OK, a teraz już zabieram się do swojej roboty. W
dzisiejszym artykule jak zwykle skupię się na dwóch aspektach, czyli przede
wszystkim na ofercie srebrnych monet koronnych Stanisława Augusta Poniatowskiego,
jakie może było wylicytować. A po drugie, na swoim udziale i odczuciach, jakie
towarzyszyły mi w czasie aukcji. Na wstępie trzeba przyznać, że aukcyjny okres
jesienno-zimowy w tym roku zapowiada się naprawdę bogato, gdyż z licznych
zapowiedzi wynika, że wiele firm postawiło właśnie na tę formę sprzedaży.
Dodatkowo należy wspomnieć, że sezon imprez rozpoczął się wyjątkowo szybko, bo w
końcu data 2 września to jakby się uprzeć była jeszcze „końcówka wakacji”. Jak
słyszałem z kilku źródeł, termin ten spowodował nawet pewien popłoch wśród
amatorów numizmatyki. Do tego stopnia, że część z uczestników pędem wróciła z
wakacji, z gór, z lasów, z plaż… by zaszyć się w jakimś spokojnym miejscu
wyposażonym w porządny dostęp do sieci i powalczyć o nowe monety do kolekcji. Trochę
to dziwne, bo przecież podobno „internet jest wszędzie”, ale okazuje się, że w
naszym kraju nie ma to jednak, jak dobre, domowe wi-fi. Poniżej drobny dowód na
takie zachowanie, które nieco z przymrużeniem oka odnotowałem nad polskim
morzem J
Jak widać na ilustracji, ludzi „wymietło” i tylko
nieliczni zbieracze bursztynu oparli się imprezie Pana Damiana J.
Reklama z pewnością zadziałała. Gdzie mi tam z blogiem mierzyc się do tych
wszystkich filmików, prezentacji i konkursów umilających czas oczekiwania. Ale
nic, jadziemy z tematem.
Więc, tak – kolega Poniatowski i numizmaty (jak już
nas do tego przyzwyczaił) – jest zwykle ważnym i poważnym elementem oferty,
jaką Gabinet przeznacza na swoje aukcje. Ilościowo znów mieliśmy do czynienia z
całkiem okrągłą liczbą 31 egzemplarzy. Niby sporo jednak na tle rekordowej
ilości 1142 obiektów, jakie zgromadzili organizatorzy, wcale znów nie tak dużo.
Nawet nie „końcówka” i trzeba obiektywnie podsumować, że oferta SAP nieco
ginęła w tłoku innych ciekawostek. Jak się z tej liczby odsieje dwa piękne
medale z suity królewskiej, których niestety (na szczęście dla budżetu) nie
zbieram. Jak się o tego odejmie monety próbne, miedziane i gdańskie, których
również nie kolekcjonuje, a które zostały wystawione w ilości dziesięciu sztuk
- to każdy pełnosprawny matematycznie czytelnik stwierdzi, że zostaje zaledwie grupka
19 potencjalnych obiektów zainteresowania. Jak dla mnie niezbyt wiele. Tu
dochodzimy do plusów/minusów konkretnego ukierunkowania i kształtowania zbioru.
Ja po latach zbierania „wszystkiego”, jakoś przyzwyczaiłem się do tego
ograniczenia i każdemu, kto rozmyśla nad uporządkowaniem swoich zainteresowań,
będę polecał ten prosty model. Pewnie to już pisałem, ale gdybym jeszcze raz
dokonywał wyboru, to prawdopodobnie wybrałbym to samo lub nawet ograniczył się
jeszcze „o krok” mocniej, na przykład, jedynie do konkretnego nominału. Zatem
dziś będzie opowieść, krótka jak 19 srebrnych monet koronnych Stanisława
Augusta Poniatowskiego wystawionych do licytacji na 2 aukcji GNDM.
Teraz przejdziemy do prostego opisu monet
okraszonych moim drobnym komentarzem każdego krążka, prowadzącym do wyboru
obiektów, jakie uznałem za interesujące. Od razu powiem, że nie było ich tym
razem wiele. Zacznijmy od „grubasków”, na których zakup zwykle trzeba wysupłać
najwięcej biletów NBP, czyli od talarów i półtalarów, poniżej zdjęcia monet
należących do tych nominałów.
Jak widać było ich sześć, z czego gołym okiem widać,
że pięć z nich znalazło swoich nabywców. Pierwszy w ofercie był poszukiwany i
popularny wśród kolekcjonerów talar typu „zbrojarz” z 1766. Ciekawa moneta, o
której artykuł na blogu się jeszcze nie ukazał. Tym bardziej zawsze zwracam
uwagę na ten rocznik przy okazji zbierając materiał do wpisu, który jest
zaplanowany w bliżej nieokreślonej przyszłości. Odmiana prawdopodobnie „bez
kropki po COLONIEN i dacie”, jednak nawet z doskonałych zdjęciach, jakie
udostępnił organizator można było mieć pewne wątpliwości, co do dokładnej
atrybucji. Powodem niestety była, przeciętna, jakość krążka, który akurat w
miejscach po COLONIEN i po dacie nosił jakieś defekty, które po bliższym
zbadaniu mogły okazać się być „dawną kropką”. Organizatorzy ocenili stan monety
na 3+/2 dodając informacje o nierównomiernej patynie. Ja mimo tego, że nie mam
tej odmiany jakoś nie zapałałem uczuciem do tego talarka. Z doświadczenia wiem,
że taka nierównomierna patyna oznacza często nic innego, jak fakt, że moneta
została po prostu przeczyszczona. Ja tam się akurat na czyszczeniu zbytnio nie
znam, więc tym bardziej jak mogę to staram się unikać tego typu numizmatów. W
tym przypadku akurat mogłem, więc po zapisaniu zdjęć nie zatrzymałem się na
niej dłużej. Kolejny taral, to popularny rocznik, 1788 o którym już kiedyś
pisałem. Wpis do odnalezienia po prawej stronie bloga w obszarze „Opisane
Monety”. Trochę to dziwne, ale musze przyznać,
że w takich przypadkach właśnie wracam do swoich starych artykułów i porównuje
zdjęcia w aukcjach z tekstem by określić konkretną odmianę lub wariant. Nawet
jak nie chcę kupić, robię to dla treningu oka, żeby się opatrzyło z monetami. W
końcu „mieć dobre oko” to ważna cecha, która bardzo przydaje mi się w
codziennym zbieractwie, gdyż często jedno spojrzenie wystarcza żeby określić
czy mam przed sobą jakiś ciekawszy egzemplarz. Więc przy okazji, polecam taki
trening. Ale wracając do monety, to AWERS1/REWERS1 składający się na WARIANT 1,
który oceniłem na R2. Nawet dość ciekawa kombinacja stempli, która nie trafia
się zbyt często, bo z moich zgrubnych szacunków wynikało, że stanowi tylko
około 10% nakładu. Nie mam tego wariantu, jednak wygląd monety odstraszył mnie
od tego, żeby poważniej pomyśleć o dołączeniu jej do zbioru. Nie lubię jak na
awersie talarów w tym typie popiersia, włosy króla są wytarte w ten sposób. Mam
swoje preferencje codo stanu królewskiej fryzury. Niestety większość obiegowych
monet, nie spełnia mojego minimum stąd na swój egzemplarz jeszcze musze
poczekać. Dodatkowo „zmęczony” rewers z brzydkim justunkiem na herbach upewnił
mnie w postanowieniu.
Kolejne dwie sztuki to niezwykle efektowne i ciekawe
Tary Targowickie z 1793 w odmianie, która akurat posiadam. Nie mniej jednak ta
efektowana moneta zawsze zbudza mój zachwyt i ciekawość rozbudzona jeszcze
bardziej artykułem, który na temat tego talara napisałem na blogu (do odszukania,
tam gdzie poprzednia). Moneta niezmiernie interesująca, opowiadająca niezwykła
i tragiczna historię upadku I Rzeczpospolitej, Jakiej trzeba więcej reklamy.
Gdzieś nawet czytałem lub słyszałem, że każdy „poważny” kolekcjoner monet
okresu polski królewskiej powinien mieć swój egzemplarz tego talara. Ja mam,
ale czy „każdy powinien mieć” to raczej nie sądzę. Z przekory buntuje się
zawsze przed takimi stwierdzeniami, gdy ktoś definiuje, co inny powinien mieć
żeby „BYĆ PRAWDZIWYM” kimkolwiek. Prawdziwy Polak to to, prawdziwy warszawiak
to tamto… prawdziwy kolekcjoner to Talar z 1793 roku. Moneta nie jest tania,
dyskusyjna jest również ilość wybitych sztuk, miejsce i czas powstania. Znane
są historie z dobijaniem kolejnych talarów w XIX wieku za pomocą oryginalnych
stempli, jakie pozostały po produkcji. Tak, że moneta intersująca a do tego
tajemnicza J.
Dwa egzemplarze jak widać na zdjęciu zostały sprzedane praktycznie za kwoty
wywołania. To oczywiście trochę pozorne, bo do doliczeni jest jeszcze prowizja
organizatora. Jednak ceny około 15 tysięcy złotych za mocne II stany
zachowania, to moim zdaniem adekwatna kwota za tego typu pamiątkę z epoki.
Swoje trzeba zapłacić i to się raczej tak szybko nie zmieni. A jak już to
raczej nie w ta stronę, której oczekują polujący na nią amatorzy monet SAP.
Trzeba też dodać, że moneta bez slabu, która oceniona została przez
organizatorów na I-/II+ „wygrała” pojedynek cenowy z trumną AU 58. Niby
normlane, ale zawsze warte odnotowania.
Idąc dalej, dochodzimy do niesprzedanej sztuki z
1794 roku. Moim zdaniem trudno się temu jakoś bardzo dziwić, bo ostatnimi czasy
mamy prawdziwy wysyp talarów z tego rocznika. Co prawda przeważnie, co jeden,
to brzydszy a ten z aukcji, nawet niczego sobie, ale widocznie nie zauroczył.
Moneta i rocznik, o której pisałem na blogu stosunkowo niedawno, więc z
reporterskiego obowiązku sprawdziłem tylko, co o tym konkretnym wariancie
napisałem. WARIANT 1 to średnio popularny numizmat, oceniony przeze mnie na R2,
więc całkiem „spoko”. Jednak ja osobiście od tego talara wymagam jednak nieco,
więcej niż stan III. Jako absolutne minimum założyłem sobie, żeby moneta nie
miała defektów. Z 6 wariantów, jakie opisałem, posiadam zaledwie jedną, ale
jakoś nie mam parcia do nierozsądnego powiększania kolekcji o sztuki lekko-pół-średniej
jakości. Na mennicze mnie pewnie nie będzie stać, jednak pewne standardy
chciałbym zachować. W tym egzemplarzu nie podobała mi się plama przy twarzy
króla na awersie, sugerująca zapewne wcześniejsze zabiegi higieniczno-porządkowe.
Dodatkowo błędy blachy występujące po obu stronach, dopełniły reszty. I
wreszcie rodzynek w swoim rodzaju, czyli półtalarek z 1788 roku. Nie odkryje tajemnicy,
jeśli napiszę, że to najpopularniejszy rocznik tego nominału. Dal mnie jednak
wyjątkowo ciekawy, bo niebawem mam zaplanowany wpis na ten właśnie miły sercu
temat. Stąd zdjęcie zapisane powędrowało do zasobów komputera, a ja nieco
wnikliwiej przyjrzałem się tej sztuce. Co trzeba było to sobie zanotowałem i
zapisałem, jednak jako potencjalny nabywca stwierdziłem, że akurat tak się
złożyło, że posiadam już ten wariant. O szczegółach związanych z wariantami
będzie można poczytać już niebawem, więc nie będę zgłębiał tematu. Napisze
tylko, że moneta mi się bardzo podobała. I nawet odnotowałem to sobie w
notatkach na stronie aukcji. Jest w zdecydowanie lepszej formie niż egzemplarz,
jaki ja posiadam. Mój półtalar to jednak efekt dość odległego zakupu, kiedy
moje standardy nie były jeszcze dostatecznie wykrystalizowane. Stąd uznałem, ze
oferta jest ciekawa i na wymianę mógłbym go nawet postarać się kupić. Warto
odnotować także, że ocena stanu III+, jaką przyznali temu egzemplarzowi
organizatorzy była moim zdaniem dolną granicą i przynajmniej na zdjęciach
moneta podobała mi się jak II-, a to już całkiem interesująco J.
Tyle o sześciu najgrubszych monetach Poniatowskiego.
Czy zawalczyłem o którąś z nich oraz jaki był tej walki ewentualny efekt o tym napiszę
dopiero na końcu. Teraz lecimy dalej i przechodzimy do kolejnej ciekawej grupy
złożonej z ośmiu dwuzłotówek i złotówek SAP. Nominały znane i lubiane, więc
zapowiada się ciekawa zabawa. Na początek zdjęcie tej grupy ofert.
Już na pierwszy rzut okaz widać, że wszystkie monety
znalazły swoich nowych właścicieli. Drugie spostrzeżenie, to rozrzut cen, jaki charakteryzował
ten niezbyt równy i dobrany zbiór numizmatów. Od ceny 2900, jaka uzyskała
dwuzłotówka z 1794 roku do kwot 200 i mniej, jakie osiągnęły popularne roczniki
w słabych stanach zachowania. Aż nasuwa się pytanie, czy czasem rekordowa ilość
obiektów nie mogłaby być nieco mniejsza, to pracy by było przy tym mniej a
zadowolenia pewnie podobne. Ale jak to mówią, nie mój cyrk nie moje małpy, stąd
zakładam, że to może być jakieś kolejne doświadczenie do ewentualnej korekty w
przyszłych imprezach. Pierwsza moneta z tej grupy to ciekawa dwuzłotówka z 1769
roku. Słowo „ciekawa” oznacza oczywiście jedynie rocznik, tak rzadko spotykany
w sprzedaży. Zaledwie 5 notować w archiwum WCN, musiało odpowiednio zadziałać
na wyobraźnię gdyż pomimo „trudnego” stanu zachowania moneta okazał się być
całkiem atrakcyjną ofertą. Ja tez nie mam tego rocznika, zatem i dla mnie była
to nie lada ciekawostka. Cena wywołania przystępne, jednak ten stan. O któż to…
jakiż to Saracen bez serca, jakiż to„ vice-miszcz” czyszczenia, jakiż
„Paganini-saperki” wśród poszukiwaczy - potraktował Cię tak okrutnie, o moneto
moja! Można by tak za „wieszczem: jeszcze długo lamentować, dość powiedzieć, że
ktoś naprawdę okrutnie popsuł rzadką i cenna monetę. Byłbym pewnie w stanie
zapłacić naprawdę niezły grosz (nawet kilka) za ten egzemplarz w stanie
„przed”. Czasu jednak nie cofniesz. Moneta w slabie oceniona na „AU details”
była dla mnie z jednej strony niezwykle ciekawa a z drugiej serce się kraje jak
ktoś ją potraktował. Cóż zdjęcie zapisane a moneta zanotowana, jako potencjalny
cel niskiej licytacji J.
Kolejne dwie sztuki to dwuzłotówki z ciekawego
rocznika 1772. Bardzo zainteresowały mnie te sreberka i dłuższa chwile
spędziłem podziwiając je każda z osobna oraz porównując między sobą. Pierwsza z
nich, której stan organizatorzy ocenili na pełne II, była nawet reklamowana,
jako „atrakcja” aukcji, więc zapisałem zdjęcie i dokładnie przenalizowałem obie
strony w poszukiwaniu śladów tej prawie menniczości. Niestety moim zdaniem, ze
zdjęcia dwuzłotówka wygląda zdecydowanie gorzej niż na II i według mnie ocena
została znacznie przesadzona. Awers nawet OK, jednak to, co mnie najbardziej
uderzyło i odepchnęło od rozważania zakupu tego egzemplarza znajdowało się na
rewersie. Ślady starej patyny widoczne w zagłębieniach oraz zakamarkach rysunku
i napisów, kontra całkiem świeży metal na pozostałej części. Na myśl przyszły mi wykopane w strasznym
stanie monety starożytnego Rzymu, które wydłubuje się z wiekowych złogów patyny
i żłobi w nich ręcznie poprawiając rysunek i napisy. Czasem mam przyjemność
oglądać monety rzymskie na forum TPZN.pl. i wiem, że takie działanie nie
zyskuje sympatii znawców mennictwa tego okresu. Z tego, co słyszałem, tak ryjąc
i żłobiąc, to czasem niechcący można „wyprodukować” zupełnie nie to, co w
oryginale zawierała poprawiana w ten sposób moneta, więc naprawdę słabo.
Pierwsze skojarzenie powędrowało, więc w tym kierunku i wyobraziłem sobie
właściciela, który śrubokrętem ryje w rewersie wydobywając z grudy patyny
tarcze z herbami. Każdy z herbów na monecie wydawał się potwierdzać, tą moją
wizję. Ich nieregularne kształty odznaczały się z patynowego tła, jakby
stwarzając tylko pozory podobieństwa do oryginałów. Odeszła mi ochota na zakupy
i skupiłem uwagę na drugiej monecie z tego samego rocznika. Od razu wydała mi
się sympatyczniejsza i ciekawsza od bardziej reklamowanej „siostry”. Awers nieco wytarty, ale tylko minimalnie
poniżej stanu „do przyjęcia”. Za to rewers, tak jakoś „romantycznie niedobity”,
ale świeży, połyskujący menniczo. Nie zauważyłem tez śladów kombinacji i
czyszczenia, co w mojej ocenie bardzo podniosło wartość tej konkretnej oferty.
Poszukuje dwuzłotówki z tego rocznika, stąd uznałem, że o ten egzemplarz będzie
warto powalczyć. Zatem pierwszy zdecydowany obiekt do licytacji.
Kolejna monetą była zapuszkowana dwuzłotówka z ostatniego
roku bicia tego nominału, czyli z feralnego 1795. Pisałem o tym roczniku już
dwukrotnie, przy okazji opisywania ciekawostek związanych z dwuzłotówkami z
1794, stąd zawsze interesują mnie ładnie zachowane egzemplarze z tych lat.
Rzuciłem też oko na rant, bo kto czyta moje „wypociny” ten wie, że są takie
roczniki, w których trzeba być wyjątkowo czujny i zorientowany. Ja jestem J.
Nic ciekawego (czytaj, odmiennego) nie zaobserwowałem. Prywatnie ten rocznik
uważam za mocno przereklamowany, jeśli chodzi o stopień rzadkości. Monet z 1795
roku jest na rynku sporo i oszacowanie poczynione przed laty przez Edmunda
Kopickiego nie broni się w obecnym czasie. W moim artykule, przydzieliłem
stopień R i zdania do teraz nie zmieniłem. Jednak sama moneta była bardzo
ładna, włosy króla takie jak lubię a delikatny justunek na rewersie jest
standardem dla tego nominału w 1795 roku. Spece z PCGS ocenili stan na AU 58,
stąd z pewnością mieliśmy do czynienia z wyjątkowo dobrze zachowanym
egzemplarzem. Ja mam już swoja dwuzłotówkę w tym roczniku z przebitą datą z 4
na 5 jak w tym wariancie, stąd nie planowałem zakupu tego krążka. Moneta jak
najbardziej warta grzechu, nie dziwiło mnie, zatem, to, że walczono o jego
zakup. Jednak osiągnięta cena 2 900 złotych plus opłaty, to jak dla mnie
stanowczo zbyt wiele. Nie chcę gasić zapału nowego właściciela, więc uznajmy,
że to tylko moja opinia, niepoparta dogłębną analizą J.
Teraz przechodzimy do złotówek. Pierwsza
z brzegu była brzydka czterogroszówka z 1766 roku. Oryginał, wariant z dużymi
orłami, jakich wiele, opisany przez organizatorów, jako Parchimowicz 19.a6.
Niech to będzie dowód ile pracy włożono, żeby odszukać poprawna odmianę/wariant
monety. Stan III/III+ nie powalał, Zdecydowanie moneta dla poczatkujących
amatorów mennictwa ostatniego króla. Cena wywołania 100 złotych, przebicie 160
% - brawo, jest się czym pochwalić J.
Dalej natknąłem się na ładnie zachowaną monetę w
dość popularnym roczniku. W końcu 1787 to rocznik szczególny, pierwszy bity
według II reformy menniczej za czasów panowania Poniatowskiego. Egzemplarz około menniczy, zapakowany w
plastik z ocena AU 55. Ja tam fanem slabów nie jestem i na te ichnie numerki
patrzę z mocnym przymrużeniem oka, stąd postanowiłem się po swojemu rozejrzeć i
sam ocenić jej stan. Oczywiście urzekły mnie włosy króla na awersie, to chyba
jakiś fetysz, ale zauważyłem, że fryz Najjaśniejszego Pana kolejny raz
przesłonił mi inne cechy moniaka. Trzeba przyznać, że moneta jest atrakcyjna, a
do tego nieco lepsza od tej, jaką posiadam, stad uznałem, że o ile cena nie
będzie zaporowa to powinienem postarać się o ten egzemplarz i podmienić dwuzłotówkę
z 1787 będącą w moim posiadaniu na „nowszy model”. Nawet mimo tego, że akurat
rewers już nie był taki wyjątkowy, żeby nie powiedzieć „zwykły”. Posiadał
zwykłe dla tego nominału monet SAP defekty, jak justunek, niedobicie, defekt
blachy a nawet brzydkie brązowawe przebarwienia. Skusiła mnie cena wywołania,
ustawiona odpowiednio nisko żeby takich „Cześków” jak ja zachęcić do wzięcia
udziału w zabawie. A co, a jak – ja się nie zabawię? J
Po tej ładnej sztuce pozostało już tylko mgliste wspomnienie, bo gdy
przeniosłem się na kolejna monetę to cały czar mennictwa SAP prysł w jednej
chwili. Złotówka z 1790 roku z stanie III, na aukcji nie powinna mieć racji
bytu. Rozumie, że „alejaktudrogo” jest teraz „BE”, ale za 100 złotych to już
lepiej było ją tam wystawić. Tak się mądrze trochę, sam nie mając wiele
lepszych „okazów”, ale takie prawo posiadacza bloga. W każdym razie, za te „okazy”
dziękuje, nie skorzystam. Jednak początkujący amatorzy monet Poniatowskiego mogą
sobie na nich poużywać. Ostatnia moneta z grupy dwu i jednozłotówek była
jeszcze gorsza… Rocznik 1793 w ogromnie optymistycznie ocenionym stanie na
III+. Myślę, że i III minus w tym konkretnym przypadku to i tak o stopień za
dużo. Pisać nie ma tu, o czym. Emocje jak na w kolejce do magla. Brak.
Końcówka powyższego zbioru nie była zbyt ciekawa,
ale jak mówi jeden mój znajomy „coś tam Panie drgnęło w pończochach”, stąd rokowania,
co do końcówki aukcji monet SAP są pomyślne i pozytywne. Na tyle żeby przejść
dalej do ostatniej grupy, jaką stanowić będą srebrne groszaki, ale nie jakieś
zwykłe „wycieruchy”. Popatrzmy na te cuda.
I tak, pięć z pozoru zwykłych groszaków Poniatowskiego,
już po zdjęciach i cenach można uznać za swoistą ozdobę aukcji nr 2, a jeśli nawet
nie całej imprezy - to oferty SAP już zdecydowanie.
Pierwsze dwie monety stanowiły półzłotki w doskonałych
stanach zachowania. Tą grupę rozpoczyna najpopularniejszy z możliwych rocznik 1767,
ale za to mennicza sztuka, zapakowana w plastik z napisem MS 62. Nie często w
kupie dwugroszy SAP z tego rocznika, jaka jest oferowana na każdym możliwym rynku
zbytu, spotyka się taki wysoko oceniony stan. Może nie ideał, bo trochę niedobita
i przejustowana, jednak posiada tą menniczą świeżość i połysk, za którą wielu
jest w stanie zapłacić a nawet i przepłacić. Ja do tej grupy nie należę, pościg
za menniczymi sztukami w slabach pozostawiam wyspecjalizowanym w tym kierunku
kolekcjonerom. Mam monet z tego rocznika mam dokładnie 13 i jedynie wypatrzenie
jakiegoś nowego wariantu może mnie skusić do powiększenia zbioru. I teraz przechodzimy
do ozdoby aukcji, która została sprzedana najdrożej. Nie często spotyka się sytuacje,
gdy półzłotek schodzi za kwotę powyżej 10 tysięcy złotych. Ten z 1785 roku,
szedł za grubo powyżej tej granicy. Nie bez kozery Pan Damian reklamował ta
sztukę na facebooku i prezentował na filmiku niezwykłe walory i idealny stan, w
jakim się moneta znajduje. To w końcu „PÓŁZŁOTEK E.B. jak LUSTRZANKA”, co
musiało wpłynąć na fantazje i wyobraźnie licytujących amatorów. Czy byli to amatorzy
półzłotków, mennictwa SAP czy „jedynie lustrzanek” to już jest inna kwestia,
jakiej na tych łamach nie będę rozstrzygał. Nie tylko sam stan zachowania, w
jakim znajdowała się numizmat był mega, bo i rocznik 1785 również jest bardzo
interesujący. Napisałem nawet o nim kiedyś coś już na blogu. Link do wpisu
obok, tam gdzie zawsze. Można sobie sprawdzić, jaki to konkretnie wariant
trafił na aukcję GNDM. Miłym akcentem (dla mnie) było użycie w opisie tej oferty
odniesienia do bloga. Jak już piszemy o mnie, to dodam, że łatwiej jest o czymś
napisać niż to mieć… i niestety jeszcze nie posiadam tego rocznika w sporym
zbiorze dwugroszy, jaki udało mi się dotąd zgromadzić. Tym samym jest ogromna wyrwa
w kolekcji, którą można by teraz zalepić. I to nie byle jaką monetą, ale
menniczą, zapewne jedną z pierwszych odbitek stempla. Kusiła mnie ta
perspektywa, oj kusiła J. Cena 13 000 złotych przerosła
oczekiwania większości znawców, czy jednak dla mnie okazała się do przyjęcia? O
tym na końcu wpisu J
Kolejne trzy monety to 10-cio groszówki z okresu obowiązywania
II reformy menniczej. Zawsze chętnie zbierane, posiadają liczne grono swoich
wielbicieli. Na wstępie opisu tego małego zbiorku muszę oświadczyć, że naprawdę
wyjątkowo piękne stany udało się zgromadzić organizatorom. Wszystkie trzy
monety były piękne i doskonale zachowane. Znacznie przewyższały średnią, jaka
spotyka się regularnie w ofertach sprzedaży. Pierwszy egzemplarz z 1787 roku. A
jakże, zapakowany w slab PCGS z oceną MS 64. Pisałem o tym roczniku całkiem niedawno
i nieco żałowałem, że ta sztuka ujawniła się dopiero teraz, bo z pewnością
zasługiwała na zdjęcie na blogu. Awers w dwukropkiem po POL i z delikatnym
dwukropkiem po KROL prezentował się naprawdę zacnie. Rewers również bez
zarzutów, nic tylko zamawiać, kupować i płacić. Problem w tym, że takich, co chcieli
płacić z pewnością będzie kilkunastu, zatem szybowała się walka. Byłem nią wstępnie
zainteresowany. Kolejna dziesięciogroszówka pochodziła z rocznika 1790, który
jest chyba najpopularniejszy, jeśli chodzi o występowanie w sprzedaży. Mam
kilka sztuk z tego roku, więc generalnie, jako potencjalny kupiec nie jestem
nim aż tak intensywnie zainteresowany. Niemniej jednak zawsze warto sprawdzić,
jaki wariant prezentuje każda oferowana moneta, bo w tym roczniku jest kilka
ciekawostek. Poświęciłem temu zagadnieniu swój pierwszy wpis na blogu, stąd mam
do nich pewien sentyment. Linka nie daje, bo do 1 artykułu łatwo trafić. Ale
wracając do numizmatu, sreberko całkiem dobrze zachowane. Nie mennicza sztuka,
ale również warta zainteresowania. Szczególnie takie popularne roczniki, warto
zbierać w dobrych stanach, stąd byłem pewien, ze oferta znajdzie swoich amatorów.
Po sprawdzeniu z spisie zbioru, stwierdziłem, że posiadam już ten wariant, więc
z czystym sumieniem przeszedłem do analizy ostatniej srebrnej monety koronnej
Poniatowskiego oferowanej na aukcji. Ta moneta to 10-cio groszówka z 1793 roku,
również opakowana w plastik, tym razem z innym skrótem - NGC i oceną MS 62. Z
pewnością numizmat był menniczy, jednak to słabe bicie i spowodowane tym niedobicia
na sporych powierzchniach obu stron krążka, bardzo osłabiają dobre wrażenie,
jakie tak zachowana moneta powinna wywierać w miłośnikach numizmatyki
ostatniego króla. Tu, myślę o sobie J. Dodatkowo
obraz dopełniają liczne wady blachy, jakże charakterystyczne dla tego rocznika.
Mam mennicza złotówkę z 1793 roku i jest tak upstrzona tymi wadami, że wygląda jakby
rój meteorów przechodził przez mennice w chwili wybicia krążka. Podobnie było z
tą 10-cio groszówką. Z jednej strony połyskliwa sztuka, a z drugiej taka niepozbawiona
defektów. Ot, coś dla prawdziwego miłośnika błyszczących monet polski
królewskiej zorientowanego na mennicze sztuki. Do mnie niestety nie trafiała ta
oferta.
To już koniec warstwy opisowej. Dostęp do katalogu
aukcyjnego jest otwarty, więc każdy może sobie sam pooglądać i własnoocznie
ocenić ofertę monet SAP oraz wylicytowane ceny. Na 19 egzemplarzy, 18 zostało
sprzedanych, wiele uzyskało znaczne przebicia, stąd zakładam, że sama aukcja
była finansowanym sukcesem. Czy była sukcesem organizacyjnym, to przyznam, że
nie wiem… i nie powiem. Tak się, bowiem dziwnie złożyło, że nie śledziłem na żywo
przebiegu imprezy gdyż w tym dniu od rana byłem w podróży a potem uczestniczyłem
w rodzinnej uroczystości, zatem byłem offline. Jednak z relacji samych
organizatorów wynika, że aukcja generalnie poszła szybko i sprawnie, mimo
ogromnej ilości obiektów oraz początkowych problemów z transmisją live. Nawet Pan Damian
napisał, że liczne grono uczestników (przypomnijmy sobie opustoszałe plaże z początku
wpisu) nieco zatkały system i wydolność łączy internetowych była zagrożona. To
w każdym razie kolejne cenne doświadczenie dla organizatorów i sukces, że mimo drobnych
kłopotów natury technicznej potrafiono się z nimi szybko uporać bez większego wpływu
na imprezę. To, co mnie szczególnie zaciekawiło, to „nieoczekiwana zamiana miejsc”,
jaka miała miejsce podczas aukcji. Miła odmiana, którą ilustruje poniżej.
Nie byłbym sobą gdybym nie skorzystał z okazji by przerobić
nieco informacje ściągnięte ze strony Gabinetu. Mam nadzieje, że właściciel nie
będzie miał mi tego żartu za złe, szczególnie ze noty za styl maił całkiem
poprawne i nawet dodatek „za wiatr” wiejący w oczy otrzymał większy niż jego
sympatyczna zmienniczka. Pozwalam sobie na takie wycieczki, ponieważ ostatnio mając
przyjemność rozmowy z Panem Damianem, gdy odbierałem wylicytowane monety z 1
Aukcji, zwracałem mu właśnie uwagę na trudności jakie napotkał z „pracą głosem”
podczas pierwszej imprezy. Mówił, że zna temat i cos zaradzi. I jak ładnie
zaradził J.
Takiej numizmatyki oczekujemy J.
No dobra teraz, kiedy zbliżam się do końca wpisu
nadszedł wreszcie czas żeby pochwic się zdobyczami. Zanim jeszcze o tym, nieco
tła związanego z budżetem. Otóż remont i związana z tym częściowa wymiana
umeblowania oraz krótkie acz intensywne wakacje we Lwowie (tylko długi weekend)
mocno nadszarpnęły stanem moim finansów osobistych. Prawie trzy Talary
Targowickie pieniędzy poszły na zmarnowanie w ściany, podłogi, meble i inne
udogodnienia – stąd na zawodowe podejście do licytacji, "tak po ludzku" nie starczyło
mi środków. Jednak nie poddałem się bez walki i leżąc ranny oddałem jeszcze
salwę w stronę wroga. Co „po polsku” znaczy, że ustawiłem limity na 4 monetach,
którymi byłem najbardziej zainteresowany a których ceny końcowe szacowałem w
zakresie moich aktualnych możliwości. Wyruszyłem w podróż pełen niepewności,
jednak przekonany, że posiadam wystarczające argumenty by zgarnąć, chociaż
część wygranej. Jak mi poszło, pokazuję „filmowo” na ilustracji poniżej…
Kilka drobnych przeróbek, żeby nie pokazać zbyt
wiele. W końcu i tak w swoich tekstach odkrywam sporo „intymnych” informacji,
stąd limity aukcyjne pozostawiam dla siebie i organizatorów. Nie były to kwoty
małe, ale jak się okazało niewystarczające by odnieść jakieś choćby drobne
zwycięstwo. W kilku przypadkach nie zabrakło mi wiele, raz byłem „tym drugim”. No cóż nie poszło tak jak miało, nauka na
przyszłość.
Podsumowując, impreza, jako całość wygląda na
kolejny sukces Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka, który rozwija własny
biznes i rośnie w siłę. Platforma aukcyjna One Bid jak widzę sprawdza się w
boju i wzbudza zainteresowanie nowych podmiotów. Monety króla Poniatowskiego wystawione
do sprzedaży były ciekawe, choć niezbyt liczne, jednak z drugiej strony wiele z
nich oferowano w wyjątkowo pięknych stanach zachowania. Na te z oceną MS mnie osobiście
nie było stać, więc sobie tą przyjemność odpuściłem. Po za pewnymi wyjątkami, uważam,
że uzyskane ceny były całkiem OK. Szczególnie dotyczy to 4 obiegowych egzemplarzy,
w które sam celowałem. Z perspektywy czasu uważam, że mogłem się nieco bardziej
postarać, ale co się odwlecze to nie ucieknie, bo to w końcu numizmatyka, czyli
pasja, która wymaga czasu i uczy pokory. Jak w przyszłości budżet i czas
dopisze, to sobie to jeszcze nie raz odbiję. A okazji będzie, co nie miara, bo
to w końcu dopiero inauguracja sezonu aukcyjnego i już kolejne imprezy czekają
w kalendarzu. Na koniec, najbardziej żałuję tego, że nie będę miał powodu, aby szybko
pokazać się na Nizinnej i zagadać z właścicielem i jego sympatyczną załogą.
Jednak to też z pewnością da się w niedalekiej przyszłości „zmenadżować” (jak mówimy
u nas, w robocie) i stan ten nie potrwa zbyt długo. Ja teraz mam błogi urlop i
spore plany związane odpoczynkiem i… dalszym rozwijaniem pasji, stąd nie mówię „żegnaj”
a jedynie „do zobaczenia niebawem”. J
W
dzisiejszym blogu, „co złego to nie ja”, pisałem wyłącznie o swoich prywatnych opiniach
związanych z aukcją. Jeśli amatorów monet interesują bardziej oficjalne
informacje, to odsyłam na stronę GNDM na facebooku oraz na blogi „Blog GNDM.pl”
oraz „Spod Stempla”, do których link znajduje się po prawej stronie tekstu w sekcji
„Moja Lista Blogów”. We wpisie wykorzystałem dane i zdjęcia związane z imprezą
oraz ilustracje wyszukane przez google grafika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz