Koniec lata ma dla mnie chyba tylko jeden pozytywny
wymiar. Pewnie nie będę oryginalny, jeśli na blogu o monetach napiszę, że to oczywiście
zbliżający się nowy sezon aukcji numizmatycznych. Jednak zanim bardziej
szczegółowo zacznę pisać o wrześniowych imprezach, to jeszcze na chwilkę
chciałbym się zatrzymać i podzielić ogólnymi spostrzeżeniami na temat swoich
obserwacji rynku numizmatycznego. W końcu coraz mądrzejsze głowy zastanawiają
się nad jego fenomenem i próbują zidentyfikować, w czym tak naprawdę tkwi jego
siła. Niestety z tego, co widzę większość tych analiz skierowanych jest wyłącznie
w stronę inwestycyjną. Napędzają to oczywiście same domy aukcyjne, szeroko
reklamując swoje usługi i marketingowo ogrywając kolejne rekordowe kwoty. To
działa na wyobraźnie publicystów piszących o inwestycjach, szczególnie na rynku,
na którym stagnacja miesza się z ryzykownymi opcjami. Zaraz za tym „złotym
orszakiem” podążają tłumnie normalni ludzie, szukający alternatyw dla ochrony
swoich oszczędności. To właśnie dla nich, jak grzyby po deszczu powstają sponsorowane
artykuły, a ostatnio nawet i specjalistyczne raporty o stanie rynku numizmatycznego.
Raport, za który trzeba zapłacić by dowiedzieć się, co by tu kupić by dobrze zarobić
a może nawet… ile to będzie. W sumie nic w tym dziwnego, ani też nagannego, ale
jednak nieco kłóci się to z pasją miłośników historii i starej numizmatyki.
Krzyżują się, zatem na aukcjach drogi inwestorów i kolekcjonerów, tworzy się
sztuczna rywalizacja, a ceny rosną do poziomów niespotykanych w innych krajach.
A potem słychać tłumaczenie, że to dlatego, bo Polacy są wyjątkowym narodem i bardziej
interesują się swoją historią niż inne nacje, gdzie numizmaty są o wiele
tańsze. Przecież nasz kraj przechodził przez ciężkie próby czasu i to niby teraz
uzasadnia, że swoje muszą kosztować, bo są przecież bardzo cenne dla
dziedzictwa narodowego. Kowalski namówiony do inwestycji, „na której, nie można
stracić”, stara się mieć monetę z Piłsudzkim czy z jakimś innym „dawnym królem”.
Najlepiej oczywiście żeby udało się kupić, te ładnie zapakowane w plastik z
numerkami.
Tego właśnie się czepiam. Obserwuje już nawet podobne
przejawy w swoim anty-numizmatycznym środowisku, w jakim się, na co dzień obracam.
Za głowę się łapie, gdy coraz to nowe, przypadkowe osoby zostają zachęcone do bezstresowych
zakupów i inwestowania w numizmaty. Piszę to na starcie sezonu, dlatego że
prawda nie jest taka prosta i warto o tym wspomnieć. A nóż, ktoś przeczyta początek
tego wpisu. Ja osobiście mam nieco inne doświadczenia i nie raz, jako mniej
doświadczony zbieracz przekonałem się na własnej skórze, że można się na tej
całej numizmatyce nieźle sparzyć. Głównie dotyczy to egzemplarzy, które
kupowałem kiedyś bez podstawowej wiedzy pod wpływem impulsu. W efekcie,
niejednokrotnie później sprzedałem te same monety sporo taniej. Być może nawet
nie raz ucierpiała przy tym moja kolekcjonerska duma. Jednak ekonomicznie mnie to
nie dotknęło, bo miałem sporo szczęścia a tam gdzie mi go zabrakło, to akurat kwoty
nie były wielkie. Jednak nie zawsze musi być tak, że spadniemy na cztery łapy. Z
resztą kolekcjonerzy w swojej numizmatycznej pasji najczęściej nie szukają łatwego
zarobku, więc to zagrożenie praktycznie nas nie dotyczy. Nie chciałbym być źle
zrozumiany i gasić powszechnego zapału, bo z tej mody może powstać wielu nowych
miłośników, którzy przy okazji tej mody głębiej zainteresują się tematem.
Dopływ świeżej krwi, zawsze jest zbawienny. Już oczyma wyobraźni widzę te tłumy,
które w piątkowe popołudnie szturmują wejście do Marriotta by zając lepsze
krzesło na konferencji Damiana Marciniaka J. Sam się tam wybieram,
więc chciałbym spotkać żywych kolekcjonerów, a nie pochód MS-zombiaków
rodem z „Walking Dead”, zbierających numerki
na trumnach. Świetnie ujął to Kolega @modsog, który w wątku „Stany zachowana” na
forum TPZN.pl, (LINK DO FORUM) podzielił się ze społecznością fajną ilustracją na ten temat, którą prezentuję poniżej J.
Czyż to nie słodkie MS-zombiaki J Doświadczenie mi podpowiada, że jeszcze w ten piątek inwazja żywych trupów w centrum stolicy nam zdecydowanie nie grozi. Może lepiej będzie, jeśli na początek zakupią sobie „Fakt” z wyjątkowym numizmatem rodem z bliżej niezidentyfikowanej Skarbnicy. To ponoć też da się zapuszkować, kto podejmie wyzwanie? J.
Czyż to nie słodkie MS-zombiaki J Doświadczenie mi podpowiada, że jeszcze w ten piątek inwazja żywych trupów w centrum stolicy nam zdecydowanie nie grozi. Może lepiej będzie, jeśli na początek zakupią sobie „Fakt” z wyjątkowym numizmatem rodem z bliżej niezidentyfikowanej Skarbnicy. To ponoć też da się zapuszkować, kto podejmie wyzwanie? J.
Z góry przepraszam za ten monolog na wstępie.
Jednak, uważam, że warto zacząć wpisy o startującym sezonie pełnym kuszących imprez numizmatycznych, od ogólnego apelu o rozwagę, której przecież nigdy nie za
wiele. A teraz już przechodzę do opisu wrześniowych aukcji ogólnopolskich. Po
pierwsze, sezon wystartował „z kopyta”, bo było ich w minionym miesiącu naprawdę
sporo. Szaleńcze ożywienie ogarnęło cały rynek numizmatyczny, czyli nie tylko wyżej
wspomnianych inwestorów, ale również i ich „dilerów” J.
Oprócz imprez renomowanych i sprawdzonych organizatorów, szeregi sprzedawców
zasiliły kolejne zastępy nowych firm. Generalnie liczba chcących skubnąć swój kawałek
numizmatycznego tortu przyprawia o czasem zawrót głowy, a nie jest to pewnie
jeszcze ostatnie słowo. Na platformach takich jak Ebay, Allegro czy Numimarket
aż zaroiło się od zupełnie nieznanych mi wcześniej sprzedawców, chcących
wykorzystać dobrą koniunkturę i zrobić szybki biznes. Miałem niemal wrażenie
pospolitego ruszenia. Coś w stylu:
Larum grają!
Na rynek numizmatyczny Mości Panowie, kto w szybki (i pewny) zysk
wierzy.
Na rynek!
Obserwuję sobie z boku jak rośnie liczba ofert i na
tym tle dostrzegam działania kolejnych znawców monet z żyłką handlowca. Faktem
jest przecież, że różne media prześcigają się w propagowaniu korzyści z
samozatrudnienia. Często natykam się na materiały, w których zawodowi doradcy,
żeby nie użyć słowa „kołczowie” – wkładają ludziom do głowy „sprawdzone metody”
mówiące jak żyć w XXI wieku by osiągnąć sukces. Scenariusz jest zwykle podobny.
Zajmij się tym, co lubisz robić. Rzuć pracę w biurze, fabryce czy gdzie tam
„robisz” i stań się wolnym człowiekiem, swoim szefem i panem własnego losu.
Mniej stresu, więcej czasu. Wrzuć na luz, a się na swojej pasji dorobisz i na
starość będziesz zamożny jak emeryt w RFN-ie. Przyznam, że to kusząca
perspektywa J.
A co najważniejsze, obserwując rynek numizmatyczny wygląda mi na to, że ta reklama
jest naprawdę skuteczna. Przykłady? Proszę bardzo. Pisze początek tego tekstu z
Bydgoszczy, czyli miasta, w którego ścisłym centrum w ostatnim czasie powstało
6 nowych stacjonarnych sklepów numizmatycznych. Było 0 jest 6. Nie ma kolejek,
ale klienci zachodzą całkiem licznie, a dodatkowo dochodzi handel przez
internet, który jest najczęściej większą częścią tej działalności. Bo przecież
żeby handlować monetami w sieci, wcale nie potrzeba zaraz otwierać
stacjonarnego punktu. Drugi przykład - we wrześniu więcej monet pozyskałem z
tak zwanej „ręki”, dzięki kolekcjonerskim znajomościom czy blogowym kontaktom,
niż… z licznych aukcji, o których, zaraz zacznę pisać J.
Ludzie czynu znów biorą sprawy w swoje ręce i idą ciekawe czasy. W każdym razie,
ja będę się temu przyglądał, a czasem sobie pozwolę na komentarz, z punktu widzenia
osoby, która chętnie kupi coś nowego w dobrej cenie. Kończąc ten wątek, jako ilustrację,
pozwolę sobie wkleić kolejny drobny żarcik utrzymany w podobnym stylu J.
A teraz już naprawdę wracając do wrześniowych
imprez. Ilość aukcji, zdecydowanie nie szła w parze, z jakością oferowanych na
nich przedmiotów. Wyglądało to nawet czasem, jakby cześć monet, została po
prostu wygarnięta z szuflady i wystawiona na handel w nadziei, że na chłonnym rynku,
wszystko się sprzeda. Zdecydowanie brakowało „petard”, które wbiłyby mnie
głęboko w fotel i zaparły dech. Przynajmniej, jeśli chodzi o mennictwo z okresu
Stanisława Augusta Poniatowskiego, to we wrześniu nie odnotowałem zbyt wielu
interesujących egzemplarzy. Po takim wstępie pewnie nikogo nie zdziwi, że nie w
każdej organizowanej aukcji dostrzegałem sens swojego uczestnictwa. Czas, zatem
na chronologiczny przegląd imprez, w których zdecydowałem się jednak coś
zalicytować.
Pierwszy w kolejności był Antykwariat Numizmatyczny
Michała Niemczyka, który już 8 września wystartował z ogromną, dwudniową
imprezą. 16 Aukcja ANMN odbyła się w całości w internecie, na platformie
aukcjamonet.pl. Monety SAP sprzedawano pierwszego dnia, więc to sobota była dla
mnie pierwszym licytacyjnym przetarciem w tym sezonie. Prawda jest jednak taka,
że 16 aukcja Niemczyka, która ponoć, jako całość była bardzo udana, zupełnie
nie rozpieściła mnie ofertą monet Poniatowskiego. W innych okresach numizmatycznych
było „grubo”, jednak dobrych monet Stanisława Augusta … nie było wcale. Dla
mnie prywatnie, to spore rozczarowanie i chyba najsłabsza oferta w historii
moich startów na imprezach tego renomowanego sprzedawcy. Do tego stopnia, że
długi czas po odsłonięciu oferty w internecie, zastanawiałem się czy warto się
tam w ogóle rejestrować. Do czego to doszło żeby jakiś drobny zbieracz
wybrzydzał na numizmaty w Antykwariacie przy Żelaznej. Ale, takie są niestety fakty
i szczerze zazdrościłem miłośnikom innych okresów polski królewskiej, które
nawet mnie laika, zainteresowały swoim bogactwem. W efekcie, kiedy otrzymałem
katalog i przeanalizowałem wszystko dokładnie, to jednak po namyśle postanowiłem
wystartować. Zrobiłem to bez jakiś szczególnie ambitnych celów, jeśli chodzi o
numizmatykę SAP. Oto, jakimi monetami reklamowano tą imprezę.
Jak widać, nawet w licznych reklamach nic o królu Poniatowskim
tym razem nie było słychać. Co jedynie potwierdzało, że monety mojego ulubionego
władcy nie będą głównym daniem dla licznej hordy MS-zombiaków. Fakty były takie,
że spośród 28 monet SAP, trudno mi było wybrać coś dla siebie. Przykro to
pisać, ale nawet monety wyróżnione w ofercie, jako RZADKI ROCZNIK, 2MAX NOTA
czy RZADKA MENNICA TORUŃ, to nie były numizmaty warte specjalnej uwagi, a już na
pewno nie takie, do jakich przyzwyczaił mnie ten sprzedawca. Ok, ale dość
utyskiwania, bo już zapewne wszyscy zrozumieli, że byłem nieco rozżalony, więc
mogę przejść do kolejnego punktu programu J.
W efekcie pogłębionych analiz i poszukiwań dobrego
celu do licytacji, niestety poniosłem porażkę. Ze zdumieniem stwierdziłem, że
nie jestem zainteresowany ani jedną monetą Poniatowskiego z mojego głównego
obszaru zbieractwa, czyli srebrnych monet koronnych z mennicy warszawskiej. I
tu się pojawia koło ratunkowe, powszechnie znane w przyrodzie, jako „opcja B”. Mam
przecież jednak i „inne pasje”, o których nie prowadzę bloga i właśnie tam
przekierowałem swoje zainteresowanie. Tak się złożyło, że był u Michała
Niemczyka taki jeden złocistej barwy numizmat, na który szczególnie polowałem.
W tym celu nawet poważnie zwiększyłem swój limit zakupowy, jednak mimo tego i
tak, nie udało się go pozyskać. Kosztował dziesiątki tysięcy złotych, a ja
odpadłem gdzieś w drugiej połowie licytacji. To tyle na temat, dlaczego w ogóle
zapisałem się na 16 Aukcję. Jednak z braku laku i żeby nie wrócić z pustymi
rękoma, zdecydowałem się rozszerzyć swoje spektrum monet Poniatowskiego o inne
mennice. Już od jakiegoś czasu się tym zagadnieniem mocniej interesuje. Na
razie tylko czytałem i zbierałem materiały, gdyż w niedalekiej przyszłości
planuję wpis na blogu poświęcony mennictwu miejskiemu w czasach
stanisławowskich. Uznałem, że to dobry moment żeby z teorii przejść do praktyki
i postarać się o jakiś interesujący obiekt, który zilustrowałby moje szersze
zainteresowania. Traf sprawił, że akurat na znalazła się tam drobna moneta,
która mi się spodobała. Oto, egzemplarz, o który zamierzałem się postarać.
Jak widać na zdjęciu, to ładny szeląg gdański z
rocznika 1766. Ciekawy przykład mennictwa miejskiego w początkowych latach
panowania Stanisława Augusta, bity według „nieaktualnej” ordynacji saskiej.
Krążek został zapakowany w „gustowny” slab NGC z oceną AU55, jednak to nie
plastikowa obudowa mnie w nim tak ujęła. Spodobał mi się jej naturalny wygląd i
porządne, centralne bicie, bez niedoróbek jakże licznych na tym typie monet pochodzących
z obiegu. Jednak najbardziej w tym konkretnym egzemplarzu zainteresowała mnie
zdrowa blacha i to jej wyraźne, powierzchniowe pobielenie. Doskonale widać jak
spod delikatnej srebrzystej warstwy, wyłaniała się miedź, z której przecież w
głównym stopniu wykonane były gdańskie szelągi. Srebra w nich jest tyle, co kot
napłakał. Autorzy w najnowszym katalogu monet SAP podają, że domieszka argentum
w gdańskich szelągach wynosi zaledwie 6,25% wagi. Tym sposobem traktowanie jej
przeze mnie, jako monety srebrnej, jest lekkim dziwactwem i nadużyciem. Ale,
kto matce zabroni, kochać swoje dzieci, szczególnie, kiedy teraz już moneta znajduje
się w moim zbiorku i cieszy mnie jej widok. Dla mnie jest srebrna J.
A przy okazji, wracając do wyglądu i inwestycji, to ten konkretny egzemplarz został
już raz (co najmniej) sprzedany u Niemczyka. Miało to miejsce dwa lata temu na
Aukcji nr 9, gdzie wówczas osiągnął cenę 420 złotych, czyli o 100 więcej niż
dzisiaj. Takie to się czasem trafiają inwestycje… Prawdopodobnie wyższa cena
dwa lata temu, to efekt „podkręconego” zdjęcia, które wspierało wówczas jego
sprzedaż. Podobno klienci lubią bardziej intensywne kolory, a już szczególnie
tą rudą barwę miedzi. Poniżej, jako przykład prezentuje „stare” zdjęcie szeląga.
Ładniutki, co nie. Jest różnica? Oczywiście to kwestia
gustu, jednak warto napisać, że moneta w rzeczywistości wygląda jak na zdjęciu
z aukcji w 2018 roku i wcale nie jest tak bardzo „miedziana”, jak ją wcześniej
prezentowano. Podsumowując mój udział, mimo że tym razem na imprezie ANMN w
moim ulubionym okresie mennictwa nie było specjalnych „wodotrysków”, to i tak
udało się pozyskać całkiem ciekawy egzemplarz. Już czekam na kolejną aukcję, bo
z tego, co widzę, sytuacja wraca do normy i znów będzie, o co kopie kruszyć.
Ale o tym, to już w październiku J.
Idąc dalej, w kolejnym tygodniu czekały mnie dwie
aukcje na platformie OneBid. W sobotę 15 września ze swoją drugą aukcją
startował Salon Numizmatyczny Mateusza Wójcickiego, zaś dzień później odbyła
się kolejna impreza firmowana przez twórców portalu Numimarket. Wziąłem udział
w obu, nawet pomimo tego, iż okres SAP znów nie był szczególnie nad
reprezentowany. Jednak dało się z tej oferty coś wybrać i teraz opowiem po
kolei, co mi się spodobało i jakie były efekty licytacji. We wrocławskim
salonie Wójcickiego jak zwykle królowały banknoty, jednak znalazło się tam
miejsce również dla miłośników bardziej brzęczącej monety. Oferta monet SAP
była przekrojowa. Obejmowała 17 sztuk od talarów do miedzianych groszy. Mnie
grubsze monety jakoś szczególnie nie zainteresowały. Talary wyglądały nawet
znośnie, ale akurat posiadam te roczniki i nie rozpatrywałem licytacji. Pierwszą
ciekawostką była miedziana odbitka próbnej dwuzłotówki z 1771 roku. To, co
prawda „nie moja bajka”, jednak takie monety zawsze interesują mnie z punktu
widzenia działalności samej mennicy. Zastanawiam się zwykle nad powodami ich
powstania oraz szacuję kiedy i jak powstały. Na początek rozważań, oto ten
interesujący egzemplarz.
Główną zagwozdką, jaką miałem z tym krążkiem było
to, że trudno mi było znaleźć praktyczny sens odbijania w miedzi monet, których
szczególną cechą miało być to, że będą wybite z czystego srebra. Jakoś mi się
to kłóci z sensem planowanej w 1771 reformy i nie uważam też, że takie sztuki
mogły powstawać z powodów procesów technologicznych w mennicy. Zwykle
szczególnie dokładnie przyglądam się jak wygląda blacha takiej odbitki i staram
się wypatrzeć w tle, cechy i niedoskonałości świadczące o późniejszym
wykorzystaniu starego stempla. Jedyny logiczny powód, jaki znajduje dla
odbijania w innych metalach prób z tego rocznika, to władnie powtórne użycie stempli
z mennicy warszawskiej do wybicia kilkunastu monet dla bogatych kolekcjonerów
oraz generalnie „na handel”. Ten
proceder był nader popularny w XIX wieku, co zresztą potwierdził dobry opis
aukcyjny. Na oferowanej monecie tło było
zdecydowanie niejednorodne i bardzo podejrzane. Można było mieć zastrzeżenia, do
jakości przygotowania krążka oraz do jakości użytego stempla, na którym widać
wyraźne ślady po trawiących go już ogniskach korozji. W każdym razie, to
ciekawostka dla koneserów, jakim ja nie jestem. I jak się okazało wcale nie
taka tania J.
Mnie bardziej zainteresowały dwa inne srebra
Poniatowskiego. Pierwsze z nich, to mennicza złotówka z 1767 roku. Jak już
kiedyś udowodniłem na blogu, to bardzo popularna moneta z okresu
stanisławowskiego, którą stosunkowo często można spotkać w doskonałym stanie
zachowania. Sam mam jednak zdecydowanie gorszy egzemplarz i z chęcią wymieniłbym
go na sporo lepszy. Oczywiście pod stałym warunkiem, że cena będzie atrakcyjna.
Tu licytacja starowała od 800 złotych, więc uznałem, że warto się zainteresować.
Poniżej ten egzemplarz.
Złotówka w slabie NGC oceniona na MS62 nie mogła być
zła, a do tego numer wydawał mi się dość niski, więc była nadzieja, że się nią MS-zombiaki
jakoś mocniej nie zainteresują. Jak widać na zdjęciu, złotówka została bardzo
ładnie wybita z obu stron. Żadnych niedobić na napisach otokowych i brak defektów
tła. Naprawdę świetna sztuka. Podczas licytacji naprawdę bardzo się starałem, jednak
nie udało mi się jej pozyskać. Cena na poziomie ponad 4 tysięcy, za popularna
złotówkę jest dla mnie jeszcze wciąż nie do zaakceptowania. Wycofałem się z gry
z żalem, ale nie było innego wyjścia. Uparli się żeby mnie przebijać i co Pan zrobisz?
Nic Pan nie zrobisz J.
Przeniosłem swoje zainteresowanie na kolejną
złotówkę z tego samego rocznika, ale tym razem było to pruskie fałszerstwo.
Moneta wyraźnie obiegowa i nie tak idealna jak jej poprzedniczka z Warszawy.
Jednak całkiem poprawnie zachowana, a dodatkowo był to egzemplarz w identycznym
wariancie, jaki onegdaj zaprezentowałem na blogu we wpisie dedykowanym tym
podróbkom. Poniżej zdjęcie tego metalicznie połyskującego prusaka.
Monetę wystawiono za jedyne 200 złotych. Po krótkiej
licytacji kupiłem ją za trzykrotność tej kwoty. Szczęście mi dopisało, bo akurat
taki miałem maksymalny limit. Przed laty za zachodnią granicą, miałem szansę
zakupić menniczy egzemplarz monety z takiego wariantu. Wtedy jeszcze nawet nie
wiedziałem, że to pruskie fałszerstwo. Rozważałem jej pozyskanie, jako monety
oryginalnej. Jednak cena liczona w euro była dla mnie wówczas na tyle
„kosmiczna”, że mimo szczerych chęci nie było mnie stać na ten luksus. Teraz
mam nieco gorszą sztukę, ale nadal przecież bardzo ładną i to kupioną w kraju
za ułamek kwoty, jaką życzył sobie Pan Polski-Niemiec. Opłacało się poczekać i uznaje
ten zakup na zdecydowany plus J. Jak zresztą jak cala impreza Mateusza
Wójcickiego, na której dokupiłem jeszcze parę innych przedmiotów, o których nie
pisze bloga. To, na co warto zwrócić uwagę, to porządna jakość opisów monet SAP,
z użyciem najnowszego katalogu okresu Poniatowskiego oraz obiektywne oceny
stanów zachowania. To zdecydowanie wyróżnia się na plus i za to chciałem
organizatora bezinteresownie pochwalić. Będę dalej obserwował rozwój wrocławskiego
salonu i z chęcią wezmę udział w kolejnych imprezach firmowanych przez Mateusza
Wójcickiego.
Teraz kolejna aukcja, która odbyła się w ten sam
weekend. Zaczynająca się w niedzielę, dwudniowa impreza Domu Aukcyjnego Numimarket.pl
była również drugą aukcją z kolei zorganizowaną przez poznańsko-toruńskich numizmatyków.
Tu akurat nie trudno było zauważyć progres w porównaniu do poprzedniej edycji. Organizatorzy
zafundowali nam dwa dni handlu i ponad 1000 obiektów, co gwarantowało szeroką
ofertę i spore zainteresowanie ze strony kolekcjonerów. Monet Stanisława
Augusta Poniatowskiego było w tym wszystkim jedynie 15. Jednak w tej grupie królowało
srebro, więc dało się coś wybrać. Mnie zaciekawiły 2 monety, o których napisze
teraz kilka zdań. Pierwszym srebrem SAP, na które zwróciłem uwagę był talar z
1770 roku. Obiegowy, ale ładnie zachowany i w pełni czytelny egzemplarz, który
pokazuje poniżej.
Bardzo ciekawy rocznik, niskonakładowy a przez to dość
trudny do pozyskania do kolekcji, a już szczególnie, jak ktoś chce kupić go w
normalnych cenach. Uznałem, że obiegowy stan będzie bardziej przyjazny dla
mojej kieszeni. Stan zachowania w okolicach III+ to moje minimum, stąd była to
dla mnie interesująca oferta. Niestety cena wywoławcza była ustawiona bardzo
wysoko i plan był taki, ze uda mi się go kupić jedynie, jeśli nie będzie
zainteresowania. Nic z tego nie wyszło. Znaleźli się chętni i tym sposobem
nadal mam brak w tym roczniku. A dzięki temu, będzie co robić w przyszłości J.
Druga moneta, którą byłem realnie zainteresowany to
pozycja 396, pod którą kryła się świetnie zachowana dwuzłotówka z rocznika
1788. Tu znów musze napisać, że mam już podobny egzemplarz w zbiorze, jednak
uznałem, że awers oferowanej na aukcji ośmiogroszówki jest po prostu
fenomenalny. I jako taki, warty jest by o niego powalczyć, a po ewentualnym
sukcesie, podmienić posiadaną monetę na lepszą.
Oczywiście moneta nie była idealna. Nawet na epicko
zachowanym awersie dostrzegałem kilka niepokojących rys, które z pewnością
eliminują ten egzemplarz, jeśli ktoś będzie chciał wysłać go do zapuszkowania w
plastik i uzyskać MAX NOTĘ ŚWIAT. Ja takich planów nie miałem J.
A wyraźne kosmyki włosów króla wywierały na mnie magiczny wpływ, powodując, że
byłem w stanie naprawdę sporo za te dwa złote zapłacić. Jak się okazało
zahipnotyzowanych miłośników srebra SAP było więcej i cena poszybowała ponad 4
tysiące złotych, co było więcej niż mój najwyższy limit, jaki chciałbym za nią
zapłacić. Nic z tego nie wyszło. Podsumowując II Aukcję Domu Aukcyjnego
Numimarket.pl, to niestety nie udało mi się niczego u nich kupić. Mimo tego
oceniam, że oferty były ciekawsze niż poprzednio i liczę na sukces w kolejnej
edycji.
Czwarta impreza, do której zapisałem się we wrześniu
została zorganizowana pod koniec miesiąca i była to oczywiście 9 Aukcja
Warszawskiego Domu Aukcyjnego we współpracy z firmą Monety i Medale. Po tych
sprzedawcach zawsze można się spodziewać interesującego materiału z dużą
ilością MAX-ów w opisach i slabów. Taki widać profil i jeśli to się sprawdza to
nie mam podstaw by krytykować takie podejście. Szczególnie, że zawsze mogę się
przecież odwrócić, obrazić i nie licytować. Byłem jednak bardzo ciekaw, co tam nam
zaproponują organizatorzy i na jakie rekordowe HIPER-SUPER błyszczące monety
SAP będę mógł liczyć J. I tak, jeśli chodzi o liczbę było
całkiem OK, w końcu 28 egzemplarzy zwykle wystarcza innym renomowanym
sprzedawcom żeby zbudować ofertę typu „przegląd mennictwa Poniatowskiego”. No i
tak trochę było. Start od medalu, przez dukaty i talary, po monety średniej
wielkości, a potem coraz mniejsze nominały aż do miedziaków. Podobnie można
powiedzieć o stanach zachowania. Oczywiście były MS-y w plastiku, ale również można
było pokusić się o obiegowe sztuki o zróżnicowanym wyglądzie. Słowem, na
wstępie wydawało mi się, że dla każdego znajdzie się coś miłego. Jednak, kiedy
nieco dokładniej przyjrzałem się sprzedawanym monetom, to już nie wyglądało to
aż tak różowo. Głównie miałem sporo uwag, do opisów, które zdecydowanie
odstawały od średniej, jaką aktualnie można spotkać na platformie One Bid.
Pierwszym numizmatem z okresu SAP był medal upamiętniający Konsytuację 3 Maja,
jakiś taki podniszczony w tle, jakby kolejny dobity egzemplarz. Jego stan nie
doczekał się jednak żadnej wzmianki od organizatorów. Monety SAP opisane
zostały jedynie „po łebkach”, według 100-letniego katalogu Karola Plage. No
chyba, że były w grajdingu to wówczas opis momentalnie pęczniał od MAX-ów i
wykrzykników. Chociaż też nie wszędzie, bo dla przykładu opis pozycji 328,
czyli podniszczonej dwuzłotówki 1771 w slabie, w sumie nie wskazywał na żadne
wady. Zapewne w myśl zasady, wstawiamy dobre zdjęcia i „widziały gały, co
brały”. Zastosowałem się do tego i dokładnie oglądałem zdjęcia. Musze przyznać,
że nawet niektóre noty grajdingu ogromnie mnie zadziwiały. Niech przykładem
będzie pozycja 334, pod która krył się dość rzadki srebrnik z rocznika 1779.
Zastanawiałem się jak można było, tak poskrobanej na rewersie monecie, z
licznymi śladami po czyszczeniu, dać notę MS 63? Uważam, że pomimo pięknych
detali, to jaskrawe ślady czyszczenia powinny eliminować egzemplarze z ich
menniczości. Ja tam się na slabach dobrze nie znam, ale osobiście mocno bym się
zastanowił zanim wyłożyłby kasę i włączyłbym do zbioru, jako menniczą sztukę. I
takie to właśnie były liczne niedoskonałości poukrywane pośród 28 oferowanych
numizmatów SAP. Miałem swoje uwagi. Być może, dlatego spośród potencjalnie licznej
oferty, wybrałem jedynie dwa cele.
Pierwszym srebrem Poniatowskiego, na widok, którego
mocniej zabiło moje serce był wyśmienity półzłotek z rocznika 1767. Nie to
żebym się nagle zasadzał się na mennicze MS-y, ale musze przyznać, że akurat
ten przedstawiciel jednego z popularniejszych wariantów z wielomilionowego nakładu,
zrobił na mnie spore wrażenie. Jednak abstrahując od opiewania „niezwykłych zasług”
dwugrosza, do jakiego sprowadzał się cały opis, przyznaję, że z przyjemnością
go sobie pooglądałem. Rzeczywiście był doskonały, co dla potomnych, wklejam poniżej.
Obie strony mają bajeczną świeżość po obu stronach,
no i ta blacha, która wygląda jakby moneta dopiero, co została wybita. Co
prawda na awersie uderzona niecentralnie, ale i tak znakomita sztuka. Sporo
jest menniczych półzłotków w tym roczniku, więc pomyślałem, że chociaż spróbuję
ją kupić. A jak się nie uda, to zapiszę sobie zdjęcie do wpisu, jaki pewnie
powstanie gdzieś tam, w przyszłym roku. Zdjęcie zapisałem J.
Druga moneta SAP, która mnie zainteresowała,
wyglądała na bardziej realny cel. Tym razem w oko wpadł mi szóstak z rocznika
1795. Od dłuższego czasu poluję na ładną monetę z tego roku, więc w sumie nic
dziwnego, że akurat ta wydawała mi się atrakcyjna.
Według opisu z aukcji, ten szóstak podobno na żywo
prezentuje się lepiej niż na zdjęciach. Jako jego nowy właściciel, trzymam za
słowo J.
Cena nie była zbyt przyjazna i musiałem o nią stoczyć dłuższy pojedynek, ale
postanowiłem zbyt łatwo nie odpuścić. Niestety złotówki z 1767 nie udało mi się
rozsądnie kupić, więc ta 6-cio groszówka okazała się dla mnie jedyną pamiątką
po 9 Aukcji WDA i MiM. Dobra passa trwa i ostatnio udaje mi się coś tam ustrzelić.
Oby tylko w kolejnych ofertach było jeszcze więcej gołej i świecącej blachy, na
którą jestem tak łasy, to z pewnością jeszcze zahandlujemy na MAXA J.
Tu mógłbym już skończyć opowieść o moich wrześniowych
sukcesach i porażkach. Gdyby nie jedna nowość, którą uznaję za wartą
odnotowania. Czynię to jednak nieco z przymrużeniem oka J.
Otóż firma Bereska Numizmatyka, również we wrześniu przeprowadziła
swoją aukcje na platformie One Bid. Żadnych ciekawych monet SAP tam nie było,
więc normalnie bym o tej imprezie nie napisał ani słowa. Jednak przełomowy pomysł
na sprzedaż większej ilości zapakowanych monet, nazwany „Aukcja w ciemno”, na
tyle mnie zaszokował, że jednak nie wytrzymałem i wspomniałem J.
Są na rynku monet tacy sprzedawcy
(nieliczni), gdzie rzeczywiście w ciemno, po samym opisie mógłbym zaryzykować i
coś u nich kupić. To ta grupa, która przykłada odpowiednią wagę do jakości tworzonych
zdjęć i opisów. Przy okazji pisząc otwarcie o wadach, jeśli mają znaczenie lub
są słabo widoczne na ilustracjach. W końcu, to nic dziwnego, że kilkusetletnie
numizmaty posiadają jakieś niedoskonałości. I ja osobiście cenię tych
sprzedawców, którzy mimo wszystko obiektywnie podchodzą do zachwalania swojego
towaru, robiąc swój biznes z szacunkiem dla swoich klientów. Jednak ogromna większość ofert wciąż wydaje mi
się sztucznie przypucowana i tego typu „nowinki” są kupowaniem przysłowiowego „kota
w worku”. Akurat właśnie w workach sprzedawano monety w ciemno na aukcji Bereska,
więc jak najbardziej widzę tu analogię. Dziękuję, ale ja w to nie wchodzę J.
Podsumowując, napisałem dziś o 5 ogólnopolskich imprezach
aukcyjnych, jakie odbyły się we wrześniu. Uznałem, że warto wystartować w
maksymalnie „gdzie się da” i zapisywałem się do imprez, nawet pomimo tego, że
oferta monet SAP nie powalała swoją jakością. W efekcie kupiłem 3 monety i jestem z nich zadowolony.
A przecież o to właśnie chodzi w pasji, żeby niosła relaks i radość. Prawda
jest jednak, że była to tylko przygrywka do tego, co wydarzy się w
październiku. Tam już nie będzie „zmiłuj się”, ale o tym w kolejnym wpisie J.
Kończąc zapraszam w piątek po południu do hotelu Marriott na II odsłonę sesji
wykładów „W numizmatyce widzisz tyle, ile wiesz”. Nie ma tym razem tematów
bezpośrednio dotykających monet Poniatowskiego, ale z pewnością Pan Tomasz
Bylicki nie przepuści okazji żeby przy okazji opowieści o nowożytnych medalach,
wspomnieć o interesujących ciekawostkach z mennictwa okresu SAP. Dodatkowo będzie
okazja spotkać starych znajomych, poznać nowych i obejrzeć na żywo monety przed
aukcją. Same plusy J.
W
dzisiejszym wpisie wykorzystałem zdjęcia i opisy monet pochodzące z portali
aukcyjnych Aukcjamonet.pl i OneBid.pl, oraz ilustracje autorstwa kolegi @modsog
z forum TPZN.pl i inne wyszukane za pomocą google grafika.
Witam serdecznie,
OdpowiedzUsuńO szóstaka z rocznika 1795 w nocie AU58 stoczył Pan pojedynek zapewne ze mną. Niestety tym razem poddałem się, ale dzięki temu na wspomnianej aukcji kupiłem inny walor tzn. grosz srebrny 1768 AU58. Bardzo przyjemna moneta, która prezentuje się „na żywo” o wiele lepiej niż na zdjęciach. Mam nadzieję, że Pana również taka będzie. Tak, jak kiedyś już pisałem, lubię grading jako formę przechowywania walorów i z tego powodu wcale nie czuję się „gorszym kolekcjonerem”. Oczywiście należy we wszystkim zachować umiar i trzeźwą ocenę sytuacji.
Pozdrawiam
Darek
Panie Darku,
OdpowiedzUsuńDziękuje za komentarz i "przepraszam" za tego szóstaka :-)
Z moich wpisów nie bez kozery wynika, że osobiście uważam grading za zjawisko, które niezbyt sprzyja numizmatyce.
Sam tak swoich monet nie trzymam, do tego stopnia, że wspomnianą 6-cio groszówke juz dawno wydłubałem z plastiku i wymacałem paluchami. Oczywiście daleki jestem od oceny pasjonatów i grupowania ich na tych lepszych/gorszych po sposobie przechowywania kolekcji. Podzielam zdanie, że do wszystkiego warto podchodzić z umiarem i nie mam oczekiwań co do tego, że każdy musi sie ze mną we wszystkim zgadzać.
Pozdrawiam i do usłyszenia :-)
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń