poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Jacek Kaczmarski „Rokosz”, czyli o buntach szlachty w aspekcie melosemii.

Witajcie na blogu J. Pozwólcie, że zanim zagłębie się w silny nurt tytułowego tematu dzisiejszego wpisu, to na początek skreślę kilkanaście zdań o moich bloggerskich planach na najbliższą przyszłość. W końcu "aspekty melosemii" mogą jeszcze na nas chwilkę poczekać J. Nie od dziś wiadomo, że czasem dobrze jest się podzielić zamierzeniami, choćby tylko po to, by się z nich później bardziej postarać wywiązać. Taka pseudo-auto-mobilizacja dla „mniej ambitnych”, która na mnie działa dość skutecznie i w sumie często ją na sobie stosuję. Uznajmy, więc wspólnie, że teraz po krótce opowiem Wam o moich planach a potem będzie mi głupio się z tego nie wywiązać i tym sposobem istnieje większa szansa, że je zrealizuje J.

I tak, dawno już na łamach bloga ze swoją poezją nie gościł Jacek Kaczmarski, co niektórzy fani artysty mogą mieć mi za złe. W końcu przyznałem się już niejednokrotnie, że jest to dla mnie osobiście, bardzo ważny artysta, który będzie stałym gościem, gdyż ma w swoim dorobku sporo pieśni odnoszących się do czasów i/lub okoliczności ważnych dla miłośników historii Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Uznajmy, więc wspólnie, że to, iż dawno na blogu nie było „nic z Kaczmarskiego” było jedynie ciszą przed burzą w stosunku do tego, co nastąpi w dalszej części roku. Taki Wielki Post a zarazem próba silnej woli dla miłośników poety J. A plany w tym kierunku mam całkiem bogate i przyjdzie czas by powoli zacząć wcielać je w życie. Wszystkie istotne utwory, których planuję użyć na blogu mam już dawno wynotowane, a niektóre są już nawet wstępnie opracowane i podlinkowane. Nic tylko czekać na odpowiedni moment by ich w końcu użyć. Jednak jak to w życiu, wszystko ma swoją kolejność, a ten blog jest pomyślany, jako numizmatyczny, więc to jednak monety są jego głównym bohaterem i najważniejszym podmiotem mojej pisaniny. I to właśnie do opisywanych tu numizmatów, w drugiej kolejności dobierane są wszelkie „dodatki”, które w zamyśle mają ożywiać stronę oraz inspirować czytelników do pogłębiania wiedzy o czasach, w których srebra SAP obiegały będąc prawnym środkiem płatniczym. Co od razu sugeruje kolejność i odpowiednie proporcje pomiędzy numizmatyką a „innymi pasjami” autora. Na co przygotowałem żartobliwą ripostę samego Mistrza J.
Nikt nie lubi być traktowany instrumentalnie, no może po za samym instrumentem J. Wracając jednak do monet, to tutaj plany są dość mocno skrystalizowane i w niedalekiej przyszłości należy spodziewać się większej ilości wpisów na temat sreber z początkowych lat panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego.  Na pierwszą połowę roku mam do napisania między innymi kilka sporych tekstów charakteryzujących bardzo popularne nominały i roczniki monet z tego okresu. Mam tu na myśli konkretnie takie monety, jak choćby zapowiadaną już na łamach bloga dwuzłotówkę z 1768, bogatego w stemple półzłotka z 1769 roku czy też mega pospolitego srebrnika z 1767. Nie dość, że planuje opisać grupę ważnych monet, to dodatkowo chciałbym również znaleźć czas i miejsce na inne „numizmatyczne wycieczki” w świat początkowego okresu SAP. Mają to być w zamyśle artykuły pozornie niezwiązane bezpośrednio z mennicą koronną w Warszawie, jednak poruszające tematy, o których warto wspomnieć analizując początkowe lata mennictwa Poniatowskiego.  A jeśli już pojawią się na łamach bloga wyżej opisane monety to również w ślad za nimi nadarzy się okazja by poruszyć inne ciekawe tematy z tego okresu. Jak powszechnie wiadomo w pierwszych latach rządów Stanisława Augusta Poniatowskiego w kraju miało miejsce wiele ważnych wydarzeń, które wpłynęły na dalsze losy kraju. Dzięki temu można w tym okresie wyróżnić kilka podstawowych etapów. Nie wchodząc dziś w głębsze rozważania wymienię jedynie pięć podstawowych, o jakie planuję „zahaczyć”: elekcja, próby wprowadzenia reform, niepokoje religijne, Konfederacja Barska oraz I Rozbiór Polski, który kończy pierwszy etap rządów „ciołka”.

I dlatego już niebawem właśnie takie historie będą częściej gościć na stronie. Te barwne opowieści postaram się w miarę możliwości ilustrować właśnie utworami Jacka Kaczmarskiego. Ale nie poprzestanę jedynie na poezji i muzyce, bo chciałbym również zaprezentować wybrane książki ze swojej sporej biblioteki. Pozycje, które związane są z opisywanym okresem i mogą posłużyć, jako dobra rekomendacja do własnego poszukiwania głębszej wiedzy na temat spraw, które na blogu z racji krótszej formy wypowiedzi, zostaną jedynie „delikatnie muśnięte”. Tym samym ożyje wreszcie zakładka na blogu nazwana szumnie „LITERATURA”, bo w końcu żeby o czymś obiektywnie pisać trzeba trochę ugruntowanej wiedzy by mieć później, co przekazywać. A tego bez porządnych źródeł nie da się zrealizować. Dawno niczego z tej dziedziny nie było i pewnie czytając bloga można czasem odnieść wrażenie, że ja tu wszystko piszę „z głowy” lub nawet, że sobie to sam na bieżąco „wymyślam”. Nic bardziej mylnego, do własnych interpretacji dochodzę poszukując źródeł, czym się w końcu podzielę by wskazać moim zdaniem te najbardziej wartościowe i przystępne pozycje. I tak się tu właśnie będzie działo, ale dziś nie o książkach…

Żeby jednak zachować chociażby pozory chronologii, chciałbym dziś pokusić się o drobny wstęp do przyszłych wpisów. I do tego posłuży mi właśnie poezja Jacka Kaczmarskiego. A konkretnie jeden z moich ulubionych utworów z płyty „Sarmatia” wydanej w 1994 roku, która to właśnie dotyka korzeni drzewa, którego owoce będą spoczywać na straganie historii dziejów kraju w II połowie XVIII wieku za czasów stanisławowskich. Uff - całkiem ładnie to napisałem J. Obok prezentuję okładkę tej zacnej płyty w postaci… kasety magnetofonowej. Jednym z takich podstawowych pojęć, które chciałbym wprowadzić zanim zacznę opisywać tematy związane chociażby z Konfederacją Barską, jest właśnie tytułowy rokosz. Podstawowe pojęcie, od którego chciałbym zacząć tematykę stosunku szlachty do poszanowania swoich praw i tradycji oraz metod wyrażania swego nieposłuszeństwa względem władzy. I to nie tylko władzy stricte królewskiej, ale również tej bliższej, z którą nasi szlachetnie urodzeni antenaci mieli do czynienia, na co dzień.  Zatem niech na początek zabrzmi nam tytułowy „Rokosz” Jacka Kaczmarskiego. Jednak będzie to utwór w niezwykłym wydaniu, bo bez udziału jego twórcy. Zapraszam na kilka taktów naprawdę dobrej muzyki - cover w wykonaniu poznańskiego Kwartetu ProForma” J. 


I jak wrażenia? Całkiem energetyczna muza i jaki tekst J. A skoro o słowach piosenki już mowa, to na początek zapraszam na encyklopedyczne definicje.

Rokosz to słowo pochodzenia węgierskiego, którego rodowód ma początek w XVI wieku. Konkretnie, jako "rákos” rozumiano tłumne zebranie szlachty węgierskiej w 1526 roku na polu rakowym pod dzisiejszym Budapesztem w celu wybrania króla. Słowo zapożyczono do języka polskiego, w którym oznaczało już jednak zbrojne powstanie szlachty przeciwko władzy, którą najczęściej reprezentował król elekt łamiący zdaniem dobrze urodzonej warstwy naszych rodaków, odwieczne prawa szlachty i Rzeczpospolitej. Istnieją tezy historyków znających się na rzeczy lepiej niż ja, że rokosz w odróżnieniu od konfederacji był wystąpieniem nielegalnym. I coś rzeczywiście jest na rzeczy, chociaż sami rokoszanie pewnie byliby innego zdania, gdyż przeważnie starano się zachowywać pozory działania w imię wyższej konieczności i w oparciu o dawne zapisy. Prawo do szlacheckiego nieposłuszeństwa wobec władcy gwarantował artykuł „de non praestanda oboedientia” konfederacji warszawskiej z 1573 roku, mający swoją wykładnię w przywileju mielnickim wydanym przez Aleksandra Jagiellończyka w 1501, gdzie zapewniano senatorom prawo do uznania króla, który przekroczył swoje uprawnienia, za tyrana. Co w praktyce wprowadziło w naszym kraju ustrój republikańsko-monarchistyczny z wybieralnym i odwoływalnym królem. Żeby mówić o tyranii władcy, musiałoby dojść do trwałego i wielokrotnego złamania prawa przez panującego, co trzeba by udowodnić, a co było raczej trudne do przeprowadzenia w sposób pokojowy. Z tego chociażby powodu, rokosze nie były stosowane często, gdyż związane były bezpośrednio ze zbrojnym wystąpieniem przeciwko władzy i w perspektywie łączyły się z przelewem bratniej krwi. Z biegiem lat wystąpienia szlacheckie zmieniały swój charakter. Na początku były w dużej mierze wyrazem niepokoju szlachty o zachowanie swoich praw, jednak później z czasem przeobraziły się w prowadzoną przez magnatów rozgrywkę o władzę, ledwie tylko maskowaną hasłami publicznego dobra. Nie jest tak, że szlachcie nie podobał się jedynie panujący nad nimi król Stanisław August Poniatowski. Wielu władcom poprzedzającym naszego ulubionego na tym blogu „ciołka”, towarzyszyły trudne i burzliwe przejścia z uprzywilejowanymi stanami. Jako przykład przywołam jedynie te najsłynniejsze znane z historii, jak rokosz lwowski, rokosz Zebrzydowskiego, rokosz Lubomirskiego czy też w końcu rokosz łowicki. I teraz w kilku zdaniach scharakteryzuje każdy z wymienionych by później lepiej wychwycić istotne różnice.

Za pierwszy bunt rodzimej szlachty uznaje się rokosz lwowski, zwany też alternatywnie wojną kokoszą, który zawiązano przeciwko królowi Zygmuntowi Staremu. Były ku temu oczywiście racjonalne powody. Władca, który nie mając pieniędzy na obronę poważnie zagrożonych południowych granic Rzeczpospolitej, zwołał pospolite ruszenie w czasie żniw 1537 roku. To taktyczne zagranie króla miało na celu przeprowadzenie szybkiej debaty nad samoopodatkowaniem się szlachty w celu sfinansowania czekającej kraj walki. Skarb królewski był pustawy, więc panujący szukał „sponsorów” i zakładał, że szlachcicom będzie spieszono do swych dóbr by dopilnować zbiorów i chętnie sypną groszem by się z tego obowiązku wykupić. Szlachta jednak przejrzała ten plan, zbuntowała się przeciwko takim praktykom i po siedmiu tygodniach debat wysłała do Zygmunta Starego delegacje z 37 żądaniami. Domagano się oczywiście głównie reform skarbu i podatków, jednak przy okazji podniesiono również sprzeciw przeciwko koronacji nieletniego Zygmunta Augusta przeprowadzonej bez zgody szlachty za życia aktualnego króla. Strony zasiadły do rokowań. Gdy na porządku obrad stanęła sprawa podatku, który zastąpiłby nieudane pospolite ruszenie, sejm obozowy rozwiązał się, a granica pozostała bez wojskowej ochrony. Upokorzony w ten sposób król pozwał przywódców rokoszu przed sąd sejmowy. Ale gdy ci przybyli w zbrojnej asyście, Zygmunt nie zdecydował się na ryzyko rozlewu krwi. Zawarto kompromis. Posłowie uchwalili wysoki podatek na wojsko. Król uroczyście potwierdził elekcyjność tronu. Odtąd wybór panującego miał nosić charakter zjazdu całej szlachty. Pierwszy rokosz zakończył się, zatem ugodą, ani rokoszanie, ani król, bowiem nie zdecydowali się na otwarty konflikt zbrojny. Za ilustrację posłuży nam obraz „Wojna kokosza” Henryka Rodakowskiego, który przedstawia scenę z roku, 1527 na której król Zygmunt Stary i jego dwór na lwowskim zamku słuchają przemówienia hetmana Jana Tarnowskiego do zbuntowanej szlachty. 
Jednak nie zawsze tak bywało i czasem głos rozsądku był zbyt słaby. Jak choćby w kolejnym buncie, zwanym Rokoszem Zebrzydowskiego skierowanym przeciwko nie tak dawno koronowanemu
Zygmuntowi III Wazie. Zresztą nie było to pierwsze nieporozumienie pomiędzy szlachtą a tym panującym, gdyż już na początku było nieco zamieszania, gdy okazało się, że marzeniem nowo obranego króla wcale nie jest korona polska a szwedzka. I swoje panowanie w kraju nad Wisła traktuje jedynie, jako etap do uzyskania władzy w skandynawskim kraju. Do tego dochodził ważki fakt, że król nie był katolikiem i mocno wspierał kontrreformacje. Wówczas jeszcze udało się zapobiec otwartemu konfliktowi, głównie dzięki wstawiennictwem Jana Zamojskiego, który wystąpił w roli skutecznego mediatora. Jednak w 1606 roku, kiedy Zygmunt III Waza planował „na chama” przeprowadzić reformę sejmu, skarbu i wojska, ze zdwojona siłą wróciły dawne nieporozumienia i doszło do najazdu uzbrojonej szlachty na czele, której stanął wojewoda krakowski Mikołaj Zebrzydowski – na obrazie obok. Rokoszanie zjechali tłumnie do Stężycy pod Warszawą by bezpośrednio pilnować przebiegu trwających tam obrad sejmu. Tam jednak nieoczekiwanie doszło do nieprozumień pomiędzy zwaśnionymi stronami na tle wyznaniowym. Za głosem jezuitów król sprzeciwił się wówczas projektom uchwał szlachty piętnującym innowierców, jako sprawców niepokojów religijnych, jakie nawiedzały ówczesną Rzeczpospolitą. To wzburzyło zebranych i zostało odebrane, jako pogwałcenie praw wiary i wolności szlacheckiej. W efekcie Zebrzydowski wraz z Januszem Radziwiłłem zebrali poparcie 50 tysięcy szlachty i zawiązali silne stronnictwo antykrólewskie w celu ograniczenia jego władzy. W odpowiedzi na to, mniej liczny obóz wspierający króla zebrał się w Wiślicy by
wypracować i zaproponować kompromis. Wówczas wiszący na włosku los Zygmunta III Wazy „uratował” hetman Stanisław Żółkiewski i jego oddziały, które poparły króla i skłoniły buntowników do zawarcia pokoju. Ta sytuacja jednak nie okazała się trwała, bo część szlachty miała w pamięci to, że do ugody doszło pod dyktatem siły. A tego przecież wolni Sarmaci nie mogli długo zdzierżyć. Wybuchła otwarta wojna domowa, w której do decydującego starcia doszło w 1607 roku w bitwie pod Guzowem. Pomimo wyrównanych sił, sprawnie dowodzona armia królewska pod przywództwem hetmanów Żółkiewskiego i Jana Karola Chodkiewicza wyszła z tej potyczki zwycięsko. Na szczęście, jak donoszą źródła nie była to krwawa bitwa i respektowano prawo do poddania się zwycięzcom. Przywódcy rokoszu przeprosili króla i zrzekli się zamiaru jego detronizacji, za co władca odpowiedział rezygnując z planów wzmocnienia swojej władzy. Zebrał się sejm, który ogłosił amnestię dla rokoszan i sprawa rozeszła się „po kościach”. Wówczas jeszcze udało się szybko rozwiązać problem i nie wciągnięto kraju w wyniszczającą wojnę domową. Jednak wykonano krok w kierunku zaostrzenia przyszłych wystąpień. Jako ilustracja tego fragmentu, obok prezentuję akt detronizacji Zygmunta III wydany przez rokoszan 24 czerwca 1607 w obozie pod Jeziorną.

Trzecim wielkim rokoszem a zarazem tym najkrwawszym był bez wątpienia „bunt szlachty” pod wodzą hetmana Jerzego Lubomirskiego. A zdarzyło się to już za panowania Jana Kazimierza, który był ostatnim władcą z dynastii Wazów i za którego czasów Rzeczpospolita była już jedynie kolosem na „glinianych nogach błędów” popełnionych przez jego królewskich poprzedników. Nieszczęścia kraju „na dobre” rozpoczęły się w 1648 roku od powstania kozackiego pod wodzą Chmielnickiego, które zapoczątkowało spiralę nieszczęść. Historycy szacują, że w okresie 20 lat w wyniku wojen i buntów zginęło około 1/3 ludności Rzeczpospolitej. Kraj był w zgliszczach a Jan Kazimierz nosił się z zamiarem abdykacji i elekcji vivente rege, czyli wyboru króla za życia jego poprzednika, co po raz kolejny okazało się kością niezgody i gwałtem sarmackich praw. Zawiązały się dwie wrogie koalicje.
Jedna królewska „pro-francuska”, którą wspierali tacy magnaci jak kanclerz Mikołaj Prażmowski, Stefan Czarnecki a także przyszły król Jan Sobieski. Przeciwko pomysłom osadzenia na tronie francuza wystąpili jednak inni polscy możnowładcy, tacy jak Łukasz Opaliński, Jan Leszczyński oraz hetman Jerzy Lubomirski – przedstawiony obok na alegorycznym portrecie konnym. Na początku wydawało się, że problem rozwiązany zostanie polubownie na sejmie, jednak w 1652 roku sparaliżowano jego obrady za sprawą „liberum veto”. Konflikt trwał i nabierał tempa, gdy w 1661 roku doszły do tego kolejne problemy, tym razem z nieopłaconym wojskiem, które zażądało wypłaty zaległego żołdu. Za sprawą hetmana Lubomirskiego wojskowy sprzeciw przekształcił się szybko w ruch polityczny w obronie praw i swobód szlacheckich. W odpowiedzi na to obóz królewski zwarł szyki pod wodzą innego z hetmanów, Stefana Czarneckiego. Atmosfera gęstniała, jako zwykle ma miejsce gdy dobrze zaopatrzeni i wyszkoleni wojskowi występują przeciw sobie. Jednak na szczęście długo powstrzymywano się od otwartych działań zbrojnych. Król postawił przejąć inicjatywę, stawiając Jerzego Lubomirskiego w stan oskarżenia i skazał go na infamie, banicje i konfiskatę wszystkich dóbr. W tej sytuacji hetman Lubomirski pozbawiony wszystkiego schronił się na Śląsku i tam niepogodzony z „niegodziwością”, jaka go spotkała, przyjął austriackie i szwedzkie dukaty, za które zwerbował i wyposażył zbrojne oddziały. Już rok później, w 1665 wrócił do kraju na czele swoich oddziałów i połączył się z wiernymi mu szlachcicami oraz częścią wojsk Rzeczpospolitej. W ten właśnie sposób, w wyniku urażonej dumy, przyjęcia obcych środków i braku skutecznej mediacji, rozpoczął się otwarty konflikt zbrojny zwany rokoszem Lubomirskiego. Król Jan Kazimierz posłał przeciwko rokoszanom wojska litewskie, które jednak zostały pobite pod Częstochową i sytuacja stawała się realnym zagrożeniem dla korony. Już 12 lipca 1666 roku pod Inowrocławiem doszło do decydującego starcia. Wówczas 20-tysieczna zawodowa armia pod wodzą samego króla wspieranego przez hetmana Jana Sobieskiego starła się z 16-tysięcznym wojskiem Lubomirskiego złożonym głównie z wzburzonej szlachty. Nad rzeką Notecią doszło do krwawej jatki. Atakowano się zaciekle, traktowano z okrucieństwem godnym tatarów czy kozaków i wyżynano bez pardonu. Po dwóch dniach bratobójczej walki poległo około 5 tysięcy kwiatu rycerstwa Rzeczpospolitej. W wyniku przewagi taktycznej wojsk Lubomirskiego, ogromne straty poniosły szczególnie oddziały króla. To morze przelanej krwi bratniej nieco otrzeźwiły zwaśnione strony, które rozpoczęły rozmowy pokojowe. Mądry Polak po szkodzie. Dnia 31 lipca 1666 w Łęgonicach, król Jan Kazimierz zrezygnował z planów abdykacji oraz obiecał amnestię wobec rokoszan. Jerzy Lubomirski został przywrócony do czci jednak nie do urzędów. Zbuntowany hetman przeprosił króla i udał się na banicję po za granice kraju, gdzie wkrótce zmarł. Tak zakończyła się ta prawdziwie krwawa potyczka. A dodatkowo okazało się, że za cudzoziemskie dukaty, całkiem skutecznie można rozbudzić niepokoje w Rzeczpospolitej. To w krótce wykorzystają kolejni mąciciele. Jako ilustracja tej części – zamek w Łańcucie, należący w tym czasie właśnie do Lubomirskich obok takich miast jak na przykład…Rzeszów J.
Ostatnim z czterech wymienionych na początku aktów nieposłuszeństwa szlachty, a zarazem zupełnie odmiennym od poprzednich, był rokosz łowicki, który skierowany był przeciwko Augustowi II Mocnemu. Rokoszowi o dziwo przewodził duchowny, prymas Michał Radziejowski, który w trakcie bezkrólewia pełnił rolę interrexa, czyli „zastępczego króla” i który podczas elekcji w 1697 roku popierał kontr kandydata Saksończyka, czyli francuskiego księcia de Burbon-Conti. Kandydatura francuskiego księcia miała wówczas wielkie poparcie również wśród magnatów i szlachty polskiej. Doszło jednak do międzynarodowej rozgrywki o tron Rzeczpospolitej i nic nie wyszło z planów
Radziejowskiego – który teraz patrzy na nas z obrazu obok. Warto wspomnieć, że w opozycji do Sasa liczył się również syn zmarłego Jana III Sobieskiego, książę Oławy Jakub Ludwik Sobieski. Niestety głośne rodzinne waśnie o majątek po zmarłym królu spowodowały spadek popularności Sobieskich wśród herbowych i tak oto syn królewski nie był realnym zagrożeniem dla opcji zagranicznych, francuskiej i saskiej. Mimo tego, że 22 czerwca 1697 roku doszło do elekcji, na której wybrano na króla francuza Contiego, to jednak August II przy możnym wsparciu Rosji, Austrii i Brandenburgii nie przyjął decyzji sejmu i również ogłosił się królem Polski. Na sejmie zdobył mniejszość głosów, jednak z Saksonii miał bliżej do granic naszego kraju i ubiegł kontrkandydata. Jako sprawny wojskowy, pomaszerował z Drezna na Kraków, gdzie wykradziono dla niego insygnia władzy królewskiej z Wawelu przez wybitą dziurę w murze. A wszystko to działo za niemym przyzwoleniem dobrze opłaconej polskiej szlachty. Koronacji Augusta II wbrew woli prymasa Radziejowskiego dokonał jego zastępca, biskup kujawski Stanisław Dąbski. To spowodowało kilkuletnie zamieszanie. Francuski książę Conti na czele sześciu fregat francuskich pojawił się w Gdańsku dopiero 26 września, gdy sytuacja jego wyboru na króla była już właściwie przegrana. Saksończyk korzystający ze wsparcia wielkich sąsiadów Polski, szastał dukatami na prawo i lewo, zjednując sobie po kolei poparcie większości szlachty, która chętnie wycofywała się z wspierania „spóźnionego” francuza. Doszło jednak do niewielkiego konfliktu zbrojnego, podczas którego wojska Augusta II wsparte sprzyjającą mu szlachtą „pogoniło” francuzów z Oliwy koło Gdańska i zmusiło do powrotu do okrętów i dalej na morze. Tak zakończył się ten dziwny rokosz, który dał jednak podstawy naszym mocarnym sąsiadom do stałego mieszania się w polskie sprawy w kolejnych elekcjach. Radziejowski w końcu skapitulował, przyjmując za swoją rezygnację z buntowania szlachty odpowiednią kwotę w złocie i gwarancje udziału w przyszłych rządach. Trzeba dodać, że prymas nie zasłużył sobie na miano bohatera narodowego nie tylko z tego powodu, że wycofał się pod wpływem siły i nie zginał za poglądy. Jak się okazało nie była to persona, której kręgosłup moralny można by teraz opiewać w pieśniach. W końcu za francuskie dukaty zrezygnował z wspierania obozu syna Sobieskiego i poparł kandydaturę Conti, więc również nie śmierdziały mu rosyjskie złoto za zmianę strony i poparcie Augusta II Mocnego. Zamieszanie trwało dwa lata. Dopiero kolejny sejm w 1699 roku uznał Augusta za legalnego władcę, nakazując mu powtórzenie królewskiej przysięgi. Taki to był rokosz. Mało walki sporo międzynarodowej polityki. Jako ilustracja tego zamieszania niech posłuży zdjęcie warszawskiego pałacu Radziejowskich, który w późniejszych czasach należał do Czapskich by dziś stać się siedzibą stołecznej Akademii Sztuk Pięknych. 
Dobrze wiedzieć, że przekupiony prymas Radziejowski wcale nie stał się na długo żarliwym zwolennikiem Augusta II i już w 1704 roku był jednym z twórców Konfederacji Warszawskiej powołanej w celu obalenia władcy w oparciu o sojusz ze Szwecją. A to z kolei jak wiemy związane jest z kolejnym zamieszaniem wokół polskiej korony i wyborem na króla Stanisława Leszczyńskiego. Ale o tym już proszę sobie doczytać we własnym zakresie gdyż ta „zadyma” nie nosi raczej cech rokoszu, który jest dziś naszym głównym tematem.

I tak w ciągu niemal 200 lat dochodziło do zbrojnych nieporozumień na linii władca – szlachta. Pierwsze konflikty rozstrzygano pokojowo. Później nastroje były coraz bardziej radykalne, szczególnie gdy głowy gorące nie napotykały oporu hamulcowych, których sława potrafiłaby nad tymi nastrojami skutecznie zapanować. W tym miejscu wypada zaznaczyć, że pierwotnymi powodami tych konfliktów były dążenia władców do reform, kosztem tradycyjnych wartości i praw wyznawanych przez większość szlachty. Na czoło wysuwają się tu głównie dwie nieprawidłowości, pierwsza to walka o tron i jego sukcesję a druga to sprawy wiary. Oba powody były dla Sarmatów na tyle kluczowe i fundamentalne, by za nie walczyć a czasem i umierać. Można by oczywiście na ten temat napisać jeszcze wiele zadań, jednak na dziś postanowiłem zakończyć już swoje wywody i ogłaszam powrót z tej historycznej wycieczki. A wracamy zanów prosto do tytułowej piosenki, dysponując juz jednak podstawową wiedzą o rokoszach jako zjawisku.

A teraz czas na oryginalne wykonanie, tekst i akordy gitarowe. Na deser zapraszam, na krótką interpretację utworu z pozycji odbiorcy świadomego opisywanych historii oraz użytych w nim technik. Na początek oryginalne wykonanie Jacka Kaczmarskiego - gitara i Zbyszka Łapińskiego - fortepian.


„Rokosz”
Dosyć mamy tego, co było, /d B d/
Panowie szlachta! W górę czuby /B d/
Nie da dobrocią się – to siłą /C/
Strzec przed hetmanem praw swych zguby! /B A7/
Furda podpisy i układy! /d B d/
Kłamie inkaust, krew jest szczera! /B d/
Układ, by powód był do zdrady, /E d/
Podpis jest, by się go wypierać! /E7 A/

Dalej na Zamek! /d C/
Dalej! Dalej! /d g/
Precz z hetmanem! /d B/
Precz! /d/
W potrzebie wzywa nas ku chwale /F g/
Pospolita Rzecz! /d A d/

Niech z czeluści piekieł bestie /d g d/
Wyciągają ku nam szpony; /d g d/
Hufce bronią nas niebieskie, /F g/
Świetliste bastiony. /d a d/
Niech diabelskim wynalazkom /d g d/
Bije ciemny świat pokłony, /d g d/
Nas czekają z bożą łaską /F g/
Niedoczesne trony. /d a d/

Dosyć mamy tego, co jest! /d B d/
Panowie szlachta! Do pałaszy! /B d/
Starczy po gardle ostrza gest /C/
A kundel kanclerz się wystraszy! /B A7/
Furda odezwy, sądy, pozwy, /d B d/
Łżą płaczki, żeśmy rokoszanie! /B d/
Ich matactw my ofiarne kozły /E d/
Padnie kraj, jeśli nas nie stanie! /E7 A/

Dalej na wieżę! /d C/
Dalej! Dalej! /d g/
Precz z kanclerzem! /d B/
Precz! /d/
W potrzebie wzywa nas ku chwale /F g/
Pospolita Rzecz! /d A d/

Niech z czeluści piekieł bestie /d g d/
Wyciągają ku nam szpony; /d g d/
Hufce bronią nas niebieskie, /F g/
Świetliste bastiony. /d a d/
Niech diabelskim wynalazkom /d g d/
Bije ciemny świat pokłony, /d g d/
Nas czekają z bożą łaską /F g/
Niedoczesne trony /d a d/

Dosyć mamy tego, co będzie! /d B d/
Panowie szlachta! Po buławy! /B d/
Niech jeden z nas na tronie siędzie /C/
I weźmie w ręce nasze sprawy! /B A7/
Uniesiem razem władzy ciężar /d B d/
W zamian ojczyzny skarbiąc miłość! /B d/
Wiedział nasz pradziad jak zwyciężać, /E d/
Niech, zatem będzie tak, jak było! /E7 A/

Dalej na szańce! /d C/
Dalej! Dalej! /d g/
Precz z pomazańcem! /d B/
Precz! /d/
W potrzebie wzywa nas ku chwale /F g/
Pospolita Rzecz! /d A d/

Niech nam obce chwalą wzory /d g d/
Niemce, Szwedy, Angielczyki, /d g d/
Nie nauczą nas pokory, /F g/
Czarcie ich praktyki! /d a d/
Niechaj słucha się litery, /d g d/
Kto się nie ma za człowieka, /d g d/
Nas za wiarę w zapał szczery /F g/
Wiekuistość czeka! /d a d/

Genialny tekst i wcale nie gorsze wykonanie J. Można słuchać tego w nieskończoność i zawsze zachwycić się czymś nowym, czego nie dostrzegło się za pierwszym razem. To cecha utworów wybitnych twórców i z tym właśnie mamy dziś do czynienia.

Krótką interpretacje zacznijmy od strony historycznej w porównaniu do wyżej opisanych przykładów rokoszy z naszej historii. Po pierwsze moim zdaniem utwór Kaczmarskiego nie opisuje jakiegoś jednego, konkretnego rokoszu. Jest to raczej zbiór historii, ich celna synteza oraz podsumowanie płynących z nich wniosków. Za tym przemawia fakt podzielenia utwory na 3 zwrotki, z których każda poświęcona jest innym „przeciwnikom”. Raz szlachta staje w opozycji to hetmana, w drugiej zwrotce przeciw kanclerzowi a na koniec przeciwko samym królom. To świadczy o tym, że bez względu na majestat obowiązkiem wolnego Sarmaty jest strzec swoich praw i tradycji Rzeczpospolitej. Mamy tam również bardzo ciekawy podział na trzy czasy. W pierwszej zwrotce autor mówi „…dosyć mamy tego, co było…”, w kolejnej śpiewa „...dosyć mamy tego, co jest…” by w ostatniej wykrzyczeć „…dosyć mamy tego, co będzie”. Ja odbieram to, jako swoistą deklarację niezłomności ideałów szlachty, których warto bronić bez względu na czasy. Ostatnią cechą, na jaką chciałbym zwrócić uwagę jest refren odnoszący się do obrony świętej wiary. Przypomina mi to nieco wymowę dzisiejszego wojującego islamu. Coś, co zapewne dawniej było także charakterem ówczesnej religii katolickiej, w której to obrońcy wiary bez względu na swoje doczesne uczynki idą na spotkanie ze Stwórcą, gdy zginą w walce o „dobrą sprawę” …z niewiernymi. Tak w istocie bywało, że rokosze były często wojnami religijnymi w obronie pozycji religii katolickiej lub choćby przeciwko promowaniu obcej wiary. Kaczmarski śpiewa na koniec. „…nas za wiarę w zapał szczery, wiekuistość czeka.”. Jesteśmy niezwyciężeni, przynajmniej do póki działamy zgodnie z wiarą naszych ojców. Czego ilustracją niech będzie ponownie Jacek Kaczmarski tym razem już ze Zbyszkiem Łapińskim podczas wspólnego wykonania „Rokoszu”.
Na zakończenie nieco ciekawostek dla zainteresowanych badaniem utworów pod względem technik muzykologicznych. Tak są takie J. Ja, jako osoba grająca przez długie lata utwory Kaczmarskiego, jestem świadomy wielu technik autora, jednak nie mam dość kompetencji by te zagadnienia właściwie nazwać i dobrze przedstawić. Dlatego skorzystam ze źródła, którym będzie publikacja Kamila Dźwinela z roku 2012 pod zagadkowym tytułem „ Piosenki Jacka Kaczmarskiego w aspekcie zagadnienia melosemii”. Tytułowa melosemia to nowe i bardzo ciekawe podejście do analiz utworów literackich, w których już nie tylko tekst i melodia działają na odbiorców z osobna, lecz również docenia się ich współdziałanie w uzyskanie zamierzonego efektu twórcy. Mistrzem współgrania tekstu i melodii był właśnie Kaczmarski. Jest wiele utworów tego artysty, w których melodia i śpiewany tekst wspierają się wzajemnie, łączą i dopełniają tworząc przez o niezapomniany klimat dzieła sztuki. I akurat dzisiejszy „Rokosz” jest bardzo wdzięczną piosenką do analizy z punktu widzenia melosemii. Najbardziej charakterystycznym zabiegiem melosemicznym jest u Kaczmarskiego specyficzne bicie gitarowe, które umożliwia poprzez oscylowanie między tempami presto a prestissimo oraz używanie stopnia dynamicznego forte budowę sytuacji przypominającej szaleńczy pęd czy żywiołową ucieczkę. W piosence „Rokosz”, wykrzyczane wezwania artysty „…dalej na wieżę…”, „…dalej na szańce…” czy też „…dalej na zamek…” są właśnie wsparte tego typu środkami technicznymi. Co w połączeniu tekstu z muzyką, daje złudzenie jakbyśmy byli w centrum rozgrywania się tych akcji. W utworze „Rokosz” zastosowane chwyty podkreślają dynamikę opisywanych zajść i ich doniosłość, w których agogicznie natężona melodia podkreśla „dzianie się” historii, słuchacz staje się niejako uczestnikiem wydarzeń (identyczną funkcję pełni w prozie narracja). Tak o tym ładnie napisał Kamil Dźwinel, cytuję: „…Poprzez wciągnięcie w dynamiczną machinę dziejów można wyobrazić sobie szlachtę podnoszącą bunt przeciw królowi lub w bitnej, napiętej atmosferze próbującą obrać nowego władcę. Kaczmarski na wiele innych sposobów potrafi oddać semantyczne zależności między sytuacją liryczną a towarzyszącą jej melodią. Dynamikę zachodzących wydarzeń prezentuje jeszcze za pomocą akompaniamentu miarowego, wyrazistego, Powyższe zabiegi, których wyliczenie dobitnie świadczy o nieprzypadkowości ich występowania w twórczości Kaczmarskiego, mają jeden prymarny cel: uplastycznienie, uformowanie dźwiękowego kształtu przestrzeni lirycznej w muzycznej sferze piosenki. Służy to budowaniu nastroju, lecz przede wszystkim stworzeniu odpowiedniej matrycy do niesienia poetyckiego przekazu. Melosemia w twórczości Kaczmarskiego, jak starałem się wykazać, funkcjonuje poprzez trzy sposoby jej wprowadzania. Najczęściej mamy do czynienia z budowaniem, współkształtowaniem sytuacji lirycznej za pomocą muzyki, choć i dwa kolejne są często stosowane przez artystę. Bez wątpienia można, więc stwierdzić, że Kaczmarski bardzo chętnie sięga po zabiegi melosemiczne, tworząc z nich swoisty, na poły autorski, środek stylistyczny. Dzięki melodii poszerza on perspektywę odbioru wiersza i uzyskuje jedność semantyczną komunikatu słowno-muzycznego. Melosemia w tak silnym natężeniu stanowi wyróżnik tego twórcy na tle innych pieśniarzy. Zabiegi te są jednym z wielu przyczynków do oryginalności artystycznej Kaczmarskiego, pieśniarza niejako „osobnego”, a jednak konstytuującego w ogromnej mierze nurt piosenki literackiej. Warto powtórzyć raz jeszcze, że Kaczmarski to nie tylko poeta, pieśniarz czy bard, to po prostu zjawisko, operujące w kunsztowny sposób — ze-pchniętą nieco na margines — formą piosenki…” No lepiej bym tego sam nie wyraził J. I jak tu nie wielbić talentu Jacka Kaczmarskiego. No nie da się, czemu mam nadzieje dałem dzisiaj kolejny raz świadectwo.

To tyle na dziś. Analizowany „Rokosz” jest dla mnie dziś jedynie wstępem do wydarzeń Konfederacji Barskiej, której planuje przyjrzeć się bliżej przy okazji opisywania kolejnych monet SAP. Wszystko to planuję okraszać utworami Kaczmarskiego oraz rekomendacjami literatury historycznej z mojej biblioteki. Zatem jeszcze się w tym roku spotkamy J.

ps. Nie planowałem tego, ale własnie przed chwilą odczytałem smutną wiadomość, że oto dziś w dniu kiedy publikuje ten wpis, odszedł z tego świata Zbyszek Łapiński, czyli współwykonawca "Rokoszu" i wieloletni muzyczny partner Jacka Kaczmarskiego. Tak oto nie ostał sie już na tym świecie nikt z wybitnego trio Kaczmarski/Gintrowski/Łapiński - artystów, którzy przez lata zachwycali i odciskali swoje piętno w świadomości osób mieniących sie partiotami. Tym samym dzisiejszy wpis dedykuję Zbyszkowi Łapińskiemu pro memoria. Wiekuistość czeka!

W dzisiejszym tekście wykorzystałem utwór Jacka Kaczmarskiego „Rokosz” oraz niżej wymienione publikacje dostępne bezpłatnie w internecie: „Sarmaci przeciw królom” ze strony Uważam Rze Historia, „Czarna legenda rokoszy” z portalu salon24.pl oraz wpisu „Książę Conti spóźnia się po koronę” z łamów bloga „Kartki z historii”. Do tego oczywiście dochodzą informacje i zdjęcia zebrane z Wikipedii, filmy z portalu Youtube oraz ilustracje wyszukane za pomocą google grafika. Jak już wspomniałem we wpisie, analiza tekstu piosenki inspirowana była publikacją Kamila Dźwinela „Piosenki Jacka Kaczmarskiego w aspekcie zagadnienia melosemii” ze stron Uniwersytetu Łódzkiego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz