sobota, 28 kwietnia 2018

Kwietniowe aukcje numizmatyczne, czyli blaski i rysy wiosennych zakupów

I tak, zgodnie ze świecką tradycją tego bloga, nadchodzi czas, w którym wypadałoby coś więcej napisać aukcjach, w jakich było mi dane brać udział w tym kolejnym miesiącu. Wpis ograniczę jedynie do dwóch największych imprez, jakie w kwietniu miały miejsce na krajowym podwórku. Te najważniejsze aukcje dla monet Stanisława Augusta Poniatowskiego to chronologicznie: 8 Aukcja Warszawskiego Domu Aukcyjnego & Monety i Medale oraz już 70 z kolei impreza Warszawskiego Centrum Numizmatycznego. Zatem stolica monetami w kwietniu stała i mimo tego, że większość tych działań odbywała się w internecie to i tak powszechnie wiadomo, że faktycznie na warszawskim podwórku skupia się niemal cały handel polskimi numizmatami. Gromadząc srebrne monety koronne SAP a za razem mieszkając w stolicy, chcąc nie chcąc jest się w centrum tych wydarzeń. Jest z tym związanych kilka ważnych, „fizycznych” benefitów, choćby takich jak możliwość obejrzenia przedmiotów przed imprezą, licytowanie na sali czy też w końcu odbiór osobisty. Nie da się ukryć, że w dłuższej perspektywie tego typu korzyści przekładają się na możliwość poznania osób trudniących się handlem. Co prawda w przypadku opisywanych dziś aukcji, obie imprezy toczyły się jedynie w sieci, więc nie wszystkie stołeczne „super moce” można było w pełni wykorzystać. Ale o tym będzie za chwilę.

Weźmy na tapetę pierwszą korzyść z mieszkania w miejscu gdzie handluje się numizmatyką. W ramach ćwiczenia, zapytajmy się teraz siebie: „jak często korzystamy z możliwości zapoznania się z monetami przed licytacją?”. Odpowiedzi zapewne będą różne, tak jak my się od siebie różnimy, jednak na potrzeby dzisiejszego tekstu zakładam, że większość z nich brzmi „nigdy lub prawie nigdy”. Ja mam niestety tak samo L. Mimo praktycznie nieograniczonych możliwości – bardzo rzadko korzystam z tego benefitu. Jakby się tak nad tym zastanowić i poszukać powodu tego jawnego zaniechania, to dzieje się tak głównie dlatego, że nie widzę już takiej potrzeby, gdyż standardem niemal każdej aukcji stały się dobrej jakości zdjęcia monet. Ale w głębi duszy wiem, że problem tkwi także we mnie. Bo czasem „po ludzku”, po prostu brak mi wolnego czasu by takie badanie przeprowadzić i/lub (najczęściej) ochoty. To jednak nie jest rozsądne zachowanie, godne naśladowania. Pewnie każdy kolekcjoner się z tym spotkał, że czasem po odebraniu zakupionej monety był mocno zdziwiony jej wyglądem i stanem zachowania. Często rozczarowany, ale pewnie też były takie sytuacje, że pozytywnie zaskoczony. Też tak miałem kilkanaście razy i jak widać nie wyciągnąłem z tego właściwych wniosków. Dość powiedzieć, że także w dziś opisywanych aukcjach nie pokusiłem się o wcześniejszą lustracje na żywo wystawionego do sprzedaży materiału. A jak się okaże w dalszej części wpisu, wówczas naprawdę było warto to zrobić. Jednak na swoje szczęście znałem relacje znajomych kolekcjonerów, którzy „byli i widzieli” oraz równocześnie poddałem dokładniejszej analizie załączone do aukcji zdjęcia. Szczególnie często korzystając z możliwości obejrzenia ich w dużym powiększeniu. O swoich wrażeniach powiem tak: włos mi się na głowie zjeżył. Tak niepoważnie ocenionych i opisanych monet (w moim przeświadczeniu), nie sprzedawano już dawno. To tylko tytułem wstępu, bo będę pisał o tym dokładniej w dalszej części wpisu. A teraz już pierwszy krok w relacji z wiosennych aukcji w postaci ilustracji z najważniejszymi informacjami, okraszonymi ładnym obrazkiem.
Dla mniej zorientowanych miłośników sztuki (jestem jednym z nich), pragnę jedynie dodać, że ten „kolorowy obrazek” upiększający ilustrację powyżej, to nie taki zwykły, pierwszy z brzegu bohomaz. Wpisując w google dwa słowa „wiosna” i „monety”, jako pierwsza opcja odpowiedzi otrzymałem właśnie ten obraz Claude’a Moneta zatytułowany „Wiosna w Giverny”. Potraktowałem ten fakt jak dobrą wróżbę J.

W dalszej części zobaczymy czy moje wiosenne podejście do numizmatyki, przełoży się na jakieś konkretne osiągnięcia. Zacznijmy po kolei, bo w końcu pierwszą porządną imprezą w kwietniu była kolejna już aukcja połączonych sił WDA i MiM. Pan Mariusz Walendzik jak to ma w zwyczaju przygotował szczególne atrakcje dla wielbicieli błyszczącej blachy i plastikowych slabów. Może sprzedawany materiał nie był tak doskonałej jakości jak zwykle, jednak i tak proporcjonalnie, liczba oferowanych błyskotek była bardzo poważna. Zwykle w tak skonstruowanej ofercie, na imprezach firmowanych przez Warszawski Dom Aukcyjny znajduje się kilka interesujących monet Stanisława Augusta Poniatowskiego. Tym razem monet SAP było 24 sztuki, jednak na wstępie muszę zaznaczyć, że pod względem moich preferencji to niestety „szału nie było”. Zaledwie połowa z nich okazała się być srebrnymi monetami koronnymi, z których z wyraźnym trudem wybrałem dla siebie kilka egzemplarzy, którymi wstępnie byłem zainteresowany. I teraz napiszę kilka zdań o tych właśnie monetach, by na koniec przejść do podsumowania efektów moich starań.

Jak w starej piosence, „było ich trzech”, a właściwie to nawet… czterech. Bo do trójki monet wybitych w mennicy warszawskiej doszedł jeden falsyfikat, który jak to zwykle bywa pochodził z nieokreślonego warsztatu i miał w sobie tą „dziką niepowtarzalność” cechującą podróbki klepane na kolanie w ciemnej bramie. Jednak pierwszą w kolejności monetą SAP, jaką wybrałem do obserwacji był talar z nieco ciekawszego rocznika 1777, która prezentuje na zdjęciu poniżej.
Trzeba przyznać, że jak stan zachowania oceniony na III+, to ten talar prezentował się nawet zachęcająco. Mocno obiegowe tło monety, nie raziło aż tak jakby mogło. Głównie z uwagi na to, że liczne ryski prezentowały się mi, jako „stare”, które pokrywała interesująca patyna. A dodatkowo ani ich ilość ani też rozmieszczenie nie wskazywały na czyszczenie. Moneta sporo przeszła, jednak w tym wszystkim prezentowała się interesująco. Awers dobrze wybity i zachowany z wyraźnym „biustem” Poniatowskiego odcinającym się od tła. Rewers równie udany. Nic tylko kupować i gromadzić J. Cena wywołania na poziomie dwóch tysięcy wydawała się również OK. Jednak już znacznie gorzej prezentowała się szacunkowa cena sprzedaży autorstwa organizatorów. Jakoś trudno mi było przejść do porządku dziennego, nad tym, że ta moneta może osiągnąć cenę na poziomie maksymalnym 9 tysięcy złotych. W każdym razie ja nie byłem w odpowiednim stanie umysłu, by za nią tyle zapłacić. Połowę, to może bym wyłożył, ale w ostateczności.

Druga moneta, to kolejny talar. Tym razem trafił się dość ładny „populares” z 1794 roku zapakowany w slab z oceną AU 50. Jak mogę, to staram się jednak unikać kupowania monet zapuszkowanych w plastik. Często podchodząc do takiej oferty czuję, że jestem robiony w bambuko. Mam nieodparte wrażenie, że wszyscy, co mieli na niej zarobić to już swoje zarobili. Zarobił jej pierwotny właściciel, zarobił ten, co od niego kupił i wysłał ją do grejdingu, zarobili spece od pakowania w slaby i teraz już tylko został jeden krok, by także zarobił aukcjoner jak znajdzie miłośnika-napaleńca, który za nią sporo zapłaci. W takich właśnie przypadkach bardzo często jak te przysłonione „jelenie”, wystawiamy się na strzały. Ale taki jest handel i takie jest kolekcjonowanie. Oba procesy charakteryzują się sporym pokładem pasji i emocji, więc warto mieć to na uwadze, kiedy pod nos podsuwa się nam coraz to nowe błyszczące sreberka w slabach. Popatrzmy teraz na błyskotkę, na której zakup sam chciałem dać się „im” ustrzelić.
Zdjęcie może nie najwyższej jakości, ale wszystko, co ma się błyszczeć - lśni z daleka J.  Opisałem tego talara na blogu, stąd powszechnie widomo, że ten rocznik charakteryzuje się aż 6 wariantami. Mimo tego, że posiadam już dwa z nich, to myśl o trzecim „do pary” wydawała mi się całkiem kusząca. A niech tam, pomyślałem, w końcu to właśnie takich monet szukam. Talarów ładnie wybitych i zachowanych, bez widocznych wad. Zapisałem ją sobie do ewentualnej licytacji.

No i wreszcie trzecie srebro koronne SAP. Pod pozycja 225 na 8 Aukcji WDA i MiM skrywała się mennicza dwuzłotówka z 1794 roku w odmianie 41 ¾. To jak już kiedyś dowiodłem na blogu, bardzo popularny rocznik, którego rzadkość jest tylko legendą nieznajdującą żadnego poparcia w badaniach. Nie mniej jednak, sama moneta była bardzo piękna, co jak mniemam doskonale widać na zdjęciu.
Fenomenalny detal po obu stronach krążka, zawrócił mi w głowie i mimo tego, że nie zbieram menniczych sreber, (bo mnie na to po prostu, w długim okresie nie stać) byłem gotów złamać tą niepisaną regułę. Jak to mówią, z ładnej dziewczynie to i grzech odmówić J.  Patrząc na ocenę MS 63+ nie liczyłem na rozsądną cenę, ale i tak postanowiłem zaznaczyć to srebro by sprawdzić, na jakim poziomie skończy się licytacja. Jak będzie „tanio” to chciałbym przy tym być J.

Ostatnia moneta z tej aukcji, jaka zainteresowała mnie to falsyfikat. Uważam, że nie warto płacić za falsy monet SAP jakiś horrendalnych kwot, jednak za ciekawe podróbki z epoki, czasem jestem w stanie wysupłać te „parę złotych”. Czy to fałszerstwo było warte mojego zachodu, oceńcie sami korzystając z niżej zamieszczonej fotki.
Jak widać „szału nie ma”.  Ciekawostką wydał mi sie fakt, że organizatorzy o tą nielegalną produkcje posądzili Prusaków i zawarli swoją tezę w opisie monety. Moim zdaniem nic bardziej mylnego. Z żadnej porządnej mennicy naszych ówczesnych sąsiadów nie wyszedłby taki "koszmarek". To zdecydowanie indywidualna inicjatywa jakiegoś cwaniaka z epoki. Ten podrobiony półzłotek z 1766, to jeden z wielu jakie trafiają się z tego rocznika. Mam nawet kilka takich „brzydali”, z których część już kiedyś opisałem w odpowiednim wątku na blogu, ale zawsze chętnie wypatruje kolejnych przykładów. To spory kontrast w porównaniu do menniczej dwuzłotówki, ale tak to już jest, że nawet w tak "konkretnej" kolekcji monet SAP jak moja, często trafia się jakiś odmieniec. Ta podróbka nie była jakaś wybitna i spektakularna, stąd do tematu pochodziłem na chłodno. Ot, kolejna „pokraka”. Jak będzie okazja to mogę ją przytulić.

Podsumowując, na 8 Aukcji WDA i MiM planowałem pokusić się o cztery monety. Budżet był gotowy by ten plan „udźwignąć”, jednak muszę szczerze przyznać, że nie podpalałem się tym zbytnio. Analizując historię poprzednich imprez WDA, na których już dawno nic nie udało mi się kupić, raczej nisko oceniałem szanse na to by akurat teraz udało się je pozyskać po rozsądnych cenach. Ciśnienia nie miałem i mimo zachwytu nad kilkoma pozycjami, to jednak nie zamierzałem przepłacać. Taki był plan, który (uprzedzę), udało mi się zrealizować w 100% J. Podstawowe założenie by nie stawiać zbyt wysokich kwot w licytacji wyszło mi szczególnie dobrze. W przeddzień imprezy okazało się, że w czasie trwania aukcji monet Poniatowskiego z dużą dozą prawdopodobieństwa będę przebywał „w terenie”. Zdalny dostęp do aukcji był niepewny, stąd bez cienia żalu wybrałem złożenie limitów. Na tym etapie zrezygnowałem z ubiegania się o talara 1777. Na początku jeszcze nawet chciałem położyć na szali 4 tysiące, jednak oceniłem, że moneta jest warta nieco więcej i bardzo możliwy jest scenariusz, w którym moneta będzie licytowana wyżej. Ponieważ nie będzie mi dane przekonać się o tym na żywo i podjąć decyzji, to odpuściłem całkowicie. Jak się okazało cena przebiła 6 tysięcy, więc nawet gdybym był online to prawdopodobnie odpadłbym gdzieś „po drodze”.  Tym samym postanowiłem złożyć limity na trzy wyżej opisane monety, którymi były talar z 1794, dwuzłotówka z 1794 oraz fals półzłotka. Sprawa nie jest warta budowania napięcia, więc od razu poniżej prezentuje skan z efektami mojego udziału.
Jak wynika z miłego maila od organizatorów, nie udało mi się „wygrać żadnej pozycji”. Zakryłem kwoty limitów, jednak nie całkiem i można wyrobić sobie zdanie, że byłem w miarę blisko talara i podróbki dwugrosza. Przy czym, tego falsa jednak byłem zdecydowanie bliżej J. Zupełnie nie doceniłem tego, jak rynkiem wstrząśnie oferta menniczej dwuzłotówki. Jak widać z punktu widzenia handlu zupełnie niepotrzebnie badałem i opisywałem wysokie nakłady tego rocznika, bo i tak nikt nie bierze tego pod uwagę. A chyba teraz tylko ja zbyt nisko go doceniam i…wyceniam, co nie pozwala mi powiększać zbiorów dwuzłotówek z 1794 roku. Dość powiedzieć, że „pomyliłem” się więcej niż dwukrotnie J. Pozostał tylko uśmiech i nadzieja, że już niedługo kolejna aukcja i tym razem nikt mi raczej nie przeszkodzi by uczestniczyć w niej na żywo. Na koniec jeszcze warto pochwalić organizatorów i zaznaczyć, że miłym faktem był dobry opis monet SAP oraz obiektywne (moim zdaniem) oceny stanu ich zachowania. Rzadko nie mam uwag w tych dwóch obszarach, więc tym samym przyznaję duży plus dla WDA i spółki. Tak trzymać Panowie, tylko dajcie jeszcze czasem mi coś u Was kupić J.

========================================================================

OK i teraz przechodzimy dalej. Tydzień po mojej kolejnej porażce na imprezie Pana Walendzika, szybko nadchodził czas możliwej rehabilitacji. Wielkimi krokami nadciągała, bowiem 70 Aukcja Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, która zapowiadała się jeszcze ciekawiej niż ta wyżej opisana. Byłem podekscytowany głównie z tego powodu, że na imprezach WCN sprzedawanych jest zwykle kilkadziesiąt monet z okresu panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego oraz dodatkowo, że z poprzednich aukcji tego sprzedawcy zwykle wracałem z jakimś trofeum. Nastawiłem się więc mega pozytywnie i zamierzałem się „obkupić” za wszystkie czasy J.

Te moje pierwsze optymistyczne myśli, jednak bardzo szybko zostały zmącone, kiedy bliżej przyglądałem się kolejnym sreberkom SAP wystawionym do sprzedaży. I tu wracam do wątku, jaki zacząłem już we wstępie do dzisiejszego tekstu, czyli do wcześniejszego dokładnego zapoznania się z monetami, jakie zamierza się później licytować. Już na pierwszy rzut oka okazało się, że kilkanaście z oferowanych monet prawdopodobnie pochodzi z tego samego źródła, o czym świadczyły powtarzalne, koszmarne rysy, które zdecydowanie i definitywnie psuły moją wiosenną sielankę. Byłem tym nawet lekko zszokowany. W końcu nie tak często spotyka się na aukcji zniszczone czyszczeniem cenne monety polski królewskiej. Wówczas z kilku powodów, o których wspomnę dalej, sytuacja wcale nie wydawała mi się wesoła. Jednak na blogu wystarczająco często jęczę i narzekam, więc jako kontra do tych czarnych myśli, proponuje ilustrację tej nieciekawej sytuacji z przymrużeniem oka. Porównajmy sobie dwa zdjęcia by sprawdzić, jak reagujemy na pewne kluczowe różnice w rysach. J
Dla mnie, co prawda góry i monety SAP wyglądają pięknie niemal w każdych warunkach. Jednak, jeśli chodzi konkretnie o „takie rysy”, to zdecydowanie wybieram te tatrzańskie, które w porównaniu z nieudolnie przeczyszczonymi i podniszczonymi półzłotkami i srebrnikami z kwietniowej aukcji WCN są bezkonkurencyjne. Co jak widać po ilości miejsca ile temu poświęcam, bardzo mnie rozczarowało i zaniepokoiło. Szczególnie, że znany sprzedawca o tych istotnych wadach nie raczył ani jednym słowem wspomnieć w opisie monet. Zresztą opisie bardzo staromodnym, bo w całości opartym na już ponad 100-letnim katalogu Karola Plage. Nic, absolutna cisza. Jakby tych rys na monetach w ogóle nie było. Co więcej, specjaliści-zawodowcy z WCN nie wzięli tego faktu również pod uwagę oceniając stany zachowania. Porysowane bezmyślnym czyszczeniem krążki, uzyskały dzięki temu zawyżone oceny, na zasadzie „wszystko OK, nic się nie stało”. Jak dla mnie to niemal podręcznikowy przykład psychologicznego wyparcia J. Jak się nie przyznamy, to może większość na to nie zwróci uwagi i jakoś to będzie. No właśnie, „jakoś” to ewidentnie nie „jakość”. Czegoś takiego nie spodziewałem się po tak poważnej i szanowanej firmie. Wiadomo wpadki zdarzają się każdemu, ale tu jednak skala błędów przechodzi ludzkie pojęcie. Jako stały klient chciałbym oświadczyć, że tego typu praktyki uważam za szkodliwe. I to zarówno dla potencjalnych klientów „nabitych” w źle opisane monety jak i dla renomy przedsiębiorstwa. Zdecydowanie temat do poprawy na przyszłość, bo w dłuższej perspektywie na konkurencyjnym rynku, jakim na naszych oczach staje się handel monetami, jedynie jakość oferty daje realne szanse się obronić. Kto to szybko zrozumie i będzie potrafił wykorzystać, ten przetrwa i będzie się rozwijał. Amen, koniec kazania J.

W wyniku wyżej opisanej, niezrozumiałej strategii sprzedawcy, już na samym początku wykluczyłem z grona monet „wartych posiadania” niemal wszystkie półzłotki i srebrne grosze. Na stronie aukcji każdy może sprawdzić we własnym zakresie, że były to z reguły ciekawe roczniki i gdyby nie fakt, że zostały z podniszczone nieumiejętną „konserwacją” zapewne mogłyby zainteresować szerokie grono miłośników SAP. Dzięki Bogu nawet po takim zabiegu eliminacji, oferta WCN okazała się na tyle szeroka i porządna, że mimo to było, na czym „oko zawiesić” i o co powalczyć. Z pośród licznej grupy liczącej aż 49 monet Stanisława Augusta Poniatowskiego, wyselekcjonowałem sobie 5 ładnych egzemplarzy, którymi byłem zainteresowany. Teraz w dalszej części wpisu skoncentruję się właśnie na nich. Pierwsza monetą, która zrobiła na mnie pozytywne wrażenie była dwuzłotówka z 1780 roku. Trafił się ciekawy, bo zdecydowanie rzadziej spotykany rocznik a do tego moneta w ponadprzeciętnym stanie zachowania. Takie duety cech to ja lubię J. Oto mój pierwszy cel.
Jak widać na skanie, obie strony dwuzłotówki prezentują się zacnie. Cechuje je widoczny blask menniczej świeżości tła, któremu nie straszny nawet drobny justunek. Prywatnie oceniłem ją na stan II, a takie monety zdecydowanie wchodzą w obszar mojego zainteresowania. Byłem zdecydowany by licytować ten egzemplarz.

Drugie srebro SAP z 70 Aukcji WCN, które mnie zauroczyło to złotówka z rocznika 1779. Podobnie jak wyżej miałem do czynienia z rzadkim i ładnie zachowanym egzemplarzem, który prezentuje na zdjęciu poniżej.
Stan zachowania jak widać nie był idealny, jednak i tak trzeba przyznać, że dawno nie widziałem tak ładnej monety z 1779 w sprzedaży. Stan pomiędzy III plus a II minus to moja liga J. Kilka razy próbowałem kupić czterogroszówkę z tego roku, zawsze jednak cena okazywała się ponad moje limity. Jak będzie tym razem? Byłem zdecydowany się o tym przekonać w boju J.

Trzecia moneta Poniatowskiego, to jakby powielenie dwóch poprzednio zaznaczonych ofert. Tym razem to złotówka z 1780 roku, czyli kolejny rocznik złotówki a za razem druga moneta wybita w 1780, jaką byłem zainteresowany. Bardzo poważnie zainteresowany, gdyż był to egzemplarz wyjątkowej urody i nawet w muzeach trudno jest spotkać lepszą sztukę. Proszę zresztą ocenić ją samemu na załączonym zdjęciu.
Stan zachowania około menniczy, nie wymaga wielu dodatkowych komentarzy z mojej strony. Byłem nią zachwycony i już w głowie układałem set trzech pięknych monet SAP, jakie z tej aukcji WCN mogą trafić do mojego zbiorku. Na awersie zaciekawiła mnie poprawiona litera „S” rozpoczynająca imię króla. Szczególnie, że moneta ilustrująca rocznik 1780 w katalogu Parchimowicz/Brzeziński akurat nie ma takiej cechy. Ciekawe w oferowanej monecie były również charakterystyczne spękania dobrze widoczne po obu stronach krążka, które świadczyły o tym, że nie jest to z pewnością odbitka zrobiona świeżym stemplem. Co jeszcze bardziej podkreśliło w moich oczach doskonały stan zachowania tego numizmatu. Zdarzają się czasem przecież piękne egzemplarze popularnych roczników wybite nowym, niezużytym stemplem. Jednak taki rocznik i taki stan nie trafiają się często. Co jeszcze bardziej skłoniło mnie do tego, aby „na poważnie” przymierzyć się do zakupu tej pozycji.

Idąc dalej, kolejnym egzemplarzem, który trafił do mojego „notesu” był menniczy półzłotek z 1769 roku. Przyglądam się temu rocznikowi bardzo dokładnie od dłuższego czasu. Jak już chyba kiedyś zapowiadałem, niedługo będę zabierał się za pisanie tekstu poświęconemu temu zróżnicowanemu rocznikowi dwugrosza bitego w czasie trwania Konfederacji Barskiej. To ogromny nakład, stąd duża różnorodność stempli, jakie trzeba sobie wynotować by dobrze go opisać. Ale wracając do oferowanego półzłotka, muszę zaznaczyć, że mimo znacznej popularności rocznika 1769 i sporej częstotliwości występowania w handlu, to  jednak bardzo rzadko trafia się na mennicze egzemplarze jak ten na zdjęciu poniżej.
Egzemplarz bliski ideału. To, co urzekło mnie najbardziej to nieskazitelne tło monety po obu stronach. Dodatkowo niespotykanie pięknie zachowały się wszystkie elementy awersu, w tym listki i wieńce, które w tym roczniku mają największe znaczenie do wyznaczania kolejnych wariantów. Oj będzie to moneta, której zdjęcie z pewnością użyję do planowanego wpisu. Kiedy dodam, że odetchnąłem z ulgą, kiedy na tej monecie nie stwierdziłem śladów szorowania w postaci świeżych rys, jakie dyskwalifikowały inne egzemplarze tego nominału, to oddam w pełni radość, jaką miałem zapisując ją, jako kolejny cel do licytacji. Co prawda mam kilkanaście niezłych półzłotków z tego rocznika, ale obiektywnie rzecz ujmując żaden nie może się równać tej monecie.

No i czas na ostatni egzemplarz. Piątym srebrem koronnym Poniatowskiego, jakie planowałem zakupić, okazała się… trzecia moneta wybita w 1780 roku. Co za wspaniała kumulacja numizmatów z tego rzadkiego rocznika. Całości dopełnił kolejny, całkiem ładny półzłotek.
Co prawda, kilka drobnych rysek ta moneta jednak posiadała, ale nie były to aż tak spektakularne zadrapania jak na innych rocznikach, które odrzuciłem na początku aukcji. Przynajmniej ja nie wiązałem ich z nieudolnym szorowaniem powierzchni monety. Do pełnego obrazu niedoskonałości dochodziły jeszcze drobne wady blachy lub resztki czarnej patyny na awersie. Gdybym był w siedzibie WCN przed aukcją by naocznie sprawdzić monetę, mógłbym być pewien, z czym mam do czynienia. A tak muszę jedynie bazować na tym, co widzę na zdjęciach. Na plus trzeba odnotować ładne, jednorodne tło świadczące o dobrym, „gabinetowym” pochodzeniu tego egzemplarza. Podsumowując moje wywody, moneta okazała się nie być idealna, a to coś akurat dla mnie bo i ja mam swoje wady J . Nie znalazłem w niej niczego, co by ją zdyskwalifikowało do poważnej licytacji. Szczególnie, że to jeden z niewielu roczników dwugrosza, którego mi jeszcze brakuje.

I właśnie takich 5 sreber Stanisława Augusta Poniatowskiego maiłem na celowniku na 70 Aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego. Spodziewałem się twardej walki i wysokich cen, więc teraz czas na kilka zdań o licytacji i jej efektach. Po pierwsze byłem obecny live i uczestniczyłem w aukcji w trakcie sprzedaży wszystkich monet SAP. Jako osoba na tyle doświadczona, co wygodna, wcześniej zadbałem o dobre warunki socjalne, w jakich będę licytował a miłym bonusem okazała się piękna, wiosenna pogoda. Licytowałem zdalnie ze swojej ulubionej starej kanapy stojącej na skąpanym w słońcu balkonie, przez co sama aukcja była dla mnie niezwykle miłym doświadczeniem J.  Kiedy jednak zaczęła się sprzedaż monet SAP ze srebra, skończyłem relaks i zwarty-gotowy oczekiwałem na swoją kolej by włączyć się do gry. Oczywiście wszystko miało rozegrać się w ramach limitów maksymalnych cen, jakie sobie wewnętrznie narzuciłem przed imprezą. Jakieś zasady muszą obowiązywać J.

Zgodnie z kolejnością, pierwsza do sprzedaży trafiła dwuzłotówka z 1780 roku, na którą miałem ogromna chrapkę. Może to wyda się dziwne, ale w efekcie nie zalicytowałem jej ani razu. Okazało się, że takich uczestników jak ja było wielu i moneta miała ogromne powodzenie. A ja przyglądałem się temu z niemym przerażeniem i nawet nie dotknąłem przycisku „licytuj”, cały czas czekając aż licytacja się nieco uspokoi. Poziom ceny, na którym tempo składania ofert na jej zakup opadło pokonał barierę 6 tysięcy złotych, by w efekcie dojść do sześciu i pół tysięcy. Nie mówię, że nie było warto za nią tyle zapłacić. Każdy decyduje za siebie. Ja jednak już w tym czasie byłem myślami przy kolejnych ofertach, które zamierzałem kupić. Można by użyć znamiennego wersu z mojej ulubionej pieśni Jacka Kaczmarskiego: „generale Sowiński, ten okop jest stracony!”.

Może ze złotówkami pójdzie lepiej. Moneta z rocznika 1779 w stanie pomiędzy III+ a II- , pasowałaby idealnie do mojego nie najwyższych lotów zbioru. Jednak i tu podobna strategia licytacyjna jak w przypadku dwuzłotówki nie zakończyła się dla mnie sukcesem. Znów nie
zalicytowałem, dając się wyszaleć harcownikom. Moneta mi się bardzo podobała, cena już niestety nie za bardzo. Zdecydowałem się odpuścić. To takie ćwiczenie z ascezy i odmawiania sobie przyjemności kupowania monet po „każdej cenie”. Jestem w tym mistrzem J. Teraz czas na kolejną „zetkę” z 1780 roku. Podobna strategia, siła spokoju, relaks na balkonie i oczekiwanie na stosowny
moment. Czekam, czekam, czekam…. myśląc, kiedy ONI wreszcie skończą. Skończyli. Nacisnąłem „licytuj”. Kupiłem. Wyszło dość drogo, ale ja przecież nie jestem materialistą. Chciałbym tylko gospodarować swoimi środkami, podejmując w miarę rozsądne decyzje. Monetkę odebrałem osobiście na Hożej i się na niej nie zawiodłem. Ślicznotka, pięknie się prezentuje na karcie mojego zbioru, którą pokazuję obok JAle to nie koniec, zostały przecież jeszcze dwa półzłotki. Po menniczej sztuce z 1769 zostanie mi tylko jej zdjęcie. Nie byłem w stanie zmusić się, żeby wydać na nią aż tyle kasy. Może gdybym chciał ja kupić żeby oddać do grejdingu i zarobić na sprzedaży MS-a w slabie, to bym ją przebił. Ale ja się tak z monetami nie zabawiam, więc uznałem, że dobre zdjęcie to też korzyść a do tego fajna pamiątka. Druga moneta, czyli dwugrosz z 1780 roku mimo tego, że był obiegowy, to jednak osiągnął cenę jakby dopiero, co opuścił mennicę. Znając już moje podejście, pewnie nikogo nie zdziwi fakt, że nawet nie zastanowiłem się czy wziąć udział w tej licytacji. Zdecydowanie to był dla mnie ostatni akord 70 imprezy WCN.

Podsumowując w kilku zdaniach. Dwie imprezy – jedna kupiona moneta, to nie jest jakiś wielki wyczyn. Wpadła jedna złotówka, ale za to bardzo piękna, co ma swoje znaczenie. Oczywiście mam świadomość tego, że mogło być dużo lepiej, jednak mimo tego byłem w miarę zadowolony z faktu, że wytrzymałem pokusę udziału w licytacjach nie licząc się z kosztami. Rozsądek zwyciężył. Nie ulega wątpliwości, że obie aukcje miały wiosenne blaski i rysy. Blasków było dziś sporo na prezentowanych przez mnie zdjęciach. Jak widać ostatnio zwracam jeszcze większą uwagę na stan zachowania i jakość monet, które włączam do kolekcji. O rysach już swoje napisałem. To oczywiście moja prywatna ocena, z którą nie zawsze trzeba się zgadzać. Wyraziłem jedynie swoją opinię, bo jestem zwolennikiem otwartej i szczerej komunikacji. Liczę, że w kolejnych imprezach obu opisanych dziś organizatorów będę miał więcej szczęścia. Ale jak to się mówi, kto nie ma szczęścia w grze, znajdzie je w miłości. Chyba musze to obgadać z żonką dziś wieczorem J. Na teraz to tyle, dzięki za doczytanie do tego miejsca i do zobaczenia niebawem.

We wpisie wykorzystałem informacje i zdjęcia z portalu aukcyjnego onebid.pl oraz ilustracje wyszukane za pomocą google grafika.

3 komentarze:

  1. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń