Znalazłem wreszcie czas żeby zasiąść do komputera i
zabrać się za z pozoru mniej popularny temat, jakim są fałszerstwa kontrasygnat
na monetach ostatniego króla. Miałem ten temat na uwadze, ale prawdę mówiąc,
jako „rzeczywiście niszowy” znajdował się on dosyć daleko na liście tematów na
bloga. Jestem jednak elastyczny i postanowiłem zareagować na wzmożone
zainteresowanie monetami z kontramarkami, jakie zaobserwowałem w ostatnim
czasie. Po pierwsze na forach dyskusyjnych,
które czytam pojawiło się kilka interesujących tematów dotyczących tego
„zakamarka” numizmatyki. Podczas wymiany poglądów wyszło na jaw sporo ciekawych
informacji i opinii od amatorów monet nieźle zorientowanych w tym zakresie, które
moim zdaniem warto usystematyzować i szerzej rozpropagować. Po drugie (pewnie
od tego trzeba było zacząć) od pewnego okresu obserwuje (nie bójmy się tego
słowa) „modę” na monety z dodatkowymi oznaczeniami. Powszechny społeczny galop
do poszukiwania rzadszych i ciekawych pozycji numizmatycznych zaowocował
zainteresowaniem również tą wcześniej lekko zapomnianą dziedziną numizmatyki i
to nawet wśród uznanych kolekcjonerów. Większe zainteresowanie kolekcjonerów nie
dało sobie długo czekać, czego dowodem jest wysyp aukcji monet z kontramarkami,
świadczący o tym, że odwiecznej tradycji ekonomicznej stało się zadość i podaż
goni popyt. I właśnie w tej niespotykanej wcześniej podaży „pies jest
pogrzebany”, bo nie tylko moim zdaniem, (o czym później) wiele z ostatnio
oferowanych monet ma po prostu po chamsku sfałszowane kontrasygnaty. Czuję, że
„coś” należy w końcu z tym zrobić. Po trzecie i też istotne, sam stałem się
ofiarą tego pędu, gdyż nie tak dawno kupiłem sobie właśnie pierwszą monetę SAP
z „tajemniczą” kontrasygnatą. Monetę nabyłem w dobrej wierze, chcąc ustalić znaczenie
nieznanej sygnatury, jej pochodzenie i mając nadzieję, że będzie ciekawym
elementem mojego zbioru. Bardzo szybko okazało
się, że dałem się nabrać. Nie mając dostatecznej wiedzy na ten temat byłem
idealną ofiarą dla średnio-uczciwego sprzedawcy. Tym samym uznaję, że
popełniłem błąd, który chciałbym dziś wykorzystać by uczynić go dobrym przykładem
„do nienaśladowania” J. Zatem powodów jest wiele, akurat tyle,
żeby zmienić plany i dzisiaj o tym napisać. Ponieważ niniejszy wpis będzie na
blogu funkcjonował w wątku o fałszerstwach monet SAP, zatem głównym celem
artykułu jest pokazanie konkretnych przykładów fałszywych kontramarek oraz
próba usystematyzowania podstawowej wiedzy, by zmierzyć się z problemem jak obiektywnie
odróżnić fals od oryginału, by obronić się jakoś przed zalewem fałszerstw. Jak
dla mnie całkiem zacny cel. Poniżej krótka ilustracja J
Jednak zanim wstąpimy na drogę tropienia fałszerstw,
przytaczania opinii fachowców i generalnie do wypracowywania wniosków jak
walczyć z tym procederem, winien jestem parę zdań wprowadzenia w celu krótkiej
charakterystyki samego zjawiska umieszczania dodatkowych znaków na monetach.
Zatem zacznijmy od kilku podstawowych pojęć z tego gatunku.
Większa część monet, jakie będę opisywał w dalszej
części wpisu należy do wielkiego zbioru numizmatów o nazwie „pieniądz
zastępczy”, tym samym to pierwsze pojęcie, jakie należy dziś przyswoić.
Definicja jest w miarę prosta i intuicyjna. Pieniądz zastępczy to nic innego
jak znak pieniężny (w naszym przypadku moneta) wydana przez wystawcę innego niż
upoważnione do tego instytucje państwowe (w naszym przypadku, kogoś innego niż mennica
warszawska) obiegające w zakresie ograniczonym czasowo i terytorialnie. Wyszło
całkiem zgrabne zdanie, które moim zdaniem opisuje główne cechy, z których
istnienia trzeba sobie zdawać sprawę. Jest kilka klasycznych powodów
występowania tego typu emisji. Pieniądze zastępcze z reguły powstały podczas
kryzysów politycznych i ekonomicznych oraz wynikającego z nich braku
odpowiedniej ilości gotówki w obiegu. Obrazowym przykładem kryzysu politycznego
dobrze znanym amatorom monet polski królewskiej są monety bite podczas oblężeń
miast-twierdz Rzeczpospolitej, z czego najpopularniejsze są te z Gdańska i
Zamościa. Dodatkowo kryzysy ekonomiczne często powodowały brak w obiegu konkretnych
nominałów, szczególnie dotyczy to monet opartych na wartości kruszcu, jakie
zawierały w sobie.. Wiadomo w niespokojnych czasach nikt rozsądny nie chce
rozstawać się z metalami szlachetnymi a raczej w drugą stronę, stara się ich
jak najwięcej zgromadzić. Kolejnym efektem zawieruchy w gospodarce bywała też szybka
utrata wartości pieniądza, czyli hiper-inflacja, która popychała najróżniejsze instytucje
do bicia własnych znaków, których wartość najczęściej wyrażoną była w nominale
rzeczowym, który nie był powiązany ze zmieniająca się (nie raz codziennie)
wartością, czyli zupełnie niezwiązanym z oficjalnym pieniądzem. Tu, przykładem
niech będą wszelkie żetony emitowane przez miasta, spółdzielnie, zakłady pracy
czy nawet zakłady usługowe. Numizmatyka zna wiele przykładów takich emisji, sporo
tego typu monet jest w stałej ofercie aukcyjnej, więc nie będę się zagłębiał. Szczególnie,
że wyżej wymienione rodzaje monet zastępczych mimo tego, że stanowią główną i
ilościowo największą ich część, to jak za chwilę się okaże nie maja większego
związku z monetami Stanisława Augusta Poniatowskiego i jako takie, nie będą
dziś w ogóle obiektem naszych rozważań. Skoro już napisałem, czym się dziś nie
zajmiemy, to teraz do brzegu. Na dobry początek pierwsza moneta dominialna (jeszcze
nie SAP) z kontramarką przywodzącą na myśl Świętego Mikołaja (był biskupem),
jak dla mnie to „wynalazek” i naprawdę zdziwiłbym się gdyby okazał się
oryginalny (czego jednak nie wykluczam).
Przy czym na to zagadnienie należy patrzyć nieco
inaczej, bo pijaństwo nie było wtedy problemem społecznym porównywalnym do dzisiejszego
lub choćby tego z okresu modernizacji przemysłowej. Piwo i wino traktowano jak
normalny napój, nie było jeszcze wtedy Pepsi Coli, stąd jakoś się to w narodzie
utarło. J
Pamiętajmy, że w XVIII wieku mocny alkohol traktowano również, jako środek
leczniczy. Dla przykładu w czasach zarazy profilaktycznie zalecano codziennie
wypić minimum garnuszek wódki. Nikogo to wtedy specjalnie nie dziwiło, ponieważ
powszechne sądzono, że w ten sposób organizm uodparnia się na chorobę. Poza tym
wódki lub spirytusu używano, jako środka do nacierania obolałych części ciała,
miejsc schorzałych lub jako półproduktu do tworzenia leczniczych mikstur. Karczma
była centrum życia w dominium, coś jak dzisiejsze galerie handlowe. Pełniła funkcje
szynku oraz sklepu spożywczego, gdzie za folwarczne monety z kontramarkami
można było dokonać stosownych zakupów.
Dodatkową i nieco niedocenianą rolą
pieniądza dominialnego było również utrudnienie zbiegostwa chłopom, którzy
pracując i otrzymując mizerną zapłatę w monetach obowiązujących jedynie na
terenie danego folwarku, byli dodatkowo wiązani ekonomicznie z miejscem swojego
aktualnego pobytu. W tamtych czasach nader skutecznie obniżało to migracje
wiejskiej biedoty do miast. Tyle o chłopach i ich niedoli. Warto mieć świadomość,
że życie nie było usłane różami i czasem bywało naprawdę ciężko. Doskonałym
przykładem wielkiego Pana czerpiącego profity ze wszystkich możliwych (i nie
możliwych, był tez alchemikiem, wynalazcą i wizjonerem) źródeł, jakie dawało
dominium był jeden ze zdrajców, twórca Konfederacji Targowickiej Seweryn
Rzewuski. Władysław Smoleński opisał dokładnie, jak doskonale zorganizowane
były procesy na terenie jego wielkich posiadłości ziemskich, do jakich absurdów
posuwał się ów szlachcic organizując życie poddanym i czerpiąc przy tym dochody
ze swojej posiadłości. To ciekawa lektura, dostępna online w wielu miejscach,
obok dla przykładu przedruk fragmentów książki w czasopiśmie „Ogniwo” z
początku XX wieku – link do artykułu na końcu wpisu.
Ok, zatem już ustaliliśmy, że monety dominalne,
które nas dziś najbardziej interesują przeznaczone były głownie dla warstwy
poddanych i zastępowały na danym ternie oficjalne obiegające w kraju monety.
Jak zatem powstawał taki pieniądz, jak szlachcic osiadły na wsi i nieznający
się z reguły na mennictwie mógł w ogóle emitować własne monety? I tu jest
właśnie sedno tematu. W XVIII stuleciu pojawił się szczególny rodzaj pieniądza
dominialnego. Były to stare, bardzo często mocno zużyte, niekiedy nawet ledwo
czytelne monety państwowe wycofane z oficjalnego obiegu, z wybitymi na nich
kontrasygnaturami (kontramarkami). Monety te w oficjalnym obiegu były już
nieważne, zatem nie miały praktycznie żadnej realnej wartości oprócz tej
zawartej w metalu z którego były wytworzone. Można napisać obrazowo, że
właściciel dominium rękoma folwarcznego kowala, który nabijał na nie kontrasygnatury
w kształcie znaków właściciela majątku (inicjały, herby), przywracał te stare i
niepotrzebne monety do „drugiego życia”. W tym jednym zdaniu znajduje się kilka
istotnych informacji. Po pierwsze monety były mocno zużyte, więc złomki, jakie
znamy dziś i widujemy często śledząc wątki z wykopkami rodzimych detektorystów.
Po drugie narzędzia i robotę (tworzenie i nabijanie punc) wykonywał jakiś domorosły
specjalista typu „lokalny kowal”, więc trudno spodziewać się, że oryginalna
moneta dominium będzie dziś wyglądała jakby wyszła z pod ręki Jana Filipa Hollzhauera,
nadwornego medaliera Stanisława Augusta. Dalej, jeśli była złomkiem z nabitym
prostym znakiem już w XVIII wieku, to raczej można zakładać, że jej stan do
dzisiaj się nie poprawił J Trzecia cecha, którą chciałbym
dodatkowo uwypuklić, jest brak realnej wartości monety przed nabiciem na niej
puncy. Przy czym pamiętamy, że były to czasy monet kruszcowych. Wniosek z tego
jest taki, że monety dominialne w czasach SAP wykonywane były, co do zasady ze starych
miedziaków, których wartość po wycofaniu z obiegu była niemal zerowa. To z
kolei prowadzi do wniosku, że trudno oczekiwać żeby właściciel dominium zlecił
nabijanie punc na monetach srebrnych lub złotych, które nawet po wycofaniu
maiły wartość złomu danego kruszcu i można je było najnormalniej w świecie sprzedać.
Zakładam, że ten sam Żyd, który prowadził karczmę miał także lokalny kantor i
świadczył tego typu usługi dla okolicznej ludności. Ostatni czwarty wniosek z
tego zdania akcentuje wyrażenie frazę „wycofany z obiegu”. Czyli w czasach SAP
monetami dominialnymi mogły być jedynie drobniaki poprzednich władców, z
naciskiem na Augusta III, którego wycofanych monet było wówczas w narodzie
najwięcej. Potwierdzają to liczne znaleziska i przykłady. Na zdjęciu poniżej
oryginalna moneta z dominium Sanguszków wykonana ze „zwłok” miedzianego grosza
Augusta III Sasa z kontramarką w kształcie symbolu „Pogoń”, która została
znaleziona w okolicach miejscowości Ratno.
Zdjęcie pochodzi z bloga numizmatycznego Pana Dariusza Marzęty, do
którego link znajdziecie w zakładce LINKI oraz na końcu dzisiejszego wpisu.
Jak to należy zrozumieć, czy jako amatorzy monet SAP
i generalnie interesujący się historią Rzeczpospolitej w II połowie XVIII wieku
mamy nagle zacząć zbierać stare szelągi Augusta III. Idąc krok dalej, jeśli
mamy w zbiorze monety dominialne wykonane dla przykładu na bazie miedzianego
grosza Stanisława Augusta Poniatowskiego, to należy założyć, że zapewne nie
pochodzą one z czasów, w których były w obiegu i które nas pasjonują. Takie są
niestety fakty. Oryginalne monety dominialne wykonane przez nabicie kontramarek
na numizmatach SAP są zapewne wyprodukowane w dominiach XIX-sto wiecznych. Jak
dla mnie to ważny i dosyć „niespodziewany” wniosek. Czyli podsumowując, chcąc
być posiadaczem monety dominialnej z czasów ostatniego króla - należy
spodziewać się wytartej miedzianej monety Augusta III z nabitą niedbale i
niezbyt nieskomplikowana puncą. Dla mnie osoby zbierając monety SAP, to raczej nie
do przyjęcia, dlatego deklaruje, że nie będę powiększał zbioru w tym kierunku i
od teraz traktuje ten typ monety, jako ciekawostkę.
Dobrze skąd, więc wiedzieć, ze mamy do czynienia z
oryginałem i jak odróżnić fałszerstwo.
W tym celu, na początek należy powrócić do cech,
które opisałem już powyżej. Głównym wnioskiem jest to, że srebrna moneta z
ładnie nabitym herbem dominium jest na 90% podejrzana. Jednak do uzyskania
większej pewności konieczne są dodatkowe czynności, o których już za chwilę.
Pierwsza z nich to prosta analiza puncy, pod względem wykonania i nabicia.
Jeśli jest to zrobione „zbyt ładnie”, jeśli punca wyraźnie odznacza się „nowością”
na zniszczonej monecie to na 99% mamy do czynienia z falsem na szkodę
kolekcjonerów. Trzeba dodać, kolekcjonerów poszukujących raczej rzadszych
rodzajów monet, więc nieraz gotowych wydać na tę swoją pasję kilkadziesiąt/set
złotych. Na tym etapie wydaje się, że dla fałszerza nie ma nic piękniejszego
niż „produkcja” podróbek monet dominialnych. Złomków-wykopków jest pod
dostatkiem „za darmo”, wystarczy nabić imitacje prostego znaku/herbu i mamy
gotowy produkt kolekcjonerski przeznaczony do najlepszych zbiorów. Miód malina,
marzenie fałszerza J. Wracając do analizy wykonania kontrasygnaty,
warto zwrócić uwagę na krój liter użytych do jej wykonania. Często fałszerze
nie ograniczają się do wykonania jednej puncy i biją tez inne, jednak utrzymane
w podobnym styli liternictwa i symboli. Warto też skupić nieco uwagi na tło
nabitych punc, czyli na sama monetę. Czasem zdarzają się egzemplarze sztucznie
postarzane lub w druga stronę, posiadające starą patynę, na której kontramarka
świeci jak przysłowiowe „psu… oczy” J. Przydatną
wiedzą istotną przed nabyciem, będzie informacja, gdzie dana moneta została
znaleziona – zakładając, że w ogóle została gdzieś wykopana. Jeśli mamy
pewność, co do osoby, to znacznie podnosi szanse na oryginalność numizmatu,
gdyż falsów (z reguły) się nie zakopuje po polach. Poniżej oryginalna
kontramarka dominialna jednego z odłamów rodziny Potockich oraz jej nieudane
odwzorowania pochodzące z aukcji w ostatnimi okresie.
Znawcy z forum twierdzą, że ten znak w oryginale kładziono wyłącznie na szóstakach Jana Kazimierza, więc ciekawe do czego służyło tak oznaczone sreberko? Tajemnica czeka na rozwiązanie. Jak przeanalizujemy już samą kontrasygnatę i wygląda
w miarę normalnie, to kolejną cechą, na jaka należy zwrócić uwagę, jest
występowanie identycznych znaków na monetach pochodzących z różnych czasów.
Zakładając w tym miejscu zdroworozsądkowo, że oryginalne dominia były
ograniczone nie tylko terytorialnie, ale i czasowo, to trudno bez uwag
zaakceptować występowanie znaków na monetach, których data emisji różni się o
wiek lub kilka wieków. Wydaje się to raczej nieuzasadnione (jednak są wyjątki)
i od razu powinno „zapalić” nam lampkę z napisem „UWAGA”. A już szczególnie,
kiedy monety będą przy okazji wyprodukowane z różnych metali, na przykład
srebrny ort i miedziany grosz. Może to świadczyć o tym, że fałszerz, który nie
jest przecież najczęściej specjalistą od historii nowożytnej Polski, nabijał
fałszywe punce na monetach, które akurat miał „pod ręką”. Ale to trzeba
wiedzieć przed zakupem. Czasem żeby się o tym przekonać wystarczy tylko wpisanie
„moneta dominialna” w gogle grafika i poszukanie podobnego znaku oraz ocena pod
względem czasów, z jakich pochodzą monety potraktowane daną kontramarką. Proste
i zwykle skuteczne narzędzie.
Trzecim jeszcze prostym sposobem jest występowanie kontrasygnat
dominialnych na falsyfikatach. Jeśli moneta jest podróbką, to znając już dobrze
„teorię monet zastępczych” oraz wyżej wymienione cechy oryginalnych monet
dominialnych, można praktycznie w 100% określić, że punca na tej monecie jest
również trefna. Nie będę tego rozwijał, bo trudno sobie wyobrazić scenę
puncowania falsyfikatów przez kowala w XVIII wiecznym dominium, skoro podróbki
te najczęściej pochodzą z XX wieku. Tu oczywiście odstępstwem od reguły są
punce „F” (oznaczają właśnie falsyfikat) i punca „PG” (opisana już przez mnie
wcześniej w wątkach o pruskich fałszerstwach monet SAP), które nie są
dominialne i nie pełniły roli pieniądza zastępczego, zatem nie są tematem
dzisiejszych rozważań. Ciekawym dopełnieniem obrazu fałszerzy posługujących się
tą metodą jest to, że niejednokrotnie umieszczają kilka (dwie, trzy)
kontrasygnat na jednej monecie. Uznając jakby, że im więcej znaków tym łatwiej
przekonać kogoś do zakupu. Bardzo pocieszna koncepcja J.
Ale wracając do meritum, poniżej prezentuje kilkanaście przykładów monet SAP posiadających różne kontramarki. Niektóre z nich noszą cechy opisane powyżej w punktach od 1 do 3. Dzisiejszy stan mojej wiedzy nie pozwala mi z pewnością określić, która z nich jest podróbką, chociaż mam na ten temat swoje zdanie. Ale żeby niczego nie sugerować poniżej zamieszam zdjęcia 15 monet Stanisława Augusta Poniatowskiego a na końcu artykułu podam link do kilku katalogów internetowych, w tym tego najpełniejszego, jaki znam, którego autorem jest znany numizmatyk zza wschodniej granicy Andriej S. Bojko-Gagarin – polecam lekturę tej publikacji i samodzielne ćwiczenie się w odróżnianiu podróbek. Praktyka czyni mistrza. J
Ale wracając do meritum, poniżej prezentuje kilkanaście przykładów monet SAP posiadających różne kontramarki. Niektóre z nich noszą cechy opisane powyżej w punktach od 1 do 3. Dzisiejszy stan mojej wiedzy nie pozwala mi z pewnością określić, która z nich jest podróbką, chociaż mam na ten temat swoje zdanie. Ale żeby niczego nie sugerować poniżej zamieszam zdjęcia 15 monet Stanisława Augusta Poniatowskiego a na końcu artykułu podam link do kilku katalogów internetowych, w tym tego najpełniejszego, jaki znam, którego autorem jest znany numizmatyk zza wschodniej granicy Andriej S. Bojko-Gagarin – polecam lekturę tej publikacji i samodzielne ćwiczenie się w odróżnianiu podróbek. Praktyka czyni mistrza. J
Ostatnią cechę, która pomoże nam w wykryciu podróbki
opisze już na podstawie własnego doświadczenia, a raczej swojego błędu, jaki
popełniłem, gdyż jest z nim ścisłe związana. Ta cecha to wiedza, a właściwie
jej brak. Istnieje niewiele, dosłownie kilka publikacji na temat monet
dominialnych, jest też nieco amatorskich opracowań na ten temat, z którymi
warto się zapoznać przed podjęciem decyzji o zakupie. Na końcu artykułu
zamieszczę stosowne linki. Wracając do mojej monety, jeśli bym zapoznał się z
dostępnym materiałem nie kupiłbym jej, gdyż dokładnie taka punca, jaka „ją
zdobi” już wcześniej została opisana i jasno określona, jako falsyfikat. Oto
moja moneta, półtalar SAP z 1777 roku i jej podrobiona punca.
Na temat tego znaku Pan Jerzy Chałupski napisał już artykuł
w 2003 roku, przy okazji pokazując w nim ilustrację innej monety z tą puncą, na
którą sam się nabrał kupując większą ilość numizmatów.
Ta moneta to ort gdański
z podwójnie nabitym znakiem, identycznym jak moim półtalarze powyżej. Punca
przedstawia rękę z mieczem w otoczeniu trzech gwiazdek. Ciekawe jest to, że
kiedy Pan Jerzy jeszcze nie znał jej pochodzenia, to zapytał o to na łamach „Przeglądu
Numizmatycznego” (z tego, co się orientuje było to w 1999 roku), otrzymując
odpowiedź od redakcji w postaci Pana Jarosława Dutkowskiego, który stwierdził,
że jest to popularne fałszerstwo z użyciem puncy spotykane na monetach od XVII
do XIX wieku w tym nawet na pruskich talarach. Też się mogłem zapytać, miałem
nawet łatwiej, bo listów już nie trzeba pisać - są maile i telefony komórkowe. J
Pan Jerzy od tego czasu zdobył spore doświadczenie w tym zakresie, stosunkowo
często prezentuje w swoich publikacjach monety dominialne Augusta III, stąd
zawsze warto czytać jego bloga. Jedno to ilość a drugie to styl. Najczęściej na
blogu „Zbierajmy monety”, kontramarki porównuje się z najstarszym znanym mi
źródłem graficznym, czyli publikacją Gustawa Soubise-Bisiera „Kontrasygnatury
prywatne na monetach” opublikowaną dawno dawno temu w „Wiadomościach
Numizmatyczno-Archeologicznych” (tom 21, Numer 12 (1911) strony 184-186). Obok
na zdjęciu strona tytułowa tego pisma a kilka linków do konkretnych wpisów na
blogu Jerzego zamieszczę na końcu artykułu. Grzechem zaniechania jest nie
wyciąganie wniosków z doświadczeń innych numizmatyków. Poniżej zdjęcie orta z
blogu Pana Chałupskiego.
Kolejnym przykładem pasjonata, który bada ten obszar
i dzieli się wiedzą jest Pan Dariusz Marzęta, który na swoim blogu
niejednokrotnie bardzo ciekawie opisywał monety z kontrasygnatami. Pan Dariusz
koncentruje się nie tylko na opisie monet dominialnych, ale chyba nawet
bardziej na zbadaniu ich pochodzenia. Trzeba przyznać, że ma na tym polu
niemałe osiągnięcia budzące mój szacunek. Dla przykładu zidentyfikował i opisał
trojaka SAP z kontrasygnatą „I:S” jako monetę pochodzącą z dominium Ignacego
Szlubowskiego i obiegającą w dobrach Horostyta. Zdjęcie tej monety wykorzystałem
dzisiaj w swoim artykule – linki do kilku interesujących wpisów tego autora również
zamieszczę na końcu wpisu.
Jedźmy dalej, sporą wiedzą na ten temat posiada
grono specjalistów aktywnych na forum Towarzystwa Przeciwników Złomu
Numizmatycznego. Kilku z nich było tak miłych, że podzieliło się ze mną
zdjęciami i informacjami, które za chwilę wykorzystam. Dla przykładu Pan
Łukasz, jako użytkownik @TuniaRadom, znany już z pomocy przy poprzednich
wpisach, pozwolił na zamieszczenie zdjęć i linku (na końcu artykułu) do monet
ze swojego zbioru, natomiast Pan Krzysztof, na forum pod nickiem @Gradiv,
wyraził opinie na temat tych egzemplarzy ze szczególną analizą wyglądu
kontramarek. Jest naprawdę spore grono pomocnych specjalistów, których bez zbędnej
krempacji można prosić o opinię, do czego namawiam. Proszę spojrzeć poniżej na
przykład takiej pomocy. Poniżej prezentuje przykłady fałszywych kontramarek pochodzące z różnych monet (w tym wielu SAP) ze zbiorów Pana Łukasza, okraszonych analizą
i opisem autorstwa Pana Krzysztofa. Jak dla mnie, to wzorcowy przykład udanej
współpracy pasjonatów numizmatyki. Dziękuję i tak trzymać J
8) 3 krajcary z 1668 – herb „Pilawa”. Ładna punca w
kształcie wydłużonej tarczy hiszpańskiej, dobry rysunek, ale kształt nietypowy.
Odbicie jednak wygląda tak, jakby puncę wybito na skorodowanej,
rozwarstwiającej się (to częste u wykopków trzykrajcarówek wrocławskich z lat
60./70. XVII w., taki materiał) mało plastycznej blasze. Stąd dość płytki
rysunek pomimo mocnego, co widać po rewersie uderzenia. Obawiam się, że może to
świadczyć o współczesnej nam robocie. Znane mi oryginalne punce z Pilawą
Potockich ujmują herb w owalu, lub podwojony w sercowatej tarczy (dwa owale).
7) Szeląg litewski – krzyż kawalerski, wygląda
porządnie, niepokojących śladów na zdjęciach nie widać. Nie podoba mi się
natomiast niezwykle regularny kwadrat puncy, wiejscy kowale 200-300 lat temu
takich prętów nie odkuwali.
6) Trojak SAP ze znakiem „Prus” – jak wyżej, tu
negatywnie nastraja mnie uszkodzenie biegnące od ust króla, wygląda na świeże
przy wydobyciu z ziemi – a spatynowane jest podobnie jak odbitka puncy.
Zwłaszcza przy krawędziach. Komuś, kto ma monetę w ręku dużo mogłoby powiedzieć
pęknięcie krążka.
5) Szóstak Zygmunta III ze znakiem „FN”. Jak wyżej,
znów wygląda na dzieło tej samej ręki, co „FR”. Odległość czasowa jeszcze
większa, dostępność takiej monety w XIX wieku jeszcze bardziej podejrzana. W
końcu, gdy potrzebne były w jakichś dobrach takie żetony, na pewno nie
wykonywano ich w pojedynczych egzemplarzach.
4) Trojak SAP z puncą „B:I” – znów wrażenie odbicia
stempelka na skorodowanej i spatynowanej monecie z wykopków.
3) Trojak z kontramarką „S:I”. Wyglądałby najbardziej „prawdziwie, gdyby nie
zaskakujące podobieństwa stylu wykonania z „B:I”. Także wrażenie odbicia
stempla na skorodowanej powierzchni. Na dodatek ma to naśladować (kształtem i
monogramem, ujętym w prostokąt) znane marki dominalne Ignacego Szlubowskiego z
Horostyty (zm. 1859). Jeśli tak, to bardzo nieudolnie.
2) Złotówka SAP, „FR”- doskonały okrąg kontrastuje z
dość nieudolnie rytym monogramem. Odbitka wygląda bardzo świeżo. Poza tym,
takie monety obiegały legalnie jeszcze w latach 20./30. XIX w.. ta zresztą, ze
stopnia zużycia sądząc także. Nie bardzo potrafię sobie wyobrazić, jaką funkcję
w wiejskim dominium gdzieś w połowie wieku miały pełnić żeton z tak dużego
kawałka srebra.
1) Trojak SAP, uwagi jak do poprzednich, tyle, że
punca głębiej i nierówno ryta, jak te z monogramami. Wrażenie świeżego odbicia
i nowej patyny. Wyobrażenie podobne do herbu własnego Kotwica Chawełowiczów
(hebarz Kojałowicza). I tu znowu zagwozdka, ta rodzina wymarła na początku XVII
wieku, tego herbu później nikt nie używał.
Proszę tylko zobaczyć ile ciekawych opinii popłynęło
„w eter” od pasjonatów. Takich znawców jest nieco więcej, stąd wiele cennych informacji
znajduje się na forach i stronach internetowych, do niektórych podam odnośniki
na końcu wpisu. Gdybym to wiedział przed zakupem mojego półtalara, z 1777… ale
nie wiedziałem, Zresztą to może i tak bym go kupił, gdyż cena była atrakcyjna a
moneta stosunkowo rzadka. Jednak zrobiłbym to świadomie, jako ciekawostka i
„zapchajdziura” do zbioru, która miałaby w nim rajce bytu do czasu pozyskania
normalnego egzemplarza. Tu kończę to samobiczowanie i wracam do obiektywnej
oceny swoich poczynań. Nie mogę powiedzieć, że wówczas nic nie zrobiłem. Co to
to nie, zrobiłem niewystarczająco dużo J. Mianowicie
wykonałem całkiem ciekawą pracę, przeszukując wszystkie dostępne wówczas w
sieci (tak mi się wówczas wydawało) dane na temat monet dominialnych, szukałem
takiego znaku z herbarzu szlacheckim, szukałem zdjęć w google wpisując najróżniejsze
hasła do wyszukiwarki… było wiele różnych „falang”, ale nic zdecydowanie
podobnego do znaku umieszczonego na półtalarze nie znalazłem. Wówczas
popełniłem błąd, oceniając, że brak informacji jest potwierdzeniem wyjątkowości
tego egzemplarza. O jakże się pomyliłem J.
I teraz przejdę do tematu związanego ze sprzedawcą
tej trefnej monety. To znany dom aukcyjny, którego nie wymienię żeby nie
grillować instytucji, bo nie o to w tym wpisie chodzi (na blogu nie ma reklam,
nie ma też antyreklam). Firma mieści się w stolicy, więc jak to mam w zwyczaju
odbierałem monetę osobiście. Ponieważ nie znalazłem wcześniej żadnych użytecznych
informacji o tym symbolu a byłem bardzo zajarany żeby to ustalić, zamierzalem nie dać za wygraną. W tym celu postanowiłem
zapytać obsługujących tę transakcję numizmatyków o to, co na ten temat wiedzą
lub (jako opcja „B”) poprosić o namiar na poprzedniego właściciela gdyż
chciałbym ustalić, w jakich terenach (okolicznościach) moneta została znaleziona.
Do teraz śmieję z mojej naiwności pisząc ten tekst J.
Miły Pan po usłyszeniu mojej prośby łaskawie założył okular, spojrzał na monetę
i krótko stwierdził, cytuje z pamięci: „ A tak, to… ta fałszywa punca.
Widziałem takich już w życiu wiele. Pochodzi skądś z terenów byłego ZSRR. Tak
to z pewnością dobra radziecka robota, bo wychodziły takie już wcześniej w
latach PRL-u.” Koniec cytatu. Trudno opisać jak się wtedy poczułem. Myślę, że
określenie frajer-idiota nieźle opisuje mój ówczesny stan umysłu. To, co
zabolało mnie najbardziej to fakt, że jak sprawdziłem sobie po powrocie do domu
w opisie akcji nie było ani słowa o fałszywym znaku z ZSRR. Wprost przeciwnie,
moneta była opisana, jako znów cytuję: „bardzo ciekawy egzemplarz z nieznaną
kontramarką na monecie”. Jak okazało się, znak był znany tylko trzeba było
najpierw monetkę zakupić. To nie tajemnica, aukcja jest do dzisiaj dostępna w
archiwum tego sprzedawcy. Ot taka historia z życia pasjonata J
Teraz przechodzimy do drugiego, mniej (całe
szczęście) licznego zbioru fałszywych punc jakie można spotkać na monetach i na
jakie można się niechcący naciąć. Nie jest wielką tajemnicą, że nie tylko
dominia kładły punce na swoje monety. Robili to tez znani numizmatycy i
kolekcjonerzy. Nie wiem czy to przypadek, ale nie sądzę, bowiem też głownie należeli
do szlachty J.
Oczywiście to żart, głównie szlachta miała wówczas środki i wrażliwość na sztukę
wystarczająco na to, żeby pokusić się o budowanie zbiorów numizmatycznych.
Znane są też liczne i piękne kolekcje pasjonatów nie wywodzących się z tej
grupy społecznej, więc nie ma co generalizować. Skupmy się na znakach. To
monety zupełnie innego typu a i znakowanie miało inny cel. Na początek, po co
kładziono znaki? Oczywiście żeby zaznaczyć swoją własność, nadać swoim monetom
osobisty styl, słowem wybitną proweniencję. Ilu z nas dałoby kilogramy swoich
moniaków żeby wejść w posiadanie choćby kilku monet ze znanych zbiorów.
Najczęściej spotykamy punce z litera „C” hrabiego Emeryka Hutten-Czapskiego (na
przykład w zbiorach Muzeum Narodowego w Krakowie) oraz herb „Pilawa” należący
między innymi do rodziny Potockich. Kto nie chciał by mieć monety pochodzącej z
takich zacnych zbiorów. Kilka oryginalnych przykładów na zdjęciach poniżej.
Na początek zobaczmy, co to za monety. Wybrane,
najlepsze, same rarytasy. Jak widać mocno różnią się od wytartych miedziaków z
pierwszej części wpisu. Jednak punce są równie proste, żeby nie powiedzieć równie
łatwe do sfałszowania. Jednak moim zdaniem, to trochę inny typ fałszerzy. Tu najczęściej
nie tylko punca jest fałszywa, ale i moneta nie jest oryginalna. Rolą nabitego
znaku oprócz standardowego podbicia ceny z tytułu wyjątkowego pochodzenia jest
również uprawdopodobnienie samej monety, tak by amator, który nabierze się na
ten lep skoncentrował się na puncy Potockich a nie na tym, że król Jan, Zygmunt
czy inny August wygląda przy tym trochę dziwnie J. Nie znam skali,
ale jeśli są znane tak spreparowane okazy w sprzedaży, to mniemam, że czasem znajdują
nowych właścicieli. I w tym wszystkim chodzi o to żeby nie dawać się nabierać na
ordynarne podróbki i jeśli już nawet ktoś zechce kupić takie „CUŚ” to zrobić to
świadomie. W końcu teraz ludzie zbierają wiele dziwnych rzeczy jak na przykład
monety bulionowe premium J. Co ciekawe, fałszywe punce kolekcjonerskie można spodziewać się spotkać raczej na monetach pospolitych, nie tych z
najwyższej półki – w końcu fałszerze podzielają znany pogląd, że nawet hrabia
musiał mieć w zbiorze jakieś popularesy. J Nie będę popularyzował
tego typu działalności i jako ilustracja dla tego fragmentu niech wystarczy
moneta „udekorowana” puncą kolekcjonera, który nie jest jeszcze tak renomowany
jak Czapski czy Potocki, ale solidnie pracuje na swoją sławę.
Podsumowując, starałem się w swoim artykule zebrać
informacje pochodzące z wielu różnych i rozproszonych źródeł by w efekcie
zbudować namiastkę skutecznego narzędzia do odróżniania fałszywych kontramarek
od tych oryginalnych. Czy mi się to udało? Nie sądzę J.
Wydaje mi się, że tylko dotknąłem tematu i w dalszym ciągu jest więcej
niewiadomych niż pewników. Temat emisji dominialnych generalnie jest trudny,
źródeł nie ma wiele stąd jest to naprawdę wieli i ciekawy kawek historii
numizmatyki czekający na porządne opisanie. Jeśli ktoś z czytelników chciałby
odkryć cos samodzielnie, to moim zdaniem najłatwiej będzie właśnie zamieszać w
tym niezbadanym dobrze kociołku a nóź uda się wyciągnąć, jaką sensacje.
Zachęcam również miłośników historii lokalnej i generalnie studentów historii
do pisania i publikowania na ten temat. Trzeba pamiętać, że istotna cechą monet
dominialnych jest ich terytorialny zasięg i o ile te tereny są w dzisiejszych
granicach Rzeczpospolitej (jest różnie), to pojawia się ciekawy materiał do
lepszego poznania historii swojej okolicy. Z moich obserwacji uważam, że dla
tego gatunku numizmatów najlepiej sprawdza się samodzielne znalezienie monety lub
pewność, że osoba, która jest jej „pierwszym właścicielem” nie trudni się
fałszowaniem lub kupowaniem monet z nieustalonych źródeł. Jak coś już znajdziemy,
to można zakładać, że raczej będzie OK. Kontynuując ten temat, dla monet
dominialnych bardzo istotne jest miejsce znalezienia. Znajomość lokalizacji, w
której podniesiono daną monetę jest nieraz jedyną drogą do powiązania jej z
emisją jakiegoś, dawno zapomnianego lokalnego dominium. Nie ma na ten temat
dobrych opracowań, jednak będąc pewnym miejsca można zacząć skutecznie
poszukiwać rozwiązania. Pomaga też to, jeśli mamy kilka monet z podobnymi
znakami, wówczas nasze szanse rosną wykładniczo.
Na koniec jeszcze raz dziękuję wymienionym w tekście
użytkownikom za pomoc w napisaniu tego tekstu. Poniżej znajdują się obiecane
linki do ciekawych materiałów na dzisiejszy temat, zachęcam do zapoznania się z
nimi w wolnej chwili. Do zobaczenia niebawem J
LINKI:
Ciekawe artykuły na blogach:
Katalogi, zestawienia monet
dominialnych oraz punce:
Ciekawe wątki na forach internetowych:
Obowiązek propinacyjny i dominium
Rzewuskiego:
W
artykule wykorzystałem zdjęcia i informacje ze wszystkich wyżej wymienionych
źródeł oraz dodatkowo i tradycyjnie z archiwów aukcyjnych Warszawskiego Centrum
Numizmatycznego, Gabinetu Numizmatycznego Damian Marciniak oraz Antykwariatu
Numizmatycznego Michał Niemczyk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz