Dalej kontynuujemy wspólną podróż przez fałszerstwa
srebrnych monet Stanisława Augusta Poniatowskiego. Podróbki, które wpadły mi
kiedyś w ręce lub „w oko” i posiadam na dowód tego spotkania jakieś w miarę
porządne zdjęcia. Po omówieniu groszy, dwugroszy, złotówek i dwuzłotówek
uznałem, że już czas na mały „skok w bok” i opisanie całej grupy nominałów,
które z racji tego, że nie były bite w całym okresie panowania ostatniego
króla, są tematem nieco pobocznym. Na początek warto zaznaczyć, że nie jest to
tylko moja opinia. O pewnej poboczności tych monet świadczy także stosunkowo
niewielka ilość fałszerstw, jakie na nich popełniano, co może świadczyć o tym,
że również fałszerze traktowali te monety, jako niestandardowe a więc niezbyt
przydatne do podrabiania. Jak pamiętamy choćby z moich poprzednich artykułów na
temat oryginałów 6-cio groszówek z 1794 roku, czy któregoś z roczników
opisanych 10-cio groszówek – monety te były bite pod koniec okresu stanisławowskiego.
Z całą pewnością, dlatego właśnie nie dotknęła ich „zaraza” pruskich fałszerstw
z początków czasu SAP. Zatem jeśli już znajdziemy dziś jakieś fałszywe sreberka,
to raczej nie będą one wykonane przez prusaków na szkodę polskiego skarbu.
W grupie monet, jakie dziś będziemy analizować, co
do zasady będziemy mieć do czynienia z dwoma rodzajami podróbek. Jedne to będą monety
„z epoki” wykonane na wzór oryginałów w celu wprowadzenia ich do obiegu i
skorzystania na ich wartości. Druga grupa są to monety podrobione w
późniejszych czasach a nawet współcześnie, na szkodę kolekcjonerów, zbieraczy i
ogólnie poszukiwaczy wszelkich numizmatycznych okazji. Stosunkowo wysokie
nakłady, z co za tym idzie mniejsza wartość wielogroszówek SAP powodowała, ze
niezbyt interesował się nimi „prawdziwy biznes” fałszerski, który wolał w tym
czasie podrabiać znacznie cenniejsze lub bardziej popularne nominały, stad
materiału dziś nie będzie przesadnie wiele i wpis nie powinien być zbyt długi.
To pewna korzyść, którą chciałbym już na wstępie wyartykułować i podkreślić. Nie
znaczy to jednak, że w tych trzech wyżej wymienionych nominałach nie znajdziemy
ciekawostek. Znajdziemy istne perełki numizmatyki SAP. Żeby jednak tradycji
stało się zadość, wpis rozpoczynam fotką na dobry początek J
Tematem związanym z fałszerstwami monet SAP, na
którym chciałbym się dziś skupić przy okazji opisywania wyżej wymienionych
nominałów jest specyficzny rodzaj fałszerstwa polegający na wprowadzaniu zmian
w oryginalnych monetach. Od razu dodam, że przerabianie monet, bo do tego
zmierzam, to nie jest jakiś pospolity typ fałszowania i trzeba się naprawdę na
tym znać, żeby nie zostawiać oczywistych śladów ingerencji. Najprostszym i
zapewne najczęściej spotykanym efektem tego rodzaju działania była zmiana
rocznika na monecie. Szczególnie dotyczy to ostatniej cyfry w dacie, którą
najłatwiej przerobić bez utraty kontekstu, rozumianego, jako odmiana lub
wariant stempla. Każdy amator numizmatyki, który zbiera monety wie jak ważną
zmienną dla kolekcjonera jest rocznik i jak przeważnie trudno jest skompletować
wszystkie możliwe roczniki danego typu. Nie mówiąc już o rocznikach „nie
możliwych”, których dziś wiemy, że nie było, bo nie bito w nich określonych
rodzajów monety, ale w XIX wieku i w początkowych latach XX wieku, ta wiedza
nie była jeszcze tak powszechna jak dziś. Zatem czasami wymyślano „nowe”
roczniki. Idąc dalej uświadommy sobie
ile można stworzyć „nowych wariantów” stempla usuwając zgrabnie z popularnej
monety występujące na niej ważne dla kolekcjonerów elementy takie jak inicjały,
herby, znaki interpunkcyjne czy też drobne elementy dekoracyjne. I na tym
dążeniu do zbierania wyjątkowych okazów bazuje właśnie ten typ fałszerstwa. Ten
rodzaj stosowano głównie po to by ze „zwykłej monety” na przykład w popularnym
roczniku zrobić „wyjątkowy egzemplarz”, czyli numizmat rzadki, poszukiwany i…
drogi J.
Nic dziwnego, zatem, że głównym celem
ataku byli kolekcjonerzy.
Istnieje nawet sporo literatury dotyczącej
fałszowania monet, jednak tylko nieliczne pozycje skupiają się na monetach
historycznych rozumianych, jako numizmaty z epoki polski królewskiej. Jedną z
takich pozycji, którą cenie, za jakość opisów i trafność przykładów fałszerstw
jest książka Henryka Mańkowskiego „Fałszywe Monety Polskie” z 1930 roku. Co
ciekawe książka ta została wydana już po śmierci autora staraniem rodziny i
przyjaciół pod redakcja Mariana Gumowskiego. Zanim pokaże przykład na monetę
SAP przerobioną w taki właśnie sposób, pozwolę sobie wykorzystać tezy autora by
przybliżyć techniczne (i nie tylko) aspekty powstawania tego rodzaju przeróbek.
Autor pisze tak, cytuję „Metal miękki i
elastyczny jak dobre srebro, a także i złoto, mają tę właściwość, że warstwy
ich drobne dają się dość łatwo cienkim narzędziem, dłutkiem czy rylcem, z
miejsca na miejsce bez ukruszenia przesunąć, jak również nietrudno jest
dolutować jakiś drobne części. W ten sposób robiąc z szóstki lub dziewiątki
zero, z trójki piątkę, z piątki szóstkę, bez zbytnich trudności stwarzano z lat
pospolitych lata rzadkie, a nawet dotąd nieistniejące wcale.” Przykłady na
te przeróbki, jakie podaje autor nie dotyczą dzisiejszych nominałów, wiec użyje
ich w kolejnym odcinku gdy będę pisał o półtalarach i talarach ostatniego
króla. Oczywiście trzeba dodać, że nie każda przeróbka daty, jaką spotykamy na
monetach SAP jest fałszerstwem. Powiem więcej, praktycznie żadna z nich nim nie
jest J.
Jak to możliwe? Otóż w czasach SAP bardzo częstą metodą na oszczędność było
przerabianie stempla, po to by przedłużyć możliwość jego wykorzystania, co z
reguły znaczyło, by móc użyć go jeszcze w kolejnym roku. Jeśli narzędzie było w
dobrym stanie technicznym a jedyną zmianą pomiędzy rocznikami była jedynie zmiana
daty, to tego rodzaju czynności były powszechnie stosowane. I to właśnie ich
efekty spotykamy tak licznie na monetach Poniatowskiego a dzięki temu mam, o
czym pisać na blogu. Gdzie jest haczyk? Otóż z założenia mincerz dokonujący
takiej zmiany z reguły nie krył tego faktu, żeby nie powiedzieć szczerze, że
nie przykładał do tego zbyt wielkiej wagi i swojej uwagi. Zatem wszelkie tego
typu zmiany są z reguły dobrze lub chociaż nieźle widoczne. Koncentrując się na
dacie, ludzkie oko z łatwością, „że cos jest nie tak” a często nawet więcej,
choćby to, z jakiej cyfry, na jaką wykonano zmianę. Inaczej jest z
fałszerstwami. Tam właśnie cały „wic poległa na tym, żeby zmiana nie była
widoczna, żeby przeróbkę ukryć. I tu właśnie często fałszerstwo się wydaje,
szczególnie, gdy po wnikliwej analizie dochodzimy do wniosku, że data wyglądała
nawet lepiej niż reszta monety. Z takim przykładem dzisiaj będziemy mieć do
czynienia. Oczywiście nie każdy fałszerz ma wystarczające zdolności by dokonać
zmiany w porządny sposób, stąd znane są również i mniej udane ingerencje w
datę. Wydawałoby się, że tym sposobem brak zdolności artystycznych lub
kompetencji mechanicznych wyjdzie szybko na jaw i fałszerstwo zostanie odkryte.
Jednak czasem i nawet takie „niezbyt udane dzieła dłuta” zyskiwały sobie
przychylność kolekcjonerów, w których posiadaniu była fałszywa moneta. Nie raz
nawet do tego stopnia, że fałszywki te, jako wybitne okazy wchodziły nawet do
katalogów i poprzez lata uznawane były za oryginały. I z takim przykładem dziś
również się zetkniemy w dalszej części wpisu.
W wyżej wymienionej książce autor bardzo dokładnie
analizuje te przypadki. Podaje, że często na dukatach z przerobiona datą można
zobaczyć, że po odwrotnej stronie monety niż ta, na której jest data mamy
defekt wyglądający jak „miejsce sklepane”. Ślad ten pochodzi od kowadełka, w
którym montowano numizmat podczas obróbki dłutkiem. Kolejnym sposobem
uzyskiwania fenomenów numizmatycznych, jakie stosowano ówcześnie było
przepiłowywanie monet na pół, tak ze
uzyskiwano dwie osobne blaszki rewersu i
awersu. Preparując w ten sposób kilka monet, łączono je w różne konfiguracje
uzyskując „nieznane wcześniej numizmatyce okazy”. Tego rodzaju przeróbki można
poznać po śladach lutowania na rancie, bo w końcu jakoś te dwie strony monety
musiano ponownie połączyć ze sobą. Nie raz nie wychodziło to zbyt dokładnie i
gołym okiem można było uznać, że cos tu się nie zgadza. Oprócz tego odgłos tak
spreparowanej monety rzuconej na stół jest głuchy, stąd ta cecha również może
okazać się przydatną w ocenie dziwnych okazów. Jeśli jednak fałszywka wykonana
jest wybitnie dobrze to możemy nie dostrzec gołym okiem śladów łączenia a i odgłos
czasem też nie jest dyskwalifikujący, wówczas nie pozostaje nic innego jak
badanie obu stron monety. Autor w takich przypadkach sugeruje badanie na skład
chemiczny, co w tamtych czasach pewnie znaczyło zmierzenie próby srebra obu
stron. Rewers i awers oryginału wykonane są oczywiście z jednego fejnu, stąd,
jeśli podczas badania znajdziemy odchylenia wyników sugerujące, że każda strona
monety ma delikatnie odmienny skład i może pochodzić z innej partii metalu, to
powinno się nam zapalić „czerwone światło”. Zapewne obecnie analiza
spektrometrem dałaby nam na te pytanie jasną odpowiedź, jednak 20-200 lat temu
kolekcjonerzy musieli radzić sobie sami. W nieco podobny sposób fabrykowano
klipy, które ówcześnie również należały do wielkich numizmatycznych rzadkości. W
kawałek metalu z odpowiednio wyciętym otworem wlutowywano monetę. Ślady
łączenia dokładnie zacierano. Generalnie, czym okaz rzadszy, tym więcej pracy
fałszerze wkładali w uzyskanie odpowiedniego efektu końcowego. Co zwykle
pokrywało się z cena, za jaka taki „unikat” był sprzedawany. Tak produkowano
nie tylko rzadkie klipy ale również i jeszcze rzadsze monety próbne, których
najczęściej z racji swojej unikalności nikt wcześniej na żywo nie widział.
Fałszerze żerowali na braku materiału do porównania i tworzyli własne dzieła.
Trzeba dodać, że nie wstydem było dać się nabrać i wielcy numizmatycy, jakich znamy,
jako autorów numizmatycznych dzieł, katalogów, czy znakomitych kolekcji byli
najczęstszymi ofiarami tego sposobu podrabiania monet. Znane są liczne przykłady,
w których znawcy nabywali „białe kruki”, które później okazywały się
fałszywkami lub nawet monetami fantazyjnymi, które nigdy nie istniały. Ale dziś
nie o tym, jeśli kogoś to interesuje, to ciekawe przykłady są w książce Mańkowskiego.
Ostatnią metodą mechanicznego przerabiania monet, o jakiej chce dziś wspomnieć
jest obcinanie napisów otokowych. Oczywiście nie dotyczy to monet SAP wiec
wspominam o tym tylko, jako ciekawostka. Znane są przykłady monet z kolekcji
Potockiego i Czapskiego, w których w celu uzyskania rzadkich roczników denarów
litewskich Zygmunta Augusta, obcinano otok z pospolitego półgrosza. W ten
prosty sposób otrzymywano „denara”. Oczywiście fałszerstwo można poznać po tym,
że orzeł i pogoń na tak spreparowanej monecie jest większa od tej, jakie
występowały na oryginalnych denarach. Jednak jak widać, metoda ta była na tyle
skuteczna lub interesująca dla wybitnych kolekcjonerów, że włączali tak
podrabiane numizmaty do swoich zbiorów. Obok tekstu fotka okładki książki, jaką
dziś cytuje i polecam z aukcji WCN na której została sprzedana za ponad 500 złotych.
Link do cyfrowej wersji znajduje się na końcu wpisu.
No dobra, to weźmy się teraz za konkretna robotę i
zobaczmy te fałszywe 6-cio i 10-cio groszówki Poniatowskiego. Zatem startujemy.
Na pierwszy ogień biorę sześciogroszówki z 1794 roku. Poniżej pierwsza moneta,
której zdjęcie pochodzi z udostępnionych zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie.
Co widzimy? Niestety na zdjęciu jest tylko
awers, ale za to mamy dokładny opis wykonany ręką (?) kustosza zbiorów
muzealnych Anny Bochnak. Jest to o tyle pomocne, że z samego zdjęcia trudno w
ogóle odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z fałszerstwem. Moneta wygląda
poprawnie, tak jak wiele znanych numizmatów tego rodzaju z 1794 roku. Jednak
dzięki opisowi wiemy, że zdaniem Pani kustosz krążek wykonano ze stopu metali
koloru srebrnego i użyto techniki bicia. Technika o tyle oryginalna, że trudno
sobie wyobrazić powód jaki popchnął ewentualnego fałszerza do wykonania stempla
(idealny jak oryginalny) i bicia tak nic nie wartych monet. Być może wskazówką
jest fakt, że zdaniem opisującego numizmat został wykonany po 1794 roku. Zatem
być może użyto oryginalnych stempli jakie zostały po zlikwidowanej mennicy
warszawskiej i tylko metal. Druga tajemnicą (jak dla mnie) jest stop użyty do
wybicia tej sztuki. Oryginalne monety Insurekcji Kościuszkowskiej również miały
srebra tyle, co „kot napłakał” – próba 0,219, stąd pozostaje tylko mieć
nadzieję, że to fakt znany i nie uszedł niczyjej uwadze w MNK. W razie, czego
tu LINK do wpisu, w którym na blogu opisuje dokładnie ten
rocznik 6-cio groszówki. Ok, ale załóżmy, że tak jest i rzeczywiście mamy do
czynienia z późniejszą kopią nic nie wartej (nawet wtedy) monety z 1794 roku.
Sprawdźmy, zatem cechy fizyczne krążka, takie jak średnica i waga oraz
porównajmy je z katalogiem. W opisie fałszerstwa mamy średnicę 19,2mm i wagę
1,61 grama. Oryginalne sześciogroszówki SAP z 1794 roku według ustawy mają
średnicę 19mm i wagę 1,584 grama. Teraz wydaje się nam jasne, że całkiem
prawdopodobne są tezy Pani kustosz o podróbce, gdyż obie zmienne są nieco wyższe
od katalogowych. Normą, jaka znamy w numizmatyce byłoby gdyby waga była niższa
od katalogowej i oscylowała gdzieś w granicach 1,3-1,5 grama, w końcu moneta w
obiegu traci swoją masę. Jednak czy tak jest w tym przypadku?
Przypominam, że mamy rok 1794, w kraju wojna, trwa
Insurekcja Kościuszkowska, warunki są trudne, srebro na monety pochodzi z
przetopionych darów. Czy rzeczywiście trzymano się kurczowo wytycznych z
ustawy, czy raczej bito „al macro”, w ten sposób żeby zgadzała się ogólna
liczba monet wybitych z grzywny i nie zwracano uwagi na to, ze poszczególne
egzemplarze posiadają różną wagę. Grubsze nominały, jak talary czy dwuzłotówki
nawet wówczas ważono pojedynczo i justowano ściągając nadmiar metalu, jednak,
kto by zwracał uwagę na pod wartościowe 6-cio groszówki. Zapewne nikt, bo nie
spotkałem jeszcze się z justowanym egzemplarzem tego nominału. Zatem bito jak
leci, taki jest mój wniosek. Jednak to nie koniec. Trudno to zweryfikować,
jednak, od czego mamy kwerendę. Postanowiłem to sprawdzić w moich ulubionych
archiwach aukcyjnych i prześledzić wagę monet 6-cio groszowych, z 1794 jakie
sprzedawano w ostatnich latach. Niestety szybko okazało się, że również i dla
organizatorów aukcji moneta jest niezbyt istotna i w praktyce nie podaje się
jej wagi. Nie pozostało mi nic innego jak rozpoznać temat w swoim zbiorze, w
końcu po coś się te prywatne katalogi prowadzi J Posiadam niemałą
grupę 10 monet tego rodzaju i na tej bazie dokonam krótkiej analizy.
Zakładając, że waga katalogowa to 1,58g a monety, które posiadam (niestety) nie
są mennicze, to normą jest, że ich waga będzie niższa. Jakie odczyty? Nic
bardziej mylnego. Trzy monety są cięższe niż podaje katalog, maja dokładnie 1,67g
1,65g i 1,61g. Kolejne dwie monety mają dokładnie 1,58g. Tylko 5 na 10
zachowuje się „normalnie” i waży w przedziale od 1,43g do 1,54g. Wniosek jest
taki, ze 6-cio groszówki były ewidentnie bite „al macro” i na podstawie wagi
trudno jest jednoznacznie określić czy moneta prezentowana na stronach MNK jest
rzeczywiście falsyfikatem. Zdjęcie tego nie potwierdza, moneta wygląda typowo i
jeśli rzeczywiście jest wykonana techniką bicia to moim zdaniem może być
oryginalna. W każdym razie trudno jest mi to stwierdzić i mam pewne uzasadnione
wątpliwości. Cały czas w tyle głowy dźwięczy mi pytanie, w jakim celu ktoś
trudziłby się by po 1794 roku podrabiać tak bezwartościową monetę. W dodatku
jeden z jej dość popularnych wariantów. Czyżby, dlatego, że „miał pod ręka”
oryginalny stempel i postanowił go wykorzystać? Na to pytanie nie znam
odpowiedzi. To tyle o pierwszej, drobnej acz interesującej monecie.
Drugi egzemplarz dotyczy również sześciogroszówki z
1794 roku. Tym razem jest to odlew lub kopia galwaniczna sprzedawana nie tak
dawno na znanym portalu aukcyjnym. Popatrzmy na zdjęcie.
Na początek w oczy rzuca się niezbyt staranne
wykonanie otoku. Moneta tylko stara się być okrągła i w wielu miejscach jej się
to nie udaje. Oczywiście to wina jej twórców, którzy zapewne jeszcze wiele się
muszą natrudzić, żeby ich „dzieła” nie wyglądały na III ligowe podróby z
jarmarku. Jak widzę, moneta nadal jest do kupienia za symboliczna kwotę, jako
„piękna kopia”, która nie reaguje na magnes i posiada średnicę 19mm i wagę 1,4 grama.
Któż mógłby się skusić na tą ofertę, zaprawdę trudno sobie mi to wyobrazić. Dla
poczatkujących kolekcjonerów rekomenduje kupno jednego z licznych oryginalnych
egzemplarzy, które za niewielkie pieniądze można dołączyć do kolekcji i cieszyć
się z posiadania ciekawego kawałka historii schyłku Rzeczpospolitej Obojga
Narodów. Moim zdaniem nie warto dotykać tej ze zdjęcia J
Teraz czas na 10-cio groszówki. Najpierw znów
zaglądamy do Muzeum Narodowego w Krakowie i jego udostępnionych
zdigitalizowanych zbiorów. Fałszywka to moneta z 1793 roku, której zdjęcie
prezentuje poniżej.
Znów dostępna jest tylko jedna strona, awers. Jednak
patrząc na ten „twór” to może i lepiej J. W 1793 roku 10
groszy stanowiło niezbyt oszałamiającą swoja wartością 1/3 cześć złotówki, więc
być może jej fałszowanie było celem jakiś poczatkujących złoczyńców z epoki.
Dla speców, raczej temat nie był atrakcyjny, bo narobić się trzeba jak przy
talarze a zysk marniutki. Ok, wróćmy do opisu muzealnego. Mamy tu wykonaną po
1793 roku. Od razu mój komentarz: zapewne wykonano ja w okresie, kiedy ten typ
monet obiegał, więc między 1793 a 1795 rokiem. Materiałem, z jakiego ją
wykonano, a właściwie odlano - jest bliżej nieokreślony stop metalu. Średnica
monety wynosi 21,2mm a waga 2,01 grama. Oryginalne 10 groszy powinno ważyć
2,48g i mieć 21-22mm stąd można uznać, że te cechy sa typowe i jakoś nie
odstają od standardu. Zdecydowanie jednak wygląd monety od tej normy odstaje i
na pierwszy rzut oka rozmyte rysunki i litery oraz nierównomierne tło doskonale
świadczą o tym, z czym mamy tu do czynienia. Odlew jak byk J.
Dalej będzie jeszcze ciekawiej. Oto przechodzimy
do monet, które już opisywałem na blogu w nieco innym kontekście w artykule pod
znamiennym tytułem „10 groszy z 1794 i 1795, czyli rzecz o monetach, których
nie wybito…” tu LINK Nie po to podałem linka, żeby dziś się powtarzać i pisać
o tym samym. Wówczas ogłosiłem wszem i wobec to, co można było już od wielu lat
wyczytać w różnych publikacjach poddających wątpliwość oryginalność istnienia
monet 10-cio groszowych z roczników 1794 i 1795. Mimo tego monety te nie
znikały z katalogów, były w dalszym ciągu publikowane a nawet sprzedawane na
aukcjach. Występują w katalogach Plage a potem są powielone przez Kopickiego i
Parchimowicza. Dopiero w najnowszym katalogu monet SAP przedstawiono je, jako „dyskusyjne”.
Dziś, zatem tylko ogólnie, podkreślę te cechy, które świadczą o fałszerstwie metodą
opisaną w książce Mańkowskiego, gdyż idealnie pasuje do ilustracji przerabiania
elementu popularnej monety w celu uzyskania „prawdziwego okazu”. Na początek rocznik 1794 to ordynarny falsyfikat i
niezbyt udana przeróbka daty. Poniżej zdjęcie.
Jak widać gołym okiem czwórka w dacie jest naprawdę niezdarnie
przerobiona z innej cyfry. Czy była to „1”, która mogła by najprościej posłużyć
fałszerzowi – nie sądzę, bo wówczas musiał by przerabiać także inicjały, które
w 1791 roku należały jeszcze do Efraima Brenna, czyli było tam E.B. Pewnie „4”
zrobiona została poprzez usunięcie „3”, która była tam przedtem i niezdarnym
nałożeniu nowej warstwy ukształtowanej w coś na pozór przypominającego cyfrę cztery.
Znane dziś dane o mennicy warszawskiej
nie notują bicia dziesięciogroszówek w 1794, jednak dawniej nie była to jakaś
popularna informacja, stąd przez lata traktowano ten rocznik, jako istniejący a
monety jak oryginały. Na zdjęciu z internetowego katalogu poniżej, moneta jest
normalnie notowana, opisana i wyceniana.
Teraz czas na hit, czyli rocznik 1795. Jeszcze
bardziej nieistniejący niż poprzednik, moneta, która nie miała nawet prawa powstać,
gdyż zawarte na niej napisy pochodzą z rocznika 1793 i są niezgodne z ustawą
obowiązującą w dwa lata później. Nic to, nie przeszkadzało to notować tego typu
monet. Co do zasady są dwa rodzaje fałszerstwa istotne dla tego rocznika. Poniżej
zdjęcie podstawowego rodzaju, jaki występuje.
Pierwsza metoda to wykorzystanie monet z przebita
datą 1792 na 1793, w których ostatnie cyfra nieco przypomina 5. Tak już jest w
mennictwie, że przebicie daty z 2 na 3 zwykle przypomina 5. I nie ma w tym nic
dziwnego i nie traktuje się tego, jako podróbka. Jednak, jeśli nieuczciwy posiadacz
„podrasuje” nieco to przebicie, jeśli ukształtuje je w ten sposób by nie
przypominało dość popularnego przebicia dat a „prawdziwą 5”, to mamy do czynienia
z machinacją, jaka opisywał Mańkowski. Na zdjęciu powyżej mamy właśnie do
czynienia z taka monetą. Niby to przebitka dat, jednak ktoś zadał sobie nieco
trudu by wyglądało jak „5” a co najważniejsze… by sprzedać ja, jako z roku unikat
z roku 1795.
Druga moneta jest nieco inna. Przez to że pochodzi
ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie i należała kiedyś do sztandarowych
numizmatów z kolekcji hrabiego Emeryka Hutten-Czapskiego przez wielu traktowana
była jak „Święty Graal”. Poniżej prezentuje zdjęcie monety ze zbiorów muzeum.
Ten okaz chrakteryzujący się „czystą cyfrą 5”,
nieposiadający śladów przebicia daty z 2 na 3, bardzo długo pełnił rolę wzorca i
poniekąd uzasadniał istnienie innych przeróbek. Dopóki w MNK istniał „oryginał”
monety z 1795 dopóty inne, gorzej podrobione monety uchodziły za gorzej
zachowane egzemplarze monety z kolekcji Czapskiego. Niemniej jednak numizmatycy
nie ustawali w próbach rozgryzienia tej szarady i z tego, co wiem, jako
pierwszy oficjalnie Pan Rafał Janke ogłosił i opublikował opinię, że jego zdaniem
ta moneta jest przerobiona i ktoś ewidentnie majstrował przy dacie. To właśnie koronny
przykład na przeróbkę metoda opisana w Mańkowskim, w której data wygląda lepiej
niż reszta monety. Do tego wnikliwi badacze zwrócili uwagę na tło daty, które
nosi znamiona poprawiania a do tego Rafał Janke udowodnił, że punca z cyfra, „5”
jaka użyto w tym egzemplarzu jest inna niż punce używane na monetach w tym
roczniku.
Uznałem, że warto powtórzyć ten przekaz i w kolejnym
wpisie znów wykorzystać ilustrację z ustaleniami Rafała Janke, gdyż to niemal idealna
podróbka. Przez wiek nie udało się udowodnić, że to falsyfikat i dopiero
poprzez badania pasjonata temat został wyjaśniony. Co prawda na stronie krakowskiego
muzeum moneta nadal opisana jest, jako oryginał Stanisława Augusta
Poniatowskiego, wybity w 1795 roku w mennicy w Warszawie, jednak zakładam, że
obiekt oczekuje na aktualizacje swojego opisu. Na koniec winien jestem jeszcze
informację, że egzemplarz ma średnicę 21,6mm i waży 2,41g, co jest standardem i
niczym negatywnym się nie wyróżnia. Co również potwierdza fakt, że moneta
została przerobiona z dobrze zachowanego oryginału. Ile innych monet tego typu
czeka na podobne odkrycia? Nie podejmuje się stwierdzać, jednak chciałbym uczulić
amatorów innych okresów numizmatyki polski królewskiej, że jest tego zapewne trochę
i warto się pokusić o wnikliwsze badania odmian, które jakimś elementem nie pasują
do stylu lub rocznika. W okresie SAP jest kilku speców, którzy tropią tego typu
historie i może warto upowszechniać tą tendencje.
Na koniec prawdziwa wisienka na torcie. Pomimo tego,
że moneta nie jest koronna, być może nie jest też srebrna, a do tego całkiem możliwe,
że…. nie istnieje w oryginale – to pokusiłem się o przedstawienie numizmatu gdańskiego
o nominale 60 groszy. Postanowiłem nieco nagiąć swoje dotychczasowe standardy, gdyż
zmusiła mnie do tego ciekawa historia, jaka stoi za ta monetą. Zobaczmy jak
prezentuje się w najnowszym katalogu monet SAP autorstwa duetu
Parchimowicz/Brzeziński.
Moneta, z 1767, której nakład jest nieznany a rzadkość
według Edmunda Kopickiego wynosi R8. Problem polega tylko na tym, że w naszych
czasach nikt nigdy na żywo takiej monety nie widział i nie dysponujemy zdjęciami
oryginalnego numizmatu. Powodów takiej sytuacji jest kilka. Moneta była projektowana
w Gdańsku, jako próbna. Miała to być dwuzłotówka, stąd te 60 groszy,
oznaczające jej nominał w groszach miedzianych według ustawy z 1766 roku. Jak
wiemy monety z mennicy warszawskiej miały nominały wyrażone w srebnych groszach
i na dwuzłotówce koronnej widnieje nominał 8 groszy. Niemniej jednak po
przeliczeniu groszy srebrnych na miedziane, wszystko jest OK i 60 groszy jest
jak najbardziej nominałem do przyjęcia. Jednak gdańszczanie byli przeciwni
reformom monetarnym Poniatowskiego i nie zgadzali się na bicie monet według
nowej stopy. W efekcie mennice w Gdańsku zamknięto i powyższa moneta powstała jedynie,
jako projekt. I tu znów jest ciekawie. Podobno jednak zdążono sporządzić
stemple i wybić nieznana ilość 60-cio groszówek w ołowiu. Monety te notuje
Plage, Kopicki i Parchimowicz a jako ciekawostka dodam, że średnica tej
dwuzłotówki wynosiła ponoć 37mm – ot coś jak 6 złotowy talar SAP. Pierwszy z
nich być może nawet ja widział w kolekcji prywatnej – pozostali pewnie tylko
przepisali jego ustalenia i rysunki. Dość powiedzieć, że jeśli nawet istniała
taka moneta,, to przepadła jako zdobycz wojenna jakiegoś okupanta i do dziś nie
odnaleziono choćby jednego egzemplarza. Stąd nawet, jeśli istniał oryginał i
dowód na takie bicie to i tak nie jest to moneta srebrna.
Po więc o tym piszę. Otóż, od czego się ma „przyjaciół”?
Przyjaciół w cudzysłowie, rozumianych, jako wszelkiej maści podejrzanych
producentów i dystrybutorów kopi i podróbek. To właśnie ci mili „Chińczycy” w
swoich chińskich fabrykach postanowili dopomóc polskiej numizmatyce i wybijają nam
teraz te monety w srebrze J. Poniżej dowód, na istnienie 60-cio
groszówki z Gdańska.
Śliczna moneta, na której król Stanisław Poniatowski
z „kinolem” jak zakapior mętnym wzorkiem wbitym w I Rzeczpospolitą prezentuje
się całkiem zacnie. Nawet odznaczenie jakieś dostał, pewnie od kolegów prusaków
w uznaniu zasług za utratę Gdańska J. Na rewersie
lwy leniwie opierają się o tarczę miasta pomrukując zapewne melodię z „Despacito”,
która co prawda nie jest jeszcze oficjalnym hymnem tego miasta, jednak w tym
roku zdobyło wśród mieszkańców wystarczająca popularność, żeby go za ten hymn
uznać. Oczywiście nabijam się trochę J. Koszt monety
to jedyne 1,92 $. To odlew z miedzi ze sztuczna patyną. W sam raz żeby uznać go
za ozdobę kolekcji, bo w końcu handlarze tym złomem tak reklamują ten niezwykły
produkt, jako „jedyna szansa” na posiadanie jej w kolekcji. Tym razem trafili w
punkt. Na dowód oczywistego faktu, że „Despacito” może z powodzeniem być hymnem
Gdańska mruczanym przez lwy na 60-cio groszówce, proszę zerknąć na ten teledysk
zrobiony w tym nadmorskim kurorcie J
Że niby to nie Gdańsk, bo fale, ludzie i klimat nie
ten tego…. sorry to taka mała podróbka, tyle ich ostatnio na rynku. Przepraszam,
ale nie wiem, dlaczego te ordynarne kopie i podróbki skojarzyły mi się akurat z
tą wakacyjną melodią. Czyżby dlatego, że od poniedziałku zaczynam urlop J.
W sumie to nie ważne, bo to ja muszę z tym teraz jakoś żyć J.
To tyle, jeśli chodzi o dzisiaj. Kolejne dwa artykuły na ten temat dotyczyć będą
fałszywych półtalarów i talarów SAP. Od razu mogę zapowiedzieć, że będą to
ciekawe artykuły, bo materiału do pokazania jest aż nadto. Do zobaczenia
niebawem.
W dzisiejszym wpisie
wykorzystałem Henryka Mańkowskiego „Fałszywe Monety Polskie LINK ,katalogu „Monety
Stanisława Augusta Poniatowskiego” Janusz Parchimowicz i Mariusz Brzeziński,
dane uzyskane dzięki pomocy Rafała Janke oraz moje poprzednie artykuły z bloga.
Zdjęcia pochodzą z Muzeum Narodowego w Krakowie, archiwów aukcyjnych Warszawskiego
Centrum Numizmatycznego i Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka. Dodatkowo
użyłem zdjęć z wyżej wymienionego katalogu monet SAP i z katalogu internetowego
FORTRESS LINK oraz
innych zdjęć wyszukanych za pomocą usługi google grafika. Filmik oczywiście pochodzi z Youtube.
Witam , Panie Mariuszu czy pokazany 6-tak na zdjeciu ten galwaniczny powiedzmy tak nie jest czasem powiazany ze zlotowka ,, ostatnio na znanym portalu sprzedawany i u Pana tez opisany ,, moze???? to te samo zrodlo ??? na fb w jakiejs grupie odradzilem zakupu takich monet ,, facet kupil zlotowki wytrawione oraz z innej epoki ,, na koniec dowiedzialem sie ze kupujacy zwrocil sprzedawcy te monety i odzyskal pieniadze ,, martwic moze to ze coraz czesciej jest pojawiajacy sie proceder monet pospolitych np zlotowka 1767 dla zwyklego wyjadacza chleba ktory chcial by miec monete w ladnym stanie w kolekcji a ladnie zrobiony odlew przyciaga oko
OdpowiedzUsuńWitam Panie Łukaszu,
OdpowiedzUsuńDobrze Pan zauważył, ta 6-cio groszówka i złotówka z 1767 to to same źródło.
Jest jeszcze 2gr z 1767 roku i wszystko jest cały czas do kupienia na "znanym portalu".
Dobrze, ze Pan odradza zakupy tego złomu na fb, bo trzeba pietnować tych handlarzy.