Witam czytelników bloga we wpisie ukazującym się po
około tygodniu od chwili zakończenia tytułowej imprezy. Informacja dla stałych
czytelników, tak – znów będę narzekał na wysokie ceny J.
Ale na serio… Wiele już o tej aukcji napisano w internecie, stąd zapewne
czytelnicy mojej strony zapoznali się już z popularniejszymi opiniami
wyrażonymi na ten temat. O imprezie, z pierwszej ręki napisał sam organizator i
opublikował podsumowanie na swojej stronie na facebooku. Swoje zdanie zdążyli
wyrazić już też uczestnicy, biorący udział w imprezie „na żywo”, choćby antykwariusz-filmowiec
Krzysztof Jurko w specjalnej produkcji na swoim kanale na Youtube. W wątku na
forum monety.pl, dedykowanym zakończonej 12 Aukcji Michała Niemczyka, dyskutują
również uczestnicy internetowi oraz miłośnicy monet, którzy jako „kibice”
śledzili imprezę w sieci. To jednak nie wszystko. Swoje zdanie, a przy okazji
całkiem ciekawe wnioski na przyszłość, sformułowała już nawet „szanowna
konkurencja” w postaci Damiana Marciniaka na swojej stronie na facebooku.
Słowem wszystko ogólnie już wiadomo, aukcja jest podliczona, zamknięta i temat
jest generalnie pozamiatany. Nie zamierzam konkurować z opublikowanymi już
wcześniej opiniami, tym samym postaram się zbytnio nie powielać zdania szanownych
poprzedników i jedynie z „reporterskiego obowiązku” napiszę tylko kilka zdań
wstępu, dodam trochę własnych przemyśleń i uwag oraz oczywiście szczegółowo
opisze ofertę monet SAP. Tylko tyle, no może jednak niego więcej. Zatem starujemy J
Co już powszechnie wiadomo i z czym się zgadzam?
Aukcja 12, jak to „u Niemczyka” – znów była wyjątkowa. Od pierwszej imprezy do
dzisiaj, organizatorzy udowodniają za każdym razem, że ich imprezy mają
najwyższy poziom numizmatów wystawionych do licytacji. Od tego już tylko krok,
do zachęcenia do udziału prestiżowych uczestników lub inwestorów z grubym
portfelem. A w konsekwencji do… bicia kolejnych rekordów cenowych. To też pewna
tradycja tych aukcji, więc nikogo to już nie dotyka. Wiele zgromadzonych
obiektów zostało opisanych jako unikaty i nie wchodząc w szczegóły, trudno się
z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Szczególnie, jeśli chodzi o okres „Polski
królewskiej”, to jak sam zaobserwowałem - nie brakowało pięknych monet, które
wzbudzały spore emocje u potencjalnych nowych właścicieli jak i u widowni. Nie
dotyczy to, co prawda srebrnych monet koronnych Stanisława Augusta
Poniatowskiego, bo tu oferta była jedynie „bardzo dobra”, ale o tym napiszę
więcej w dalszej części. Znów wiele obiektów było gotowym do sprzedaży
produktem numizmatyczno-inwestorskim, gustownie opakowanym w plastikowe slaby.
Te monety, które „jeszcze nie były” zamknięte a zdaniem organizatorów miały
odpowiedni potencjał, okraszono opisem „nadaje się do gradingu”. Takie
działanie mnie osobiście zawsze martwi, jednak nie mam złudzeń i wiem, że tu
nie może być inaczej zważywszy na grupę docelową, do której skierowana jest
oferta oraz na znany fakt, że firma Niemczyk jest oficjalnym dealerem NGC i
PCGS. A co za tym idzie w promowaniu tego typu produktów ma swój niezaprzeczalnie
dochodowy biznes. To nie przestępstwo, idzie do tego przywyknąć. W każdym razie
szykowało się prawdziwe polowanie na „grubego zwierza” a nie zwyczajowe
„szukanie jelenia” J.
Skoro impreza pretenduje do tego by nazwać ją
prestiżową, to z pewnością uczestnicy tego numizmatycznego show, mogą czuć się
prawdziwą elitą kolekcjonerów. Ponieważ ja osobiście nie się czuję się w żadne
sposób związany z tą elitarną grupą, nie wydaje mi się, żebym był właściwą
osobą, która ma w sobie odpowiednie pokłady charyzmy, na to by przeprowadzić
czytelników bloga przez relacje z dzisiejszej prestiżowej aukcji. Tym sposobem,
założyłem sobie, że funkcja „gospodarza dzisiejszego wpisu”, powinna trafić w
ręce bardziej godne od moich. Szukając pomysłu na to, kto mógłby mnie wyręczyć/zastąpić,
wpadłem na pomysł, że najlepiej będzie, jeśli do tej odpowiedzialnej roli
zaangażuje najsłynniejszego polskiego numizmatyka–kolekcjonera. Ale kto nim
jest i gdzie go szukać? I tu znów przyszło olśnienie. Trzeba po prostu popytać
ludzi wokół, o to, kto ich zadaniem jest najbardziej znany i popularny. Jak
pomyślałem tak zrobiłem, zapytałem kilkanaście znanych i nieznanych mi osób, o
najsłynniejszych polskich numizmatyków lub kolekcjonerów monet. Lawiny
odpowiedzi nie było, temat okazał się nieco niszowy J…mimo
to udało się w dość prosty sposób ustalić i znaleźć tą jedną, najlepszą osobę.
Uprzedzając nieco fakty, napisze, że głosami „normalnych ludzi” najsłynniejszym
w naszym fachu nie został hr. Emeryk Hutten-Czapski, nie jest nim też nikt z
rodu Potockich, to również nie Marian Gumowski, Tadeusz Iger, Władysław
Terlecki ani nawet Pan Jerzy Chałupski. Konkurs wygrał nie, kto inny, jak doktor
medycyny Tadeusz Koziełło. I to on, jako osoba odpowiednio elitarna, będzie
czynił nam dzisiaj zaszczyt, gospodarza tego prestiżowego artykułu J.
Dla tych, którzy, mimo tego, że interesują się
monetami, a nie poznali jeszcze Koziełły, napisze kilka zdań wprowadzenia.
Doktor Tadeusz Koziełło, którego kreuje znany aktor Andrzej Strzelecki, to jeden
z pobocznych bohaterów polskiego serialu-tasiemca „Klan”, który w TVP leci
nieprzerwanie od 22 września 1997 roku. Od 20 lat w późne popołudnie miliony
naszych rodaków zasiada przed telewizory by pasjonować się pokręconymi losami
serialowej rodziny Lubiczów i ich otoczenia. Jednym z bohaterów serialu jest
przyjaciel rodziny doktor Tadeusz Koziełło, współwłaściciel kliniki medycznej,
w której z sukcesami prowadzi własną praktykę ginekologiczną. Po godzinach, z lekarza
przeistacza się w pasjonata muzyki ludowej, golfa i numizmatyki. Co ważne dla
naszego grona, bohater jest uczciwy, poczciwy i pozytywny. Zbiera numizmaty polski królewskiej i posiadł już nawet „niezwykle dobrze zachowanego” talara Poniatowskiego z roku 1794. Słowem
– ziomek. Niestety musze też obiektywnie ostrzec, że doktor to niestety… taka,
trochę serialowa „pierdoła”. Nieco naiwny i staromodny, bywa czasami wykorzystywany
przez otoczenie. Jednak widzowie i Polacy go kochają i kojarzą, jako ikonę
polskiej numizmatyki. Nie pozostało mi już nic więcej ponad zaproszenie
czytelników na wpis z imprezy, w której doktor Koziełło zagrał jedną z ról. Ale
zacznijmy opowieść od początku J.
Jak widać doktor Koziełło już zgłosił się do aukcji
i w dalszej części będziemy śledzić jego liczne perypetie z tym związane J.
Nie wiem, jak reagowała elita, ale moje odczucia
przed imprezą były wyłącznie pozytywne. Doceniałem wysiłek zgromadzenia
wyjątkowego materiału, a co za tym idzie możliwość obcowania z unikatami, którymi
wielu miłośników numizmatyki głośno zachwycało się na długo przed rozpoczęciem
licytacji. Doceniam wyjątkowo mocną promocję aukcji w kraju i za granicą.
Przecierałem oczy ze zdumienia, bo informacje na temat zbliżającego się wydarzenia
atakowały mnie z różnych kierunków. Na głównych platformach numizmatycznych w
sieci, co chwila natykałem się na reklamy, filmiki promocyjne z ofertą,
informacje jak dołączyć do imprezy i jak licytować a nawet na specjalny artykuł
w „Pulsie Biznesu” poświęcony zbliżającemu się „świętu numizmatyki”. Marketing
podziałał solidnie i z uznaniem należy stwierdzić, że tego typu działań, było znacznie
więcej niż dawniej bywało. A na samym końcu, doceniałem również fakt
organizacji licytacji stacjonarnej, która dla wielu amatorów monet jest jeszcze
doskonałą okazją do towarzyskiego spotkania, wymiany opinii w kuluarach a
nierzadko nawet i małego handelku. Te wszystkie zabiegi zwróciły zapewne uwagę
licznej rzeszy uczestników. Do aukcji zapisał się Koziełło i mnie też nie
trzeba było jakoś specjalnie motywować. Zresztą otrzymałem wcześniej przesyłkę
z katalogiem aukcji, wiec i tak czułem się potraktowany indywidualnie i już
niejako zaproszony do udziału. Tak pozytywnie nastawiony, kiedy nastał TEN
DZIEŃ, byłem dobrej myśli na tyle, że rozpatrywałem nawet możliwość, żeby tym
razem „zaszczycić” organizatorów swoją obecnością i stawić się osobiście na
miejscu akcji. Niestety mimo tego, że mogłem to zrobić bez przeszkód, to jednak
w ostatniej chwili zrezygnowałem i nie zdecydowałem się na ten krok. Po raz
kolejny wybierając wygodny fotel w domowym zaciszu gdzie wszystko mogę ogarnąć „przez
internety”, zamiast „niepewnego” środowiska pracy, jakie zastanę w hotelu. Trochę
mi teraz głupio, bo z relacji znanych mi osób wiem, że warto było się tam
pojawić, choćby tylko na części imprezy i to nawet tylko po to żeby poczuć tą
wyjątkową atmosferę. Było blisko, całkiem możliwe, że na kolejnej już mnie nie
zabraknie. Ok, nic się nie stało, bo jak się okazało, beze mnie impreza nic nie
straciła na swojej atrakcyjności J. Kalendarz
aukcyjny jest pełen imprez i kolejnych okazji żeby się zintegrować i zapoznać z
pewnością mi nie zabraknie.
I tak się ładnie złożyło, że akurat pierwsza monetą
był ładny talar „zbrojarz” z 1766 roku, o którym tydzień temu napisałem na blogu
pierwszą cześć artykułu i jestem w trakcie pisania części drugiej. Oczywiste
jest, że moneta została przez mnie bardzo dokładnie zlustrowana, każdy
zakamarek został sprawdzony a na końcu talar został jednym z kilku setek innych
monet tego typu, „zaproszonych” do badania ilościowego. Druga cześć wpisu na
ten temat ukaże się najpóźniej w połowie listopada. Wracając do monety. Zapakowany
w slab talar z oceną AU 55, czyli stan II. To, co rzuca się w oczy to ładna
patyna po obu stronach. To akurat cecha, którą lubię, więc byłbym
zainteresowany zakupem i wyjęciem jej z pudła. Moneta została poprawnie opisana
według najnowszego katalogu monet SAP, jako 32.a11. Podkreślam, bo nie jest to
wcale takie częste. Jednak nie wszystko, co wiąże się z tym talarem było takie
super. Nie do przyjęcia dla mnie była cena wywoławcza, która dla mnie osobiście
sugerowała, że moneta została wystawiona nieco „na wiwat” z marnymi szansami na
sprzedaż. W każdym razie ja do tego swojego portfela nie zamierzałem
przykładać. Mam dwa „bardzo ładne” talary z tego rocznika, jednak nie myślę o
nich w kategoriach numizmatów wartych takich kwot. Tym samym, wywołanie na poziomie 7,5 tysiąca
złotych to nawet jak na aukcje dla osób szukających prestiżu, uważałem za grubą
przesadę. Moneta jednak została raz przebita w internecie i mimo zaporowej ceny
- sprzedana. Ok, jak widzę nie będzie miękkiej gry J.
Drugi talar wystawiony na aukcji był nie mniej ciekawy. Rocznik 1784, który
ostatnio regularnie pojawia się w sprzedaży, więc nie jakiś unikat. To jednak,
co wyróżniało tę monetę, to z pewnością bardzo dobry stan zachowania oraz to,
że nie była w slabie. I tu organizatorzy pograli na uczuciach inwestorów i to
dwojako. Po pierwsze szacując jej stan na nieobiegowe UNC a po drugie dodając
notatkę „moneta do gradingu”. Rynek widocznie czekał na tego typu rarytasy, bo
dosłownie „oszalał na jej puncie”. Moje uwagi? Moneta ze zdjęcia wygląda na
doskonale zachowaną, jednak „nieznacznie” obiegową sztukę. Co akurat dla mnie,
osoby, która nie szuka menniczych stanów było jej pozytywną cechą. Na pewno
jest to jedna z ładniejszych sztuk, jakie widziałem. Cena wywoławcza na
poziomie 7,5 tysięcy również w tym wypadku wydawał mi się nieco zaporowa i nie
zamierzałem brać udziału w jej licytacji. Musze przyznać, że akurat mam takiego
talara, podobnie jak posiadam dwie sztuki z poprzednio opisywanego 1766, stąd
akurat w tych dwóch przypadkach nie czułem presji na powiększanie stanu
posiadania. Cena 35 tysięcy, jakie uzyskał ten egzemplarz jest dla mnie jednym
z najbardziej niesamowitych wydarzeń aukcji, ale o tym napisze więcej w dalszej
części. Na koniec mały błąd w opisie oferty, jako 34.b figuruje w najnowszym
Parchimowiczu/Brzezińskim a nie Berezowskiego. Trzecim talarem była moneta z
rocznika 1792, którym miałem już przyjemność opisywać na blogu w poświęconym
jej artykule. Nakład 339 sztuk, mówi samo za siebie J.
Rocznik pojawia się w sprzedaży sporadycznie, więc każda okazja jest dobrą
szansą na uzupełnienie zbiorów. Moneta była zdecydowanie w moim typie, stan
drugi plus ładna i naturalna patyna. Awers nieco słabszy, bo lekko
poprzecierany, jednak rewers rewelacyjny. Ot prestiżowa oferta, która od razu
została skierowana do odpowiednich ludzi, dla których cena wywoławcza 15
tysięcy złotych nie stanowi problemu. Na koniec tego ustępu, tylko dodam, że
wszystkie trzy monety talarowe były piękne i zdecydowanie były warte by stać
się ich właścicielem. O moich poczynaniach w licytacji napiszę jak zwykle pod
koniec wpisu.
Co my tu mamy? W opisie aukcji pojawia się nagle
talar z 1780 roku EB, Warszawa. Z pozoru wszystko się zgadza oprócz tego
najważniejszego, czyli z wyjątkiem… nominału. Trudno mi sobie wyobrazić
sytuacje, w której organizatorzy przechodzą do porządku dziennego nad tą rażącą
nieścisłością i uznają, że w sumie nieważne jest to, jaką monetę sprzedają, bo przecież,
„kto ma wiedzieć, to i tak wie” lub „e tam i tak się sprzeda”… Zakładam, że
taka sytuacja jest niezamierzoną wpadką i pozostaje tylko mieć nadzieję, że miłośnik,
który wydał 7 tysięcy złotych na tego obiegowego półtalara, nie został
wprowadzony w błąd i wiedział, co robił. A sama moneta, rzeczywiście rzadka a
rewers nawet ładny. Osobiście tak wyobrażam sobie półtalary w III stanie, sprzedawane
w granicach 3 tysięcy złotych, stąd nie mogłem zmusić się by brać w tym udział.
Nie ma sensu dłużej się zatrzymywać, idźmy dalej do dwuzłotówek.
Monet o nominale 8 groszy było całkiem sporo, bo aż
8 sztuk. Z czego część w slabach, a dwie z dodatkowymi opisami, które miały
dodatkowo zachęcać do licytacji. Pierwszą sztuką była moneta z 1766 roku w
wariancie, o którym pisałem niedawno przy okazji innej aukcji. To bardzo
charakterystyczny awers, który zawsze mnie ciekawił i nie kryję, że szukam
okazji by włączyć go do zbioru. Moneta oceniona została przez organizatorów
bardzo wysoko, jako niemal nieobiegowa z ceną wywołania na poziomie 1700
złotych. Miałem nieco uwag do tego UNC, jednak nie „robiłem scen”, bo ładna
patyna i bardzo dobry stan II, jest nawet bardziej w moim obszarze
zainteresowania. Jak cena nie będzie szalona to chciałem o nią powalczyć, stąd
na koniec analizy, dodałem tę dwuzłotówkę do ulubionych żeby nie przegapić
licytacji. Kolejna moneta reprezentowała popularny rocznik 1768, którego cechą
charakterystyczną jest między innymi to, że w trakcie bicia sporego nakładu
„popełniono” wiele różnych wariantów stempli. Organizatorzy posiłkując się
najnowszym katalogiem monet SAP, dostrzegli, że akurat ten konkretny wariant
nie został opisany i oznaczyli numizmat stosownym opisem, który miał ją
wyróżnić na tle otoczenia. Moneta już niedługo doczeka się wpisu na blogu, więc
będzie okazja przeglądu tego rocznika. Teraz napisze tylko tyle, że to bardzo
popularny wariant i to, że nie został opisany w katalogu jest ewidentnym błędem
ze strony jego autorów. Z tego, co obserwuje, to wielu sprzedawców
posiadających ten wariant orientuje się, że nie wystąpił w katalogu i epatuje
ta informacją, czyniąc z niej „sensacje numizmatyczną”. Niestety ze szkodą dla
kupców, gdyż jak już wyżej dodałem to „populares”, jakich mało… Po tym
wyjaśnieniu, nikogo nie zdziwi, że jak pewnie większość miłośników mennictwa
SAP mam ten wariant i nie planuje kolejnych zakupów. Dla porządku dodam, że
moneta został oceniona na stan II minus, który w tym popularnym roczniku może
być wart max 800 złotych. Cena wywoławcza „za ten nienotowany okaz” wynosiła aż
1500 złotych, co wykluczyło rozsądny udział w licytacji. Kolejne dwie ośmiogroszówki
reprezentowały rocznik 1774, który już zdążyłem opisać na blogu. Obie monety w
fajnych stanach zachowania, charakterystycznych dla całej imprezy Michała
Niemczyka. Pierwsza z pary w stanie około II plus, ciekawa i piękna. Jednak mam
już taki wariant, więc nie była to oferta dla mnie. Zaciekawiła mnie średnica
krążka określona w opisie na 30mm, bo to całkiem sporo jak na ten typ. Dostrzegłem
też błąd w opisie oferty, nie zgadzał się rocznik w napisach otoku. Druga
dwuzłotówka była dla mnie bardziej interesująca. Na początek przykuła moją
uwagę ładna patyna i nieco przeczyszczony awers. Ogólny stan zachowania tego
egzemplarza był widocznie słabszy od poprzedniczki, jednak II to akurat ten, który
preferuje. Tego wariantu stempla rewersu jeszcze nie posiadam, więc w
rozsądnych kwotach byłbym gotów go nawet zakupić. Cena 1300 złotych oraz
sytuacja, że moneta była wystawiona jako druga z tego samego rocznika, dawała
mi mgliste nadzieje na przyszły sukces. Dodałem monetę do „ulubionych” i
poszedłem dalej.
Piątą monetą był numizmat z ciekawego rocznika 1785.
Ciekawego z racji portretu króla Poniatowskiego, który jest tym rzadziej
spotykanym w sprzedaży, a przez to pożądanym przez kolekcjonerów. Stan
zachowania znacznie odbiegał w dół od średniej i nawet krótkowidz mógł się
szybko zorientować, że moneta do gradingu i inwestycji się raczej nie nadaje.
Specjaliści wyposażeni zapewne w silne szkła powiększające, doszukali się jakiś
przesłanek by przyznać jej notę III plus. Może i nieco zawyżona, ale bez
dramatu. Moneta zdecydowanie dla miłośników monet „polski królewskiej” chcący
włączyć do swojego przekrojowego zbioru, sporą srebrną monetę SAP w niebanalnym
roczniku. Wycena na poziomie 1000 złotych normalnie byłaby irracjonalna, jednak
podczas tej imprezy nie raziła zbyt mocno, szczególnie w porównaniu do wielotysięcznych
kwot, z jakimi wystawiano inne numizmaty. Mnie ta dwójka nie urzekła, mam
podobną, stąd nie planowałem się ubiegać o jej zakup. Trzy kolejne dwuzłotówki
były zapakowane w plastikowe trumienki i ocenione przez fachowców z NGC.
Pierwsza moneta z tej grupy, została wybita w popularnym roczniku 1792, w nieco
rzadszym wariancie M.V. i w II stanie zachowania. Całkiem błyszcząca sztuka,
jednak do ideału dobrego zachowania sporo jej brakowało. Obustronny justunek
tez nie dodawał jej uroku. Odmiennie niż organizatorzy, nie uważałem, że moneta
stanowi jakąś wyjątkową rzadkość. Jednak trzeba uczciwie przyznać, że jeśli
ktoś nie posiada jeszcze tego rocznika i wariantu, to była to całkiem ciekawa
propozycja… oczywiście o ile cena będzie atrakcyjna. A o to na aukcji Niemczyka
nigdy nie jest łatwo J. W końcu monety kupione z tego źródła,
są czasem traktowane są, jako te posiadające wyjątkowo dobrą proweniencje. Ja
akurat nie zwracam na to wielkiej uwagi, lecz nie mam nic do osób, które tak
twierdzą. Dwie ostatnie sztuki monet 8-mio groszowych pochodziły z ciekawego
rocznika 1794. Napisze, więc o nich razem, bo dla miłośnika numizmatów
Poniatowskiego mogły stanowić interesujący komplet, gdyż reprezentowały dwie
podstawowe odmiany związane ze zmianą stopy menniczej, jaka miała akurat
miejsce w trakcie trwania tragicznego roku 1794. Jeśli ktoś jest ciekawy
większej ilości szczegółów, to zapraszam na odpowiedni wpis na moim blogu.
Artykuł znajdziecie po prawej stronie w obszarze „OPISANE MONETY”. Jedno jest pewne, udowodniłem na blogu, że wbrew
pokutującej opinii, wcale nie są to rzadkie sztuki. Sprzedawcy jednak często,
jak rzep psiego ogona, trzymają się kurczowo „starych danych”, w których
oszacowano je dawno temu na R2. Dziś już niewiele zostało z ich dawnej sławy i
moim zdaniem, należy je traktować, jako zwykłe dwuzłotówki z popularnych lat. Pisze
to po to, aby nieco pochwalić speców od Niemczyka, bo akurat oni nie wpisali
się w ogólny trend „naciągaczy” i nie akcentowali tej R2. Obie monety były w
slabach z MS, czyli mennicze co potwierdzały błyszczące krążki zatopione w
plastiku. Moneta w odmianie 41 3/4 , której nakład szacowałem na ponad 1 milin
sztuk, mimo MS wcale jakoś wybitnie nie przypadła mi do gustu. Fatalny
justunek, który nie wpływa na ocenę stanu z numizmatycznego punktu widzenia,
wpłynął jednak negatywnie na moje „wrażenia artystyczne”. Druga sztuka, z
późniejszej odmiany 42 ¼ , ogólnie bardziej mi się spodobała. Jednak i w tej
sztuce dostrzegam jakieś podejrzane machinacje z lustrem menniczym w tle.
Czasem wydaje mi się, ze spory procent tych MS jest jakby pokrywany dodatkowym
szronem, który ma zakryć ewentualne mankamenty. Są tacy, którzy sądzą, że to
„szron menniczy”, mnie jednak to jakoś nie przekonuje. Łatwo jest poprawić i
zamknąć w plastiku. Wziąłby człowiek ją w łapy, pomacał, poobracał – to by się
przekonał J.
Dodatkowo, było mi trochę szkoda, że w opisie nie ma nic o rantach, bo jak
wiemy z aukcji Damiana Marciniaka, akurat w tym roczniku, to właśnie „tu jest
pies pogrzebany”. W każdym razie to ładne monety, których nie planowałem licytować,
bo nie stać mnie na mennicze zbytki. To tyle o dwójkach a teraz przejdę do
złotówek SAP.
Monet o nominale 4 groszy wystawiono trzy sztuki i
były to dość interesujące oferty. Pierwsza złotówka z rzadkiego rocznika 1778,
którego nie posiadam. Tradycyjnie patyna, jaką pokryły się jej obie strony,
przemówiła do mnie na korzyść. Moneta zdaniem organizatorów posiadała resztki
połysku menniczego, czego jednak nie dostrzegłem na zdjęciu. W takim przypadku
rekomenduje by skorzystać z możliwości i przed licytacja zapoznać się z monetą.
Stan oceniono na 3 z plusem i tu nie miałem uwag. Ze zdjęć wynikało, że
złotówka sporo przeszła przez te prawie 250 lat. Dawno nie widziałem lepszego
numizmatu z tego rocznika, stąd, mimo że nie był to jakiś ideał, dodałem do
ulubionych z zamiarem licytacji. Druga złotówka, oceniona, jako mennicza była jakaś
dziwna. Niby awers bardzo ładny, ze świeżymi włosami króla nie miał znamion
bycia w obiegu, to jednak niedobity i porysowany rewers nie zachęcał. Byłem
rozdarty, bo mój egzemplarz z 1792 roku jest słaby i nadaje się do wymiany na
lepszy. Jednak, czy akurat ten konkretny krążek, miał by ja zastąpić. Wahałem
się i dla porządku dodałem ją do potencjalnych celów na aukcje. Acha i jeszcze
jedno. Kolejna pomyłka z rocznikiem w opisie rewersu tej sztuki w ofercie
aukcyjnej, moim zdaniem świadczy o tym, że robiono to trochę mechanicznie i „na
kolenie”. Ktoś powinien to sprawdzać przed drukiem i wrzuceniem na stronę.
Ostatnia czterogroszówka pochodziła z rocznika 1794. Z popularniejszego
stempla, w którym cyfrę „4” w dacie nabito na „3”. Oczywiście po raz kolejny,
musze wskazać na błędy w opisie, tym razem do rocznika doszły inicjały
intendenta mennicy. Sama moneta w slabie UNC DEATAILS, co świadczy, że „coś” jest
z nią nie tak, skoro nie otrzymała normalnej noty. Złotówki z tego rocznika
bardzo rzadko są ładnie wybite, stąd akurat ten krążek na ich tle wydawał się
interesujący. Cena 1500 złotych, za jaką ją wystawiono, standardowo
wydała mi się za wysoka. Nie byłem pewien czy inwestorzy zainteresują się tak
„oszpeconą” sztuką. W końcu to nie MS, tylko znacznie słabiej. Byłem ciekaw jak
zakończy się sprzedaż tego egzemplarza, mimo to nie planowałem licytacji. Po
złotówkach były już tylko dwa mniejsze sreberka, których zdjęcie prezentuję
niżej.
10-cio groszówka z 1793 roku, to nic specjalnego. W
opisie oferty wychwalano MAXymalnie menniczy stan. Wydawało mi się jednak, że
na każdej ostatniej aukcji była w sprzedaży jakaś podobna moneta. Ładna sztuka,
jednak akurat ostatnio kupiłem sobie podobną, stąd nie rzuciła mnie na kolana.
Ostatnia z gromady był srebrnik z 1768 roku. To ciekawy rocznik, który zwykłem
lustrować nieco dokładniej ze względu na mnogość wariantów. Tu znów slab i
kolejny MAX. Ja tam się nie znam, ale jak dla mnie na rewersie widać wyraźne
ślady wytarcia obrzeża. Sądzę, że te ślady nie powstały w mennicy. Nie mniej
jednak, sam krążek bardzo dobrze wybity, mocno i w miarę centralnie, do tego
wyraźny połysk menniczy. To wszystko składało się, że to kolejna piękna moneta
Poniatowskiego przeznaczona do sprzedaży podczas imprezy. Mam monetę sporo
bardziej obiegową z tego wariantu, znacznie mniej prestiżową - jednak nie
planuje jej wymieniać, bo mi się podoba taka, jaka jest. Tym samym, również w tym
przypadku, nie planowałem „być jak dr.Koziełło” i włączać się do gry przeznaczonej
dla międzynarodowych elit.
Monety SAP, które mnie najbardziej interesowały
dodałem do „ulubionych” i na ilustracjach powyżej, oznaczone zostały niebieskim
serduszkiem. Łącznie, uzbierała się mi spora grupa licząca aż sześć monet.
Jednak dwie z nich były dla mnie kluczowe. Do tej szczególnej pary zaliczyłem
półtalara z 1775 roku, który był moim głównym faworytem. Drugą monetą była
złotówka z rzadkiego rocznika 1778. Zamierzałem licytować wszystkie sześć,
jednak znając realia wiedziałem, że nie jestem faworytem, bo trudno w tak
zacnym gronie liczyć na rozsądne ceny. Za cel minimum postawiłem sobie zakup
jednego egzemplarza, najlepiej jednej z dwóch moich faworytek. I teraz
przechodzę to opisu swoich wrażeń z licytacji.
Licytowałem przez internet. Interesujące mnie monety
miały w katalogu pozycje 200 plus, stąd nie spieszyłem się zbytnio i do imprezy
dołączyłem około godziny 10. Nie miałem żadnych kłopotów z zalogowaniem do
systemu aukcyjnego. Aplikacja działała szybko i bezawaryjnie, co stanowi jedną
z wizytówek zespołu z Antykwariatu Numizmatycznego, który organizował tę imprezę.
Przed przejściem do monet Poniatowskiego miałem okazję spędzić ponad godzinę na
obserwacji jak przebiegała aukcja i teraz podzielę się swoimi opiniami z tego,
co zaobserwowałem. Nie będzie to relacja jednolita - będą plusy i minusy. Na
początek chciałbym wyrazić swoje uznanie do prowadzącego imprezę. Michał
Niemczyk prowadził licytacje z talentem i dużą wprawą. Było tak jak lubię,
czyli dynamicznie i sprawnie. Power od początku licytacji obiektu, aż do jej
zakończenia, bez zbędnych przerw przechodzenie do kolejnej monety. Tak trzeba
było robić, mając „na karku” jeden dzień i kilka setek obiektów do sprzedania.
To, co jeszcze udało się zauważyć na pierwszy rzut oka, to fakt, że impreza w
dużej mierze opierała się na osobie lidera-prowadzącego. To właśnie prowadzący
szybko podejmował kluczowe decyzje, płynnie przechodził z języka polskiego na
angielski, jeśli sytuacja i międzynarodowa klientela tego wymagała oraz jednym
okiem nadzorował pracę zespołu oraz ogólny postęp ich poczynań. Co ciekawe, jak
na chwile się ruszył się z miejsca i opuścił pierwszą linię frontu, to od razu
„ktoś” coś źle wcisnął, „komuś” się coś pomyliło, mnożyły się drobne błędy i
aukcja sypała się jak domek z kart. Jak lider wracał, to szybko normalizował
sytuacje i impreza szła na przód. Poniżej przykładowy obraz z ekranu laptopa,
jaki widzi uczestnik licytujący przez internet.
Akurat trafił się fajny moment, bo licytowany był
talar SAP z 1784 roku. Na zrzucie widać, dobrze osobę Michała Niemczyka będącego
w ogniu licytacji.
Jednak to, co napisałem wyżej, oznacza też, że nie
wszystko szło tak jak powinno działać na elitarnej imprezie. I teraz będzie garść
obszarów do poprawy lub optymalizacji. Pierwszym i najważniejszym problemem,
który był źródłem wszystkich pozostałych kłopotów, jakie towarzyszyły
uczestnikom aukcji było kilkusekundowe opóźnienie prowadzącego licytacje na
sali, względem sytuacji, jaka rozgrywała się w internecie. Oglądając poczynania
Michała Niemczyka realizowane z kamerki live, słuchając w głośnikach komputerów
tego jak prowadzi licytacje miało się dziwne wrażenie, że licytujący nie ma
świadomości faktu, że jego działania są lekko spóźnione a najczęściej zupełnie
nie aktualne. Prowadziło to do rozdźwięku pomiędzy tym, co działo się na sali warszawskiego
hotelu Westin a ofertami składanymi przez internet. Licytacja w sieci była
bardzo dynamiczna, jedno po drugim nakładało się wiele przebić w ciągu bardzo krótkiego
czasu. Stąd, gdy prowadzący dostrzegał jakąś ofertę zgłoszoną z sali i określał
jego wysokość (na przykład „3 100 złotych, numer 504”), to najczęściej okazywało
się, że w systemie aukcyjnym, który wszyscy w napięciu obserwowali, kwota
„3 100 złotych” była już od kilku sekund „zajęta” przez jakiegoś internautę,
który zgłosił ją kilka sekund wcześniej. To nie wszystko, bywało często, że te
„3 100 złotych” internauty było już nieaktualne, bo kilku kolejnych osób
przebiło go dalej i aktualna kwota licytacji w systemie wynosiła już na
przykład „3 500 złotych”. To z kolei powodowało, że jeśli prowadzący szybko
zorientował się w sytuacji, to wracał do osoby z sali i otwarcie pytał się czy
jej oferta może wynosić „3 700 złotych”. Wyglądało to mega
nieprofesjonalnie i czasem kończyło się dziwnie, bo albo gość z sali nie zawsze
godził się na podniesienie swojej oferty albo licytacja się kończyła i nikt nie
wiedział, kto tak naprawdę ją wygrał. Zapewne będzie kilka reklamacji, gdyż w
okresie 2 godzin, w jakich uczestniczyłem zaobserwowałem kilka takich sytuacji.
Doszło nawet do tego, że, mimo iż w systemie aukcyjnym widniało, że monetę
wygrał jakiś internauta za kwotę „3 700 złotych” (przykładowa kwota), to prowadzący
kończył licytacje na sali na poziomie „3 500 złotych” – głośno
potwierdzając, że wygrał ktoś z obecnych na hotelu. Może był to doktor Koziełło,
który miał jakieś preferencje, może to zwykła nieuwaga, wada systemu lub jakieś
kuriozalne nieporozumienie. Istotne jest to, że niejednokrotnie prowadzący Pan
Michał Niemczyk musiał wracać, cofać licytacje i starać się ją dokończyć „po
nowemu” Powodowało to spore zamieszanie, nerwowe komentarze i wrażenie, że
organizator nie do końca panuje nad swoją imprezą. Moim zdaniem, to jest
koniecznym elementem do poprawy, przed kolejną imprezą prowadzoną „na dwa
fronty”. Druga negatywna obserwacja jest drobniejsza, dotyczy obszaru audio i
być może również w jakimś stopniu związana jest z wyżej opisanym błędem. Chodzi
o podpowiedzi kierowane do prowadzącego, które nagminnie było słychać
dochodzące zza kadru. Pan Jacek Michalski zapewne starał się pomagać szefowi i
szybko reagować na oferty zgłaszane z sali wskazując je Panu Michałowi. Tylko,
dlaczego robił to w formie „Malinowski daje 3 500” o „Kowalski
4 200”. W internecie nie był udostępniony widok uczestników licytujących
na sali, jednak po chwili można się było zorientować, kto konkretnie licytuje
kolejną monetę pod rząd za grube setki tysięcy złotych. I to po nazwisku J.
Rozumiem, że elita numizmatyków-kolekcjonerów to osoby bardzo dobrze znane
organizatorom, jednak dla mnie obserwującego wielusettysięczne oferty z boku,
słuchało się tego dziwnie. Może jestem przewrażliwiony i cenię sobie swoją
pozorną anonimowość, jednak nie chciałbym by ktoś wymieniał, co chwile moje
nazwisko w połączeniu z kwotami, jakie „normalny rodak” jak ma szczęście, to
zarabia za rok pracy.
Akurat tak się złożyło, że wszystkie opisane tu
wydarzenia miały miejsce przed licytacją monet okresu Stanisława Augusta
Poniatowskiego. Obserwowałem, więc to zamieszanie nieco zdezorientowany i
zaniepokojony jak będzie przebieg licytacji, kiedy ja się do tej zabawy włączę.
Na początku notowałem sobie nawet błędy w katalogu wiedząc, że mogą być
przydatne podczas pisanie tego artykułu. Lecz jak ciurkiem zapisałem już dwie
strony z konkretnymi przykładami „problemów” to zorientowałem się, że nie są to
jakieś odosobnione przypadki i nie ma sensu notować dalej… A teraz przejdźmy do
zdobyczy doktora Koziełło J.
O mnie dosłownie kilka zdań, bo i moja licytacja
była jedynie drobnym epizodem na spienionym morzu luksusu. Spełnił się czarny
scenariusz, który mówił, że ceny będą „jak na Batorym” i aukcje Niemczyka to
nie impreza dla każdego. Po pierwszym talarze, z 1766, którego jak już pisałem
ktoś jeden raz łaskawie przebił – drugi talar z 1784 roku „wyrwał mnie z butów”
i rzucił na wysoką falę, gdzieś daleko po za mój obszar komfortu. Co prawda jak
pisałem, nie zamierzałem go licytować, bo mam już ten rocznik, ale cena, jaką
osiągnęła ta moneta to prawdziwie głęboki ocean. Mimo, że talar był naprawdę
piękny, to głośno uważam, że kwota 35 500 złotych + „młotkowe” w wysokości
15%, to jednak gruba przesada jak za ten rocznik. Od tego momentu myślałem już
tylko tym, co będzie dalej i czy chociaż raz wcisnę przycisk z napisem „LICYTUJ”.
Pierwsza z sześciu obserwowanych przeze mnie monet, półtalar w średnim stanie z
1773 roku poszedł za niebagatelne 6 000 złotych. Jednak to kolejna
licytacja była bardzo dziwna. A była to chwila prawdy dla mojego największego
faworyta, czyli półtalara z 1775 roku. Zdębiałem jak to zobaczyłem, licytacja
mimo ceny startowej w wysokości 2 000 złotych rozpoczęła się od kwoty… 10
tysięcy i… na tym poziomie, po krótkiej chwili się zakończyła. Nikt nie
przebił, bo było już pozamiatane. Na początku pomyślałem, że to jakiś błąd, bo
żadna inna licytacja nie rozpoczęła się 5 razy wyżej od kwoty wywołania. Miałem
mało czasu na analizy w trakcie aukcji, ale na gorąco sądziłem, że albo system
aukcyjny się „posypał” i zamiast „normalnej oferty” pokazał się maksymalny
limit osoby, która była zdeterminowana na tyle, że złożyła go w takiej kwocie przed
imprezą. Drugim rozwiązaniem był scenariusz, że jakiś niedoświadczony członek
elity wklepał do komputera swoją kwotę maksymalną „nie w to miejsce, co trzeba”,
złożył normalna ofertę i… pojechał na narty w Alpy. To nie mój problem, ale
kwota 10 tysięcy skutecznie zabiła licytacje i była to jedna z najszybszych
ofert na całej aukcji, bo nikt jej nie przebił. Tak przeszła mi koło nosa moja
ulubiona moneta L. Idźmy dalej. Dwuzłotówka z 1766 – nie
dotknąłem nawet klawiatury, kwota szybowała irracjonalnie a poziom 4 600
złotych, mówi sam za siebie. Dwuzłotówkę
z 1774 roku planowałem kupić za około 2,5 tysiąca, stąd kwota 3 800 nie
pozwoliła mi zrealizować moich planów. Kolejna była, druga z moich
najulubieńszych monet na tej imprezie, czyli złotówka z 1778 roku. Licytowałem
dzielnie, a od kwoty 2 000 złotych miałem wrażenie, że toczę bój już tylko
z jednym i tym samym konkurentem. Postanowiłem go nieco zmęczyć, stosując aukcyjne
taktyki, o których nie chcę tu pisać, bo to moje „know how”. W efekcie tych
zabiegów lub może z uwagi na kwotę, wygrałem tą walkę J.
Monetę już odebrałem, okazała się sporo ładniejsza niż na zdjęciach. Patyna
wygląda naturalnie a nie tak kolorowo jak na stronie aukcji. To akurat duży
plus. Ostatnia z szóstki „ulubionych”, złotówka z 1792 roku, została sprzedana
powyżej mojego wewnętrznego limitu i jak można się było spodziewać nie zasiliła
mojego zbiorku. Tym samym, okazałem się nie gorszy od doktora Koziełło i
również z aukcji przytargałem swoje małe trofeum. Ale co to się dzieje u
serialowego najpopularniejszego numizmatyka, ulubieńca wszystkich Polaków?
Pojawiły się protesty związane z przeznaczeniem funduszy na monety a nie na służbę
zdrowia. Proszę tylko zerknąć.
Jak widać, czasem jest tak, że budżet na
realizowanie swoich pozazawodowych pasji pochodzi z różnych dziwnych źródeł. Doktor
Koziełło wykorzystał kasę przeznaczoną na unowocześnienie kliniki poprzez zakup
nowego aparatu rentgena, co nie znalazło zrozumienia… Niektóre wydatki mają
swoje konsekwencje. Niektóre budżety są też nie do końca transparentne. Sam
miałem kiedyś taki przypadek. Dawno temu jeden z kontrahentów, który kupił ode
mnie kilkanaście monet oszukał mnie informując, że zgodnie z zasadami zapłacił
przelewem i nieoczekiwanie zjawił się u mnie po „odbiór osobisty”. Nie była to
bynajmniej próba oszustwa na moja szkodę, bo jak się okazało cały wic polegał
na tym, że kupiec bardzo chciał zapłacić za te wszystkie świecidełka czystą,
żywą gotówką. Z niewiadomych dla mnie powodów, jak ognia unikał przelewu bankowego
i zostawiania śladu po naszej transakcji. Nic z tego planu nie wyszło, bo
wówczas uznałem, że jak raz mnie oszukał na tym, że przelał mi kasę, drugi na
tym, że chciał „na chama” odebrać towar osobiście - to nie będę się wystawiał
na trzecią próbę i zakończyłem nasze spotkanie trzaskając drzwiami. Złoty łańcuch
i markowy dres niemal mu tymi drzwiami przytrzasnąłem, jednak proszę mi
wierzyć, nie była to dla mnie wcale wesoła sytuacja. Jeszcze kwadrans
wysłuchiwałem „łacińskich” krzyków pod moim adresem pod drzwiami. Zatem dziś,
dzięki temu doświadczeniu, jakby bardziej doceniam wszelkiego typu cywilizowane
aukcje i jestem nawet często ich uczestnikiem. Wierząc, że to „niewidzialny rynek”,
najlepiej wycenia wartość numizmatów. Ale czy tak jest w istocie? O tym kilka
zdań w dalszej części. Ale zanim o tym, ostatni raz zerknijmy jeszcze na
perypetie naszego dzisiejszego gospodarza, a przy okazji najbardziej znanego
polskiego kolekcjonera monet.
Jak widzimy, uczciwy numizmatyk zwrócił talary i tym
zakończył strajk Lekarzy-Rezydentów. Mam nadzieję, że czytelnikom przypadła do
gustu dzisiejsza historia serialowego numizmatyka. Ot, taki drobny żarcik na
deszczowe dni, bo w końcu pasja do monet to wielka siła i mimo tego, że pogody
na zewnątrz nam nie poprawi to już „pogodę ducha” może zapewnić bez wątpienia J.
„Absolutnie” i „w rzeczy samej” – jak mawiają serialowe postacie ze zdjęcia
powyżej. Dodam tylko, że nie jestem żadnym fanem „Klanu”, ot często leci sobie w
TVP, kiedy wracam z pracy i czasem zarzucę okiem. Ten tasiemiec trwa już na
tyle długo, że jak się coś czasem załapie, choćby raz na 100 odcinków, to i tak
często cały czas jest się na bieżąco. Ot taka specyfika J.
Zanim zakończę relacje jeszcze proszę o chwilę.
Chciałbym zwrócić uwagę na post, który ukazał się na forum monety.pl w wątku
poświęconym 12 Aukcji ANMN. Otóż jeden z uczestników forum poddał w wątpliwość uczciwość
organizatorów. I to akurat w obszarze, który od pierwszej aukcji Niemczyka
stanowił najsilniejszą stronę tej imprezy. Mowa tu oczywiście o ofercie
niezwykłych, unikalnych numizmatów, jakie trafiają na kolejne imprezy tego
organizatora. Na początek zastrzegam, że nie jest to moja opinia, ale uznałem
temat za na tyle ważny żeby przy okazji dzisiejszej relacji poddać go do wiadomości
i oceny licznego grona miłośników monet, do których trafia mój blog. W skrócie,
sprawa polega na tym, że zdaniem Kolegi @Wodnik 74, część monet trafiających na
aukcje ma je tylko sztucznie uatrakcyjnić, bo wcale nie jest przeznaczona na
sprzedaż. Autor tej opinii sugeruje, że organizatorzy „wypożyczają” numizmaty i
umawiają się z ich właścicielem, że może je bez konsekwencji i do woli
przebijać nie pozwalając nikomu ich wylicytować. A po zakończonej imprezie,
zabrać je sobie z powrotem do domu. Jaka może być korzyść z tej „współpracy”? O
tym za chwilę, teraz ostatnia dzisiaj ilustracja.
Korzyść wydaje się realna. Teoretycznie twórcy
aukcji, gwarantują sobie stały dopływ najrzadszych monet, których w innym
przypadku, żaden kolekcjoner by im nie dał na sprzedaż. Mogę sobie łatwo
wyobrazić sytuacje, w której organizator na miesiąc przed aukcją ocenia, jaką
jakość ma materiał zebrany na aukcje i określa, które okresy numizmatyczne są
niedoreprezentowane i wymagają podkręcenia ilościowego lub jakościowego. Bo
przecież faktem jest, że każdy szanujący się organizator chce, żeby oferta,
jaką wystawia, jak najlepiej zaspokajała potrzeby rynku. Stąd z reguły oferty
aukcyjne są doskonałe, kompletne i pokrywają dokładnie cały rynek
numizmatyczny, wszystkie okresy i typy monet. W miejscach, w których oferta nie
jest jednak wystarczająco dobra, potencjalny nieuczciwy organizator podejmuje
dodatkowe działania. W wyniku znajomości kolekcjonerów i ich kolekcji,
proponuje użyczenie brakujących mu monet i wystawia je w katalogach obok
„normalnej” oferty. Właściciel monet w trakcie aukcji może je licytować jak
każdy kupujący, jednak z tym wyjątkiem, że „ON” może przebijać je do woli, bo
jak je „wygra” to nie zapłaci młotkowego. W ten prosty sposób, spokojnie wygrywa
swoje monety zabierając je z powrotem do domu i wkłada znów do zbioru.
Oczywiście teoretycznie dzięki temu może raz na jakiś czas wycenić rynkowo
swoje monety, przypomnieć o nich kolekcjonerom lub nawet, jeśli uzna, że oferowana
na aukcji cena jest OK, to może pozwolić komuś wygrać i zgarnia kasę. Taka
wizja jest straszna i napawa mnie nieudawanym smutkiem. Nie mam żadnych dowodów
na tego typu inscenizacje, ale brak mi doświadczenia w kontaktach z
organizatorami, stąd mogę być jednym z tych naiwnych, którzy jak doktor
Koziełło dają się dymać cwaniakom. Tą końcówką, chciałbym otworzyć dyskusję
środowiska kolekcjonerów i jednocześnie ostrzegam, że takie oszukiwanie
miłośników monet jest zwykłym chamstwem i ujawnione, może być przysłowiowym
gwoździem do czyjeś biznesowej trumny. Liczę, że Pan Michał Niemczyk, którego konkretnie
dotyczy ten wpis na forum… a może i inni organizatorzy imprez aukcyjnych, jakoś
odniosą się do tych sensacji. Za co z góry dziękuję.
Na dziś koniec emocji. Mam swoją ładną złotówkę z
1778 roku i jestem bardzo zadowolony z udziału w 12 aukcji u Niemczyka. Liczę,
że uda się wyeliminować opisane przez mnie błędy i kolejne imprezy będą wolne
od tego typu uchybień. Na stronie Antykwariatu pojawiły się zapowiedzi
kolejnych aukcji, z których najbliższa planowana jest już w grudniu. Co prawda będzie
to aukcja monet w plastikowych slabach, stąd jako ich zdeklarowany przeciwnik –
jeszcze nie zdecydowałem czy będę brał w nich udział i/lub je tu komentował. To
się jeszcze zobaczy. Dziękuję za doczytanie do tego miejsca i do zobaczenia
niebawem, bo już mam na głowie artykuł o fałszywych talarach SAP… a niestety, jest,
o czym pisać L.
W dzisiejszym wpisie
wykorzystałem informacje ze niżej wymienionych źródeł: strona Antykwariatu
Numizmatycznego Michała Niemczyka LINK , strona aukcji monet LINK , strona Niemczyka na
facebooku LINK , artykuł Weroniki
Kosmali „Wall Street: dukat nie śpi” w Pulsie Biznesu LINK strona na facebooku Damiana
Marciniaka LINK , wątek „ANMN aukcja 12”
na forum monety.pl LINK zdjęcia z serialu „Klan”
wyszukane na google grafika.
Bardzo dziękuję za ciekawy wpis! Jak zawsze w Pana relacjach lubię pełne humoru i wywarzone podejście do oferty aukcyjnej. To naturalne, że antykwariusze (i młody adept handlu numizmatyką aktywny na kanale YouTube), zarówno przed aukcjami jak i po nich, nie ustają w zachwytach nad wyjątkowymi monetami w pięknych stanach zachowania, które będą dostępne do nabycia / zostały sprzedane na aukcjach. Brakuje mi natomiast refleksji nad ofertą aukcyjną przez osoby bezposrednio nie zaangażowane w sprzedaż monet, a dzięki temu bardziej obiektywne. Pana wpisy na blogu są chyba jedynymi publicznie dostępnymi relacjami z aukcji, które są wyważone i w mojej ocenie rzetelnie pokazują zarówno to co atrakcyjne w ofercie aukcyjnej jak i „ciemniejsze” strony aukcji takie jak zbyt optymistyczne oceny stanów zachowani i niewytłumaczalnie wysokie ceny niektórych monet.
OdpowiedzUsuńCieszę się że udało się Panu wzbogacić kolekcję o ciekawą i ładną monetę. Trochę tylko „zazdroszczę” ;) umiejętności licytowania bo mi w tym roku nie udało się kupić żadnej monety na aukcji :o)
Pozdrawiam
krzysiek
Panie Krzyśku,
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz i liczę, że nie gniewa się Pan za tego "młodego adepta".
Czasem dla ożywienia tekstu a czesem dla utrzymania konwencji, sięgam po różnego rodzaju ozdobniki :-)
Troche juz mnie te ralacje z aukcji męczą, ale jak sie powiedziało "a' trzeba stać i nucić "show must go on".
Kolejna relacja będzie z 3 aukcji GNDM. Może znów uda sie coś ciekawego nabyć, czego i Panu życzę.
Pozdrawiam
Z zainteresowaniem czytam Pana ciekawe wpisy. Przy niniejszym muszę sprostować 2 sprawy dotyczące półtalara 1775. 1. Pojechałem nie w Alpy ale nad morze na Malcie. 2. System jak sądzę licytował do maksymalnych stawek ustawionych przez innych licytujących. Mój max to było 13k bo taka miałem akurat fanaberię (naprawdę chciałem mieć tę monetę) i w efekcie zatrzymało się na 10k. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz, gratuluję opalenizny i zakupu pięknej monety :-)
OdpowiedzUsuńJak już napisałem, również dla mnie ten półtalar z 1775 był wart prawdziwa ozdoba 12 aukcji.
Cena jak najbardziej do przyjęcia, bardziej od kwoty zdziwiła mnie sama licytacja... a własciwie jej brak.
To dośc rzadki przypadek na aukcji, byłem nim zsakoczony i dlatego go przytoczyłem.
Pozdrawiam