Dzisiaj dalej rozwiniemy temat fałszerstw monet polskich,
jaki rozpocząłem artykułem w poprzednim miesiącu. Przypomnę, że w poprzedniej
części miarę dokładnie prześledziliśmy jak do tego doszło, że władca Prus
Fryderyk II w czasach saskich zszedł na złą drogę, zdobył sprawność fałszerza i
rozkręcił spiralę produkcji falsów na masowa skalę. W tym odcinku skupimy się
już tylko na czasach SAP. Postaram się przybliżyć cztery główne aspekty
związane z fałszerstwami pruskim monet SAP. Pierwsza cześć wpisu będzie
poświęcona wprowadzeniu do tematu, dalej opisze jak odbywało się samo fałszowanie,
potem jak wprowadzano podrabiane monety do obiegu a zakończę opisując metody i
wyniki walki, jakie przeciwko fałszerstwu pruskiemu podejmowały nasze
instytucje państwowe. Wpis z sierpnia zakończyłem na roku 1764, w którym
to na polskim tronie zasiadł Stanisław August Poniatowski. Dziś, zatem
startujemy z naszą narracją od tego momentu.
Jak kombinował Fryderyk II?
Mamy rok 1764, nowy król w pacta conventa został zobowiązany
przez sejm konwokacyjny do pilnego uzdrowienia sytuacji monetarnej w kraju.
Trzeba dodać, że wraz z zobowiązaniem do naprawy finansów sejm nie zdecydował
się uchwalić żadnego budżetu na to dzieło. Co oznaczało, że nie tylko sam wybór
idei „jak tego dokonać?” był na królewskiej głowie, ale też, „za co to
zrobić?”. Nowy władca z zapałem młodego człowieka czynu zabrał się za
działanie. Naj sam pierw powołał ciało doradcze - Komisję Menniczą, do której
zaprosił "ówczesną śmietankę polskiej myśli ekonomicznej". Wraz z tą komisją przez
następne lata debatował nad wprowadzeniem nowego systemu monetarnego,
realizacją tego dzieła oraz późniejszymi jego zmianami. Generalnie pierwszy
okres mennictwa czasów SAP jest tematem pasjonującym, wartym osobnego wpisu,
więc nie będę tu tego teraz mocno rozwijał, wykorzystam tylko podstawowe
informacje potrzebne mi do lepszego opisania tematu fałszerstw.
Przez pierwsze dwa lata rządów Stanisława Augusta trwały równie
gorączkowe, co chaotyczne (na dzisiejsze standardy) działania, prowadzące do ustalenia
systemu monetarnego, jaki będzie obowiązywał w kraju oraz uruchomienia
produkcji srebrnych monet. W efekcie dnia 10 lutego 1766 roku ogłoszono wszem i
wobec uniwersał komisji skarbowej, który określił konkretnie, jakie monety będą
obowiązującym środkiem płatniczym. Zamieniono stopę menniczą obowiązującą od
wieku w Polsce na nową stopę, zwaną konwencyjną - obowiązującą w krajach
niemieckich, czyli między innymi u naszych południowych sąsiadów Saksonii i cesarskiej
Austrii. Na mocy nowych przepisów z grzywny kolońskiej srebra wybijano monety o
wartości 80 złp, a cenę dukata określono na 16 ¾ złp. W tym okresie to była
bardzo ambitna zmiana, gdyż stopy mennicze naszych najbliższych sąsiadów Prus i
Rosji były znacznie gorsze, zatem nasz nowy pieniądz miał być nie tylko piękny, ale
również bardzo wysokiej jakości.
Nowe pieniądze, to była też duża nowość dla społeczeństwa przez
pokolenia przyzwyczajonego do systemu, w którym główna role odgrywały szóstaki i tymfy.
Zatem kiedy wprowadzono nową stopę i nowe nominały monet, to system ten został
przyjęty z dużą rezerwą i nie miał łatwego startu. Społeczeństwo jak mogło wzbraniało się przed przyjmowaniem monet SAP w
rozliczeniach handlowych. Jednocześnie wraz z wprowadzaniem reformy ustalono
ceny skupu, wymiany oraz ważności monet poprzednich władców, w tym pruskich
fałszerstw z czasów saskich. Cena skupu i wymiany oczywiście w głównej mierze
uzależniona była od zawartości srebra. A że w obiegu było wówczas wiele „wynalazków
pruskich” Fryderyka II to podczas skupu prowadzono także wyrywkowe badania na rzeczywistą
zawartość srebra. Taka usługa kosztowała społeczeństwo dodatkowe „2 grosze od
zbadania na próbę” lub „4 grosze od stopienia 1 marki srebra”, co przy wymianie
niewielkich ilości znacznie podwyższało koszty i obniżało opłacalność wymiany.
Z drugiej strony oficjalne ceny skupu były mniej korzystne niż kwoty, jakie
można było otrzymać u handlarzy trudniących się wywozem monet do Prus, więc zamiast
do mennicy w Warszawie często wycofywane monety wędrowały za granicę. Na
wymianę unieważnianych monet nie dano społeczeństwu zbyt wiele czasu, zaledwie
kilka miesięcy, więc proces musiał być przeprowadzony mega sprawnie.
Ceny skupu, jakie płacono za wycofywane „srebrne” fałszywki:
- Tymf z literą T (potocznie nazwa „mała główka”) = 28
groszy (miedzianych) = 3 grosze (srebrne) + 5,5 grosze (miedziane),
- Tymf wrocławski Efraima (potocznie „efraimek”), ort = 10
groszy (miedzianych) = 1 grosz (srebrny) + 2,5 grosza (miedzianego),
- Tymf berliński, szczeciński, królewiecki (potocznie „bąk”)
= 7,5 grosza (miedzianego) = 1 grosz (srebrny).
Komisja Skarbu Koronnego wyznaczyła termin unieważnienia
wyżej wymienionych monet oraz innych obcych będących dotąd w obiegu - na 1
września 1766 roku. Od tego dnia miały one nie mieć prawa obiegu i podlegać
bezwzględnemu przetopowi w mennicy warszawskiej. Wszyscy posiadacze tych monet
mogli oddać swoją walutę do przebicia, lecz zabroniono im dalszego posługiwania
się wycofywanym z użycia bilonem. W tym samym prawie znajduje się klauzula
unieważniająca także krajcary bawarskie i austriackie, a także półtoraki
austriackie i wszystkie monety obcego pochodzenia bite na wzór tych krajcarów
lub półtoraków. Kolejną istotnym wątkiem z tego okresu jest fakt, że ludność
przyzwyczajona do starego systemu monetarnego nie chciała przyjmować monety
SAP, nie przyjmowały jej też na początku, co dziś może zabrzmieć dziwnie,
nawet…ówczesne instytucje państwowe. Dość powiedzieć, że po pierwszych
niepowodzeniach we wprowadzaniu do obiegu nowych monet, było bardzo blisko do całkowitego zaniechania ich bicia i powrotu do dawnego systemu (były już nawet prowadzone
projekty i próbne bicia 6 groszówek, zresztą dziś dużą rzadkość numizmatyczna).
Nie była to, więc łatwa i „dobra zmiana” a raczej reforma, której wpływ miał
mieć ogromne znaczenie dla przyszłych losów gospodarki krajowej.
Wracając jednak do tematów pruskich… Zmiana króla, obrady
sejmu, nowe przepisy i reformy nie powstrzymała Fryderyka II do zmiany swojej
polityki wobec sąsiedniej Polski. Jak teraz wiemy, w tym okresie Fryderyk II
prowadził politykę międzynarodową w porozumieniu z carycą Katarzyną II i można
nawet stwierdzić, że w pewnym sensie „zatwierdził” kandydaturę naszego króla. Nie widział w Stanisławie Auguście
Poniatowskim trudnego rywala, to znaczy osoby, która może skutecznie władać tak
rozległym i zróżnicowanym krajem jak Polska. Stąd nie przewidywał żadnych
większych kłopotów w kontynuowaniu swojej niewypowiedzianej wojny gospodarczej
ze swoim większym sąsiadem. Na dworze
polskiego króla miał swoich oficjalnych dyplomatów oraz grono nieoficjalnych,
dobrze opłacanych popleczników, którzy informowali go o każdym działaniu
polskich władz. Była to, więc sytuacja komfortowa. O sile i wpływie na
wewnętrzna politykę naszego kraju niech świadczy fakt, że król pruski był w
stanie „zdalnie” wpływać na nasz sejm w ten sposób, że uchwalał korzystne
uchwały dla Prus. Głównym obszarem starania Fryderyka II było podsycanie chaosu
poprzez utrzymanie w Polsce prawa „liberum veto”. Prawo to pozwalało między
innymi na zrywanie sejmików i sejmów, co miało destrukcyjny wpływ na wszelkie
próby reform naszego państwa. Korzystali z tego wszyscy nasi sąsiedzi, nie
tylko Prusacy. Generalnie trzeba powiedzieć, że w czasach SAP polityka
zagraniczna oraz ówczesna dyplomacja opierała się na przekupstwie i jawnym korumpowaniu urzędników, posłów a nawet całych środowisk. Co ciekawe nie
działo się tak tylko w Polsce a raczej były to ogólnie przyjęte procesy
panujące w tamtych czasach w Europie. Standardy były tak niskie, że praktycznie
nie istniały. Skala przyjmowania korzyści finansowych, mecenatu czy przywilejów
było tak wielka, że stała się niemal akceptowaną normą postępowania a co za tym idzie, nikogo to nie dziwiło…
Takie czasy sprzyjały zamiarom wrogów naszej państwowości. Król Prus chciał
mieć słabego sąsiada i swoją politykę prowadził bardzo skutecznie. Już wtedy marzyło się Fryderykowi II powiększenie
Prus kosztem sąsiedniej Polski. Szczególnie ogromną ochotę miał na tereny Pomorza, Wielkopolski,
Kujaw oraz miasta takie jak Gdańsk, Toruń, Elbląg, Bydgoszcz i Poznań. Oczywiście
jednym z podstawowych narzędzi służących do strategii osłabiania Polski była w
dalszym ciągu działalność fałszerska. Fryderyk II trzymał rękę na pulsie i
czekał spokojnie na decyzje o nowym systemie monetarnym w Polsce. W tym czasie
nie zwalniał produkcji fałszywek. W dalszym ciągu produkował fałszywe monety
polsko-saskie, które opisałem w poprzedniej części. Kiedy więc w 1766 roku uchwalono nowe stopy
mennicze i wprowadzono skup oraz wymianę starych nominałów, Prusacy znali już
doskonale nasze plany.
Nowe światło a raczej wielki snop jasnego światła na tematy
pruskich fałszerstw rzucił artykuł Elke Bannicke, niemieckiej badaczki z Muzeum
Narodowego w Berlinie, którego fragmenty zostały przedrukowane w najnowszym
katalogu duetu Parchimowicz/Brzeziński „Monety Stanisława Augusta
Poniatowskiego”. Dzięki badaniom niemieckich naukowców ustalono wiele
interesujących faktów, które będę przywoływał w dalszej części artykułu. Na
początek nawiąże do opisu szpiegostwa przemysłowego i działań dyplomatów
pruskich na dworze naszego króla. Otóż Fryderyk II był rzeczywiście doskonale
poinformowany o polskich planach i już 29 sierpnia 1765 roku znane mu było
sprawozdanie, które zawierało plany produkcji nowej polskiej monety. Na tej
podstawie król pruski zwrócił się do swoich doradców ekonomicznych żeby
przeanalizowali nasz nowy system monetarny i określili możliwości, jakie może
przynieść dla Prus. W piśmie datowanym na 20 czerwca 1769 roku pytał, czy
korzystne będzie dalsze ściąganie z polski dobrych nowych pieniędzy i
przerabianie ich na monety o gorszej próbie i wartości. Niemal od razu okazało
się oczywiście, że nowa sytuacja stawia prusaków w ekstremalnie korzystnej
sytuacji i fałszowanie monet może przynieść im ogromne korzyści. Stąd nie
dziwi fakt, że już 6 grudnia 1769 roku król Prus wydał rozporządzenie o tajnym biciu
monet miedzianych w mennicy wrocławskiej a później monet srebrnych w mennicach
berlińskiej i królewieckiej.
Jak fałszowano nasze monety ?
Teraz przejdźmy do tego jak praktycznie odbywała się produkcja fałszywek
- w dalszym ciągu posiłkując się wyżej wymienionym artykułem niemieckim. Przede
wszystkim trzeba nam wiedzieć, że produkcja odbywała się na ogromną skalę i
było w nią zaangażowanych wiele osób. Wiązało się to z
trudnościami zachowania procederu w sekrecie, stąd pruskim standardem była
przysięga o dochowaniu tajemnicy, jaką musieli złożyć wszyscy uczestnicy procesu.
Jej treść poznajemy na przykładzie przysięgi mincerza Nelckera z 26 maja 1770
roku. Znamienne jest to, że końcowe słowa przysięgi brzmiały „powierzona mi
tajemnicę zabiorę ze sobą do grobu”. Jak się okazuje groźba zawarta w przsiędze wcale nie była oderwana od rzeczywistości. Przysięgę składali wszyscy bez wyjątku.
Była to w tych czasach skuteczna forma zarządzania personelem tym bardziej, że
za złamanie danego słowa kara była jedna - śmierć. Jeśli ktoś z pracowników fałszerni był analfabetą
podpisywał się pod przysięga trzema krzyżykami – istnie jak w jakiejś taniej
powieści szpiegowskiej. Co ciekawe zaprzysiężenie obowiązywało nie tylko
pracowników produkujących fałszywki, ale też tak zwany personel pomocniczy, nawet sprzątacz i stróż nocny mieli ten obowiązek. To się nazywa organizacja pracy. Przysięga
i tajemnica były, więc podstawą do istnienia całego procederu przez wiele lat,
ale jak się okazuje nie jedyną. Drugą podstawową cechą produkcji w mennicach
było to, że fałszywe monety polskie wybijano tylko nocą. Działo to mniej więcej
tak. W ciągu dnia mennica normalnie funkcjonowała wybijając monety pruskie i
prowadząc standardową działalność. Kiedy dzienna zmiana się kończyła, to w
pracy zostawali tylko „ci wtajemniczeni”. Zmieniano wtedy produkcje i
wytwarzano fałszywki tak, aby skończyć i odwrócić całą produkcje przed
nadejściem porannej zmiany. Trzeba przyznać, że takie działanie było możliwe
tylko przy naprawdę wysokiej organizacji pracy i zadań. Co ciekawe wszystkie te
informacje niemiecka badaczka zdobył analizując dostępne dokumentacje mennicy
berlińskiej, ponieważ jak to w Prusach - wszystko było udokumentowane, policzone
i ładnie podsumowane – tylko trzeba tylko było na te dane odpowiednio trafić i
przeanalizować. Poniżej poglądowe zdjęcie pracowników mennicy pracujących „na
druga zmianę” J
Generalnie cała praca fałszywej mennicy była obliczona i
doskonale opomiarowana. Fryderyk II zlecił nawet dokładne wyliczenie czasu
pracy potrzebnego do przerobienia 1,1 miliona talarów na monety 4,8,16 i
32-groszowe. Te wyliczenia posłużyły badaczce do przybliżenia technicznych
aspektów związanych z procesem przerobu i bicia fałszywek. Otóż odpowiadając
królowi, Dyrektor Generalny Mennicy Grauman informuje, że maszyna
jest w stanie w ciągu minuty wybić 50 monet, co daje 3 tysiące egzemplarzy na
godzinę i 24 000 monet dziennie (zakładając 8 godzin produkcji). Pruskie
dokumenty mennicze pokazują dokładnie, jakie kwoty i w jakim czasie były wybite,
skąd pochodziło srebro i miedź, ile cała produkcja kosztowała i komu w Polsce
fałszywki zostały przekazane do wprowadzenia do obiegu. Słowem na wszystko jest
papier. Obok dokładnej dokumentacji ilości wybitych monet mamy też zestawienie
zużytych narzędzi, materiałów i wynagrodzenia pracowników. I tak za tydzień pracy na "nocnej zmianie" pracownik odlewni otrzymywał wynagrodzenie w wysokości 2 talary a praca kowala wyceniona była taniej, bo
na 1 talara i 18 groszy. Czytając dalej artykuł uzyskujemy też wiedzę, że za wykonanie
pary matryc fałszywych monet polskich medalier otrzymywał 100 talarów, za
cztery pary stempli 25 talarów plus dodatkowe 25 talarów za zestaw narzędzi
potrzebnych do wykonania pracy. W innym miejscu autorka znajduje kwoty po 40
talarów za niektóre matryce i stemple. Medalierem, który kwitował odbiór w/w
kwot był niejaki Jacob Abraham a działo się to na zlecenie dyrektora mennicy
berlińskiej Singera.
W pracy niemieckiej pani badacz, jest więcej faktów i
zdarzeń z dyrektorem Singerem w tle. Na przykład dokument z 19 czerwca, w
którym informuje o wyprodukowaniu i przekazaniu fałszywych monet o wartości 8 038 talarów w 5
beczkach, niestety nie wymienia ich nominałów. Co ciekawe w tym dokumencie jest
także informacja o tym, że te fałszywe monety pochodzą z przebicia oryginalnych
monet o wartości 5 872 talarów i 20 groszy. Tym samym możemy łatwo określić zysk,
jaki uzyskiwano na fałszowaniu, w tym przypadku wyniósł 2 165 talarów, co
stanowi około 37% zwrotu. Dalej w tym samym dokumencie dyrektor fałszywej
mennicy, tłumaczy się królowi z opóźnień w biciu fałszywych monet. Twierdzi tam, że
sprawa się przedłużyła, ponieważ medalier wykonywał matryce do fałszywek aż
przez 6 tygodni gdyż miał problemy z dopasowaniem wyglądu fałszywych monet do
oryginalnych. Takich raportów w pruskich dokumentach jest oczywiście znacznie
więcej, co świadczy o przemysłowej skali fałszerstw. Kolejnym dokumentem,
o jakim możemy przeczytać w najnowszym katalogu „Monety Stanisława Augusta
Poniatowskiego” jest informacja z listopada o przebiciu na zlecenie króla Prus
z dnia 17 października, 2 000 grzywien kolońskich na monety złotówki i
dwuzłotówki. W tym samym dokumencie znajdują się przysięgi o dochowaniu
tajemnicy podpisane przez nowych pracowników (widocznie sam król miał nad tym
piecze) oraz prośba o poprawę warunków pracy i wyposażenia mennicy, … bo zatrzymać
wykwalifikowanych pracowników. Autorka artykułu w tym miejscu sugeruje (zna niemiecki,
więc widzi więcej), że „między wierszami” w piśmie od dyrektora do króla
znajduje się ukryta obawa ucieczki najlepszych specjalistów za granice i groźba
wycieku informacji o fałszerstwach. Zysk króla z przebicia 2 000 grzywien
srebra wyliczono bardzo dokładnie i wyniósł 19 333 talarów 10 groszy i 4
pfeningi. Co ciekawe z 2 000 grzywien srebra można było wybić oryginalnych
polskich monet za 20 000 talarów, zatem zysk króla 19 333 talarów
pokazuje, że próba srebra w fałszywkach wynosiła wtedy około połowę tego, co w
oryginałach. I tak przedsiębiorstwo działało bez większych przeszkód.
Dokumenty, do jakich dotarła badaczka wymienią także inne około mennicze
koszty, takie jak: worki na monety, olej, tran, zielone mydło, dębowe drewno,
koszty zaprzęgów konnych, piasku, prac bednarskich, papieru dla księgowego a także
prania ręczników przez panią Austin J
Jak widać król chciał wiedzieć wszystko i nad wszystkim mieć piecze, zatem
dyrekcja nie szczędziła szczegółów w swoich porządnie napisanych, pruskich
raportach. Bardzo dobrze udokumentowane jest bicie fałszywek również w latach 1772 i 1773, dokumentacja
wymienia w ciągu tych dwóch lat aż 24 emisje "polskich" monet. Zatem można
stwierdzić, że średnio raz w miesiącu legalna mennica zmieniała się na
tydzień w największą pracownię fałszerską w nowoczesnej Europie. Całkowita
wartość wybitych w tych dwóch latach monet fałszywych wyniosła 377 125
talarów, 13 groszy i 11 pfenigów. Koszty w tym czasie kształtowały się na
poziomie 181 151 talarów i 8 groszy, zatem jak widzimy w tych dwóch latach
zysk z fałszerskiej działalności wynosił już powyżej 100%!
Działalność fałszerska trwała do końca panowania Fryderyka
II z różnym natężeniem. Nawet wtedy, kiedy Prusy były naszym sojusznikiem (krótko,
bo krótko) w nierównej wojnie z Rosją. Znaczy to tyle, że król Prus cenił sobie wysokie i
łatwe dochody z tej działalności a że miał w tym okresie wiele potrzeb i
wydatków, to wydawał wielkie kwoty. Trzeba dodać, że wydawał je "z głową" głównie na modernizacje swojego kraju. Do końca swoich dni udało mu
się utrzymać fałszerski proceder w tajemnicy i nigdy oficjalnie nikomu nie przyznał się do tego.
Następca Fryderyka II, Fryderyk Wilhelm II został poinformowany, że „w spadku”
po działalności poprzedniego króla pozostał zysk z "działalności menniczej" w wysokości około 100 000
talarów. Nowy król odebrał ten spadek w banknotach i z informacji, jakie możemy
przeczytać, to raczej nie kontynuował przestępczej działalności swojego
poprzednika.
Kolejnym aspektem fałszerstw pruskich są metody wyrobu
stempli w taki sposób, aby były jak najbardziej podobne do oryginałów. Jak
wiemy fałszerstwa zbiegły się w czasie z wprowadzeniem w naszym kraju nowych
monet, stąd było to już samo w sobie korzystne dla fałszerzy. Społeczeństwo nie
znało jeszcze dobrze nowych monet i nie potrafiło na pierwszy rzut oka
rozpoznać fałszywek. Kolejną zmienną było to, że fałszowano najbardziej
popularne i wysokonakładowe nominały z lat 1766-1768. Tym samym fałszowane wyroby mogły ukryć
się w całej masie obiegających wówczas nowych monet groszowych, półzłotków,
złotówek i dwuzłotówek, – bo te cztery nominały „wzięli sobie ma warsztat”
Prusacy. Poniżej poglądowe zdjęcie
fałszywych stempli do monet pruskich (nie dotyczą monet SAP).
Trzecim i pewnie najistotniejszym elementem sprytnego
planu, na jakim bazowała ta zbrodnicza działalność było zatrudnianie mincerza z
mennicy warszawskiej Fryderyka Sylma. Ten oto nasz główny mincmajster, którego
inicjały F.S. widnieją przecież na wszystkich srebrnych monetach koronnych w
latach 1766 do połowy roku 1768, po zwolnieniu się w Warszawie ruszył do nowej
pracy w Prusach. Moim zdaniem nie było w tej relokacji Sylma żadnego przypadku
a inaczej, był to doskonale zaplanowany ruch Fryderyka II, który miał przynieść
wymierne korzyści. Nikt, bowiem nie znał nowych monet polskich lepiej od Sylma,
był, więc on idealnym kandydatem na stanowisko głównego fałszerza. Trzeba tez
przy okazji dodać, że nie był to ruch, który mógł być odczytany, jako nieracjonalny,
ponieważ zanim Sylm został zatrudnił się w mennicy warszawskiej przez długie
lata pracował w Prusach – między innymi, jako wardejn mennic w Belinie,
Szczecinie i Lipsku. Jeśli więc
zatrudnienie się w Warszawie było pomysłem Fryderyka II na szpiegostwo
gospodarcze, to trzeba przyznać, że był to ruch niezwykle skuteczny. Pierwsze fałszywe stemple,
jakie wykonano pod okiem Sylma były bardzo zbliżone do monet oryginalnych a same monety trzymały
też przepisową wagę i średnicę. Sprawiało to wszystko ogromne trudności w
odróżnieniu fałszywek od oryginałów. Tym jednak będziemy zajmować się
detalicznie w kolejnej części mojej sagi
o pruskich fałszerstwach.
Jak wprowadzano fałszywki do obiegu ?
Teraz zajmijmy się krótko sposobami na wprowadzenie
fałszywek do obiegu w Polsce. Generalnie jest kilka dobrze opisanych przypadków
i metod jak to przebiegało. Ja z grubsza te sposoby dzielę na własny użytek, na
dwie grupy: prywatne i administracyjne. Metody prywatne z reguły powiązane są z
kupcami/handlarzami, jakimi byli w tych czasach głównie przedstawiciele Narodu
Wybranego, którzy czerpali z tego przedsięwzięcia ogromne korzyści do swojej
prywatnej kiesy. Mamy w literaturze na przykład soczysty opis wprowadzania do
obiegu fałszywych monet pióra samego Józefa Ignacego Kraszewskiego.
W książce „Polska w czasie trzech rozbiorów
1772-1799” przytacza taka oto historię, która jest znamienna dla całych tamtych
czasów. Otóż, jeden z synów Ephraima zwany Hollendrem został wyposażony w 15 milionów
fałszywych dukatów, przebrany w piękne szlacheckie szaty i następnie ruszył w podróż do Polski podszywając się pod zagranicznego dyplomatę (jako
zagraniczny radca de Simonis). Jego zadaniem było przepuszczenie tych wszystkich
pieniędzy w drodze i zakup jak największej ilości dóbr. Kupował, zatem
przebrany żyd, jako de Simonis wszystkie wartościowe rzeczy jak popadnie za fałszywą monetę
i natychmiast jego ludzie wywozili zakupione fanty za granicę. Głównymi
obiektami zainteresowania takich handlarzy były przedmioty wartościowe wykonane
ze srebra, biżuteria i wszystkie cenne artefakty… najlepiej dekorowane klejnotami.
Nie gardził tez futrami, bronią, materiałami, przyprawami, płodami rolnymi…
słowem kupowali wszystko, co dało się zapakować i przewieźć przez granicę. Co
ciekawe jak polscy (i żydowscy) kupcy zorientowali się, że zostali oszukani to
szybko zebrali fałszywy pieniądz i pojechali wydać go w Rosji J I tak to działało. W Prusach wszystkie dobra takich
handlarzy były zwalniane z podatków celnych i sprzedawane z ogromnym zyskiem,
więc kursowano w te i na zad. Bardzo często były to osoby, które przy okazji
tez skupowały z rynku oryginalne srebrne monety i przerzucały je za granice do
przetopienia na fałszywki. Proceder wydaje się prosty, lecz żeby go trochę
skomplikować trzeba dodać, ze żydzi parający się taka działalnością raczej nie
utożsamiali się z żadnym państwem tylko pracowali dla tego, który lepiej zapłacił. Stąd w tym okresie nie brakowało też handlarzy, którzy posiadali
pozwolenia do skupu monet (głównie zagranicznych) wystawione przez polski rząd.
Jednym słowem i Polacy i Prusacy korzystali z tych samych osób, stad w
większości sytuacja, dla kogo dane indywiduum aktualnie pracuje była niejasna. J Jako sporą ciekawostek
można przytoczyć również pismo z 19 listopada 1772 roku skierowane bezpośrednio
do króla Fryderyka II, w którym opisano, jak kupiec Joseph Veitel Ephraim
wprowadza fałszywe monety na terytorium polski za pośrednictwem „znanych mu
firm”. Co interesujące, do króla w tym piśmie skierowano pytanie czy taka
metoda uzyskuje jego akceptacje i może być dalej kontynuowana?
Skala indywidualnego wprowadzania do obiegu fałszywych monet
była ogromna jednak i tak nie dorównywała drugiej metodzie, nazwanej
przez mnie - administracyjną. Co najbardziej charakteryzuję drugi sposób,
otóż to, że skala jest na ogół hurtowa oraz to, że wprowadzenie ma miejsce
najczęściej siłą z pomocą wojska i urzędników pruskich. Jak to możliwe? Otóż pamiętać
trzeba, że w opisywanych przez mnie czasach, czyli latach około 1770 trwała w kraju wojna domowa, czyli Konfederacja Barska. Król nie miał wtedy praktycznie żadnej władzy w kraju a
przez Polskę przelewały się wojska konfederackie, rosyjskie, które z nimi
walczyły i pruskie, które potencjalnie miały wspierać konfederatów, lecz w
praktyce siały tylko zniszczenie i rabunek. W tym czasie wiele można powiedzieć
o naszej północno-zachodniej granicy w XVIII wieku, nie można jednak nazwać jej
szczelną zaporą nie do przebycia. Była praktycznie otwarta dla każdego,
nieliczne komory celne i oddziały wojsk były rozmieszczone w niewystarczającej
ilości. Powodowało to, że im dalej na zachód i północ oraz im bliżej było
granicy, tym więcej prusaków kręciło się po ziemiach Rzeczpospolitej.
Szczególnie na ziemiach Pomorza, Wielopolski i Kujaw dochodziło do masowych przerzutów
wielkich ilości fałszowanej monety.
Bardzo często całe oddziały armii pruskiej
przekraczały granice, wkraczały do naszego kraju i pod groźbą siły nakazywały
ludności polskiej przyjmować fałszywą monetę. Trudno w to dziś uwierzyć, ale
tak to właśnie w II połowie XVIII wieku wszystko wyglądało. Mamy sporo opisów takich działań,
najbardziej popularny jest ten opisany w publikacji Mieczysława Kurnatowskiego „Przyczynki
do historyi medali i monet Polskich bitych za panowania Stanisława Augusta”.
Tam autor opisuje eskapadę z początku 1771 roku, w którym to pruskie wojsko pod
dowództwem majora dragonów de Kierko oraz pod dozorem mieszczanina Roschel z
Landberga, liweranta ministra pruskiego Brinkenhofa … wkroczyło „na chwilę” do
Poznania i wprowadziło tam pod groźbą użycia broni do obiegu „zupełnie nową,
bitą spod stempla monetę fałszywą”. Na tym historia się jednak nie kończy, Komisja Mennicza powiadomiona o tym przestępstwie wydaje 27 kwietnia 1771 roku
uniwersał unieważniający w Wielkopolsce fałszywą monetę z tego transportu. Na
co prusacy nie pozostają bierni i… nie pozwalają odczytać tego uniwersału w Lesznie
i Wschowie a na końcu sam uniwersał konfiskują. Gdy zaś ludność wielopolska
poznawszy się na fałszywej monecie, brać jej nie chciała to pruski generał
Belling (na zdjęciu berliński pomnik tego generała konno) wydaje w Poznaniu swój uniwersał, który nakazuje przyjmować fałszywki a
nawet przewiduje karę za opór w wysokości 100 talarów niemieckich. Co Prusacy robili
w polskim wówczas Poznaniu?, nic po prostu (przechodzili obok z tragarzami :-) po wycofaniu się wojsk rosyjskich,
które odbiły to miasto z rąk konfederatów – Prusacy weszli i zaczęli je sobie okupować. I tak oto już nigdy (za czasów SAP) się z niego nie wynieśli, bo
nadchodził rychło czas I rozbioru, kiedy to Poznań trafił już oficjalnie pod pruską
kuratelę. Taka była rzeczywistość na rubieżach kraju. Jak tu w
takich okolicznościach przyrody, można było w ogóle myśleć o przeciwstawieniu
się wprowadzenia fałszywego pieniądza na nasze ziemie?
Drugą praktyczną i skuteczną taktyką pruską, było wypłacanie
fałszywkami większej części żołdu wojsku pruskiemu stacjonującemu w rejonach
polskiej granicy. Następnie pruscy wojacy wprowadzali ogromne ilości drobnych
kwot regulując w polskich miastach nadgranicznych rachunki w karczmach,
sklepach i burdelach. Niby nic, ale skala był naprawdę spora. Doszło do tego,
że polska Komisja Mennicza sądziła nawet, że w rejonie Włocławka istnieje
fałszerska mennica i nakazała śledztwo i ściganie fałszerzy. Na tę wieść komora
celna w Nieszawie miała odpowiedzieć, że w ich mieście i całej okolicy żadnych
fałszerzy nie ma, bo nikt tu w mennictwie nie jest obeznany i jak by miał niby
tę fałszywą monetę produkować. W drugim zdaniu wskazują właśnie na pruskich żołnierzy,
którzy na masowa skalę wydają fałszywki płacąc za dobra i usługi, wcale się z
tym nie kryjąc, że monety są fałszywe i pochodzą z mennic w Berlinie, Królewcu
i Wrocławiu (miedź).
Kolejną
ogromną dziurą, w jaką wsiąkały hurtowe ilości fałszywej monety były tak zwane wielkie
miasta pruskie: Gdańsk, Toruń i Elbląg, które na podstawie traktatów
welawsko-bydgoskich jeszcze w XVII wieku przekazano Brandenburgii, jako lenno
Polski. W praktyce jednak z czasem traciliśmy zwierzchnictwo na tych ziemiach i
nawet w okresie poprzedzającym I rozbiór Polski w 1772 roku, nasz wpływ na
sytuacje w dawnych Prusach Książęcych był już tylko formalny. Nawet pomimo
tego, że dwa główne ośrodki Gdańsk i Toruń straciliśmy dopiero w ramach II
rozbioru w 1793 roku. W kontekście pruskich fałszerstw najsłynniejsza historią
jest to, co zdarzyło się w Gdańsku w dniu 27 kwietnia 1771 roku. Otóż tego dnia
przywieziono do Gdańska z mennicy w Królewcu, 10 barył monet wartości 2 000
talarów każda, jako przesyłka do rezydenta pruskiego de Junck. Zgodnie z
ówczesnymi przepisami uchwalonymi dla Gdańska jeszcze za czasów Augusta III,
cały ten depozyt przed przekazaniem adresatowi, skierowano do mennicy celem sprawdzenia jakości monet. Na co oburzył się prusak de Junck i zażądał, żeby przesyłka nie
była otwierana i została mu natychmiast zwrócona. Magistrat Gdańska powołał się
na przepisy, odmówił argumentując, że nawet przesyłki adresowane do króla polskiego Stanisława
Augusta Poniatowskiego są także zawsze badane i przechodzą taką samą procedurę.
Rezydent, więc niepyszny poskarżył się władzy w Berlinie, która oczywiście pochwaliła i poparła jego
protest. W tym czasie do rezydenta przyszły kolejne przesyłki z Królewca i
teraz gra toczyła się już o 100 barył fałszywych srebrnych monet. Prusacy przesłali do
gdańskiego magistratu notę z groźbą, że jeżeli w ciągu 3 dni nie wydadzą
wszystkich przesyłek w stanie nienaruszonym to w odwecie przyślą wojsko i z
nawiązką sobie to wszystko od gdańszczan odbiorą. Magistrat nie mogąc doczekać
się reakcji króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, któremu formalnie podlegał
ani nie mogąc liczyć na pomoc polskiego wojska ugiął się i dnia 26 czerwca 1771
roku wydał przesyłki z fałszywkami prusakom. To jednak nie koniec tej smutnej
historii. Otóż za dwa dni okolice Gdańska najechało jednak pruskie wojsko,
rabując, rekwirując konie oraz biorąc jeńców w niewolę, jako zabezpieczenie
swoich roszczeń. Magistrat przestraszony poprosił prusaków o wytłumaczenie jak
mają rozumieć ten najazd w świetle tego, że przecież oddali przesyłki zgodnie z
pruskim pismem. Prusacy odpowiedzieli, ze nie idzie już tu tylko to sporne
przesyłki, ale maja długą listę pretensji od samego króla Fryderyka II do
gdańskiego magistratu. Na tę wieść gdańszczanie jeszcze raz posyłają poselstwo
do Warszawy z prośbą o rychłą pomoc w obliczu zagrożenia. Niestety król
Stanisław August nie zareagował i wymówił się, że zanim podejmie jakieś
działania, najpierw zapyta o zdanie władze w Berlinie! Wszystko zakończyło się
sromotną klęską gdańszczan i polityki polskiej. Król Prus nałożył na miasto
kontrybucję w wysokości 100 000 dukatów a po protestach magistratu zgodził
się łaskawie obniżyć kare do 25 000. Od tego czasu związki Prus z Gdańskiem były jeszcze mocniejsze. Dość powiedzieć, że aktualnie jedną z atrakcji tego miasta jest zmiana wart, która odbywają żołnierze ubrani w pruskie mundury z XVIII wieku. Proponuje obejrzeć krótki filmik z bieżącego roku.
Tak właśnie prusacy wykorzystywali
słabość polskich władz oraz praktyczny paraliż ośrodków władzy i wojska. Nie
trzeba było się, zatem przebierać i stroić w zagraniczne ciuszki jak wcześniej
opisany żyd, można było przecież wybić dowolne ilości fałszywych monet i siła
je do polski wtłoczyć. I tak właśnie wracały do nas miliony fałszywych
srebrnych monet, które dzisiaj zbieramy nierzadko mając je za oryginalne.
Jak państwo walczyło z fałszywkami ?
Na koniec musimy omówić po krótce jak państwo polskie
walczyło z fałszywkami na swoim terenie i jak sobie z tym radziło. Oczywiście
przede wszystkim prawo. Zakazywano wywożenia naszych monet za granicę oraz
przywożenia i obiegu monet pruskich. Samo fałszowanie monet lub tylko ich
dystrybucja i wprowadzanie do obiegu karane była równie surowo. Tyle teoria,
niestety organizacja państwa w tym okresie było na tyle słaba, a sama władza
centralna na tyle bezsilna, że groźby, jakie niosły nowe przepisy prawa były
praktycznie nie do spełnienia. Sporo nieskutecznych ruchów polskich władz
pokazałem już powyżej, jako reakcje na pruskie, skuteczne metody dystrybucji. Na
plus należy na pewno policzyć działalność Komisji Menniczej, która regularnie
ogłaszała uniwersały o monecie fałszywej na terenach polskich. Często podając w
nich detale i szczegóły odróżniające oryginalne monety z mennicy warszawskiej
od ich pruskich odpowiedników. Takich uniwersałów było kilka, wszystkie
napisano i ogłoszono zaraz po zdobyciu nowych danych i informacji o kolejnych
falach wykrytych fałszerstw. Czy były to skuteczne działania? Pewnie nie bardzo,
ale na taką władzę, jaką dysponowała komisja to trzeba obiektywnie przyznać, że działała prężnie
i starała się na bieżąco reagować na pojawiające się nowe zagrożenia.
Drugim rodzajem działań była w miarę sprawna działanie polskich komór celnych, które raz po raz wyłapywały fałszywe transporty monet. Nie było tych komór wiele, granica była dziurawa, ale i tak spore ilości udawało się zebrać i odstawić do przetopienia w mennicy przed wprowadzeniem do obiegu. Dodatkową korzyścią z tych działań było pozyskiwanie próby fałszywych monet do badań menniczych i określenia, jakości użytych stopów. To z kolei było ważne dla komisji menniczej, która ustalała realną wartość fałszywek i organizowała skupy (wywołania) tych monet płacąc za realna wartość zawartego w nich srebra. Kolejną korzyścią z dobrej współpracy pomiędzy komorami celnymi a Komisją Menniczą było znakowanie wyłapywanych fałszywek specjalnym znakiem. Monety znakowano puncą, określaną aktualnie potocznie, jako „CB”. Tak spreparowane numizmaty rozsyłano do zbadania oraz w celu upowszechnienia wiedzy o fałszerstwach. Przy okazji opisu znakowania fałszywych monet pruskich warto dwie sprawy sprostować. Pierwsza jest taka, że taka punca została błędnie opisana w literaturze, jako pieniądz dominalny. Otóż w publikacji „Monety zastępcze i żetony z obszaru zaborów rosyjskiego i austriackiego „ w zeszycie 7, pod pozycją 59 widnieje rysunek oznakowanego puncą, fałszywego półzłotka SAP z opisem: „2 grosze srebrne; awers: ligatura CB odbita okrągłą puncą na dolnej części tarczy herbowej; rewers: bez kontramarki, moneta z 1767 roku”. Nie podano, z jakiego dominium pochodzi ta moneta, ale najbardziej dziwi mnie to, że nikogo nie zastanowiła punca nabita na PRAKTYCZNIE MENNICZEJ MONECIE. Ja nie jestem znawcą tego typu monet zastępczych/dominalnych, ale widziałem ich już sporo i większość to były straszne wycieruchy J Jak więc mennicze sztuki mogły być wykorzystywane w dominiach? Nie wiem i pewnie nigdy taki fakt nie zaistniał więc to mit który należy obalić. Druga sprawa, jaka wymaga wyjaśnienia to, co właściwie jest na tej puncy, czy rzeczywiście to jest „CB”? A jeśli tak, to co te litery oznaczają i jak można je powiązać z oznaczaniem fałszerstw pruskich? Kilka pytań na które zaraz znajdziemy odpowiedź. Tu z pomocą przychodzi nam Rafał Janke i wyniki jego badań nad mennictwem Stanisława Augusta Poniatowskiego. Otóż Pan Rafał był tak miły, że podzielił się ze mną informacją, że w wyniku jego ustaleń to, co potocznie uważamy za „CB” – w rzeczywistości są to nałożone na siebie litery „PG”. Trzeba przyznać, że litery „PG” pasują znacznie lepiej do naszej historii o znakowaniu fałszywek. Zdaniem Pana Rafała ten skrót znaczy „Probierz Generalny” i tak oznakowane monety wysyłano z Komisji Skarbu Koronnego do mennicy w celu zbadania próby monet. Przyznacie, że to ciekawa teoria, która jest mocno osadzona w realiach czasów SAP. Na pewno lepiej „trzyma się kupy” niż bajanie o nieznanych dominiach. Ja w każdym razie jestem do teorii Pana Rafała przekonany i widząc monetę z charakterystyczna puncą, widzę litery „PG”. Poniżej zdjęcie przykładowej monety. A co Wy widzicie? ·
Drugim rodzajem działań była w miarę sprawna działanie polskich komór celnych, które raz po raz wyłapywały fałszywe transporty monet. Nie było tych komór wiele, granica była dziurawa, ale i tak spore ilości udawało się zebrać i odstawić do przetopienia w mennicy przed wprowadzeniem do obiegu. Dodatkową korzyścią z tych działań było pozyskiwanie próby fałszywych monet do badań menniczych i określenia, jakości użytych stopów. To z kolei było ważne dla komisji menniczej, która ustalała realną wartość fałszywek i organizowała skupy (wywołania) tych monet płacąc za realna wartość zawartego w nich srebra. Kolejną korzyścią z dobrej współpracy pomiędzy komorami celnymi a Komisją Menniczą było znakowanie wyłapywanych fałszywek specjalnym znakiem. Monety znakowano puncą, określaną aktualnie potocznie, jako „CB”. Tak spreparowane numizmaty rozsyłano do zbadania oraz w celu upowszechnienia wiedzy o fałszerstwach. Przy okazji opisu znakowania fałszywych monet pruskich warto dwie sprawy sprostować. Pierwsza jest taka, że taka punca została błędnie opisana w literaturze, jako pieniądz dominalny. Otóż w publikacji „Monety zastępcze i żetony z obszaru zaborów rosyjskiego i austriackiego „ w zeszycie 7, pod pozycją 59 widnieje rysunek oznakowanego puncą, fałszywego półzłotka SAP z opisem: „2 grosze srebrne; awers: ligatura CB odbita okrągłą puncą na dolnej części tarczy herbowej; rewers: bez kontramarki, moneta z 1767 roku”. Nie podano, z jakiego dominium pochodzi ta moneta, ale najbardziej dziwi mnie to, że nikogo nie zastanowiła punca nabita na PRAKTYCZNIE MENNICZEJ MONECIE. Ja nie jestem znawcą tego typu monet zastępczych/dominalnych, ale widziałem ich już sporo i większość to były straszne wycieruchy J Jak więc mennicze sztuki mogły być wykorzystywane w dominiach? Nie wiem i pewnie nigdy taki fakt nie zaistniał więc to mit który należy obalić. Druga sprawa, jaka wymaga wyjaśnienia to, co właściwie jest na tej puncy, czy rzeczywiście to jest „CB”? A jeśli tak, to co te litery oznaczają i jak można je powiązać z oznaczaniem fałszerstw pruskich? Kilka pytań na które zaraz znajdziemy odpowiedź. Tu z pomocą przychodzi nam Rafał Janke i wyniki jego badań nad mennictwem Stanisława Augusta Poniatowskiego. Otóż Pan Rafał był tak miły, że podzielił się ze mną informacją, że w wyniku jego ustaleń to, co potocznie uważamy za „CB” – w rzeczywistości są to nałożone na siebie litery „PG”. Trzeba przyznać, że litery „PG” pasują znacznie lepiej do naszej historii o znakowaniu fałszywek. Zdaniem Pana Rafała ten skrót znaczy „Probierz Generalny” i tak oznakowane monety wysyłano z Komisji Skarbu Koronnego do mennicy w celu zbadania próby monet. Przyznacie, że to ciekawa teoria, która jest mocno osadzona w realiach czasów SAP. Na pewno lepiej „trzyma się kupy” niż bajanie o nieznanych dominiach. Ja w każdym razie jestem do teorii Pana Rafała przekonany i widząc monetę z charakterystyczna puncą, widzę litery „PG”. Poniżej zdjęcie przykładowej monety. A co Wy widzicie? ·
Dziś w czasie internetu wystarczyłoby te falsy wrzucić na
jakąś popularna stronkę, może na fejsa, albo zrobić filmik na youtube (jak
znany i ceniony Gabinet Numizmatyczny), czy jakieś inne opiniotwórcze forum o
monetach lub… nawet mojego bloga J
Wtedy trzeba było się przy tym informowaniu znacznie bardziej narobić i jak tu
nie wierzyć w tezę, że informacja jest najważniejszą wartością J
Co jeszcze można dodać? Wypada napisać, że wiedza o fałszowaniu
na początku nie była powszechna. A nawet jak już dla wielu stało się jasne, że
sam król Prus zamieszany jest w proceder to reakcje naszej dyplomacji były można
powiedzieć - stonowane. Zdawano sobie sprawę ze słabości polskiej władzy, braku
spójnej polityki oraz mizerii naszej armii, stąd nie chciano „drażnić lwa” i
nie znajdowano wystarczających argumentów by Fryderyk II był łaskaw zmienić
swoją politykę wobec naszego kraju. Taktyka nic nieznaczących gestów była
powszechna. Dość powiedzieć, że sam Stanisław August Poniatowski długo nie
chciał uwierzyć, że moneta jest fałszowana na przemysłową skalę. Uważał, że to
niemożliwe żeby w tych nowożytnych czasach dochodziło do takiego barbarzyństwa
– historia wie jak bardzo się mylił, i to nie tylko w tym jednym temacie. Trzeba
nam wiedzieć, że czasy ostatniego króla polski można określić, jako późny
schyłek rządów wielkich dynastii europejskich. Zatem nasz król wychowany był
jeszcze w duchu, w którym wysoko urodzeni reprezentowali pewien określony poziom zachowań,
kierowali się kodeksem, który odróżniał ich od pospólstwa a rody królewskie
były bardzo często wzajemnie skoligacone. Zatem można uznać, że w tych czasach
władca sąsiedniego państwa rysował się prawie jak rodzina, stąd pomimo częstych
wojen i twardej polityki zagranicznej, można się było spodziewać jednak określonego
poziomu zachowań władców i ich dworów. W tym kontekście król Prus Fryderyk II bardzo
wyróżnił się na niekorzyść. Zatem nasz król „grzecznie reagował”,
nieudolnie zabiegał i wyczekiwał pomocy innych dworów - zamiast starać się
rozwiązać problem w bezpośredniej relacji. Pozycja Stanisława Augusta w kraju
była bardzo słaba, nie istniały, więc żadne przyczyny, dla których silny i
pragmatyczny Fryderyk II miał by przejmować się polskimi reakcjami. Czas wielkich
dynastii i rycerskiego kodeksu mijał bezpowrotnie. Fryderyk II, jako pierwszy
nowożytny władca w Europie z premedytacja dokonywał czynów, wcześniej
zarezerwowanych tylko dla pospólstwa, za które groziła pospolita kara szubienicy.
Dalej trzeba dodać, że straty na fałszerstwach szły w parze
ze startami na polskiej działalności menniczej i wiele razy radzono by zrównać
nasze przepisy mennicze z pruskimi i w ten sposób raz na zawsze zakończyć ten
proces, lub chociaż uczynić go mniej zyskownym a przez to bardziej ryzykownym.
Komisja Mennicza już w 1771 roku występowała o szybką reakcję i zmianę stopy
menniczej. W kolejnych latach jeszcze wielokrotnie podnoszono ten temat.
Kilkakrotnie wydawało się nawet, że dojdzie do zmiany i zaczniemy zamiast
wybijać 80 złotych z grzywny kolońskiej - wybijać 84 lub 85 (były różne
projekty), nic z tego jednak nie wychodziło. Król jednak nie chciał psuć
pięknej i wartościowej polskiej monety i świadom całego zła, jakie przynosi to
krajowej gospodarce trwał uparcie przy straconej sprawie. Podejmowano za to
działania, które spokojnie można określić półśrodkami. Tworzono urzędy
probiercze w miastach żeby szybciej badać i wyłapywać fałszerstwa. Tworzono
podatki, które zmuszały ludność polską i żydowska do płacenia określonych kwot
srebrem i w ten sposób pozyskiwano materiał dla mennicy, czy też wydawano
zakazy wywożenia polskiej monety za granice oraz zakazy obiegu pruskich monet w
kraju. Wszystko te metody popychały sprawy w dobrą stronę
nie mogły jednak okazać się skuteczne. Dopóki nasza stopa była tak wysoka i
opłacało się przebijać nasze monety i nic tego nie mogło zmienić. Dopiero po wielu latach strat, druga reforma
mennicza z 1787 roku obniża stopę mennicza z 80 do 83 3/4 złotych z grzywny
kolońskiej, co zbliża ją znacznie do pruskiej. Końcowym elementem tej historii
jest trzecia reforma, która w 1794 roku w ogarniętą insurekcją kościuszkowska
kraju zrównuje nasze stopy mennicze z pruskimi. Na pytanie, ile spośród wywiezionych
za granicę 40 milionów złotych wróciło do kraju jako fałszywki postaram się odpowiedzieć
już niebawem.
W ten oto sposób wraz z naszą dogorywającą państwowością
następuje też kres tego przydługiego (zdaje sobie sprawę, ale tematyka szeroka)
wpisu. Kolejna część sagi o fałszerstwach pruskich poświęcona będzie już w całości
fałszywym monetom, ich nakładowi oraz praktycznym sposobom ich rozpoznania,
więc może będzie krótszy… Dziękuję wszystkim, którzy zdecydowali się doczytać
to do końca J.
Podczas pisania tekstu
wykorzystałem informacje zawarte w publikacjach Mieczysława Kurnatowskiego z
roku 1886-1888 „Przyczynki do historyi medali i monet Polskich bitych za panowania
Stanisława Augusta”, z rozdziału poświęconemu pruskim fałszerstwom z
katalogu/albumu Parchimowicz/Brzeziński z tego roku „Monety Stanisława Augusta
Poniatowskiego” oraz z informacji przekazanych mi przez Rafała Janke. Zdjęcie
fałszywej monety z puncą „PG” pochodzi z forum serwisu www.odkrywca.pl. + moja przeróbka , zdjęcie
pruskich żołnierzy pochodzi (co widać) z serwisu Świdnica24.pl, filmik zmiany
warty w Gdańsku pochodzi z serwisu Youtube.pl , zdjęcie pracowniczek fizycznych mennicy jest przedwojenne i przedstawia w rzeczywistości mennicę na ulicy Ząbkowskiej na Warszawskiej Pradze, której budynki znane są aktualnie jako Fabryka Wódek Koneser, więcej o tym można przeczytać na blogu blog ; pozostałe zdjęcia wyszukałem
usługą gogle grafika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz