No tak, jak widać po tytule wpisu, dziś będzie sporo do czytania o falsyfikatach, ale jednak nie tylko J. Co prawda dawno na blogu nie pojawiło
się nic nowego o podróbkach, co nie znaczy, że temat został wyczerpany a
fałszerze porzucili swoje warsztaty. Jest dokładnie odwrotnie. W ostatnim
czasie (około pół roku) w sprzedaży pojawiło się naprawdę wiele nowych,
nieopisanych jeszcze na moim blogu falsów monet SAP. Ja jednak nie zasypiam
gruszek w popiele (tu współczuje tłumaczowi google J)
i rejestruje je wszystkie zapisując zdjęcia, by już za niedługo odświeżyć
„stare” teksty na blogu lub nawet stworzyć zupełnie nowe wpisy z aktualizacją.
Zobaczę jak to rozwiąże, bo jeszcze nie podjąłem decyzji. W każdym razie, można
być pewnym, że wciąż trzymam rękę na pulsie i mam oko na handel numizmatami
Stanisława Augusta Poniatowskiego.
W tym celu oczywiście przydaje się kilkunastoletnie
doświadczenie, jednak warto również wspomnieć o sprawach podstawowych w
realizowaniu pasji numizmatycznych, jakimi odwiecznie jest literatura. Warto
zaufać starszym i mądrzejszym, którzy jeszcze z niejednego wielkopańskiego
pieca chleb jedli, swoje „w dawnych czasach” przeżyli i swoje wnioski dla
potomnych ładnie opisali. Jedną z podstawowych pozycji na temat fałszerstw
monet polski królewskiej jest właśnie tytułowa publikacja. Pozycja bardzo
ciekawa, kompletna i wielowątkowa. Często jednak aktualnie niedoceniana i to
nie tylko z racji samego odległego czasu kiedy publikacja powstała, ale również
z powodu niezwykłego autora oraz okoliczności wydania jego pracy. Właściwie to
wypadałoby napisać w tym miejscu, nie „autora”, ale „autorów” - bo jak się za
chwile okaże to jednak bardziej liczba mnoga pasuje do książki, której miejsce
jest moim zdaniem w biblioteczce każdego miłośnika starych polskich monet.
Będzie to, więc wpis, który m na celu pokazać nieoczywiste zalety tej pozycji
by jeszcze bardziej zachęcić czytelników mojej strony do zdobycia tej niepozornej,
ale ważnej dla kolekcjonerów książki. Szczególnie, że jest pewne na 99%, że nie
trzeba będzie jej potem nikomu oddawać. Co dla żartu, z przymrużeniem oka
ilustruje fotką poniżej J.
Ot, taka mała szpilka pod publiczkę. Co prawda
oddawać nie trzeba, ale zakupioną książkę i zawarta w niej wiedzę to już
popularyzować można J.
Ok, wracając do meritum chciałbym teraz napisać,
dlaczego uważam, że ta pozycja jest ważna i szczególnie ciekawa. Na początek
kilka informacji dotyczących jej wydania. Oryginalnie opublikowano tą książkę w
1930 roku, a o tym jak do tego doszło będę pisał w dalszej części. Po II wojnie
światowej powtórzono publikacje w 1950 roku, wydając ją w Poznaniu. Jednak ja dysponuje nowszym egzemplarzem,
wydanym później, bo w roku 1973 staraniem Komisji Numizmatycznej działającej
przy Polskim Towarzystwie Archeologicznym i Numizmatycznym w Warszawie. Nie bez
powodu zwracam na to szczególną uwagę na początku. W tym tekście będę odnosił
się jedynie do wydania, które mam i , które jak się orientuje jest właśnie „tym
najnowszym”. Gdyż to właśnie tę pozycję przy odrobinie szczęścia można postarać
się gdzieś nabyć.
Pierwsze, na co w związku z tym chciałbym zwrócić
uwagę, to fakt, że tak naprawdę to wcale nie mamy tu do czynienia z jedną
publikacją… J.
Książka w wydaniu z 1973 roku składa się, bowiem z kilku elementów. Jak w
przedmowie objaśnia nam Czesław Kamiński, pod którego redakcją powstała ta
reedycja, publikacja złożona jest z dwóch części. Pierwsza, główna część, to
tytułowa praca Henryka Mańkowskiego napisana pod redakcją Marana Gumowskiego,
zaś druga część, to zbiór publikacji Karola Beyera drukowanych w odcinkach w
Wiadomościach Numizmatyczno-Archeologicznych na początku XX wieku pod zbiorczym
tytułem „O numizmatach polskich podrobionych lub zmyślonych w nowszych
czasach”. Tym sposobem dopiero w środku książki dowiadujemy się o tym, że „gratis”
otrzymaliśmy dodatkowe dzieło. I to nie „byle, kogo” a samego demaskatora
fałszerzy a za razem patrona warszawskiego oddziału PTN. Ale to nie wszystko. Jest
tam jeszcze jedno drobne źródło z epoki na temat fałszerstw, o którym nie
wspomina się na początku. Oto, bowiem „rozgrzani” tematem czytelnicy na koniec
części Mańkowskiego, natykają się z nienacka na spis fałszywek, który ostał się
po znanym kolekcjonerze Kazimierzu Stronczyńskim. Mańkowski przejął jego
kolekcję wraz z tym spisem i zdecydowano się by umieścić go, jako element
publikacji. To, co mnie ujęło to „bardzo obrazowy” tytuł, jaki nadał temu
spisowi fałszywek sam autor. Pełny tytuł brzmi: „Spis monet całkiem wymyślonych
albo naśladowanych stemplem, rżniętym nie podłóg oryginałów, a stąd mniej
więcej od oryginałów odstępującym, ze zbioru po niegdyś Pułkowniku
Przeszkodzińskim”. No takie tytuły to ja lubię najbardziej, wiele mówią o
zawartości a do tego mają swoją unikalną formę i moc J.
Podsumowując, pierwsze pozytywne zaskoczenie a za razem znaczna korzyść, to w
sumie trzy źródła na temat fałszerstw w jednej niepozornej książce. Jeśli
założymy, że czytamy tego typu pozycje by się czegoś więcej dowiedzieć o
podróbkach by nie dać się oszukać, to tu znajdziemy w niej ważne i aktualne
przestrogi. To, jak wygląda ta niepozorna i nieco „przechodzona” książeczka
pokazuje na zdjęciu poniżej.
Jak widać, okładka nie szczególnie rzuca się w oczy,
więc łatwo ją przeoczyć na półce antykwariatu i trzeba być czujnym. W połowie
książki kończy się publikacja Mańkowskiego i zaczyna Beyera. Oba teksty są na
podobny temat, przenikają się i uzupełniają wzajemnie. To się nazywa gratis J.
Teraz przechodzimy do punktu drugiego, czyli będzie nieco
więcej o informacjach, jakie można tam znaleźć. Powiem tak, informacja jest
przekrojowa. Poczynając od typów i rodzajów fałszerstw, po techniki w
zależności od metalu aż po barwne opisy znanych fałszerzy i ich niecnych metod.
Nie zawiedzie się oczywiście też ten, kto chciałby by takie monety zobaczyć nie
tylko po kolei opisane, ale również zilustrowane. To wszystko, to są dość
istotne czynniki, szczególnie, że mówimy tu o publikacji z początków XX wieku,
która objaśnia nam nieco jak wraz z rosnącą popularnością pasji
kolekcjonerskich rosła liczba podejrzanych fabrykantów chcących na nich
zarobić. Nie będę zdradzał tych treści, jednak zauważę, że brak posiadania
pewnego poziomu wiedzy na ten temat przy jednoczesnym zbieractwie rzadszych monet
polski królewskiej może narazić miłośników numizmatyki na znaczne starty. Weźmy
pod uwagę, że fałszywki opisane w tej książce mają dziś w zdecydowanej większości
już grubo ponad 100 lat. Konia z rzędem temu, kto bez dostatecznej wiedzy na temat,
„jakich zagrożeń się można spodziewać” nie ulegnie nieoczekiwanej okazji w postaci
niezwykłej, naturalnie spatynowanej monety, która może okazać się po prostu starym
fałszerstwem. I to, o czym teraz pisze nie odnosi się szczególnie mocno do numizmatów z
okresu Stanisława Augusta Poniatowskiego. Ten okres akurat jest niepozornym drobiazgiem w
porównaniu do falsyfikatów innych polskich władców opisanych w tych publikacjach.
Jednak przecież większość miłośników monet SAP zbiera również inne panowania,
lub ogólnie i bardziej przekrojowo okres polski królewskiej, stąd jest większa
niż w moim przypadku szansa na kosztowną pomyłkę. Mamy, zatem drugą przestrogę,
którą warto przyjąć.
Na liczne przykłady fałszywych monet władców innych
niż Poniatowski zapraszam bezpośrednio do lektury, ja natomiast teraz jedynie
skupie się na tych kilku numizmatach SAP wymienionych w treści. To nieliczne,
ale jakże wymowne i ciekawe próby podróbek. A co najważniejsze, są to
fałszerstwa aktualne, gdyż jak za chwilę udowodnię, można je było spotkać w
sprzedaży na numizmatycznym rynku w bieżącym roku. Weźmy tu, jakiś wymowny przykład.
Być może ktoś z czytelników jeszcze pamięta mój tekst z przed miesiąca, odnoszący
się między innymi do udziału w 14 Aukcji Antykwariatu Numizmatycznego Michała
Niemczyka. Jakby, co to link do tego materiału można znaleźć na blogu w
zakładce „AUKCJE”. Na tej imprezie walczyłem jak lew i… poległem jak mucha,
właśnie w licytacji jednej z monet opisanych w dziś omawianej książce. Skusił
mnie dobrze opisany, nieistniejący „w realu” półtalar z 1785 roku pochodzący według
sprzedawcy z kolekcji Chełmińskiego. Piękna moneta SAP, którą dawno temu
kolekcjoner Ignacy Przeszkodziński stworzył z egzemplarza z 1783 poprzez umiejętne
przerobienie ostatniej cyfry. Nauczył go tej sztuczki ponoć sam Majnert, więc
całkiem fachowa pomoc i całkiem zdolny uczeń. To właśnie z tej książki po raz
pierwszy dowiedziałem się o tej monecie, więc kiedy zobaczyłem możliwość
wejścia w jej posiadanie nie wahałem się długo. Publikacja nie tylko wymienia
to fałszerstwo, ale również ilustruje je dodatkowo niezwykłą historią z monachijskiej
aukcji w 1903 roku i tym jak sam Karol Beyer wszedł w posiadanie właśnie takiego
egzemplarza. Nie ma, co prawda ilustracji, ale jest za to jasny odnośnik do
wcześniejszego dzieła Ignacego Zagórskiego, który nie spostrzegłszy
fałszerstwa, umieścił go w swoim katalogu pod numerem 795. To pomogło mi ją
odnaleźć i wykorzystać we wcześniejszym wpisie, w którym opisywałem fałszerstwa
półtalarów. Tym czasem proszę tylko spojrzeć na tego falsa, którego pokazuje na
podstawie zdjęć z 14 Aukcji Michała Niemczyka.
Wydaje się to całkiem możliwe, że to ta sama
moneta, która wcześniej posiadał sam Beyer. Jednak pewności nie ma, bo przecież z tego, co można wyczytać między
wierszami, to tego typu fabrykacje były dość powszechne i popularne na
przełomie wieku XIX i XX. Stąd uważam, że takich podróbek może być więcej. Ale i
tak jest to żywa historia kolekcjonerstwa monet SAP godna lepszego poznania. I
to taka, która było można było sobie całkiem niedawno zakupić. Tu, co prawda akurat
nie było zasadzki, bo moneta była dobrze zidentyfikowana i opisana. Jednak nie
zawsze przecież tak musi być… Nie wszyscy przecież znają na pamięć roczniki, w
których bito poszczególne nominały. Nawet okres SAP, które jest dobrze
rozpoznany i opisany wciąż skrywa swoje tajemnice.
Idźmy dalej. Jak już pisałem, monet SAP w tej
książce jest jak na lekarstwo, ale oto trafia nam się kolejny podrobiony
numizmat SAP tam zilustrowany. Otóż właśnie pojawił się w sprzedaży niezwykły
medal, który dokładnie opisał i pokazał nam Karol Beyer, w drugiej części dziś
omawianej książki. Proszę spojrzeć, jakie „cudo” można sobie sprawić.
To oferta z 70 aukcji Warszawskiego Centrum
Numizmatycznego. Oczywiście znów mamy do czynienia z dobrym opisem poczynionym
przez kompetentnego sprzedawcę, więc nie ma większej niespodzianki i zagrożenia
dla kolekcjonerów. Ten medal to dzieło najsłynniejszego fałszerza monet polski
królewskiej Józefa Majnerta. Medal wykonany w XIX wieku, jako część większej „fałszerskiej
suity”, tak zwanej serii poselskiej. To co ciekwe dla mnie to róznica w stemplu awersu ilustracji z książki vs zdjęcie z aukcji. Ciekawa sprawa. W książce, autor pisze o tych produkcjach nieco więcej a dodatkowo ilustruje kolejne (wszystkie?) egzemplarze, więc zachęcam do
wejścia w posiadanie .W końcu Bayer był tą osobą, która przez długi czas
aktywnie zwalczała podróbki ówczesnego medaliera z warszawskiej mennicy, by w
końcu go całkowicie zdyskredytować i jako trofeum zdobyć stemple wielu
fałszywych numizmatów. Kolejna ciekawa historia. A szczególnie dla zbieraczy
tego typu „wynalazków” medal i książka mogą być świetną okazją do jej poznania.
Teraz jak o tym napisałem numizmat pewnie zyska również w Waszych oczach. Ja w
każdym razie na aukcji WCN po ten medalik nie startuję, więc droga wolna J.
Na koniec przykładów fałszywych monet SAP, żeby nie
było tylko o przestrogach autorstwa Karola Beyera, pokaże również podróbkę
monety Poniatowskiego, którą wskazywał Henryk Mańkowski. To jedyny podrobiony
numizmat SAP wymieniony przez Mańkowskiego a za razem bardzo ważny egzemplarz
dla mennictwa Poniatowskiego, stąd nic dziwnego, że w artykułach Beyera, ten
talar też się znalazł. Ale popatrzmy na ilustrację z książki, co nam ona
przypomina?
Dokładnie, to próbny talar, który opisywałem jakiś
czas temu przy okazji długiego wpisu o pierwszym talarze Poniatowskiego. Jak
widać na ilustracji powyżej, ta moneta została „zacytowana” po Beyerze, który
ją odnotował u siebie, jako pierwszy. Nie jest to jednak wszystko, gdyż Henryk
Mańkowski w dalszej części publikacji opisuje dodatkowo dwie inne podróbki tego
talara, które sam posiada! To, co o nich konkretnie napisał, pozostawiam do
znalezienia wszystkim zainteresowanym już we własnym zakresie. Oczywiście obaj
panowie błędnie przypisują oryginał tego talara medalierowi Morikoferowi.
Jednak z tym twierdzeniem „rozprawiliśmy” się na blogu już jakiś czas temu i teraz
już wiemy, że ich autorem był londyńczyk Thomas Pingo. Nie będą się powtarzał i
powielał już raz pokazanych zdjęć, ale tylko wspomnę, że tego rodzaju podróbkę
również można było nabyć na jednej z niedawnych aukcji.
Na trzech powyższych przykładach pokazałem, że
numizmaty opisane sto lat temu w pozycji, która w 1973 doczekała się reedycji
dzięki PTN, są cały czas obecne w handlu zabytkami. Co prawda tych z okresu SAP
jest tam dosłownie kilka, ale już dla innych władców, to w książce znajduje się
zdecydowanie więcej przykładów. Nie znam się na tym dostatecznie dobrze, ale
podskórnie czuje, że tego typu wiedza jest potrzebna i warta by ją posiadać.
Tym samym jest to już trzecia przestroga, jaką można wysnuć z omawianej dziś
publikacji, ale to jeszcze nie koniec tekstu.
Na ostatki zostawiłem sobie życiorys autora ze
strony tytułowej, czyli hrabiego Henryka Mańkowskiego. To dość ciekawa a za
razem tragiczna postać, o której napisze teraz w kilku zdaniach by jedynie zaciekawić
miłośników monet i skłonić do własnych poszukiwań. Po pierwsze jak widać po
arystokratycznym tytule przed nazwiskiem, na biednego nie trafiło. To oczywisty
fakt, że każdy wielki kolekcjoner bez względu na czas, w jakim przyszło mu
realizować swoją pasję, potrzebuje dysponować pokaźnym majątkiem by bez zbytnich
hamulców budować ważny zbiór. Przyda się też „coś na dobry początek”
odziedziczyć po swoich przodkach. Henryk Mańkowski wielkim kolekcjonerem był,
na co bez wątpienia miało wpływ też to, że akurat obie zmienne jak budżet i
dziedziczna kolekcja wystąpiły łącznie. Już 1909 roku posiadał w swoim zbiorze grubo
ponad 10 tysięcy numizmatów, w tym wiele unikatów, co plasowało go ówcześnie na
trzecim miejscu, zaraz po kolekcjach Potockich i hrabiego Czapskiego. Rankingów
nikt nie prowadził, jednak jak widać, nasz autor to prawdziwa elita polskiej
numizmatyki. Poniżej prezentuje zdjęcie autora oraz herb szlachecki Zaremba,
który z dumą nosił.
To jednak, co mnie najbardziej zaciekawiło w
życiorysie Henryka Mańkowskiego to nie jego pochodzenie, ale kilka innych faktów,
którymi chciałbym się teraz krótko podzielić. Po pierwsze hrabia nie
kolekcjonował jedynie numizmatów, ale również zbierał wszelkiego rodzaju pamiątki
po swoim wielkim przodku (po kądzieli), generale Janie Henryku Dąbrowskim.
Piękna pasją jest poznawanie i dokumentowanie życia swoich zasłużonych dla
kraju antenatów. Mańkowski poszedł do jej realizacji tej wersji w wersji „na
bogato” i w specjalnie w tym celu odrestaurowanym dworku w okolicach Wrześni,
założył muzeum poświęcone swojemu słynnemu przodkowi.
Po drugie nasz dzisiejszy bohater był nie tylko kolekcjonerem,
ale także aktywnym działaczem i badaczem numizmatyki, który od roku 1908 przez
14 lat był prezesem Towarzystwa Numizmatycznego w Krakowie a w latach 1920 –
1924 dodatkowo przewodził Towarzystwu Numizmatycznemu w Poznaniu. To właśnie za
swojej prezesury, Mańkowski wprowadził referaty i odczyty naukowe, jako kanon
spotkań zrzeszonych tam numizmatyków. Przypisuje mu się także przekształcenie Wiadomości
Archeologiczno – Numizmatycznych w pismo prawdziwie naukowe, gdzie sam również
czasem publikował. Wreszcie był pomysłodawcą wybijania medali pamiątkowych,
przez co rozwinął ówczesną sztukę medalierską. Generalnie lata prezesury Henryka
Mańkowskiego uważa się za rozkwit działalności towarzystwa. Po trzecie wielka pasją hrabiego było zbieranie
fałszerstw monet polskich, których zbiór odziedziczył miedzy innymi po innym
słynnym kolekcjonerze i publicyście, Kazimierzu Stronczyńskim. Jego obsesją stało
się rozwijanie tej odnogi kolekcji, co realizował uczestnicząc w wielu aukcjach
w kraju i za granicą. Zbiór numizmatyczny ulokował w dolnośląskim pałacyku w
miejscowości Osie, którego widok z lat 1905-1909 prezentuje na oryginalnym
zdjęciu poniżej.
Doskonałą charakterystykę autora napisał Witold
Korski i umieścił w przedmowie do wydania reedycji książki Mańkowskiego z roku
1973. Z tego tekstu dowiadujemy się między innymi tego, że patriotyczny hrabia
był bogaty, ale nie zachłanny. Wiele zdobytych unikatów przekazywał do
„lepszych” kolekcji by uczynić je bogatszymi. Takie transfery miały miejsce między
innymi do takich zbiorów jak Muzeum Narodowe w Krakowie czy też kolekcja
Andrzeja Potockiego. Ale to nie wszystko, poszedł krok dalej. Proszę sobie wyobrazić,
że dla członków towarzystwa numizmatyków przeznaczył do sprzedaży
kilkutysięczny zbiór dubletów ze swojego zbioru. A co warte odnotowania,
sprzedał je im po cenach dla nich dostępnych, czyli zdecydowanie niższych od
ówczesnych cen rynkowych. To szlachetne podejście wynikało z prawdziwej misji
oraz z naukowego traktowania numizmatyki przez Henryka Mańkowskiego i z
pewnością dziś zasługuje na naszą wdzięczną pamięć.
Wracając do fałszerstw, to katalizatorem numizmatycznych
zainteresowań był dla Mańkowskiego właśnie cykl artykułów Karola Beyera
demaskujący ówczesne fałszerstwa. To właśnie ta seria tekstów sprawiła, że
postanowił kontynuować pracę Beyera i w miarę możliwości uzupełniać dane o
podróbkach by z jednej strony zniechęcać fałszerzy a z drugiej, dać aktualne
informacje innym kolekcjonerom. To właśnie ta niezwykła kolekcja oraz notatki
hrabiego Mańkowskiego były podstawą dla profesora Mariana Gumowskiego do
przygotowania materiału pod publikacje, która wydana została w 1930 roku, czyli
6 lat po śmierci Mańkowskiego. I to jest właśnie kolejne zaskoczenie. Jak się
okazuje książka, o której dziś tak długo piszę, wcale nie została napisana i
wydana przez „tytułowego autora” a stała się pośmiertnym pomnikiem wzniesionym
przez jego przyjaciół i środowisko. Jak do tego doszło? Niestety ekonomia i zdrowie nie
sprzyjały naszemu dzisiejszemu bohaterowi. Bogaty i ekscentryczny hrabia, który
nie liczył się z kosztami skończył niestety dość „marnie”. Wspaniałomyślnie przez
lata z własnej kiesy utrzymywał struktury polskiej numizmatyki, na
zagranicznych aukcjach często porządnie przepłacał za polskie monety by za
wszelka cenę sprowadzić je do kraju. By często nie włączać ich do swojej
kolekcji, a darować je muzeum lub innemu kolekcjonerowi. Tym sposobem bardzo
nadwyrężył kondycje swojego majątku. Do tego doszły kłopoty zdrowotne i spełnił
się prosty przepis na dramat. I wojna światowa i późniejsze niespokojne czasy
negatywnie wpłynęły na kondycje psychiczną Mańkowskiego, który wycofał się z
życia publicznego i popadł w apatię. To wszystko jednak są „okrągłe” zdania.
Nie mam konkretnych danych, by odpowiedzieć na ważkie pytanie, co go tak
naprawdę go załamało. Dziś pewnie byśmy powiedzieli, że miał depresję i nie
otrzymał odpowiedniej pomocy. W każdym razie ten stan spowodował, że kolekcjoner
nagle stracił zainteresowanie numizmatycznymi publikacjami i mimo wielu
przygotowanych tekstów – za życia nie wydał swojej książki o fałszerstwach.
Zamarł w 1925 w wieku 52 lat. Oczywiście mimo uszczerbku na majątku, jako
arystokrata spokrewniony z wieloma znacznymi rodami nie odszedł w biedzie. Jego
ostatnim miejscem był pałać w Winnicy, który prezentuje na zdjęciu poniżej.
Jak widać na zdjęciu, krzywdy na starość nie zaznał.
W obliczu śmierci tak znacznego kolekcjonera, dla „nas małych pionków
zbieractwa” szczególnie ciekawe są informacje na temat, co stało się z jego wielkim
zbiorem. Tych informacji nie znajdziemy w książce, ale i na to jest rada. Jak
można przeczytać w tekście poświęconym Mańkowskiemu zamieszczonym na blogu
Jerzego Chałupskiego „Zbierajmy Monety” (link do tego bloga znajdziecie obok, w
sekcji „Moja lista blogów”) – wielka kolekcja uległa rozproszeniu. Część monet
trafiła do kolejnych wielkich kolekcjonerów okresu międzywojennego, między
innymi do „mojego ziomka” barona Józefa Wyssenhoffa oraz do Mariana Frankiewicza
– zasilając ich znane zbiory. Numizmaty Mańkowskiego trafiły setkami także do
muzeów i to nie tylko w formie sprzedaży, ale również, jako dary. Całkiem
możliwe, że nie doszłoby do tego, gdyby w rodzinie znalazł się kontynuator
pasji hrabiego i/lub jeśliby finanse rodu nie zostały nadwyrężone w tych
trudnych czasach. Taki jest najczęściej los kolekcji i to jak widać istotniej
bez różnicy czy wielkich czy całkiem drobnych.
Ostatnią ciekawostką o autorze, na zakończenie
dzisiejszego tekstu niech będzie fakt, że to właśnie w dobrach Henryka
Mańkowskiego wybito „ostatnią polską monetę dominalną”. Ten aluminiowy numizmat,
właśnie w ten sposób określił Tadeusz Kałkowski i umieścił jego opis oraz
zdjęcie na łamach podstawowego dzieła dla wszystkich miłośników monet polskich,
którym jest dzieło „Tysiąc lat monety polskiej”. Tym samym nie dość, że
Mańkowski poświęcił życie kolekcjonując monety, jako dzieła innych twórców, to
jeszcze jego własny wyrób również przeszedł do historii numizmatyki krajowej.
Wspaniała pętla, godna wielkiego mecenasa tej dyscypliny nauki i niezwykłego
człowieka.
Podsumowując, mam nadzieje, że tym tekstem jeszcze
bardziej zachęciłem miłośników monet polski królewskiej do pozyskania własnego
egzemplarza tej niepozornej książki. Proponuje wydanie z roku 1973, które
zawiera komplet dwóch wyżej wspomnianych publikacji. A i o autorze również
warto pamiętać. Moim skromnym zdaniem, tego typu postawy w każdych czasach się
bronią i z powodzeniem mogą uchodzić za wzorzec godny naśladowania. Do
zobaczenia i miłego dnia J.
W
dzisiejszym wpisie wykorzystałem teksty i ilustracje z omawianej książki oraz
pochodzące z aukcji fałszywych numizmatów SAP zorganizowanych przez Antykwariat
Numizmatyczny Michała Niemczyka i Warszawskiego Centrum Numizmatycznego.
Dodatkowo posiłkowałem się informacjami z portalu e-numizmatyka, z bloga
Jerzego Chałupskiego „Zbierajmy Monety” oraz tradycyjnie obrazkami wyszukanymi
za pomocą google grafika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz