Dawno nic ciekawego nie działo się w tej jakże
istotnej części naszej pasji, jaką są aukcje numizmatyczne renomowanych
wystawców. Antykwariat Michała Niemczyka jest jedną z takich instytucji na
rodzimym rynku numizmatycznym, więc nic dziwnego, że od chwili, kiedy powstał
mój blog zdecydowałem się na relacjonowanie każdego tych wydarzeń. Oczywiście
sama opowieść będzie mocno okrojona tylko do monet ostatniego króla, które są
moim głównym obszarem zainteresowania. Jakoś tak się złożyło, że w roku 2017 to
dopiero pierwsza duża impreza aukcyjna w kraju. Poprzedni rok obfitował w
liczniejsze okazje, ten jest odmienny, coś jakby pozwolono kolekcjonerom na
kumulacje środków przeznaczonych na zakupy. U mnie niestety tak to nie
zadziałało, rozliczenie PIT-u skutecznie spustoszyło mój budżet i wolnych
środków zgromadziłem „jak na lekarstwo”. Jednak pomimo tego i tak z wielką ochotą
zasiadłem do komputera w sobotnie popołudnie, że być blisko najciekawszych w
tym dniu wydarzeń związanych z handlem monetami SAP. Nie bez znaczenia dla
dzisiejszej relacji będzie „specyficzna” forma zgromadzonej do sprzedaży
oferty. Nie od dziś, nie jest mi „po drodze” z gradingiem, do czego w dalszej
części z pewnością niejednokrotnie jeszcze nawiąże, za co wielbicieli tej formy
od razu przepraszam, bo przeważnie nie będą to miłe opinie. Oczywiście pomimo
odczuwalnego niedoboru środków nie było jednak tak, że miałem zamiar być tylko widzem.
Potencjalnie brałem pod uwagę wygranie którejś z ofert a w konsekwencji,
uwolnienie wylicytowanej monety z plastikowego opakowania. Może nie jest to
jakiś „sens mojego życia”, bo nie jestem talibem numizmatyki, ale zawsze
pozostaje we mnie jakieś małe zadowolenie z dobrze wykonanej roboty, jeśli
moneta dzięki mnie pooddycha trochę świeżym powietrzem. A co, niech patyna
rośnie w siłę. Coś w stylu „Uwolnić Orkę” dla niesfornych amatorów numizmatyki
królewskiej J.
Przygotowałem w tym celu nawet drobną przeróbkę reklamy aukcji, którą prezentuje
poniżej. Zatem zaczynamy zabawę!
Oczywiście zanim „nadejszła ta wiekopomna chwila” należało
się zapoznać z ofertą, ocenić ją pod względem atrakcyjności i możliwości finansowych
oraz ustalić strategie. A jeśli znów
okaże się, że nie stać mnie na większość numizmatów (jak to u Niemczyka, zwykle
same rarytasy), to może nawet nie nazywać tego szumnie strategią, a raczej
zwykłym założeniem. Ale zanim dojdę do tego wątku, a także skomentuje ofertę
monet SAP oraz uzyskane wyniki podczas licytacji, to winny jestem kilka zdań
wprowadzenia. Wprowadzenie dotyczyć będzie mojego osobistego stosunku do
gradingu monet w świetle tego, co aktualnie dzieje się w tym obszarze
numizmatyki.
Jak może pamiętacie z poprzednich wpisów, już
wcześniej przy różnych okazjach nieco zahaczałem o ten temat. Dotychczas prezentowałem
raczej stonowane stanowisko, twierdząc tylko tyle, że nie jestem zwolennikiem
zamykania monet w plastikowe trumny i traktowania ich potem, jak zwykły
produkt-towar, na którym łatwo można zarobić. Jednak z drugiej strony
obiektywnie doceniałem również zalety standaryzacji ocen stanów numizmatów, ich
potencjalne możliwości a nawet korzyści, jakie dla społeczności amatorów
numizmatyki może nieść za sobą ten proceder. Miałem na myśli takie podstawowe zalety
jak wprowadzenie wysokich standardów ocen stanów zachowania, utrudnienie pracy
fałszerzom i ograniczenie liczby fałszywych monet, czy choćby zwiększanie
zainteresowania rzesz potencjalnych nowych kolekcjonerów. Tak było wcześniej,
od tego czasu moje myślenie o tym zjawisku bardzo się pogorszyło, dziś mogę to
śmiało napisać, że jestem już jego zdeklarowanym przeciwnikiem. Jak to możliwe?
To proste, wszystkie zalety, jakie wymieniłem w zdaniu powyżej, nawet jeśli kiedyś
w jakimś stopniu rzeczywiście występowały, to w ostatnim okresie zdewaluowały
się i ideał kolejny raz sięga bruku. Gdybym nie był obiektywny, to mógłbym
napisać, że te zasady praktycznie w ogóle przestały już obwiązywać. Razem z
rosnącym zainteresowaniem zbieraczy, na rynku pojawiły się większe pieniądze i
możliwości niemałego zarobku. W krok za tym, w grze pojawiły się nowe firmy,
rozpoczęła się konkurencja, która paradoksalnie nie przyczyniła się do poprawy,
jakości świadczonych usług, ale poszła w zupełnie innym i niezrozumiałym dla
mnie kierunku, to jest doszło tu do drastycznego obniżenia, jakości usług. Z tego
co teraz obserwuję, firmy trudniące się gradingiem poszły drogą „dyskontów
numizmatycznych”, czyli postawiły na mocny marketing, zadowolenie klienta za
wszelką cenę przy jednoczesnym ograniczeniu kosztów wykonania usługi. Dla
znacznej części osób przekazujących monety do opakowania w plastik, kluczowe
jest uzyskanie jak najwyższych ocen. Jak mniemam po to, żeby dalej te numizmaty
dobrze/drogo odsprzedać. Idąc tym tokiem
rozumowania, najbardziej popularne usługi zapewnia ten pośrednik, który
świadczy swoje usługi tanio i ocenia monety na tyle wysoko, ze zadowala tym
swoich zleceniodawców. Tak powstał zaklęty krąg, w którym wszystko jest ważne
oprócz rzetelnej oceny. Spowodowało to
sytuację, której już na początku obawiali się dalekowzroczni kolekcjonerzy i
znawcy numizmatyki (ja do nich nie należałem), czyli dramatyczne obniżenie,
jakości ocen oraz wejście tej usługi w coraz to nowe obszary i nisze
kolekcjonerskie. Jaki handlarz nie chciałby sprzedać drożej niż kupił? Jeśli
wymaga to tylko przepakowania w plastik to jest to spora pokusa. Stąd, jeśli
jeszcze nie tak dawno, za mocna stronę gradingu miałem wysoki standard oceny
stanu zachowania numizmatów, to teraz już tak nie myślę. Jest wiele przykładów
wystarczy tylko wejść na pierwsze z brzegu forum numizmatyczne (polecam
TPZN.pl), żeby przekonać się, że wszędzie tam jest ogrom dyskusji, w których
publicznie polemizuje się z tymi ocenami. To nie tak miało wyglądać. Oceny
miały wyznaczać standard, a my maluczcy zbieracze mieliśmy się uczyć od
najlepszych fachowców a nie podważać ich oceny. Pierwszym sygnałem, że sytuacja
się pogarsza był podział na graiding „amerykański”, w domyśle ten dobry, co
trzyma standard ocen oraz na ten drugi, „lokalny”, gdzie czasem dzieją się różne
cuda i zdarzają nieciekawe wpadki. Jak się okazało, nie trwało to długo i
sytuacja wyrównała się poziomem w dół. Dziś tajemnicą poliszynela jest już fakt,
że wysłanie monet do firmy X daje szanse na uzyskanie lepszych ocen od firmy Y,
co dodatkowo podzieliło grading na "stary" - w domyśle ten, kiedy
obowiązywały jeszcze w miarę wysokie standardy ocen i „nowy”, tu się dzieje
wiele i oceny są z reguły wyższe. Doszło
do kuriozalnej sytuacji, w której handlarze skupują monety w „starych”
plastikowych trumnach (istotne są chyba numery) i po wyjęciu ich z pudełka
wysyłają je ponownie do gradingu, w nadziej na uzyskanie wyższej oceny niż ta,
która była pierwotnie. Standard ocen się na tyle obniżył, że podobno często
udaje się im ta sztuka i od tego już tylko krok od wystawiania monet w „nowych”
trumnach na aukcje i zrealizowaniu swojego ciężko zarobionego zysku.. I jak
okazuję się na końcu, to przecież o to tak naprawdę w tym gradingu tylko chodzi.
O ten zarobek uzyskany kosztem zbieraczy, nie o numizmatykę…
Idę dalej. Kolejną zaletą, przez którą kiedyś
tolerowałem pakowanie monet w plastik, było w moim mniemaniu ograniczanie liczby
fałszerstw na rynku numizmatycznym. Zasada była prosta. Wysyłamy monetę do
oceny przez grono wybitnych specjalistów, który poświęcają swój czas i wiedzę
na rzetelną analizę naszego egzemplarza. Byle fals się przez oko tej sieci nie przeciśnie,
stąd miałem ten proces za jedną z podstawowych metod walki z coraz bardziej popularnymi
fałszerstwami. Minęło jednak parę lat i co my tu mamy? Liczne przykłady monet
fałszywych błędnie ocenionych przez „speców” i zamkniętych w plastikowe trumny
opisanych, jak oryginały. To z kolei przyniosło odwrotny skutek od
zamierzonego, nie dość, że nie ograniczyło liczby fałszerstw to jeszcze przyczyniło
się do zalegalizowania niektórych z nich i powszechnego uznania ich za
oryginały. To wielka szkoda dla numizmatyki oraz dla kolekcjonerów. Oczywiście
można powiedzieć, że mylić się jest rzeczą ludzką i tylko ten się nie myli, co
nic nie robi. To prawdy objawione, z którymi nie dyskutuje, jednak skala tych
pomyłek jest na tyle duża, żeby nie powiedzieć ogromna. W dyskusjach pojawiły
się szacunki mówiące, że w niektórych typach monet (weźmy tu na przykład gdańskie
orty Zygmunta III Wazy) ilość falsów krążąca na rynku, w tym zapakowana w slaby
i traktowana, jako drogo kupione oryginały dobiega już do 40%. Nie wiem czy
jakiś amator numizmatyki nie poczułby się oszukany i rozczarowany swoim zbiorem
wiedząc, że aż tak wielka cześć jego zbioru to nowoczesne falsyfikaty wykonane
gdzieś tam na wschodzie na szkodę kolekcjonerów. Ale zaraz, przecież mamy certyfikat,
zatem jakie falsy… skoro na opakowaniu napisali, że oryginał? Może dojść do
tego, że minie kilka lat a te doskonałe falsyfikaty staną się tak „umocowane”,
że zaczną być w katalogach opisywane, jako „dobre”- jeśli już tak nie jest. Skoro
przechodzą grading, skoro są wystawiane do sprzedaży, jako oryginały, to
dlaczego nie uwzględniać ich w katalogach? To ogromne zagrożenie, które może
skutkować wymieszaniem się oryginałów z doskonale podrobionymi kopiami. Z tego,
co wiem, świadomi zagrożenia kolekcjonerzy już podejmują kropki obronne, jednym
z nich jest na przykład taki, że unikają „nowinek” i nie kupują monet z odmian,
których proweniencja jest niejasna, czyli na przykład takich, które nie były znane
w kolekcji już od minimum 10 lat. Jeśli znawcy wychodzą z założenia, że jakaś
część monet dostępnych na rynku (szczególnie te droższe i w dobrych stanach,
których ostatnio wysypało) to doskonale zrobione kopie, to radzą się na tym po
swojemu zastanowić, z tematem bardziej zapoznać pod kątem własnych zbiorów.
Oczywiście monety SAP sam będę poddawał analizie na tym blogu – numizmaty z
innych okresów pozostają w gestii innych kolekcjonerów. Kolejną bronią na tego
typu procedery są nieliczne, ale wartościowe fora internetowe skupiające
miłośników „prawdziwej” numizmatyki. Tam społeczność skupiająca amatorów i
zawodowców dyskutuje na te tematy, na własna rękę tropi fałszerstwa, poddaje
analizie konkretne przykłady i wyciąga wnioski, które mogą przydać się każdemu
zbieraczowi i może uchronić jego zbiory. Zatem zachęcam, link można znaleźć w
zakładce LINKI na górze bloga. Poniżej jedynie próbka złożona ze zdjęć kilku
monet z wielu (z dziesiątek/setek?) dostępnych na forum przykładów falsyfikatów
ocenionych, zapakowanych w plastik jak oryginały.
Firmy od gradingu nie poprzestały jednak na tym i
poszły krok dalej. W ogólnym pędzie za zarobkiem zaczęły przyjmować do oceny
również falsyfikaty i kopie monet. I najnormalniej w świecie oceniają ich stan
zachowania!. Szok, co się dzieje. Powoduje to dodatkowe zamieszanie. Nie dość,
że zapakowali w plastik dobrze zrobione falsyfikaty i trzeba bardzo uważać, to
dodatkowo są obecnie na rynku ogradowane kopie monet. Stąd, decydując się na
zakup monety w plastikowym pudełku trzeba być czujny jak pies podwójny. I coś,
co miało być proste i bezpieczne nawet dla poczatkującego amatora czy inwestora
– stało się realnym zagrożeniem. I jeśli kiedyś można było powiedzieć, że
grading „Firmy X” jest pewny i nawet amator może bez strachu kupić każdy
zapakowany przez nią numizmat, to aktualnie nie rekomenduje już tego robić bez
dokładnej analizy zawartości slabu. Można powiedzieć, że kolejną zaletę
przemieniono w słabość. Poniżej przykład takiego slabu.
Kolejnym wątkiem jaki należy poruszyć są nieuczciwi
sprzedawcy, którzy wyciągają oryginalne monety z zamkniętych slabów i w ich
miejsce wsadzają przygotowane do tego celu kopie. Tak spreparowaną trumienkę
sprzedają potem na aukcjach w internecie jak oryginał, bazując przy tym właśnie
na większym zaufaniu kupujących do produktów opakowanych w plastikowe slaby renomowanych
firm numizmatycznych. Poniżej jeden z przykładów, jakie można znaleźć na forum
TPZN.pl.
Czarę goryczy przelało jednak umieszczanie w slabach
również innych wyrobów niebędących numizmatami. Przyjęto zasadę, że grading,
jako usługa, co do zasady jest zwykłą oceną stanu zachowania kolekcjonowanego przedmiotu.
A jak „przedmiotu” to wcale nie monety i oceniać można, co się żywnie podoba i
co się zmieści do plastikowej trumny. Niech poniższy przykład kapsla po piwie
zapakowanego w plastikową trumnę będzie dowodem na to, że usługa tego typu już
dawno „zeszła na psy”.
Od tego szaleństwa jeszcze tylko krok od budowania
zbiorów najróżniejszych dziwactw, rzetelnie ocenionych w oryginalnej „skali
dziwności” a na dodatek wszystko zapakowane w ładnym plastiku. Azjaci już
niedługo zaleją nasz niewielki rynek trudnymi do odróżnienia podróbkami i nie
będą to „tylko” kopie monet. Już są dostępne pierwsze oferty fałszywych monet
od razu „oryginalnie” zapakowanych w fałszywych slabach. Przykład, jakich wiele
na chińskich portalach aukcyjnych na zdjęciu poniżej.
To jest dopiero chamstwo, nie dość, że fals to
jeszcze w podrabianej plastikowej trumnie. Walczmy z tym lokalnie jak się tylko
da. To taka trochę „praca u podstaw”, pozytywistyczny trud żeby zrobić porządek
na swoim podwórku. A jak porządek to i segregacja odpadów, akurat tę modę
wspieram i rekomenduję trzymanie się poniższych zasad.
I jak się Wam teraz podoba grading? I właśnie w takiej
nieco niekorzystnej atmosferze J… zaczynam opisywać 11 Aukcje Antykwariatu
Numizmatycznego Michała Niemczyka.
To, że ten uznamy aukcjoner nieco ślepo podąża za
modą nie budzi mojej niechęci, raczej jest mi żal utraconych szans na
odpowiedzialne kształtowanie lokalnego rynku numizmatycznego. Organizatorzy
reklamowali swoją aukcję, jako wyjątkowe wydarzenie w skali Europy, pisząc że
to druga w Polsce i krajach ościennych - aukcja, gdzie wszystkie numizmaty są w
slabach.I to nie byle jakich plastikach, ale wyłącznie tych „najlepszych-amerykańskich”,
cytuję: „WSZYSTKIE MONETY i BANKNOTY są
ogradowane przez dwie najbardziej renomowane i bezstronne amerykańskie firmy
gradingowe NGC i PCGS”. Ale to nie wszystko, gdyż jak okazuje się wszystkie
te problemy i zagrożenia, które zaledwie lekko musnąłem w tekście powyżej
krytykując plastikową modę, zupełnie nie przemawiają do organizatorów i nie
zostały dostrzeżone przez antykwariat z ulicy Żelaznej. Jako dowód zaprezentuje
kolejny tekst z reklamy aukcji, cytuję: „Certyfikowanie monet stało się w
ostatnich latach powszechne i uznane. Całkowicie zmieniło obrót wartościami
numizmatycznymi. Grading umożliwia bezpieczny, nieobarczony ryzykiem, zakup
numizmatów osobom o nawet niewielkim doświadczeniu numizmatycznym. Często
okazuje się, że nawet pospolita moneta staje się rarytasem po uzyskaniu bardzo
wysokiej noty gradingowej. Im doskonalszy stan, tym wyższa jest jej wartość. W
znacznym stopniu poszerza się w ten sposób grono ludzi, którzy zaczynają swoją
przygodę z monetami, będąc spokojni o swoje unikalne przedmioty. Grading to,
jakość, bezpieczeństwo i prestiż.” Wiedziałem, że coś mi
umknęło, kiedy pisałem o zaletach I teraz już wiem, to magiczne słowo „PRESTIŻ”
J Kasa jednak musi
się zgadzać i to jestem w stanie zrozumieć, szczególnie, że wyniki finansowe tego
typu ofert są z reguły imponujące. Może to, więc nie problem plastikowej oferty
i niecnych pośredników w sprzedaży, tylko samych klientów? Pewnie coś więcej „w
tym jest”, kto kupuje opakowane monety po horrendalnych cenach? Bogaci
biznesmeni, ministrowie, dyrektorzy, kierownicy średniego szczebla, feministki,
polscy emeryci, inteligencja, rolnicy, robotnicy, renciści, kolekcjonerzy,
przeciętny Kowalski za 500+, Misiewicz z ochroniarzem? Pewnie każda grupa po
trochu i tylko patrzeć jak rynek się skomplikuje, podniosą się stopy
procentowe, zmieni się moda na inwestowanie nadwyżek finansowych i… rozpocznie
się wielka wyprzedaż. Ale to dopiero niepewna i niejasna przyszłość, skupmy się,
więc na rzeczach pewnych i przewidywalnych, czyli na dniu dzisiejszym A teraz już
bez wstawek i umoralniających gadek napisze o samej aukcji, bo to numizmatyka, tu
zawsze jest, o czym pisać J.
Jak już pisałem na wstępie, pierwsza poważna aukcja
w tym roku, więc termin jak najbardziej OK. Forma – tylko numizmaty w gradingu
– to nie pierwszy raz, nie wzbudziło, więc już większych emocji. Oferta do
przyjęcia zarówno dla koneserów numizmatyki, amatorskich zbieraczy jak i grup
inwestorów. Jak zwykle, już na wstępie
wiadomo, że będzie drożej „niż normalnie”, ale czasem mimo tego warto coś ciekawego
zakupić a plastikowy slab zawsze można otworzyć, monetę wyjąć i nic się nikomu
nie stanie. Zatem na wstępie zobaczmy, jaką ofertę udało się zgromadzić organizatorom.
Na reklamach chwalono się bardzo szerokim asortymentem i rzeczywiście
wystawiono aż 1125 egzemplarzy, więc można było a priori założyć, że praktycznie
każdy zainteresowany znajdzie tam coś dla siebie. Analizując komentarze o nadchodzącej
aukcji, jakie pojawiły się na formach internetowych amatorów numizmatyki, nie
spotkałem jednak zbyt wielu wyjątkowych zachwytów nad zaprezentowaną ofertą.
Zawsze biorę to pod uwagę obiektywnie oceniając aukcje, gdyż sam koncentruję
się mocniej jedynie na maleńkim wycinku oferty, jaką są srebrne monety SAP,
najlepiej te obiegowe – stąd nie raz moja niepełna ekspertyza mogłaby zaciemnić
obraz samej aukcji. W tym przypadku przed aukcją nie było wielkiego szumu i nie
dało się wyczuć atmosfery oczekiwania na wielkie numizmatyczne święto. Ale może
była to tylko „cisza przed burzą”? Ja sam nie odniosłem takiego wrażenia, ale pewne
każdy zainteresowany amator monet ma na ten temat swoje zdanie. Przejdźmy,
zatem do analizy monet SAP i później do strategii aukcyjnej, jaką tym razem zaprezentowałem
J
Pisząc wyżej, że z ponad tysiąca numizmatów zwykle
każdy zbieracz będzie mógł garściami wybierać oferty do wzbogacenia swojego
zbioru, jednak nieco przesadziłem. Monet ostatniego króla było zaledwie 10, a jeśli
odliczymy dwie próbne złotówki z 1771 roku oraz miedzianego trojaka z 1770, to
okazało się, że monet będących mainstreemem mojego zainteresowania zostało
zaledwie 7. Mało, dość powiedzieć, że trochę się zawiodłem, bo jakoś podskórnie
spodziewałem się większej ilości ciekawych obiektów. OK, zatem 7 egzemplarzy,
to niezbyt wiele, więc przejdźmy je wszystkie i opiszmy po kolei. Na początek
mamy dwa talary „zbrojarze” z 1766 roku. Pierwszy, jako Lot.330 wystawiony za
niebagatelna kwotę 10 000 złotych, zapakowany w slab z ocena MS 62. Moneta
reprezentowała odmianę rewersu „ kropka po COLONIEN, bez kropki po 1766”.
Została dokładnie opisana, w tym nawet według najnowszego katalogu
Parchimowicz/Brzeziński, jako egzemplarz reprezentujący wariant 32.a11. Ten pierwszy
talar to dla mnie bez wątpienia najładniejsza moneta Stanisława Augusta
Poniatowskiego w całej ofercie aukcji. Menniczy stan zachowania, moneta bez
defektów a do tego stara patyna, którą bardzo sobie cenię. Istne cudo do
najlepszych kolekcji. Jednak, po pierwsze startowa cena 10 000 złotych
sugerowała, że to moneta „z wyższej półki”, na która po prostu mnie nie będzie
stać. Jednak zakładałem, że w trakcie aukcji może znaleźć swojego amatora, dla
którego ta cena nie będzie stanowiła problemu. Dodatkowo muszę napisać, że
posiadam już monetę w tej odmianie rewersu, więc oczywiste było, że swoja „artylerię”
powinienem skierować, na co innego. Może na drugiego talara z 1766, oferowanego,
jako Lot.331, który został wystawiony za kwotę 7 000 złotych? Moneta
oceniona na AU 55, więc „spece” od graidingu z PCGS zakwalifikowali ją jako
stan II, a te stany stanowią mój target. Egzemplarz może się podobać, ale przy
tym majestatycznym talarze trudno by było inaczej. Niewielkie wady, jakie można
dostrzec, to delikatny justunek, który jednak nie powodował u mnie negatywnych
odczuć. Moneta opisana nieco skromniej, jako odmiana rewersu „bez kropek po
COLONIEN i dacie” a konkretnie 32.a7. Uznałem, że ta pozycja jest dla mnie (na
wstępie) interesująca, ponieważ nie mam tej odmiany i jej zdobycie jest w moich
planach na tak zwaną „przyszłość”. Jedno, co mnie niepokoiło to cena. Początkowe
7 000 jakoś nie wróżyło mi powodzenia, ale od czegoś trzeba zacząć.
Podsumowując monetka zdecydowanie dla mnie. Byłem na TAK J.
Teraz przejdę płynnie do kolejnych a zarazem
ostatnich trzech monet srebrnych SAP, które stanowiły złotówki. Na początek
tego akapitu, trzeba wspomnieć o wyjątkowej jak dla mnie wpadce organizatorów,
otóż jedna ze złotówek została wystawiona i opisana, jako zupełnie inny
nominał. Trochę się teraz poznęcam J. Pechową monetą okazał się Lot.336.
Organizatorzy całkiem serio opisali ją jako „Dwuzłotówka (8 groszy”) z 1791
roku”. Nic to, że na slabie, w jakim egzemplarz został uwięziony jest jak BYK
napisane „4 gros” oceniony na MS 62. Nic to, że na samej złotówce jak to ma ten
nominał w zwyczaju jest jak WÓŁ napisane „4.GR.”. Jakoś umknęło i nie dało to
do myślenia osobom przygotowującym ofertę do sprzedaży. Oni brnęli w to do
końca, nawet opisując numizmat według najnowszego katalogu, jako odmianę 27.e,
co jak ktoś się orientuje wskazuje na dwuzłotówkę z 1791 roku. Jak dla mnie to
wyjątkowy niefart. Tym sposobem jakoś
nie bardzo byłem w stanie odnieść się do ceny wywoławczej ustawionej na całe 900
złotych. Nie byłem pewien czy to kolejna pomyłka i cena jest za dwuzłotówkę czy
raczej wszystko gra i cena jest OK. Bardzo byłem ciekawy licytacji i
generalnie, tego czy potencjalny i „mam nadzieję, że szczęśliwy” nabywca zwróci
na to uwagę licytując, oraz to czy licytując chciał kupić złotówkę czy jednak 2
złote. Wiele pytań i możliwości z brakiem odbioru monety i wycofania się z
zakupu włącznie. Ja posiadam w tym roczniku oba nominały, zatem nie „zaczaiłem
się” na ten egzemplarz – dając szanse innym. Kusiło mnie nawet, żeby zgłosić
ten błąd do organizatora prze aukcją, ale wydało mi się to tak oczywiste, że
byłem pewien tego, że i bez mojej pomocy dostrzeżono błąd na stronie i w porę
się go poprawi podczas licytacji. Kolejnym ciekawym faktem związanym z tym
lotem jest ocena MS 62 – to jak dla mnie oznacza, że moneta jest mennicza, a prawdę
mówić oglądając zdjęcia tego egzemplarza w sporym powiększeniu jakoś nie
potrafiłem pozbyć się wrażenia, że to dalsza część tego żartu. Widziałem sporo
ładniejszych złotówek w tym roczniku i jeśli ta była reklamowana, jako „druga
najwyższa nota gradingowa”, to obawiałem się o wzrok fachowca, który dokonał
tak spektakularnej oceny. Poniżej zdjęcia tej złotóweczki, dla mnie ten stan to
cos koło II minus, który mógłby spokojnie kosztować coś około 400-500 złotych.
Dwie kolejne monety opisze za jednym zamachem. Oba
egzemplarze pochodzą z rocznika 1767, który dopiero co w marcu 2017 opisałem na
blogu. Pierwsza z monet Lot.337 została oceniona przez NGC na AU 55 a druga,
Lot.338 konkurencyjny PCGS ogradował na AU 53. Czyli ich stan według fachowców powinien
być z grubsza podobny. Oba egzemplarze to bardzo popularne warianty, znane jako
Parchimowicz/Brzeziński 19.b co „po polsku” znaczy, że należą do wariantu z wąskim
zapisem daty. Czy faktycznie tak było, to była pierwsza czynność, jaką
wykonałem i „nie chwaląc się” użyłem do tego swojego poprzedniego artykułu. Po
sprawdzeniu uznałem, że dobrze to oceniono i mimo drobnych różnic stempla można
uznać te dwie monety za egzemplarze z jednakowego wariantu. Co mogę jeszcze
napisać, monetę z tego wariantu mam, chociaż jej stan nie powala i rozważam w
przyszłości zakup lepszej i podmianę. Czy któraś z tych dwóch oferowanych monet
mogła by być dla mnie intersująca. Napisze szczerze, nie. Oba egzemplarze noszą
widoczne ślady obiegu, jeśli zostały ocenione na II to widocznie musza zawierać
jakieś resztki lustra menniczego, które na zdjęciach nie jest dobrze oddane.
Dodatkowo nie są zbyt dokładnie wybite, miejscami niedobite i na dodatek
brzydko justowane. Szukam czegoś nieco lepszego, jak już wymieniać to jedynie na
egzemplarz bez widocznych defektów. Oczywiście niedobicie i justunek nie
dyskwalifikują tych monet, jako interesujące niższe stany II, jednak polecałbym
je raczej poczatkującym. W tym roczniku, nominale i wariancie, ilość monet jest
tak ogromna, że czasem nie warto iść na łatwiznę. Poniżej zdjęcie opisanych
złotówek.
Podsumowując cele, jakie postawiłem sobie przed
licytacją. Po pierwsze uznałem, że na monety, które mnie interesują, to raczej
nie będzie mnie stać. Ok, może wykonam jakiś celny strzał jednak najpierw zobaczę
jak ułoży się rywalizacja i do jakiej kwoty będziemy licytować. Do grupy monet
interesujących dla mnie dodałem talary i dwuzłotówkę z 1787. Pozostałe cztery
monety: dwuzłotówkę z 1768, „pomyloną” złotówkę z 1791 oraz dwie zetki z 1767
nie wzbudziły mojego zainteresowania i stawiałem się jedynie w roli
obserwatora. Taki były moje założenia. Niewielka ilość interesujących mnie
monet sprawiła, że mój plan był niezwykle prosty. A teraz kilka zdań o tym jak
udało mi się ta strategię zrealizować. No nie poszło L
Niestety nie wzbogaciłem się o żadną nową monetę i rozwój mojej „kolekcji”
będzie musiał nieco poczekać. W pierwszego talara nie zdążyłem nawet wycelować,
tak szybko jego cena powędrowała na poziomy dla mnie nieakceptowalne i wziąłem
na wstrzymanie. Lot.330 sprzedał się aż za 18 000 złotych, do czego trzeba
jeszcze doliczyć 15% prowizję, co wychodzi powyżej 20 tysięcy złotych. Drugi
ten tańszy egzemplarz, Lot.331 poszedł za 9 i pół tysiąca + 15% prowizji. Być
może będąc w ogniu licytacji, w chwili ekscytacji dałbym nawet te 7 tysięcy,
chociaż zdroworozsądkowo talar w takim stanie jak dla mnie powinien kosztować
maksymalnie 5-6 tysięcy. Czyli talary mi nie poszły. Mój ostatni cel, czyli
dwuzłotówka z 1787 wystawiona za 2500 złotych został skreślony jeszcze przed rozpoczęciem
licytacji. W pierwszej chwili chciałem pocieszyć się po niedawnej porażce i
strzelić z biodra. Skalkulowałem sobie jednak to na chłodno. Doszedłem do
wniosku, że mimo tego, że moneta odpowiada moim oczekiwaniom, to jednak na
pewno nie jest warta więcej niż 2 tysiące złotych i odpuściłem. Okazało się, że
moneta i tak znalazła nowych właścicieli i została sprzedana za 2,7 tysiąca,
czyli około 3105 złotych licząc koszty pośrednictwa. Może to dziwne, ale
cieszyłem się z zachowania rozsądku i z tego, że jej nie kupiłem. Jak
zakończyły się licytacje srebrnych monet SAP można zobaczyć na zdjęciu, jakie
zamieszczam poniżej.
Okazało się, że wszystkie monety SAP zostały
sprzedane. Dwuzłotówka z 1768 roku, jako „jeszcze nienotowana” osiągnęła cenę końcową
2300 złotych. Pomylona złotówka z 1791 sprzedawana, jako dwuzłotówka została
wylicytowana za bagatela 1800 złotych, co znaczy, że jeśli nowy właściciel się
nie pomylił i odbierze numizmat będzie musiał za niego wydać ponad 2 tysiące
złotych. Jak dla mnie to niemal astronomia. Ostatnie dwie złotówki, które
wystawiono za zdecydowanie niższe kwoty uzyskały kilka przebić i zostały
sprzedane odpowiednio za 600 i 510 złotych. Paradoksalnie jak dla mnie jedynie
ceny uzyskane w licytacji tych dwóch ostatnich monet są w miarę akceptowalne.
Podsumowując, niestety nic nie kupiłem, ale też oferta
monet SAP nie była zbyt imponująca. Nie żałuję udziału, zawsze lubię aukcje
Antykwariatu Niemczyk, które są prowadzone bardzo sprawnie i na wysokim
poziomie technicznym. Obserwując sobotnią aukcje przez dłuższy czas (byłem
zalogowany od godzi porannych do południa) nie zauważyłem żadnych istotnych
problemów technicznych i opóźnień obrazu/dźwięku/danych, co dla kupujących jest
równie ważne jak sama oferta. Tu organizatorom na pewno należy się pochwała. Z
cen, jakie zostały uzyskane zakładam, że był to nie tylko organizacyjny sukces,
ale również i finansowy. To akurat dobrze i zapewne już niedługo możemy
spodziewać się kolejnego rekordu. Oby tylko Aukcja 12, która odbędzie się w
październiku bardziej obfitowała w monety Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Więcej SAP, mniej plastiku - o to chciałem zaapelować i tego życzę amatorom
monet oraz sobie na sam koniec dzisiejszego wpisu. Dziękuje za doczytanie do
tego miejsca i zapraszam po dłuuuugim weekendzie J.
We
wpisie wykorzystałem zdjęcia z katalogu aukcji Antykwariatu Numizmatycznego
Michał Niemczyk, z forum TPZN.pl Towarzystwa Przeciwników Złomu
Numizmatycznego, z forum monety.pl oraz wyszukane za pomocą gogle grafika.