I tak, nadeszła właśnie ta długo oczekiwana przez
mnie chwila, w której będę mógł napisać nieco więcej na temat monety, dla której
w pewnym sensie zakładałem tego bloga. Talar z 1766 roku był, bowiem jednym z kilkunastu
podstawowych tematów, jakie określiłem sobie do zgłębienia na mojej przyszłej stronie.
W sumie to akurat nic dziwnego, bo moneta sama w sobie jest fantastyczna i ma
wielu miłośników. Jednak dla mnie to „coś więcej”, bo to właśnie od niej od
zaczęła się moja pasja i wielka przygoda z mennictwem królewskim okresu
Poniatowskiego. Już wiem, że takich osób jak ja, którzy rozpoczynali temat SAP
od tego talara jest więcej, więc ten wpis dedykuję specjalnie dla Was J.
W moim przypadku, było to około 10 lat temu, tak dawno, że w sumie już
dokładnie nie pamiętam, kiedy. Faktem jest, że wpadł mi w ręce wówczas talar z
1766, kupiony nieco przypadkowo i okazyjnie. Moneta chwile po tym jak wziąłem
ją w ręce by obejrzeć zdobycz z bliska - z miejsca oczarowała mnie swoim
pięknem. Nigdy wcześniej nie miałem w dłoniach nic równie doskonałego. Teraz
oczywiście już wiem, że ten popularny wśród kolekcjonerów talar Poniatowskiego jest
pierwszym obiegowym rocznikiem tej monety a do tego, ze względu na wyjątkowy
wizerunek króla zwany w slangu „zbrojarzem”. Jednak wówczas nie wiedziałem na
ten temat absolutnie nic. I tak ze zwykłego zachwytu nad jedną monetą, kropla
po kropli, wiadro po wiadrze, zapełniałem puste jezioro mojego umysłu,
informacjami o na temat prawdziwej numizmatyki. Na początku na temat samych
monet SAP, później na temat króla widniejącego na awersach a jeszcze później
postanowiłem wgryźć się w niezwykłe czasy Polski w II połowie XVIII wieku, w
którym obiegały interesujące mnie monety. Zapewne jest to typowa droga, jaką
przechodzą osoby, które „wpadły” w sidła tej pasji. I tak z pasywnego zbieracza
obiegowych monet, które akurat wpadły mi w ręce, powoli stawałem się świadomym
kolekcjonerem i miłośnikiem starej, dobrej numizmatyki królewskiej. Pisze o
tym, by pokazać moc dzisiejszego talara, który jak się okazuje nawet po 250
latach od dnia wybicia nie stracił niczego ze swojej siły przekazu. Tak jak
kiedyś do królewskich poddanych, tak dziś do mnie, ta moneta zdaje się mówić
cos w ten deseń: „Oto ja król w lśniącej zbroi,
który nikogo się nie boi. Mój majestat jest tak wielki jak piękna i bogata jest
kraina, którą rządzić mi przyszło. Zainteresujże się człowieku mym losem i
niełatwym czasem, w którym ojczyzna została utracona. Pasuje cię na swego
rycerza”. Czy on tak rzeczywiście do mnie zagadał, czy tylko mi się
wydawało – trudno mi dziś dociec. Jedno nie ulega wątpliwości, aby ten głos
usłyszeć z pewnością przydaje się jakiś kilkuprocentowy katalizator J.
W efekcie, zainteresowałem się jak król ładnie prosił i jestem. Poniżej mała
wizualizacja tego doniosłego momentu z życia miłośnika monet królewskich.
Ok a teraz, jeśli mamy już za sobą wstępny
wstęp, to czas przejść do wstępu właściwego J. Dziś opisywany temat jest naprawdę szeroki, zawiera
sporo materiału, zdjęć i informacji, stąd nie będzie w nim miejsca i czasu na znane
z poprzednich wpisów dodatkowe wycieczki historyczne. Planuje przedstawić temat
pierwszego talara SAP całościowo, ze wszystkimi smaczkami, które ta niezwykła
moneta skrywa, a które z pewnością nie są zbyt oczywiste dla sporej grupy miłośników
monet. Zatem, żeby dobrze rozpocząć moją dzisiejszą opowieść, zacznę ją od
samego początku. Od tego, jak były projektowane pierwsze monety SAP a co za tym
idzie, jak to się stało, że „zbrojarz” z roku 1766 w formie, jaką dziś wszyscy
znamy w ogóle powstał i jak został pierwszym koronnym talarem Stanisława
Augusta Poniatowskiego. Jak ten wątek będzie zakończony to w drugiej kolejności
przejdę do opisania konkretnych odmian i wariantów talara wraz ze standardowym
badaniem ilościowym, z jakiego znana jest moja strona. Materiału jest dużo,
więc zabieram się za to bez zbędnego ociągania.
Pisałem tu nie raz, że co do zasady nie interesują
mnie próbne monety SAP. Nie miałem jednak tego na myśli dosłownie. Był to taki
skrót myślowy, znaczący dokładnie to, że ich nie zbieram. Zatem nie interesują
mnie, jako numizmaty do włączenia do kolekcji. Głównie oczywiście z tego
prostego powodu, że są bardzo rzadkie i drogie. Same monety próbne okresu SAP
są jednak ciekawym zjawiskiem, które warte jest zgłębienia i analizy. Pisałem o
nich ostatnio dość często w artykułach dotyczących fałszerstw poszczególnych
nominałów monet Poniatowskiego, gdyż są nagminnie kopiowane i fałszowane. Dziś
jednak po raz pierwszy zajmę się nimi, jako monetami oryginalnymi, które
odegrały ogromną i często niezbyt znaną rolę w stworzeniu pierwszego talara
„zbrojarza” z 1766. Zatem wpis rozpocznę od próbnych talarów a zakończę na
monetach, które weszły do obiegu.
No to zaczynamy od projektów. Król, jako osoba
oświecona, reprezentował nowoczesny pogląd, mówiący, że monety Rzeczpospolitej
mają być nie tylko dobrej jakości i wartości materialnej, ale musi również muszą
stać na odpowiednio wysokim poziomie artystycznym. Akurat dobrze się złożyło,
gdyż nowo wybrany władca Polski, w temacie sztuki był prawdziwym ekspertem.
Dodatkowym bonusem w tej sytuacji był tez fakt, że już od czasów młodzieńczych
mocno interesował się sztuką menniczą. Do tego nawet stopnia, że przebywając dłuższy
czas w Saksonii, był często gościem mennicy w Dreźnie, gdzie uczył się podstaw
rzemiosła oraz studiował probierstwo. Zapewne w tym czasie miał sporo możliwości
by nieźle zorientować się w organizacji i działaniu nowoczesnego zakładu
produkcyjnego, jakim w tych czasach była saska mennica. Stąd król orientował
się, że kluczowe w uczynieniu jego monety niezapomnianym dziełem sztuki będzie
odpowiedni dobór formy oraz zaangażowanie najlepszych artystów. Jeśli chodzi o formę, to nowy król zamierzał
jak się tylko da nawiązywać do swoich królewskich poprzedników i chlubnych lat
historii Polski. Nawiązaniem do takiej tradycji było przedstawianie władcy w
zbroi.. Znamy przecież liczne przykłady talarów poprzednich królów i wiemy, że
ta forma była w pewnym stopniu tradycją. Stanisław August Poniatowski szanował
tradycje przodków i mimo że był jak na swoje czasy nowoczesnym władcą i miał
świadomość, że w II połowie XVIII wieku w Europie jest to już nieco
przestarzała konwencja, nie zamierzał rezygnować z narodowych standardów.
Badacze czasów SAP i życia króla, często podkreślają, że nie ma częściej
portretowanego polskiego króla. Młody władca pozował często i chętnie,
przykładając wielką wagę do swojego wizerunku. Najważniejszy wydźwięk
polityczny miały portrety królewskie w zbroi, malowane także jeszcze przed
koronacją. Poniżej bardzo udany portret Poniatowskiego w zbroi, pochodzący z
wystawy Litewskiego Muzeum Narodowego w Wilnie poświęconej naszemu władcy.
Portrety w zbroi przedstawiały króla, jako wodza i rycerza. Nawiązywały do odnowy starych obyczajów, w
tym upamiętniały założenie przez Króla szkoły rycerskiej w 1765 roku.
Zamiłowanie Poniatowskiego do portretowania się w zbroi, można także dopatrywać
się w częstych nawiązaniach do Henryka IV króla Francji, który zaprowadził
pokój w kraju targanym wojnami religijnymi. Henryk IV w Oświeceniu uważany był
za wzór mądrego władcy, tak samo Poniatowski chciał być postrzegany, jako
Oświecony władca, który połączy konkurujące ze sobą frakcje polityczne i będzie
rządzić Rzeczpospolitą w pokoju. Dlatego też młody władca wysyłał do Paryża
swoich przedstawicieli i słał listy do swojej „nieformalnej ambasadorki” madame
Goeffrin, by dopilnować, aby jego portrety (właściwie grafiki) były jak
najbliższe stylowi francuskiemu. Udokumentowane są przykłady wysyłania złotych
medali w zamian za przychylność artystów. Generalnie to bardzo szeroki temat,
jednak uważam, że dla naszego numizmatycznego użytku wystarczy już danych.
Idźmy dalej.
Znając już wagę, jaką Poniatowski przykładał do
wymowy swojego wizerunku, nie będzie dla nas dziwne, że do wykonania projektów przyszłych
monet zaproszono najwybitniejszych medalierów europejskich. Jednak zanim
przejdziemy do kolejnego etapu, trzeba zdawać sobie sprawę, że w czasach, gdy
niewielu poddanych umiało czytać i pisać, kluczowe było ustalenie
obowiązującego wizerunku króla, tak żeby wszyscy mogli go rozpoznać na
monetach. Bo właśnie z monety w II połowie XVIII wieku poddani mogli z bliska
poznać swojego króla. To pokazuje jak kluczową rolę spełniał ówcześnie pieniądz
kruszcowy, który niósł za sobą nie tylko wartość materialną, ale i przekaz
społeczno-polityczny. Na początku panowania, zanim jeszcze zaczęto bić monety
SAP - zamawiano u znanych artystów stosowne grafiki przedstawiające osobę
nowego władcy. Zaakceptowane projekty, na których król wyglądał odpowiednio
dostojnie a przy tym był do siebie podobny, odbijano o drukowano w dużych
nakładach oraz kolportowano szeroko po kraju i zagranicy. W ten sposób w II
połowie XVIII wieku poddani po raz pierwszy mogli zobaczyć swojego króla.
Jednak dla podtrzymania władzy i budowy majestatu, kluczowe były dobre monety i
udany portret królewski na awersie. Żaden inny sposób nie był tak skuteczny jak
moneta bita w milionowych nakładach. Już w 1765 roku w mennicy w Krakowie
rozpoczęto bicie miedzianych trojaków z wizerunkiem króla w zbroi. Istnieją
różne poglądy na to, który medalier stworzył stemple do tej monety, gdyż w tym
czasie pod zarządem Gartenberga były też mennice saskie i to w nich raczej
należy poszukiwać artysty odpowiedzialnego za popiersie królewskie. Rafał Janke sugeruje, że autorem stempla był Ludewig, natomiast Jerzy Chałupski
stawiał na Stielera. Dla nas jednak ten problem nie będzie miał znaczenia, gdyż
jak się okaże w dalszej części wpisu, król nie chciał powielać swojej podobizny
z trojaka na talara i szukał nowego, doskonalszego projektu.
Wracając do grafik, jakie powstały na początku
rządów nowego króla. Z pewnością to właśnie tego typu rysunki były przesyłane
do zagranicznych medalierów, by stać się podstawą do wykonania wstępnych projektów
oraz prób przyszłych monet. Wiemy konkretnie jak wyglądały takie grafiki w
odniesieniu do koronacji Poniatowskiego. Poniżej prezentuje dzieło z kolekcji
Zamku Królewskiego w Warszawie przedstawiające nowo wybranego władcę
Rzeczpospolitej Obojga Narodów.
Jak widać, powyższa grafika mogła być wykorzystana
do zaprojektowania pierwszego talara. Popiersie króla w zbroi przepasane szarfą,
napisy otokowe, które znamy z obiegowych monet SAP, czy wreszcie wizerunek
medalu koronacyjnego sugerują, że mógł to być jeden ze wzorów dla artystów. Jednak
z pewnością nie ta rycina została wysłana do medalierów, kiedy król organizował
„konkurs ofert” na swojego talara. I tak dochodzimy do najważniejszego momentu
dzisiejszego wpisu, czyli do medalierów. Stemple mennicze do nowego talara
zamówiono u dwóch znakomitych europejskich rytowników: londyńczyka Thomasa
Pingo i szwajcara z Berna, Jana Kaspera Morikofera,. Obaj artyści byli wówczas
bardzo popularni, mieli sporo dokonań i znajdowali się w szczytowej formie.
Niemniej jednak, zlecenie od króla z pewnością nie trafiało się im znowu aż tak
często. Z tego, co dziś wiemy, obaj wywiązali się z zamówień i stworzyli niezwykłe
projekty próbnych talarów nowego króla, które wysłali w ilości kilku sztuk do Warszawy
celem okazania i oceny. O tym, że zlecenie królewskie musiało być szczegółowe i
określać ramy, w jakich mieli poruszać się artyście, świadczy moim zdaniem
fakt, że oba projekty nowych monet zawierały sporo wspólnych elementów. Zresztą
będzie okazja żeby się o tym przekonać w dalszej części wpisu J.
Pierwszy projektem, jaki chciałbym opisać była
moneta przybyła z Anglii. Będzie to talar próbny wykonany przez włoskiego medaliera
królewskiej mennicy w Londynie, Thomasa Pingo. Zanim przejdziemy do samej
monety, to należy wspomnieć, że ten rytownik miał sporą przewagę nad
konkurentem, gdyż już wcześniej współpracował z polskim dworem królewskim i
wykonywał medale dla nowego władcy. To właśnie Pingo w 1764 roku stworzył medal
upamiętniający koronację Stanisława Augusta Poniatowskiego, który władca
rozdawał swoim najznamienitszym gościom. Otrzymał wówczas rysunek profilu króla
sporządzony przez warszawskiego malarza Antoniego Zygmunta Aleksandra
Albertrandego. Stad można założyć, że Poniatowski znał dobrze jego warsztat a i
twórca znał królewskie upodobania. Z tego pewnie też powodu, londyńczyk
stworzył dzieło wybitne, numizmat, który zawsze robił na mnie ogromne wrażenie.
Ostatnio miałem okazję podziwiać go „na żywo”, a nawet przez chwilę potrzymać…
i przyznam, że była to chwila pamiętna J. Szczególnie
rewers jest moim zdaniem rewelacyjny. Zobaczmy na zdjęciu, poniżej, jaki
projekt talara stworzył londyńczyk.
Niektórych być może zaskoczy nieco fakt, że tą
wspaniałą monetę przypisuję Thomasowi Pingo. Tu warto nadmienić, że dotychczas
w literaturze numizmatycznej oraz w opisach aukcyjnych, ta próba przypisywana
była błędnie drugiemu z artystów, czyli Morikoferowi. To wiele zmienia. Moneta
nie jest sygnowana nazwiskiem autora, więc o pomyłkę nie trudno. Jednak dziś po
głębszej analizie tematu, nie mam wątpliwości, że rację mieli Ci, którzy
twierdzili, że coś się we wcześniejszych ustaleniach nie zgadzało. Pierwszy raz
zetknąłem się z ideą błędnej atrybucji tego talara, w artykule Zbigniewa Kutrzeby opublikowanym w Gdańskich Zesztach Numizmatycznych nr 119 z 2013 roku. W publikacji "Stanisław August Poniatowski na medalch i monetach", autor delikatnie poddaje w wątpliwość dotychczasowy, oficjalny stan wiedzy na ten temat. Kolejny sygnał nadszedł po dwóch latach, kiedy w 2015 roku podczas wykładu w
stołecznym oddziale PTN, błąd został wskazany przez Rafała Janke. Przyznam, że
przy okazji zasiał we mnie jak ziarno myśl, że jest jeszcze w tej dziedzinie wiele
do odkrycia. Co prawda nie byłem na tym wykładzie osobiście, ale w końcu, od
czego mamy blogi J. Tak się złożyło, że Pan Damian Marciniak
był na miejscu i doskonale zrelacjonował to wystąpienie na blogu swojego
gabinetu numizmatycznego (link znajdziecie na końcu wpisu). Okazało się, że nowa idea trafiła na podatny
grunt. Już w najnowszym katalogu „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego”, autorzy
poszli o krok dalej i nie tylko oficjalnie prostują ten błąd, ale również
wskazują jego źródło. Okazuje się, że zdaniem autorów, wcześniejsze nieporozumienie
wynikło z nieoczywistego zapisu w katalogu Emeryka Hutten-Czapskiego, w którym przypadkowo
połączono nazwiska i „adresy” obu artystów. Tak właśnie powstał „drugi”
Morikofer tylko, że rodem z Londynu J. Oczywiście, dziś zdajemy sobie już sprawę, że
ten „drugi z Londynu”, to właśnie Thomas Pingo. Przy okazji wypada odnotować
fakt, że taki próbny talar, choć niezwykle rzadki, to jednak wystąpił w sprzedaży.
Był oferowany na 1 Aukcji Antykwariatu Numizmatycznego śp. Pawła Niemczyka i osiągnął
wówczas zawrotną cenę 609 500 złotych. Zdjęcie pochodzi właśnie z tej aukcji. To
prawdopodobnie najdroższa srebrna moneta z okresu SAP. W publikacji Andrzeja
Litwiniuka „Najdroższe numizmaty Polski”, próbny talar Pingo zajmuje miejsce 24
na liście 100 najdrożej sprzedanych monet polskich. To nie zmienia jednak faktu,
że moneta była na aukcji błędnie opisana, bo wówczas sądzono jeszcze, że to nie
Thomas Pingo jest jej autorem.
Skoro moneta jest taka piękna jak na obrazku, to pewnie
zastanawiacie się, dlaczego nie została wybrana przez króla i wprowadzona do
obiegu. Powodów jest kilka i będzie o tym w dalszej części tekstu. Jednak w tym
konkretnym przypadku, decydujące było prozaiczne spóźnienie. Wybite w Londynie
próby monet dotarły do Warszawy zdecydowanie zbyt późno. Stało się to już w
trakcie 1766 roku, po otwarciu mennicy i zatrudnieniu w niej medaliera. Stąd mimo
niezwykle bogatego wyglądu, ten projekt nie mógł być brany pod uwagę przy
wyborze wzoru na talara. Przy okazji trzeba dodać, że znając gusta władcy,
gdyby nawet tę monetę dopuścić do „konkursu ofert”, to król miałby zapewne sporo
uwag, co do swojego wyglądu. Co w efekcie i tak nie pozwoliłoby monecie w takiej
formie wejść do regularnej produkcji i obiegu.
To teraz przejdźmy do drugiego artysty by podziwiać wywołany
już wyżej, oryginalny talar próbny Morikofera. Johann Kaspar Morikofer
pochodził z rodziny znanej z artystycznych talentów, której przedstawiciele
trudnili się malarstwem, grawerstwem i medalierstwem. Morikofer przez większość
swojego życia rezydował w szwajcarskim Bernie. Tworzył tam stemple do
szwajcarskich monet w latach 1762-1796. Podejmował
się również innych, zleconych projektów. Na zamówienia ludzi prywatnych lub
instytucji tworzył plakiety oraz wysmakowane artystycznie plomby. Jednak trzeba
zaznaczyć, że wybitnie specjalizował się w medalach., a już szczególnie w medalach
portretowych. W takim właśnie stylu miał być projekt zamówiony przez Polaków.
Stąd mimo ze Morikofer nie znał wcześniej gustów króla, to trzeba przyznać, że
temat zleconej pracy trafił idealnie w jego najmocniejszy punkt. Z pewnością,
król zamawiając projekt monety u szwajcara znał jego dokonania i nie wybrał
tego artysty przypadkowo. Zanim zacznę
na dobre rozpływać się nad szczegółami tej wspaniałej medalierskiej roboty,
zobaczmy to dzieło. Moneta z portretem królewskim sygnowana nazwiskiem medaliera,
na zdjęciu poniżej.
Niestety jak się okazało profesjonalizm nie
zadziałał na korzyść szwajcarskiego artysty. Jego projekt
został odrzucony przez komisje menniczą i nigdy nie został wprowadzony do
masowej produkcji. Gdzie tkwił problem” Otóż, wysoki profil, coś na kształt „high
relief”, jakie zbierają dziś maniacy tego typu produkcji, nadawał się bardziej
do bicia jednostkowych medali a nie do masowej produkcji monet w mennicy. Dostępne
źródła mówią o wykonaniu jedynie 3 odbitek w srebrze. Jak się okazało już tak
niewielka ilość spowodowała niebezpieczne pęknięcia na stemplu i dalsze bicie
groziło całkowitym zniszczeniem narzędzia. Kilka dodatkowych prób wykonywano w
bardziej miękkim materiale jak cyna czy ołów. Odbitki tego talara w cynie, w
postaci klipy są dziś prawdziwym rarytasem na rynku numizmatycznym. Pojawiają
się niezwykle rzadko i osiągają zawrotne ceny liczone w wielu tysiącach
złotych. W opisie tych aukcji również jest błędna atrybucja autora, gdyż
wskazuje się go, jako „Morikofera z Londynu”, a jak wiemy taki medalier w
rzeczywistości nie istniał Jedną z odbitek w cynie prezentuje poniżej. Klipa
nosi ślady pękniętego stempla, szczególnie widoczne na rewersie.
Podsumowując, nadesłana przez Morikofera praca, to
naprawdę wspaniała próbna moneta. Próba z popiersiem, które zdobyło serce króla,
lecz z czysto technicznych powodów nie dało się wprowadzić tego projektu w życie,
bo nie nadawał się do bicia monet na dużą skalę. Przy okazji pochwale się, że
zarówno próbnego talara, jak i klipę również trzymałem w rękach. W tym miejscu
dziękuję za pomoc kustoszowi zbioru monet SAP z Gabinetu Monet i Medali MNW,
Panu Jerzemu Rekuckiemu J.
No i jak widzimy sytuacja króla jest trudna. Rok
1765 się kończy. Dosłownie za chwilę ruszy srebrna mennica w Warszawie… a wzoru
talara zdatnego do bicia nie widać. Projekt Morikofera, mimo że piękny, to się
nie nadaje, Pingo jeszcze nie odpowiedział i trudno zakładać, że zdąży przysłać
swój projekt na czas. Nic dziwnego, że władca szukał alternatywnych scenariuszy.
I teraz właśnie o jednym z takich scenariuszy będzie mowa.
Czas na trzeciego „tenora medalierstwa”, Saksończyka,
Jana Filipa Holzhaeussera. Artysta ten do grona pracowników mennicy dołączył oficjalnie
dopiero w styczniu 1766 roku, kiedy to na stanowisku zastąpił pierwszego
medaliera mennicy w Warszawie, Fryderyka Wilhelma de Buta, który sam zwolnił
się ze służby i ruszył szukać szczęścia do Petersburga. Jednak zacznijmy od
początku. Holzhaeusser do Warszawy przybył kilka miesięcy wcześniej. Nie będąc żadnym
sławnym artystą z bogatym dorobkiem, starał się pokazać, na co go stać, aby wyrobić
sobie odpowiednią renomę. Niewiele jest informacji o artyście z okresu sprzed
przybycia do stolicy. Nieznane są żadne jego wcześniejsze prace medalierskie. Za
to w muzeum w Dreźnie znajdują się dwie grafiki powstałe z pracy jego rylca, odbitki
miedziorytów sygnowane I.P.H.. Prace te konkretnie przedstawiają popiersia protestanckich
duchownych. Można, zatem zakładać, że Jan Filip był bardziej XVIII wiecznym grafikiem
biegłym w rytownictwie niż ukształtowanym medalierem. Jednak obie te dziedziny
są pokrewne i wymagają podobnych umiejętności rytowania w negatywie. Praktyka
czyni mistrza a, że artysta talent miał niezwykły, bardzo pomogło mu to w
karierze na dworze królewskim. Jak doszło do spotkania z królem trudno dziś
dociec, można jedynie snuć różne teorie. Moja robocza jest taka, że Holzhaeusser
do króla zbliżył się, jako grafik, który podjął się współpracy w portretowaniu
Poniatowskiego. Polski król, jako znawca sztuki musiał zauważyć niezwykły talent
rytownika. I tak od słowa do słowa, dowiedział się o problemach, jakie król ma
z medalami i monetami. Jak w powiedzeniu - w życiu trzeba mieć szczęście. I ono
właśnie uśmiechnęło się do Saksończyka, gdyż trafił na króla, który nie był do
końca zadowolony ze swojego wizerunku na medalu koronacyjnym z 1764 autorstwa
Pingo. Nie mając wcześniej „pod ręką” żadnego medaliera, skorzystał z okazji i kazał
go przerobić ścisłe według swojego pomysłu. A między innymi pomysł był taki cytuję:
„Należałoby sporządzić nowy wzór tej
samej wielkości jak dawniejszy medal koronacyjny, ale z odmiennym rewersem.
Korona powinna być przedstawiona, jako położona na poduszce z napisem w
otoku…”.Młody Holzhaeusser przyjął do wiadomości te informacje i z miejsca
przystąpił do tworzenia projektu medalu, który można by wykorzystać do drugiej
edycji medalu koronacyjnego i wybić jego „lepszą” wersję z nowym portretem
króla. Od doskonałości zaproponowanego modelu zależała jego przyszłość. Medal
szybko był gotowy a nowy portret królewski tak bardzo przypadł Poniatowskiemu
do gustu, że kazał go odtąd stosować na wszystkich medalach i monetach. W ten
właśnie sposób, jeden udany projekt uczynił z nieznanego nikomu artysty, medaliera
królewskiej mennicy, który cieszył się mecenatem króla długie lata. Poniżej prezentuje
dwie wersje medalu koronacyjnego. Pierwsza to oryginalny medal Pingo z 1764
roku a drugi, to dzieło Holzhaeussera z 1766 roku, datowane wstecznie na 1764.
W sumie jakoś nie dziwię się, że Poniatowski
„zakochał” się w swoim nowym wizerunku. Znamy ten typ popiersia nie tylko z
medali, ale również z monet próbnych w 1771 roku. Jak widać nie tylko władca
wypadł OK, ale i korona (tak jak zalecił król) spoczywa na poduszce. To się
nazywa, otrzymać zamówiony produkt J.
Jan Filip Holzhaeusser szybko zadomowił się w
Warszawie i w samej mennicy, w której pracowało przecież wielu jego
niemieckojęzycznych rodaków. Od początku
miał pełne ręce roboty, bo zamówienia na medale sypały się szeroko. Szczególnie
sam król nakręcał dobrą koniunkturę, gdyż na sposób francuski, pragnął, aby zasłużonym
poddanym, z urzędu wręczać medale nagrodowe i okolicznościowe. Generalnie jak
wiemy, Poniatowski był „zakręcony” na punkcie sztuki medalierskiej i z relacji
z epoki wypływa wniosek, że można było zrobić na nim najlepsze wrażenie wręczając
mu właśnie jakiś medal lub monetę, jakiej nie miał w zbiorze. Ale to temat na
osobna opowieść, wróćmy do talara. Holzhaeusser oprócz medali wziął się również
za rzeczy pilne. A taką była niewątpliwie pilna potrzeba stworzenie projektu
nowych monet. Do tego celu zamierzał stworzyć kolejny, autorski projekt
popiersia króla. Ten z medalu koronacyjnego nie nadawał się na talara koronnego.
Teraz potrzebne było pełne popiersie króla okutego w zbroi a nie nowoczesne,
popularne w końcówce XVIII wieku przedstawienie króla jedynie od szyi w górę.
Jak pomyślał tak zrobił i zabrał się do pracy. A że miał talent, to szybko
stworzył własną koncepcję. Poniżej prezentuje efekt jego wysiłków, czyli
próbnego talara autorstwa Holzhaeussera z 1766.
Ta bardzo rzadka odbitka wykonana w ołowiu, z puncą
hr. Emeryka Hutten-Czapskiego, pochodzi ze zbiorów Muzeum Narodowego w
Krakowie. Srebrny oryginał z kolekcji Potockich zaginął i jego aktualny los nie
jest znany. Moim skromnym zdaniem, z punktu widzenia artystycznej kompozycji, to
bardzo interesująca koncepcja. Tym bardziej ciekawa, że odległa od monet
obiegowych z 1766, które dziś tak dobrze znamy. Awers przypomina nieco ten
dzisiejszy. W każdym bądź razie rysy Poniatowskiego wskazują bezbłędnie na
dzieło Saksończyka. Na awersie młody król w bogatym stroju z gronostajów wygląda
dostojnie. Jest też zbroja, może niezbyt nachalna, ale wystające elementy i
nity są doskonale widoczne. Order Orła Białego jest przepisowo zawieszony na
królewskiej szyi. Medalier sygnował swoje dzieło skrótem I.P.H. na awersie. Również
napisy otokowe awersu są identyczne jak na późniejszych obiegowych sztukach.
Dla mnie jednak to rewers jest szczególnie ciekawy. Pod koroną, na podstawie,
owalna pięciopolowa tarcza z herbami Polski, Litwy i Poniatowskich. Wokół
wstęga z napisem PRO FIDE LEGE ET GREGE, co w wolnym tłumaczeniu znaczy ZA
WIARĘ, PRAWO I KRÓLA. U dołu kolejna wstęga związana w kokardę z zawieszonym Orderem
Orła Białego. Po bokach tarczy znalazły się ucieleśnione alegorie pokoju i
sprawiedliwości. Wokół napisy otokowe znane z późniejszych monet obiegowych wraz
z podaną prawidłową próbą srebra. Taka kompozycja ma swoje piękne strony i aż
szkoda, że nie została wykorzystana na którejś z obiegowych monet. Jest też przy okazji kilka interesujących faktów
związanych z tą próbą, sugerujących czas jej wykonania. Po pierwsze, wybicie na
talarze prawidłowej próby srebra, która została ustanowiona 20 grudnia 1765 a
ogłoszona uniwersałem 7 stycznia 1766. Po drugie, inicjały FS, jakie znalazły
się na monecie, należące do intendenta mennicy Fryderyka Wilhelma Sylma, który
angaż do mennicy otrzymał razem z Holzhaeusserem, dnia 22 stycznia 1766.
Wreszcie sama data 1766, która widnieje na tym talarze, są moim zdaniem mocnymi
przesłankami na to, że ta próba została wykonana już w roku 1766, po oficjalnym
otwarciu srebrnej mennicy w Warszawie. Co od razu nasuwa kolejny wniosek, że
mennica w pierwszych miesiącach roku 1766 raczej nie była jeszcze gotowa do
bicia obiegowych talarów z awersem królewskim w zbroi. Oczywiście należy mieć
świadomość, że mennica faktycznie działała już 1765 roku, jednak biła wówczas
jedynie miedziane grosze. Monety z innych kruszców rozpoczęto wydawać właśnie od
10 lutego 1766, kiedy ukazał się uniwersał Komisji Skarbowej, w którym oficjalnie
ogłaszano poddanym, informacje o nowych monetach, które będą wychodzić z
mennicy.
Po tej małej dygresji związanej z datowaniem, wracamy
do próbnego talara Saksończyka. Mimo wszystkich zalet, również ten talar nie
wszedł do masowej produkcji. Próba wypadła zapewne nieźle pod względem
artystycznym, jednak władca w dalszym ciągu szukał idealnego popiersia
nawiązującego do historii jego królewskich poprzedników. Jak już pisałem,
kompozycja z popiersiem króla w zbroi była kluczowa a czas biegł nieubłaganie. Tym
samym awers, na którym Holzhaeusser przedstawił króla w płaszczu gronostajowym musiał
zostać poprawiony. Król osobiście przekazywał wszystkie uwagi dotyczące nowej
monety, stąd dochodzę do wniosku, że wówczas zdradził, że podoba mu się typ
zbroi zaproponowany na próbie od Morkifera. Zakładam, że władca polecił wykonać
pilnie kolejny projekt wykorzystując pierwotną koncepcje szwajcarskiego
medaliera i dokonując szeregu drobnych zmian według królewskich instrukcji. Tak
zapewne powstała hybryda, łącząca głowę króla według wcześniejszej koncepcji
Holzhaeussera ze zbrojnym ciałem z odrzuconego projektu artysty z Berna. Poniżej
prezentuje drugą próbę talara autorstwa Saksończyka. Moneta ze zbiorów Muzeum
Narodowego w Warszawie.
Tak, więc podczas pracy nad kolejną próbą, Jan Filip
Hollzhaeuser wzorował się na pracy Morikofera i w efekcie wykonał bardzo udany
projekt popiersia, który okazał się być już tym docelowym. Artysta nie tylko
połączył dwie koncepcje i wziął pod uwagę preferencje króla, ale również starał
się sprostać wymogom specjalistów z mennicy. Portret królewski, mimo, że
podobny do obu oryginałów, zawierał mniej elementów, przez co był nieco
łatwiejszy do wykonania. Dodatkowo, co bardzo ważne z technicznego punktu
widzenia, popiersie jest znacznie bardziej płaskie, straciło ten medalowy
wypukły relief, co znalazło uznanie w mennicy, tworząc wzór możliwy do bicia w
srebrze.
Niestety i ten projekt, mimo, że bardzo piękny,
jednak nie okazał się finałem poszukiwań. Król zaakceptował awers talara,
jednak w dalszym ciągu miał uwagi do rewersu. Czasu było coraz mniej, więc doszło
do tego, że Poniatowski polecił przerobić rewers i niemal „jawnie, na żywca zerżnąć”
kompozycje zaproponowaną na próbnej monecie Morikofera. W ten właśnie sposób
powstała docelowa moneta. Rewers kolejnego modelu Hollzhaeusera był praktycznie
identyczny jak na monecie próbnej medaliera ze szwajcarskiego Berna. Holzhaeusser
wprowadził jedynie drobne poprawki w kompozycji. Mnie najbardziej rzucają się w
oczy trzy różnice. Zmiana na lewym wieńcu, gdzie Saksończyk zamienił liście laurowe
na dębowe, „zniknięta” data z nad korony oraz wreszcie prawidłowo odbite napisy
na szarfie. Oczywiście drobnych różnic jest więcej, w końcu artysta ma swój
indywidualny styl, jednak sama koncepcja jest zdecydowanie zapożyczona od
Morikofera. Dodać należy, że znów była to wersja rewersu nieco uproszczona, a
przez to przyjazna w produkcji. Te cechy złożyły się na to, że projekt w końcu
został przyjęty i można było zacząć tworzyć puncen zasadniczy i stemple. Poniżej
zdjęcie talara „zbrojarza” z 1766.
I tak na dobre rozpoczęła się kariera medaliera
królewskiego, który od 1766 aż do swojej śmierci w 1792 roku tworzył
zachwycające wizerunki władcy na monetach i medalach. Wszystkie próby talara
prezentowane w dzisiejszym artykule wykonane są w kilku sztukach i Edmund
Kopicki określił ich stopień rzadkości na R8. Nie podałem dziś szczegółowych
wag, grubości i średnic krążków, żeby nie kusić losu, bo kopii już nam
wystarczy.. .
Warto wspomnieć, że bicie talarów z popiersiem w
zbroi i tak okazało się bardziej skomplikowane niż wcześniej zakładano.
Trudności spowodowały konieczność użycia wielu stempli, co z kolei przełożyło
się na powstanie kilkunastu odmian i wariantów. I właśnie te wszystkie
interesujące kolekcjonerów zagadnienia będą podstawą moich analiz w drugiej
części wpisu...bo jak widać, znów wyszło mi nieco więcej tekstu niż
zakładałem J.
Zdecydowałem się, zatem podzielić artykuł na dwie części, gdyż prawdę mówiąc, jestem
dopiero gdzieś tak, w połowie drogi….
Podsumowując dzisiejszy wpis, bardzo chciałbym by z
tej masy informacji, w pamięci czytelników utkwiły dwa najważniejsze
przesłania. Po pierwsze, chciałbym rozpowszechnić prawidłowe przypisanie
próbnych talarów i oddzielić projekt szwajcarskiego medaliera Kaspara
Morikofera od pracy londyńczyka Thomasa Pingo. Świetnie ten temat został
opisany w najnowszym katalogu monet SAP i tam można szukać ewentualnego potwierdzenia
moich słów. Drugim zagadnieniem, jakie chciałbym podkreślić na koniec, jest
długa droga, jaką pokonał talar od królewskiej idei, przez liczne projekty do znanego
na dziś efektu końcowego. Ze szczególnym naciskiem na to, że tak naprawdę
Saksończyk Jan Filip Holzhaeusser nie był do końca autorem koncepcji obiegowego
talara i pełnymi garściami czerpał z projektów wyżej wymienionych medalierów. O
rytowniku stempli z mennicy warszawskiej oraz o technikach menniczych, wspomnę
jeszcze kilka zdań, kiedy w kolejnym artykule zacznę opisywać awers obiegowego
talara. W kontynuacji zawrę oczywiście opis odmian/wariantów oraz zaproponuje
sposoby na ich odróżnienie. Liczę, że ciekawym smaczkiem będzie również analiza
ilościowa występowania poszczególnych odmian/wariantów wykonana na
najliczniejszej próbie monet w historii mojego bloga. Tak, naprawdę się
postarałem J.
Teraz dziękuję za uwagę i zapraszam już niebawem. Ciąg dalszy nastąpi ….
W dzisiejszym artykule
wykorzystałem informacje i zdjęcia z niżej wymienionych źródeł: Mieczysław
Kurnatowski „Przyczynki do historyi medali i monet Polskich bitych za panowania
Stanisława Augusta”, Edward hr. Raczyński „Gabinet Medalów Polskich”, Władysław
Terlecki „Mennica Warszawska”, Adam Więcek „ Jan Filip Holzhaeusser nadworny
medalier króla Stanisława Poniatowskiego”, Rafał Janke „Źródła z dziejów
mennicy warszawskiej”, Janusz Parchimowicz & Mariusz Brzeziński „Monety
Stanisława Augusta Poniatowskiego”, Zbigniew Kutrzeba "Stanisław August Poniatowski na medalach i monetach" GZN 119/2013 - link do GZN znajduje się na blogu w zakładce "LINKI", Muzeum Narodowe w Warszawie, Muzeum
Narodowe w Krakowie, Kolekcja Zamku Królewskiego w Warszawie, Andrzej Litwiniuk
„Najdroższe numizmaty Polski”, Marta Męclewska „Prawda i legenda o
medalierskiej serii królów polskich z czasów Stanisława Augusta”, Daria
Cichowlas „Król pozuje. Portrety Stanisława Augusta Poniatowskiego” z portalu
gdanskstrefa.com LINK ,Damian Marciniak
„Sekrety mennictwa Stanisława Poniatowskiego – relacja z wykładu PTN” z bloga
GNDM.pl LINK ,archiwum
WCN, archiwum Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka, wyszukane za
pomocą google grafika.
Dziękuję autorowi za wpis na temat talara SAP z 1766 roku, a zwłaszcza za wręcz detektywistyczną pracę oraz ciekawe przedstawienie tematu. Jak dotąd nie znalazłem tak dobrego opracowania na jego temat. Talar jest piękny, wręcz doskonały w swojej formie. Bije z niego duża siła przekazu, którą trudno wyrazić słowami. W końcu pracowało nad nim kilku wybitnych artystów :–) Ja na swój egzemplarz polowałem długo i cierpliwie, ale w końcu się udało i było warto !
OdpowiedzUsuńCzekam na ciąg dalszy wpisu i pozdrawiam.
Darek
Panie Darku,
OdpowiedzUsuńTen talar jest bardzo dobrze opracowany w najnowszym katalogu monet SAP. Autorzy poświęcili mu cały osobny rozdział. Książka jest stosunkowo droga, ale moim zdaniem warta by się o nią pokusić.
Ja niestety nie mam juz swojego piewrwszego "zbrojarza" o którym pisałem powyżej.
Jakiś czas temu wymieniłem go na ładniejszy, ale sentyment do tej pierwszej monety pozostał :D
Mój egzemplarz talara zostanie pewnie ze mną do końca, ponieważ kupiłem go w bardzo dobrym stanie : – ) Książkę, o której Pan pisze, myślałem już kupić kilka razy, ale boję się, że temat SAP za bardzo mną zawładnie. Będę jednak musiał napisać list do Św. Mikołaja ; – ) Dzisiaj aukcja u pana Niemczyka, na której są do kupienia ciekawe pozycje. Nie wiem jak Autorowi, ale mi nigdy nic nie udało się kupić na tych aukcjach. Zazwyczaj monety piękne, ale ceny wysokie. Na wszelki jednak wypadek złożyłem kilka limitów i żeby emocje mnie nie poniosły wyjeżdżam na działkę robić jesienne porządki. Mam nadzieje, że na blogu pojawi się również relacja z tego wydarzenia. Zawsze z chęcią czytam przemyślenia Autora na temat "technicznej" części kolekcjonowania monet.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Darek