sobota, 19 stycznia 2019

Subiektywna relacja z aukcji monet SAP w okresie listopad 2018 – styczeń 2019.


Witajcie ponownie J. Dziś z reporterskiego obowiązku i z potrzeby zachowania ciągłości moich opisów, proponuje relację z ogólnopolskich aukcji numizmatycznych, jakie odbyły się w okresie od listopada 2018 do stycznia 2019 roku. Można z grubsza uznać, że wpis obejmie imprezy z ostatnich 3 miesięcy i to z reguły tylko te spośród nich, w których brałem udział. Przy okazji podzielę się z czytelnikami bloga swoimi refleksjami na temat poszczególnych aukcji i rynku numizmatycznego ogólnie oraz jeśli tylko będzie taka możliwość, to nie omieszkam pochwalić się nowymi nabytkami. Jednym słowem, standard. A jedyne, co się zmieniło w porównaniu z poprzednim tego typu tekstami na moim blogu, to zgodnie z moimi zapowiedziami, wydłużony został zakres czasu, jakiego dotyczy jeden tekst. Dlatego kolejny planuję napisać gdzieś pod koniec pierwszego kwartału.

Jednak zanim przejdę do meritum, nie byłbym sobą gdybym nie podzielił się aktualnym przemyśleniem na temat kierunku, w jakim rozwijał się rynek handlu numizmatami w Polsce. Szczególnie, że ostatnio zauważam na różnych forach, aukcjach i giełdach wzmożone zainteresowanie monetami wśród „młodzieży”. Oczywiście, moim pierwszym odruchem jest szczere zadowolenie, że tak liczne zastępy dołączają do grona osób „zarażonych” tą szlachetną pasją. Jednak doświadczenie mi podpowiada, żeby nie mieć wielkich złudzeń, co do szczerości zamiarów i założyć „słomiany zapał” większej części z nowych kolekcjonerów. Duża grupa nowych „numizmatyków” została tu, bowiem zwabiona rodzącą się szybko modą oraz rozgłosem, jaki wokół swoich aukcji roztaczają organizatorzy. I nie jest to w sumie nic dziwnego. Jednak, to na czym chciałem się teraz skoncentrować to fakt, że tak jak nowi gracze zasilają szeregi zainteresowanych monetami, to równocześnie daje się zauważyć wzmożony ruch po drugiej stronie mocy. Czyli aktywność handlarzy, pragnących na nich szybko i bez skrupułów zarobić. Mowa tu o dwóch typach naciągaczy. Po pierwsze, licznej grupie cwaniaków oferujących do sprzedaży coraz lepiej zrobione falsyfikaty. Moi koledzy z TPZN (Towarzystwo Przeciwników Złomu Numizmatycznego), którzy wyspecjalizowali się z tropieniu takich przypadków-gagatków, nie ukrywają, iż ostatnio nie nadążają ze zgłaszaniem platformom aukcyjnym tego typu podejrzanych ofert. Bezkarność, społeczne przyzwolenie oraz łatwość z pozyskaniu podróbek ze wschodu, ośmieliła liczną grupę oszołomów bezkrytycznie tworzących kolejne aukcje w interecie z najróżniejszymi śmieciami imitującymi stare numizmaty. Kto się nieco zna na monetach, to widzi, co się dzieje i omija takie aukcje. A kto się dobrze nie zna, to rekomenduję by zapytał społeczność na forum TPZN.pl lub na stronie monety.pl. I niech to uczyni zanim ruszy na okazyjne zakupy, a nie po fakcie. Tam wam pomogą zrobić pierwsze kroki.

Jednak z mojego punktu widzenia groźniejsza jest druga grupa handlarzy. To ta klika, która sztucznie generuje niestworzone opisy sprzedawanych przez siebie monet i winduje ich ceny w kosmos, licząc na złapanie niedoświadczonego ” jelonka”, który się na ten proceder nabierze i wyda niepotrzebnie kupę kasy. W tym przypadku, remedium by się na te zagrywki nie dać naciągnąć, jest rozsądek i doświadczenie. Cechy, których często brakuje nowym, aktywnie wchodzącym na rynek numizmatyczny.  I na tym właśnie żerują „rekiny biznesu”. Można to obserwować z boku i nic z tym nie robić, a można też to jakoś skomentować i postarać się wyciągnąć na światło dzienne przykłady takiego zachowania. Uznałem, że przy okazji tworzenia moich relacji, to dobry czas i miejsce żeby o tym procederze napisać coś więcej. I teraz żeby płynnie przejść do tematu, zaprezentuję pierwszy przykład na takie zachowanie i to od razu w formie graficznej.
Co my tu mamy? Cały szereg dziwnych działań. Zacznę od tego, czego nie można nie zauważyć, czyli od żonglerki nazwą tego numizmatu. Mamy tu ofertę sprzedaży srebrnego żetonu austriackiego z roku 1773, wybitego z okazji przyłączenia do cesarstwa obszaru Galicji i Lodomerii. To ciekawy numizmat z punktu widzenia osób interesujących się okresem SAP, gdyż przyłączenie tych dwóch prowincji zostało zrealizowane ze stratą dla naszego kraju w ramach I Rozbioru Polski. No i OK, żeton ciekawy, ale też dość popularny i całkiem często spotykany w bardzo dobrym stanie zachowania, więc z tego punktu widzenia numizmatycznej sensacji to on raczej nie budzi. Ale zanim o sensacyjnej cenie, to zwróćmy uwagę na opis tego przedmiotu. Od jakiegoś czasu na aukcjach WDA wystawianych na Allegro, a teraz już także na 10 aukcji WDA i MiM na OneBid, czyli w ofertach podmiotów kojarzących się już powszechnie z „podkręcaniem” opisów i wymyślaniu chwytliwych nazw, ten prosty żeton został „awansowany” do elitarnego grona „dukatów w srebrze?! Dukat w srebrze to bardzo duże uproszczenie. Nie znam osoby, która tak zatytułowałaby tą blaszkę w ten sposób. To, że coś zostało wybite w srebrze, ma średnice około 20mm  i waży w okolicach 2 gramów, nie znaczy przecież, że jest dukatem wybitym w odmiennym metalu. Nic tu przecież do dukata nie pasuje, ani też go nie przypomina. W licznych krajowych katalogach aukcyjnych, na których wcześniej sprzedawano podobne obiekty, ten numizmat określany był, jako okolicznościowy żeton. A nawet na 12 aukcji u Niemczyka, na której wycofano podobny numizmat o wadze 3,34g odlany w złocie, nazywano go też „jedynie” ŻETONEM. Jednak to dla Warszawskiego Domu Aukcyjnego, rzetelna nazwa nie ma wielkiego znaczenia, bo najważniejsze jest przecież chwytliwe miano. No, a „dukat w srebrze” to przecież robi już jakieś wrażenie. Uznano pewnie, że skoro sami Niemcy na aukcji TEUTOBURGER kilka lat temu, w celu korzystnej sprzedaży innego egzemplarza użyli już nazwy „Silberabschlag vom 3/4 Dukat 1773”, to oni pójdą o krok dalej. Wielkiego efektu zmiana nazwy jednak nie przyniosła. Żeton, który w stanie około menniczym wart jest moim zdaniem w granicach 1-1,5 tysiąca złotych, został sprzedany na 10 aukcji WDA i MiM za w miarę normalną cenę 1,6 tysiąca.  Jednak już tego samego dnia, w jakim skończyła się ta licytacja, ta sama blaszka została ponownie wystawiona na portalu Allegro. I tam, po kilku dniach aktywnego podbijania ceny, żeton uzyskał kosmiczną kwotę, większą o ponad 4 razy od tej, którą chwilę temu wylicytowano na aukcji WDA. Oczywiście żeton znów został nazwany „dukatem w srebrze”. Szlak został przetarty i ta nazwa pewnie się przyjmie, co znaczy, że będzie pojawiała się coraz częściej. Jednak wróćmy do naciągaczy. Strategia tego typu przekrętów jest taka, że oferta wygląda z pozoru na bardzo atrakcyjną i nie pozostaje bez odzewu, bo wystawiający już się o to postara, żeby sporo się wokół niej działo.  Na początku krążek wystawiono od 0 złotych i zakładam, że wówczas przebijali go normalni użytkownicy portalu, szybko dociągając jego cenę do poziomu kilkuset złotych. Potem sprawę w swoje ręce bierze już sam cwaniak-naciągacz, który posługując się różnymi kontami zarejestrowanymi na serwisie aukcyjnym, realizuje kilkanaście grubszych przebić ceny, sugerując otoczeniu, że oto toczy się zażarta licytacja a sam numizmat jest wart każdej ceny . W efekcie żeton o wartości około tysiąca złotych, sprzedany tydzień wcześniej na aukcji WDA za cenę 1,6 tysiąca, już kilka dni później uzyskał na Allegro cenę 6 755 złotych, czym od razu pobił nieoficjalny rekord świata wśród tego typu blaszek. Czy kupił go sam wystawiający, osoba przez niego podstawiona czy też trafił się im „jelonek”, tego to już niestety nie wiem. W każdym razie, już nie długo nikt nie będzie pamiętał, jak z tą licytacją było naprawdę i czy ktoś to kupił, czy tylko sprzedający podbijał mu cenę. Internet już to zapisał w swojej historii i aktualnie wyszukiwanie austriackiego żetonu z 1773 roku w stanie około menniczym, daje efekt „dukat w srebrze” z ceną dochodzącą do prawie 7 kawałków. Teraz jak ktoś wystawi podobny lub ten sam egzemplarz, za powiedzmy marne 3-4 tysiące, to przez mniej uważnych lub doświadczonych zbieraczy monet, ta oferta może zostać potraktowana, jako OKAZJA…I tak to z grubsza działa i dotyczy setek podobnych ofert sprzedaży monet z różnych okresów.

Przykładów na takie działania w ostatnim czasie jest bez liku. Wystarczy chwile poszukać ofert MS-ów na Allegro czy nawet na Numimarkecie. Byle szajs, zapakowany w slab z oceną MS (jak moneta poniżej) bywa wystawiony do sprzedaży z ogromnym przebiciem. Nie wiem, jak w ogóle można rozpatrywać zakup takiego błyszczącego złomu. Przecież nie ma niczego bardziej powszechnego w srebrze SAP niż półzłotek z 1766 roku. Tysiące z nich zostały zachowane w pięknym stanie i z reguły są o wiele lepiej wybite niż to, co prezentuje na ilustracji poniżej. Szczególnie, że za tego dwugrosza bez części napisów otokowych, trzeba było zapłacić „zaledwie” 4 900 złotych. Oczywiście oferta oficjalnie została sprzedana…

Następny przykład z irracjonalną ceną popularnej monety ocenionej, jako mennicza sztuka, pochodzi ze strony Numimarket, gdzie też całkiem często dochodzi do tego typu „licytacji”. Trafił się nam kolejny dwugrosz z 1766 roku. Tym razem jeszcze o poziom droższy od poprzedniego. Moneta na stronie widnieje, jako oferta sprzedana za bajeczną cenę kilku tysięcy złotych. Zobaczmy, czy było warto J.

Jak widać to MAX MAXÓW ŚWIAT to w praktyce połączenie błyszczącej blachy i kiepskiego bicia. A do tego krążek został przejechany pilnikiem oraz puknięty tu i ówdzie. To oczywiście nie są wielkie wady i moneta bezwzględnie reprezentuje bardzo dobry stan zachowania. Jednakże z uwagi na wielomilionowe nakłady półzłotków z rocznika 1766, sporo podobnych można spotkać w sprzedaży i to za normalne pieniądze. Myślę tu o poziomie ceny w okolicach 500-800 złotych, bo tyle moim zdaniem może być warty menniczy dwugrosz z pierwszego roku bicia. Jedynie dla koneserów półzłotków, którzy zbierają tego typu blaszki na odmiany/warianty i nie posiadają jeszcze sztuki z kropką po EX, to wartość teoretycznie mogłaby poszybować do 1-2 tysięcy. Jednak ta konkretna moneta na platformie Numimarket widnieje, jako sprzedana za szokującą cenę… 10 tysięcy złotych!!!. Ile w rzeczywistości dostał za nią sprzedający i czy w ogóle ją sprzedał, czy raczej swoją ofertę potraktował jak okno wystawowe żeby pokazać światu wysoką cenę, nie wiem i nie podejmuję się zgadywać. Dla mnie wygląda to jednak na działanie na szkodę kolekcjonerów i dlatego posłużyłem się tym przykładem. Mógłbym mnożyć i piętnować podobne zachowania, podając jeszcze kilkanaście aktualnych ofert, na których wystawiono monety po kosmicznie zawyżonych cenach. Jednak nie będę tego robił, bo przecież nie jest to główny temat mojego dzisiejszego tekstu. Nich każdy zdrowo rozumujący miłośnik monet, ogranie to sobie samemu i zobaczy, kto wystawia te oferty oraz ewentualnie doda firmę X czy Y do swojej „czarnej listy”. Ja tak robię na swój użytek. Dodaje tych sprzedawców do grupy osób/firm, z którymi interesu robić nie zamierzam i generalnie później staram się omijać ich oferty szerokim łukiem.  Nie są to przecież żadne dla rozsądnych ludzi arkana. A do handlarzy-megalomanów imitujących posiadanie w swojej ofercie wyjątkowych numizmatów, mam tylko jedno słowo. Wstyd! I to tyle, co mam na ten temat do powiedzenia.

Ok, a teraz po tym pobocznym wątku, przechodzę już do meritum, czyli do ogólnopolskich aukcji, które odbywały się w okresie listopad 2018 – styczeń, 2019 w których brałem udział. Na wstępie informuję, że nie zapisałem się do wszystkich imprez, które zostały zorganizowane w tym okresie, a powodem mojej wstrzemięźliwości była mizeria i posucha, jeśli chodzi o ciekawe monety z okresu Poniatowskiego.  Sporo szumu, trochę złomu i mało wartościowych pozycji – tak można by to scharakteryzować w jednym zdaniu. Pierwszą imprezą, jaką w ogóle warto opisać, jest 71 Aukcja Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, która odbyła się w połowie listopada. Mieliśmy tam w ofercie 21 monet z okresu SAP, z czego aż 16 zostało wybitych ze srebra, więc można było na czymś „zawiesić oko”. Na wstępie musze napisać, że wystawione do sprzedaży monety Poniatowskiego były całkiem urodziwe. Nie były to jakieś wymuskane mennicze krążki w slabach, ale ładne obiegowe sztuki, których zakup warto było rozważyć. Aż siedem spośród nich, stanowiły najgrubsze srebra, czyli talary. Ceny dość przystępne, co potwierdza tezę, że tam gdzie nie ma inwestorów silących się na „błyskotliwą” numizmatykę, można pozyskać monety w miarę normalnych stanach i nienapompowanych sztucznie cenach. Co prawda talary wystawione przez WCN były w najpopularniejszych rocznikach, ale jeśli ktoś szukał tego typu numizmatów do zbioru, to zapewne nie był zawiedziony. Tak się złożyło, że ja akurat posiadałem zdecydowaną większość z nich i jedyną teoretycznie ofertą była dla mnie, stanowił krążek z rocznika 1785. To właśnie moneta, która prezentuje poniżej.
Monety z tym portretem królewskim, niezmiennie i zawsze wzbudzają moje zainteresowanie. Jednakże tym razem jednak wyjątkowo nie skusiłem się żeby powalczyć o tego talara. I nie zaważyła na tym jedynie sroga cena, która była wypadkową sporej popularności tego talara wśród licytujących, co popchnęło wartość monety niemal do 5 tysięcy złotych. Bardziej zwróciłem uwagę na wyjątkowo szpetny, obustronny justunek na obrzeżu, który zdewastował sporą cześć napisów otokowych i odebrał jej w moich oczach 50% uroku. Uznałem, że tego fantastycznego talara będę się starał pozyskać w piękniejszym stanie. Pewnie nie menniczym, ale takim, który będzie mnie cieszył i do którego nie będę miał większych uwag. Odpuściłem więc licytację, dając większe szanse innym kolekcjonerom.

Na tej samej imprezie było jeszcze kilka drobniejszych monet z interesujących stanach zachowania i rocznikach, Moją faworytą była śliczna dwuzłotówka z 1772 roku w stanie II/II+. Wysokiej jakości zdjęcia zachęcały do zakupu, jednak równie dobrze widoczne były drobne wady blachy zlokalizowane po obu stronach monety. Szczególnie w okolicach korony na rewersie, wada blachy była dość pokaźna i trudna do jednoznacznej oceny bez wcześniejszego fizycznego zapoznania się z monetą. Tego typu wady nie są niczym wyjątkowym, dotyczą wielu roczników i typów monet, co świadczy o tym, że powstawały w stołecznej mennicy dość regularnie. Niedoskonałości procesów chemicznych w połączeniu z XVIII-wieczną technologią, dość często skutkowały nierówną jakością blachy przygotowywanej do bicia monet. Najczęściej było z tym lepiej, jednak nieraz wychodziło nieco gorzej i stąd liczne egzemplarze monet z wadami. Kontrola jakości opierała się głownie na zapewnieniu przestrzegania wymogów stopy menniczej i jeśli fejn przygotowany do produkcji monet spełniał te wymagania, to uznawano, że najważniejsza zmienna została osiągnięta. Dopiero drugim priorytetem stawało się przygotowanie blachy do bicia monet. Tu koncentrowano się na zachowaniu odpowiednich cech fizycznych. Kluczowa była grubość, której pochodnymi była ilość i waga krążków, jaką uzyskiwano do późniejszego bicia monet. Mennica to precyzyjny zakład produkcyjny i blacha musiała trzymać odpowiedni poziom techniczny, co wcale nie znaczyło, że musi być idealnie prosta i jednolicie błyszcząca, żeby potem wyszły z niej ładne monety. Biorąc to pod uwagę można uznać, że dwuzłotówka 1772 była całkiem udanym efektem produkcji przemysłowej. Była to moneta piękna, naturalna i z potencjałem, więc takie drobiazgi jak minimalne wady blachy/bicia nie były w stanie mnie do niej zniechęcić. No i do tego dochodził jeszcze ten trochę rzadszy rocznik, którego mi dotychczas brakowało... Planowałem o nią powalczyć. Poniżej prezentuję zdjęcie.
Moneta została wystawiona dość wysoko, bo licytacja miała wystartować od razu od kwoty 2 tysięcy złotych. Czasem to się na aukcjach zdarza i wysoki poziom ceny startowej tłumaczę sobie wówczas, specyficznym wymaganiem uzyskania ceny minimalnej dla osoby oddającej monetę do sprzedaży. W tym wypadku jednak jakoś nikt nie napalił się żeby tę cenę wywoławczą przebić. Moneta była blisko spadku z aukcji, więc z największą przyjemnością nacisnąłem guzik „LICYTUJ”. I w ten nieskomplikowany sposób, po jednym przebiciu, stałem się jej nowym właścicielem. Nic więcej tego dnia już nie licytowałam i nie kupiłem. Aukcja dla mnie się zakończyła. Kiedy odebrałem pozyskaną monetę w siedzibie WCN i włączyłem ją do zbioru, uśmiech długo nie znikał mi z twarzy. Podziwiałem w spokoju, jaka piękna z niej sztuka i doszedłem do wniosku, że zdecydowanie pasuje do charakteru mojej kolekcji. Równocześnie, w myślach życzyłem sobie więcej takich bezbolesnych licytacji.

Drugą imprezą, na która zwróciłem uwagę, była inauguracyjna aukcja Rzeszowskiego Domu Aukcyjnego. Wystawiono prawie 500 monet, z których ledwie 8 egzemplarzy reprezentowało okres panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego a jedynie 4 były bitych w srebrze. Nie było żadnych ekstremalnych rarytasów, stąd musiałem zadowolić się jedynie obserwacją by zaspokoić ciekawość na temat, jaką cenę uzyska ponadprzeciętnej urody talar z 1794 roku. Kto czyta tego bloga, ten wie, że rekomenduję pozyskiwanie jedynie ładnych egzemplarzy z najpopularniejszych roczników, więc tego typu moneta mogła być dla kogoś całkiem poprawnym celem do licytacji. Talar wyglądał, tak jak na ilustracji poniżej.

Jak widać moneta była w slabie. Prywatnie jej stan oceniłem na II minus, więc jak na ten typ talara to całkiem nieźle. Całe szczęście, że nie zamierzałem jej pozyskać, bo jednak cena 3 600 złotych + opłaty, to nawet pomimo opisanych przez mnie powyżej zalet, wydaje się jednak trochę przesadzona. Chciałem się przekonać, to się przekonałem i szybko mogłem powrócić do weekendowego wypoczynku. Na tej aukcji niczego nowego nie pozyskałem.

Trzecią i zdecydowanie największą imprezą w tym okresie była 18 aukcja Antykwariatu Michała Niemczyka. Była to porządna, trzydniowa aukcja z licznym materiałem, która pierwszego dnia odbywała się nie tylko w internecie, ale i w warszawskim hotelu. To wydarzenie interesowało mnie z kilku powodów. Głównym z nich było oczywiście to, że wystawiono do sprzedaży aż 120 monet SAP i nie pamiętam by na aukcji u Niemczyka kiedykolwiek była tak liczna reprezentacja z tego okresu. Dodatkowo, kiedy pobieżnie zapoznałem się z wystawionymi do sprzedaży monetami, to dość interesujący wydał mi się fakt, że zdecydowanie nie była to oferta kierowana do koneserów i inwestorów. Otóż zupełnie nieoczekiwanie, na tej aukcji miażdżącą przewagę nad wyselekcjonowanymi egzemplarzami, miały tym razem monety obiegowe. I to niektóre nawet… „bardzo obiegowe”, wystawiane za kilkanaście złotych lub zebrane w lotach po kilka sztuk. Uznałem, że to duża zmiana i ciekawostka rzadkiego typu. Dawno u tego sprzedawcy nie było tak bardzo dostępnej oferty dla przeciętnego miłośnika numizmatyki. Odnosiłem nawet wrażenie graniczące z pewnością, że spory procent wystawionych tu monet nie nadaje się do sprzedaży na takiej prestiżowej imprezie. Jednak w ślicznych dekoracjach hotelu zagościła na dobre numizmatyka popularna. Czy to źle? Nie wiem, ale normalne to raczej nie było. Za wstęp do mojej relacji, niech posłuży reklama imprezy z konkretnym podziałem na 3 sesje.
Miłośników monet Poniatowskiego interesował głównie pierwszy dzień handlu, czyli sobota, podczas której na 1 sesji handlowano monetami Polski Królewskiej. Z ogromnej oferty, do grona „obserwowanych” wybrałem aż 10% ofert SAP, czyli w sumie 12 obiektów. Tu muszę przyznać, że kilka monet pochodziło z mojego zbioru, więc robiłem to również, dlatego że po ludzku byłem zainteresowany, jakie uzyskają ceny. W poprzednim wpisie podliczyłem swoje handlowe wyczyny i ogólnie wiadomo, że na tej sprzedaży wyszedłem na przysłowiowe „zero”. Dlatego dziś nie będę zajmować czasu swoimi monetami, tylko skoncentruje się na egzemplarzach, na które miałem chrapkę w sensie pozyskania do kolekcji. Nie było ich wiele, jednak w tak ogromnej ofercie znalazło się tych kilka egzemplarzy, o których chciałbym teraz wspomnieć. Przede wszystkim muszę przyznać, że bardzo spodobał mi się talar targowicki z 1793 roku, który prezentuję na ilustracji poniżej.
Ten zapuszkowany kawał pięknego srebra, to jeden z ładniejszych egzemplarzy tego typu, jakie spotkałem w handlu w ostatnim czasie. To ważny numizmat dla każdej zaawansowanej kolekcji monet z okresu Polski Królewskiej, stąd ceny tych ładniejszych sztuk już od dawna przekraczają poziom 10 tysięcy złotych. Były, co prawda nie tak dawno do kupienia tańsze monety z tego rocznika oferowane na innych aukcjach, ale żadna z nich nie może równać się stanem zachowania, z tą piękną sztuką wystawioną na aukcji u Niemczyka. Jak widać w tym zalewie ofert monet SAP trafiały się perełki. Gdyby nie to, że posiadam podobny egzemplarz, to zdecydowanie postarałbym się by wygrać tą licytacje. Osobie, która kupiła tego talara za 11 tysięcy szczerze gratuluję i jestem ciekaw czy zrobi tak jak ja to kiedyś uczyniłem i uwolni swoją „targowicę” wyłamując ją ze slabu. Chętnie bym ją widział w takim stanie J.

A teraz już, przechodzę płynnie do monet, których zakupem byłem zainteresowany. W sumie wziąłem udział w czterech licytacjach, z czego trzy udało mi się wygrać. I teraz napiszę o nich po kilka zdań. Moim pierwszym nabytkiem był rzadszy wariant złotówki z końcówki 1794 roku, wybity już po III reformie monetarnej w okresie Insurekcji Kościuszkowskiej. Charakterystyczną cechą tych monet produkowanych w czasie kryzysu, jest obniżona stopa mennicza do poziomu 84 ½ sztuk bitych z grzywny kolońskiej srebra. Tych monet jest zauważalnie mniej niż odmiany 83 ½. Ten egzemplarz jednak nie tylko był ciekawy z powodu mniej popularnej odmiany, ale dodatkowo nie posiadał kreski ułamkowej w wyrażeniu ½ . Monety z tego typu błędem nie są aż tak powszechne, ale czasem zdarzają się w sprzedaży i można je zaobserwować. Dotychczas notowana była w katalogu jedynie moneta, na której brakuje kreski ułamkowej w wyrażeniu 83 1/2. Teraz jednak okazało się, że również i w drugiej odmianie istnieją takie monety. Na te chwilę ten wariant nie jest odnotowany w katalogu. Oto ren interesujący rewers.
Jak widać, nie jest to idealnie wybita moneta. Oprócz braku kreski w ułamku, to na pierwszym planie rzuca się w oczy koszmarny justunek w centrum krążka. Z herbami Rzeczpospolitej i „ciołkiem” króla Stanisława, co prawda nie cackano się zbytnio w mennicy nigdy. Jednak szczególnie w tym trudnym dla kraju okresie, kiedy kończył się czas wolności, spotykamy wiele przykładów monet, na których widnieją grube rysy zeskrobanego srebra.  Prawdopodobnie to właśnie oszczędność surowca odgrywała wówczas decydującą funkcję. W przypadku prezentowanej monety mogło być też tak, że krążek został przygotowany jeszcze według poprzedniej ordynacji menniczej i trzeba było z niego siłą i pilnikiem zedrzeć nadmiar materiału. W każdym razie waga monety w aktualnym stanie wynosi 5,32 g i jest niższa jedynie o 0,06 grama od standardu egzemplarzy, jakie powinny opuszczać mennicę. Na tym interesującym egzemplarzu „poznęcano” się także na portrecie Poniatowskiego zlokalizowanym na awersie, więc w tych okolicznościach naprawdę trudno jest uznać tą złotówkę za piękną sztukę. Jest to jednak doskonała przedstawicielka swojego okresu i w tym sensie ma dla mnie szczególną wartość. I to nawet pomimo tego, że prawdopodobnie brak kreski ułamkowej, którym kilka zdań temu tak się emocjonowałem, nie jest efektem błędu rytownika a jedynie zwykłą wadą bicia zapchanym stemplem. Uznałem, że ten nienotowany w literaturze wariant stempla jest dla mnie wart wyłożenia 500 złotych i z zadowoleniem włączyłem go do zbioru.

Kolejną interesującą monetą była złotówka z ostatniego rocznika okresu SAP, czyli opatrzona datą 1795. To moneta trudniej dostępna niż rocznik 1794, a już pozyskanie jej w ładnym stanie graniczy niemal z cudem. Na 18 aukcji u Niemczyka można było można wylicytować jeden egzemplarz, niestety była to moneta standardowa, czyli bardzo zmęczona obiegiem. O takie egzemplarze też nie jest łatwo, więc mimo jego niedoskonałości i tak byłem nim umiarkowanie zaciekawiony.
Jak widać awers tej złotówki był rzeczywiście niezbyt ciekawy. Nie dość, że bardzo wytarty to jeszcze w kilku miejscach mechanicznie pokiereszowany. Na uwagę zasługuje jedynie stara, naturalna patyna. Rewers był lepszy, jednak też bez rewelacji i nic dziwnego, że ogólnie stan monety oceniono na 3 z minusem. Przykry dla kolekcjonerów jest fakt, że to właśnie podobnie źle zachowane złotówki z 1795 są praktycznie jedyną w miarę dostępną opcją do pozyskanie tego rocznika. Taki trochę nieprzekonany i w rozterce, wziąłem udział w tej licytacji. Jednak przebiłem tylko raz i kiedy zostałem przelicytowany to dałem sobie na wstrzymanie. Cena bardzo przystępna, jednak w numizmatyce to nie o koszty chodzi. Nie ma sensu kupować monet, które później będzie trzeba wymienić na lepsze. A już na pewno nie ma warto tego robić świadomie. Tym samym nadal moim celem pozostaje ładnie zachowana złotówka z ostatniego rocznika.

No i na koniec jeszcze dwie licytacje, które wygrałem. Po pierwsze skusiłem się na lot złożony z 6 półzłotków w ciekawszych rocznikach. Niestety stan monet plasował je w okolicach dolnego poziomu moich oczekiwań, czyli od III do III plus. Tak się jednak fajnie złożyło, że z całego lotu aż 5 egzemplarzy reprezentowało warianty stempla, których jeszcze u siebie nie posiadałem. Zatem była to całkiem interesująca opcja, by za jednym razem pozyskać większą ilość monet. Oczywiście jak mógłbym wybierać, to wolałbym monety ładniej zachowane, ale zdecydowałem się nie wybrzydzać, bo przecież wszystkie były czytelne i uznałem, że jeśli cena pozwoli to postaram się tą szóstkę pozyskać. Poniżej tradycyjna ilustracja.
Udało się to uczynić, jednak walka o ten lot była dla mnie zastanawiająco długa i zacięta. Planowałem, że idealnie by było skończyć gdzieś na poziomie do tysiąca złotych. No ewentualnie do1200 złotych, czyli średnio po 200 złotych za sztukę. Jednak w trakcie licytacji musiałem zweryfikować swoje założenia i przebić trochę wyżej. Monety odebrałem i musze przyznać, że są dość ciekawe i prawdopodobnie było warto. A do tego okazały się ładnie i naturalnie spatynowane, bez niepotrzebnej ingerencji i upiększania na siłę. Coś, co lubię i czego szukam. Kilka z roczników czeka opisanie na blogu, więc będzie to dla mnie również dobry materiał do badań, który zamierzam kiedyś wykorzystać.

Ostatnim zakupem był srebrnik z rocznika 1782. Była to moneta, którą kupiłem na podmianę egzemplarza, którego kiedyś zakupiłem na Allegro w zdecydowanie słabszym stanie. Takich „błędów młodości” mam jeszcze paręnaście i pewnie jeszcze w niejednej relacji z aukcji będę się musiał przyznawać do tego typu praktyk.  Stan krążka u Niemczyka oceniono dość restrykcyjnie na trójkę, jednak mi ze zdjęć wydawało się, że moneta może być w rzeczywistości nieco lepsza. Kiedy analizowałem jej detale przed włączeniem do zbioru, doszedłem do wniosku, że z powodzeniem mógłbym uznać ją uznać za trójkę z dużym plusem. Egzemplarz ma bardzo ładnie i głęboko wybity rewers. Jest w pełni czytelny i nie posiada wad blachy ani uszkodzeń, które często „prześladują” niezbyt wartościowe ćwierćzłotki. Oto ta obiegowa sztuka z resztkami naturalnego połysku.
Srebrnik jak widać prezentuje się całkiem dobrze i jego pozyskanie było dla mnie dość ważne. Dlatego też cena na poziomie 610 złotych, nie była dla mnie żadną przeszkodą. Ogólnie podczas 18 Aukcji Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka wygrałem 3 licytacje i w efekcie pozyskałem 8 nowych monet. Muszę przyznać, że była to dla mnie bardzo udana impreza. Chyba jeszcze nigdy u tego organizatora nie zakupiłem tak dużej liczby monet wydając przy tym stosunkowo niewielkie kwoty. W sumie finansowo nie odczułem tych wydatków również z uwagi na to, że równocześnie trafiło na aukcję 6 moich monet SAP. Co prawda nie wystawiłem ich tam osobiście, a nawet nie planowałem, że się tam znajdą, więc nie mogę sobie zaliczyć, że był to efekt mojej przemyślanej strategii. W każdym razie takie aukcje, podczas których jednocześnie jest się komitentem i klientem w przyszłości mogą być dla mnie ważne, stąd zawsze to jakieś kolejne doświadczenie. Rok temu na aukcji PTN poniosłem lekka stratę, dziś u Niemczyka wyszedłem ”na zero”, aż się boję co będzie dalej i jaki biznes będę robił w przyszłości J. A tak na serio to nie wiem, czy trafi mi się kiedyś jeszcze podobna aukcja u Niemczyka, na której będę miał aż taki bogaty dorobek. Szczególnie, że jako klient, to na kolejnej imprezie życzyłbym sobie powrotu do klasyki, czyli monet w zdecydowanie lepszych stanach. Moim zdaniem te słabsze sztuki powinny trafiać na Allegro lub alternatywnie, można pokusić się o e-aukcje tygodniowe/miesięczne jak to od lat robi WCN.

W grudniu 2018 i styczniu 2019 miały miejsce jeszcze inne aukcje, w których jednak nie brałem czynnego udziału. Z reguły powód była taki, że wśród wystawionych tam monet nie znajdowałem niczego interesującego dla siebie. Szczególnie mocno zawiodłem się na ofercie sprzedawanej podczas 10 Aukcji WDA i MiM. Większość monet została wyczyszczona aż do granic szlifowania. A jak już niewyskrobana, to umyta w różnych specyfikach. A jak już nie myta, to tak jak rewers talara z 1766 - sztucznie spatynowana. Oceny stanu zachowania i estymacje cen w zdecydowanej większości zawyżone. Opisy jak zwykle bardzo plastyczne, pozostawiały sporo do życzenia. Kilka lepszych monet w poupychanych w slabach nie było w stanie przekonać mnie to tego żeby „ruszyć skarpetą” na koniec roku i się do tej aukcji zapisać. Jedyne monety, które chętnie bym pozyskał to dwa fałszerstwa półzłotków z epoki (prawdopodobnie). Szczególnie ciekawa była kiepsko wykonana moneta z pomyloną datą, gdzie niewprawiony fałszerz pomylił się tworząc stempel i wyprodukował monetę z 7671 roku J. Fajna ciekawostka dla maniaków okresu SAP warta moim zdaniem po 100-300 złotych. Jednak obie podróbki wystawiono zostały z ceną wywołania po 500 złotych, co uznałem za niepoważne traktowanie. Na dzień dzisiejszy posiadam ponad 20 podróbek półzłotków z roczników 1766-1767 i uznałem, że więcej w 2018 roku ich mieć nie będę.  U mnie prywatnie WDA trafiło na „czarna listę”. Zacząłem wpis od ich „dukata w srebrze” a zakończyłem krytykując całą resztę oferty. Jak nic nie zmienią, to moim zdaniem już wkrótce staną się firmą traktowaną z przymrużeniem oka, której oferty zapełnią jedynie wątki „humor” na forach dla miłośników numizmatyki.

Teraz, kiedy kończę ten wpis trwa właśnie cisza przed burzą, czyli okres oczekiwania na 7 aukcję Damiana Marciniaka oraz towarzyszące temu wydarzeniu imprezy.  Szykuje się znów święto numizmatyki klasycznej i to tym już powoli żyje społeczność kolekcjonerów. Dlatego coraz mniej istotne staje się to, co aktualnie dzieje się na rynku aukcji, szczególnie że tak prawdę mówiąc nie ma tam nic interesującego. Dziś prawdopodobnie miała miejsce aukcja firmy Bereska Numizmatyka, która z mojego punktu widzenia równie dobrze mogłaby się w ogóle nie odbyć. Za tydzień, w teorii została zaplanowana 36 Aukcja PTN, ale oferta nadal jest niedostępna, co może świadczyć o tym, że znów się nie odbędzie w terminie.  Idąc dalej, 27 stycznia u Karola Karbownika będzie królowała falerystyka i niestety zabraknie monet, więc tam nie pohandlujemy. Kolejna z zaplanowanych imprez, 1 Aukcja firmy Coinsnet zaplanowana na 2 lutego to jakieś nieporozumienie. Jej ozdobą w okresie SAP jest porysowany talar z rocznika 1785, który został wyjęty z oprawy, przez co jego stan zachowania oceniono na „znak zapytania”. Tak, to zdecydowanie adekwatna ocena, stąd estymacja ceny na poziomie 5 tysięcy jest żartem, jakim kończę dzisiejszy tekst J. Nie da się ukryć, że na naszych oczach materializuje się stara prawda i ilość imprez aukcyjnych zdecydowanie nie idzie w parze, z jakością oferowanego na nich materiału. Rynek numizmatyczny to nie supermarket, a stare monety na szczęście nie są dobrem FMCG i ich ilość jest zdecydowanie i nieodwołalnie ograniczona. To jest właśnie element odróżniający dobry temat do kolekcjonowania od tego, czego moim zdaniem nie warto zbierać. I nie pisze tu o „wartości” finansowej, ale o tej emocjonalnej. Dla wielu miłośników klasycznej numizmatyki, cała zabawa polega na tym żeby gonić króliczki a nie żeby je za każdym razem z łatwością łapać. W przeciwnym razie można by sobie było zakupić fermę takich królików i żyć dostatnio w jej smrodzie. Czego oczywiście nikomu z czytelników bloga nie polecam J.  

Spotkajmy się 8 lutego w stołecznym hotelu Marrott, na III sesji wykładowej z cyklu „W numizmatyce widzisz tyle ile wiesz”. Wczoraj oficjalnie opublikowano rozkład jazdy tego wieczoru i nie mam żadnych wątpliwości, że warto się tam pojawić. I to nie tylko po to, żeby wysłuchać z pewnością interesujących wystąpień zaproszonych prelegentów, ale również dlatego by spotkać innych miłośników starych monet. Każdy, kto był tam choć raz, dobrze wie o czym piszę. A kogo jeszcze z różnych powodów nie było, ten ma kolejną szansę by pojawić się w piątkowe popołudnie i spędzić czas w sposób, którego szybko nie zapomni. Jak tu nie skorzystać? Ja w każdym razie szczerze polecam to wydarzenie. Żegnam się wklejając harmonogram imprezy ściągnięty ze strony GNDM, na którym widnieje... potencjalnie moja nowa moneta J.
W dzisiejszym wpisie wykorzystałem informacje i zdjęcia z niżej wymienionych platform aukcyjnych: OneBid, aukcjamonet.pl, Numimarket i Allegro. Dodatkowo użyłem również zdjęć ze strony GNDM na facebooku oraz inne wyszukane przez Google Grafika. 

1 komentarz:

  1. Dzień dobry.
    Proszę się nie krępować i proszę napisać, które monety Pan sprzedał.
    Może będę mógł dopisać na swoich kopertkach ex. Eleniasz :)

    OdpowiedzUsuń