Wstęp, czyli Houston mamy problem.
Kiedy kilka lat temu zdecydowałem się na ograniczenie moich
zbiorów i ukierunkowanie pasji na kolekcjonowanie srebrnych monet koronnych
Stanisława Augusta Poniatowskiego byłem pewien, że temat będzie wymagający ale z drugiej strony w miarę
jasny i dobrze opisany. Dodatkowo była to przemyślana decyzja a ja byłem do niej nienagannie
wyposażony i przygotowany. Miałem fachową literaturę, na studiowanie, której
poświęcałem wiele czasu. Miałem wartościowy katalog Plage, posiadałem katalogi
Kamiński/Kopicki i Parchimowicza – wszystko tam było ładnie narysowane, czytelnie
opisane, więc sądziłem, że wiem, jakie i ewentualnie ile monet należy do ścisłego
kręgu mojego zainteresowania. Dodatkowo pocieszałem się, że jest przecież
internet z całą swoja ogromna wiedzą, więc nic nie mąciło mojego dobrego
samopoczucia i radości z podjęcia tej kluczowej dla mojej pasji decyzji…
Pamiętam dobrze moment, kiedy to zorientowałem się i „odkryłem”,
że istnieje takie zagadnienie jak fałszerstwa pruskie. I to nie tylko, że
„sobie kiedyś tam istniało”, ale także to, że paradoksalnie może mieć to
dzisiaj dla mnie ogromne znaczenie. A wszystko to za sprawa wydawałoby się
niewinnie wyglądającej broszury (w rzeczywistości bardzo dobrej) Narodowego
Banku Polskiego z cyklu „Polski pieniądz przez wieki”, w której przeczytałem
takie zdanie dotyczące monet Poniatowskiego: „ Celowali w tym Prusacy, którzy wywozili dobra polska monetę, a
zalewali kraj małowartościowym pieniądzem pruskim. Oblicza się, że do 1787 roku na 43 mln zł wybitych w srebrze aż 40 mln
zł wywieziono za granicę” (w domyśle, przetopiono te miliony w pruskich
mennicach). Zelektryzowała mnie ta informacja i jak to mówią dziś marketingowcy
„wyprowadziła mnie ze strefy komfortu”… Pomyślałem sobie, jak to - a moje
katalogi? To po co ja dnie całe studiowałem nakłady poszczególnych roczników srebrnych monet, po co po tych nakładach
oceniam ich rzadkość i ewentualna wartość, – jeśli te dane powielane w każdym z
katalogów nijak się maja do rzeczywistości. Wyobraziłem sobie to tak: zostało
nam w kraju 3 miliony „dobrych” złotych wyprodukowanych w mennicy w Warszawie a
reszta, to pewnie wszystko są pruskie falsy. Jak je teraz zidentyfikować? Jak
sprawdzić, czy i ile już mam w swoim zbiorze?
Jak je odróżnić i omijać szerokim łukiem na aukcjach? Nie są to przecież
jakieś chińskie, koślawe kopie, które można odróżnić na pierwszy rzut oka, ale
całkiem „oryginalne falsyfikaty” z epoki. Wtedy właśnie pojawiło się w moim życiu
wiele ważnych pytań i wątpliwości, na które nie znajdowałem odpowiedzi. Odpowiedzi
ważnych nie tylko dla mnie, ale także z punktu widzenia każdego miłośnika
mennictwa SAP. Poniżej prezentuje jak w tym czasie wyobrażałem sobie pruskiego talara z 1766 roku J
Nie wiedząc jeszcze wtedy, „z czym to się je” zdecydowałem
się jak najszybciej zapoznać z tematem żeby czasem nie zapłacić frycowego i nie
nadziać się na jakiś podejrzany fejk. Od tej chwili minęło już sporo czasu a ja
ciągle aktywnie szukam informacji na temat tych fałszerstw. Informacji, które z
reguły są rozproszone i porozrzucane po wielu publikacjach. Na początku trudno mi
było zdobyć na ten temat jakieś użyteczne dane. Niestety najczęściej były to informacje
również bardzo ogólne, które nie wyczerpywały tematu i nie wgryzały się w
szczegół. Można powiedzieć, że praktycznie w każdej publikacji opisującej
początki mennictwa w czasach SAP jest wzmianka na ten temat, ale nie wiele z
nich wnosi coś nowego. Większość to powielanie utartych faktów, tez i sądów.
Istnieje oczywiście dedykowana publikacja Mariana Gumowskiego z 1948 roku
„Fałszerstwa monetarne Fryderyka II” gdzie na 70 stronach autor zmierzył się z
tematem. Ale po pierwsze, istnieje raczej „tylko teoretycznie”, bo informacji o
niej nie ma zbyt wiele a zdobycie tej książeczki jest też niezmiernie trudne i
kosztowne. Po drugie z relacji wiem, że autor raczej nie koncentrował się na
najbardziej interesującym mnie okresie i też nie podał zbyt wielu szczegółów o
fałszerstwach w czasach Poniatowskiego. No a po trzecie wygląda na to, że może
nie być zbyt aktualna wiedza w świetle najnowszych badań monet SAP. Więc jak
widać - wszystko ładnie pięknie, niby wiemy, że gdzieś dzwoni ale nie wiemy w
którym kościele. Powszechne informacje na ten temat są raczej ogólne i mętne.
Niektóre dane są nawet ciekawe, ale niestety nie pozwalają na konkretne i
obiektywne zdefiniowanie, która moneta jest „pruskim falsem” a która nie jest.
Jako osoba, która zbiera numizmaty z tego okresu, ta informacje jest dla mnie
kluczowa i pewnie dla innych amatorów monet Stanisława Augusta też okażą się ważne.
Brak podstawowej wiedzy na ten temat jest widoczny na każdym kolekcjonerskim
kroku. Obserwując aukcje, oferty sklepów internetowych, katalogi oraz
rozmawiając z innymi kolekcjonerami dostrzegam potrzebę rzucenia światła na to
zagadnienie. Zakładając tego bloga,
jedną z moich myśli przewodnich było właśnie opracowanie swoich ustaleń i podzielenie
się wiedzą by w efekcie odróżnić „ziarno od plew” w naszych kolekcjach. Liczę
się też z ewentualnym wywołaniem szerszej dyskusji…
Ostatnio nastąpił postęp i pojawiły się trzy iskierki nadziei,
że temat zostanie definitywnie wyjaśniony. Otóż po pierwsze w najnowszym
katalogu Parchimowicza/Brzezińskiego temu tematowi poświęcono cały, niewielki rozdział.
Pojawiło się w nim wiele ciekawych danych, faktów i informacji, które
dotychczas nie były mi znane i zdecydowanie stanowią krok w dobra stronę.
Napisałem już zresztą na tym blogu w recenzji tego katalogu, że moim zdaniem to
jedna z bardzo mocnych stron tej pozycji … i zdania nie zmieniam. W treści tego katalogu po raz pierwszy oficjalnie oznaczono i pokazano na wysokiej klasy zdjęciach monety opisane jako pruskie fałszerstwa. To był dla mnie przełom. W dalszej
części będę czerpał z tych danych pełnymi garściami. Drugą wielką iskrą są badania,
jakie przeprowadził alternatywnie Pan Rafał Janke, który w nieco odmienny
sposób podszedł do zagadnienia, ale w efekcie również doszedł do wielu
interesujących wniosków. Mamy, zatem kolejny mocny punkt zaczepienia. Trzecim,
nieco skromniejszym źródłem są moje własne ustalenia i dane, jakie udało mi się
przez te klika lat szczególnego zainteresowania tematem zanotować, ustalić lub sformułować.
Wiele z nich ma swoje potwierdzenie w wyżej wspomnianych źródłach, ale tez
kilka jest odmiennych i może, gdy je przytoczę, to rzucą jakieś nowe światło na
zagadnienie. Ponieważ dane zawarte w wyżej wspomnianych źródłach nie są
powszechne oraz ze względu na to, że traktowane każde z osobna nie dają pełnego
obrazu, to dziś postaramy się temu zaradzić.
W serii artykułów postaram się rozwinąć i usystematyzować ten temat,
korzystając z wielu dostępnych źródeł i materiałów. W dalszej części rozbije
główny temat pruskich fałszerstw srebrnych monet okresu SAP na mniejsze
zagadnienia, które się z im wiążą i miały na nie wpływ. Ponieważ temat jest raczej
rozległy a ja nie zamierzam pisać jakiś epopei (wiem, wstęp o tym nie świadczy J) stąd postaram się
możliwie krótko scharakteryzować każdy z obszarów. Moim celem głównym jest oczywiście
powszechne udostepnienie materiałów oraz stworzenie szeroko dostępnego
narzędzia, które pozwoli każdemu zainteresowanemu tym tematem w łatwy sposób
porównać i odróżnić monety koronne bite w Warszawie od „pruskich fałszerstw”. Ok.,
zatem do dzieła!
Fryderyk II, czyli jak zostać kryminalistą.
Jak to w ogóle możliwe żeby w czasach bądź, co bądź Oświecenia,
kiedy świadomość społeczna i wiedza o ekonomii warstw rządzących była już na
tyle powszechna – mogło dojść do tak szeroko zakrojonego procederu fałszerstw monetarnych.
Wiemy, że była to działalność masowa, długotrwała i nastawiona na całkowite
wyniszczenie systemu monetarnego sąsiedniego państwa (w tym przypadku naszego).
Z drugiej strony to była operacja trudna do przeprowadzenia pod względem skomplikowanej
logistyki i potrzebnego zachowania poufności w długim okresie. Z drugiej, dająca
ogromne zyski, które nakręcały koniunkturę w Prusach i były jednym z liczących się
źródeł dochodów tego państwa. Można nawet powiedzieć, że dzięki zyskom z fałszerstw
królestwo Prus było w stanie konkurować z większymi sąsiadami i liczyć się na
skale europejską w wielu dziedzinach ówczesnej gospodarki, wojskowości i
polityki. Pytania, na które chciałbym na początku odpowiedzieć w dalszej części
tego wpisu są dwa: jak do tego procederu w ogóle doszło oraz jak to się stało,
że przy takiej skali procederu i jego szkodliwego wpływu dla naszego kraju -
mógł on być praktycznie bez przeszkód przez tyle lat kontynuowany?...
Fryderyk II Wielki, obraz
pędzla XIX-wiecznego niemieckiego malarza Wilhelma Camphausena
|
Wszystko zaczęło się w I połowie wieku XVIII, czyli w
czasach saskich na wiele lat przed okresem Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Wtedy to w roku 1740 król Prus Fryderyk II wstąpił na tron i rozpoczął swoje
rządy, które później historia doceni i określi nadając mu pseudonim „Wielki”.
Fryderyk generalnie był osobą, która od dziecka „posiadała plan”. Już, jako
młodzieniec przyszły władca dał się poznać, jako osoba, która potrafi
skutecznie wcielać w życie zarówno swoje pomysły jak i wielkie idee. Okropnie
zdolny i wszechstronnie utalentowany Fryderyk był władcą prawdziwie oświeconym.
Wykształcony, poliglota, czynny muzyk, poeta, prozaik, filozof, żołnierz,
ekonomista… itd. itd. Słowem władca z zupełnie innego wymiaru. Pozostawił po
sobie znaczny dorobek pism, utworów muzycznych, poetyckich, a zwłaszcza
prozatorskich i filozoficznych. Szczególnie cenny jest jego dorobek na polu
historycznym, na którym ujawnił pełnię kunsztu literackiego. To on, jako
pierwszy podjął próbę napisania historii Prus. Do tego przyjaciel Woltera i osoba, z którą liczyła się sama Katarzyna II. A teraz druga strona natury. Znał się na wszystkim, wszystko kontrolował,
nic nie działo się bez jego wiedzy, cenił skromność, srogo karał
niesubordynację – istny „Robocop”. Chyba to pierwszy prusko-niemiecki władca
nowożytny, u którego widać ogromne tendencje do dyktatury. Nie dziwi, zatem, że
nasz dzisiejszy bohater był jednym z największych idoli Adolfa Hitlera…
A teraz krótka charakterystyka Fryderyka rodem z Wikipedii.
„Wychodząc od teorii umowy społecznej, doszedł do wniosku, że rządy
jednostki – oświeconego absolutysty – są optymalną formą władzy. Władca
miał identyfikować się tylko z państwem i jemu miał służyć. W jego przekonaniu,
król jest pierwszym sługą i pierwszym urzędnikiem państwa, a osobiste rządy króla
są jego moralnym obowiązkiem. Sprowadzało się to do wprowadzenia gabinetowych
rządów jednostki, opartych na zdyscyplinowanej administracji i biurokracji.
Już od pierwszych dni panowania większość uprawnień Fryderyk koncentrował we
własnych rękach. Chociaż sprawował władzę w sposób absolutny, to wierzył, że
celem polityki jest dobrobyt jego obywateli. Na tym właśnie miała polegać idea
absolutyzmu oświeconego, zakładająca, że władca, kierujący się oświeconym
rozumem, podejmuje świadome decyzje na rzecz dobra swoich poddanych i rozwoju
państwa (Fryderyk ściśle wiązał jedno z drugim). Tą też retoryką uzasadniał
swoje działania. Siebie uważał, więc za sługę Prus i tego wymagał też od
obywateli, w myśl dewizy, że czasem trzeba poświęcić szczęście i wygodę w imię
dobra całego kraju.” Porównajmy ten opis w myślach z opisem naszych miłościwie
panujących w tym okresie: Augusta III czy Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Widać istotne różnice. Ok. więc właśnie
„z kimś takim” i z jego polityką będziemy mieć teraz do czynienia przez prawie
50 lat w których rządził Prusami.
Fryderyk II Wielki daje
koncert na flecie w pałacu Sanssouc
|
Swoje rządy rozpoczął z przytupem i z powodzeniem zakończył
kilka lokalnych konfliktów zbrojnych, wprowadził nowe prawa i podatki oraz
umocnił system władzy. Jednym ze źródeł dochodów, jakie zdefiniował sobie
Fryderyk był dochód z działalności menniczej. Ale nie takiej zwykłej, tylko
można dziś powiedzieć exportowej. Otóż na początku, wymyślił sobie Fryderyk
chytry plan, aby otwierać jak najwięcej mennic na terenie swoich ziem i wybijać
monety na potrzeby polskiego rynku. Nie była to oczywiście działalność charytatywna.
W tych czasach w Polsce nie działały mennice, powszechnie brakowało w obiegu
rodzimej monety a te, które były w obiegu pochodziły głównie „z zagranicy”. Tym
samym Fryderyk postanowił, że jak już Polacy nie chcą/nie potrafią zarabiać na
mennictwie to on osobą swoją i działalnością wypełni nam tę rynkową niszę.
Począł tedy wybijać monety pruskie najpierw pełnowartościowe a potem z każdym
rokiem obniżał zawartości kruszcu (tu zajmujemy się z zasady srebrem, więc
srebra) i wprowadzał je furmankami w ilościach hurtowych na nasz rynek. Była to
działalność przynosząca wysoki stały zysk, sprzeczna z obyczajami i z prawem,
ale „tylko trochę” i w porównaniu do następnych ruchów to było przedszkole…
Świetnie się Fryderykowi ten system sprawdzał, zatem gdzie się dało otwierał w
Prusach liczne (naprawdę liczne) mennice i bił, bił, bił aż się dymiło J
W tym czasie w Polsce król August III zdecydował (głosem
swych doradców), że on również zacznie wybijać polska monetę i otworzył w tym
celu mennice w stolicy Saksonii, z której władał. August nie miał formalnej zgody polskiego
sejmu na wybijanie monet, ale jako ukochany władca polskiej szlachty (za króla
Sasa jedz i popuszczaj pasa) nikogo o zdanie nie pytał, nie bez podstaw licząc,
że nikt mu w kraju skutecznie tego przecież nie zabroni. Okazało się, że to
dochodowy interes a i ładnie się August na nowych monetach prezentuje. Wtedy to
nasz król uruchomił drugą „starą i porządną” mennice w Lipsku, w której bił
polskie monety srebrne i złote.
Nie spodobało się to bardzo Fryderykowi II. Ktoś śmiał robić
mu konkurencje na rynku polskim, który był wtedy już praktycznie opanowany przez
pruskie produkty. Fryderyk II zakazał obiegu monet Augusta III na swoim
terytorium a po chwili poszedł dalej i nakazywał skupować i dostarczać je do mennic,
jako doskonały, pełnowartościowy surowiec do przetopienia. Rozpoczął się okres
„zimnej wojny” gospodarczej i handlowej pomiędzy Prusami a Saksonią. Pruskie
monety z nikczemną próbą srebra zaczęły powoli przegrywać walkę o klienta na
polskim rynku. Monety wybijane w Lipsku niemal od razu zyskały dobra renomę
„dobrych” środków płatniczych i stąd w tym czasie ich duża popularność w
handlu. Rynek powoli uwalniał się od pruskiej dominacji. Wtedy to między innymi
Fryderyk II zakazał transportu monet z mennicy z Lipsku do Polski przez
terytorium Prus (a przez pruski wtedy Śląsk było do Polski najbliżej). To jednak nie był koniec. Wykonał kolejny znamienny krok na drodze do fałszerskiej
sławy, otóż wtedy właśnie w 1755 roku po raz pierwszy posunął się do
fałszerstwa. Nakazał mennicom we Wrocławiu i Królewcu w tajemnicy rozpoczęcie
bicie polskich tymfów z podobizna Augusta III. Nie wystarczyło to jednak
Fryderykowi, chciał skutecznie „wyrwać chwasta” i już rok później w 1756 militarnie
zaatakował Saksonię rozpoczynając wojnę 7-letnią. Prusacy byli agresorami
ambitnymi i aktywnymi. Mimo tego, że dopiero raczkowali w praktykowaniu
„blitzkrieg” to jednak od razu odnieśli kilka istotnych zwycięstw nad
Saksoniami. Zajęli między innymi Drezno i Lipsk – a z nimi mennice Augusta III.
Kiedy saskie mennice wpadła w ręce pruskie to Fryderyk II nie zarządził ich
zamknięcia i likwidacji, co to to nie. On jak zwykle miał swój własny plan – ze
zdwojoną siłą rozpoczął w tych mennicach wybijać monety Augusta i wprowadzał je
bez przeszkód na rynek finansując z zysków swoje dalsze działania militarne.
Wtedy doszło do kolejnego „numizmatycznego” wydarzenia a mianowicie Fryderyk wydzierżawił
zajęte mennice i za 200 tysięcy talarów wynajął je przewodniczącemu wspólnoty
żydowskiej w Berlinie niejakiemu Veitel Heine Ephraimowi. Żyd ów za w/w kwotę
nabył prawo do wybicia sfałszowanych polsko-saskich monet srebrnych i złotych. Bardzo
obrazowo opisał ten okres Tadeusz Kałkowski w dziele „Tysiąc lat monety
polskiej”, na stronie 313 pisze autor „ Drugi etap fałszerskiej działalności
Fryderyka, teraz już jawnie kryminalnej, przypomina rozbójnicze metody
krzyżackie. Za setki tysięcy talarów czynszu wydzierżawia on mennice pruskim
spekulantom, wśród których do szczególnie nędznych kreatur należeli bankierzy
berlińscy Icek i Efraim. Za te wygórowane do ostateczności czynsze Fryderyk
dawał im prawo bicia coraz podlejszej fałszywej monety, teraz już jawnie
polskiej, bitej stemplem Augusta III nie tylko w mennicach pruskich, ale i w
Lipsku po zajęciu Saksonii w toku wojny siedmioletniej. Przebiegły fałszerz
każe na falsyfikatach bić przezornie wsteczna datę 1753 i kilkakrotnie zaniża
ich stopę….”. To fakt, dukaty bite były ze złota 7-karatowego podczas gdy
oryginalne emitowane były ze złota 23 i pół karatowego a talary wybijano
ze srebra czterokrotnie
gorszej próby od oryginału. Monety 8-groszowe i orty oraz inne mniejszej wartości „sreberka” wykonywał przeważnie tylko z
posrebrzanej miedzi. Dobre monety polsko-saskie Augusta III wyławiali w Rzeczypospolitej dla mennic
Ephraima kupcy i agenci. Emisja
fałszywych monet pokrywała wówczas znaczną część budżetu wojennego Królestwa
Prus. Wywóz dobrej monety i zalew fałszywej gorszej, jakości spowodował wzrost
cen w Rzeczypospolitej. I tak powstały właśnie słynne „efraimki” (zdjęcie poniżej), fałszywe
monety wybite podczas wojny 7 letniej.
Okres saski, czyli gra w pozory.
Jednak po początkowych sukcesach w Saksonii i Austrii
(bitwa pod Pragą) Prusy zostały zmuszone do
wycofania się z Czech po przegranej bitwie pod Kolinem18 czerwca 1757. Nastepnie do wojny przystapiła tez Rosja i zaatakowała prusaków z drugiej flanki. Gdy wydawało się, że sukcesy wojsk
rosyjskich całkowicie pogrążą Prusy, zmarła caryca Elżbieta Romanowa a jej następca Piotr III nieoczekiwanie zawarł pokój,
ogłaszając się nawet sprzymierzeńcem Prus. Nie był to jednak koniec fałszowania
monet i produkcji marnej, jakości tymfów zwanych powszechnie „bąkami”. Prusacy
wycofując się z Saksonii zabrali zdobyczne stemple polsko-saskich monet,
przetransportowali je do swoich innych mennic i tam jeszcze przez wiele lat
bezkarnie bili fałszywą monetę o podłej próbie. Tak właśnie w czasch saskich Fryderyk
II stał się fałszerzem na dużą skalę. Ok. ale na jak dużą skalę ? Dość
powiedzieć, że z danych zawartych w książce Rafała Janke „Źródła z dziejów
mennicy Warszawskiej” możemy między innymi dowiedzieć się, że August III w
latach 1756-1756 wybił i wprowadził do obiegu swoje pełnowartościowe monety o
wartości ponad 123 milionów złotych polskich, natomiast prusacy za
przyzwoleniem Fryderyka II wyprodukowali fałszywych tymfów na kwotę minimum 400
milionów złotych polskich. I tak można spokojnie założyć, że w tym okresie na
10 tymfów aż 9 było fałszywych (te dobre zostały dodatkowo skupione z rynku i
przetopione). Dodatkowo żeby zrozumieć jak wyglądały realia monetarne w kraju
po panowaniu dynastii Wettinów, przytoczmy cytat z nieśmiertelnego katalogu
Karola Plage „ Okres Stanisława Augusta w historii numizmatyki polskiej”. Tam
Pan Karol pisze tak „ Za panowania dwóch Augustów Polska zalana została podłą
saska monetą na kolosalna sumę przeszło 600 milionów zł. Jeżeli dodamy do tego
pieniądze austryjackie, rosyjskie i francuskie, które napłynęły do Polski i
wynosiły 240 mil.zł, to będziemy mieli całkowity obraz ruiny finansowej…”.
Jak za Sasów Polska walczyła z fałszerstwami z Prus? Reakcje
jeśli w ogóle jakieś były, to raczej spóźnione i
z reguły nieskuteczne. Brak było spójnej idei, która przełożona na przepisy
i procesy byłaby ratunkiem dla naszego rynku i handlu. Podejmowane działania
były pozorne i tylko jedynie starały się „gasić pożary”. W całym kraju brak
było odpowiednio wykształconej kadry, która mogłaby skutecznie wyłowić fałszywe
monety z rynku. Dość powiedzieć, że flagowym działaniem ówczesnego Podskarbiego
Wielkiego Koronnego Teodora Wessela było sprowadzenie do Polski zagranicznych
probierzy menniczych. Osoby te zostały zaprzysiężone a ich głównym zadaniem
było zbadanie ilości kruszców zawartych w obiegających w tym czasie monet i
wycenienie ich realnej wartości. W wyniku tych działań saskie tymfy, których
fałszerstwa bite oryginalnymi stemplami były praktycznie niemożliwe do
odróżnienia podczas obiegu – zostały zredukowane o połowę swojej nominalnej
wartości do 15 groszy. Nie było to z zasady działanie sprawiedliwe, bo przecież
w wśród wielkiej ilości tymfów obiegających na rynku polskim były monety
legalne oraz te z pierwszego okresu fałszerstwa warte jeszcze po około 20-25
groszy. Doprowadziło to znów do uaktywnienia grup lokalnych cwaniaków, którzy
znali się na rzeczy lepiej niż pospólstwo i spośród zredukowanych tymfów 15
groszowych wyławiali te, w których kruszec był wart znacznie więcej. Powodowało
to dodatkowe zamieszanie i niepokoje społeczne. Drugą metodą były komory celne,
które miały zapobiegać wpływowi fałszerstw przez granicę. Rekwirowanie
fałszywych monet w drodze z mennicy na rynek polski nie było prowadzone jednak na
wielka skalę a i siec polskich komór celnych była dziurawa jak sito…
Zarekwirowane monety fałszywe były przetapiane i z braku czynnej mennicy –
przekazywane do klasztorów i kościołów na wota. Trzecia metoda wyprzedzała
swoje czasy i była raczej instrukcją niż realnie skuteczną bronią na fałszerzy.
Otóż sam Podskarbi Wessel napisał i wydał w 1762 roku swoim sumptem broszurkę o
znamiennym tytule „Żal uspokojony, niewinność obroniona, rozmowa dwóch
przyjaciół“ – rzecz o tymfach bąkami zwanych - która miała za zadanie
uświadomić jak radzić sobie z problemem fałszywek w obiegu. Tak właśnie walczono
z fałszywkami i trzeba jasno stwierdzić, że nie była to żadna przeszkoda dla
fałszerskiej działalności. Nie podjęto na przykład, żadnych skutecznych kroków
politycznych lub nacisków międzynarodowych.
W latach 1760 – 1763 polski rynek
monetarny sięga dna. Wprawdzie mieszczanie i szlachta jakoś sobie w tym
wszystkim radzili (a niektórzy nawet osiągają zyski ze spekulacji), to
nieuczeni, prości chłopi i biedota była oszukiwana na monetach na każdym kroku,
co spychało ich w spiralę biedy. Na fałszywe pruskie monety ludność miała kilka
czysto słowiańskich określeń. I tak Polacy
nazywali je: bąkami, efraimkami, berlinkami, tymfami saskimi, wrocławskimi,
małymi główkami. Po kilku kolejnych akcjach skupowania z rynku fałszywych monet
pruskich oraz kolejnych redukcjach menniczych ich wartości, ceny dóbr
poszybowały do góry i nastał okres wysokiej inflacji. Wtedy to na przykład za
bochenek chleba płacono najczęściej kilkoma kilogramami miedzianych szelągów…To
wszystko doprowadziło nawet do zbrojnych wystąpień chłopskich przeciwko
szlachcie. W 1761 roku chłopskie bunty
odnotowano na Kujawach oraz województwach Lubelskim i Sandomierskim. Zatem kraj
popadał w ruinę i reforma systemu monetarnego stała się palącą koniecznością
zyskując powszechne poparcie.
Podsumowując część 1, sytaucja była podobna jak na poniższym obrazie Józefa Chełmońskiego. Prusacy fałszowali nasze monety i rujnowali nam gospodarkę, a w Polsce? A w Polsce w tym czasie bociany leciały… leciały...leciały... J
I właśnie z takim bagażem niecnych dokonań, z pomysłem na
dochodowy interes oraz ze stosunkowo dużym znaczeniem w polityce
międzynarodowej wchodził Fryderyk II fałszerz „do gry”, kiedy to w 1764 roku w
Polsce swoje rządy rozpoczynał nasz ulubiony Stanisław August Poniatowski. Ale o
fałszowaniu monet w okresie SAP napiszę już w kolejnej części. Dziękuję za
doczytanie do tego momentu J
i zapraszam na kolejne części.
Cdn…
We wpisie wykorzystałem zdjęcia z archiwum WCN, zdjęcie obrazów wyszukane funkcja google oraz cytaty z biblioteki numizmatycznej bedaacej w moim posiadaniu.
Trafiłem na ten ciekawy artykuł tropem sprawy redukcji monety przez Teodora Wessela. Sprawa z punktu widzenia numizmatyki może i wydaje się być trudna, ale myślę, że punktu widzenia fizyki i matematyki niekoniecznie taka jest. Rozwiązanie problemu należy do Archimedesa. Miał on sprawdzić czy korona królewska jest wykonana z oryginalnego kruszczu, czy też nie. W związku z tym Archimedes wprowadził pojęcie gęstości. Wzór fizyczny jest dość dobrze znany: masa= gęstość x objętość. Aby zmierzyć objętość ciała Archimedes zanurzał ciało w wodzie. Wyparta ilość wody odpowiadała objętości ciała (dziś np. 1dm sześcienny odpowiada litrowi- można to przeliczyć na metry sześcienne, pomiar można przeprowadzić w zlewce z podziałką w ml). Następnie podobnie jak Archimedes monety należałoby zważyć. Tutaj trzeba się być może posiłkować wiedzą jakie metale czym fałszowano. Porównać należy gęstości oryginalnych materiałów np. złota z gęstością np. tombaku. W tym wypadku przydaje się Pana wiedza z zakresu numizmatyki (w jaki sposób fałszowano monety, jakie materiały, czym zastępowano). Następnie przez porównanie gęstości monet można dość łatwo (przypuszczam) dojść, co jest falsyfikatem, a co nie. Jeśli to nie jest wystarczające podparłbym się dość ogólnodostępną wiedzą z zakresu statystyki. Powiada Pan, że na 43 mln złotych 40 mln zostało wywiezionych za granicę. Jeśli dobrze rozumiem 3 mln z 43 mln są więc prawdziwe. To ok. 7%. Jeśli ma Pan np. ok 50 monet z tych czasów to statystycznie mniej więcej trzy będą te dobre. Sprawdziłbym gęstość wszystkich monet z kolekcji porównując ich masy (np. ze zwykłej wagi kuchennej) z objętością (zlewka z podziałką). Można porównać, czy dla ok. 7% wyniki odstają od przeciętnej. Myślę, że w ten prosty fizyczny sposób być może łatwiej jest odróżnić falsyfikaty od oryginałów niż śledząc niuansy w biciu monety.
OdpowiedzUsuń