Dziś czas na kontynuowanie wątku polegającego na
opisywaniu i pokazywaniu na blogu przykładów fałszywych monet srebrnych
Stanisława Augusta Poniatowskiego. Kolej na jeden z podstawowych, bardzo popularnych
a za razem całkiem „dorodnych” nominałów, jakim była ówczesna dwuzłotówka SAP.
Jednak zanim o tym, chciałbym nieco wyjątkowo napisać kilka zdań na tematy
bieżące.
Po pierwsze dziękuję za liczne komentarze, wiadomości i informacje,
jakie do mnie przesyłacie w tematach związanych z monetami ostatniego króla. Na
wszystkie staram się odpowiadać „asap”, by bez zbędnej zwłoki podzielić się
swoją opinią. Sporo ciekawostek z tego, co do mnie dociera ma szanse w
przyszłości zostać wykorzystane na blogu i zostać elementem nowych historii,
które mam tu w planie opowiedzieć. Tym samym jeszcze raz pięknie dziękuję za
wszelka pomoc i apeluję do coraz liczniejszego grona badaczy i poszukiwaczy
monet Poniatowskiego o więcej J. Po drugie – w ostatnim czasie jestem jakoś wyjątkowo
zaprzątnięty tematami życiowymi i zawodowymi, a wolnego czasu jak na lekarstwo,
stąd coraz trudniej jest mi się zabrać za pisanie artykułów a i zbieranie
materiałów do wpisów ostatnio tez nieco kuleje. Mój umysł nie jest wolny od
trosk i błądzi ogarniając tematy niezbyt związane z moimi pasjami. Remont dał
mi mocno w kość, zarówno w psyche jak i po kieszeni, a to jeszcze niestety nie
koniec „inwestycji”, bo aktywnie czekam na nowe meble a wszystko to się codziennie
komplikuje, piętrzy i opóźnia. Wniosek jest taki, nie wszystko jeszcze w naszym
pięknym kraju działa tak sprawnie jak by sobie to klient życzył, nie można więc
zakładać (tak jak ja to nieopatrznie zrobiłem), że będzie się zawsze miało do
czynienia z samymi profesjonalistami. Niestety istnieje na tym świecie „I Prawo
Murphiego”, które mówi coś w stylu,
„Jeśli coś może się nie udać, to należy założyć, że na pewno się nie uda”.
Swoje trzeba odczekać i przeżyć, całe szczęście, że zakładam już niedługo nadejście
błogiego czasu pod tytułem”10 lat świętego spokoju” J.
Po trzecie – już „zaniedługo” pierwszy raz w życiu wyjeżdżam na Ukrainę. Co
prawda „tylko” do Lwowa i zaledwie na kilka dni, ale i tak jestem ciekaw, co
tam zastanę, bo zamierzam cały ten czas spędzić na aktywnym zwiedzaniu miasta.
Oczywiście przygotuję się internetowo, żeby z grubsza wiedzieć, co, gdzie i
kiedy… ale ekscytujące jest to, że mam wyjątkowo „mgliste” plany, co do miejsc,
które chciałbym tam zobaczyć. Zwykle wiem to konkretnie, a teraz taka mała odmiana,
bo zamierzam dać się „zagubić” w mieście. Pod warunkiem, że znajdę tam jakieś
ciekawe nawiązanie do czasów SAP (będę ich wypatrywał), to istnieje nawet
drobna szansa, że swoją krótką podróż podsumuje we wpisie na blogu. Zatem już
we wrześniu zaśpiewam sobie „ahoj przygodo!” J.
No i wreszcie po czwarte – ta „skundlona polityka”.
Nie wiem czy już o tym pisałem, a jeśli tak to wybaczcie staremu człowiekowi… Od
dobrych kilku lat unikam jak ognia polityki i w związku z tym żyje mi się lepiej,
a już na pewno – o wiele spokojniej. Podstawą mojego zachowania jest
przeświadczenie, że „polityka to bagno bez zasad”, a sami politycy to osoby w
większości bez własnych poglądów i kręgosłupa moralnego. Co skutkuje tym, że są
to w mojej opinii osoby, które jak pasożyty żerują na społecznym
zainteresowaniu, ciągłym antagonizowaniu i napuszczaniu na siebie
poszczególnych grup swoich zwolenników, które w jakimś sensie potwierdza ich
byt i przydatność. To zachowanie żenujące
i dla mnie nie do przyjęcia. Postanowiłem sobie zatem, żeby nasi wybrańcy „mieszali
się sami we własnym sosie” i nie wciągali mnie w swoje emocjonalne szarady,
gdyż „medialna większość” z tego, co robią jest jak puch marne i sensu w tym brak.
Polityka ma dobrze robić „politykom i ich rodzinom” a nie obywatelowi, stąd nic
mi to tego i ja się do prywatnych interesów ludzi zupełnie nie mieszam. Żeby
wprowadzić swoje postanowienie, ze swojego życia wykreśliłem wszelkiego typu
telewizyjne dzienniki, relacje polityczne i całą związaną z tym szczekającą na
siebie publicystykę. Czytając prasę i publikacje w intrenecie skutecznie omijam
te, które zahaczają o aktualnie „gorące” tematy. Tym samym mieszkając niemal w
centrum stolicy, mogę śmiało napisać, że nie wiem, kto aktualnie i przeciw
czemu oraz dlaczego protestuje. Kto za tym stoi i w czyim interesie to robi. Oczywiście,
jako legalista, doceniam w pewnym sensie „ludzkie instynkty” pchające obywateli
do wyrażania swojego zdania a najczęściej sprzeciwu, jednak „bicie piany” mnie
nie interesuje, gdyż właśnie się wypisałem i wysiadłem z tego tramwaju.
Tym bardziej zdziwiłem się ostatnio, gdy tematy
związane z szeroko pojętą numizmatyką wkroczyły na polityczne salony i niejako
rykoszetem odbiły się od mojej podświadomości. Pierwsza była informacja o
zmianach prawa związanego z „wykopkami” i całym tematem traktowania zjawiska detektoryzmu
w Polsce. Znając się na tym temacie dobrze, ale jednak nieco teoretycznie i
internetowo, naiwnie sądziłem, że przyszłe prawodawstwo będzie zmierzać ku
rozwiązaniom przyjaznym tego typu zainteresowaniom i aktywnościom terenowym, co
pozwoli niejako wyjść z podziemia pasjonatom wielogodzinnego włóczenia się po
polach i lasach. A tu ZONK „zdziwko mnie chapło”, bo okazało się, że zwyciężyła
druga opcja (nie sądziłem nawet, że taka istnieje) i wszystko poszło w drugą
stronę a prawo ma zostać zaostrzone. Z jednej strony to słabo, bo liczne grono
poszukiwaczy skarbów to zakręceni na punkcie historii pasjonaci a z drugiej to
„dobrze”, bo z pewnością sporą grupę stanowią miłośnicy handlu, którzy traktują
to hobby jak pracę zarobkową. Ja osobiście uważam, że nie ma prawdopodobnie nic
piękniejszego od poszukiwania skarbów (w tym oczywiście starych monet) w
terenie. Jestem pewien, że ten typ aktywności był by dla mnie spełnieniem marzeń
o aktywnym spędzaniu wolnego czasu na łonie przyrody. Jednak mimo tego, że
czasem nawet aktywnie uczestniczę w dyskusjach na forma miłośników „wykopków”,
to nigdy nie zdecydowałem się na praktyczne podejście do tematu i w życiu nie
miałem w ręku wykrywacza do metali. Nie powoduje mną niedowład techniczny czy
też jakiś strach. Moim „problemem” jest to, że ja po prostu bardzo sobie cenię
własność prywatną. Nie do przyjęcia dla mnie jest wchodzenie z wykrywaczem i
prowadzenie poszukiwań na obszarze niebędącym moją prywatną własnością.
Wykopane „bez pozwolenia” właściciela fanty, uważam za najzwyklejszą i
ordynarną kradzież. A że złodziejstwem się brzydzę, to mimo szczerych chęci nie
jestem w stanie dołączyć do dektektorystycznej braci i radośnie sobie kopać.
Myślałem nawet nad rozwiązaniem tego problemu i planowałem zakupić kilka
hektarów pól i lasów w celach inwestycyjno-poszukiwawczych. Być może wówczas
uda mi się spełnić moje marzenie i „wsiąknę na dobre” łapiąc bakcyla. Jednak na
te chwilę, to tak zwana „melodia przyszłości”. Piszczcie, co sądzicie o tym
problemie, jakie macie zdanie na temat handlu „wykopkami” i czy moja postawa
nie jest czasem kolejnym przejawem naiwnej wiary w prawo i sprawiedliwość J.
Kończąc ten przydługi wstęp jest jeszcze drobne „po piąte”.
Coś dla miłośników pochodnej dziedziny numizmatyki, czyli falerystyki. Mam na
myśli słynny „coin” Misiewicza J. Jakże szerokie okazuje się angielskie
słowo, którym oznaczamy monety i które z racji globalnej skali naszych
zamiłowań, zapewne używamy równie często jak jej polskie odpowiedniki. Nie
zajmując się polityką, zatem nie będę zabierał głosu „w sprawie”. Wydaje mi się
też, że osoba wyróżnionego tym słynnym „coinem” została już dostateczną ilość razy
publicznie zgrillowana, tym samym nie będę dołączał do tego polowania z nagonką.
Zabiorę jednak zdanie z punktu widzenia miłośnika Wojska Polskiego, żołnierza
rezerwy oraz osoby dumnej z historii naszego oręża. Będzie to wypowiedź krótka,
która przy okazji nawiąże (W KOŃCU!) do
tematu dzisiejszego wpisu. Poniżej moja subiektywna ilustracja tego jakże
elektryzującego miłośników numizmatyki wydarzenia J.
Dobrze, po tej dawce tematów bieżących i impresji
zupełnie nie na temat, wracamy do meritum. Poniżej mam zamiar opisać i pokazać
znane mi przykłady fałszerstw dwuzłotówek SAP. Zatem jak to mówią staropolscy miłośnicy
monet z nad Wisły – „let’s get started” i przejedźmy się po rocznikach ośmiogroszówek
SAP zaczynając od pierwszych roczników a kończąc na czasach schyłku I
Rzeczpospolitej.
Na pierwszy ogień pójdą monety zdigitalizowane i
udostępnione cyfrowo przez Muzeum Narodowe w Krakowie i ich słynny Gabinet Numizmatyczny
im. Hrabiego Emeryka Hutten-Czapskiego. Tam znajdziemy naprawdę sporo ciekawych
podróbek. Pierwszy egzemplarz to fałszywa moneta z 1768 roku. Niestety
dysponujemy tylko zdjęciem awersu, stąd jak na standardy bloga będą to dane
połowiczne.
Porównajmy ją z kolejną monetą fałszywą z tego
samego rocznika 1768, którą możemy „zwiedzać” dzięki MNK. Oczywiście znów tylko
awers L.
Na początek, żeby uchwycić znaczną odmienność i określić różnice widoczne na 1
rzut oka, zobaczmy zdjęcie. Jak możemy zauważyć, pomimo tego, że
rocznik
(zdaniem MNK) jest identyczny jak w poprzednim przypadku, to metoda wykonania
tej podróbki jest zupełnie inna. Z całą pewnością mamy do czynienia z odlewem,
o czym dobitnie świadczy wiele cech, takich jak: nierówne tło monety,
niewyraźne napisy otokowe i portret króla oraz wyraźne trudności z uzyskaniem
okrągłego kształtu, przez co powstały defekty widoczne na obrzeżu. Pewnie
również to nie wina fotografa, że metal wykorzystany do odlewu jest znacznie
słabiej imitujący srebro niż warstwa galwaniczna na poprzednim egzemplarzu. Metal
bardziej wygląda na szary niż srebrny i przywodzi mi na myśl jakiś stop cyny
lub ołowiu. Ogólnie raczej nieudany egzemplarz. Jednak może to świadczyć o
fałszerstwie „z epoki”, gdyż to właśnie w II połowie XVIII wieku krążyły
podróbki wykonane w ten sposób (równie niedbale), produkowane w warsztatach na
szkodę emitenta. Porównajmy dane metryczne i zobaczmy czy ta metoda pozwalała
się bardziej zbliżyć do oryginalnych wartości średnicy, wagi i grubości krążka.
Średnica 30,7mm od razu rozwiewa te wątpliwości. Moneta jest wyraźnie większa
od monet bitych w Mennicy warszawskiej i z pewnością nie wcisnąłbym jej do
kapsla Quadrum, 29 – w jakich trzymam monety z tego nominału. Waga 6,63g
dopełnia obraz klęski fałszerza. Prawie 3 gramy różnicy, to już naprawdę czuć
„w ręku” i pewnie w czasach SAP, kiedy monety kruszcowe były w obiegu, to
właśnie ten element był kluczowy i istotny dla ówczesnych obywateli. Zakładam,
że nawet biorąc pod uwagę pewne zacofanie społeczne trudno było gdzieś
„upchnąć” takie cudo i wmówić komuś, że to dobra moneta wykonana ze srebra.
Zresztą dziura na wylot, jaką mamy w tym egzemplarzu, moim zdaniem świadczy o
tym, że jakiś oszukany a świadomy użytkownik oznaczył tego falsa gwoździem by w
sposób niebudzący wątpliwości wyeliminować ta podróbkę z obiegu. Grubość 1,7mm
identyczna jak w poprzednim egzemplarzu jest jedyna cechą, która w miarę trzyma
poziom. Podsumowując, badziew, ale jak najbardziej fajny i ciekawy, bo w końcu
to „badziew z epoki”. Takie monety moim zdaniem maja wartość historyczna i
warto je umieszczać w zbiorach.
Idąc dalej po kolei i dochodzimy do rocznika 1771 i
jego próbnych dwuzłotówek, które z racji na swoja rzadkość były kiedyś i są
nadal dość często podrabiane. To oczywiste działanie na szkodę kolekcjonerów.
Poniżej zaprezentuje dwie monety imitujące oryginalna próbną osmiogroszówkę z
1771 roku. Pierwsza będzie ze zbiorów MNK, czyli w domyśle będzie to „starsza
siostra” drugiego egzemplarza, którym będzie popularny obecnie chiński produkt „monetoSAPpodobny”.
Na początek zdjęcie monety z muzeum w Krakowie, którego pracownicy „pewnie dla
odmiany”, zdecydowali się udostępnić nam obie strony, brawo J.
Interesujące wykonanie. Moneta bardzo poszukiwana
przez kolekcjonerów, stąd zapewne, jakość wykonania musiała być odpowiednia. Według
znawców z MNK moneta została wybita, zatem „wyższa szkoła jazdy” gdyż technika
bicia jest raczej niedostępna w garażowych produkcjach i wymaga odpowiedniej
wiedzy i zaawansowanych narzędzi. Metal użyty do wykonania tej fałszywki, na
zdjęciu wygląda zaskakująco porządnie. Kolor zdecydowanie nawiązuje do srebra,
z którego wykonana był oryginał, stąd można założyć, że to profesjonalna
robota. Według opisu ze strony muzeum, moneta została wykonana zdecydowanie po
1771 roku, czyli w… XX wieku. Moim zdaniem prezentowana dwuzłotówka jest z
jednej strony w oryginale na tyle rzadka (R4) a z drugiej, podróbka bardzo
poprawnie wykonana, że bez dokładniejszej analizy i pomiarów może być się
trudno zorientować, z czym mamy do czynienia. Ja bym się pewnie nie zdecydował
ze zdjęcia opiniować, która moneta jest oryginałem a która to kopia. Szukając
bardziej wyraźnych różnic porównajmy zatem cechy fizyczne podróbki: średnica
26,8mm, waga 4,87g i grubość krążka 1,3mm. Odnosząc je do oryginalnych prób
monet z Mennicy Warszawskiej, które charakteryzują się (według katalogu)
średnicą 27mm i wagą 5,86g – możemy zauważyć, że jedynie ciężar monety może
dość łatwo zdradzić, że mamy do czynienia ze świetnie wykonaną kopią. Ale czy
na pewno???
Porównajmy to teraz z drugim przykładem podrabiania monety
z 1771 roku, czyli z chińskimi podróbkami, które aktualnie w hurtowych
ilościach są dostępne w sprzedaży. Szczegółowo opisywałem je w poprzednim
artykule, gdyż sprzedawcy na podstawowym portalu internetowym nie znając się
zbytnio na monetach SAP z uporem wartym większej sprawy opisują te podróbki,
nie wiedzieć, czemu jako złotówki. Na początek zdjęcie z aukcji.
Nie będę się znęcał, więc tylko dla zasady
porównajmy średnicę i wagę. Jak widać na zdjęciu powyżej sprzedawca określił te
dane w aukcji. Średnica 26mm jest mniejsza od oryginału prawie o 1mm, natomiast
waga 7,9g jest aż o 3g wyższa niż XVIII wieczny wyrób wykonany z czystego
srebra. Świadczy to o tym, że fałszerzom nawet w XXI wieku trudno jest osiągnąć
zbliżone wartości. Oczywiście znawcy monet próbnych, (do których ja się nie
zaliczam) znają zapewne również monety bite oryginalnymi stemplami w XIX wieku,
których waga zdecydowanie różni się od oryginałów z czasów SAP i osiąga nawet ponad
7 gramów. Stąd trudno dociec, co Chińczycy fałszują – oryginał z XVIII wieku,
czy jego XIX wieczną kopię. Ja nie podejmuje się tego rozstrzygać. To
generalnie temat bardziej dla znawców tego zagadnienia. Prezentując ten rocznik
pragnę tylko zwrócić uwagę na fakt, że nie tylko chińskie falsy mogą być groźne
dla kolekcjonerów, bo istnieją również kopie wykonane stemplami „jak oryginał”.
Idźmy dalej i popatrzmy na kolejny rocznik
podrobionej dwuzłotówki ze zbiorów muzeum w Krakowie. Tym razem będą to aż trzy
różne monety z 1789. Opiszę je krótko, zacznijmy od pierwszej z brzegu. Dość długo pisze już o fałszerstwach, zatem kto
czyta moje wypociny i spojrzy na zdjęcie tego egzemplarza, to już zapewne sam
bez mojej pomocy wie, z czym mamy tu do czynienia. Dziobate tło monety, rozmyte
liternictwo i portret oraz niezbyt trafiony kolor, niemal od razu sugerują nam
odlew. Potwierdza to opis ze stron MNK, który sugeruje, że ta konkretna
podróbka wykonana jest po 1789 roku (to akurat oczywiste), że jest to odlew (to
wiedzieliśmy) oraz jako metal, z którego została wykonana, podaje mosiądz. Dla
porządku, za muzealnikami podaje średnicę 28,9 mm, wagę 8,18g i średnicę 1,7
mm. Porównanie do oryginału zostawiam czytelnikom.
Drugi egzemplarz imitujący ten sam rocznik wygląda
odmiennie, co nie znaczy, że lepiej J. Na początek zdjęcie a później krótki opis
tego „brzydala”. Srebrzenie, które zapewne pokrywało całą monetę
wytarło się z czasem i pozostawiło dwukolorową strukturę, która już na 1 rzut
oka zdradza nam, że „cos z ta moneta jest nie tak”. To kolejny przykład odlewu,
do którego użyto jakiegoś stopu miedzi i posrebrzono dla uzyskania lepszego
efektu. Zakładam, że w II połowie XVIII wieku, z którego pochodzi ta sztuka
efekt był wystarczająco „dobry” żeby oszukać potencjalnego „Kowalskiego”, bo
zapewne żaden przysłowiowy „Icek” by się na to nie nabrał. Średnica tego wyrobu
wynosi 29,4, waga 7,67 a grubość zaledwie 1,5 mm. Moim zdaniem ciekawa moneta z
punktu widzenia historycznego, jednak numizmatycznie to II liga fałszerstw.
No i trzecia sztuka z tego jak się okazuje niezwykle
popularnego wśród fałszerzy rocznika. Tym razem trafia nam się moneta „jeszcze
brzydsza” od swoich niezbyt urodziwych dwóch poprzedniczek. Popatrzmy na to
dziwo. Znów odlew, tym razem nawet o jeszcze gorszej,
jakości detali, a do tego wykonany z miedziowego stopu, którego srebrzenie
zostało zupełnie wytarte. Moneta wygląda żałośnie, jednak od biedy może „robić”
za wykopek zniszczony zębem czasu i warunkami w glebie, stąd warto badać słabo
zachowane monety z tego rocznika pod względem wyłapywania fałszywek „z epoki”
zgubionych gdzieś tam „po polach i lasach”. Z reporterskiego obowiązku podaje
udostępnione pomiary: średnica 29 mm (jak oryginał), waga 7,24g (mało!) no i
średnica 1,5 mm. Zdecydowanie III liga wśród podróbek monet SAP.
Ostatnim rocznikiem dwuzłotówek, które możemy
podziwiać dzięki digitalizacji zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie, jest
moneta z kolejnego rocznika 1790. I tak, mamy kolejny odlew z metalu, który raczej z
dużym trudem mógłby uchodzić za stop zawierający w ogóle jakieś srebro. Zapewne
znów mamy do czynienia z jakąś wariacja na temat miedzi. Szczególna uwagę
zwraca chropowate tło oraz koślawe napisy, co może świadczyć o niskim
technicznym poziomie matrycy, jaka został użyta do odlania tego krążka. Dobra
średnica 29 mm, niska waga 7,82g znana już z poprzednich odlewów oraz 1,7 mm
grubości oddaje całość. Jak już fałszerzowi uda się uzyskać krążek o
odpowiedniej średnicy i grubości, to zdecydowanie trudno trafić w optymalna
wagę. Generalnie, zasad jest jedna - zawsze coś się nie zgadza, co może być
podstawową wskazówką dla amatorów mennictwa SAP, którzy chcieliby prześwietlić
swoje dwuzłotówki i wyłapać ewentualne podróbki z epoki.
Ostatni XVIII wieczny falsyfikat pochodzi z forum
serwisu odkrywca.pl i jest to moneta z rocznika 1792. Na zdjęciach widać
wyraźnie drobne ubytki srebrzenia występujące na całej powierzchni po obu
stronach.
Zdjęcie nie jest idealne, jednak autor informując
społeczność podał wymiary, które wynosiły średnica 28,2 mm i waga 7,10 grama.
Dodatkowo z relacji wiemy, że krążek posiadał „kreskowany rant”. Ta informacja
plus mniejsza waga i wymiary, może świadczyć, że to rzeczywiście odlew
upodobniony do oryginału. Co ciekawe kolor może sugerować, że krążek nie jest wykonany
ze stopu miedzi a z innego metalu barwy srebrzystej, na przykład z cynku. To
czysta spekulacja, jednak bliższych informacji o tej monecie brak.
Na koniec omawiania fałszywych dwuzłotówek, czas
jeszcze pokazać oficjalne srebrne repliki egzemplarza z 1766 rodem z Mennicy
Warszawskiej oraz ich chińskie podróbki, które być może są nawet platerowane
srebrem (ale tego nie jestem pewien). Zatem od początku. Mennica Warszawska z
okazji celebracji swojej kolejnej rocznicy w 2008 wypuściła replikę monety z
1766 roku.
Pięknie wykonana moneta, bita ze srebra próby 925 stemplem
lustrzanym w ilości 10 tysięcy sztuk i dostępna nawet w specjalnych mahoniowych
kasetkach. Co ciekawe wymiary tej repliki zupełnie nie przystają do
historycznego pierwowzoru, bo średnica wynosi 32 mm a waga 14,14 grama. Na
awersie umieszczono czytelna informację o tym, że nie jest to w żadnym wypadku
oryginalna moneta SAP. Pisze to dla tego, że napis ten czasami bywa usuwany,
ale o tym za chwilę. Srebrna moneta istnieje, jako osobny twór oraz łączona
jest w całe sety replik historycznych monet królewskich bitych i sprzedawanych
przez MW. Trudno mi pojąć, w jakim celu wykonuje się tego typu produkty, jednak
zakładam, że jeśli znajdują swoich nabywców to rozumiem, że są społecznie
potrzebne. Poniżej zdjęcia takiego lotu.
Istnieją również repliki tej monety wykonane ze
złota, wybite rok później w limitowanej ilości 1766 egzemplarzy (wymiary 21mm i
8g). Dla wybitnych wielbicieli złota wykonano nawet ogromne, 100 gramowe
repliki tej dwuzłotówki. Dostępne zaledwie w ilości 199 sztuk, taka
ekstra-turbo limitowana edycja dostępna tylko w „najlepszych sklepach
numizmatycznych”. Ta prezentowana na zdjęciu poniżej, jest do wzięcia za drobne
17 500 złotych. Ot, coś dla koneserów świecideł rodem z NBP z zacięciem do
megalomanii i historii kraju. Ja nie posiadam takiego egzemplarza, co nie
znaczy, że nie doceniam idei i świetnej, jakości ich wykonania. Prawdziwie
mennicze sztuki, chciałbym mieć oryginały z 1766 roku zachowane w taki sposób J.
Ostatnio pojawiły się również lustrzane kopie
replik, które zdaniem sprzedającego są platerowane srebrem. Nie ma na nich
żadnego oznaczenia informującego o tym, że to kopie., stąd mogą być
potencjalnie groźne. Poniżej zdjęcie monety z aukcji, która aktualnie trwa na
jednym z portali.
Uff, miało być krótko. Czas na wnioski.
Sporo monet dwuzłotowych przez wiele lat i roczników
było przedmiotem podrabiania „w epoce” na szkodę emitenta. Głównie były to
niezbyt udane odlewy, które stosunkowo łatwo można odróżnić od oryginałów.
Druga grupa monet to znacznie lepsze kopie próbnych dwuzłotówek z 1771 roku. Te
monety powstawały już XIX wieku i powstają do dziś na szkodę kolekcjonerów. Są
to groźne podróbki i jeśli ktoś proponuje nam rzadka monetę z 1771 po
„okazyjnej cenie” miejmy się na baczności, bo co prawda cuda zdarzają się w
życiu, ale raczej rzadko i trzeba być czujny. Trzecia grupa to cały asortyment jubileuszowych
kopii rodem z Mennicy Warszawskiej. Srebrne, złote, pojedyncze i sprzedawane w
całych grupach – trudno się w tym połapać. To propozycja raczej do inwestorów.
No i w końcu ostatnia grupa fałszerstw, ogromne ilości chińskich podróbek,
które na szczęście imitują nie oryginalne monety tylko repliki MW. Kto tych
replik nie tyka, generalnie nie naraża się na niebezpieczeństwo stania się
ofiara oszustwa. Widziałem w sumie kiedyś taką chińską podróbkę repliki, na
której ktoś „sprytny inaczej” usunął informacje i w opisie sugerował, że moneta
jest oryginalna i pochodzi z 1766 roku. Jednak o przypadkach medycznych nie
będę tu pisał. Tylko kompletny laik mógłby pomylić się i zakupić taki wyrób.
Nie polecam kupowania drogich srebrnych monet, do czasu, kiedy nie jest się w
stanie odróżnić ich od oryginału. I nie dotyczy to okresu SAP, ale generalnie
całej numizmatyki.
Wracając do odlewów „z epoki”, to dziś na aukcjach
nie spotyka się zbyt często tego typu monet. A może jednak spotyka, tylko nie
spodziewając się niczego złego – nie weryfikujemy składu chemicznego tych krążków,
przyjmując co do zasady, że tak popularnych roczników dwuzłotówek nikt nie
podrabiał – traktujemy je, jako oryginalne srebrne monety SAP. Szczególnie
dotyczy to słabiej zachowanych egzemplarzy, których pochodzenie deklarowane
jest, jako pochodzące „z wykopków”. Rekomenduje przyjrzenie się „złomkom”
również z tego punktu i zweryfikowanie ich oryginalności. Jeśli któraś z monet
z waszego zbioru przypomina w jakiś sposób monety zaprezentowane w tym wątku,
to istnieje ryzyko, że posiadacie falsa lub replikę. Co nie znaczy, że to od
razu „zła moneta” i o ile jest to podróbka „z epoki” może stanowić ciekawe
świadectwo historii systemu monetarnego I Rzeczpospolitej w II połowie XVIII
wieku. Na dziś to tyle, przepraszam za prywatne wynurzenia ze wstępu i zapraszam
już niebawem (ale nie tak szybko jak zwykle, bo aktualnie nieco czasu mi brak
na intensywne pisanie…).
W
dzisiejszym artykule wykorzystałem zdjęcia monet i opisy pochodzące ze
zdigitalizowanej i udostępnionego zbioru Muzeum Narodowego w Krakowie.
Dodatkowo użyłem kilkunastu zdjęć ze swoich zbiorów fotografii oraz kilku zdjęć
wyszukanych przez google grafika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz