poniedziałek, 27 listopada 2017

69 Aukcja WCN, czyli dowód na to, że numizmatyczny „black friday” nie istnieje.

Szał zakupów trwa nadal. Ostatnio regularnie, co dwa tygodnie zmieniamy adres i nazwę organizatora by podjąć kolejne wyzwanie w celu wzbogacenia swoich zbiorów. Taki wyścig z przeszkodami, gdzie obok wiedzy i doświadczenia, najważniejszym elementem sukcesu jest po prostu budżet. „Kasa, misiu kasa…” - jak zwykł mawiać zmarły w ubiegłym tygodniu były trener reprezentacji Polski w piłce nożnej, śp. Janusz Wójcik. Widocznie bez względu na dziedzinę, rynkiem rządzą uniwersalne prawa ekonomii.  Ciekawe, zatem co czeka miłośników monet na imprezie zorganizowanej przez Warszawskie Centrum Numizmatyki.  Czy ceny monet zgromadzonych do sprzedaży będą wybitnie „srogie”, do czego przyzwyczaiły mnie poprzednie aukcje, na których nic nie kupiłem? Czy też wyjątkowo, w ramach tygodnia promocji zwanego „black friday” będą czekały na mnie przeceny i załapię się na jakieś miłe kieszeni spektakularne obniżki? W tym właśnie duchu, na zdjęciu poniżej prezentuję małą wizualizację scenariusza z moich oczekiwań.
Nie będę się jednak dzisiaj wiele rozwodził. Tak aukcja była jakaś dziwna. Z kilku powodów była mi wyjątkowo obojętna i nie wyzwoliła we mnie większych wybuchów emocji. Po pierwsze primo, mój budżet był nieco nadszarpnięty po ostatnich zakupach… a tu święta „za pasem”, więc musze być rozważny i romantyczny, żeby nikt z domowników nie odczuł negatywnych skutków mojej pasji. Po drugie asortyment srebrnych monet SAP, jakie przygotowali fachowcy z WCN-u, jakoś wyjątkowo mi nie podpasował. Doszło nawet do tego, że po pierwszym, wstępnym przeglądzie oferty monet Poniatowskiego, stwierdziłem z niedowierzaniem, że nie ma tam absolutnie żadnej monety, którą z jednej strony chciałbym posiadać a z drugiej, na którą mógłbym sobie teraz pozwolić. Dopiero późniejsze, bardziej wnikliwe analizy, pozwoliły mi na wytypowanie dosłownie kilku egzemplarzy wartych uwagi, które pasowałyby do mojej skromnej kolekcji. I wreszcie po trzecie, w dniu aukcji, a właściwie o godzinie 3 w nocy, otrzymałem przykrą informację, że właśnie mój teść odszedł z tego świata. Toteż już 30 minut później, z awaryjnie spakowana rodzinką, prułem nocną autostradą w stronę Bydgoszczy. Nie w głowie mi wówczas były jakiekolwiek zakupy. Tym sposobem, chyba po raz pierwszy, lekko obojętnie podchodziłem do tego jak potoczy się sobotnia rywalizacja. Nie miałem „na oku” niczego konkretnego, do czego mocniej biłoby moje serce… no i na głowie miałem ważne sprawy rodzinne. Ponieważ organizacja i zarządzanie czasem jest raczej moją silną stroną, to wszelkie formalności w stolicy Pomorza i Kujaw zajęły mi jedynie sobotę do południa. Tym samym, bez problemu zdążyłem dołączyć i już od monet króla Sobieskiego obserwowałem licytację live, a nawet miałem okazję w niej zdalnie uczestniczyć. Zatem kolejna impreza została zaliczona. I teraz tradycyjnie przejdę do opisu srebrnych monet Stanisława Augusta Poniatowskiego wystawionych do sprzedaży oraz opisze swoje z nimi zmagania.

Jak pisałem wyżej, na 69 Aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego wystawiono do sprzedaży grupę 30 monet SAP. W tym 2/3, to srebrne monety koronne z mennicy w Warszawie, które są przedmiotem mojego uporczywego zbieractwa. Pierwszą zwartą grupę numizmatów stanowił najgrubszy nominał, czyli talary. Poniżej prezentuje zdjęcie pierwszych sześciu monet.
 Aukcja dla miłośników srebra SAP, zaczęła się od dwóch talarów z 1766. Te monety opisałem na blogu dwa tygodnie temu i te dwie sztuki były przez mnie uwzględnione w badaniu ilościowym, które wówczas opublikowałem. Pierwszy „zbrojarz” to średnio-popularny wariant 4.3, którego stopień rzadkości amatorsko oszacowałem na R3. To bardzo charakterystyczny stempel, który można odróżnić na pierwszy rzut oka po dwóch nadlewkach po lewej stronie korony. Wszystkie monety w tym wariancie mają dokładnie te same cechy, co świadczy, że wady wystąpiły na stemplu. Sama moneta bardzo ładna, której stan fachowcy z WCN ocenili na stopień II plus. Talar wyceniono wydawałoby się dość wysoko, bo aż na 4 tysiące złotych przy szacunkowej cenie większej o kolejny tysiąc. Jednak wylicytowana kwota przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Suma 12 tysięcy jak na ten rodzaj monety i stan, to wartość delikatnie mówiąc - niebagatelna. W najśmielszych wizjach, nie przewidziałbym licytacji na tak wysokim poziomie. Jednak to nie była jakaś pomyłka, bo z tego co zanotowałem to licytacja była prowadzona żwawo, co mogło sugerować, że numizmat trafił na kilku zdecydowanych chętnych kupców. Pierwsza moneta i od razu pierwsze zaskoczenie oraz jasny sygnał, że „czarny piątek” w numizmatyce to mit J.  Drugi talar z 1766 był widocznie słabszy, jednak stan III plus jest dla mnie jeszcze na granicy rozsądku i atrakcyjności. Tu mieliśmy do czynienia z wariantem 1.1, którego stopień rzadkości we wpisie na blogu oszacowałem na dokładnie takim samym poziomie jak poprzednio opisany egzemplarz. Tak się składa, że akurat mam już ten wariant, więc tylko „z reporterskiego obowiązku„ bliżej przyjrzałem się srebrnemu krążkowi.  Awers jak na trzeci stan wyglądał dosyć świeżo. Mógł być dawniej nieco przeczyszczony, ale wciąż całkiem atrakcyjny. Rewers, pomimo tego, że nosił niewielkie acz dobrze widoczne ślady obiegu, to w moim mniemaniu był nawet jeszcze lepszy. Powiem szczerze, że ocena stanu zachowania ze strony WCN-u była w tym przypadku dosyć surowa, co pewnie znaczy, że profesjonalna. Do tego dochodziła całkiem atrakcyjna cena wywołania ustawiona na poziomie 2,8 tysiąca złotych.  Tak jak można było się spodziewać, cena szacunkowa została szybko osiągnięta a w efekcie, nawet o 20% (czyli o 700 złotych) przekroczono estymowane 3,5 tysiąca. Spora kasa jak za ten stan, ale widocznie popularność mennictwa SAP wśród kolekcjonerów rośnie na tyle szybko, że teraz nawet słabsze stany osiągają ceny, jakie niedawno zarezerwowane były wyłącznie dla około menniczych sztuk. Moda to siła i z nią panie nie wygrasz. A że sam jestem również trochę odpowiedzialny za nakręcanie tej koniunktury, to muszę wziąć to „na klatę” i zaakceptować większy niż zazwyczaj ruch w interesie. Trzecim talarem była obiegowa moneta z rocznika 1775. Znów trafił się talar, o którym pisałem na blogu, czyli kolejny „dobry znajomy”. Mam jeden egzemplarz, więc nie jest to tylko znajomość z widzenia. Tu będzie kilka ciekawostek. Po pierwsze, dzięki temu, że chcąc dobrze odczytać ten egzemplarz wróciłem do swojego artykułu z lipca tego roku, udało mi się przy okazji znaleźć istotny błąd w opublikowanym tekście. Przez zwykłą nieuwagę pomyliłem zdjęcia i opisy dwóch wariantów tego talara, zamieniając je ze sobą. Kiedy rozpocząłem analizę sztuki oferowanej do sprzedaży, szybko okazało się, że na moim blogu nie ma takiego wariantu? To o tyle dziwne, iż jak zauważyłem jest to najpopularniejszy układ, jaki występuje w tym roczniku. A do tego, jest on dokładnie taki sam jak na monecie, którą sam posiadam J. Wówczas dopiero zauważyłem swoją lipcową pomyłkę, gdy w tekście zamieniłem ze sobą awersy 3 z 4. Tym sposobem, przy okazji naprawiłem stary wpis i teraz już wszystko tam się zgadza. Ale wracając do aukcji Sprzedawana moneta, to najczęściej spotykany wariant, który mam w zbiorze, więc nic dziwnego, że nie planowałem jej zakupu.  To, co zdziwiło mnie jednak najbardziej, to w moim mniemaniu wygórowana cena wywoławcza monety. Ustawiona jak dla mnie, nawet nieco powyżej hipotetycznej wartości tego rocznika zachowanego na granicy stanów II i III. Sądziłem, że nikt jej nie przebije i że egzemplarz „spadnie”. Jednak nie doceniłem pasji i kiesy miłośników okresu SAP. Z oporami, ale jednak pojawiło się kilka przebić i talar został sprzedany za kwotę niemal 5 tysięcy. Jak do tego doliczymy „młotkowe”, to moim skromnym zdaniem, zarówno organizatorzy jak i poprzedni właściciel powinni być mega zadowoleni.

Czwarty z kolei numizmat, to talar w ciekawym roczniku 1776, który jak warto zaznaczyć jest ostatnio „w gazie” i co chwile pojawia się gdzieś w sprzedaży. Jak mnie pamięć nie myli to trzeci kolejna impreza, na której oferowany jest jakiś egzemplarz z tego rocznika. Organizatorzy z WCN-u sprzedawali całkiem atrakcyjne sreberko, którego stan nie bez kozery oceniono na III z plusem. Niezły awers, który w tym roczniku często nie wytrzymywał obiegu i wycierał się niezwykle szybko, w tym przypadku był całkiem znośny. Król Poniatowski wyglądał na nim niemal jak młody Bóg na antycznej płaskorzeźbie. Jedynie tylko nieco przytarty, co dodawało mu nawet swoistego uroku. Szczęśliwie ominął go justunek, który skupił się na literach na obrzeżu. Rewers również niezły, dobrze wybity i ładnie zachowany mimo obiegu. Mój egzemplarz jest z innego wariantu stempla, więc potencjalnie byłby to dla mnie w pewnym sensie interesujący obiekt. Byłem w stanie powalczyć o niego na poziomie nieco powyżej 3 tysięcy złotych. Co zapisałem i ruszyłem dalej. No i wreszcie talar z 1784 roku. Moim zdaniem najlepsza moneta SAP wystawiona na aukcji i jedna z ozdób imprezy WCN. Nie idealna, ale wystarczająco pięknie zachowana by wpaść nad nią w zachwyt i delektować się jej wyglądem. Nie jest to wcale jakiś rzadki rocznik, jednak w takim stanie w sprzedaży pojawia się niezwykle rzadko. Mój ulubiony, „młodzieżowy” portret króla na tym egzemplarzu prezentował się zjawiskowo. Co prawda, trzeba zaznaczyć, że monety SAP z tym portretem posiadają nieco wyższy relief, przez co były bite troszkę głębiej a przez to wyraźniej. Porównując tą sztukę z talarem z roku 1776, (który i tak był zachowany powyżej średniej dla swojego rocznika), widzimy o ile lepiej prezentuje się portret królewski na monecie z 1784. Ten typ popiersia występował jedynie przez trzy lata w okresie 1783-1785, stąd być może był też nieco lepiej traktowany i więcej monet zostało wcześniej wyjętych z obiegu. Niektóre z nich, jak ta oferowana dzisiaj, przetrwały do naszych czasów w wyśmienitym stanie i teraz kuszą nas na aukcjach. Z tego, co już napisałem, mam nadzieję, że jasno wynika mój zachwyt nad tą sztuką. Stan zachowana, coś pomiędzy I a II, gwarantował najwyższą jakość numizmatu. Dokładne zdjęcia w każdym calu potwierdzały, że mamy do czynienia z moneta wyjątkowej urody. Na awersie drobne i charakterystyczne wady blachy oraz delikatny justunek w moim mniemaniu nie psuły ogólnego wrażenia. Włosy, usta, nos i oko wyraźne. Brew już nieco mniej, jednak to jeden z nielicznych elementów, na którym można było dostrzec drobne ślady obiegu. Jak dla mnie, stan II plus oddawałby lepiej rzeczywistość. Rewers, moim zdaniem bardziej idealny. Napisy na wstęgach i herby na tarczach „Pogoni” w stanie menniczym. Drobne ślady na najwyższych liściach wieńca i to wszystko. Osobiście, dał bym ocenę stanu na poziomie I minus. Tym samym amatorsko i ze zdjęć, oceniłem monetę „prawie” tak samo jak WCN. Jedynie zamieniłem strony, gdyż jak dla mnie rewers jest nieco lepiej zachowany od awersu. Cena wywołania ustawiona na poziomie 10 tysięcy, powoli przyzwyczaja nas do tego, że ładne sztuki nawet popularniejszych roczników przekroczyły już próg „jednocyfrowy” wyrażony w tysiącach. Rynek idzie na przód i chyba trzeba już przywyknąć do licytacji na poziomach dotąd niespotykanych przy obiegowych talarach. Ta moneta była dla mnie jak wyśniona, jednak za marzeniami nie szły w parze możliwości finansowe. Nie miałem tylu wolnych środków, które mógłbym przeznaczyć na zakup tak drogiej monety. Końcowa cena 18 000 dobiła do poziomu dukatów SAP, które licytowano na wstępie. To raczej nie „moja liga”, pozostaje przy stanach II minus J. No i ostania, szósta moneta z pierwszego zdjęcia to jeden z najpopularniejszych roczników najgrubszego srebra SAP, czyli rok 1788. To pierwszy talar, jaki opisałem na blogu, więc miłośników chcących dowiedzieć się czegoś więcej o wariantach w tym roczniku zachęcam do sięgnięcia po ten już nieco archiwalny wpis. Sama moneta nie zrobiła na mnie pierwszego pozytywnego wrażenia. Lubię bardzo starą patyną, jednak ta w moim odczuciu była na tyle niejednolita, że nie dodawała piękna monecie. Na zdjęciach wyglądało to tak, jakby ktoś dawno temu, wyczyścił starą rdzawa patynę, której drobne ślady nadal można było odnaleźć w wielu zakamarkach. O gustach się nie dyskutuje, jednak moim zdaniem wyglądało to brzydko i mało apetycznie. Nie licząc kolorów i plam tła, to stan zachowania numizmatu był niezły. Awers z wyraźnymi wytarciami jedynie na podstawie włosów, świadczy o pierwszym stopniu degradacji obiegiem. Stąd można wyciągnąć wniosek, że moneta była używana dość krótko. Jak dla mnie stan zachowania drugi. Rewers równie plamisty, z niejednolitym kolorem tła. Do tego wyraźny justunek w centralnej części nie dodawał mu uroku. Jednak pod względem stanu zachowania, trzeba przyznać, że również bardzo porządny stan II. Mimo tego, że akurat nie mam tego wariantu i drugie stany zachowania to zdecydowanie moja domena, moneta ogólnie mnie nie ujęła. Decydujący oczywiście był kolor patyny i tego, co po niej zostało. Być może gdybym miał okazję obejrzeć talara „na żywo” to zmieniłbym zdanie, jednak na teraz uznałem, że nie chcę mieć jej z zbiorze. Cena wywołania ustawiona na rozsądnym poziomie poniżej 3 tysięcy złotych. Cena szacunkowa również w moim mniemaniu wyliczona w oparciu o najlepszą praktykę. Za to cena końcowa zaskakująco wysoka. To nie pierwsze zaskoczenie, widocznie byli miłośnicy, którzy w tym kawałku srebra odszukali cechy i wartości, których ja nie dostrzegłem. Podsumowując monety na pierwszym zdjęciu, mieliśmy tam sześć talarów, z których jeden, ten z 1784 roku był dla mnie wyjątkowo interesujący. Pozostałe miały swoje plusy i minusy, co nie zmieniało sytuacji, że dla wielu amatorów mennictwa ostatniego króla elekcyjnego – były zapewne atrakcyjne. Teraz czas na kolejnego sześciopaka monet SAP.
I tak, znów opis zaczynam od pary monet z jednego rocznika. Tym razem to najpopularniejsze talary z 1794 roku, o których też już miałem okazję szczegółowo napisać na blogu. Jak wiadomo tych monet na rynku jest wiele, jednak trudno znaleźć monety ładnie wybite i zachowane oraz bez widocznych wad. Tym czasem organizatorzy zapewnili miłośnikom Poniatowskiego aż dwie takie sztuki. Pierwszy talar był zapakowany slab z notą AU 55 . Jak dobrze, że na tej aukcji pisze o plastikowych trumienkach tak rzadko, to dopiero pierwszy przypadek. Za to należy się szacunek dla WCN-u, że nie tylko obraca „numizmatycznym towarem”, ale potrafi pozyskać interesujące monety od kolekcjonerów. Tak, więc mamy monetę w slabie, bardzo dobrze zachowaną w stanie około II plus. Awers bardzo ładny, nawet mimo tych plam nierównej patyny, która jedynie częściowo pokrywała tą stronę krążka. Mnie szczególnie w tej monecie imponował jednak rewers. Cudownie wybity i zachowany, nie licząc poskrobanego tła w herbie „Ciołek”, to ta strona była praktycznie bez wad. Cena wywołania również była na atrakcyjnym poziomie zaledwie 2 tysięcy złotych, co gwarantowało przestrzeń na ciekawą licytacje. Druga moneta z rocznika 1794, była podobnie wyśmienicie zachowana. Niby identyczny stan, jednak zupełnie odmienny wygląd niż poprzedniczka. Awers jedynie z drobnymi wadami blachy i śladami obiegu w najwyższych partiach popiersia. Podobało mi się szczególnie tło awersu, które powoli pokrywa się naturalną patyną. Rewers może nieznacznie mniej świeży od poprzednika, również ujmował mnie naturalnością i brakiem śladów czyszczenia. Super moneta, prawdziwe spełnienie idei zbierania popularnych roczników wyłącznie w pięknym stanie. A do tego ceny wywoławcze i szacunkowe ustawiono niżej niż w tej sztuce zapakowanej w plastik. Gdyby nie to, że mam dokładnie ten sam wariant to z pewnością byłby to mój faworyt do kupienia w osiągalnej cenie. Po ośmiu talarach, kolejnym numizmatem na aukcji był obiegowy egzemplarz półtalara z rocznika 1777. Ciekawa moneta w niezłym stanie. Generalnie jak już kiedyś pisałem, półtalary są jednym z moich ulubionych nominałów, stąd z zainteresowaniem przystąpiłem do oglądania zdjęć. Nie będę ukrywać tego, że moneta mi się podobała. Stan III plus - jak najbardziej akceptowalny. Awers, na którym widnieje popiersie Poniatowskiego z włosami spiętymi opaską, prezentował się całkiem znośnie. Dla mnie prywatnie, to graniczny stan, który akceptuje i jakiego wymagam od posiadanych monet. Mimo wyraźnego zniszczenia obiegiem, popiersie zachowuje czytelność we wszystkich najważniejszych szczegółach rysunku. Trochę na minus po tej stronie należy uznać liczne rysy i drobniutkie wady blachy, które wraz z wytarciem pojawiły się dość licznie w górnej części awersu. Widać także, że moneta była czyszczona. Tło w okolicach obrzeża i liter ma wyraźnie ciemniejszy kolor. Rewers oglądało się jeszcze milej. Tam wad nie było i jedynie delikatne wytarcia związane z obiegiem nadawały naturalność tej stronie. Była to moneta zdecydowanie ciekawa i warta zainteresowania. Cena w okolicy 3 tysięcy, nie nosi cech przepłacenia. Jak na ten stan i jakość obu stron, można uznać ją za łakomy kąsek dla zbieracza SAP. Licytacja półtalara nie była wcale długa, co sugeruje, że brak cech menniczych i możliwości zarobku na ogrejdowaniu monety, znacznie poprawia jej atrakcyjność cenowa dla kolekcjonerów. I tak trzymać J.

monety, znacznie poprawia jej atrakcyjność cenowa dla kolekcjonerów. I tak trzymać J.
Drugim w kolejności półtalarem był egzemplarz z najpopularniejszego w tym nominale rocznika 1788. Pierwsze wrażenie, jakoś nie przekonywało mnie do szczególnego zachwytu nad tą monetą. Powiedziałbym, że dla mnie krążek znajdował się w średnim stanie i niczym szczególnym na plus się nie wyróżniał. Awers wyraźnie obiegowy, posiadał to, czego nie lubię w tym roczniku, czyli wytarcie wzoru podstawy fryzury i zrównanie jej z powierzchnią królewskiej twarzy. To zlanie obu płaszczyzn optycznie bardzo powiększa czoło króla i zawsze niemile kojarzy mi się z jakimiś, nienazwanymi wadami ludzkiej fizjonomii. Coś jakby mutant z kiepskiego horroru cierpiący na wodogłowie. Tak to widzę, jednak być może są osoby, którym podoba się takie popiersie i udowodnia to podczas licytacji. Kontynuując opis awersu, nie tylko król mi się nie spodobał. Do tego dochodziły stadami liczne wady blachy, które zniechęcały mnie nawet do spojrzenia na drugą stronę krążka. Jednak się przełamałem J. Rewers może nie był aż taki zły, jednak to nie jest zaleta, bo za to posiadał częste w tym roczniku cechy zdemolowania części herbowej. Na sam pierw przez justunek, potem przez częściowe niedobicie a na końcu rewers dotknęło wytarcie niedobitego elementu w wyniku obiegu. Podsumowując, ta oferta zupełnie nie dla mnie. Kolejne dwie monety ze zdjęcia, reprezentują już dwuzłotówki, których na aukcjach zwykle jest najwięcej. Tu jednak okazało się inaczej. Oba sreberka były z rocznika 1789, który często pojawia się w sprzedaży. Pierwsza sztuka, mimo że moim zdaniem obiegowa, była jednak dosyć ponętna. A może to właśnie ten nieznaczny obieg wpływał na to, że podobała się nie tylko mnie, ale i podczas licytacji zyskała liczne grono zwolenników. Awers bardzo ładny, lekkie wytarcia w najwyższych miejscach portretu Poniatowskiego. Do tego niestety dochodziły rysy koło królewskiego nosa, wyglądające jakby ktoś wykonał je tam umyślnie. Mimo tego awers był zachowany w moim mniemaniu w okolicy stanu drugiego z plusem. Rewers znów nieco lepszy od awersu. Lekkie niedobicia na koronie i w okolicy orderu, zupełnie bez wpływu na obniżenie atrakcyjności tego egzemplarza. Ceny wywołania rozsądnie ustawiona na kwocie niemal tysiąca polskich złotych. Tu organizatorzy nieco przegięli z estymacja ceny końcowej, nie doceniając potencjału drzemiącego w tej ośmiogroszówce. Jak okazuje się, nie tylko fachowcy z WCN-u nie mieli nosa do ceny, również licytujący moim zdaniem nieco „popłynęli”, dociągając zabawę aż do poziomu 4 krotnie wyższego niż pierwotnie zakładano. Ja prywatnie liczyłem, że cena ukształtuje około 2 tysięcy i też jak widać po cenie, trafiłem „kulą w płot”. Druga dwuzłotówka z 1789 była wyraźnie w gorszym stanie. Mimo oceny na poziomie II plus, w porównaniu do poprzednika ten egzemplarz był wizualnie bardziej zniszczony obiegiem. Na awersie już nie tylko na popiersiu władcy widać ślady wytarcia, ale dostrzegamy je również w literach otokowych, gdzie pierwotnie wolne obszary pomiędzy literami „zamykają” się tworząc srebrne jeziorka. Rewers również oceniam sporo słabiej niż poprzednia sztuka. Taki nieco standardowy, na poziomie około II minus. Organizatorzy wycenili obie monety podobnie, jednak rynek zareagował prawidłowo i końcowe ceny obu numizmatów już bardzo się od siebie różniły. Osobiście, tej drugiej monety bym nie kupił na aukcji WCN, gdyż kilka podobnych można zakupić „od ręki” w innych miejscach. Podsumowując monety z drugiego zdjęcia. Dwie z nich zainteresowały mnie najbardziej. Pierwsza to nieogrejdowany egzemplarz talara z 1794 a drugą był obiegowy półtalar z 1777.
I ostatnia pełna szóstka srebrnych monet SAP. Tym razem czeka nas ciekawy mix nominałów i roczników. Będą tam po dwie dwuzłotówki, złotówki i półzłotki z raczej popularnych lat bicia. Zaczynamy od kontynuacji ośmiogroszowej serii. Pierwsza z monet pochodzi z roku 1791. Przyznam, że miałem z nią drobny problem. Nie z sama monetą a raczej z dziwnie wysoką oceną jej stanu. Awers został oceniony na I minus, czyli stan menniczy. Mnie ze zdjęć wyglądała bardziej na dobrą II i to oczywiście pomijając fakt brzydkiego justunku, który dodatkowo okropnie szpecił facjatę władcy. Jak dla mnie awers miał tez zbyt wiele rys w tle, jak na menniczy okaz. Niezła dwójka byłaby bardziej sprawiedliwa. Rewers również bardzo odległy od ideału. Tu tez pracownik mennicy poznęcał się nad krążkiem i za pomocą pilnika przeskrobał go porządnie. Może i po tym zabiegu waga krążka się zgadzała, jednak później te działania mocno odbiły się na urodzie wybitej monety. Mnie się nie podobała. Możliwe, że to właśnie jej około menniczy połysk skusił kupców, którzy zdecydowali o cenie monety na poziomie prawie 2 tysięcy złotych (z młotkowym). Ja do tego ręki nie przyłożyłem. Ostatnia dwuzłotówka z czterech wystawionych sztuk na 69 Aukcji WCN wybita została w roku 1792. W tym roczniku mamy dwie podstawowe odmiany zdefiniowane przez inicjały intendenta mennicy w Warszawie. Wystawiona moneta miała E.B., czyli był to ten częściej spotykany skrót należący do Eiframa Brenna. Sama moneta pokryta kolorową patyną, która w połączeniu z mocnym justunkiem wykonanym na obrzeżu w sumie tworzyła dość niecodzienną kompozycje. Mnie to połączenie nie przypadło zbytnio do gustu. Na awersie Poniatowski wyraźnie wyłaniał się z tej rdzawej poświaty, która dodatkowo podkreślała linie włosów i wyostrzała rysy króla. Miejsce obok twarzy było lekko przeczyszczone, jakby ktoś podjął nierówną walkę z tą rdzą – jednak szybko pokonany – dał sobie spokój. Rewers moim zdaniem wyglądał jeszcze gorzej. Place z wyczyszczonym nalotem były bardzo widoczne i mocno odcinały się od obszarów, których nie czyszczono. Moneta została kiedyś skrzywdzona. Najpierw justunkiem a potem osoba, która zdecydowała się na jej przecieranie popsuła cały efekt. Jak już czyścić to profesjonalnie. Ja tego nie potrafię robić i monet niczym nie szoruje. Co szczerze polecam miłośnikom monet Starej Polski. Kolejny numizmat, którego nie kupię. Teraz czas na pierwszą ze złotówek. Popularny, ale bardzo ciekawy i zróżnicowany rocznik 1766, czyli pierwszy rok bicia tego nominału w Warszawie. Spory nakład i wiele stempli przełożyło się na liczne odmiany i warianty do zbierania. Nic dziwnego, zatem, że dobrze zachowane monety z 1766 zawsze cieszą się niesłabnącym powodzeniem. Oferowana złotówka oceniona została na drugi stan zachowania i trzeba przyznać, że moneta „odwdzięczała” się oceniającym ładnym blaskiem menniczym „bijącym po oczach” nawet ze zdjęcia. Oczywiście portret na awersie ruszony obiegiem, jednak nadal atrakcyjny i wyraźny. Orły na rewersie bardzo charakterystyczne, które występują często jednak ich stan, jak i całego rewersu również był ponadprzeciętny. Nieco szpecące niedobicie na górnej Pogoni, które zdarza się w tym roczniku regularnie i nie jest niczym dziwnym. Podobała mi się ta wystawiona za jedyne 400 złotych moneta. Jedna złotówka za czterysta złotych, jak widać opłaca się trzymać monety te ćwierć milenium by zyskały na wartości. To już jednak chyba nie dotyczy aktualnie obiegających polskich złotych, bo za 250 lat niewielu ludzi będzie pewnie wiedziało, do czego w naszych czasach służyły te dziwne metalowe krążki. Takie czasy są nieuniknione J.

Czwarta z monet na zdjęciu to druga ze złotówek. Bardzo ładny okaz z rocznika 1767, który jak wiadomo zdecydowanie najczęściej gości w sprzedaży. Ogromny nakład jak na początek okresu SAP, przełożył się na wiele zachowanych sztuk, które krążą jak komety po numizmatycznym niebie. Jak kupować takie roczniki, to polecam jak najlepsze stany zachowania. I właśnie taka niemal nieobiegowa i piękna moneta była obiektem licytacji na 69 Aukcji WCN. Pisałem o tym roczniku na blogu, więc można sobie dopasować ten rewers do konkretnego wariantu. Mam kilka monet z tego rocznika, ale mało, która dorównuje tej z dzisiejszej aukcji. Toteż delikatnie, ale jednak byłem nią zainteresowany. To, co szczególnie podobało mi się w tym egzemplarzu to idealnie czyste tło, jakie można podziwiać na zdjęciach. Pomiędzy królem a napisami otokowymi na awersie, blacha jest jednolita i nieskazitelna. Rewers równie połyskowy i świeży. Takie sztuki nie są wcale tak często spotykane. Obie czterogroszówki były, zatem zjawiskowe i godne polecenia. Dwie kolejne monety to nominały o połowę mniejsze, czyli jak sama nazwa wskazuje – półzłotki. Pierwsza z nich to bardzo dobrze zachowany pruski fals, wybity w latach siedemdziesiątych XVIII wieku w jednej z mennic Prus. Moneta oczywiście zawiera o wiele mniej srebra niż oryginał bity w Warszawie, co widać na pierwszy rzut oka. Data 1766 jest tez tylko jednym z istotnych ozdobników i nie jest związana z okresem jej produkcji. Wiele o tym pisałem na blogu, wiec nie będę się powtarzał, zapraszam do lektury archiwalnych wpisów. Ja bardzo lubię wszelkie falsyfikaty „z epoki” i je normalnie włączam do zbioru. Szczęśliwie mam równie ładny egzemplarz w tym wariancie… no może kapkę słabszy J. Zdziwiło mnie, że w opisie oferty nic o pruskim pochodzeniu tego egzemplarza nie zostało wspomniane przez organizatorów. Czy sprawiła to poprawność bazująca jedynie na wiedzy czerpanej ze „starych, dobrych katalogów”, czy tez zadziałała prosta nieznajomość meandrów okresu mennictwa Poniatowskiego - nie wiem i nie podejmuje się tego stwierdzić. Grunt, że moneta została opisana błędnie i być może Warszawę widziała pierwszy raz w dniu aukcji J. Mimo tych nieścisłości w opisie, mennicze stany zachowania, zawsze znajdują swoich wielbicieli i tak też było tym razem. Za tysiaka pruski fals „z epoki” wybity na szkodę I Rzeczpospolitej, powędrował do nowego właściciela. Oby docenił niezwykłość wylicytowanego krążka i chciał poznać historie jaka wiąże się z nowo nabytym numizmatem. Drugi i ostatni z półzłotków, prezentował dość rzadki rocznik 1776. Dwugroszówki z tego roku w handlu pojawiają się jedynie sporadycznie i próżno wśród nich szukać menniczych egzemplarzy. Zatem jak trafi się gdzieś jakiś w miarę sensowny egzemplarz to trzeba go rwać jak świeże wiśnie. W tym wypadku, jednak moneta wystawiona na aukcji była nie „pierwszej młodości”. Organizatorzy przyznali jej stan II z minusem, ja jednak uważam, że to drobna przesada i objaw nieuzasadnionego optymizmu. Trójka bardziej odpowiada temu egzemplarzowi. Awers jak to rocznik 1776 nosi pokaźne ślady obiegu, do tego był kiedyś agresywnie czyszczony, o czym świadczyły liczne, drobne purchle, jakie pojawiły się w tle monety. Rewers wyglądał za to zjawiskowo, jak żywcem wyjęty z horroru „Krąg”. Jak powstały te ślady, czy są naturalne i związane z przechowywaniem jej przez dłuższy czas w niekorzystnych warunkach, trudno mi dociec. W każdym razie moneta nie wyglądała zachęcająco. Z drugiej jednak strony należy przyznać, że była w pełni czytelna i zachowana na pewno powyżej średniej spotykanej w tym konkretnym roczniku. Byłem nieco rozdarty. Z jednej strony dość ciekawy rok bicia, z drugiej kontrowersyjny wygląd numizmatu. Postanowiłem rozważyć swój udział w licytacji, nie podejmując jednak decyzji o zapisaniu jej do grona monet „obserwowanych”. Podsumowując tą trzecią szóstkę monet, moim zdaniem na uwagę szczególnie zasługiwały obie złotówki. Półzłotki miały swoje mocne strony, natomiast najgrubsze w tym gronie dwuzłotówki wypadały na ty tle niezbyt atrakcyjnie. Przynajmniej u mnie w głowie powstała taka właśnie klasyfikacja.
 Ale to nie wszystko. Na deser będą dwie monety, które nie zmieściły się na poprzednich 18 zdjęciach. W ten sposób zamkniemy pełną 20 sreberek SAP z 69 aukcji WCN.  Te dwa brakujące krążki to 10-cio groszówki ze schyłkowego okresu rządów Stanisława Augusta Poniatowskiego. Pewnie sam król w roku 1792 i 1793 jeszcze nie przeczuwał rychłego końca swojego panowania, ale jasne jest że nie były to czasy łatwe. Przegrana wojna z Rosją w obronie Konstytucji 3 Maja, Konfederacja Targowicka, która dobiła Rzeczpospolitą i doprowadziła do II Rozbioru kraju są wystarczającą „czarną reklamą” tego mrocznego okresu w naszych dziejach. Może, więc by sobie tak kupić menniczą 10-cio groszówkę z 1792 roku w popularnej odmianie z inicjałami M.W. na awersie? Ciekawa możliwość. Oferowany egzemplarz na pewno odznaczał się menniczym połyskiem, jednak jak dla mnie nosił wyraźne ślady obiegu – i bardzo dobrze. Stąd decyzję o przyznaniu mu stanu zachowania I minus, przyjąłem, jako strategię potwierdzającą moim zdaniem wygórowana cenę wywoławcza wynosząca okrągły tysiąc złotych. Nie umniejsza to faktu, że 10-cio groszówka była naprawdę w wyśmienitym stanie. Gdybym nie miał tego rocznika, to być może skusiłbym się na jej zakup. Jedynie pod drobnym warunkiem, że „black friday” obowiązuje i będę mógł liczyć przy kasie na kilkadziesiąt procent rabatu J. Licytacja była nieciekawa, ot ktoś po drugim wywołaniu, wreszcie się zlitował i zadeklarował cenę wywoławczą, Zaraz po tym już mógł cieszyć się z zasłużonej wygranej. Jeśli był to kolekcjoner, który chciał wzbogacić swój zbiór o ciekawą i ładną monetę, to z pewnością był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Jeśli przebijającym był jej właściciel, to moneta wypłynie i już nie długo będzie można ją kupić w innym miejscu. Oby tym razem cena była bardziej przyjazna J. No i dochodzimy do ostatniego sreberka Poniatowskiego. Tym razem czekała na kupca znów 10-cio groszówka z opisywanego przeze mnie na blogu rocznika 1793. Ciekawy egzemplarz, który łączył w sobie porządny stan zachowania i ciekawostkę związaną z ostatnią cyfrą daty na rewersie. Cyfra „3” w dacie była wyraźnie poprawiana, czego zresztą użyłem w artykule na blogu, w którym prezentowałem zdjęcia właśnie dziś sprzedawanego egzemplarza. Stan zachowania monety oceniono na II plus i trudno było z tym dyskutować na podstawie zdjęć. Dziś znając jej nowego właściciela, wiem, że monetka trafiła w dobre ręce i będzie jej dobrze w nowym miejscu. Przed i podczas aukcji nie miałem tych danych, stąd byłem standardowo zainteresowany nabyciem tej ciekawostki. Bardzo podobało mi się tło monety. Na awersie widać wyraźnie pomiędzy literami i herbami bardzo ładnie zachowane mennicze lustro, które jest praktycznie bez wad, jakże częstych w tym roczniku. Jedynie górna cześć awersu wygląda na nieco przetartą lub niedobitą, co obniża moja subiektywną „ocenę za styl”. Rewers na górze ma również posiada cechy niedobicia, co pewnie potwierdza tezę, że akurat w tym miejscu po obu stronach stemple nieco lżej uderzyły w przygotowany krążek. Mnie jednak szczególnie interesowało to przebicie cyfry w dacie. Mam tezę, która mówi, że pod tą „3” jest jakaś starsza wersja „3”, która uległa defektowi i mincerze zdecydowali się nabić puncą nową cyfrę, żeby data była bardziej wyraźna. Czy to prawda, nie mam pojęcia, to jedna z bardziej prawdopodobnych możliwości. Być może nowy właściciel, odpali cyfrowy mikroskop sprzężony ze sprzętem w NASA i poznamy nieco więcej szczegółów J. Podsumowując obie 10-cio groszówki były pięknie zachowane, jednak mnie osobiście bardziej ciekawiła ta druga moneta.

Teraz kilka zdań o moim udziale i licytacji podczas imprezy. Internet dał mi tą szanse, że nawet będąc na wyjeździe po za domem miałem okazje kilkakrotnie na chwile zalogować się do aukcji i wziąć w niej udział. Tym samym doceniam tą funkcje, która jeszcze kilka lat temu była nowoczesnym ekscentryzmem a dziś jest praktycznie podstawowym wymogiem by aukcja trafiła „pod strzechy”. Jak pisałem na początku w noc poprzedzającą początek aukcji udałem się do Bydgoszczy.  Pomiędzy obowiązkami, jakie musiałem spełnić, bez większych przeszkód udało mi się być online podczas sprzedaży całej oferty monet SAP. Sama aukcja wydawała mi się być prowadzona bardzo szybko i sprawnie. Szczególnie w porównaniu z ostatnia imprezą, w jakiej brałem udział dwa tygodnie wcześniej. To właśnie dzięki temu, że organizatorzy trzymali się ustalonych wcześniej i ogłoszonych reguł czasowych, udało mi się zorganizować czas by wziąć zdalny udział w interesujących mnie licytacjach. Ogromnie cenie sobie przykładanie wagi do staroświeckiej punktualności i trzymania się agendy.  Zalogowałem się już na końcówkę Jana III Sobieskiego i śledziłem imprezę aż do ostatniej monety SAP.  Ostatecznie pomimo braku monet, które by mnie jakoś szczególnie ‘kręciły”, to jednak w gronie obserwowanych wylądowało ich aż 10. To polowa całej wystawionej oferty. Większość z nich była jednak dodana tak nieco „na wiwat” i wyjątkowo nie wiązałem faktu obserwacji z udziałem w staraniach by daną monetę kupić.  Pięć monet zaliczyłem do grona potencjalnych celów na aukcję. W tym gronie były dwa talary, jeden z 1784 (ot, tak jakby nikt jej nie przebił…) a drugi to nieograjdowany egzemplarz z 1794. Do tego dodałem obie złotówki i ostatnią 10-cio groszówkę z 1793. Oczywiście miałem swoje limity, których nie planowałem przekraczać. Zbliżają się kolejne aukcje w grudniu oraz idą Święta, więc jak się nie należy do elity finansowej, to trzeba być szczególnie rozsądnym w tym okresie.

Teraz po kolei o „moich” 5 celach. Talara z 1784 jednak przebili J, wic nie miałem tam nic do roboty. Więcej kasy niż 10 tysięcy bym za nią nie dał, jeszcze nie teraz. Drugą monetę, czyli talara z 1794 roku zalicytowałem odważnie i z ikrą. Mimo tego, że „położyłem” na wirtualnym stole niemałą przecież kwotę 1850 złotych, to jak się okazało nie wystarczyło to na kupno tego egzemplarza. Końcowa cena licytacji na poziomie 3200 złotych świadczy o tym dobitnie, że nie miałem najmniejszych szans. Teraz czas na złotówki. Pierwsza z 1766 roku, zeszła za 1250 złotych, co dokładnie o 500 przewyższało mój zakres. Nawet nie miałem okazji jej przebić. Druga sztuka z 1767 roku osiągnęła cenę 1700 złotych. I tu powtórzyła się historia, nie nacisnąłem guziczka „LICYTUJ”, rozważnie mierząc siły na zamiary. Ostatnia z monet, które mnie nieco zainteresowały to 10-cio groszówka z 1793. Byłem zdecydowany zagrać nieco ostrzej, jak to na koniec aukcji J. Nie pamiętałem o tym rozmawiając z nowym właścicielem monety, jednak sprawdziłem w systemie aukcyjnym i wyszło, że zalicytowałem nawet za kwotę 575 złotych, co wydawało mi się wówczas już drobnym szaleństwem z mojej strony. Zostałem jednak wielokrotnie przebity i ciekawa moneta przeszła mi koło nosa. Co prawda i tak nie przebiłbym kwoty 700 złotych jaką zakończyła się walka. I to nie z braku kasy, lecz z nadmiaru zasad, których staram się jakoś trzymać J. Jeszcze przyjdzie nie jedna okazja, teraz odpuszczę to może kupię coś fajnego na kolejnej imprezie. Tak jak napisałem, cieszę się, że egzemplarz trafił w ‘dobre ręce”, wiec nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mój udział najcelniej podsumuje ostatnie zdjęcie.
 Prawdę mówiąc to nie był koniec mojego udziału. Jeszcze wieczorem raz zalogowałem się, żeby zobaczyć jak będzie szła licytacja pozycji 783, którą stanowił ciekawy srebrny medal SAP. Zdjęcie wkleiłem obok dwóch 10-cio groszówek. Numizmat o niewielkiej średnicy odpowiadający ówczesnej złotówce, był medalem, który władca wręczał zasłużonym/ulubionym artystom i architektom, Spodobał mi się ten krążek, zainteresował monogram i sentencja, więc mimo tego, że leży to gdzieś na peryferiach moich głównych zainteresowań, to w przypływie odwagi postanowiłem spróbować go kupić. Nie poskąpiłem i przeznaczyłem na ten cel, okrągłą kwotę tysiąca złotych. Po 5 sekundach zorientowałem się jak mało wiem o cenach medali nagrodowych Poniatowskiego. Medal wylicytowano, za kwotę złotych polskich 3800, co ostatecznie dopełniło czarę goryczy. Zdecydowanie dla mnie nie był to udany dzień. Oby kolejne były bardziej szczęśliwe, czego sobie i wszystkim czytelnikom mojej relacji życzę. Do zobaczenia w grudniu.

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem informacje i zdjęcia z portalu aukcyjnego OneBid. strony WCN i wyszukane przez google grafika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz