O tym, że rynek przeżywa prawdziwy boom na destrukty,
świadczy oczywiście wzmożone zainteresowanie tematem wśród osób interesujących
się monetami. Żeby to szybko udowodnić, wpisałem słowo „destrukt” na
najpopularniejsze portale aukcyjne. Efekt przerósł nawet moje oczekiwania. Na
platformie Allegro, na to hasło odsłaniają się aż 193 aktywne aukcje, a na
sąsiednim serwisie OLX mamy dostępne 124 oferty spełniające ten warunek. Iście
hurtowe ilości. Co ciekawe najwięcej spośród oferowanych monet, to krążki
wybite w Mennicy Warszawskiej współcześnie, z których większość nadal znajduje
się w obiegu. Co przy maszynowym i w większości zautomatyzowanym procesie produkcji,
chyba nie wystawia temu zakładowi najlepszej opinii. Nie znam się na nowoczesnych metodach
menniczych, stąd zakładam, że to właśnie ogromne nakłady monet i skomplikowany
proces produkcji wpływają na te ilości błędów. W końcu tylko w 2018 roku według
danych z NBP, w stołecznej mennicy wyprodukowano ponad 1,1 miliarda polskich monet
obiegowych, co jest ilością około 13 razy większą niż wybito srebrnych monet
SAP w całym 32-letnim okresie pod rządami Stanisława Augusta. Pewnie również
dwurdzeniowe 2 i 5 złotówki są bardziej skomplikowane w produkcji niż dawne
monety SAP, bo to właśnie one przodują na wyżej wspomnianych aukcjach.
O tym, że destruktami żyje społeczność świadczą nie
tylko liczne aukcje, na których nawet przypadkowe osoby próbują zarobić
„krocie” na rzeczywistych i wyimaginowanych błędach mennicy. Całkiem ciekawa
jest również statystyka poważnych aukcji numizmatycznych, na których pojawiły
się destrukty. Kto jest ich królem? Otóż w archiwum WCN znajdziemy 132 destrukty,
u Michała Niemczyka było 197 aukcji a na portalu aukcyjnym OneBid znajdziemy
278 zakończonych sprzedaży. Jednak prawdziwym królem polowania jest Gabinet
Numizmatyczny Damiana Marciniaka, który w swoim archiwum przechowuje aż 421
sprzedanych ofert. Jak widać w GNDM słowo „destrukt” ścielę się gęsto, ale czy
powinno nas to dziwić, obserwując jak ta firma podąża, a ostatnio nawet kreuje
numizmatyczne mody. A po drugie, muszę się przyznać, że wiele z tych aukcji
dotyczy destruktów banknotów, na których ja się zupełnie nie znam, ale oni są
od tego fachowcami. Ale nie tylko na aukcjach słychać dyskusje o
numizmatycznych ciekawostkach. Również na wszelkich forach numizmatycznych i
stronach „o monetach”, często aż wrze od pytań typu „czy to destrukt i ile on jest
wart”… Jednak, jeśli z tego całego hałasu odrzucimy nowoczesne monety bite
maszynowo z XX i XXI wieku, to pozostanie nam już znacznie mniejsza grupa. Czy
to znaczy, że kiedyś było mniej błędów w mennicy? No nie do końca. Dawniej, gdy
monety bito ręcznie, to od razu możemy założyć, że każdy egzemplarz po wyjściu
z mennicy wyglądał trochę inaczej i gdyby przyłożyć je do dzisiejszych standardów,
to niemal 100% nakładu można by potraktować, jako swego rodzaju destrukty.
Dlatego dla monet Polski Królewskiej w zależności od stosowanych wówczas
technik menniczych, mamy nieco mniej radykalne standardy. Tu ciekawostką może
być fakt dobrze znany miłośnikom szelągów Jana Kazimierza, czyli tak zwanych
„boratynek”. Te niewiele wówczas warte miedziane monety, wybito ręcznie w kilkunastu
mennicach Rzeczpospolitej w łącznym nakładzie szacowanym aż na 1,8 miliarda
sztuk i dzięki temu właśnie, zdecydowanie wymykają się z wszelkich statystyk. Miłośnicy
tych miedziaków do swoich kolekcji bardzo często starają się pozyskać dobrze
zachowane i prawidłowo wybite szelągi, co sprawia im wiele zabawy, biorąc pod
uwagę fakt, że charakterystyczną cechą boratynek jest to, że zdecydowana
większość tych monet to właśnie klasyczne destrukty.
A jak jest ze srebrnymi monetami okresu SAP? Wśród
tego całego zgiełku raz na „ruski rok” przemknie jak meteor moneta z okresu
rządów króla Poniatowskiego. Co może od razu świadczyć, że w II połowie XVIII
wieku w mennicy warszawskiej całkiem dobrze opanowano sztukę wywarzania monet i
wpadki wcale nie były takie częste. Co jednak nie znaczy, że się nie zdarzały…
I to właśnie tropienie tych błędów, będzie głównym tematem dalszej części
wpisu. A skoro dziś będziemy szukali
odstępstw od numizmatycznej normy i niespodziewanie, z butami będziemy ładować
się do mennicy, to zadziałamy jak klasyczna…hiszpańska inkwizycja. Coś jak Ci
wytwornie ubrani panowie z fotki poniżej J.
Nieśmiertelny żart, jeden z wielu zacnych i
oderwanych od rzeczywistości przejawów geniuszu grupy Monty Phyton’a. Poniżej
link do całego skeczu na Youtube. Polecam zapoznać się przed przeczytaniem
dzisiejszego tekstu.
Pewnie tego się tego nie spodziewaliście? J. Sporo z aktualnie oferowanych destruktów zapewne powstało w jakimś garażu, jednak odsiewając ziarno od plew, okazuje się, że i tak całkiem duża grupa to rzeczywiste błędy w procesach menniczych. Z tego właśnie powodu destrukty są tematem pokrewnym i zdecydowanie bliskim zagadnieniom związanym z technikami menniczymi. Bo jeśli założymy, iż taki destrukt powstaje jak coś właściwie nie zadziała w procesie wytworzenia monety w mennicy, to z pewnością przyznacie mi racje, że kluczem do jego poznania, jest zrozumienie procesów, w jakich funkcjonował ten XVIII-wieczny zakład. A to bardzo ciekawe zagadnienie, na którego zgłębianiu od kilku lat uciekają mi godziny i nie jest to czas stracony. Dwa źródła, które mogę polecić to publikacje, które już kiedyś omawiałem na blogu, czyli Władysław Terlecki „Mennica Warszawska” i Walery Kostrzębski „Błędne drogi w zbieraniu numizmatów polskich”. Destruktom jest równie blisko do fałszerstw, bo podróbki często są niedokładne i w pewnym stopniu bazują na naszej wierze w destrukty. Jednak ja tu dziś technikami menniczymi ani fałszerstwami zbytnio epatował nie będę, bo te tematy są rozległe i jak „polecę” w tą stronę to nie skończę przed wieczorem J.
Zacznijmy po chrześcijańsku, czyli od definicji. Ogólnie wygląda to tak, że destrukt menniczy to moneta wybita niezgodnie z przyjętym projektem. W zależności od przyczyny powstania tych rozbieżności rozróżniamy ich trzy główne typy: destrukty stempla, wady krążka menniczego oraz błędy w procesie bicia. Te trzy główne grupy dzielą się na wiele drobniejszych, które opisują już konkretne powody powstania destruktu. Doskonale swego czasu opisał je na blogu Jerzy Chałupski, więc ja tego powielać nie będę i jedynie zapraszam do odwiedzenia strony „Zbierajmy Monety”, gdzie jest to łopatologicznie wyłożone wraz z ilustracjami.LINK Na potrzeby dzisiejszego wpisu dodam tylko, że Pan Jerzy rozpisał to na tyle przystępnie, że dziś podążę tropem jego publikacji, przy okazji pokazując przykłady srebrnych monet SAP, które można by uznać za destrukty.
GRUPA
1 – Usterki spowodowane wadami stempla
W czasach SAP stemple oczywiście wykonywane były
ręcznie w mennicy. To powodowało, że ich jakość a co za tym idzie też
żywotność, były czasem trudne do przewidzenia. Między innymi, dlatego też do srebrnych
monet wykonywano z reguły serie po 3 stemple, by w każdej chwili zastąpić
zepsute lub zużyte narzędzie. I jak to w zakładzie produkcyjnym, gdzie drwa
rąbią tam wióry lecą, stąd uszkodzenia stempli w mennicy były na porządku
dziennym. Głównie dochodziło do wszelkiego rodzaju pęknięć, które z czasem
powodowały zupełne zużycie narzędzia. Monety bite pękniętymi stemplami są
bardzo częste, szczególnie dla grubszego srebra SAP. Może to świadczyć o tym,
że siły działające na stempel w czasie produkcji talarów, półtalarów czy
dwuzłotówek były nieporównywanie większe niż przy produkcji drobniejszych
nominałów. Powszechność tego rodzaju błędu sprawia, że paradoksalnie miłośnicy
monet z tego okresu, nie traktują monet bitych popękanym stemplem, jako
destrukt obniżający stan zachowania czy też wartość monety. Na przykład dla
mnie, to jedynie kolejna cecha, która może wpłynąć na nieco gorszą ocenę piękna
monety. Jednak prywatnie, nie przykładam to tej cechy aż tak wielkiej wagi i
nie łączę jej ze stanem zachowania, bo w końcu powstała w mennicy a nie w
obiegu. Znam wiele pięknych monet talarowych bitych popękanym stemplem i
chętnie bym wszedł w ich posiadanie. Poniżej przykład awersu takiej właśnie monety.
Jak widać krążek został wybity spękanym stemplem w
dwóch miejscach. Jedna gruba rysa biegnie od litery „U” do królewskiej
peruczki, natomiast drugie, dłuższe pęknięcie zlokalizowane jest w okolicy
napisu otokowego na godzinie 4-5. Tego typu wady są dość częste na monetach
bitych w początkowych latach działalności mennicy, kiedy trwała praktyczna
nauka personelu i kształtowały się procesy w mennicy. Po raz drugi, spękania
licznie pojawiają się na monetach z roczników 1794 bitych w trudnych czasach
upadku Rzeczpospolitej.
Zupełnie inaczej podchodzę do monet bitych wykruszonym
stemplem. Takie monety są również dość często spotykane. Najczęściej te
wykruszenia są niewielkie i nie stanowią problemu, jak choćby masowo ułamane
daszki na górze cyfry „1” w połowie srebrników SAP. Jednak czasem, gdy trafi
się komuś egzemplarz z wykruszoną cyfrą, czy z uszkodzoną literą, to nie wiedzieć,
czemu zostaje uznany za monetę wyjątkową. Taki właśnie moim zdaniem rodowód
posiada „odmiana” bilonowego szóstaka z 1794 roku, którą autorzy katalogu
Parchimowicz i Brzeziński opisali w swojej publikacji, jako 17.a4. Poniżej
właśnie ten szczególny egzemplarz.
Narzekam na innych, jednak pamiętam, że swego czasu
sam podążyłem tą drogą i na blogu umieściłem ten krążek, uznając go za jeden z
wariantów. Dziś monetę charakteryzującą się jak to ujęli autorzy, „odmienną”
cyfrą 9” uznałbym już raczej za niezwyczajny destrukt. Moneta moim zdaniem
została wybita uszkodzonym stemplem z wykruszoną cyfrą. Być może stempel był
potem poprawiany i dlatego forma dziewiątki, jaką uzyskano na monecie wybitej
tym narzędziem, nie przypomina nam już oryginalnej puncy.
Kolejnym typem błędu należącym do tej rodziny
destruktów związanych ze stemplem, jest tak zwane „dubled die”. Polega to
wadzie stempla powstałej w trakcie jego tworzenia, poprzez podwójne uderzenie puncenem
lub partycą. Tworzy się wówczas tak zwany „duch”, czyli obok standardowego
rysunku, na stemplu obecne są również delikatne ślady po tym dodatkowym
uderzeniu. Z reguły te ślady zlokalizowane są zaraz obok właściwego rysunku,
tworząc swojego typu delikatne obramowanie lub ślad po przesunięciu. Trudno to
opisać, ale mamy szczęście, bo tego typu destrukt dosłownie kilka dni temu był
analizowany na forum TPZN.pl i mam dobre zdjęcia.
Jak widać, nie wiele widać J.
Gdyż to bardzo delikatna wada i zupełnie nie przeszkadza cieszyć się pięknym
egzemplarzem złotówki z 1787 roku. Wnikliwy obserwator dostrzeże delikatne
obrysy wokół liter napisu otokowego, które zostały właśnie spowodowane błędem
przy produkcji stempla.
Inaczej jest, gdy dodatkowe, nieplanowane elementy
występują na monecie z powodu defektu spowodowanego bezpośrednim zderzeniem się
ze sobą dwóch stempli, czyli awersu i rewersu. To
bardzo groźna wada, która
mogła spowodować trwałe uszkodzenie tych kosztownych narzędzi i ich popsucie w
stopniu niepozwalającym na ich dalsze używanie. Dlatego mincerze unikali takich
sytuacji jak dżumy. Pracownik obsługujący prasę balansową, do którego
obowiązków należało podkładanie krążków pod stemple, z reguły w jednej ręce
trzymał nożyce, którymi wypychał wybitą właśnie monetę zastępując ją w mgnieniu
oka nowym krążkiem. W drugiej ręce zaś dzierżył specjalny kawałek blachy, którą
podkładał pomiędzy stemple gdyby czasem nie zdążył z wymianą krążka. Miało to właśnie
zapobiec bezpośredniemu zderzeniu się stempli. Mało było błędów podczas bicia,
które by bardziej destrukcyjnie wpływały na stemple, więc istniał również „plan
B”, który był prosty i polegał na zaniechaniu wymiany wybitego krążka i
pozwoleniu prasie na drugie uderzenie w tą samą monetę. Z tego powodu
powstawały destrukty innego rodzaju, o których pisze w dalszej części wpisu. Robotnik wymieniający krążki miał na jedną taką
operację około 5 sekund czasu, bo tyle według opisu Terleckiego trwało właśnie
wybicie jednej monety. Jak widać, na tym stanowisku trzeba było być stale
skoncentrowanym, sprawnym manualnie i szybko podejmować właściwe decyzje. Obok ilustracja obsługi prasy balansowej, działającej w podobny sposób do
maszyn wykorzystywanych w stołecznej mennicy stanisławowskiej.
Załóżmy jednak, że robotnik nie zdążył i w efekcie
stemple się ze sobą spotkały. Wówczas w najlepszym razie, na każdym z nich
został jakiś ślad tego kontaktu. Monety wytworzone takimi narzędziami „po
zderzeniu” mają właśnie na każdej ze swoich stron cechy obu stempli. Z reguły
dominuje jeden z nich, ten główny a ślady strony odwrotnej są mniej widoczne.
Żeby sobie wyobrazić jak może wyglądać moneta wybita z taka wadą potrzeba mieć
sporo wyobraźni technicznej, której mi niestety brakuje. Posiadam monetę ze
śladami awersu na rewersie i w tym miejscu jej użyje, jako ewentualny przykład
takiej wady. Nie jestem jednak pewien, czy ta konkretna moneta ilustruje
opisywany błąd.
Jak widać na rewersie półzłotka z 1767 dość wyraźnie
odbite zostały wklęsłe litery otokowe awersu. Cały stempel generalnie wygląda
jak po czołowym zderzeniu z TIR-em J.
Stempel może także się zapychać i zużywać. Znamy
przykłady monet, na których podczas używania stempla powoli znikają
poszczególne elementy. Zwykle dotyczy to najdrobniejszych rysunków, takich jak
kropki, kreski ułamkowe, listki czy inicjały. Sporo jest przykładów monet
Poniatowskiego z takimi problemami. Bywały jednak większe problemy, takie jak
znikające litery. Jeden z takich przypadków opisałem we wpisie o półzłotkach z
1776. Nie będę tego powtarzał i ograniczę się jedynie do wklejenia stosownej
ilustracji.
Idąc dalej, istnieją również takie monety, które
można uznać za destrukty z powodu błędów rytowników popełnione na stemplach. I
nie myślę tu o jakiś spektakularnych omyłkach typu AUGUTUS w 6-cio groszówce z
1794, ale o błędach technicznych podczas tworzenia stempla. Ciekawą monetę z
tego typu błędem namierzyłem ostatnio podczas badania populacji dwugroszy z rocznika
1769. Moim zdaniem na poniższym krążku rytownik przesadził trochę i nabił o
„jedną linię za daleko”.
Idąc dalej, przejdźmy do drugiej i z pewnością
bardziej spektakularnej grupy destruktów, czyli monet z wadami przygotowania
krążka. Często popularnie mówi się na nie „wada blachy”, jednak to tylko jedna
z kilku możliwości wystąpienia takiego destruktu. Najbardziej typowym
przykładem na monetę z takim problemem, jest taka, którą wybito na nietypowym/pomylonym
krążku. I tu od razu przypominamy sobie dość liczne przykłady monet
Poniatowskiego, głównie złotówek i dwuzłotówek wykonanych w miedzi. Za przykład
niech nam posłuży złotówka z 1767 roku wybita na miedzianym krążku, której
wygląd świadczy o tym, że była błędem popełnionym w mennicy i normalnie trafiła
do obiegu.
Takich pomylonych złotówek z roczników 1776-1767
bitych różnymi stemplami widziałem na swojej drodze całkiem sporo, co może
świadczyć o tym, ze podobne błędy zdarzały się w początkowych latach dość
regularnie i krążki od miedzianych groszy składowano gdzieś w pobliżu
srebrnych. Najbardziej znaną pomyłką tego typu są dwuzłotówki z 1777 roku
wybite na miedzianych krążkach. Ja jednak wcale nie mam pewności, co w tym
przypadku było błędem. I raczej skłaniam się ku temu, że to trojak wybity
błędnie założonym stemplem rewersu. Awers jest od trojaka, krążek jest od
trojaka tylko rewers został pomylony. Dlatego nie kwalifikuje tego błędu w tym
miejscu i wrócę do tej monety w dalszej części wpisu.
Do tej grupy zaliczają się również monety, które
wytworzone zostały w prawidłowym metalu, jednak krążek, jaki podsunięto pod
prasę pochodził z innego nominału. Co zwykle poznajemy po średnicy takiego „produktu”.
Przyznam, że w srebrze nie mam potwierdzonych przykładów na tego typu pomyłkę. Jedno,
co przychodzi mi do głowy to stara aukcja WCN, na której sprzedawano
dwuzłotówkę z 1768 roku na zdecydowanie zbyt dużym krążku. Oceniam to „na oko”
z fotografii, bo niestety średnicy i wagi nie zamieszczono. Oceńcie sami, czy to,
aby nie krążek od półtalara, na którym dwuzłotówka mieści się cała i ma jeszcze
spore luzy mieszczące drugie uderzenie stempla.
To moim zdaniem akurat ciekawy przykład podwójnego
destruktu. Nie dość, że pomylono krążek i dano większy niż potrzeba, to jeszcze
dwa razy pacnięto monetę stemplami z obu stron. Ot, prawdziwa kumulacja
nieszczęść J.
W tej grupie destruktów związanych z krążkiem, mamy
również te wszystkie, dość częste w mennictwie SAP przypadki źle przygotowanej
blachy. Na dzisiejsze standardy tego typu oczywiste wady świadczą o błędach w
procesach chemicznych czy późniejszej fizycznej obróbce metalu, jednak w XVIII
wieku nie podchodzono do tego tak radykalnie. Głównym obiektem zainteresowania
było uzyskanie właściwej próby srebra w fejnie, czyli mieszaninie metali przygotowywanej,
jako surowiec przyszłych monet. To nie
był prosty proces i czasem żeby dobrze wyszło należało dodawać najróżniejszych domieszek,
które potem w dalszych etapach powstawania blachy na krążki „wyłaziły” na
wierzch lub negatywnie wpływały na strukturę stopu. Potem dochodziło do tego
jeszcze tworzenie blachy i jej walcowanie, w celu uzyskania określonego poziomu
grubości krążków w zależności od nominału. To wszystko kończyło się dobraniem
odpowiedniego nacisku, z jakim górny stempel uderzał w krążek, która regulowało
się w balansjerce. Wiele rzeczy mogło zawieść, dlatego koncentrowano się na
rzeczach podstawowych, które określała ordynacja mennicza, a nie przywiązywano
zbyt wielkiej wagi do mniejszego piękna, jakim charakteryzowały się krążki
wycięte z kiepsko przygotowanej blachy. Tym samym trafiają się monety mennicze,
które wyglądają nieciekawie, bo większość powierzchni krążka pokrywają wady
blachy. Dla przykładu piękna złotówka z 1793 roku, której menniczość trzeba
jednak sobie wyobrazić…
Jak widać na zdjęciach, ta złotówka połyskuje
menniczą świeżością, jednak źle przygotowana blacha skutecznie osłabia
przyjemność z obcowania z takim krążkiem. Moją przyjemność… L
Kolejnym przejawem problemów z krążkiem jest tak
zwana „końcówka blachy”, która przejawia się tym, że krążek nie jest do końca
okrągły, gdyż jedna z jego krawędzi odstaje od standardu. Tego typu wady nie są
zbyt popularne wśród sreber z mennicy warszawskiej, za to nagminnie zdarzały
się w miejskich mennicach Torunia i Gdańska bijących monety Poniatowskiego w początkowym
okresie panowania ostatniego elekcyjnego króla Rzeczpospolitej. Dla przykładu
toruński trojak z 1765 roku.
Innym rodzajem wad związanych z krążkiem są „ciała
obce”, które dziwnym trafem znalazły się wewnątrz krążka w trakcie bicia, co
powoduje, że zostają na dobre wprasowane w monetę. Obecnie proces produkcji
monet odbywa się w kontrolowanym, niemal sterylnym środowisku, dawniej jednak różnie
z tym bywało. Nie zdarzało się to często, ale są przykłady tego typu
destruktów. Dosyć często te „dodatkowe” elementy uwalniają się w czasie obiegu
i wówczas na monecie pozostaje tylko ślad po „pasażerze na gapę” J.
Poniżej przykład, tym razem monety szelężnej monety gdańskiej, której element
ma zamiar opuścić bazę.
Jak widać na tym krążku wystąpiło postępujące
rozwarstwienie, które spowodowane zostało właśnie obcym ciałem wystającym z
kiepsko zwalcowanej blachy. Tu akurat mamy metal z metalem, ciekawe jakby
wyglądała taka moneta z karaluchem. Marzy mi się taki obiekt w kolekcji, coś
jak bursztyn z zastygłym owadem w środku J.
Idąc dalej dochodzimy do jednego z głównych
problemów i niedoskonałości związanych z dawnymi metodami menniczymi, czyli
niedobiciem. Pozornie wydawać by się mogło, ze niedobicia to tylko problem zbyt
słabego nacisku stempli na krążek podczas bicia. Zapewne tak było, jednak
uważam, że drugim podstawowym powodem powstawania monet z niedobiciem był
również źle przygotowany krążek. Głównie chodzi to o jego odpowiednią grubość,
żeby było w nim tyle materiału, aby w trakcie bicia szczelnie wypełniał wzór
stempla. Trudno jest jednak ocenić i to nawet trzymając monetę w ręku, co konkretnie
spowodowało jej niedobicie. Jeśli jednak dysponuje się odpowiednią monetą to od
biedy można postarać uzasadnić taki przypadek. Ja akurat nie tak dawno wszedłem
w posiadanie ładniutkiej dwuzłotówki z rocznika 1772, która będzie dobrym
przykładem. Oto i ona.
Uwielbiam ten krążek mimo drobnych wad blachy. Mając
monetę w ręku można nacieszyć oczy niemal menniczą dwuzłotówką z nieco rzadszego
rocznika. Ale gdzie tu destrukt? Proszę
zwrócić uwagę na centralne herby na rewersie. W zbliżeniu wyglądają tak, jakby
z trudem wygrzebywały się z otaczającego je tła. Szczególnie oba orły, zdecydowanie
są w tym miejscu niedobite. Skąd wiem, że to wina krążka a nie nacisku prasy?
Mam monetę, miarę i wagę, stąd mogę ich użyć i porównać otrzymany wynik do obowiązujących
wówczas standardów oraz do innych prawidłowych krążków. Przy regulaminowej
wadze według ordynacji monetarnej z 1766 wynoszącej 9,35g, mój egzemplarz waży
zaledwie 7,72g. Brakuje mu aż 17% wagi, co normalnie nie zdarza się nie tylko
przy niemal nieobiegowych dwuzłotówkach, ale nawet stare złomki „zmęczone”
obiegiem ważą sporo więcej. Na 37 ośmiogroszówek w moim zbiorze, ta jest
najlżejsza i to zdecydowanie. Średnia waga posiadanych przez mnie monet z tego
nominału wynosi 9.12g. To dowód, że nie jest to normalna sytuacja. Mamy tu centralne
niedobicie spowodowane nieprawidłową wagą, a co za tym idzie i mniejszą
grubością krążka oraz dowód na to, że niektóre destrukty są trudniejsze do zaobserwowania
i czasem trzeba je poddawać dokładniejszej analizie.
Ostatnim rodzajem destruktu związanym z
przygotowaniem krążka a jednocześnie połączonym z błędami stempla jest użycie
krążków z błędnym rantem. Pamiętacie pewnie dość głośne odkrycie na moim blogu,
które później rozwinięte zostało na jednej z aukcji GNDM związane z rantami
dwuzłotówek z 1794 roku. Przypomnę w jednym zdaniu, że w trakcie tego roku
zmieniła się ordynacja mennicza i „stare” monety wybite w pierwszej połowie
roku posiadały próbę 41 ¾ oraz rant ozdobny, a „nowe” charakteryzowały się
próbą 42 ¼ i rantem skośnie karbowanym. Jednak jak to w zakładzie produkcyjnym,
czasem dochodziło do drobnych pomyłek i krążki przygotowane do bicia według obu
standardów trafiały pod stemple awersu z „nie swojej” ordynacji. Tym sposobem
znamy dwuzłotówki z 1794 roku z próbą 41 ¾ z rantem skośnym oraz znamy monetę z
wybitym 42 ¼ z rantem ozdobnym. To błędy, które według aktualnej nomenklatury z
pewnością można określić mianem destruktu. Dla ilustracji jedna z takich monet
pochodząca z mojej kolekcji.
Drugiej takiej samej jeszcze nie spotkałem, stąd
całkiem przyjemnie jest posiadać tego rodzaju „destrukt”.
Na koniec tego zbioru pomyłek, chciałem jeszcze
napisać, że charakterystyczne dla okresu SAP rysy na monetach zwane justunkiem
nie powinny być traktowane, jako destrukt. Justowanie to jedna z dawnych metod
przygotowywania krążków do produkcji monet, która była standardowym procesem
stosowanym w stołecznej mennicy. Pracownik fizyczny ważył każdy krążek i jeśli
był za ciężki, co było równoznaczne ze zbyt dużą zawartością srebra, to bez
skrupułów zdzierał kilka warstw metalu specjalnym pilnikiem. Proces ten odbywał
się przed biciem monet i szczególnie dobrze widoczny jest na grubszych
nominałach SAP, czyli tych od złotówki w górę. Piszę to w tym miejscu, bo
chciałbym by to dobrze wybrzmiało, gdyż czasem tworząc teksty używam skrótu
myślowego i piszę, że jakiś pracownik mennicy justując „znęcał się na portretem
króla” czy „nad napisami otokowymi”. Faktycznie, podczas wykonywania tej
czynności krążki były jeszcze puste, więc tak naprawdę nikt nie szorował po
królewskim obliczu. Co jednak nie zmianie faktu, ze pracownicy fizyczni w XVIII
wieku, choć z reguły niepiśmienni, swój rozum mieli i zapewne posiadali również
świadomość jak ich „piłowanie” wpłynie na późniejszy wygląd wybitej monety.
Jednak w tym czasie nikt się takimi szczegółami zbytnio nie przejmował. Pewnie
z tego powodu, że nie było jeszcze NBP i ich monet kolekcjonerskich, a monety
służyły jedynie ludziom do płacenia. Stare, dobre i zamierzchłe czasy J.
GRUPA
3 – Usterki spowodowane błędami podczas bicia monet
To ostatni a zarazem najpopularniejszy powód
powstawania destruktów w okresie SAP. Mamy w tej grupie takie błędy powstałe w
trakcie procesu produkcji jak zastosowanie złych stempli, niecentryczne
uderzenia i przesunięcia, podwójne bicie, obrót stempla awersu względem rewersu
tj. odwrotki i skrętki, jednostronne bicie monet, czy też niedobicia
spowodowane zbyt słabym naciskiem stempli na krążek. Cała gama problemów, które
za chwilę omówmy po kolei na przykładach. W tym miejscu warto zwrócić uwagę, że
tego typu „przygody” najczęściej możemy zaobserwować na monetach miedzianych.
Dużo rzadziej trafiały się srebra SAP z błędami bicia a już złotych dukatów
Poniatowskiego z tego typu defektami, to nie spotkałem w ogóle. Może to
potwierdzać teorię o „boratynkach”, która wysnułem we wstępie do dzisiejszego
wpisu, że im moneta mniej wartościowa tym mniejszą uwagę poświęcano, jakości
jej wykonania. Mowa tu oczywiście nie o fizycznych walorach krążka, ale o
nazwijmy to „pięknie bicia”. Dukaty przeznaczone z reguły dla szlachty, kupców
i bogatych mieszczan, które dodatkowo z racji wymienności w handlu
międzynarodowym pełniły funkcje gospodarczo-polityczne, były wykonane bardzo
starannie. Srebro SAP, jako podstawowa jednostka pieniężna w handlu wewnętrznym
również w miarę możliwości starano się bić uważnie, ale już miedziaki dla
pospólstwa, bito z daleko mniejszą starannością. Dlatego właśnie spektakularne
błędy związane z procesem bicia dotyczą raczej tych najmniejszych nominałów. I
tą tezę udowodnimy również na srebrze, gdzie to właśnie półzłotki i srebrniki będą
głównymi bohaterami większości kolejnych przykładów.
Jednak pierwszym błędem bicia, jaki umówimy
trzymając się tekstu Pana Jerzego Chałupskiego będą hybrydy, czyli pomylone
stemple awersu i rewersu. W okresie SAP mamy wiele przykładów na
wykorzystywanie tych samych stempli do bicia kilku roczników monet. Szczególnie
dotyczy to awersów, gdzie nie występowała data, ale i na rewersach też czasem
przebijano ostatnią cyfrę by używać stempla w kolejnym roku. Takie działanie
wykonane z rozmysłem, nie jest błędem menniczym, tylko normalnym procesem w
XVIII-wiecznej mennicy. Inaczej jest, jak zrobiono to przez pomyłkę. Nie mam do
ilustracji przykładu srebrnej monety z tego typu wadą, ale znamy przecież
przypadek błędnego użycia stempla rewersu dwuzłotówki z 1777 podczas bicia
trojaków. Skorzystam, więc teraz z tej fotki.
Możemy sobie wyobrazić, że ten błąd został
spowodowany zamontowaniem w prasie balansowej niewłaściwego stempla rewersu.
Przy czym ja osobiście jakoś się temu wcale nie dziwię, gdyż średnice obu
nominałów są do siebie zbliżone i jeśli narzędzie nie było dobrze oznaczone,
albo wystąpiły złe warunki towarzyszące produkcji jak na przykład pośpiech, czy
słabe oświetlenie, to z pewnością łatwo można się było pomylić. Nie znam jednak
więcej takich przypadków, stąd zakładam, że równolegle istniał jakiś skuteczny
proces kontrolny eliminujący tego typu błędy.
Idąc dalej dochodzimy do jednego z problemów
będących często „ikoną destruktu”, czyli przesunięcia krążka w maszynie,
którego efektem było niecentryczne bicie. Jest wiele spektakularnych miedziaków
SAP, w których stempel ledwo ledwo trafił w metal i powstał destrukt jak
marzenie. Natomiast, jeśli chodzi o srebra Poniatowskiego, to nie przypominam
sobie nic tak „odjazdowego”, co jednak nie znaczy, że nie mam przygotowanych
przykładów. Poniżej niecentrycznie uderzona dwuzłotówka z pierwszego rocznika.
Niecentryczne bicie obu stempli jest widoczne gołym
okiem. Nie jest to jednak jakaś ogromna niedokładność i moneta normalnie trafiła
do obiegu. Znam kilka podobnych przykładów na drobniejszych nominałach. Nie
było to jednak częste przypadki, co świadczy, że technika umieszczania krążka w
prasie menniczej oraz jego zamocowanie podczas bicia, były całkiem skuteczne.
Zdecydowanie najczęściej spotykanym destruktem
srebrnych monet SAP z mennicy koronnej są monety podwójnie uderzone przez
stemple. Szczególnie na drobniejszych nominałach, takich jak półzłotki, mamy na
to wiele przykładów. Sam w kolekcji posiadam kilkanaście takich monet. Niektóre
z nich w wyniku podwójnego bicia zyskały dodatkowe, często zaskakujące
elementy. Osobiście najbardziej lubię te z nich, w których napisy otokowe
układają się w nowe słowa lub herby takie jak Pogoń zmieniają się w jednorożca J. I właśnie takiego półzłotka z 1767 pokazuję
na zdjęciu poniżej.
W wyniku podwójnego uderzenia, z których pierwsze
było prawidłowe a drugi raz stemple uderzyły w przesunięty krążek pod kątem 90
stopni, wyszło całkiem ciekawe połączenie. Na awersie mamy niemal dwukrotnie
powtórzone imię królewskie STANISLAUS. Również na rewersie widać wyraźne ślady
po problemach. Przy okazji wyznam, że ta konkretna moneta była mi przeznaczona,
jednak trafiła do mnie dość okrężną drogą. Na początku otrzymałem propozycję
mailową od jednego z czytelników, jednak nie osiągnęliśmy porozumienia, co do
ceny. Następnie moneta została sprzedana na aukcji WDA, a po kilku miesiącach znów
trafiła do mnie w ramach kolejnej propozycji od zaprzyjaźnionego bloggera. Tym
razem ją przyjąłem i tak wróciła do tatusia J. Jak widać,
rację mieli nasi ojcowie, którzy zwykli mawiać, „co się odwlecze to nie
uciecze”. Wracając do tego krążka, to biorąc pod uwagę, że tego typu błędów na
srebrnych monetach SAP jest zdecydowanie najwięcej naszedł mnie właśnie jeden
wniosek. Całkiem możliwe, że to dowód na to, iż pracownik obsługujący prasę
balansową, do którego obowiązków należała szybka podmiana wybitej monety na
nowy krążek, w razie problemów z nadążeniem za ruchem stempli, po prostu
pozwalał prasie na wykonanie drugiego uderzenia. To zdecydowanie było lepsze
dla ciągłości bicia niż narażenie stempli na zderzenie się ze sobą bez
podłożonego krążka. To by uzasadniało wyraźnie większą ilość tego typu destruktów,
jaką spotykamy na drobnych monetach w okresie SAP. A wy jak myślicie? Możecie napisać
mi swoją wersję wydarzeń w komentarzu pod wpisem.
Czasem w wyniku błędu podwójnego bicia, krążek
przesunie się tak nieznacznie, że na pierwszy rzut okaz trudno będzie to nam
nawet dostrzec. Poniżej bardzo ciekawa moneta doskonale ilustrująca taki
przypadek. Proszę spojrzeć i stwierdzić, po czym wnoszę pisząc, iż jest to
podwójne uderzenie stempla awersu?
Jeśli ktoś uznał, że widać to po lekko
zdeformowanych literach, to oczywiście też miał rację. Jednak szczególnie
śmiesznie to podwójne uderzenie odbiło się na urodzie króla. Poniatowski
stracił pół oczodołu a w zamian zyskał krzywy nos „baba-jagi”. Musiało to nim
rzeczywiście wstrząsnąć, bo aż otworzył usta w niemym okrzyku odrazy J.
Takie koszmarki i deformacje powstają właśnie z drobnych przesunięć.
Kolejnym typem destruktu popularnym w okresie Polski
Królewskiej były wszelkiego rodzaju widoczne gołym okiem przesunięcia stempli
wobec siebie. W wyniku, czego powstawały tak zwane „skrętki” a czasem nawet,
jeśli przesunięcie wynosiło 180 stopni to powstawały „odwrotki”. Oczywiście nie
liczę tu emisji, w których był to efekt zamierzony. W okresie SAP stemple
umieszczane były w nowoczesnych maszynach balansowych sprowadzonych prosto z
Hamburga, w sposób bardzo precyzyjny. Tym samym na 99,99% monet, jakie
widziałem i znam, nie występują żadne przesunięcia awersu względem rewersu i
mamy tradycyjny zegarowy układ obu stron krążka. Przez co można uznać, iż monety
bite w tym okresie, akurat w tym aspekcie charakteryzują się odpowiednią jakością
wykonania. Z pewnością było to spowodowane precyzyjnym mechanizmem służącym do
właściwego montażu stempli. Z opisu działania balansjerki zamieszczonego u
Terleckiego nie wynika, by był on jakoś wyjątkowo skomplikowany. Jednak dziś nie
znam więcej szczegółów, którymi mógłbym się podzielić i trochę wizualizuje
sobie „na brudno” jak to mocowanie mogłoby wyglądać. W każdym razie efekt jest
taki, jak opisałem. Stemple były montowane poprawnie i co do zasady nie
przesuwały się podczas produkcji. Dlatego też nie przypominam sobie by
kiedykolwiek widział „odwrotkę” srebrnej monety SAP. Natomiast „skrętkę” znam tylko
jedną, która szczęśliwie jest w moim posiadaniu. Oto właśnie srebrnik SAP z
rocznika 1768, którego przesunięcie stempli wobec siebie wynosi około 23
stopnie. Dla lepszego efektu, moneta została ubrana w kapsel Quadrum.
Nie są to może najpiękniejsze zdjęcia, a i moneta
pochodzi z intensywnego obiegu, jednak jako dokumentacja przesunięcia stempli
nadaje się całkiem dobrze. Nie spotkałem drugiego takiego srebrnika, ani też
podobnego defektu na jakimś innym srebrnym nominale, stąd właśnie wyjątkowość
tego krążka.
Teraz czas na monety wybite tylko z jednej
stronny. Nie mam takiego egzemplarza u siebie, stąd posiłkować się będę
sreberkami, które czasem spotkam na aukcjach, czy obserwuję podczas kwerend w
muzeach. Na początek zastanówmy się jak takie destrukty powstają. Ja aż taki
mądry nie jestem żeby samemu wymyślić definicje, stąd posiłkowałem się
słownikiem numizmatycznym, który powstał na stronie TPZN.pl i w którym takie
destrukty zostały opisane. Przy okazji polecam wątek na forum poświęcony tego
typu błędom LINK Podstawową informacją jest ta, że rozróżniamy dwa
podstawowe typy takich destruktów, które są bezpośrednio związane z warunkami,
w jakich te monety powstały. Pierwszy typ to destrukt powstałe w wyniku
podłożenia pod stemple dwóch krążków zamiast jednego. Co mogło być spowodowane zwykłym
błędem obsługi lub wynikały z chwilowego sklejenia się dwóch blaszek. W efekcie
takiego bicia otrzymujemy dwie monety wybite jednostronnie. Na jednej jest awers,
na drugiej rewers a ich odwrotne strony, którymi były połączone/sklejone
pozostają płaskie, bez śladów bicia. To ciekawy błąd, który wydawać by się
mogło zdarza się najlepszym, jednak ja nie przypominam sobie żadnej srebrnej
monety SAP wybitej w ten sposób. Znam podobne przypadki z innych okresów,
jednak nie u Poniatowskiego. Tu oczywiście nie liczę prób „produkcji” takich
destruktów przez Januszy Biznesu w przydomowych garażach J.
Dość często spotykanym błędem jest drugi typ i
takich monet SAP znam całkiem sporo. Mowa tu o tak zwanym „brockage”, czyli
błędem jednostronnego bicia powstającym w efekcie przywarcia wybitego
prawidłowo krążka, do jednego ze stempli i pozostania tam podczas kolejnego
uderzenia. Gdy obsługa tego nie zauważy i podłoży kolejny krążek do prasy, to w
efekcie z tego drugiego krążka powstaje moneta wybita stemplem tylko z jednej
strony, a z drugiej będzie miała wklęsły ślad od uderzenia przyklejoną monetą,
który wygląda jak negatyw. Można wstępnie założyć, że moneta przyklejała się z reguły
do ruchomego stempla rewersu, bo w przeciwnym razie, pracownik podkładający
nowy krążek byłby to zauważył. Taki stan rzeczy potwierdza moja obserwacja, z
której wynika, że zdecydowanie częściej można zaobserwować monety z
jednostronnie wybitym awersem. Mamy, więc z reguły z jednej strony krążka
normalnie wybity awers, a z przeciwnej odciśnięty drugi awers pochodzący od
monety, która poprzednio została wybita i utknęła w górnym stemplu. Takie
monety z okresu SAP spotykam dość regularnie. Widziałem srebrniki, półzłotki i
10-cio groszówki z takim błędem. Zatem można uznać, że problem dotyczył raczej
mniejszych nominałów bez karbowanych rantów. Być może, powodem było to, że
drobniejsze monety łatwiej klinowały się w górnym stemplu, a podczas bicia nie
było czasu by to na bieżąco kontrolować. Jako dobry przykład niech posłuży nam
10-cio groszówka z jednej z historycznych aukcji WCN.
Rzadko ostatnio dziesięciogroszówki Poniatowskiego goszczą
na moim blogu, a już taki dziwak z dwoma awersami jak ten, to nigdy do mnie nie
zajrzał. To bardzo efektowany destrukt i chętnie wszedłbym w jego posiadanie…
Na swojej drodze spotkałem również inny typ
destruktu z podobnym efektem, którego sposobu powstania jeszcze nie potwierdziłem.
Moneta wygląda generalnie jak ta, powyżej, czyli ma jedna stronę wybitą
normalnie a z drugiej jest negatyw. Jednak są zdecydowane różnice w porównaniu
z wyżej prezentowaną 10-cio groszówką Po pierwsze ten negatyw jest tylko
częściowy, po drugie moneta jest o ponad połowę lżejsza i ma zdecydowanie cieńszą
blachę niż standardowy krążek, a po trzecie ta odbita strona to… rewers. Czyżby
to tak właśnie tak miał wyglądać destrukt, kiedy prawidłowo wybity krążek
przyklejony był do górnego stempla? Na dziś tego nie wiem, bo napotkałem zaledwie
jeden taki egzemplarz, a stało się to oczywiście przy zbieraniu materiału do
wpisu o półzłotkach z 1769. Do tej teorii trochę nie pasuje istotny fakt, że
moneta waży zaledwie 1,45 grama, gdy standardowy dwugrosz powinien mieć około
3,34g. Poniżej ten menniczo zachowany półzłotek.
Jakoś nie mam pomysłu na ten lekki krążek. Gdyby nie
te negatywowe odciski po drugiej stronie można by uznać, że to wada blachy i w
wyniku bicia krążek rozpadł się na dwie części. Moja ograniczona wyobraźnia
techniczna, tego już jednak nie ogarnia i zdecydowanie potrzebuje waszego
wsparcia J.
Idąc dalej po typowych błędach, zataczamy koło i
znów dochodzimy do niedobicia. Tym razem jednak, to niedobicie spowodowane
powinno być nie przez kiepski stempel, nie przez wady blachy w przygotowaniu
krążka a jedynie przez błąd bicia w mennicy. Tu musimy sobie wyobrazić sytuację,
w której robotnicy obsługujących prasę balansową z nieznanych nam powodów lżej
„zakręca korbą” i stemple nie uderzą w krążek dostatecznie mocno. Powody takie
stanu rzeczy oczywiście mogą być również spowodowane sprawami technicznymi,
takimi jak umocowanie górnego stempla rewersu w niewłaściwym miejscu, przez co
siła nacisku okazuję się być niedostateczna. To chyba dwie najbardziej logiczne
możliwości wystąpienia błędu bicia powodującego tego typu destrukt. Niedobitych
monet SAP znamy zapewne wszyscy wiele, a jak nie, to w każdej chwili może wpisać
sobie hasło „niedobita” do wyszukiwarki aukcyjnej by napotkać wiele dowodów, że
takie sytuacje zdarzały się dość często. Oczywiście trudno będzie nam,
niemającym praktyki w zakładzie menniczym, właściwie ocenić przyczynę, z jakiej
powstał ten błąd. Jest jednak jeden rodzaj czynności w mennicy, który
przyczyniał się do powstawania tego typu destruktów nagminnie. Często takie
niedobicia powodował wcześniejszy justunek krążka, który koncentrował się na
jednym miejscu. Poniżej przykład rewersu złotówki z 1767, gdzie przed biciem
przeorano porządnie jedno miejsce na krążku i w efekcie, podczas bicia zabrakło
w tym miejscu metalu do wypełnienia wzoru stempla, przez co nie powstał
dokładny odcisk.
Moneta pochodzi z archiwum ostatniej aukcji Michała
Niemczyka. Jej stan zachowania oceniony został na 2, jednak brzydkie niedobicie
sprawiło, że została sprzedana po cenie wywoławczej, zdecydowanie poniżej
swojej nominalnej wartości. Zatem często destrukty wpływają nie tylko na
unikalność danej monety, ale również psuja nam jej właściwy odbiór i powodują
oszpecenie monety.
Wytrzymajcie jeszcze chwilkę, bo właśnie przechodzę
do ostatniego rodzaju błędu, jaki przychodzi mi do głowy, jako ten, który można
by przypisać mennicy. Będzie tu mowa o „obcych ciałach”, które w wyniku braku
aktualnych badań BHP załogi i trudnych, XVIII-wiecznych warunków pracy
dostawały się podczas bicia pomiędzy stemple wraz z monetą. Pan Jerzy Chałupski
na swoim blogu takie wady nazwał ładnie „biciem zanieczyszczonym stemplem”.
Jako standardowe zabrudzenia wymienia tam płynne chłodziwa i stałe opiłki metalu,
które z działającej prasy mogą przeniknąć na stempel i powodować destrukty. W
czasach SAP nie podejrzewam pracowników o chłodzenie balansjerki cieczą, stąd
koncentruję się jedynie na ciałach stałych. Wyżej pisałem już o ewentualnych
obcych domieszkach, które mogły dostać się do krążka podczas walcowania blachy,
a teraz zakładam, że krążki są idealne i podczas bicia coś dodatkowego
nieoczekiwanie dostaje się do maszyny i zostaje sprasowane wraz z monetą. Długo szukałem przykładu takiego destruktu,
jednak nic sensownego nie udawało mi się znaleźć. Zdecydowałem się, więc
skorzystać z jednej z moich monet, gdzie wydaje mi się, iż dostrzegam zarysy zwierza,
który rozstał się z zżyciem dostając się pomiędzy stemple podczas bicia. Oto ta
moneta.
Czy wy też wiedziecie tego ptaszka? Zapewne zmęczony
przysiadł na chwilę na literze „M” i wtedy dopadł go stempel dociskając do
krążka. I tak zakończyło swój żywot biedactwo nieświadome procesów menniczych.
Ałć, to musiało boleć…Na pamiątkę tej smutnej chwili pozostał nam jedynie
odcisk na groszu.
Ale jak już tak drążymy temat, to w sumie ciekawe,
jaki to ptak? Wydatny dziób wskazuje, że mógł to być to jakiś ptak tropikalny.
Ale co robiłby zagraniczny ptak w Warszawie anno domini 1767, tego już sam nie
ogarniam. Być może właściwą odpowiedź na to pytanie znalazłem w stołecznym ZOO J.
A tam siedział sobie tukan, niemalże identyczny jak
nasz ptaszek na srebrniku J. Tak, to mógł być jakiś jego daleki
przodek. I tym optymistycznym akcentem kończę dzisiejszy wpis o destruktach. Tukan
na koniec, to „element animalny” tekstu (jakby powiedział taki jeden znajomy
Pioter-globtroter z Youtuba).
Mam nadzieję, że mój tekst dał miłośnikom monet SAP trochę
materiału do przemyśleń i bardziej łaskawszym okiem będą teraz wypatrywać
destruktów. Rekomenduję zacząć ten proces od przejrzenia swojej własnej kolekcji,
bo czasem najciemniej jest pod latarnią. Jak zapewne wielokrotnie było widać, nie
jestem żadnym/wybitnym specjalistą od technik menniczych. Dopiero uczę się tego
trudnego rzemiosła, koncentrując się na podstawowym zagadnieniu, czyli jak tu prawidłowo
wyobrazić sobie powstawanie destruktu. Jeszcze wiele nauki przed mną i czasem
moja nieco bujna wyobraźnia płata mi jeszcze ptasie figle J.
Liczę na wasze komentarze, które pomogą mi to wszystko lepiej zrozumieć. A
teraz już naprawdę kończę i muszę lecieć na aukcję Damiana Marciniaka, bo mi
wszystkie sreberka wykupią i nie będzie w przyszłości, o czym pisać. Ten tekst
opublikuję dopiero jutro, bo teraz już nie zdążę porządnie go wy edytować i wkleić
na bloga. Trzymajcie się ciepło i do zobaczenia wkrótce na numizmatycznym
szlaku.
W
dzisiejszym wpisie wykorzystałem informacje i zdjęcia z n/w źródeł: Władysław
Terlecki „Mennica Warszawska”, Walery Kostrzębski „Błędne drogi w zbieraniu
numizmatów polskich, Janusz Parchimowicz / Mariusz Brzeziński „Monety Stanisława
Augusta Poniatowskiego”, blog Jerzego Chałupskiego „Zbierajmy monety”, portal
numizmatyczny TPZN.pl oraz archiwa
aukcyjne Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, Antykwariatu Numizmatycznego
Michała Niemczyka, Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka, OneBid, Allegro
i zdjęcia wyszukane za pomocą google grafika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz