. Chciałbym tylko gospodarować swoimi środkami, podejmując w miarę rozsądne decyzje. Monetkę odebrałem osobiście na Hożej i się na niej nie zawiodłem. Ślicznotka, pięknie się prezentuje na karcie mojego zbioru, którą pokazuję obok J. Ale to nie koniec, zostały przecież jeszcze dwa półzłotki. Po menniczej sztuce z 1769 zostanie mi tylko jej zdjęcie. Nie byłem w stanie zmusić się, żeby wydać na nią aż tyle kasy. Może gdybym chciał ja kupić żeby oddać do grejdingu i zarobić na sprzedaży MS-a w slabie, to bym ją przebił. Ale ja się tak z monetami nie zabawiam, więc uznałem, że dobre zdjęcie to też korzyść a do tego fajna pamiątka. Druga moneta, czyli dwugrosz z 1780 roku mimo tego, że był obiegowy, to jednak osiągnął cenę jakby dopiero, co opuścił mennicę. Znając już moje podejście, pewnie nikogo nie zdziwi fakt, że nawet nie zastanowiłem się czy wziąć udział w tej licytacji. Zdecydowanie to był dla mnie ostatni akord 70 imprezy WCN.
Podsumowując w kilku zdaniach. Dwie imprezy – jedna kupiona
moneta, to nie jest jakiś wielki wyczyn. Wpadła jedna złotówka, ale za to
bardzo piękna, co ma swoje znaczenie. Oczywiście mam świadomość tego, że mogło być
dużo lepiej, jednak mimo tego byłem w miarę zadowolony z faktu, że wytrzymałem
pokusę udziału w licytacjach nie licząc się z kosztami. Rozsądek zwyciężył. Nie
ulega wątpliwości, że obie aukcje miały wiosenne blaski i rysy. Blasków było dziś
sporo na prezentowanych przez mnie zdjęciach. Jak widać ostatnio zwracam jeszcze
większą uwagę na stan zachowania i jakość monet, które włączam do kolekcji.
O rysach już swoje napisałem. To oczywiście moja prywatna ocena, z którą nie zawsze trzeba się zgadzać. Wyraziłem jedynie swoją opinię, bo jestem zwolennikiem otwartej
i szczerej komunikacji. Liczę, że w kolejnych imprezach obu opisanych dziś
organizatorów będę miał więcej szczęścia. Ale jak to się mówi, kto nie ma
szczęścia w grze, znajdzie je w miłości. Chyba musze to obgadać z żonką dziś
wieczorem J.
Na teraz to tyle, dzięki za doczytanie do tego miejsca i do zobaczenia niebawem.
We
wpisie wykorzystałem informacje i zdjęcia z portalu aukcyjnego onebid.pl oraz ilustracje
wyszukane za pomocą google grafika.
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń