Cześć, dziś zapraszam na wpis dedykowany jednej, ale
za to ogromnej imprezie numizmatycznej. Zapewne zainteresowanych numizmatyką
nie zdziwi fakt, że zdecydowałem się poświęcić swój i Wasz czas na opisanie
akurat tej właśnie aukcji. Już w poprzednim tekście, w którym opowiadałem o
swoich wrażeniach z wrześniowego handlu monetami, przebijało się oczekiwanie na
najważniejszy moment tej jesieni, jakim bez wątpienia będzie dla mnie właśnie 6
Aukcja Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka. Dlatego też, jak cień
wielkiej góry, to oczekiwanie kładło się na moje zeszło miesięczne poczynania.
W każdym razie, wielka impreza, na którą tak czekałem jest już za nami i teraz już
szczęśliwie mogę o niej trochę więcej napisać. Zanim zacznę analizować monety
Stanisława Augusta Poniatowskiego, którymi byłem zainteresowany, chce zwrócić
uwagę na jedna podstawową cechę, która już na pierwszy rzut oka odróżniała
aukcje od innych tego typu wydarzeń na krajowym rynku. Oczywiście mam tu na
myśli długość trwania imprezy i czas jaki trzeba było na nią poświęcić.
Co prawda nie ma jeszcze na igrzyskach olimpijskich takiej
konkurencji jak maraton numizmatyczny, jednak to właśnie ten królewski dystans
dla najbardziej wytrwałych lekkoatletów, najmocniej przypominał mi wydarzenie,
jakie na początku października zafundował nam Damian Marciniak wraz z załogą
swojego gabinetu. No takiej aukcji, to ja jeszcze w Polsce nie widziałem J.
Ogromna skala przedsięwzięcia, przełożyła się na bity tydzień zmagań z
numizmatyką oraz liczne godziny spędzone na licytacjach. Doceniając już na
wstępie wysiłek organizacyjny, jaki stał za tym wydarzeniem, nie mogę nie wspomnieć
o jego uczestnikach. Tu mam na myśli prostą zależność, że rozmiar imprezy
wpłynął również na to, że i miłośnicy numizmatyki, którzy byli zainteresowani
wieloma tematami i śledzili na bieżąco postęp licytacji, również zmuszeni byli
poświęć sporo swojego czasu i energii by to wszystko ogarnąć. A jak się już za
chwilę okaże, było warto i nie był to czas stracony J.
Pewnie nie każdy miłośnik monet był aż tak mocno zaangażowany w szał zakupów
jak ja, lub być może czyta ten tekst dzisiaj, jako post historyczny i odnosi
wrażenie, że grubo z tym „poświęceniem czasu” przesadzam. Nic bardziej mylnego.
Dla mnie, szeregowego uczestnika zainteresowanego szerszym materiałem niż jeden
okres numizmatyczny, ta impreza trwała aż 10 dni!!! I to nie licząc godzin,
które wcześniej poświęciłem na analizę licznie zgromadzonego do sprzedaży materiału.
Proszę bardzo, takie są moje fakty w wersji kalendarzowej.
Jak widać nie przesadzałem z tymi dniami i w sumie
na tym podsumowaniu w formie kalendarza mógłbym już skończyć dzisiejszy tekst. No
tak, ale gdzie w tym wszystkim sa monety i numizmatyka? Wpis musi zawierać
przecież piękne numizmaty, jakich na 6 Aukcji Gabinetu Numizmatycznego Damiana
Marciniaka było dosłownie na pęczki. Odganiam, więc od siebie wizje, napisania
rekordowo krótkiej relacji i jadę dalej. Jednak dziś postaram się, żeby było
więcej ilustracji niż mojego słowotoku. No, to lecimy J
Mając na uwadze wyjątkową otoczkę aukcji oraz bardzo
udany i widoczny marketing, z jakiego już słynie Gabinet Numizmatyczny Damiana
Marciniaka, to i zainteresowanie imprezą okazało się być ogromne. Na numizmaty
przez internet „zapisało” się ponad 2000 potencjalnych klientów. Rynek okazał
się na tyle pojemny, że z otwartymi ramionami i bez żadnych problemów wchłonął
3,5 tysiąca wystawionych na sprzedaż obiektów. W ten sposób Damian Marciniak
pobił za jednym razem wiele rekordów w krajowym handlu numizmatyką. Jednak nie
tylko długość trwania i liczba uczestników wyróżniała tą imprezę. Na mnie
wrażenie robiła również seria 3 katalogów, jakie przygotowano i rozesłano do
miłośników monet W tym przypadku liczyła się nie tylko ilość, ale i jakość
opisów była ponadprzeciętna pod względem merytorycznym. To już kolejna aukcja,
gdzie liczne grono kolekcjonerów doceniło firmę GNDM za wysoki poziom
materiałów towarzyszących aukcji. I wiemy, kto za tym stoi J. Dzięki wielkie
za ten trud, zakładam, że się opłacał. Nie liczyłem tego i jedynie mogę się
domyślać, że również obroty osiągnięte na aukcji oraz jej koszty również były
monstrualne. Słowem, nie dość, że z imprezy wyszedł maraton - to od razu okazał
się wielkim powodzeniem. W każdym razie, ja w tym biegu po nowe zdobycze do
kolekcji postanowiłem wystąpić, jako zawodnik i mniej więcej, tak to widziałem J.
Jak już wyżej pokazałem, dla mnie impreza na serio
rozpoczęła się już w czwartek. To wtedy zawitałem do biur gabinetu w hotelu
Marriott i na żywo zapoznałem się z interesującą mnie ofertą. Trochę z tym zwlekałem,
czekając na dobry moment. Szczerze napisze, że zdopingował mnie dopiero wpis na
facebooku GNDM, gdzie poinformowano o tym, że spodziewają się wielu gości w
piątek i musieli zmienić salę wykładową na większą. Uznałem, że nie ma, na co
dłużej czekać. To jak można przypuszczać okazało się być dobrym planem. Miałem
okazje spokojnie porozmawiać o aukcji, monetach i o życiu, czego później,
podczas trwania imprezy już nie udało mi się powtórzyć. Analizując materiał w
kilku przypadkach zmieniłem swoje cele na licytacje. Kilka obiektów dopisałem
do i tak ogromnie długiej listy celów, były jednak i takie, które dzięki temu oglądowi
wyeliminowałem. Jeśli macie możliwość, to zawsze warto obejrzeć numizmaty przed
zakupem. I to nawet pomimo dobrych zdjęć, do jakich już się wszyscy przecież
szybko przyzwyczaili.
W piątek wieczorem odbyła się druga sesja wykładów
numizmatycznych. Tym razem tematów skierowanych bezpośrednio w numizmatykę
okresu stanisławowskiego nie było, jednak kilka z nich pośrednio zahaczały o
interesujące mnie tematy. Poniżej ilustracja z sesji wykładów w hotelu
Marriott.
Pisząc o tematach zbliżonych do moich zainteresowań,
miałem na myśli wystąpienie Dariusza Marzęty o historii szelągów, Tomasza
Bylickiego o polskim medalierstwie nowożytnym oraz Tomasza Dziadury o podatkach związanych
z naszym hobby. Nie będę opisywał szczegółów tych wystąpień, bo przecież była
prowadzona relacja „na żywo” i filmiki z tej sesji są/będą dostępne gdzieś w
sieci. Po tym wszystkim już wiem, że śmierć i podatki, są równie pewne jak to,
że w numizmatyce okresu Polski Królewskiej jest wciąż wiele niewiadomych
czekających na zbadanie. Do tego wniosku być może doszedłbym samodzielnie bez
udziału w wieczornej sesji wykładów, ale w takim towarzystwie zawsze milej się wspólnie
„dochodzi”. Była to dla mnie również okazja spotkać startych znajomych (dzięki
Marek za towarzystwo) oraz zapoznać też kilku nowych. Słowem, kolejny udany
wieczór i już czekam, co też organizatorzy wykombinują lutym.
I tak w dobrych nastrojach przechodzimy do części handlowej.
Najpierw kilka zdań o ofercie numizmatów króla Poniatowskiego. Jak już wynika z
ilustracji z kalendarzem, tym razem przedmioty związane z okresem SAP były
oferowane w kilku różnych kolekcjach a co za tym idzie w różnych miejscach i o różnym
czasie. To wszystko oczywiście miało wpływ zarówno na ilość przedmiotów, jak i na ich różnorodność. Naliczyłem na własny rachunek, że na 6 Aukcji sprzedawano grubo
ponad 100 obiektów związanych z okresem SAP. O zgrozo, szybko okazało się, że
mnie interesuje aż 40 z nich, co stanowiło wyzwanie nie tylko finansowe, ale i
logistyczne. Miałem, zatem do wykonania sporo „pracy u podstaw”, żeby to wszystko
jakoś ogarnąć i przygotować się na licytacje o różnych porach. Dlatego też
zdecydowałem, że tym razem nie będę uczestniczył w aukcji w sali hotelu
Marriott i zająłem wygodne miejsce na fotelu, łącząc się z „bazą” przez
internet. Trochę żałowałem tej decyzji znając świetną atmosferę panującą na
sali, ale jednak postawiłem na dobrą koordynację swoich działań, no i własną wygodę.
OK, a teraz już zabieram się do numizmatów i tego, co mi się szczególnie
spodobało.
Jak wynikało z harmonogramu imprezy, numizmaty
Poniatowskiego były ważnymi punktami programu pierwszego dnia aukcji, a właściwie
jego drugiej połowy. Dlatego też, dla miłośników mennictwa SAP impreza
zaczynała się dość leniwie, ale po południu nabierała tempa i dynamicznie
ruszała z kopyta. Poniżej wspaniała reklama sobotniej 1 sesji ściągnięta ze
strony internetowej organizatorów, która wielu uczestnikom licytacji obiecywała
rozliczne emocje.
Nie widać tego dobrze, ale numizmaty Poniatowskiego
ukrywały się aż w 3 miejscach. Pierwsze sztuki monet były sprzedawane w ramach
„Kolekcji Kopertkowej”, kolejne i to w dużej ilości znajdowały się w kolekcji
nazwanej „Talary i półtalary SAP”, a na deser znalazło się kilka pięknych
egzemplarzy również w grupie „Medale i Plakiety”. Ten dzień poświęcony był
zdecydowanie najgrubszym srebrom Poniatowskiego. A, że były to sztuki nie tylko
duże, ale i piękne, to nie obyło się bez zażartych licytacji i ogromnych sum,
jakie przyszło zapłacić by zostać ich nowym właścicielem. I teraz będzie trochę
o tym, więc przechodzę do szczegółów.
W pierwszej kolekcji zwanej „kopertkową”, której
zbiór ponoć został zamknięty minimum 50 lat temu i od tego czasu był nieuzupełniany,
miłośnicy numizmatów Polski Królewskiej otrzymali potężną dawkę monet, jakich
dawno nie widział rodzimy rynek numizmatyczny. To powoli staje się korzyść sama
w sobie, kiedy do sprzedaży trafia nowy materiał, który się jeszcze nie
opatrzył kolekcjonerom. Dostatecznie wiele monet krąży od aukcji do aukcji,
więc miłośnicy z radością przyjmują każde nowe źródło numizmatów. A już najlepiej
z dobra i potwierdzona proweniencją. Dziś sprzedawana „stara” kolekcja składała
się z 455 monet i były to rarytasy od pierwszych Piastów aż do rozbiorów, w tym
oczywiście monety mojego ulubieńca, króla Poniatowskiego. Co wprawne oko może
dostrzec na kolejnej ilustracji, której znów nie musiałem sam robić J.
Konkretnie, to monet SAP było w tej kolekcji łącznie
18 egzemplarzy. Z czego aż 17 stanowiły talary i półtalary. Ta, w stosunku do
innych okresów niewielka ilość monet oraz ich najbardziej reprezentacyjny
rodzaj, daje pewien pogląd, czym tak naprawdę był zainteresowany dawny
właściciel. Na pewno jego konikiem nie były monety Poniatowskiego, ale i tak
typologicznie zebrał ich całkiem zacną gromadkę. Podobało mi się wiele monet z
tej kolekcji, ale po selekcji szczególnie nastawiłem się na „zaledwie” 5 z nich...
No, ma się te braki z zbiorach, co nie? J. Poniżej ilustracja,
która zdradza nieco więcej niż tylko to, jakie monety brałem na warsztat.
I tak, czaiłem się na 5 pięknych talarów i
półtalarów, które dokładnie obejrzałem wcześniej w biurze. Monety pokrywała
piękna i różnorodna patyna, spod której przeważnie prześwitywał znajomy blask
menniczej świeżości. Podkreślam ten fakt, bo, akurat na zdjęciach nie wyszło to
aż tak pięknie, jak wyglądało, kiedy trzymałem te monety w ręku. Tu właśnie
liczyłem na mały handicap i zmylenie potencjalnych przeciwników. Od razu
napisze, że nie do końca mi się to udało, bo takich cwaniaków jak ja było
więcej i monety cieszyły się dużą popularnością.
Idąc po kolei, zaczynałem „zabawę” od talara z roku 1778,
którego stan oceniono na drugi, z ceny wywoławczej 2 tysiące poszybował na
poziom prawie 8 tysięcy. Działo się to na tyle szybko i dynamicznie, że nawet
nie zdecydowałem się naciskać guzika „licytuj”. Drugim obiektem mojego
zainteresowania był rzeczywiście rzadszy talar z rocznika 1781. Miałem na niego
wielka ochotę i nawet wydawało mi się, że dość wysoko go przebiłem. Nie
wystarczając wysoko, jak się szybko okazało. I tak właśnie, kolejna
wyselekcjonowana moneta przeszła mi koło nosa. Talara z roku 1795 zaznaczyłem,
tak trochę dla zasady i chciałem zobaczyć jak licytujący podejdą do jego stanu
zachowania. Z jednej strony ponadprzeciętnie zachowany awers ze świetnym
portretem królewskim, z drugiej jednak niezbyt estetyczny obustronny justunek,
który obniżył czytelność napisów otokowych. Dla stanu zachowania to nie
problem, jednak dla mnie już tak. Lubię monety dobrze wybite i ten typ justunku
omijam. Cena 5 tysięcy za popularny rocznik, potwierdziła we mnie tylko, że
będzie ciężko w dalszej części aukcji. Czwarta moneta z kolekcji kopertkowej,
na która się czaiłem był piękny półtalar z roku 1768. Akurat nie mam tego typu
portretu na sztuce, którą posiadam, stąd z chęcią bym uzupełnił ten niedobór.
Cena 20 tysięcy, na której zatrzymała się licytacja jest mam nadzieje
dostatecznym usprawiedliwieniem faktu, że równie ten egzemplarz nie został prze
mnie wylicytowany. Mimo tego, że mam 6 cyfrowy limit zakupów na aukcjach u
Damiana, to jednak tak poważne kwoty za popularne monety nawet w pięknych
stanach, to jednak jeszcze nie moja liga. Chciałem kupić wiele walorów i wydać
na nie naprawdę sporo kasy, ale nie za wszelką cenę. Liczyłem na jakieś
promocje J.
Doczekałem się takiej już w kolejnej licytacji, na której udało mi się w końcu
kupić brakującego mi półtalara z 1772 roku. Oto ta moneta z obu stron.
Półtalar został oceniony na stan III+, ale jednak
oglądając go „na żywo” wiedziałem, że jest to bardzo ładny krążek, pasujący
stanem do moich oczekiwań. Spłaszczony policzek Poniatowskiego i najwyższe
partie fryzury rzeczywiście wskazują na zużycie w obiegu, jednak reszta awersu
jest naprawdę rewelacyjna. Nawet dalsze partie włosów króla, emanują sporą dozą
świeżości. Po czym wnoszę, że moneta nie była długo między ludźmi i szybko
została wyłuskana i odłożona. Rewers też nosi widoczne ślady użytkowania, jednak
nie przesadnie, co nawet dodaje monecie nieco niepowtarzalnego charakteru. Nie
widać tego na fotografii, ale również tło po obu stronach krążka pięknie
połyskuje miedzy patyną, co sprawia, że egzemplarz idealnie nadaje się do mojego
zbioru. Podsumowując okres SAP w kolekcji kopertkowej, to na 5 obserwowanych przez
mnie egzemplarzy, udało mi się pozyskać jedną sztukę. Nie jest to może szczyt
marzeń, bo jednak liczyłem na trochę więcej sukcesów…
Po chwili przerwy, podczas której licytowano monety
z okresu Polski pod zaborami, doczekałem się kolejnej transzy pięknie
zachowanych monet Stanisława Augusta. Kolekcja „talary i półtalary SAP”
zawierała 39 sztuk, z niewielka przewaga talarów, których było 22. Taki
rozkład, co do zasady nie jest niczym niezwykłym, w końcu nie od dziś wiadomo,
że półtalary ilościowo są zdecydowanie rzadsze niż talary. Wśród tej grupy
monet, wiele było naprawdę pięknych sztuk, które mogły być przyszłą ozdobą
mojej kolekcji. Jednak gasząc nieco wyobraźnię muszą już na wstępie dodać, że
nie zamierzałem tracić głowy i moje wielkie plany musiały spotkać się z cenami,
które byłbym w stanie chcieć zapłacić. Wstępnie zaznaczyłem sobie grupę aż 16
grubych sreber, które przy sprzyjających okolicznościach chętnie bym przytulił.
Czy takie okoliczności miały miejsce? O tym można się przekonać zerkając na
poniższa ilustracje, która przedstawia pierwszą monetę spośród szesnastu
wybranych J.
Jak widać właśnie Pan Damian dociągnął zbrojarza z
1766 do kolosalnej kwoty 32 tysięcy złotych. I jak tu zbierać ładne monety?
Całe szczęście, że nie brałem tego talara poważnie pod uwagę, jeśli chodzi o
zakup a jedynie chciałem przekonać się, do jakiego poziomu dojdzie piękny i
zdrowy egzemplarz wystawiony za cenę 10 tysięcy złotych. Przekonałem się i
dziękuje Bogu, że mam już 3 własne J.
Przejdźmy teraz do innych, być może bardziej
osiągalnych monet. Z grona 12 talarów, jakie sobie zaznaczyłem do obserwacji,
aktywnie licytowałem jedynie połowę. Pozostałe, szybko okazywały się dla mnie
zbyt kosztowne i nie włączałem się do takich rozgrywek. Na te sześć licytacji,
w których wystartowałem, udało mi się kupić tylko jednego talara. Ale zanim o
tym opowiem, to najpierw ilustracja „z lotu ptaka” pokazująca moje wybory.
Mam nadzieję, że czytelników nie razi takie hurtowe
podejście do tematu pięknych monet Poniatowskiego, ale jak ma być krótko to
musze trzymać się ogółu. Każdy zdaje sobie sprawę, że jak bym wjechał w
szczegółowe opisy każdego egzemplarza, to znając moja atencje do srebra SAP i
tendencje do lania wody, musiał bym podzielić wpis na 3 części J.
Dziś to nam jednak nie grozi, kto jest ciekawy tych monet, to na ilustracji
widać numerki a aukcja jest zarchiwizowana na stronie OneBid. Nie będę
komentował cen, ale w moim odczuciu były srogie. Na tyle, że z prawdziwym żalem
wycofywałem się z wyścigu. Często kończyłem, jako „ten drugi”, co świadczy o
tym, że rzeczywiście starałem się żeby jak najwięcej z tego świetnego materiału
pozostało w stolicy.
O jedynego talara z grupy 12 wybrańców, również
stoczyłem zażartą walkę. Tym razem nie odpuściłem i udało się jakoś połączyć
znośną cenę z pięknym stanem zachowania. Akurat o stan tego talara byłem
spokojny, bo oglądając go „na żywo” zapisałem sobie stosowny komentarz i była
to jedna z moich prywatnie ulubionych monet na tej aukcji. Oto to cudo na
dwustronnych zdjęciach.
Tak dobrze widzicie. To nasz „stary znajomy” z
niedawnego wpisu na moim blogu, czyli talar z 1776 w WARIANCIE 5. To właśnie
dokładnie tego egzemplarza użyłem, do zilustrowania AWERSU 4. Teraz, kiedy
trzymam już tę monetę w ręku, dopiero dostrzegam pełnię pięknej kompozycji z
królem w przepasce, która skrywa się pod delikatną smugą satynowej patyny. Kto
czytał wpis o talarze z 1776 we wrześniu, to wie o tym wariancie dostatecznie
wiele. Dla mnie to pierwsza moneta tego typu w tym roczniku. Czy kiedyś będą następne,
zobaczymy bo najpierw pewnie skoncentruje się nad typologicznym uzupełnieniem
brakujących roczników.
Teraz przechodzę do półtalarów, które można było
pozyskać w ramach tej samej kolekcji. Jak łatwo obliczyć, cztery sztuki były w
polu mojego zainteresowania. Wszystkie były naprawdę śliczne, a niektóre to
nawet bardzo, co zostało odpowiednio docenione przez licytujących. Oto ta
wesoła gromadka.
Jak widać 1 liga jeśli chodzi o stany zachowania
oraz bardzo interesujące roczniki. Dwie monety jakie wybrałem były nawet „końmi
pociągowymi” aukcji i chyba nawet sam Pan Damian je nam prezentował na
dedykowanym filmiku na kanale Youtube. Mnie niestety tych najpiękniejszych
egzemplarzy nie udało się pozyskać. Na ilustracji powyżej obcięły mi się ceny,
więc podam je tylko dla reporterskiej poprawności. Egzemplarz z rocznika 1783
sprzedał się za bagatela 52 tysiące złotych, a półtalar z 1784 wcale nie był
gorszy i „poszedł” za 60 tysięcy złotych. Jak dla mnie, licytacja tych dwóch
monet to był przejaw pięknego, zbiorowego szaleństwa, w którym mimo szczerych
chęci nie było mi dane wziąć udziału. Jak można już się domyślić, ja
zadowoliłem się urodziwym krążkiem z rocznika 1779, który kupiłem okazyjnie za
2,8 tysiąca. Zatem to moja trzecia zdobycz tego dnia, zobaczmy czy było warto J.
Powiem Wam w tajemnicy, że zdjęcie nie oddaje nawet
połowy połyskliwego piękna tego egzemplarza. Moneta jest po prostu zjawiskowa a
do tego pełna naturalnego blasku. Cudo, mimo że obiegowe. Znów szczęśliwie
trafiłem na monetę z rocznika, o którym już kiedyś napisałem stosowny tekst na
blogu. Można sprawdzić i napisać w komentarzu, jaki to wariant. Dla
niecierpliwych podam, że szacowałem go na R4 J.
Po emocjach związanych z monetami Poniatowskiego,
jeszcze tego samego wieczora przyszedł czas na medale. Nie będę o się o tym
rozpisywał, bo to w końcu blog o monetach. Ozdobą kolekcji medalowej był szeroko
reklamowany numizmat z 1546 roku z królową Boną na awersie, który osiągnął cenę
92 tysiące. Jak widać nie tylko monety SAP są dzisiaj w cenie, ale dawna sztuka
generalnie ma się coraz lepiej. Zwrócę jeszcze tylko uwagę, że na 6 Aukcji GNDM
sprzedawane były medale, o których sam nie tak dawno pisałem na blogu. Choćby
bardzo ładny egzemplarz medalu koronacyjnego Stanisława Augusta z roku 1764
autorstwa londyńskiego artysty Thomasa Pingo, o którym napisałem przy okazji
tekstu o pierwszych talarach SAP. Oferowany był również medal wręczany z okazji
odsłonięcia pomnika króla Sobieskiego w warszawskich Łazienkach. Ten numizmat z
kolei gościł na blogu przy okazji wpisu na temat 10-groszówki z 1788. Bardzo
ładne sztuki srebra. Zainteresowanych odsyłam do tych tekstów J.
Tym sposobem przeszliśmy do niedzielnej sesji nr 2.
Tu znów posłużę się gotową grafiką ściągniętą ze strony GNDM z facebooka. Muszę
przyznać, że ładnie to organizatorzy przedstawili, więc ja nie muszę do tego
nic dodawać.
W niedzielnej sesji, monety Stanisława Augusta
Poniatowskiego już nie były głównym punktem programu a jedynie jednym z
elementów bardzo zróżnicowanej całości. Okres stanisławowski pojawił się, kiedy
do sprzedaży trafiła liczna oferta monet Polski Królewskiej. W grupie 28 monet,
standardowo pojawił się przekrój mennictwa SAP, od złotych dukatów, przez talary
i mniejsze monety ze srebra, aż do pospolitych miedzianych groszaków. Generalnie
całkiem atrakcyjna oferta skierowana do szerokiego spektrum kolekcjonerów. Ja
bacznie obserwowałem licytacje wszystkich monet Poniatowskiego, jednak sam dla
siebie w tej ofercie zwróciłem uwagę jedynie na cztery obiekty.
Pierwszym z nich był oczywiście świetnie zachowany
półtalar z, 1788 w którym organizatorzy widzieli potencjał handlowy i
reklamowali go na specjalnym filmiku. Film jest dostępny na kanale Youtube w
tym miejscu LINK . Mnie, kiedy oglądałem go przed aukcją na żywo
również się spodobał i jedyne, czego się ewentualnie obawiałem to cena.
To, czego nie widać na zdjęciu to slab z napisem MS63,
w który zapakowano monetę, co zwiastowało kłopoty z ewentualnym pozyskaniu tej pięknej
sztuki do mojego zbioru. Zainteresowani pięknymi egzemplarzami monet Polski
Królewskiej zapewne zwrócili już uwagę na doskonale zachowany awers, na którym widać
niemal każdy pojedynczy włosek króla. To niezwykle rzadka cecha w tym
popularnym roczniku i zawsze warto zapłacić więcej by cieszyć takim portretem.
Mnie jednak paradoksalnie bardziej zaciekawił rewers, bo przygotowuje się właśnie
do wpisu na temat tych półtalarów i od dłuższego czasu zbieram dobry materiał.
A tu jak na zamówienie, miałem pierwszorzędny okaz, w postaci wariantu, jakiego
próżno szukać w najnowszym katalogu monet SAP. Myślałem, że tylko nieliczni
dostrzegą tą cechę, jednak Marcin Żmudzin, który przygotowywał opis w katalogu,
po raz enty okazał się być świetnym specem, dostrzegł ten ważny szczegół i
umieścił stosowną informacje w opisie pozycji. Z jednej strony żałowałem, że
tajemnica poszła „w eter” a z drugiej, doceniałem profesjonalizm załogi GNDM, bo
różnica pomiędzy stemplami rewersu półtalarów z 1788 wcale nie jest wielka i
można było z powodzeniem tego nie dostrzec w natłoku 3,5 tysiąca pozycji do „przerobienia”.
Więcej o tym będzie na moim blogu być może jeszcze w tym miesiącu, zapraszam J.
Wracając do monety, to licytacja była niezwykle dynamiczna. Byłem
zdeterminowany i walczyłem o nią bardzo długo, przebijając nawet „swój punkt
logiki” ustawiony na 10 tysiącach złotych. Ostatecznie jednak jej nie kupiłem.
Cena 13,5 tysiąca plus opłaty, nawet za nienotowaną monetę tego typu w stanie
menniczym jawiła mi się, jako zbyt szczodra i w ostatniej chwili wycofałem się
z licytacji. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że jej aktualny właściciel będzie
z niej na tyle zadowolony i doceni jej niezwykłość. Ciekawe, jaki stopień
rzadkości tego wariantu wyjdzie mi podczas badań? J.
Kolejne trzy monety, którymi byłem potencjalnie
zainteresowany, niosły już dla mnie za sobą mniejszy ładunek emocjonalny niż
przegrany półtalar. Dwie z nich to niestety monety zapakowane w plastik, ocenione,
jako niemal mennicze. Miałem, co do tego swoje uwagi, gdyż dla mnie wcale nie
wyglądały jakoś specjalnie idealnie. Uznałem jednak, że warto je wziąć na
celownik, a nawet pozyskać, jeśli cena okaże się interesująca. Poniżej
prezentuję trzy egzemplarze, o których mowa.
Pierwsza z nich to dwuzłotówka z licznego rocznika
1794 w najbardziej popularnej odmianie. Całkiem atrakcyjna sztuka, na pierwszy
rzut oka bez większych zastrzeżeń. Mnie jednak nie podobało się dziwne przebarwienie
na rewersie obok napisu PURA. Moneta była w slabie, a ja nie byłem pewny, z
jakiego rodzaju defektem mamy tu do czynienia. Brak jednoznacznej odpowiedzi, wzmogło
jedynie moją czujność i nieco osłabiło chęć do bijatyki na znaczne kwoty.
Licytowałem, ale nie wygrałem. Mówi się trudno, ta sztuka była i tak
ewentualnie na podmianę, bo mam przecież już jeden egzemplarz z tego wariantu. Drugi
cel z tej grupy, to półzłotek z rocznika 1773 w trumnie z MS61. Niezbyt ładnie wybity
(szczególnie awers), ale epatujący gołą blachą, więc jak na nasze standardy –
bardzo ładny. Sama blacha też, co prawda z defektami, ale nie ma co wybrzydzać,
bo te roczniki pojawiają się w sprzedaży nawet często, ale przeważnie są już
mocno zdewastowane obiegiem. Ten na pewno można było zaliczyć, jako
ponadprzeciętny i to była jego największa zaleta. Licytacja doszła do kwoty 1,5
tysiąca a ja nie zdecydowałem się w niej wziąć udziału. Liczyłem na cenę w
okolicach tysiąca, więc odpuściłem. I tak dochodzimy do ostatniej monety SAP, o
której myślałem w kategoriach ewentualnego pozyskania do zbioru. Ostatnio, na
innej aukcji, która opisywałem na blogu, kupiłem swojego pierwszego szeląga gdańskiego
z 1766, stąd uznałem, że mogę do niego dodać kolejny rocznik. Musze jednak przyznać,
że była to opcja mocno rezerwowa i nie zależało mi zbytnio akurat na tym
egzemplarzu. Poszukuje bardziej srebrzystych sztuk, a ta wydawała mi się słabo
pobielona i zbyt oczywiście zdradzająca, z czego tak naprawdę powstała. Do tego
wszystkiego, nie była centrycznie uderzona, co przy tak mikroskopijnych jak na
mennictwo SAP wymiarach (średnica około 15mm) w moich oczach traciła wiele na
czytelności. Koniec, końców zalicytowałem, ale szczęśliwie ktoś mnie przebił i
problem z głowy J. Pewnie szybko zacząłbym „kręcić nosem” i w
efekcie wymieniłbym ja na ładniejszą. Tym sposobem oszczędziłem sobie fatygi.
Tak to jest jak człowiek się bierze za miedziaki bez dostatecznej wiedzy i rozeznania
tematu. Z tego tylko rodzą się dylematy i nietrafione zakupy. To by było na tyle,
jeśli chodzi o srebrne monety SAP o jakie walczyłem na 6 Aukcji Gabinetu
Numizmatycznego Damiana Marciniaka.
Dalej działy się rzeczy zgodnie z harmonogramem. W
środę zapłaciłem, a w czwartek osobiście odebrałem swój „urobek” odwiedzając zmęczonych,
ale zadowolonych organizatorów w ich biurze. Nie obyło się oczywiście bez miłej
pogawędki i wymiany opinii oraz wrażeń z zakończonej aukcji. Cenie sobie te
chwile i zawsze, kiedy odwiedzam te gościnne progi spotykam się z miłym i
profesjonalnym przyjęciem. To chyba jedyny gabinet, w którym naprawdę lubię
odbierać wylicytowane monety. Nie wiem
jak to działa, ale kiedy wykonuje tą czynność u szanownej i licznej
konkurencji, przeważnie czuje się jak petent. Stąd wybieram się tam
jak do dentysty, staram się szybko załatwić sprawę i zmykam. Wracając do 6
Aukcji GNDM, to wiele już zostało powiedziane, napisane i nagrane na video, więc
skupie się jedynie na swoich odczuciach. Z mojej perspektywy była to najważniejsza
impreza tej jesieni, a już na pewno, jeśli chodzi o mennictwo okresu
Poniatowskiego. Pomimo mniejszej ilości wygranych aukcji byłem nawet bardziej
zadowolony niż ostatnio, bo akurat te sztuki, jakie udało mi się wygrać były
nie tylko ładne, ale i miałem uczucie, że kupione w dobrych cenach, po których
nie miałem kaca. Teraz, kiedy kończę ten tekst jest już sobota i za chwilę mam
zamiar włączać do zbioru moje nowe nabytki. Nie o wszystkich zakupach tu napisałem,
ale formuła bloga jest, jaka jest i na dzień dzisiejszy w relacjach koncentruje
się na srebrze SAP.
To, czego żałuję, to wielu licytacji, w których zająłem
to nieszczęsne drugie miejsce. Naliczyłem takich aż 9, a w kilku kolejnych też
byłem „w czubie”. Jednak z drugiej strony nie mam sobie nic do zarzucenia,
jeśli chodzi o zaproponowane ceny. Rozsądek nie pozwolił mi zbytnio naginać
własnych zasad. Z tego wynika, że w większości ceny, jakimi kończyły się licytacje
były zbliżone do tego, czego się obawiałem, jako zdecydowanie wyższe niż moje maksimum wynikające z subiektywnej oceny ich realnej wartości. Tylko w 1/3 monet, które mnie interesowały były w moim zasięgu lub nieco powyżej. Zdecydowana wiekszość to kompletne wariactwo. Mam nadzieję, że monety trafiły do fajnych
kolekcji i będzie im tam dobrze, albo też, że wypłyną niedługo znów na rynek i będę miał kolejne szanse. To tyle, jeśli chodzi o moje wnioski. Efekt jest taki, że udało mi sie wyrwać dla siebie 3 nowe nabytki, więc grzechem byłoby narzekać. Jestem bardzo zadowolonym
klientem, dziękuję organizatorom i gratuluję udanych zakupów wszystkim
pasjonatom numizmatyki, którzy powiększyli swoje zbiory. W październiku czeka
mnie jeszcze kilka interesujących imprez i jak oferta oraz konkurencja pozwolą,
to będzie o czym napisać na początku listopada. Miało być krótko, jednak aukcja
była niezwykłym maratonem numizmatycznym, więc i tekst nie mógł być zbyt
krótki. Kończę mając wrażenie, że opisałem imprezę tylko pobieżnie i ominąłem
wiele interesujących kwestii, ale takie są reguły bloga, które i tak naginam
produkując właśnie 20 stronę testu. Kto wytrwał do tego momentu, jest zakręcony
na punkcie monet i należy mu się mój dozgonny szacunek. A jak maraton
numizmatyczny to i na mecie jakiś medal się należy. Bardzo proszę, ta garść jest
dla Was J.
Tyle na dzisiaj z balkonu miał do powiedzenia Wasz kolega
po pasji, niejaki @eleniasz J. Życzę miłego weekendu i korzystajcie z
ostatnich dni pięknej pogody.
We
wpisie wykorzystałem materiały z platformy aukcyjnej OneBid, strony
GNDM na facebooku, kanału Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka na
portalu Youtube oraz zdjęcia z Maratonu Warszawskiego wyszukane za pomocą google grafika.
Jak zawsze bardzo mi się podobała Pana analiza aukcji! To właśnie wpisy dotyczące aukcji sprawiają mi największą przyjemność czytania. Bardzo dziękuje i mam nadzieję na więcej. Pozdrawiam Krzysiek
OdpowiedzUsuń