Nie bez znaczenia dla przyszłych decyzji jest
również fakt, że moje opisy aukcji są coraz nudniejsze. W końcu posiadam już tych
monet SAP na tyle dużo, że szczególnie na mniejszych aukcjach trudno jest mi
znaleźć JAKIKOLWIEK rozsądny cel do licytacji. Z wiekiem i doświadczeniem
stałem się bardziej wybredny, co do monet włączanych do zbioru i coraz częściej
łapię się na tym, że na aukcji nie znajduje ŻADNEJ interesującej mnie pozycji.
I co ciekawego może z tego wynikać dla czytelników bloga? Czy dana aukcja była
słaba, bo się do niej nie zapisałem? Być może wcale nie, bo w końcu nie ja o
tym decyduję a każdy ze zbierających te monety czytelników ma prawo do własnej
oceny i rozwijania kolekcji w swoim tempie. Stoję więc na krawędzi i czuje, że
jeszcze tylko mały krok dzieli mnie od tego, że będę zmuszony na siłę naginać się
do opisania monet, którymi w gruncie rzeczy tak naprawdę zupełnie nie byłem zainteresowany.
Z tego już jedynie krok od „lania wody” nie tylko, jako rozwlekła forma bloga,
ale również fałszywa stanie się jego treść. Trzeba będzie temu zapobiec i coś zaradzić.
Nie ma wyjścia, przede mną kolejna modyfikacja, która jeszcze bardziej
rozcieńczy częstotliwość pojawiania się aukcyjnych relacji. Tym samym, chciałem
tym dramatycznym wstępem powiedzieć głośno BASTA!
I zapowiedzieć, że pierwszym etapem zmian będzie rezygnacja z osobnej relacji z
listopadowych i grudniowych imprez. Postanowiłem, że kolejny materiał o
aukcjach napisze nie wcześniej niż w styczniu i znajdą się w nim relacje z najciekawszych
imprez z ostatnich dwóch miesięcy tego roku. Ot, kolejna optymalizacja, która zwolni
mi nieco sił i przestrzeni do tworzenia tekstów innego rodzaju. Miłośników
moich aukcyjnych wynurzeń, w tym miejscu przepraszam, ale to naprawdę nie
koniec świata. W końcu to tylko blog o monetach a nie jakiś katechizm. Każdy z
Was może zapełnić tę lukę własnymi relacjami, a ja chętnie je podlinkuje i
polecę innym czytelnikom. Na koniec wstępu jeszcze dodam, że być może to wcale
nie jest moje ostatnie słowo, bo w końcu kuszącym kolejnym krokiem wydaje się być
pisanie artykułu o handlu monetami, raz na kwartał albo i jeszcze rzadziej J.
I tak w rytmie gorzkich żalów doszliśmy do ilustracji zupełnie nie na temat J.
Będzie to pierwsze z kliku nawiązań do najnowszej płyty Katarzyny Nosowskiej
pod znamiennym tytułem „Basta”, która będą dziś mottem przewodnim mojego wpisu.
W końcu ja też dzisiaj z czymś kończę i coś zmieniam na blogu. Dlatego jeśli
chodzi o handel na rynku numizmatycznym, to wspólnie z Katarzyną mówimy dziś
jednym głosem. BASTA!
J.
Czy taki dziwny wstęp i osoba znanej & lubianej
artystki, będą miały wpływ na opisy poszczególnych aukcji i ilość nowych
nabytków do kolekcji, to okaże się już za chwilę. W tym miejscu tylko dodam, że
„zaproszenie” Kasi do wystąpieniu na blogu, to nie jest żaden przypadek.
Nosowska to artystka, którą prywatnie od wielu lat bardzo szanuję a nawet…
uwielbiam. I to nie tylko za te wszystkie świetne kawałki, jakie mi „zagrała”
podczas swojej kariery, ale także za to jej niezwykłe spojrzenie na świat oraz
za ciągłe poszukiwanie w nim własnej drogi. Lubię jej humor, dziele jej sceniczne
smutki i podziwiam jej dystans do siebie. Zabrzmiało jak nieuleczalny fan? Tak
miało zabrzmieć J. Pomimo tego, że każdy z nas ma inne problemy
i własne rozliczenia do załatwienia ze światem, to jednak jej twórczość okazuje
się być uniwersalna i trafia do szerokiego odbiorcy. Lubię te jej
wycieczki/ucieczki w stronę odmiennych form przekazu. Dzięki temu, mam nieodparte
wrażenie, że przez te wszystkie lata dojrzewałem i zmieniałem się razem z jej
twórczością i w naszych relacjach nie było nudy. Dziś mogę tą moją szczególną
atencję do Katarzyny podkreślić publicznie, co czynię bez wahania „zapraszając”
ją do bloga i komentując jej najnowsza płytę przy okazji opisu aukcji
numizmatycznych. To była taka miła cenzurka, żeby nie było, że nie było…J.
A teraz zwracamy się w stronę monet i aukcji
numizmatycznych, które odbyły się w minionym miesiącu. Najważniejsze wydarzenie
tej jesieni dla miłośników monet Stanisława Augusta Poniatowskiego, czyli 6
Aukcja Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka otrzymała na blogu swój
dedykowany wpis, więc dziś zajmiemy się pozostałymi ogólnokrajowymi imprezami,
jakie odbyły się w październiku. Moja relacja obejmie dokładnie cztery spośród
nich. Po ostatnich zakupach u Damiana, na których nie poszalałem za wiele (liczyłem
na więcej), zostało mi trochę środków na nowe nabytki. Dlatego też byłem bardzo
ciekaw tego, co zaproponują mi kolejni organizatorzy i jakie srebrne monety SAP
będę mógł u nich zalicytować. Dziś nie będzie chronologicznie i zacznę od
największej z imprez spośród czekających na opisanie. Będzie to już 17 Aukcja
Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka. Jak ten czas leci.
Wydarzenie zapowiadane przez organizatora, jako
najważniejsze dla niego w tym roku, wzbudziło również i moje zainteresowanie. W
końcu Niemczyk to firma o wyjątkowej renomie i to nie tylko na krajowym rynku,
ale również znana i aktywna w skali międzynarodowej. Jak tu przepuścić takie wydarzenie,
gdy do sprzedaży trafiają nie jakieś przypadkowe monety do dostania „na
pęczki”, lecz starannie wyselekcjonowane egzemplarze. Taki dobór obiektów do
licytacji zapowiadał Michał Niemczyk i to się w większości potwierdziło. Mogliśmy
się o tym przekonać na wiele sposobów jeszcze przed aukcją. Szczególnie wysoki poziom,
prezentowały wszelkiego typu reklamy informujące o tym wydarzeniu i zachęcające
do udziału. Apogeum osiągnięto na tydzień przed rozpoczęciem licytacji, co
stwierdziłem, kiedy zorientowałem się, że praktycznie gdzie nie zaglądam w
sieci, to wyskakują mi jakieś njusy o zbliżającej się aukcji u Niemczyka. Do
pracy zaprzęgnięto całą potęgę internetu, powstały filmiki na Youtube, były artykuły
sponsorowane w prasie, otwarto specjalne stoiska na targach i nawet chyba w
telewizji też „coś tam mówili” na ten ważny dla społeczności kolekcjonerskiej
temat. To był dobry pokaz, jak dla największych graczy pracują media w celu nagonienia
im odpowiedniej ilości potencjalnych klientów. Kiedyś sam wnioskowałem o
ciekawszy marketing, to teraz mam za swoje…Kolekcjonerzy wiedzą o co chodzi, a o
inwestorów należy dodatkowo zabiegać. Tak to teraz działa. Chyba znów narzekam,
więc zakończę ten wątek reklamą ze strony na facebooku antykwariatu, pokazująca
od razu ogrom ciekawego materiału wystawionego do sprzedaży.
Całkiem kolorowy zawrót głowy. Od tych wszystkich
znakomitych monet, jakimi chwali się organizator, oczopląsu można dostać. Jako doświadczony
numizmata (przepraszam polonistów, ale to słowo tak ładnie brzmi J),
szybko namierzyłem w tej gromadzie egzemplarze, które z miejsca stały się dla
mnie niedoścignionym marzeniem. Wziąłem głęboki wydech-wdech i miałem nadzieje,
że numizmatyczna „Hiroszima znów zatańczy” i uda mi się z tego skarbu coś dla
siebie uszczknąć J. I tu znów czas na ukłon w stronę Kasi
Nosowskiej, bo bardzo pasuje mi w tym miejscu jej utwór „Nagasaki”. I to nie
tylko ze względu na warstwę muzyczną i tekst, ale również z uwagi na niezwykłą
formę teledysku, który powstał w salach Muzeum Narodowego w Warszawie. A to dla
mnie ważny adres, bo przecież sam też dość często tam bywam i podziwiam
numizmaty pokroju tych najdroższych sprzedawanych właśnie u Niemczyka. Co
prawda artystka pląsając nocną porą po gmachu MNW nie zabłądziła do Gabinetu
Monet i Medali, ale znając rozkład pomieszczeń w tym budynku, to jakoś zupełnie
mnie to nie dziwi J. W końcu numizmatyka w MNW znajduje się
wciąż na dalekich peryferiach. Ale i to się ma już „wkrótce” zmienić i jeszcze za
naszego życia ponoć doczekamy się ekspozycji monet z prawdziwego zdarzenia.
Pożyjemy - zobaczymy. A teraz już Katarzyna
Nosowska na stosownej ilustracji oraz poniżej we wspomnianym teledysku, do
obejrzenia, którego gorąco zachęcam.
Mam nadzieje, że jeśli ktoś wcześniej nie widział,
to teraz już ma pojęcie jak wyglądają wnętrza muzeum nocą, kiedy w rytmie tłustych
bitów ożywają obrazy na ścianach. Fanie pomyślane J.
A teraz już zmierzam do aukcji i do nadziei, że uda
mi się przebić przez tłum inwestorów omamionych pewnym zyskiem na numizmatyce i
coś ładnego dla siebie pozyskać. Zobaczmy, więc co ciekawego z okresu SAP
zaproponowano na 17 aukcji Niemczyka miłośnikom monet Poniatowskiego. Okres
stanisławowski zawierał „przepisowe” 27 monet wystawionych do sprzedaży. Ani
dużo, ani mało. Pod warunkiem, że rzeczywiście zostały wyselekcjonowane, to w
tej liczbie można się było spodziewać prawdziwych skarbów. I faktycznie trzeba
przyznać, że asortyment był zróżnicowany i z pewnością można było tam coś dla siebie wybrać. Kto dysponował odpowiednim budżetem mógł z powodzeniem puścić
wodze fantazji i przeznaczyć wolny milion złotych by nabyć kilka cenniejszych
egzemplarzy. Mnie zachwycił już pierwszy numizmat SAP wystawiony do sprzedaży.
Nawet fakt, że nie był monetą tracił znaczenie w obliczu złotego blasku, jakim
epatował medal nagrodowy PRO FIDE GREGE ET LEGE z 1770 roku. To cudo w
dzisiejszym blogu wystąpi na dwóch ilustracjach. Oto pierwsza z nich, wykonana
przeze mnie na wzór zdjęcia, jakie do organizatorów aukcji nadesłał anonimowy
kolekcjoner..
Super pomysł z zestawieniem drogich numizmatów i
kuponu totolotka. Ciekawe czy te numery „weszły”? J.
Podoba mi się ten żart i kiedy będę omawiał licytacje bardziej szczegółowo, to okaże
się, że autor pomysłu wcale nie minął się z prawdą J.
W każdym razie mnie osobiście ten medal najbardziej się spodobał z całej 17
aukcji. Pomyślałem nawet, że mimo tego, iż nie zbieram złota SAP, to mógłbym
pokusić się o drobny wyjątek. Szczególnie, że posiadam taki sam medal wybity w
srebrze i wyobraziłem sobie, że ładnie by musiały wyglądać umieszone w kolekcji
obok siebie.
Ok, a teraz już przechodzę do srebrnych monet koronnych,
które najbardziej nas tu interesują. Z 27 numizmatów Poniatowskiego, ze srebra
wybito 18 sztuk i były wśród nich zgromadzone raczej te grubsze, aukcyjne
nominały. Ofertę rozpoczynały tradycyjnie talary SAP, których zgromadzono 5
sztuk. W tej ilości, co ciekawe, były aż 4 „zbrojarze” z rocznika 1766. Nie
planowałem zakupu kolejnej monety z tym wyobrażeniem królewskiego portretu,
jednak uznałem za warty odnotowania fakt, że oferowane talary nie były
zapakowane w plastik. I oby nigdy nie były. Do tego występowały w
zróżnicowanych stanach zachowania, co z pewnością było szansą dla miłośników z
różnym portfelem. Jak się niebawem okazało, te bardziej obiegowe sztuki można
było wyrywać za około 5 tysięcy, co na tle innych monet wyglądało w miarę atrakcyjnie.
Co oczywiście wcale nie znaczy, że „tanio”. Ceny były jak zwykle z wyższej
półki. Wiadomo, że na aukcjach, co do zasady, to popyt dyktuje ceny. A chętnych
do licytacji na 17 aukcji nie brakowało. Ozdobą wystawionych talarów był „ten
piąty”, czyli zaslabowany egzemplarz z 1784 roku „typu” NGC MS64 (MAX) . To jak
się okazało bardzo rzadki i poszukiwany typ, którego licytacja rozgrzała liczne
grono uczestników. Musze o tym pamiętać jak będę zabierał się za opis tego
rocznika i uwzględnić typ (NGC MS64 (MAX)) w swoim zestawieniu J.
Podsumowując, wszystkie oferowane talary można było uznać w pewnym sensie za monety
ciekawe i warte zachodu. Każdy z innego względu, stąd zasłużyły minimum na
zbiorczą ilustrację na blogu.
Ja w każdym bądź razie nie planowałem licytować
żadnego z nich. I tak jak na obrazie z królewskim błaznem, któremu dziś swej
twarzy użyczyła Kasia Nosowska – zamarłem w bezruchu jak Stańczyk na wieść o
utracie Smoleńska.
Nie będę przechodził przez wszystkie pozostałe monety
SAP i pokaże tu jedynie te, na które zwróciłem uwagę pod względem ewentualnego
zakupu. Wstyd przyznać, ale nie było ich znowu aż tak wiele. Oprócz złotego medalu,
jaki pokazałem na wstępie, to w sumie interesowały mnie jedynie 3 koronne srebra
SAP. I to jedynie „trochę” mnie interesowały, bo w tych trzech przypadkach
chodziło mi tylko o ewentualne pozyskanie monet na wymianę, gdyż wszystkie z nich już
posiadam w nieco słabszych stanach. Sami widzicie, że powoli nie mam już o
czym tu opowiadać. Skoro u Niemczyka kręcę nosem i na siłę szukam rozsądnych
celów do licytacji, to dalej może być już tylko gorzej. Teraz napiszę po kilka
zdań o moich wybrańcach, jadąc po kolei, według numerów aukcyjnych. Pierwszą
monetą była dwuzłotówka z 1794 w najpospolitszym wariancie, z nowszą stopą
menniczą 41 ¾. Co przeczy temu, co raczyli napisać w opisie oferty organizatorzy
wychwalając jej wyjątkowość. Sam krążek mimo oceny MS62 wcale nie był idealny,
gdyż dużo menniczego blasku szło w parze z brzydkim justunkiem na obrzeżu.
Uznałem jednak, że warto zobaczyć ile miałaby kosztować i przy sprzyjających
wiatrach byłem nawet gotów spróbować ją kupić za rozsądne pieniądze. Drugą
monetą była złotówka z 1766 roku. To wariant, który bardzo często pojawia się w
handlu, jednak w tym przypadku na uwagę zasługiwał niezły stan monety. Muszę
przyznać, że wyglądała całkiem sympatycznie i można było sobie wyobrazić po
zdjęciach, że rzeczywiście jest prawie mennicza. Mnie szczególnie podoba się
ten charakterystyczny awers, na którym Poniatowski wygląda wyjątkowo
korzystnie. Niby wszystkie awersy są do siebie podobne, ale nie idealnie i jak
dla mnie, akurat na monetach bitych tym konkretnym stemplem, król wygląda
najlepiej. I to jest ciekawostka, która zainteresuje jedynie prawdziwych „wyznawców okresu SAP”. Mój
egzemplarz w sumie nie jest zły, ale zawsze warto pokusić się o nieco lepszy. I
taki właśnie był mój nieskomplikowany plan. Trzecim krążkiem, jakim byłem
względnie zainteresowany był maleńki szóstak SAP z 1794 roku. Odmiana niezwykle
popularna, którą możecie szybko odnaleźć we wpisie, jaki poświęciłem temu
niezwykłemu nominałowi nierozerwanie związanemu z Insurekcją Kościuszkowską.
Przyznam, że pomimo wad blachy na rewersie i niecentrycznego bicia, akurat ten
krążek zrobił na mnie bardzo korzystane wrażenie. Bronił się nienagannym tłem i
z tego powodu właśnie wydawał mi się atrakcyjny. Wszystkie trzy opisane monety
prezentuje zbiorczo poniżej.
Jak widać, stopniowo daje się omamić i cały czas
skręcam z zainteresowaniem w stronę bardzo dobrze zachowanych egzemplarzy. Wolałbym,
co prawda, na ich miejscu widzieć ładnie wybite obiegowe sztuki bez wad ze
stara patyną, ale takie monety praktycznie już nie pojawiają się na większości
nowo organizowanych aukcji. Teraz rządzi goła blacha i jej kuszący błysk, na
który czasem sam się daje naciągnąć.
Ok, więcej nie będę marudził, tylko prosto z mostu przejdę
od razu do opisu efektów swoich licytacji. To będzie szczególnie proste z
powodu, że w sumie, to nie ma o czym pisać. Ceny wszystkich trzech monet
przekroczyły sztywny poziom, jaki sobie tym razem ustawiłem. Z uwagi na to, że
nie byłem zdeterminowany by się o te monety mocno ścierać, to do swoich porażek
podszedłem z dużym spokojem. W sumie nic się wielkiego nie stało. Tak naprawdę,
to na 17 Aukcji Antykwariatu Michała Niemczyka bardziej interesowały mnie inne prestiżowe
przedmioty, w tym oczywiście ten piękny medal nagrodowy ze złota, który pokazałem
na wstępie. Nie było to jednak zainteresowanie na miarę ich przyszłego
posiadacza, czy też nie daj Boże inwestora, chcącego "zająć długą pozycję” na
drogich numizmatach. Ot, wiodło mnie ku nim marzenie drobnego kolekcjonera i
okazja by popodziwiać sobie za darmoszkę te wszystkie piękne okazy. Weźmy
choćby wspomniany medal. Jego cena wywoławcza ustawiona została na moim
maksymalnym limicie aukcyjnym, co nie dawało mi praktycznie żadnej szansy na
sukces. Za spory ułamek tej kwoty, to pewnie bym się nawet skusił J. Jednak nie zamierzam wydawać fortuny rzędu
kilkuset tysięcy, na nawet
najpiękniejszy numizmat leżący obok głównego nurtu kolekcji. Głównie dlatego,
że…akurat nie dysponuje taką wolną sumą do wydania J.
W końcu „prawdziwa numizmatyka” to drogie hobby, co udowadnia choćby zrzut z kompa,
który zrobiłem w chwili, kiedy licytacja medalu dobiegała końca. Otrzymałem
wówczas komunikat: „error 404”. To pewnie mój Anioł Stróż, który „tam, na górze”
ma dojście do aplikacji mojego banku i dobrze zna aktualny stan konta, przesłał
mi tą wiadomość J.
Oczywiście tylko sobie żartuję i szczerze gratuluję nowemu
właścicielowi nabycia tego pięknego medalu. Może kiedyś i ja się przeproszę ze
złotem, dojdę z nędzy do pieniędzy i położę swój egzemplarz obok srebrnego. Niby
nic, a zawsze to jakaś miła perspektywa J. Szczególnie,
kiedy trzeba się pocieszyć, gdy na dużej aukcji nie uda się pozyskać nowych
monet. Nie miałem również szczęścia zawitać do znakomitych wnętrz stołecznego
hotelu Westin by uczestniczyć na żywo w tym wydarzeniu. Nie spotkałem
znajomych, nie wypiłem z nimi kawy i nie zjadłem gratisowego ciastka (zakładam,
że były). Jak widać, wiele z tego, co przygotował Michał Niemczyk z załogą
swojego antykwariatu, niestety przeszło mi koło nosa. Nic to, optymistycznie
zakładam, że odkuje się na następnej.
A skoro niczego nie kupiłem na drugiej największej aukcji
w październiku, to zobaczmy jak poszło mi na dwóch mniejszych imprezach, do
których też się zgłosiłem. Dużo obiecywałem sobie po 3 Aukcji Antykwariatu
Dawida Janasa, szczególnie wtedy, gdy była jeszcze w planie i nie wiedziałem,
co będzie w ofercie. Niestety trochę się zawiodłem, jeśli chodzi o ilość
materiału. Najdelikatniej określę to słowami - nie było to jakieś szczególne
wydarzenie dla miłośników monet Poniatowskiego. Organizatorzy sprzedawali jedynie
3 (słownie” trzy) monety z tego okresu. Trochę ofertę aukcyjną w moich oczach ratowała
obecność innego rodzaju numizmatów i pomimo tego, że w monetach okresu
stanisławowskiego wielkiego wyboru nie było, to jednak udało mi się znaleźć
interesujące przedmioty. A teraz już czas na okolicznościowy obrazek
zaczerpnięty ze strony antykwariatu na facebooku.
Jak widać na ilustracji, pośród zróżnicowanej oferty
i niewielkiej ilości egzemplarzy z okresu SAP, to jednak „coś” z Poniatowskiego
znalazło się nawet na plakacie reklamowym. Można się zresztą było o tym
przekonać również w postach zachęcających do udziału, czy z filmików z
najciekawszymi numizmatami. Zawsze podkreślam, że warto przed aukcją zobaczyć
interesujące przedmioty z bliska i tak udało mi się zrobić również tym razem. Wykorzystałem
nadarzająca się okazje będąc w pobliżu i odwiedziłem antykwariat osobiście.
Materiał nie liczny, ale ciekawy, stąd zapoznanie się z nim przed licytacją
jest łatwe i dla każdego miłośnika numizmatyki może być cenną nauką. Dodatkowo
zawsze miło mi gościć w lokalu Dawida Janasa na 1 piętrze śródmiejskiej
kamienicy, bo już niezmiernie rzadko spotyka się taki klimat towarzyszący
handlowi monetami. Cała tajemnica polega na tym, że to „prawdziwy antykwariat”
pełen starych przedmiotów. Znajdziemy tam bardzo różnorodną ofertę, począwszy od
starych mebli, przez książki, oręż, historyczne pamiątki i inne bibeloty z
dawnych czasów, aż po numizmaty. Tam cały czas oddycha się jeszcze powietrzem z
czasów „przed smogiem” w stolicy. Jednak po chwili namysłu to nie wiem, co
lepsze, smog czy kurz J. Ale wracając do aukcji, moją uwagę
przykuła 1/3 oferty monet SAP, czyli jeden ze sprzedawanych tam egzemplarzy - złotówka z 1792 roku. Moneta wyglądała na żywo, dokładnie tak jak napisano w aukcyjnym
opisie tej pozycji, a to dla mnie zawsze powód do zadowolenia. Często się o pieklę na przekłamania w opisach sprzedawanych monet, więc tym bardziej miło mi zwrócić uwagę na ten pozytywny przykład. Poniżej ta
jedyna moneta, jaka wzbudziła moje zainteresowanie.
Jak widać, mieliśmy do czynienia z dobrze wybitym i
zachowanym egzemplarzem popularnego rocznika złotówek Poniatowskiego.
Szczególnie dobre wrażenie robił na mnie awers, gdzie delikatne włoski na
głowie króla nie zdradzały istotnych śladów zużycia. Monet z 1792 roku w
sprzedaży jest oferowanych wiele, jednak trudno trafić na te najlepiej
zachowane, które bez uwag można by włączyć do zbioru. I tu właśnie nadarzała
się taka możliwość. Jednak z drugiej strony w październiku miałem wyjątkowo sztywne
podejście do cen. A to oznaczało, że o ile za obiegową złotówkę z 1792 roku
czasem warto dać te 300-400 złotych, to taką bez widocznych skaz, pragnąłbym
zakupić gdzieś w okolicach tysiąca z małą górką. Niestety wylicytowana cena
1900 złotych po doliczeniu prowizji, nie dawała mi takiej szansy, więc
odpuściłem sobie kolejną październikową przyjemność. Zauważam, że jestem w tym
coraz mocniejszy. To taka swoista numizmatyczne asceza i ćwiczenie silnej woli
realizując śmiałą strategię budowy zdrowego zbioru. A wszystko to po to, by nie
kupować zbyt wielu monet, które za chwile będzie chciało się wymienić na
lepsze. Tu jak widać, mam pewne zaległości z początkowych okresów zbieractwa.
Drugim elementem tej strategii jest ciągła troska by (postarać się) zbyt często
nie przepłacać, o co na aukcjach jest już wyjątkowo trudno. W każdym razie
złotówki z 1792 roku sobie nie kupiłem a dodatkowo nie miałem również szczęścia
w licytacjach innych numizmatów, którymi byłem zainteresowany. I w ten prosty
sposób moja strategia sprawiła, że „wpadło” kolejne 0. Musiałem się zadowolić
jedynie mailem od organizatorów z podziękowaniem za podjęte starania J.
Niestety jak widać wiadomość została wysłana
automatycznie, więc trudno doszukiwać się w tym działaniu jakiś szczególnych
forów dla osoby skromnego bloggera J.
W październiku uczestniczyłem również w
inauguracyjnej aukcji na platformie OneBid, jaką zorganizował antykwariat
numizmatyczny Stary Sklep. Muszę przyznać, że jak na pierwszą imprezę tego
typu, było widać, że materiał do sprzedaży został wyselekcjonowany. To znaczy,
że był stosunkowo liczny, obejmował wszystkie najważniejsze okresy dla
miłośników numizmatyki, a do tego zawierał w sobie całkiem interesujące monety.
Jednak to, co zwracało moją uwagę już na wstępie, to fakt, że wiele
(większość?) monet oferowanych na aukcji było zapakowanych w plastikowe
trumienki. I to akurat cecha, która spodobała mi się najmniej. Szczególnie, że
spośród 11 sprzedawanych monet Stanisława Augusta Poniatowskiego, dokładnie
100% z nich zostało wcześniej poddanych grejdingowi. Quo vadis numizmatyko? Mimo
tego, dałem się skusić i zarejestrowałem się do aukcji. Nie miałem wyboru, gdyż
jak muchę do gnoju, przyciągała mnie ta błyszcząca świeżą blachą oferta. W
sumie, co miesiąc wyłamuje jakieś monety ze slabów i mam już w tym sporą
praktykę, więc co mi szkodzi spróbować coś kupić. Zanim przejdę do opisu monet,
chciałem jeszcze dodać, że drugim argumentem „za” udziałem w imprezie
organizowanej przez Sylwestra Kopycińskiego był drobny fakt, że był autorem
wpisu na blogu GNDM.pl pod znamiennym tytułem „5 złotych Nike 1928 – 1932. Jak
sprawdzić oryginalność?” Uznałem, że sprzedający to znawca tematu, który chce
dzielić się wiedzą ze społecznością. A to zawsze jest jakiś plus i w mojej
głowie pozostaje sentyment do takich przejawów. Na koniec tej wstępnej
charakterystyki, jeszcze zdanie o oldskulowym podejściu organizatora do
reklamowania swojej imprezy. Praktycznie nie zarejestrowałem żadnych
specjalnych ruchów marketingowych informujących szerzej o aukcji i można uznać,
że ten zakres opierał się jedynie na tym, co działo się na platformie OneBid. W
każdym razie specjalnego plakatu-reklamy nie było, stąd zrobiłem go sobie sam i
żeby nie tracić czasu, od razu przechodzę do dwóch spośród jedenastu monet SAP,
na które miałem lekką chrapkę.
Jak widać spośród świecących blachą oslabowanych
MS-ów, wybrałem jedynie dwa krążki, które rozważałem potencjalnie, jako cele do
licytacji. Najbardziej nastawiałem się na ciekawą, bo nieco rzadszą złotówkę
SAP z 1794 roku. Oczywiście mam już własny egzemplarz z tego rocznika, jednak z
przykrością stwierdziłem, że nie może się równać do sztuki oferowanej na
aukcji. Generalnie ten rocznik trudno jest pozyskać bez fatalnego w skutkach,
ordynarnego justunku psującego piękno monety. A jak czasem trafi się mniej
przeorana sztuka, to najczęściej jej stan zachowania pozostawia bardzo wiele do
życzenia. I tym właśnie sposobem, moneta z 1 Aukcji firmy Stary Sklep wyglądała
na tym tle jak prawdziwa gratka. Okazja, którą wielu miłośników okresu SAP
jednocześnie sobie odnotowało i licznie stanęli do walki o ten zjawiskowy
egzemplarz. To, co martwiło mnie już na wstępie to nota MS 62 i ci wszyscy
inwestorzy, których będę musiał przebić. Na samą myśl o tym, że można walczyć o
interesujący numizmat z osobą, która nie ma pojęcia co licytuje i kieruje się
jedynie wysoka notą jako dobra lokata kapitału aż ciary przechodzą mi po
plecach i odechciewa mi się tej zabawy. Ale i tak uznałem, że warto spróbować i
korona z głowy mi nie spadnie jak znów mnie przebiją. Nie myliłem się, złotówka
miała grono zagorzałych wielbicieli, którzy łatwo nie chcieli ustąpić pola.
Licytacja była długa i zacięta, na co mam specjalną ilustrację w formie zrzutu
ekranu z mojego laptopa.
Tak właśnie utrwaliłem sobie moment, w którym
jeszcze mogłem wpłynąć na przebieg licytacji. Mimo wszystko nie zdecydowałem
się podczas jej trwania ani razu nacisnąć przycisku LICYTUJ. Czekałem ze
spokojem jak się sprawy potoczą. Cena, jaką planowałem zapłacić była ponad 1000
złotych niższa i tym sposobem w kolekcji nadal pozostaje mój „niecałkiemidealny”
egzemplarz, który co prawda szans na MS-a nie ma, ale za to bardzo ładnie powoli
patynuje i za te 20-30 lat będzie już całkiem OK. Jak widać droga ascezy numizmatycznej,
którą kroczę, wymaga nie tylko poświęceń w odmawianiu sobie drobnych przyjemności,
ale również i czasu J.
Drugi egzemplarz, w który wycelowałem na tej aukcji
miał dla mnie zdecydowanie mniejszy priorytet. W końcu to tylko kolejna
dwuzłotówka z popularnego rocznika 1768. Kolejna, bo mam tych sztuk już przecież
kilkanaście i mimo tego, że każda z nich reprezentuje inny wariant, to jednak zawsze
jest w pewnym stopniu „powtórką”. W każdym razie akurat wariantu, jaki
sprzedawał Stary Sklep jeszcze nie posiadałem i z tego właśnie wynikało moje
względne zainteresowanie. Nie będę wklejał drugiego print screena z komputera,
jaki sobie wówczas zrobiłem. Za dwuzłotówkę z 1768 wylicytowano moim zdaniem irracjonalną
kwotę 4 100 złotych i tym samym istotnie pozbawiono mnie rozterek by
włączyć się do gry. Tym prostym sposobem kolejna październikowa aukcja nie
przyniosła mi sukcesu. Nie byłbym sobą gdybym nie przemyślał jak ten przykry
dla każdego miłośnika numizmatyki moment przerobić na konwencję pasują mi do
dzisiejszego wpisu. Nie będę oryginalny i znów sięgam po najnowszą płytę Katarzyny
Nosowskiej. Tym razem po jeden z hitów a za razem, moich ulubionych kawałków,
który jak ulał pasuje do dziś opisanej sytuacji. Oto utwór dla wszystkich
kolekcjonerów, którzy z aukcji wracają na tarczy. Zapraszam na „Ja pas!” J.
Mimo tego, że powody i okoliczności, w których
często decydujemy się spasować i zmienić coś w naszym życiu mają z reguły różne
podstawy, to i tak warto czasem poszukać jakiegoś wspólnego mianownika. W tym
przypadku, idąc po najmniejszej linii oporu w analizach, niech puentą będzie fakt,
że tak samo jak wokalistka, trzy razy powiedziałem „pas” w obliczu
horrendalnych cen na wszystkich trzech październikowych aukcjach. Nie ma na to
mojej zgody by aż tak wysoko płacić i to nawet za egzemplarze wyjątkowe, które
z radością zgarnąłbym do zbioru. Numizmatyczna asceza ma potencjał, wrócę do większych zakupów gdy juz rynek wygrzebie się z serpentyn i skończy się bal J.
To jednak jeszcze nie koniec. I na tym tle,
przechodzę do ostatniego tematu dzisiejszego wpisu, czyli jak po
niepowodzeniach podczas aukcji internetowych znaleźć alternatywne źródło
pozyskania interesujących monet. Skusiłem się i po raz pierwszy od długiego
czasu, pełen pozytywnych nadziei na udany handel, udałem się w plener, czyli w
tym przypadku na 2 Warszawską Giełdę Kolekcjonerską na Bemowo.
Czego tam szukałem? Otóż mimo tego, że już wiele lat
temu straciłem wiarę w okazyjne zakupy monet na tego typu giełdo-kiermaszach, a
kilka lat temu umarła we mnie nadzieja na „jakiekolwiek rozsądne” monety
pozyskane w ten sposób, to jednak w chwili słabości postanowiłem pojechać by
sprawdzić jak sytuacja wygląda aktualnie. Posłuchałem rad kolegów bardziej
doświadczonych w tym rodzaju handlu i stawiłem się na miejscu w porze
rozpoczęcia giełdy. I powiem tak, że od razu poczułem się wyjątkowo, gdy już
przy wejściu do nieczynnej jeszcze hali przyjemnie zaskoczyła mnie ogromna ilość
osób interesujących się „moim” hobby. Po tym obrazku można było dojść do
wniosku, że numizmatyka trafiła pod strzechy i staje się coraz bardziej
popularna. I to zarówno wśród licznego grona sprzedających, którzy przytargali
ze sobą liczne fanty, którymi szczelnie wypełnili wolne miejsce na stołach, jak
i pośród nieprzebranych rzesz ich potencjalnych klientów ciągnących tłumnie na
imprezę, często całymi rodzinami. Po odstaniu akademickiego kwadransa w kolejce
do kasy, miałem już w ręku bilet normalny i zbliżałem się do bram raju J
Po przekroczeniu progu, zadziałała siła stada i
wraz z tłumem współuczestników giełdy rzuciłem się w objęcia giełdowej numizmatyki.
Czyli konkretnie wpadłem wir lustrowania stoisk, by szybko sprawdzić, kto i co
ma na sprzedaż oraz czy jest to warte straty czasu potrzebnego na dopchanie się
do klaserów z towarem. Sprzedających jak już pisałem było wielu, stąd pobieżne
ogarnięcie zajęło mi dobrą godzinę a może nawet i dwie, bo czas w emocjach
polowania na wymarzony numizmat szybko mijał. Niestety równie szybko doszedłem
do wniosku, że na giełdzie głównie króluje numizmatyka popularna, czyli ta
współczesna od XX wieku wzwyż, którą się zupełnie nie interesuje. Miejsc, w
których oferowano starsze monety z okresu Polski Królewskiej było jedynie kilkanaście
i potem już tylko krążyłem wokół tych właśnie stanowisk. Tu czekało mnie jednak
kolejne październikowe rozczarowanie, kiedy zorientowałem się, że również i tam
nie czeka mnie nic ciekawego z okresu SAP. Nawet jak już trafiło się już jakieś
drobne sreberko Poniatowskiego, to najczęściej były to te najpopularniejsze
monety i do tego w stanach zbliżonych do opłakanych. Królowały dwa stany
zachowania. Monety należące do pierwszej grupy były wypolerowane jak klamka u
drzwi zakrystii, zaś druga połowa była dla odmiany wymęczona obiegiem i
nieciekawa pod względem kolekcjonerskim. Generalnie były to akurat obie formy,
których unikam jak ognia. Poniżej fotka wyszukana na stronie organizatorów,
pokazująca duże zainteresowanie handlem monetami.
Dla porządku, dodam tylko, że to zdjęcie nie zostało
zrobione na początku giełdy, kiedy dziki tłum, którego byłem częścią dosłownie
szturmował sprzedających. Mimowolnie czuło się ten powrót do radosnych giełd z
czasów PRL-u. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wcale nie wszystko,
co spotkałem na giełdzie było negatywne i w sumie, był to dla mnie miło
spędzony czas. Podawano dobrą kawę, do której można było dokupić pyszne ciasto
własnej roboty J. Mniam, mniam – już czekam na kolejna
edycję. Ogólnie organizacja imprezy była sprawna i moim zdaniem zasługuje na 5
z plusem. Wszystko, co istotne dla kupujących było naprawdę dobrze zaplanowane.
I nawet, jeśli były jakieś wpadki, to przynajmniej ja ich nie odczułem i nie
zauważyłem. A teraz najważniejsza korzyść, którą zostawiłem sobie na deser. To,
co okazało się dla mnie najcenniejsze, to fakt, że impreza przyciągnęła liczne
grono znajomych kolekcjonerów i sprzedawców. Dzięki temu miałem znakomitą
okazję do sympatycznych spotkań z kolegami po pasji, którzy w różnych rolach
uczestniczyli w tym wydarzeniu, Byli wśród nich tacy szczęściarze, którym jednak udało sie kupić jakieś ciekawe monety. Co prawda nie były to krążki Stasia Poniatowskiego, ale okazuje się, że przy odrobinie samozaparcia, z pokrewnych okresów Polski Królewskiej można było jednak coś fajnego ustrzelić. Dyskusje z nimi na tematy związane z numizmatyką zdecydowanie
umiliły mi czas i pozwoliły spędzić te kilka godzin pośród tego hałaśliwego
jarmarku. Podsumowując, oczywiście zgodnie z głównym mottem dzisiejszego wpisu,
niczego tam nie kupiłem. Handlowo wyszło słabo, jednak towarzyszko bardzo
udanie.
I o to właśnie w tym wszystkim chodzi, by się czasem
swoją pasją podzielić z innymi. Czy to uczestnicząc w sesji odczytów w ramach
PTN, czy w hotelowych klimatach podczas aukcji na żywo, czy też wpadając po
prostu na jakąś numizmatyczną giełdę. Gwarantuje Wam, że nawet taka drobnostka,
jak chwilowy pobyt pośród tłumu innych miłośników monet może być czynnością
godną uwagi, dzięki której poczujecie prawdziwą siłę swojego hobby oraz przynależność
do wielkiej rodziny kolekcjonerów zakręconych na punkcie numizmatyki. I tym nie
sprzedażowym akcentem kończę dzisiejszy tekst.
Tak jak wspomniałem na wstępie, kolejny wpis o aukcjach planuje napisać
nie wcześniej niż w styczniu przyszłego roku. A dziś, to już „Basta” i żegnam
czytelników bloga w rytmach najnowszej płyty Kasi Nosowskiej. Cześć J.
W
tekście wykorzystałem informacje i zdjęcia z portali aukcyjnych oraz ze stron
uczestników i organizatorów opisanych imprez. Dodatkowo użyłem zdjęć
wyszukanych za pomocą google grafika oraz
oficjalnych teledysków z płyty Katarzyny Nosowskiej z portalu Youtube.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz