czwartek, 1 czerwca 2017

Fałszywe półzłotki SAP, czyli numizmatyczny horror psychologiczny.

I tak nadszedł czas na kolejny odcinek sagi o fałszerstwach monet SAP, z jakimi każdy amator monet chcący lub niechcący może mieć kiedyś do czynienia. Dziś zajmiemy się moim ulubionym nominałem monet ostatniego króla, czyli półzłotkami. Spore nakłady monet oraz ich popularność wynikająca z użyteczności w XVIII wiecznym handlu spowodowały, że były to jedne z „ulubionych” monet ówczesnych fałszerzy. Niedoścignionego mistrza w tej konkurencji, króla Prus Fryderyka II mam już opisanego w dedykowanych jego wyrobom osobnych wpisach. Teraz, więc jest pora wziąć się za najczęściej bezimiennych twórców ludowego rękodzieła, którzy mimo tego, że nie dysponowali nowoczesnymi mennicami (jak król prusaków), to jednak talentem, wiedzą i zapałem zapewne tylko niewiele mu ustępowali. Wnioskuje to z tego, że w czasach, gdy wiedza o mennictwie nie była powszechna, żeby nie powiedzieć, iż była przywilejem odpowiednio wykształconych elit – znaleźli się jednak śmiałkowie, którzy zgłębiali te tematy samodzielnie i swój metaloznawczy talent pożytkowali na działalność jak najbardziej sprzeczna z prawem. W dzisiejszym artykule omówię krótko rodzaje technik użytych do fałszowania monet, jednak jego głównym punktem będzie pokazanie na zdjęciach przykładów podróbek dwugroszy króla Stanisława Augusta Poniatowskiego.

Polska była pełna fałszywych monet, gdyż cały wiek XVIII był pod tym względem rekordowy. Jednym ze sposobów ratowania kraju przed zalewem złej monety było utworzenie własnych mennic koronnych i bicie całkiem nowego asortymentu monet. Jednym z takich nominałów był właśnie nasz dzisiejszy bohater, czyli półzłotek. Niedługo jednak trwała względna cisza przed burzą, bo już w 1767 roku doszło do oficjalnego ujawnienia pierwszego wysypu podróbek monet srebrnych SAP. W związku z tym 9 września Komisja Skarbowa na łamach nr 72 Wiadomości Warszawskich wydała oficjalne ostrzeżenie do społeczeństwa wraz z informacją o pojawieniu się (między innymi) fałszywych półzłotków. Poniżej załączam fragment wydania gazety z 1767 roku, z której dowiadujemy się między innymi, że Komisja Skarbowa jest czujna i donosi szerokiej publiczności o fakcie napotkania na Jarmarku Tartakowskim (Tartaków – niegdyś miasto w okolicach Lwowa, rezydencja Potockich - dziś to tylko wieś, z której po II wojnie światowej wysiedlono wszystkich Polaków gdyż znalazła się po złej stronie Bugu, aktualnie w granicach Ukrainy) podrobionych półzłotków wykonanych z cyny. Fałszywe dwugrosze zalecano poznawać po giętkim metalu, z jakiego były wykonane oraz po głuchym dźwięku, jaki wydawały. Nie omieszkano też podać informacji o aresztowaniu fałszerza (okazał się nim lwowski Żyd) wraz z narzędziami służącymi do wyrobu podrobionych monet.  Jednak to nie zatrzymało fali rodzimych podróbek, szczególnie liczne przykłady warsztatów fałszerskich i wprowadzania lewych monet do obrotu napływały z rejonu krakowskiego. Można z duża dozą przybliżenia założyć, że w nowocześniejszych warsztatach zlokalizowanych w Galicji wiedza metalurgiczna stała na wyższym poziomie i z tego powodu były one bardziej przygotowane do wyrobu falsyfikatów. Jak w kolejnym wpisie, w którym będę opisywał przypadki walki z tym procederem okaże się, większość ówczesnych fałszerzy wywodziła się z błądzących członków Narodu Wybranego.

Na wstępie kilka zdań o podziale fałszerstw monet w zależności od rodzaju użytej techniki wraz z jej krótką charakterystyką. Wyróżniamy cztery najpopularniejsze techniki podrabiania monet: monety bite/tłoczone fałszywymi stemplami, monety odlewane, kopie galwaniczne oraz przeróbki monet oryginalnych. Przy czym wydaje się, że w czasach obiegania półzłotków SAP, czyli w II połowie osiemnastego wieku, najwięcej monet było odlewanych i bitych. Ale o tym napisze w dalszej części, teraz przejdźmy po kolei przez te techniki i wyróbmy sobie zdanie, które z nich mogły być użyte „w epoce” na szkodę emitenta.

Na początek, monety bite fałszywymi stemplami. Jak dla mnie to jedna z najciekawszych i bardzo zróżnicowana grupa podróbek. Głównie z tego powodu, że są w tej grupie naprawdę nieźle wykonane imitacje, jednak najwięcej radości znajduję w kolekcjonowaniu kolejnych „średnio-udanych” monet, które tylko przy dużej dozie dobrej woli przypominają oryginał monety, który mają imitować. Są to często kopie tak nieudane, że na dzisiejsze stan wiedzy i standardy, wydają się wykonane „ręka dziecka”. Ponieważ półzłotki nie były monetami ani drogimi ani unikalnymi, to zakładam, że ogromna większość imitacji powstała właśnie w drugiej połowie XVIII wieku i służyła do wprowadzania w błąd niedouczonych przekupniów w lokalnym obrocie handlowym. Innymi słowy, fałszerz wykonywał „coś”, co przypominało półzłotka i bezczelnie wprowadzał go do obiegu. Tu oczywiście konieczne jest założenie, że osoba, której te „monety” wciskano była tego nieświadoma, nie znała się dobrze (wcale) na tym nominale lub po prostu wciśnięto jej trefnego półzłotka w kupie innych, z pewnością „bardziej oryginalnych” monet. To tłumaczy pośrednio, dlaczego najczęściej fałszowane były dwugrosze w początkowych latach, kiedy wprowadzono je do obiegu. W dalszej części okaże się, że najwięcej przykładów tego typu monet jest właśnie z 1766 i 1767 roku. Poniżej zdjęcie przykładowej monety pochodzącej ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie, która została wybita „bardzo” fałszywym stemplem. J

Jak możemy powyżej zaobserwować na przykładzie monety z 1766 roku, różnice są nawet nieźle widoczne J. Ustalmy teraz, czym najczęściej charakteryzuje się ten rodzaj podróbek. Na pierwszy ogień weźmy analizę stylistyczną monety. Przy stemplach ciętych z ręki nawet wyćwiczonym wirtuozom mincarstwa jest niezwykle trudno odwzorować oryginalny krój liter i styl elementów zaprojektowanych przez innego artystę. Szczególnie widoczne jest to na powtarzających się elementach monety, która w oryginale jest wykonywana przez użycie unikalnych narzędzi w postaci punc i rylców, które zawsze dają identyczny efekt. Natomiast przy stemplach fałszywych bardzo często nawet nieźle podrobione detale wykazują różnice i odmienność versus oryginał oraz nawet w tych samych elementach użytych kilkakrotnie. Oczywiście mowa tu o bardzo dobrych fałszerstwach, czego raczej nie doświadczymy w analizie dzisiejszych półzłotków SAP. Ten drobny srebrny nominał raczej żaden „Paganini młotka” nie firmował, a wprost przeciwnie była to chałupnicza robota w oparciu o najprostsze urządzenia i podstawową wiedzę. Analizując ten typ podróbek półzłotków SAP w pierwszych latach panowania Poniatowskiego, główne rzuca się w oczy to odmienne, najczęściej koślawe liternictwo rewersu, które jednak zwykle w pełni oddaje sens i układ oryginalnej monety, co może świadczyć o tym, że fałszerze byli osobami również wyćwiczonymi w piśmie. Również styl awersu charakteryzuje się koślawymi napisami otokowymi oraz dodatkowo znacznie odmiennymi elementami takimi jak korona, herby i wszelkie możliwe ozdobniki. Stemple do tych monet były produkowane w polowych warunkach, o czym świadczy nie tylko umowne podobieństwo do oryginałów, ale również, jakość samego stempla. Ponieważ podrabiany tą technika monety są bardzo płytko uderzone, to zakładam, że materiał, z jakiego wykonano stempel oraz techniki mennicze takie jak miejsce i siła nacisku znacznie różniły się od tych jakie uzyskiwano w oryginalnej mennicy w Warszawie. Dodatkową sprawa jest metal, z którego podrabiano te srebrne monety. Wyżej pokazałem już notkę prasową o podróbkach wykonanych z cynku, jednak zapewne bywały i srebrne, w których próba srebra była drastycznie obniżona versus i tak już nie najwyższe oryginalne 0,367. W końcu nie tylko Fryderyk II zapewne wpadł na ten sposób, skoro dawniej tak właśnie fałszowano wszystkie monety kruszcowe. Kolejna cechą, która można dojrzeć na rzut oka to wady krążka użytego do produkcji podróbek. Często może nie być idealnie okrągły, zapewne z tego tytułu, że technika wykrawania krążków w warsztatach fałszerzy w XVIII wieku była zapewne ręczna i nie uzyskiwano idealnych blaszek. Ostatnią grupa cech są oczywiście podstawowe dane metryczne, takie jak średnica i waga monety. Przypomnijmy, że oryginalne dwugrosze SAP miały, co do zasady, średnicę 23 mm i wagę 3,34 grama a ich podróbki raczej rzadko trafiają w okolice tych dwóch stałych, szczególnie waga w większości z nich jest zauważalnie niższa. Podsumowując, stemple wykonane metodą warsztatową, powodują, że monety wybite są raczej płytko, często krzywo na nierównych krążkach o zróżnicowanej wadze. Wszystko to powoduje, że jedne podróbki są „lepsze”, czyli bardziej zbliżone do oryginału a inne „gorsze”, czyli, mniej podobne. Jednak nigdy amator monet SAP nie powinien mieć wielkich problemów z ich odróżnieniem. Traktuje je osobiście, jako niebanalne ciekawostki, gdyż monety mimo ich całej „barbarzyńskiej” odmienności od oryginałów wybitych w mennicy koronnej są jednak pełnoprawnym świadkiem wydarzeń i czasów, które zgłębiam. Stąd, gdy znajduje je na swojej drodze tak wykonany falsyfikat, zawsze chętnie dołączam go do kolekcji. A teraz na deser zdjęcie pochodzące z tego samego źródła przedstawiające bardziej udany egzemplarz z 1766 roku wykonany ta techniką. Można zauważyć, że to, co zyskała moneta, na jakości wykonania stylistycznego, zapewne starcia na ilości srebra, jakie potencjalnie zawiera (zakładam, że chociaż drobina Ag może tam być), bo wykonana została ze stopu metali, które w Tablicy Mendelejewa pewnie znajdują się gdzieś bliżej żelaza. A Fe J. Mimo tego, że mam tylko zdjęcie awersu, to i tak trzeba przyznać, że styl monety jest niezły, całkiem zbliżony do oryginału.

Drugą grupa monet fałszywych, są podróbki wykonane techniką odlewu. Technika ta również była jeszcze bardziej popularna, znana i wykorzystywana w II połowie XVIII wieku. Stosowano ja do wszystkich srebrnych nominałów SAP w tym także bardzo często do podróbek dwugroszy ostatniego króla. Półzłotki okazały się wdzięcznym modelem do podrabiania w ten sposób, gdyż ten typ monety nie posiadał zabezpieczeń w postaci ząbków/wzorów na rancie, co pozwalało fałszerzom uniknąć najsłabszego punktu tej metody, jakim jest właśnie wykonania rantu. Podrobionych tą technika dwugroszy jest sporo, więc można z klucza uznać ten sposób za całkiem użyteczny. Podrabianie monet wykonywano w kilku etapach. Po pierwsze należało wykonać odpowiednią formę, która posłuży w dalszych etapach do wypełnienia jej stopionym metalem. Formę najczęściej uzyskiwano z oryginalnej monety, stąd, jeśli jej wykonanie było w miarę dokładne, to wyprodukowane z jej pomocą imitacje były na pewno podobne do oryginalnych półzłotków. Formy wykonane z gipsu były niemal jednorazowe, literatura mówi, że średnio wytrzymywały odlania około 10 sztuk. Dużo bardziej trwałe i wytrzymałe były formy metalowe, jednak trudność ich wykonania eliminowała większość przydomowych warsztatów fałszerskich. Zapewne do półzłotków nie opłacało się wykonywać trwałych narzędzi, w końcu to nie talary i nie było sensu ponosić większych kosztów. Drugim ważnym etapem było uzyskanie odpowiedniego stopu jakim wypełniało się formę. Często był to stop metali, który niewiele miał wspólnego ze srebrem. Jak fałszerzom udało się uzyskać kolor w miarę srebrzysty zapewne byli w 7 fałszerskim niebie. Za trzeci etap po odlaniu można uznać poprawki, które maskowały ewentualne niedoróbki i niedostatki odlewu. Tu kłaniała się zapewne ręczna robota w celu usunięciu resztek zlewek. Dodatkowo, jeśli stop wyszedł „zbyt miedziany” to trzeba było później monety jeszcze nieco przybielić, by ich kolor już na pierwszy rzut okaz nie eliminował podróbek z użytku. Powyższy tekst odnosi się do „zawodowo” wykonanych monet. Gdy piszemy o podróbkach odlanych „z epoki”, to zapewne spora grupa takich monet nie była wyprodukowana zbyt dobrze, a to głównie z tego powodu, że jakość wykonania formy (nawet z oryginalnej monety) pozostawiała wiele do życzenia. Jak sądzę z obserwacji licznych przykładów monet podrobionych przez odlanie w XVIII wieku, w dużej grupie przypadków uzyskana forma była na tyle kiepskiej, jakości, że fałszerze zmuszeni byli ją poprawiać i cyzelować, co nie przybliżało ich do oryginału. Stąd, zakładam, że monety te są również dość fantazyjne i tak jak bite fałszywymi stemplami, na dzisiejsze standardy znacznie różnią się od oryginałów, które miały imitować. Jednak to przyjdzie nam zaobserwować w dalszej części, teraz pokaże kolejna monetę ze zbiorów MNK. Poniżej przykład półzłotka SAP z 1773 roku wykonanego metodą odlewu z nieźle wykonanej formy. Jednak tło oraz niewyraźne detale i tak zdradza jego pochodzenie.

Z literatury wynika, że ten typ fałszerstwa był potencjalnie najgroźniejszy. Nic dziwnego, że używano go również z powodzeniami w wiekach późniejszych, a nawet pewnie współcześnie wiele podróbek na szkodę kolekcjonerów wykonywanych jest jeszcze tą techniką, udoskonalona przez wieki i przy wykorzystaniu najnowocześniejszych środków. Jak odróżnić, więc takie fałszerstwa? Przede wszystkim po głównych cechach, jakie mają monety wykonane tą metodą, a więc po powierzchni oraz po mniej wyraźnych detalach. Powierzchnia monet odlanych nigdy nie jest struktura jednolitą i nie przypomina gładkiej monety uderzonej stemplem. Jeśli nawet naprężenia, jakie powstają w metalu podczas stygnięcia roztopionego stopu nie spowodują widocznych na pierwszy rzut oka niedoskonałości lub innych wad wynikających to zapewne tło odlanej monety i tak będzie nierówne, szorstkie, chropowate – jednym słowem, niejednolite. Nawet polerowanie (uwaga, monet historycznych się nie poleruje) nie jest zwykle w stanie tej wady dobrze zamaskować. Szczególnie widoczne jest to w miejscach trudniej dostępnych, obszarach, które trudno się ulepsza, na przykład w środku liter lub herbów. Druga cechą jest mniejsza wyrazistość liter i rysunków niż na oryginałach bitych w mennicy. Litery i rysunki są obłe, nie mają ostrych kantów i krawędzi, co powoduje, że wyglądają na bardziej płaskie. Monety wykonane tą technika lepiej imitują egzemplarze wytarte, będące długo w obiegu, podniszczone a nawet sztucznie spatynowane, stąd raczej nie będą to jakieś mennicze sztuki. Oczywiście nie wszystkie te cechy dotyczą dwugroszy SAP. Dodatkowo tak jak w technice fałszywego bicia, stop a co za tym idzie i waga różnią się od produktów oryginalnych. Z reguły to właśnie na stopie fałszerze uzyskiwali swój podstawowy zarobek. Z tego powodu monety odlane zawierały tylko śladowe ilości srebra, które zastępowane było innymi metalami, które były tanie i pod ręką. Głównie była to cynk oraz miedź uzyskana z monet wycofanych z obiegu. Porównując monetę wybitą fałszywym stemplem i odlaną znajdujemy wiele wspólnych cech, jednak dla mnie największa i najbardziej na pierwszy rzut oka widoczna różnica jest tło monety. Jeśli jest chropowate i dziobate to na 99,9% mamy do czynienia z odlewem, jeśli pomimo dziwnego rysunku tło wygląda w miarę jednorodnie, kwalifikuje taki egzemplarz do podróbek wybitych stemplem.

Trzecia technika, jaką możemy spotkać analizując sposób wykonani fałszywek to technika galwaniczna. Co oczywiste techniki tej nie znano w II połowie XVIII wieku, stąd trudno sobie wyobrazić by jakiś domorosły technik-fałszerz Icek używał prądu elektrycznego do podrabiania monet Poniatowskiego. Możemy być niemal pewni, że monety sfałszowane tą techniką były wykonane znacznie później, głównie na przełomie XIX i XX wieku oraz to, że stało się to z pewnością na szkodę kolekcjonerów a nie emitenta. Tym samym podrabiane „galwany” dwugroszy SAP istnieją, ale są to już dzieła bardziej nowożytne. W dużym skrócie metoda polega na wykonaniu całkiem dokładnej kopii poprzez użycie elektrolizy. A właściwie, to na wykonaniu cienkiej powłoki galwanicznej na wcześniej przygotowaną formę z gipsu (lub silikonu). W celu uzyskania lepszych efektów przewodzenia prądu, formy pokrywa się przewodnikiem, którym najczęściej jest grafit, Po podłączeniu źródła prądu rozpoczyna się proces galwanizacji, który generalnie jest osadzaniem się metalu na katodzie (formie/matrycy) wytrąconego z wodnego roztworu soli odpowiedniego metalu – w naszym przypadku srebra, które w postaci płytki jest anodą w tym procesie. Opis jest bardziej skomplikowany od samej galwanizacji, przynajmniej na jej podstawowym poziomie. Regulując czas trwania procesu i prąd można wpływać na grubość uzyskanej powłoki. Uzyskane w ten sposób dwie części monety (osobo awers i osobno rewers) wypełnia się materiałem w ilości pozwalającej uzyskać wagę zbliżoną do oryginału a następnie się je łączy.  Metoda ta jest potencjalnie prosta do odkrycia, gdyż ma kilka istotnych wad. Jej najsłabszym elementem jest fakt, że awers i rewers powstają osobno i trzeba je następnie ze sobą jakoś połączyć. To nie jest prosta czynność i zwykle zostawia widoczny ślad. Najczęściej obie strony monety się ze sobą lutuje lub po prostu skleja. Powoduje to, że trudno jest uzyskać jednorodny krążek i nawet szlifując oraz postarzając (patynując) trudno jest to zamaskować. Drugą cechą tak wykonanej monety jest brak dźwięku (stłumiony odgłos) po upuszczeniu jej na przykład na stół. Sklejenie powoduje to, że dźwięk jest stłumiony i od razu można podjąć podejrzenia, co do podrobienia próbowanego w ten sposób egzemplarza. Czy często spotkamy ten typ fałszerstwa na cieniutkich pozłotkach, raczej nie bo nie jest to masowa robota. Ta technika sprawdzała się raczej przy większych nominałach i przykłady monet SAP wykonanych w ten sposób będą zapewne częstsze w kolejnych wpisach, kiedy zabiorę się za większe rodzaje srebrnych monet ostatniego króla. Żeby jednak nie zostawiać niedomówień, dysponuje przykładem półzłotka wykonanego galwanem. Jest to rzadki dwugrosz próbny SAP z roku 1771. To poszukiwana moneta, stąd pewnie fałszerz naprawdę się postarał żeby jak najbardziej zbliżyć się do oryginału.

Niestety mam tylko awers, szczególnie ciekawe byłoby zdjęcie rantu i dobrze wykonane mogłoby bardziej rozjaśnić nam użytą technologię. Zdajmy się na MNK i uznajmy, że prezentowana monet jest galwaniczną kopią, która została posrebrzona. Taki zachód dla półzłotka? Jeśli tak, to właśnie dla takich rarytasów jak ten próbny egzemplarz z 1771 roku.

Czwartym i ostatnim z podstawowych typów fałszerstw jest przerabianie oryginalnych monet. Nie dotyczy to może w dużej mierze opisywanych dziś półzłotków SAP, ale i tak warto ten sposób wymienić gdyż jest to jedna z nowocześniejszych a przez to groźniejszych metod fałszowania drogich monet na szkodę kolekcjonerów. Polega ona z grubsza na zmianie jednego lub kilku elementów jakiejś popularnej monety i upodobnienia jej w ten sposób do monety drogiej i poszukiwanej przez kolekcjonerów. Nie będę tego może jakoś bardziej rozwijał, temat zapewne jest zrozumiały. Wyobraźmy sobie, że bierzemy na warsztat najpopularniejszego dwugrosza SAP z 1767 i w miejsce 6 w dacie wstawiamy przygotowany implant lub po prostu przerabiamy tę cyfrę na 8. W ten sposób powstaje jedyny w swoim rodzaju, nieopisany w literaturze i cenny półzłotek z roku 1787, który jako „biały kruk” i numizmatyczny „jednorożec” łącznie, może znaleźć kupca. A jak już kupca, to najlepiej w postaci jakiegoś nawiedzonego inwestora, który może się przecież nie orientować, że ten typ monety zakończono bić w Warszawie rok wcześniej. Skąd niby ma to wiedzieć, w opisie aukcji na pewno tego nie znajdzie. Wyobraźmy sobie, że tak spreparowany półzłotek z 1787 zostanie zakupiony przez „prawdziwego ynwestora”, którego skusi promocyjna cena i wyjątkowa unikalność monety. Jak już ją zdobędzie to musowo po to żeby potem oddać do gradingu i oprawić w ramki a potem sprzedać z XXX% zyskiem. Jakby fantazyjna podróbę półzłotka 1787 kupił dajmy na to sam „Siara”, to mogłoby to wyglądać jak na grafice poniżej. A, co jak szaleć to szaleć. J


Świetny przykład tego typu fałszerstwa został opisany i zdemaskowany na blogu Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka, do przeczytania w tym miejscu LINK DO BLOGA GNDM
OK, wiem że to nie moneta SAP została rozpracowana, ale i tak trzeba oddać doskonała robotę obu Panów, właściciela gabinetu i jego pomocnika Marcina Żmudzina. To chyba już wszystko, co chciałem dziś napisać o podstawowych rodzajach fałszerstw, z jakimi można się spotkać podczas kolekcjonowania monet SAP, w tym głównie półzłotków. Oczywiście technologia się cały czas rozwija, za nasza wschodnia granicą i na dalekim wschodzie pełna parą pracują całe fabryki produkujące falsyfikaty. Stąd zapewne to nie jest ostatnie słowo fałszerzy i już niedługo będziemy mierzyć się z takimi metodami jak wycinanie wzorów laserem, czy drukowanie monet drukarkami 3D. Nie masz dwugrosza Poniatowskiego z 1782 roku, żaden problem. Zapodaj do maszyny odpowiedni plik z rysunkiem, dodaj surowiec jakiego maszyna ma użyć, a potem naciśnij „czerwony guzik” i spokojnie poczekaj popijając popołudniową kawę. W tym czasie drukarka wydrukuje ci brakująca monetę do kolekcji. Ciekawe czy od razu da się wykonać numizmat zapakowany w slab w gradingu z oceną MS 64 albo i lepiej? J. Czytałem niedawno na łamach „Wprost” krótki artykuł o fałszowaniu środków płatniczych, takich typu bitcon i tym podobne nowoczesne wynalazki. Okazuje się, że są już na świecie (w tym w Polsce) młodzi specjaliści, którzy potrafią sfałszować nawet transmisje kwantowe. Kwanty, to przyszłość dla fałszerzy, intelektualne wyzwanie a za razem czysta komputerowo-biurowa robota, a nie tam tłuc po kątach jakieś stare i zardzewiałe żelastwo w postaci monet SAP. Tak trzymać Panowie F. Tak trzymać. J 

A teraz moja ulubiona cześć wpisu. Przechodzimy płynnie do opisu fałszywych półzłotków, jakie udało mi się zgromadzić do dzisiejszej publikacji. Oprócz samych zdjęć obu stron monet, dodam zbliżenia na interesujące szczegóły półzłotków, info o technice, jakiej użyto oraz dane o średnicy i wadze. Tradycyjnie proponuje układ chronologiczny, co nie będzie trudne, gdyż dysponuje monetami tylko z dwóch pierwszych roczników bicia dwugroszy SAP, czyli 1766 i 1767.

Na początek, moneta niepochodząca z mojej „stajni”, przykład całkiem porządnego fałszerstwa dwugrosza z 1766. Dysponuje tylko zdjęciem, ale na moje oko – została prawdopodobnie wybita.

Kolejna z tego samego rocznika, tym razem z mojego zbioru. Niektóre elementy sa bardzo wyraźne i tło monety jest jednolite, stąd zaliczam ja do monet wybitych stemplem. Średnica 22,4mm jest wyraźnie mniejsza od oryginalnych monet SAP z tego rocznika. W kapslu Quadrum 23 było mu za luźno, stąd otrzymał o numer mniejsze „mieszkanie”. Waga 2,94g niższa od o 0,40g od standardu, nie jest niczym dziwnym dla monet z obiegu, zatem moim zdaniem trzyma zadany poziom. Poniżej prezentuję zdjęcie.

Następny półzłotek z 1766 roku to mój najnowszy nabytek. To dla mnie interesujący egzemplarz, szczególnie z powodu płytkiego odlewu wybitnie kiepskiej jakości. Generalnie w tłoku i po ciemku, ta moneta być może mogła nawet uchodzić za oryginał. Z tego powodu, jako jej jedyne możliwe zastosowanie wizualizuje sobie spożytkowanie jej na drobną jałmużnę dla ślepego starca po wieczornej mszy w kościele. J To oczywiście żart, nic nie mam do ślepych, a już do starców to raczej mi bliżej niż dalej, więc tu też – pełen szacunek. Wracając do monety, zamieściłem dwa dodatkowe zdjęcia zbliżenia awersu i rewersu, aby oddać nieznanemu autorowi hołd za „precyzję” wykonania. Nie udało się również uzyskać okrągłego krążka, może nie widać tego dobrze na zdjęciach, ale moneta ma sporo wzlotów i upadków. Dlatego też jej średnica nie jest całkowicie jednorodna, przeciętna jednak i tak jest większa od oryginału i wynosi 23,2mm. Serie nieszczęść dopełnia waga, która wynosi dokładnie 2,50g i jest aż o ¼ lżejsza niż przeciętny oryginał po wyjściu z mennicy. Zatem raczej porażka, poniżej zdjęcia.


Jak widać powyżej awers jest praktycznie „domyślny” a herbu Pogoń został tylko cień jego dawnej świetności. Nie lepiej prezentują się pozostałe detale , w tym ukazane na zdjęciu litery rewersu. Ostre to one nie są, stąd dodając chropowate tło widoczne na całej monecie zaliczyłem ten konkretny egzemplarz do odlewów.

Kolejne monety pochodzą już z najczęściej fałszowanego rocznika, jakim był z pewnością rok 1767. Ogromny nakład półzłotka sprawił, ze moneta była popularnym środkiem płatniczym, co nie zostało niezauważone przez „fachowców z pod ciemnej gwiazdy (często to była gwiazda Dawida). Popatrzmy, co my tu mamy. Na pierwszy ogień weźmy świetny przykład fantazji rzemieślnika, który wytworzył cudo, które pokazuje na zdjęciu pochodzącym z archiwum aukcji WCN.

Długo nie mogłem wyjść z podziwu nad stylem, jaki zaprezentował nam fałszerz, którego efektem jest właśnie ta, przyznacie całkiem zgrabna moneta. Analizując detale oraz tło monety, stawiam na odlew. Z danych, w jakie wyposażyło nas WCN, dysponujemy wagą, która wynosi zaledwie 2,23g. To już nie mieści się w tolerancji i zapewne różnica ponad 1g (to 1/3 wagi oryginału) jest wyczuwalna, kiedy ma się monetę w ręku. Ja jej nie posiadam, więc nie podzielę się wrażeniami. Może kiedyś, jak by, co to chętnie kupię. J

Teraz przejdźmy do kilku moich monet z 1767 roku. Jako pierwsza niech będzie egzemplarz, który podejrzewam o to, że został wybity fałszywym stemplem. Poniżej prezentuje przykład na technikę bicia monet i to jak się zaraz okaże, całkiem porządnego.
 Zakładam, że moneta została wybita głównie z tego względu, że tło nie wykazuje charakterystycznych chropowatości, jakie pozostawia odlew. Jednak jest to tylko moja sugestia i być może istnieli tacy spece, co potrafili odlać takie cudo. W każdym razie moneta, co do zasady nawet przypomina półzłotka, chociaż dla mnie osobiście, to najbardziej jest podobna do jednej z odmian pruskich fałszerstw. Szczególnie awers, tarcza herbowa, orły i styl wieńców inspirowany jest popularnym w II połowie XVIII wieku prusakiem. Ponieważ pruskie fałszerstwa to okolice roku 1771, to zapewne i ta moneta powstała kilkanaście lat później niż wynika to z daty na rewersie monety. Średnica 22,7mm a więc nieco mniejsza od oryginału, jednak waga 2,37 świadczy, że metal użyty do stworzenia krążka jest znacznie lżejszy od stopu używanego w mennicy warszawskiej. Różnica 0,97 grama to jednak sporo, więc mimo poprawnego stylu i średnicy krążka, jak widać jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem.

Kolejna moneta, której nie jestem na 100% pewien czy jest bita czy też została odlana i przeszlifowana. Liternictwo jest nieco krzywe i czasem „rozlane” jednak tło po obu stronach wygląda porządnie, zatem bardziej skłaniam się do tezy, że została wykonana techniką bicia. Dodam dwa dodatkowe zdjęcia ze zbliżeniem i będę wdzięczny za opinie w komentarzach. Półzłotek jest nieco mniejszy od oryginałów, jego średnica wynosi 22,5mm a waga 2,66 gram, czyli standard jak na podróbkę dwugrosza SAP. Oprócz samego rysunku i stylu, ciekawostką są wady blachy, które wskazują na kiepsko przygotowany/zwalcowany fejn. Mając ją jednak w ręku stwierdzam, że kolor ma wyjątkowo srebrzysty a dźwięk brzęczący. Całkiem możliwe, że wykonany został z miedzi i po prostu posrebrzony, gdyż w miejscach pęknięcia srebrzenia wychyla się jakiś ciemniejszy rdzeń. Ok, czas na zdjęcia, poniżej dwie strony i zbliżenie na „fantazyjne” detale.

Tym razem zbliżenie zarezerwowałem tylko dla herbów, a właściwie dla „wariacji na temat herbów” Rzeczpospolitej Obojga Narodów, czyli Orła i Pogoni, których styl wykonania bardzo mnie urzekł. Orzeł z dziobem kaczki i czapką na głowie a z drugiej strony Pogoń wpatrzona w księżyc w pełni. Tak to sobie tłumaczę, Wy może zobaczycie tam, coś zupełnie innego. J

Jeśli to powyżej się spodobało, to teraz mam jeszcze dwa bardzo różne egzemplarze z tego rocznika. Oba kupiłem onegdaj w odstępie półrocznym na aukcjach od tego samego sprzedawcy ze wschodu. Są to koszmarne w swojej formie i stylu odlewy wykonane bardzo płytko i kiepsko. Na teraz zakładam, że zgodnie z opisem są to podróbki „z epoki” jednak jak się tak lepiej zastanowić, to pewnie w naszych czasach też można by takie toporne podróby bez większych trudności wykonać. Ciekaw jestem opinii czytelników i Waszego zdania czy stawiacie na nowoczesną radosną twórczość zza wschodniej granicy czy jednak są to dzieła „artystów” XVIII wiecznych. Proszę o opinię i komentarze.

Pierwszy z półzłotków to odlew wykonany w bardzo niechlujny sposób. Trudno sobie wyobrazić jak tak podrobiona moneta mogła w ogóle spełniać swoja role i „w epoce” uchodzić za pełnoprawnego półzłotka. Tego to nawet ślepy w ciemnej bramie mógłby nie przyjąć. Jednak, co ciekawe fałszerz doskonale trafił ze średnicą krążka, przycelował dokładnie w przepisowe 23 milimetry. Waga już tak dobrze nie wyszła, udało się uzyskać 2,76 grama, jednak jak już wiemy z powyższych przykładów nie jest to cecha, która eliminowałaby tą monetę. Niech przemówi foto, obraz jest lepszy od tysiąca słów.
Nie wiadomo, co gorsze, bazgroły na awersie czy krzywe kulfony zamiast liter/cyfr na rewersie. Jak się okazuje, gorszy może być tylko kolejny egzemplarz z tej stajni J. Tym razem moneta dla amatorów mennictwa Stanisława Poniatowskiego, wyłacznie o mocnych nerwach J
Produkt utrzymany nieco w innym stylu niż poprzednik, jednak równie koszmarny (jeśli nawet nie bardziej). Kolor monety ziemisty, jeśli była srebrzona to pozostało po tym już tylko wspomnienie. Jednak bardziej skłaniam się ku sądowi, że nikt tego „czegoś” raczej nie srebrzył, bo i po ten złom „pudrować”.  Ot, jakiś stop metalu wzięto i wylano na uprzednio źle przygotowaną formę. Sroga to musiała być „fabryka”, która takie monety puszczała w rynek. Pewnie jacyś odważni „kozacy”, bo kto by tam zwracał uwagą na takie szczegóły, szczególnie jak butelka się jeszcze nie skończyła J. Moneta jak widać na opisie w zdjęciu wyszła nieco powyżej obowiązkowych 23mm a i waga całkiem słuszna. To najbardziej zbliżona wagowo do oryginału podróbka w dzisiejszym wpisie. Pewnie świadczy to tylko o tym, że surowiec, z którego jest wykonana to bezwartościowe śmieci. Być może kiedyś będę miał okazję i to przebadać. To, co najbardziej odpycha mnie od tego wyrobu to tło, które na obu stronach numizmatu aż kipi od wszelkiej maści pryszczy i parchów. Z tej otchłani wad wyłaniają się coraz to inne i coraz bardziej wykrzywione znaki, które w zamyśle twórcy miały odwzorować napis na polskim półzłotku. Jeśli to jest ta słynna manufaktura, znana z wpadki na Jarmarku Tartakowskim jaką przywołałem na początku artykułu korzystając ze źródła Wiadomości Warszawskich, to nie dziwię się że ich złapali i osądzili. Pewnie jakby pokazali te szkaradztwa królowi, który jak wiemy kochał swoje numizmaty, to pewnie nie zdzierżyłby obrazu profanacji swojego herbu rodowego (Ciołka) i sam wymierzył im parę kopów. Jak było nie wiem, ale lubię sobie o tym w wolnych chwilach pospekulować. J

Czas na podsumowanie dzisiejszego wpisu. Opisałem podstawowe rodzaje fałszerstw, jakie każdy amator numizmatyki może spotkać zbierając półzłotki SAP. Dodatkowo pokazałem na licznych fotografiach przykłady na użycie każdego z rodzajów technik fałszerskich. Do tego celu wykorzystałem głównie zdjęcia i opis monet rodem z Muzeum Narodowego w Krakowie. W kolejnej części poleciałem po całości i pokazałem podrobione monety z roczników 1766 – 1767. Większość z nich należy do mnie i to jest w nich dla mnie najfajniejsze. J Mam nadzieję, że spodobały się czytelnikom dzisiejsze atrakcje i nie zanudziłem gawędząc i opowiadając koszmary. To gotowy scenariusz na numizmatyczny horror psychologiczny i może kiedyś, jak nasza pasja będzie bardziej powszechna sięgnie po ten wpis jakiś nowy Kolski czy Smarzowski. I z tą jednak nieco mało realną nadzieją zostawiam dziś czytelników tego kawałka wolnego internetu. Tytuł dzisiejszego wpisu powstał na samym końcu, czyli TUTAJ.

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem następujące publikacje: Wiadomości Warszawskie nr 72 z 9 września 1767 roku,  artykuł „Współczesne metody fałszowania monet” autorstwa Bartosza Błądka ze strony katalogmonet.pl LINK oraz wpis z bloga Gabinetu Numizmatycznego D. Marciniak „Fałszerstwo 5 złotych 1932 ze znakiem mennicy warszawskiej” do którego link znajduje się w tekście powyżej. Wykorzystałem również zdjęcia wraz z opisem pochodzące z Muzeum Narodowego w Krakowie, archiwum aukcyjnego Warszawskiego Centrum Numizmatycznego oraz wyszukane za pomocą gogle grafika.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz