Witajcie na blogu J. Pozwólcie, że
zanim zagłębie się w silny nurt tytułowego tematu dzisiejszego wpisu, to na
początek skreślę kilkanaście zdań o moich bloggerskich planach na najbliższą przyszłość.
W końcu "aspekty melosemii" mogą jeszcze na nas chwilkę poczekać J.
Nie od dziś wiadomo, że czasem dobrze jest się podzielić zamierzeniami, choćby
tylko po to, by się z nich później bardziej postarać wywiązać. Taka
pseudo-auto-mobilizacja dla „mniej ambitnych”, która na mnie działa dość
skutecznie i w sumie często ją na sobie stosuję. Uznajmy, więc wspólnie, że
teraz po krótce opowiem Wam o moich planach a potem będzie mi głupio się z tego
nie wywiązać i tym sposobem istnieje większa szansa, że je zrealizuje J.
I tak, dawno już na łamach bloga ze swoją poezją nie
gościł Jacek Kaczmarski, co niektórzy fani artysty mogą mieć mi za złe. W końcu
przyznałem się już niejednokrotnie, że jest to dla mnie osobiście, bardzo ważny
artysta, który będzie stałym gościem, gdyż ma w swoim dorobku sporo pieśni
odnoszących się do czasów i/lub okoliczności ważnych dla miłośników historii
Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Uznajmy, więc wspólnie, że to, iż dawno na
blogu nie było „nic z Kaczmarskiego” było jedynie ciszą przed burzą w stosunku
do tego, co nastąpi w dalszej części roku. Taki Wielki Post a zarazem próba
silnej woli dla miłośników poety J. A plany w tym
kierunku mam całkiem bogate i przyjdzie czas by powoli zacząć wcielać je w
życie. Wszystkie istotne utwory, których planuję użyć na blogu mam już dawno wynotowane,
a niektóre są już nawet wstępnie opracowane i podlinkowane. Nic tylko czekać na
odpowiedni moment by ich w końcu użyć. Jednak jak to w życiu, wszystko ma swoją
kolejność, a ten blog jest pomyślany, jako numizmatyczny, więc to jednak monety
są jego głównym bohaterem i najważniejszym podmiotem mojej pisaniny. I to
właśnie do opisywanych tu numizmatów, w drugiej kolejności dobierane są wszelkie
„dodatki”, które w zamyśle mają ożywiać stronę oraz inspirować czytelników do
pogłębiania wiedzy o czasach, w których srebra SAP obiegały będąc prawnym środkiem
płatniczym. Co od razu sugeruje kolejność i odpowiednie proporcje pomiędzy
numizmatyką a „innymi pasjami” autora. Na co przygotowałem żartobliwą ripostę
samego Mistrza J.
Nikt nie lubi być traktowany instrumentalnie, no
może po za samym instrumentem J. Wracając jednak do monet, to tutaj plany
są dość mocno skrystalizowane i w niedalekiej przyszłości należy spodziewać się
większej ilości wpisów na temat sreber z początkowych lat panowania Stanisława
Augusta Poniatowskiego. Na pierwszą połowę
roku mam do napisania między innymi kilka sporych tekstów charakteryzujących bardzo
popularne nominały i roczniki monet z tego okresu. Mam tu na myśli konkretnie takie
monety, jak choćby zapowiadaną już na łamach bloga dwuzłotówkę z 1768, bogatego
w stemple półzłotka z 1769 roku czy też mega pospolitego srebrnika z 1767. Nie
dość, że planuje opisać grupę ważnych monet, to dodatkowo chciałbym również znaleźć
czas i miejsce na inne „numizmatyczne wycieczki” w świat początkowego okresu
SAP. Mają to być w zamyśle artykuły pozornie niezwiązane bezpośrednio z mennicą
koronną w Warszawie, jednak poruszające tematy, o których warto wspomnieć analizując
początkowe lata mennictwa Poniatowskiego.
A jeśli już pojawią się na łamach bloga wyżej opisane monety to również
w ślad za nimi nadarzy się okazja by poruszyć inne ciekawe tematy z tego okresu.
Jak powszechnie wiadomo w pierwszych latach rządów Stanisława Augusta
Poniatowskiego w kraju miało miejsce wiele ważnych wydarzeń, które wpłynęły na
dalsze losy kraju. Dzięki temu można w tym okresie wyróżnić kilka podstawowych
etapów. Nie wchodząc dziś w głębsze rozważania wymienię jedynie pięć podstawowych,
o jakie planuję „zahaczyć”: elekcja, próby wprowadzenia reform, niepokoje
religijne, Konfederacja Barska oraz I Rozbiór Polski, który kończy pierwszy etap
rządów „ciołka”.
I dlatego już niebawem właśnie takie historie będą
częściej gościć na stronie. Te barwne opowieści postaram się w miarę możliwości
ilustrować właśnie utworami Jacka Kaczmarskiego. Ale nie poprzestanę jedynie na
poezji i muzyce, bo chciałbym również zaprezentować wybrane książki ze swojej sporej
biblioteki. Pozycje, które związane są z opisywanym okresem i mogą posłużyć,
jako dobra rekomendacja do własnego poszukiwania głębszej wiedzy na temat
spraw, które na blogu z racji krótszej formy wypowiedzi, zostaną jedynie „delikatnie
muśnięte”. Tym samym ożyje wreszcie zakładka na blogu nazwana szumnie „LITERATURA”,
bo w końcu żeby o czymś obiektywnie pisać trzeba trochę ugruntowanej wiedzy by
mieć później, co przekazywać. A tego bez porządnych źródeł nie da się zrealizować.
Dawno niczego z tej dziedziny nie było i pewnie czytając bloga można czasem odnieść
wrażenie, że ja tu wszystko piszę „z głowy” lub nawet, że sobie to sam na
bieżąco „wymyślam”. Nic bardziej mylnego, do własnych interpretacji dochodzę poszukując
źródeł, czym się w końcu podzielę by wskazać moim zdaniem te najbardziej wartościowe
i przystępne pozycje. I tak się tu właśnie będzie działo, ale dziś nie o
książkach…
Żeby jednak zachować chociażby pozory
chronologii, chciałbym dziś pokusić się o drobny wstęp do przyszłych wpisów. I
do tego posłuży mi właśnie poezja Jacka Kaczmarskiego. A konkretnie jeden z
moich ulubionych utworów z płyty „Sarmatia” wydanej w 1994 roku, która to właśnie
dotyka korzeni drzewa, którego owoce będą spoczywać na straganie historii
dziejów kraju w II połowie XVIII wieku za czasów stanisławowskich. Uff -
całkiem ładnie to napisałem J. Obok prezentuję
okładkę tej zacnej płyty w postaci… kasety magnetofonowej. Jednym z takich podstawowych
pojęć, które chciałbym wprowadzić zanim zacznę opisywać tematy związane
chociażby z Konfederacją Barską, jest właśnie tytułowy rokosz. Podstawowe
pojęcie, od którego chciałbym zacząć tematykę stosunku szlachty do poszanowania
swoich praw i tradycji oraz metod wyrażania swego nieposłuszeństwa względem
władzy. I to nie tylko władzy stricte królewskiej, ale również tej bliższej, z
którą nasi szlachetnie urodzeni antenaci mieli do czynienia, na co dzień. Zatem niech na początek zabrzmi nam tytułowy
„Rokosz” Jacka Kaczmarskiego. Jednak będzie to utwór w niezwykłym wydaniu, bo
bez udziału jego twórcy. Zapraszam na kilka taktów naprawdę dobrej muzyki -
cover w wykonaniu poznańskiego Kwartetu ProForma” J.
I jak wrażenia? Całkiem energetyczna muza i jaki
tekst J.
A skoro o słowach piosenki już mowa, to na początek zapraszam na encyklopedyczne
definicje.
Rokosz to słowo pochodzenia węgierskiego, którego
rodowód ma początek w XVI wieku. Konkretnie, jako "rákos” rozumiano tłumne
zebranie szlachty węgierskiej w 1526 roku na polu rakowym pod dzisiejszym
Budapesztem w celu wybrania króla. Słowo zapożyczono do języka polskiego, w
którym oznaczało już jednak zbrojne powstanie szlachty przeciwko władzy, którą najczęściej
reprezentował król elekt łamiący zdaniem dobrze urodzonej warstwy naszych
rodaków, odwieczne prawa szlachty i Rzeczpospolitej. Istnieją tezy historyków
znających się na rzeczy lepiej niż ja, że rokosz w odróżnieniu od konfederacji
był wystąpieniem nielegalnym. I coś rzeczywiście jest na rzeczy, chociaż sami
rokoszanie pewnie byliby innego zdania, gdyż przeważnie starano się zachowywać
pozory działania w imię wyższej konieczności i w oparciu o dawne zapisy. Prawo
do szlacheckiego nieposłuszeństwa wobec władcy gwarantował artykuł „de non
praestanda oboedientia” konfederacji warszawskiej z 1573 roku, mający swoją
wykładnię w przywileju mielnickim wydanym przez Aleksandra Jagiellończyka w
1501, gdzie zapewniano senatorom prawo do uznania króla, który przekroczył
swoje uprawnienia, za tyrana. Co w praktyce wprowadziło w naszym kraju ustrój
republikańsko-monarchistyczny z wybieralnym i odwoływalnym królem. Żeby mówić o
tyranii władcy, musiałoby dojść do trwałego i wielokrotnego złamania prawa
przez panującego, co trzeba by udowodnić, a co było raczej trudne do
przeprowadzenia w sposób pokojowy. Z tego chociażby powodu, rokosze nie były
stosowane często, gdyż związane były bezpośrednio ze zbrojnym wystąpieniem
przeciwko władzy i w perspektywie łączyły się z przelewem bratniej krwi. Z
biegiem lat wystąpienia szlacheckie zmieniały swój charakter. Na początku były
w dużej mierze wyrazem niepokoju szlachty o zachowanie swoich praw, jednak później
z czasem przeobraziły się w prowadzoną przez magnatów rozgrywkę o władzę,
ledwie tylko maskowaną hasłami publicznego dobra. Nie jest tak, że szlachcie
nie podobał się jedynie panujący nad nimi król Stanisław August Poniatowski.
Wielu władcom poprzedzającym naszego ulubionego na tym blogu „ciołka”,
towarzyszyły trudne i burzliwe przejścia z uprzywilejowanymi stanami. Jako
przykład przywołam jedynie te najsłynniejsze znane z historii, jak rokosz
lwowski, rokosz Zebrzydowskiego, rokosz Lubomirskiego czy też w końcu rokosz
łowicki. I teraz w kilku zdaniach scharakteryzuje każdy z wymienionych by
później lepiej wychwycić istotne różnice.
Za pierwszy bunt rodzimej szlachty uznaje się rokosz
lwowski, zwany też alternatywnie wojną kokoszą, który zawiązano przeciwko królowi
Zygmuntowi Staremu. Były ku temu oczywiście racjonalne powody. Władca, który
nie mając pieniędzy na obronę poważnie zagrożonych południowych granic
Rzeczpospolitej, zwołał pospolite ruszenie w czasie żniw 1537 roku. To
taktyczne zagranie króla miało na celu przeprowadzenie szybkiej debaty nad samoopodatkowaniem
się szlachty w celu sfinansowania czekającej kraj walki. Skarb królewski był pustawy,
więc panujący szukał „sponsorów” i zakładał, że szlachcicom będzie spieszono do
swych dóbr by dopilnować zbiorów i chętnie sypną groszem by się z tego
obowiązku wykupić. Szlachta jednak przejrzała ten plan, zbuntowała się
przeciwko takim praktykom i po siedmiu tygodniach debat wysłała do Zygmunta
Starego delegacje z 37 żądaniami. Domagano się oczywiście głównie reform skarbu
i podatków, jednak przy okazji podniesiono również sprzeciw przeciwko koronacji
nieletniego Zygmunta Augusta przeprowadzonej bez zgody szlachty za życia
aktualnego króla. Strony zasiadły do rokowań. Gdy na porządku obrad stanęła
sprawa podatku, który zastąpiłby nieudane pospolite ruszenie, sejm obozowy
rozwiązał się, a granica pozostała bez wojskowej ochrony. Upokorzony w ten
sposób król pozwał przywódców rokoszu przed sąd sejmowy. Ale gdy ci przybyli w
zbrojnej asyście, Zygmunt nie zdecydował się na ryzyko rozlewu krwi. Zawarto
kompromis. Posłowie uchwalili wysoki podatek na wojsko. Król uroczyście
potwierdził elekcyjność tronu. Odtąd wybór panującego miał nosić charakter
zjazdu całej szlachty. Pierwszy rokosz zakończył się, zatem ugodą, ani
rokoszanie, ani król, bowiem nie zdecydowali się na otwarty konflikt zbrojny. Za
ilustrację posłuży nam obraz „Wojna kokosza” Henryka Rodakowskiego, który
przedstawia scenę z roku, 1527 na której król Zygmunt Stary i jego dwór na
lwowskim zamku słuchają przemówienia hetmana Jana Tarnowskiego do zbuntowanej
szlachty.
Jednak nie zawsze tak bywało i czasem głos rozsądku
był zbyt słaby. Jak choćby w kolejnym buncie, zwanym Rokoszem Zebrzydowskiego
skierowanym przeciwko nie tak dawno koronowanemu
Zygmuntowi III Wazie. Zresztą
nie było to pierwsze nieporozumienie pomiędzy szlachtą a tym panującym, gdyż
już na początku było nieco zamieszania, gdy okazało się, że marzeniem nowo
obranego króla wcale nie jest korona polska a szwedzka. I swoje panowanie w
kraju nad Wisła traktuje jedynie, jako etap do uzyskania władzy w skandynawskim
kraju. Do tego dochodził ważki fakt, że król nie był katolikiem i mocno wspierał
kontrreformacje. Wówczas jeszcze udało się zapobiec otwartemu konfliktowi,
głównie dzięki wstawiennictwem Jana Zamojskiego, który wystąpił w roli
skutecznego mediatora. Jednak w 1606 roku, kiedy Zygmunt III Waza planował „na
chama” przeprowadzić reformę sejmu, skarbu i wojska, ze zdwojona siłą wróciły
dawne nieporozumienia i doszło do najazdu uzbrojonej szlachty na czele, której
stanął wojewoda krakowski Mikołaj Zebrzydowski – na obrazie obok. Rokoszanie zjechali tłumnie do Stężycy pod Warszawą
by bezpośrednio pilnować przebiegu trwających tam obrad sejmu. Tam jednak
nieoczekiwanie doszło do nieprozumień pomiędzy zwaśnionymi stronami na tle
wyznaniowym. Za głosem jezuitów król sprzeciwił się wówczas projektom uchwał
szlachty piętnującym innowierców, jako sprawców niepokojów religijnych, jakie
nawiedzały ówczesną Rzeczpospolitą. To wzburzyło zebranych i zostało odebrane, jako pogwałcenie praw wiary i wolności szlacheckiej. W efekcie Zebrzydowski
wraz z Januszem Radziwiłłem zebrali poparcie 50 tysięcy szlachty i zawiązali silne
stronnictwo antykrólewskie w celu ograniczenia jego władzy. W odpowiedzi na to,
mniej liczny obóz wspierający króla zebrał się w Wiślicy by wypracować i zaproponować kompromis. Wówczas wiszący na włosku los Zygmunta III Wazy „uratował” hetman Stanisław Żółkiewski i jego oddziały, które poparły króla i skłoniły buntowników do zawarcia pokoju. Ta sytuacja jednak nie okazała się trwała, bo część szlachty miała w pamięci to, że do ugody doszło pod dyktatem siły. A tego przecież wolni Sarmaci nie mogli długo zdzierżyć. Wybuchła otwarta wojna domowa, w której do decydującego starcia doszło w 1607 roku w bitwie pod Guzowem. Pomimo wyrównanych sił, sprawnie dowodzona armia królewska pod przywództwem hetmanów Żółkiewskiego i Jana Karola Chodkiewicza wyszła z tej potyczki zwycięsko. Na szczęście, jak donoszą źródła nie była to krwawa bitwa i respektowano prawo do poddania się zwycięzcom. Przywódcy rokoszu przeprosili króla i zrzekli się zamiaru jego detronizacji, za co władca odpowiedział rezygnując z planów wzmocnienia swojej władzy. Zebrał się sejm, który ogłosił amnestię dla rokoszan i sprawa rozeszła się „po kościach”. Wówczas jeszcze udało się szybko rozwiązać problem i nie wciągnięto kraju w wyniszczającą wojnę domową. Jednak wykonano krok w kierunku zaostrzenia przyszłych wystąpień. Jako ilustracja tego fragmentu, obok prezentuję akt detronizacji Zygmunta III wydany przez rokoszan 24 czerwca 1607 w obozie pod Jeziorną.
Trzecim wielkim rokoszem a zarazem tym najkrwawszym był
bez wątpienia „bunt szlachty” pod wodzą hetmana Jerzego Lubomirskiego. A
zdarzyło się to już za panowania Jana Kazimierza, który był ostatnim władcą z
dynastii Wazów i za którego czasów Rzeczpospolita była już jedynie kolosem na „glinianych
nogach błędów” popełnionych przez jego królewskich poprzedników. Nieszczęścia
kraju „na dobre” rozpoczęły się w 1648 roku od powstania kozackiego pod wodzą
Chmielnickiego, które zapoczątkowało spiralę nieszczęść. Historycy szacują, że
w okresie 20 lat w wyniku wojen i buntów zginęło około 1/3 ludności Rzeczpospolitej.
Kraj był w zgliszczach a Jan Kazimierz nosił się z zamiarem abdykacji i elekcji
vivente rege, czyli wyboru króla za życia jego poprzednika, co po raz kolejny okazało
się kością niezgody i gwałtem sarmackich praw. Zawiązały się dwie wrogie
koalicje.
Jedna królewska „pro-francuska”, którą wspierali tacy magnaci jak
kanclerz Mikołaj Prażmowski, Stefan Czarnecki a także przyszły król Jan
Sobieski. Przeciwko pomysłom osadzenia na tronie francuza wystąpili jednak inni
polscy możnowładcy, tacy jak Łukasz Opaliński, Jan Leszczyński oraz hetman
Jerzy Lubomirski – przedstawiony obok na alegorycznym portrecie konnym. Na początku wydawało się, że problem rozwiązany
zostanie polubownie na sejmie, jednak w 1652 roku sparaliżowano jego obrady za
sprawą „liberum veto”. Konflikt trwał i nabierał tempa, gdy w 1661 roku doszły
do tego kolejne problemy, tym razem z nieopłaconym wojskiem, które zażądało
wypłaty zaległego żołdu. Za sprawą hetmana Lubomirskiego wojskowy sprzeciw
przekształcił się szybko w ruch polityczny w obronie praw i swobód
szlacheckich. W odpowiedzi na to obóz królewski zwarł szyki pod wodzą innego z
hetmanów, Stefana Czarneckiego. Atmosfera gęstniała, jako zwykle ma miejsce gdy
dobrze zaopatrzeni i wyszkoleni wojskowi występują przeciw sobie. Jednak na
szczęście długo powstrzymywano się od otwartych działań zbrojnych. Król postawił
przejąć inicjatywę, stawiając Jerzego Lubomirskiego w stan oskarżenia i skazał go
na infamie, banicje i konfiskatę wszystkich dóbr. W tej sytuacji hetman Lubomirski
pozbawiony wszystkiego schronił się na Śląsku i tam niepogodzony z
„niegodziwością”, jaka go spotkała, przyjął austriackie i szwedzkie dukaty, za
które zwerbował i wyposażył zbrojne oddziały. Już rok później, w 1665 wrócił do
kraju na czele swoich oddziałów i połączył się z wiernymi mu szlachcicami oraz
częścią wojsk Rzeczpospolitej. W ten właśnie sposób, w wyniku urażonej dumy,
przyjęcia obcych środków i braku skutecznej mediacji, rozpoczął się otwarty
konflikt zbrojny zwany rokoszem Lubomirskiego. Król Jan Kazimierz posłał
przeciwko rokoszanom wojska litewskie, które jednak zostały pobite pod
Częstochową i sytuacja stawała się realnym zagrożeniem dla korony. Już 12 lipca
1666 roku pod Inowrocławiem doszło do decydującego starcia. Wówczas 20-tysieczna
zawodowa armia pod wodzą samego króla wspieranego przez hetmana Jana
Sobieskiego starła się z 16-tysięcznym wojskiem Lubomirskiego złożonym głównie
z wzburzonej szlachty. Nad rzeką Notecią doszło do krwawej jatki. Atakowano się
zaciekle, traktowano z okrucieństwem godnym tatarów czy kozaków i wyżynano bez
pardonu. Po dwóch dniach bratobójczej walki poległo około 5 tysięcy kwiatu
rycerstwa Rzeczpospolitej. W wyniku przewagi taktycznej wojsk Lubomirskiego, ogromne
straty poniosły szczególnie oddziały króla. To morze przelanej krwi bratniej nieco
otrzeźwiły zwaśnione strony, które rozpoczęły rozmowy pokojowe. Mądry Polak po
szkodzie. Dnia 31 lipca 1666 w Łęgonicach, król Jan Kazimierz zrezygnował z
planów abdykacji oraz obiecał amnestię wobec rokoszan. Jerzy Lubomirski został
przywrócony do czci jednak nie do urzędów. Zbuntowany hetman przeprosił króla i
udał się na banicję po za granice kraju, gdzie wkrótce zmarł. Tak zakończyła
się ta prawdziwie krwawa potyczka. A dodatkowo okazało się, że za cudzoziemskie
dukaty, całkiem skutecznie można rozbudzić niepokoje w Rzeczpospolitej. To w
krótce wykorzystają kolejni mąciciele. Jako ilustracja tej części – zamek w
Łańcucie, należący w tym czasie właśnie do Lubomirskich obok takich miast jak
na przykład…Rzeszów J.
Ostatnim z czterech wymienionych na początku aktów
nieposłuszeństwa szlachty, a zarazem zupełnie odmiennym od poprzednich, był
rokosz łowicki, który skierowany był przeciwko Augustowi II Mocnemu. Rokoszowi o
dziwo przewodził duchowny, prymas Michał Radziejowski, który w trakcie
bezkrólewia pełnił rolę interrexa, czyli „zastępczego króla” i który podczas
elekcji w 1697 roku popierał kontr kandydata Saksończyka, czyli francuskiego księcia
de Burbon-Conti. Kandydatura francuskiego księcia miała wówczas wielkie
poparcie również wśród magnatów i szlachty polskiej. Doszło jednak do
międzynarodowej rozgrywki o tron Rzeczpospolitej i nic nie wyszło z planów
Radziejowskiego – który teraz patrzy na nas z obrazu obok.
Dobrze wiedzieć, że przekupiony prymas Radziejowski
wcale nie stał się na długo żarliwym zwolennikiem Augusta II i już w 1704 roku
był jednym z twórców Konfederacji Warszawskiej powołanej w celu obalenia władcy
w oparciu o sojusz ze Szwecją. A to z kolei jak wiemy związane jest z kolejnym
zamieszaniem wokół polskiej korony i wyborem na króla Stanisława
Leszczyńskiego. Ale o tym już proszę sobie doczytać we własnym zakresie gdyż ta
„zadyma” nie nosi raczej cech rokoszu, który jest dziś naszym głównym tematem.
I tak w ciągu niemal 200 lat dochodziło do zbrojnych
nieporozumień na linii władca – szlachta. Pierwsze konflikty rozstrzygano
pokojowo. Później nastroje były coraz bardziej radykalne, szczególnie gdy głowy gorące nie
napotykały oporu hamulcowych, których sława potrafiłaby nad tymi nastrojami skutecznie zapanować. W
tym miejscu wypada zaznaczyć, że pierwotnymi powodami tych konfliktów były
dążenia władców do reform, kosztem tradycyjnych wartości i praw wyznawanych
przez większość szlachty. Na czoło wysuwają się tu głównie dwie nieprawidłowości,
pierwsza to walka o tron i jego sukcesję a druga to sprawy wiary. Oba powody były dla Sarmatów na tyle
kluczowe i fundamentalne, by za nie walczyć a czasem i umierać. Można by oczywiście na ten temat napisać jeszcze wiele zadań, jednak na dziś postanowiłem zakończyć już swoje wywody i ogłaszam powrót z tej historycznej wycieczki. A wracamy zanów prosto do tytułowej piosenki, dysponując juz jednak podstawową wiedzą o rokoszach jako zjawisku.
A teraz czas na oryginalne wykonanie, tekst i akordy
gitarowe. Na deser zapraszam, na krótką interpretację utworu z pozycji odbiorcy
świadomego opisywanych historii oraz użytych w nim technik. Na początek
oryginalne wykonanie Jacka Kaczmarskiego - gitara i Zbyszka Łapińskiego - fortepian.
„Rokosz”
Dosyć
mamy tego, co było, /d B d/
Panowie
szlachta! W górę czuby /B d/
Nie
da dobrocią się – to siłą /C/
Strzec
przed hetmanem praw swych zguby! /B A7/
Furda
podpisy i układy! /d B d/
Kłamie
inkaust, krew jest szczera! /B d/
Układ,
by powód był do zdrady, /E d/
Podpis
jest, by się go wypierać! /E7 A/
Dalej
na Zamek! /d C/
Dalej!
Dalej! /d g/
Precz
z hetmanem! /d B/
Precz!
/d/
W
potrzebie wzywa nas ku chwale /F g/
Pospolita
Rzecz! /d A d/
Niech
z czeluści piekieł bestie /d g d/
Wyciągają
ku nam szpony; /d g d/
Hufce
bronią nas niebieskie, /F g/
Świetliste
bastiony. /d a d/
Niech
diabelskim wynalazkom /d g d/
Bije
ciemny świat pokłony, /d g d/
Nas
czekają z bożą łaską /F g/
Niedoczesne
trony. /d a d/
Dosyć
mamy tego, co jest! /d B d/
Panowie
szlachta! Do pałaszy! /B d/
Starczy
po gardle ostrza gest /C/
A
kundel kanclerz się wystraszy! /B A7/
Furda
odezwy, sądy, pozwy, /d B d/
Łżą
płaczki, żeśmy rokoszanie! /B d/
Ich
matactw my ofiarne kozły /E d/
Padnie
kraj, jeśli nas nie stanie! /E7 A/
Dalej
na wieżę! /d C/
Dalej!
Dalej! /d g/
Precz
z kanclerzem! /d B/
Precz!
/d/
W
potrzebie wzywa nas ku chwale /F g/
Pospolita
Rzecz! /d A d/
Niech
z czeluści piekieł bestie /d g d/
Wyciągają
ku nam szpony; /d g d/
Hufce
bronią nas niebieskie, /F g/
Świetliste
bastiony. /d a d/
Niech
diabelskim wynalazkom /d g d/
Bije
ciemny świat pokłony, /d g d/
Nas
czekają z bożą łaską /F g/
Niedoczesne
trony /d a d/
Dosyć
mamy tego, co będzie! /d B d/
Panowie
szlachta! Po buławy! /B d/
Niech
jeden z nas na tronie siędzie /C/
I
weźmie w ręce nasze sprawy! /B A7/
Uniesiem
razem władzy ciężar /d B d/
W
zamian ojczyzny skarbiąc miłość! /B d/
Wiedział
nasz pradziad jak zwyciężać, /E d/
Niech,
zatem będzie tak, jak było! /E7 A/
Dalej
na szańce! /d C/
Dalej!
Dalej! /d g/
Precz
z pomazańcem! /d B/
Precz!
/d/
W
potrzebie wzywa nas ku chwale /F g/
Pospolita
Rzecz! /d A d/
Niech
nam obce chwalą wzory /d g d/
Niemce,
Szwedy, Angielczyki, /d g d/
Nie
nauczą nas pokory, /F g/
Czarcie
ich praktyki! /d a d/
Niechaj
słucha się litery, /d g d/
Kto
się nie ma za człowieka, /d g d/
Nas
za wiarę w zapał szczery /F g/
Wiekuistość
czeka! /d a d/
Genialny tekst i wcale nie gorsze wykonanie J.
Można słuchać tego w nieskończoność i zawsze zachwycić się czymś nowym, czego
nie dostrzegło się za pierwszym razem. To cecha utworów wybitnych twórców i z
tym właśnie mamy dziś do czynienia.
Krótką interpretacje zacznijmy od strony
historycznej w porównaniu do wyżej opisanych przykładów rokoszy z naszej
historii. Po pierwsze moim zdaniem utwór Kaczmarskiego nie opisuje jakiegoś
jednego, konkretnego rokoszu. Jest to raczej zbiór historii, ich celna synteza
oraz podsumowanie płynących z nich wniosków. Za tym przemawia fakt podzielenia utwory
na 3 zwrotki, z których każda poświęcona jest innym „przeciwnikom”. Raz
szlachta staje w opozycji to hetmana, w drugiej zwrotce przeciw kanclerzowi a
na koniec przeciwko samym królom. To świadczy o tym, że bez względu na majestat
obowiązkiem wolnego Sarmaty jest strzec swoich praw i tradycji Rzeczpospolitej.
Mamy tam również bardzo ciekawy podział na trzy czasy. W pierwszej zwrotce
autor mówi „…dosyć mamy tego, co było…”,
w kolejnej śpiewa „...dosyć mamy tego, co
jest…” by w ostatniej wykrzyczeć „…dosyć
mamy tego, co będzie”. Ja odbieram to, jako swoistą deklarację niezłomności
ideałów szlachty, których warto bronić bez względu na czasy. Ostatnią cechą, na
jaką chciałbym zwrócić uwagę jest refren odnoszący się do obrony świętej wiary.
Przypomina mi to nieco wymowę dzisiejszego wojującego islamu. Coś, co zapewne
dawniej było także charakterem ówczesnej religii katolickiej, w której to
obrońcy wiary bez względu na swoje doczesne uczynki idą na spotkanie ze
Stwórcą, gdy zginą w walce o „dobrą sprawę” …z niewiernymi. Tak w istocie
bywało, że rokosze były często wojnami religijnymi w obronie pozycji religii
katolickiej lub choćby przeciwko promowaniu obcej wiary. Kaczmarski śpiewa na
koniec. „…nas za wiarę w zapał szczery, wiekuistość czeka.”. Jesteśmy
niezwyciężeni, przynajmniej do póki działamy zgodnie z wiarą naszych ojców.
Czego ilustracją niech będzie ponownie Jacek Kaczmarski tym razem już ze
Zbyszkiem Łapińskim podczas wspólnego wykonania „Rokoszu”.
Na zakończenie nieco ciekawostek dla
zainteresowanych badaniem utworów pod względem technik muzykologicznych. Tak są
takie J.
Ja, jako osoba grająca przez długie lata utwory Kaczmarskiego, jestem świadomy
wielu technik autora, jednak nie mam dość kompetencji by te zagadnienia
właściwie nazwać i dobrze przedstawić. Dlatego skorzystam ze źródła, którym
będzie publikacja Kamila Dźwinela z roku 2012 pod zagadkowym tytułem „ Piosenki
Jacka Kaczmarskiego w aspekcie zagadnienia melosemii”. Tytułowa melosemia to
nowe i bardzo ciekawe podejście do analiz utworów literackich, w których już
nie tylko tekst i melodia działają na odbiorców z osobna, lecz również docenia
się ich współdziałanie w uzyskanie zamierzonego efektu twórcy. Mistrzem
współgrania tekstu i melodii był właśnie Kaczmarski. Jest
wiele utworów tego artysty, w których melodia i śpiewany tekst wspierają się wzajemnie,
łączą i dopełniają tworząc przez o niezapomniany klimat dzieła sztuki. I akurat dzisiejszy
„Rokosz” jest bardzo wdzięczną piosenką do analizy z punktu widzenia melosemii.
Najbardziej charakterystycznym zabiegiem melosemicznym jest u Kaczmarskiego
specyficzne bicie gitarowe, które umożliwia poprzez oscylowanie między tempami
presto a prestissimo oraz używanie stopnia dynamicznego forte budowę sytuacji
przypominającej szaleńczy pęd czy żywiołową ucieczkę. W piosence „Rokosz”,
wykrzyczane wezwania artysty „…dalej na
wieżę…”, „…dalej na szańce…” czy
też „…dalej na zamek…” są właśnie
wsparte tego typu środkami technicznymi. Co w połączeniu tekstu z muzyką, daje
złudzenie jakbyśmy byli w centrum rozgrywania się tych akcji. W utworze
„Rokosz” zastosowane chwyty podkreślają dynamikę opisywanych zajść i ich
doniosłość, w których agogicznie natężona melodia podkreśla „dzianie się”
historii, słuchacz staje się niejako uczestnikiem wydarzeń (identyczną funkcję
pełni w prozie narracja). Tak o tym ładnie napisał Kamil Dźwinel, cytuję: „…Poprzez wciągnięcie w dynamiczną machinę
dziejów można wyobrazić sobie szlachtę podnoszącą bunt przeciw królowi lub w
bitnej, napiętej atmosferze próbującą obrać nowego władcę. Kaczmarski na wiele
innych sposobów potrafi oddać semantyczne zależności między sytuacją liryczną a
towarzyszącą jej melodią. Dynamikę zachodzących wydarzeń prezentuje jeszcze za
pomocą akompaniamentu miarowego, wyrazistego, Powyższe zabiegi, których
wyliczenie dobitnie świadczy o nieprzypadkowości ich występowania w twórczości
Kaczmarskiego, mają jeden prymarny cel: uplastycznienie, uformowanie
dźwiękowego kształtu przestrzeni lirycznej w muzycznej sferze piosenki. Służy
to budowaniu nastroju, lecz przede wszystkim stworzeniu odpowiedniej matrycy do
niesienia poetyckiego przekazu. Melosemia w twórczości Kaczmarskiego, jak
starałem się wykazać, funkcjonuje poprzez trzy sposoby jej wprowadzania.
Najczęściej mamy do czynienia z budowaniem, współkształtowaniem sytuacji
lirycznej za pomocą muzyki, choć i dwa kolejne są często stosowane przez
artystę. Bez wątpienia można, więc stwierdzić, że Kaczmarski bardzo chętnie
sięga po zabiegi melosemiczne, tworząc z nich swoisty, na poły autorski, środek
stylistyczny. Dzięki melodii poszerza on perspektywę odbioru wiersza i uzyskuje
jedność semantyczną komunikatu słowno-muzycznego. Melosemia w tak silnym
natężeniu stanowi wyróżnik tego twórcy na tle innych pieśniarzy. Zabiegi te są
jednym z wielu przyczynków do oryginalności artystycznej Kaczmarskiego,
pieśniarza niejako „osobnego”, a jednak konstytuującego w ogromnej mierze nurt
piosenki literackiej. Warto powtórzyć raz jeszcze, że Kaczmarski to nie tylko
poeta, pieśniarz czy bard, to po prostu zjawisko, operujące w kunsztowny sposób
— ze-pchniętą nieco na margines — formą piosenki…” No lepiej bym tego sam
nie wyraził J.
I jak tu nie wielbić talentu Jacka Kaczmarskiego. No nie da się, czemu mam
nadzieje dałem dzisiaj kolejny raz świadectwo.
To tyle na dziś. Analizowany „Rokosz” jest dla mnie
dziś jedynie wstępem do wydarzeń Konfederacji Barskiej, której planuje
przyjrzeć się bliżej przy okazji opisywania kolejnych monet SAP. Wszystko to
planuję okraszać utworami Kaczmarskiego oraz rekomendacjami literatury
historycznej z mojej biblioteki. Zatem jeszcze się w tym roku spotkamy J.
ps. Nie planowałem tego, ale własnie przed chwilą odczytałem smutną wiadomość, że oto dziś w dniu kiedy publikuje ten wpis, odszedł z tego świata Zbyszek Łapiński, czyli współwykonawca "Rokoszu" i wieloletni muzyczny partner Jacka Kaczmarskiego. Tak oto nie ostał sie już na tym świecie nikt z wybitnego trio Kaczmarski/Gintrowski/Łapiński - artystów, którzy przez lata zachwycali i odciskali swoje piętno w świadomości osób mieniących sie partiotami. Tym samym dzisiejszy wpis dedykuję Zbyszkowi Łapińskiemu pro memoria. Wiekuistość czeka!
ps. Nie planowałem tego, ale własnie przed chwilą odczytałem smutną wiadomość, że oto dziś w dniu kiedy publikuje ten wpis, odszedł z tego świata Zbyszek Łapiński, czyli współwykonawca "Rokoszu" i wieloletni muzyczny partner Jacka Kaczmarskiego. Tak oto nie ostał sie już na tym świecie nikt z wybitnego trio Kaczmarski/Gintrowski/Łapiński - artystów, którzy przez lata zachwycali i odciskali swoje piętno w świadomości osób mieniących sie partiotami. Tym samym dzisiejszy wpis dedykuję Zbyszkowi Łapińskiemu pro memoria. Wiekuistość czeka!
W
dzisiejszym tekście wykorzystałem utwór Jacka Kaczmarskiego „Rokosz” oraz niżej
wymienione publikacje dostępne bezpłatnie w internecie: „Sarmaci przeciw
królom” ze strony Uważam Rze Historia, „Czarna legenda rokoszy” z portalu
salon24.pl oraz wpisu „Książę Conti spóźnia się po koronę” z łamów bloga
„Kartki z historii”. Do tego oczywiście dochodzą informacje i zdjęcia zebrane z
Wikipedii, filmy z portalu Youtube oraz ilustracje wyszukane za pomocą google
grafika. Jak już wspomniałem we wpisie, analiza tekstu piosenki inspirowana
była publikacją Kamila Dźwinela „Piosenki Jacka Kaczmarskiego w aspekcie
zagadnienia melosemii” ze stron Uniwersytetu Łódzkiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz